sobota, 10 września 2016
To nie bedzie wesoly post...
Jesli ktoras z Was ujrzala w spisie blogow miniaturke zdjecia i z usmiechem spieszy sie, zeby pogratulowac, wstrzymajcie sie...
To nie bedzie wesoly wpis. Nie bedzie szczesliwego zakonczenia.
Na jutro, na 11 wrzesnia mialabym termin porodu, ktory w pierwszej radosci wyliczylam sobie w internetowym kalendarzu.
Tak, mialabym, bowiem to dziecko zostalo ze mna tylko przez chwilke. Zamiast w cieple ramiona mamy, narodzilo sie w zimna muszle klozetowa...
Zdjecie testu to jedyne, co moge Wam pokazac. Mam jeszcze zamazana fotke z pierwszego USG, ale nie wstawie go tu, bo to byloby niczym wstawienie zdjecia z nieboszczykiem w trumnie.
Pamietacie? Zima napisalam Wam, ze dzieje sie u nas zle, ale wowczas nie chcialam o tym pisac. Wlasciwie to nadal nie wiem, czy chce. Nie wiem czy tego posta opublikuje. Nie wiem, czy po jakims czasie go nie usune...
Dziekuje tym z Was, ktore odezwaly sie na maila i byly ze mna w tym smutnym czasie. Bez Was, nie wiem, jak dalabym sobie rade, szczegolnie, ze oprocz M. nikt o tym nie wiedzial i nadal nie wie. Nie powiedzialam ani matce, ani siostrze, wiec bez Waszego wsparcia, nie poradzilabym sobie z wszystkimi emocjami...
Dzieki Dziewczyny! :*
Jak czesc w Was moze sie domysla, a czesc wie, jakos tak rok temu uznalismy z M., ze chcielibysmy powiekszyc nasza rodzine o kolejnego potomka. Niestety, szczescie nam nie sprzyja. Najpierw, w listopadzie, zaliczylam ciaze biochemiczna, o ktorej juz tu pisalam. Dwa miesiace pozniej, myslelismy, ze szczescie zapukalo nam do drzwi. Okres mialam dostac zaraz po Nowym Roku - 3 stycznia. Kiedy nadszedl 6-ty, a miesiaczka nadal sie nie pokazala, dodatkowo doszedl wstret do kawy, test byl tylko formalnoscia. Ja po prostu wiedzialam.
Tak jak przypuszczalam, pozytywny wynik pokazal sie niemal natychmiast. Nauczona jednak wczesniejsza, biochemiczna ciaza, odczekalam jeszcze tydzien zanim zadzwonilam, zeby umowic sie do lekarza. Niestety, tutaj umawiaja na pierwsza wizyte pozno - dopiero w 7-8 tygodniu. Zaczelo sie wiec czekanie.
Staralam sie uzbroic w cierpliwosc, ale praktycznie od poczatku, towarzyszyl mi paniczny strach. Chyba nawet w ciazy z Bi, tak sie nie balam. Zupelnie, jakbym cos przeczuwala. Kazde uczucie wilgoci na bieliznie, sprawialo ze pedzilam do najblizszej lazienki, sprawdzic co sie dzieje. Kolor sluzu ogladalam ze wszystkich stron i pod swiatlo, zeby upewnic sie, ze nie ma tam nawet cienia rozu lub czerwieni. Piersi obmacywalam po kilkanascie razy dziennie, zeby upewnic sie, ze nadal bola.
I bolaly jeszcze dlugo po smutnym zakonczeniu; na tyle mi sie to zdalo... :(
Balam sie tak bardzo, ze chociaz dotychczas nie bylam specjalnie gleboko wierzaca, zaczelam zmawiac nowenne pompejanska w intencji malenstwa. Modlitwa wyciszala i uspokajala, pomagala...
Coz... w swietle tego, jak sie to skonczylo, jak myslicie ile zostalo mi z tej wiary w boska pomoc?
Doczekalam w koncu wizyty u lekarza. I tu zaczyna sie koszmar...
Wedlug daty ostatniej miesiaczki, bylam w 8 tygodniu. Tymczasem zarodek byl wielkosci 6-tygodniowego, z dziwnie pomarszczonym pecherzykiem. Akcji serca brak. Lekarz pocieszal, ze moze maluch jest mlodszy niz wynika to z dat. Moze serce jeszcze sie pojawi. Martwil go tylko nieregularny ksztalt pecherzyka. Mimo napietego grafiku, wcisnal mnie na wizyte tydzien pozniej, zeby upewnic sie, co sie dzieje.
Wyszlam stamtad z placzem. Ja wiedzialam, co sie dzieje. Tak jak czulam, ze jestem w ciazy, tak tym razem natychmiast wiedzialam, ze tego dziecka nie bedzie.
Tydzien pozniej wrocilam juz tylko po wyrok. Zarodek zatrzymal sie w rozwoju w 6 tygodniu. Nawet nie wiem czy serce choc raz mu zabilo... A koszmar trwal nadal, bowiem moje cialo uparcie trzymalo sie tej ciazy - nie ciazy. Nadal bolaly piersi, nadal nie smakowala mi kawa. Nawet nie plamilam. Lekarz odradzal zabieg, przepisal tabletki, zebym mogla przejsc poronienie na spokojnie, w domu. Szczescie w nieszczesciu, nastepny tydzien bralam wolny ze wzgledu na ferie zimowe w przedszkolu Bi, nie musialam martwic sie wiec o tlumaczenie w pracy, dlaczego potrzebuje nagle urlopu.
Tego co przeszlam fizycznie, nie bede Wam szczegolowo opisywac. Jestem jednak wdzieczna lekarzowi, ze wraz ze srodkami poronnymi, przepisal silne tabletki przeciwbolowe. Bez nich, przez pierwsze kilka dni, nie bylabym w stanie wstac z lozka. A "oczyszczalam sie" (co za paskudne wyrazenie) w sumie 5 (tak: piec!) tygodni...
Poniewaz nie zdecydowalam sie na zabieg, nigdy nie dowiem sie napewno, co bylo przyczyna. Lekarz wspomnial, ze powodem mogl byc moj wiek i to, ze komorki jajowe juz nie sa takiej jakosci, jak u mlodki. Moze... W koncu w ciaze z Nikiem zaszlam cale 4 lata wczesniej.
Fizycznie w koncu doszlam do siebie. Gorzej z psychika. Sprawy nie ulatwil fakt, ze dwa dni po feralnej wizycie u lekarza, kolezanka z pracy oglosila radosna nowine... Moj termin porodu wypadalby 1.5 miesiaca po jej. Ona urodzila nieco wczesniej i obecnie cieszy sie niemal 2-miesieczna coreczka. Ja rodzilabym lada dzien...
Musze o tym zapomniec... Na codzien udaje mi sie calkiem niezle. Pomagaja oczywiscie Potworki, skutecznie zapelniajace moje mysli i rece. Wole nie wyobrazac sobie, jak przezylabym to wszystko, gdyby byla to moja pierwsza ciaza... W codziennym zabieganiu, szczegolnie teraz przy (przed)szkolnych stresach, chwilami zupelnie o tym zapominam. Jednak kazde ogloszenie ciazy wsrod znajomych (cale szczescie, ze mam ich tak niewielu) oraz na czytanych blogach (a tu z kolei ostatnio jakas ciazowa epidemia...) powoduje uklucie zalu, ze trzeciego Potworka nie bedzie... Przynajmniej nie w najblizszym czasie...
Nadal nie potrafie o tym mowic.
Pisac tez nie. Splakalam sie jak bobr...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
I ja uroniłam łzę. Cokolwiek bym powiedziała zabrzmi banalnie, więc zamilkne i tulę mocno!
OdpowiedzUsuńDziekuje. :*
UsuńAgato...tak mi przykro....nie umie pocieszac....
OdpowiedzUsuńna odleglosc tule i placze z toba....
wierze, ze jednak uda sie- i bedzie wszystko dobrze...
:*
Kochana Lux! Nie oczekuje pocieszenia, bo chyba nie ma w takiej sytuacji slow, ktore by pomogly... I sama tez jestem kiepska w te klocki. ;)
UsuńZamurowalo mnie...
OdpowiedzUsuńPrzytulam Cię mocno!
Dziekuje!
UsuńPrzytulam mocno, najmocniej jak potrafię :* To o czym piszesz przeszłam dwa razy, więc wyobrażam sobie jak się czujesz.
OdpowiedzUsuńDwa razy?! To straszne...
UsuńU mnie była " tylko " ciąża biochemiczna . Jedna jedyna a nadal gdzieś tam w środku boli ...
OdpowiedzUsuńCzas jednak leczy rany . Boli mniej . Ale to taka strata , o której chyba nigdy się nie zapomni . Niestety ...
Ściskam mocno !
Niestety... Czy to "tylko" biochemiczna, czy strata malenstwa, ktore widac juz na ekranie USG, to zawsze boli... :(
UsuńTak mi przykro ;(
OdpowiedzUsuń:(
UsuńPrzykro mi bardzo, wiem żadne słowa nie przyniosą Ci ulgi, :(
OdpowiedzUsuńniestety wiem też co czujesz
Czas leczy rano, nie sprawi, że zapomnisz, ale z czasem będzie bolało mniej.
Co do modlitwy, dobrze, że na tamten czas przynosiła Ci ona ulgę, może tego Aniołka potrzebowano w zaświatach:(
Nie wiem jak jest u Was, u nas niestety takiego małego płodu nie można pochować, to tym gorsze, że matka nie może zapewnić swojemu dziecku (bo co by nie stanowiło prawo to dla matki jest to jej dziecko) kawałka miejsca na ziemi, nawet symbolicznego.
Przytulam mocno
Tutaj jest tak samo... Mialam nadzieje, ze uda mi sie wylapac moj zarodeczek i choc symbolicznie pochowac go w naszym lasku, ale posrod skrzepow oraz krwi zupelnie go przeoczylam. :(
UsuńAgatko tak mi przykro :(
OdpowiedzUsuńNawet nie wiem, co napisać, nie wiem, co przeżyłaś :(((
Nie pisz nic Asiu. Cicha obecnosc (nawet wirtualna) tez pomaga. :*
UsuńNie wiem co napisać... :(
OdpowiedzUsuńTak jak napisalam Asi wyzej, nie musisz nic pisac Kochana. :*
UsuńBardzo mi przykro
OdpowiedzUsuńWiem co przeszłaś i bardzo współczuję. U mnie minęło 12 lat a i tak ciągle pamiętam, ale juz tak zupełnie na spokojnie. I tez byłby z września :*
OdpowiedzUsuńEch, przykro mi kochana... Mam nadzieje, ze za kilka lat tez bede to wspominac juz na spokojnie...
Usuń:***** przytulam...
OdpowiedzUsuń:*
UsuńPrzykro mi Agatko. Jestem z Tobą myślami i tulę z całych sił, tak jak wtedy...
OdpowiedzUsuńTa data porodu, to musi być bardzo trudne... Jak obietnica czegoś, co zostało nam brutalnie odebrane... Nie wiem, czy tak będzie, ale życzę Ci, żebyś odzyskała spokój.
To ukłucie żalu znam aż za dobrze. U nas z innych powodów, ale pewnie też nie będzie trzeciego maleństwa i nie potrafię myśleć o tym bez żalu i niestety zazdrości, czego bardzo u siebie nie lubię, ale czego sama przed sobą ukrywać nie potrafię. to takie paradoksalne, bo cieszy mnie bardzo każda ciążka bliskiej mi osoby, tym bardziej jeśli była wyczekana, ale gdzieś tam w środku kłuje jednocześnie...
Dokladnie, czuje tak samo... To uklucie zalu, nawet jesli to ciaza bliskiej osoby, nawet jesli dopiero pierwsza, gdzie ja mam juz przeciez dwoje dzieci...
UsuńDziekuje Ci, Martus. Za wtedy i za teraz...
Nie wiem, co napisać. Strasznie mi przykro. Biedactwo...
OdpowiedzUsuńNic nie pisz. Ciche wsparcie tez duzo daje...
UsuńPrzykro mi... nie trac nadzeii!
OdpowiedzUsuńEch Miniu... Nadzieje tli sie uparcie, ale rzeczywistosc jest taka, ze lata leca, a wraz z nimi maleje szansa na ciaze i zdrowe malenstwo...
UsuńŚciskam...z pełnym zrozumieniem :*
OdpowiedzUsuńWiem Kochana. :*
UsuńKochana! Nawet nie wiesz jak bardzo mi przykro! Sciskam najmocniej jak umiem bo nie potrafie znalezc odpowiednich slow pocieszenia...
OdpowiedzUsuńNie trzeba. Cieple mysli wystarcza.
UsuńMusze Ci napisać, że wiem dokładnie co czujesz. A nawet więcej bo u mnie to samo wydarzyło się, a my straciliśmy nasze dziecko w 11 tygodniu. Niestety u mnie zabieg był potrzebny.
OdpowiedzUsuńNic nie ukoi bólu. Nawet czas. Zawsze będzie bolał ten kawałek serca. Trzeba się tylko z tym umieć pogodzić...
Pamietam Twoj wpis. Przykro mi Kochana. To musialo byc po stokroc gorsze, kiedy widzialas juz bijace serce i niemal dotarlas do konca pierwszego trymestru. Moja ciaza skonczyla sie, zanim sie dobrze rozpoczela...
UsuńOMG. Przytulam. Łezki się zakręciły w oczach :((((
OdpowiedzUsuńWiem, ze dla kogos, kto tak jak Ty stara sie kilka lat o ciaze, moze sie to wydawac abstrakcja. Sama, dawno temu, kiedy staralismy sie o Bi, powiedzialam o kuzynce M., ktora ronila raz za razem, ze "ona przynajmniej wie, ze moze zajsc w ciaze". Nie wiedzialam wtedy, ze samo "zajscie" nie jest zadna gwarancja. :(
UsuńBardzo mi przykro :-(
OdpowiedzUsuńDoskonale wiem co czujesz,bo umarły we mnie dwie ciąże w 9 i 12 ,ale mój lekarz nalegał na zabieg.
To koszmar który wraca dwa razy do roku,własnie gdy zbliżają sie daty tp.
Ale cuda się zdarzają i po tym wszystkim doczekałam się Riczi i liczę jeszcze na brata dla niej.
Mocno przytulam :*
Kochana, nic nie pisze, tylko wirtualnie przesylam otuchy... :(
UsuńPrzytulam bardzo mocno!!! Ściskam i tulę, bo żadne słowa nie pomogą.
OdpowiedzUsuńTo prawda, nie pomoga. Ta zalobe trzeba przejsc samemu...
UsuńAgatko, przykro mi bardzo. Przytulam i przesyłam buziaki
OdpowiedzUsuńDziekuje. :*
UsuńAguś, bardzo mi przykro. Kochana, ja wiem co przeżywałaś, jak to boli i jak człowiekowi smutno i źle. Ja poroniłam (nie wiem czy to pamiętasz?) po urodzeniu Antka, jeszcze przed Julkiem. Juz teraz rzadko o tym myślę, ale jeśli zdecyduje się na 3 dziecko ten strach i lęk na pewno mi nie odpuści. W ciąży z Julkiem świrowałam okropnie...
OdpowiedzUsuńŚciskam cię mocno.
Pamietam Kochana... Wiem, ze doskonale ten smutek rozumiesz...
UsuńJa chyba najbardziej sie boje, ze nie bedzie nam juz dana kolejna szansa. Oboje z M. dobiegamy pomalu 40stki, szansa na zdrowa ciaze maleje z kazdym miesiacem. :(
Ja poroniłam prawie w 12 tygodniu, kiedy wcześniej słyszałam serce i ładnie się zaokrągliłam. Miałam zabieg i później zwolnienie z pracy...
OdpowiedzUsuńPół roku później zaszłam w ciążę z Julkiem.
To straszne, tak blisko drugiego trymestru... :(
UsuńU mnie minelo juz niemal 8 miesiecy, a ciazy brak. :(
Bardzo współczuję. Mam za sobą 3 poronienia - 13 tydzień, 6ty i 8my. To boli niezależnie od okoliczności. Może trochę inaczej jak się już ma dzieci - nie wiem. bo ja traciłam ciąże po kolei, dopiero za czwartym razem się udało. Masz, macie, prawo do żałoby.
OdpowiedzUsuńKiedy jednak już tę żałobę przeżyjesz i nabierzesz sił, polecam podejść do tematu merytorycznie i nie słuchać gadania typu "to się zdarza", "to pewnie wiek", itp. Ja tak straciłam dwa lata. Potem zmieniłam lekarza i zaczęła się prawdziwa walka. To, że urodziłaś dwoje dzieci nie znaczy, że teraz nie pojawił się jakiś medyczny problem - poziom witaminy D (niedobór utrudnia zagnieżdżenie zarodka), insulinooporność (badanie krzywej cukrowej z obciążeniem), problemy z tarczycą, itp., itd. Na szczęście większość z nich da się rozwiązać. Najgorszy jest brak odpowiedzi - dlaczego...
Pozdrawiam bardzo serdecznie!
Dziekuje za cenne rady. :* Wiem, co moze byc przyczyna problemow z plodnoscia. Nawet w "mlodosci" nie bylam szczegolnie plodna. O Bi staralismy sie przeszlo 3 lata... Nik to byl prezent od losu, "zloty strzal".
UsuńNie zrozum mnie prosze zle, bardzo doceniam motywacje do dzialania i gdyby to byla walka o pierwsze lub nawet drugie dziecko, napewno nie zostawilabym tego slepemu losowi. Ja mam jednak dwojke wspanialych Potworkow, musze przede wszystkim skupic sie na ich potrzebach. Zeby aktywnie walczyc o trzecie, chociaz o nim marze, brak mi determinacji... Mam wyrzuty sumienia, ze to taka moja "zachcianka", a powinnam skupic sie na Bi i Niku i nimi cieszyc...
Agaciu, nie próbuj zapomnieć, bo pewnie się nie da. Przejdź przez żałobę, bo masz do niej prawo. Pożegnaj się z maleństwem, bo ono było, nawet jeśli tylko przez chwilę. Szkoda że nikomu nie mówiłaś, może dzięki temu dałabyś sobie większe przyzwolenie na przeżycie tej sytuacji, a nie chowanie jej do szuflady, z której się wychyla na każdą wieść o ciąży. Choć pewnie zrobiłaś tak, jak było dla Was najlepiej. Współczuję bardzo, przerabiałam z przyjaciółką jej poronienie, miała zabieg, byłam przy niej cały czas w szpitalu i to było potworne. U niej to była pierwsza ciąża, teraz cieszy się dwójką maluchów m/w w wieku naszych, ale to zmarłe maleństwo należy do rodziny i wszyscy o nim pamiętają. Nie wyobrażam sobie że mogłabyś nie płakać przy pisaniu tej notki, nawet nie umiem uzmysłowić sobie jak wielki to musi być smutek i żal, jak się cierpi. Kiedy pomyślę, że miałabym stracić Mi... Kiedy nie możesz nic zrobić, pamiętaj że czas jest najlepszym lekarzem, on wszystko potrafi zmienić, nawet emocje. Trzymaj się, całuję.
OdpowiedzUsuńWIem Kochana. Wiem, ze tu tylko czas pomoze. Zreszta, juz jest duzo lepiej niz w lutym, na poczatku tej drogi...
Usuń:*:* przytulam bardzo mocno:* myślę, że dobrze, że zdecydowałaś się to opisać, mam nadzieję, że łatwiej będzie Ci się z tym pogodzić, choć wiadomo, że żal nie minie nigdy.
OdpowiedzUsuńNie wiem... Jakos nie czuje wiekszej ulgi. :) Ten post to byl impuls. Poczulam po prostu, ze musze to z siebie wyrzucic...
UsuńBardzo podobna historia jest też za mną, bardzo. Dlatego bardzo Cię rozumiem i mocno przytulam :-*
OdpowiedzUsuńWiem Kochana. Przeczytalam kiedys cale Twoje archiwum... :*
UsuńPrzytulam, bo tyle mogę. Trudno mi sobie wyobrazić, co czujesz. Ale nie staraj się zapomnieć na siłę. Na wszystko jest czas, także na smutek, żałobę, nawet złość.
OdpowiedzUsuńJa powoli godzę się z myślą, że trzeciego brzdąca mieć nie będziemy. Bo wiek, bo obciążenia genetyczne, bo komplikacje przy poprzednich ciążach. Niby to wszystko już przetrawiłam, ale czasem, gdy widzę kobietę z ciążowym brzuszkiem, czasem pojawia się żal. Że mnie już to się nie zdarzy.
No wlasnie. Ja tez czuje zal. I zazdrosc, ktorej sie wstydze. My niby obciazen genetycznych nie mamy, dwie pierwsze ciaze mialam ksiazkowe, wiec to wszystko to szok. No i niestety, zegar tyka nieublagalnie...
UsuńAgato, współczuję i wiem co czujesz.
OdpowiedzUsuńJa straciłam dwie ciąże z ivf, kiedy wreszcie się udało po latach starań.
Bliźniaki w zeszłym roku w 14 tc, z powodu zagrożenia życia.
W kwietniu tego roku (czyli podobnie jak ty), przestało bić serce dziecka z marcowego transferu. 1 kwietnia ucieszyłam się, że już jest, a 12 usłyszałam, że zarodek jest mniejszy, ma nieprawidłowy kształt, na USG za dwa dni już nie żył.
Nie mogłam mieć zabiegu, bo robią mi się zrosty po wszelkim grzebaniu, miesiąc prawie czekałam na naturalne poronienie. W końcu dostałam tabletki, w 3 godziny przestałam być w ciąży. Ale jeszcze następny miesiąc trwało doczyszczanie.
Za pierwszym razem urodziłam, a potem miałam zabieg. Miałam zakażenie, byłam tuż od sepsy, musieli wszystkie resztki usunąć.
Teraz jestem po nieudanym transferze i czekam na kolejne podejście.
Znam ten żal i ten strach.
Jedyne co u mnie pozytywne - mnie to nie boli.
Porodu prawie nie poczułam, a teraz po tabletkach bolał brzuch przez 2 godziny. Bolał tak, że jeden APAP wystarczył. Fizycznie to nie były bolesne przeżycia.
Wiem, Wezoniku, sledze Twoja historie na blogu Izy i caly czas Ci wiernie kibicuje. Malo sie tam udzielam, bo z dwojka poczetych naturalnie (choc nie bez klopotu) dzieci, czuje ze niezbyt pasuje do tego grona...
UsuńPodziwiam Cie i nie wiem skad bierzesz sile na dalsza walke. :*
Współczuję bardzo. Jedyne co mi przyszło do głowy pod koniec czytania Twojego postu - ciesz się dwoma potworkami. Ja często myślę o tych kobietach, które w ogóle nie mogą mieć dzieci (a chcą) - co one musae znieść wsrod kolezanek, w rodzinie, gdzie co chwila ktoś w ciąży albo na porodówce... Pewnie to dla Ciebie zadne pocieszenie, ale tak mi przyszło do głowy.
OdpowiedzUsuńSama sie czasem tak pocieszam. A raczej sie staram... To prawda, ze moje Potworki nie pozwalaja na pograzenie sie w depresji... I ciesze sie, ze stracilam trzecia ciaze, a nie pierwsza. Wtedy byloby to po stokroc gorsze doswiadczenie...
Usuń