Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

poniedziałek, 17 listopada 2014

Druga w zyciu Nika wizyta na pogotowiu

Czy to jakies fatum??? Czy juz teraz kazdego listopada mam obgryzac nerwowo paznokcie, martwiac sie o to co moze sie stac TYM razem???

Pamietacie zeszly rok? Opisalam to tu:
http://co-to-bedzie.blogspot.com/2013/11/w-kilka-sekund-mozna-stracic-to-co.html

Po tamtym razie Niko nadal ma gruba blizne na nodze... Mozliwe, ze tym razem dorobil sie kolejnej... na czole. :/

I wszystko przez pospiech i moja glupote, taka wlasnie ze mnie odpowiedzialna matka... Od podjazdu opiekunki do drzwi jej domu jest raptem kilkanascie krokow. Zeby wejsc na ganek, trzeba pokonac tylko dwa niskie schodki. A i tak zawsze dzieciaki trzymaja mnie za rece, idziemy sobie pomalutku razem. Nie dzisiaj, o nie! Dzis padal deszcz, kaptury na glowach, poszlam przodem niosac prowiant dzieci. I jeszcze ich poganialam, bo myslami juz bylam daleko, w pracy, a po drodze na stacji beznzynowej, bo rezerwa sie swieci... :(

Dzieciaki maszerowaly za mna i... nie mam pojecia jak sie stalo, wlasnie przeszlam przez prog u opiekunki, Bi wbiegla za mna, a zamiast Nika uslyszalam placz... Odwracam sie, a on na czworaka... Biegne, najpierw pomyslalam, ze ma jakis brud na czole... Ale to nie brud, to rozciecie i to takie, ze na jego widok zrobilo mi sie slabo... Widzicie, opiekunka ma schodki wykafelkowane i te kafle tworza strasznie ostre brzegi. Niko musial sie poslizgnac i rabanac czolem centralnie o kant. Przez moment zupelnie spanikowalam, nie wiedzialam co robic... Krew sie lala doslownie strumieniem, maly najpierw sie zaniosl (ale na szczescie bez omdlenia), potem juz tylko lkal zalosnie "Boli, boli...". Jeden recznik papierowy przesiakniety, drugi...Krew jakby mniej kapie, ale rozciecie nadal wyglada tak, ze robi mi sie niedobrze... Szybka decyzja: jade z nim na pogotowie!

Z nerwow, wsiadlam do auta i... nie wiedzialam w ktorym kierunku jest szpital... Kolo ktorego przejezdzalam setki razy! Dobrze, ze kiedy podjechalam blizej, pojawily sie znaki kierujace na pogotowie. Dojechalam bez wiekszych przygod, za to w recepcji musialam sie zastanowic, zeby podac prawidlowo date urodzenia syna... Ja naprawde nie nadaje sie na takie akcje... :(

Na szczescie, pomimo kilku osob w poczekalni, dla malych dzieci robia chyba wyjatek, bo w ogole nie czekalismy. Dostalismy opaske na reke (tutaj daja takie cos, jakby bylo sie przyjetym do szpitala, nawet jak przychodzi sie na rutynowe badanie) i od razu zawolala nas pielegniarka. Potem badanie przez nastepna, potem w koncu lekarz... Na szczescie obylo sie bez szwow. Lekarz spytal mnie co wole: szew czy specjalny klej na rany. No idiota! Wystarczy mi emocji na jeden poranek, jakbym miala jeszcze trzymac syna wyrywajacego sie i wyjacego przy zakladaniu szwow, to szybko sama bym im tam "odplynela"... Z ulga zgodzilam sie na klej.

Niko, jak to Niko, wszystkie pomiary, wazenie, sprawdzanie poziomu tlenu we krwi, odkazanie rany, a na koncu klejenie, zniosl ze spokojem. Po chwili chodzil zaciekawiony po naszym "pokoiku" za kotara, usmiechal sie, machal raczka wszystkim pielegniarkom i mowil im "thank you". :) I pokazywal, ze ma na czole "boo-boo". A zaprowadzony spowrotem do poczekalni odmowil zalozenia kurtki, bo chcial jeszcze pobiegac i powspinac sie po krzeslach...

A ze mnie emocje splywaja baaardzo powoli... Po wyjezdzie ze szpitala, zgubilam sie w miasteczku, po ktorym jezdze od prawie 10 lat... Dobrze, ze w pore zorientowalam sie, ze pojechalam w kompletnie przeciwnym kierunku... Wszystko zdarzylo sie chwilke przed 7 rano, teraz jest prawie 11, a mnie jeszcze sie rece trzesa... :(

Oczywiscie musialam o wszystkim opowiedziec M., ktory zadzwonil podczas przerwy. Nasluchalam sie, oj nasluchalam! :/ Ze jak to sie stalo, gdzie ja wtedy bylam i dlaczego Nika nie pilnowalam? Na koniec, obrazony niemal rzucil sluchawka... Kuzwa, mam pod opieka dwojke dzieci i chocbym pekla nie dam rady pilnowac obojga w kazdej sekundzie dnia! Nie rozdwoje sie! Sama mam wyrzuty sumienia, a ten mi jeszcze doklada! :(

28 komentarzy:

  1. My jechalismy do szpitala na wakacjach w Portugalii....wakacjach. tylko, ze wtedy JA obwinialam Meza, bo byli we troje na balkonie, Mlody popchnal Starszak, a ten upadl I prosto glowa w kant. Rana gleboka, kazali jechac nam do szpitala prywatnego, czekalismy 5 min? Dwa szwy w tyle glowy , a Starszak nawet nie zamruknal!!!!
    Zawsze wiedzialam, ze mam dzielnego synka.
    Emocji nie zazdroszcze. Wystarcza sekundy. Ja chlopcow praktycznie nie spuszczamz oczu - to tylko dzieci.
    Jak przeczytalam tytul to myslalam, ze wlasnie zemdlal.... :/
    Glowa do gory,!!! Jest ok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pmietam Twoj wpis o Waszej przygodzie. Okropnosc, nie dosc, ze nerwy o zdrowie dziecka, to jeszcze na rodzinnym urlopie!
      Ja normalnie tez staram sie caly czas pilnowac i w razie czego asekurowac. Tym razem spieszylam sie, myslalam, ze jeszcze kurcze musze zboczyc z trasy zeby zatankowac auto, na dodatek bylo mokro i slisko i prosze! Wypadek gotowy... :(

      Usuń
  2. Oj ja też nie nadaje się do takich akcji, omdlenie murowane. Mam nadzieję że chłopaki mi oszczędzą takich przygód bo to oni mnie będą ratować a nie ja ich. No poprostu tak mam, kiedyś brata trzymałam jak mu szwy zakładali i nie dotrwalam do konca bo prawie padłam:/
    Mój mąż też by mnie pewnie zjechał:/

    Justyna
    Pamiętalisko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak latwo nie mdleje, ale widze, ze w razie naglych wypadkow jestem bezuzyteczna. Natychmiast panikuje, zapominam o najprostszych rzeczach i jestem kompletnie skolowana. Fatalnie, kiedy ma sie pod opieka male dziecko...

      Usuń
  3. Agatko- na szczęście już po wszystkim- Nikowi nic nie jest i poza przeżywaniem, że ma "boo-boo" On naprawdę nic nie będzie z tego pamiętał. Nie obwiniaj się- bo to nie ma sensu! Oczywiście- mogłaś Ich wziąć za rękę, ale której z nas nie zdarza się zrobić czegoś, czego teoretycznie nie powinnyśmy robić?! Jesteśmy tylko ludźmi... Lila akcji z rozlewem krwi nie miała, ale wszystkie poważniejsze guzy i "przygodę" z paznokciem miała przy mnie. Tyle, że Marcin nigdy nawet słowa nie powiedział. Ale wiem doskonale jak się czujesz, bo moja przyjaciółka miała dwie akcje, kiedy Jej dzieciom stało się coś przy Niej (synka ugryzł pies, a córcia poparzyła się garnkiem) i Jej mąż bardzo, ale to bardzo Ją obwiniał. Niesłusznie, bo Karolina to wspaniałe mama, a wyrzuty sumienia i patrzenie na cierpienie dzieci, było dla Niej najgorszą karą. I tak jest też w Twoim przypadku.
    Trzymaj się Kochana i uszy do góry- jesteś najlepszą mamą dla swoich dzieci, a takie "przygody"- niestety zdarzają się większości...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem najbardziej zla na siebie, ze normalnie trzymam ich za rece, a jak w poniedz. bylo mokro i slisko, to oczywiscie puscilam Potwory samopas, no gdzie ja mialam glowe?!
      Ale tak jak piszesz, na szczescie skonczylo sie tylko na kleju (ktory teraz, jak ochlonelam, nie wiem czy nawet byl az tak potrzebny), a Niko nie bedzie tego pamietal. Blizna tez, jesli zostanie, powinna zejsc w pare miesiecy.
      Maz w pierwszej chwili bardzo sie przejal i mial mi za zle, ze Nika nie upilnowalam, ale na szczescie koledzy w pracy szybko ustawili go do pionu. Posluchal sobie o innych wypadkach, ktore oczywiscie zdarzyly sie w obecnosci rodzicow, o wizytach na pogotowiu ratunkowym i szybko dotarlo, ze nie tylko naszym dzieciom zdarzaja sie takie przygody...

      Usuń
  4. po takich wpisach widać, jak Ty strasznie całym sercem kochasz swoje dzieci, niech nikogo nie zmylą wpisy o jękach i stękaniu, mocno Cię ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje Klarko! Kocham, pewnie, ze ich kocham, tyle ze zwykle wygrywaja zwykle, codzienne zgryzoty, zmeczenie oraz frustracja. :)

      Usuń
  5. Najważniejsze, ze obyło się bez szwów. Takie rzeczy się zdarzają, niestety, nie ma tu niczyjej winy. Trzymajcie się :). Pozdrawiam (i zapraszam "do siebie")

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczescie. Teraz jak juz wszystkie emocje odplynely w sina dal, nie wiem czy nawet ten klej byl taki potrzebny. No, ale w panice czlowiek nie mysli logicznie... :)

      Usuń
  6. on malutki nie bedzie pamietal, na pewno troche cierpial:( ale bardziej to chyba Ty, nie miej do siebie wyrzutow sumienia bo to nie Twoja wina, dzieci takie sa, ze w najmniej oczekiwanym momencie 'cos' sie stanie;( trzymajcie sie cieplo:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasnie, po Niku trudno poznac, ze cos mu dolega. W zeszlym roku, jak mial poparzenie, to rana na nodze ciagle mu uwierala o pieluszke, nie chciala sie goic, to MUSIALO go bolec, albo przynajmniej szczypac, a on biegal i bawil sie jak gdyby nigdy nic. Obecne rozciecie na glowie tez musi dokuczac, a on nawet nigdy ani nie probuje sie tam podrapac. Moj dzielny chlopczyk. :)

      Usuń
  7. Współczuję ci kochana nerwów. Nie denerwuj się takie rzeczy i wypadki się zdarzają. Julek w tamtym tygodniu biegał po domu i uderzył głową w róg ściany i rozciął główkę. Krew się lała ale ostatecznie nic się nie stało. A kilka dni temu wywinął orła i spadł na głowę z kanapy na naszych oczach!
    Całuję cię, trzymaj sie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje Potworki tez juz kilka razy spadly z kanapy. Oczywiscie w 90% przypadkow, siedzialam zaraz obok. :)
      Najwazniejsze, ze to nic powaznego. :)

      Usuń
  8. Nie denerwuj się kochana, żadna matka nie ma oczu z tyłu głowy. Najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze. Niko mały bohater :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kokus to naprawde dzielne dziecko. Ani w zeszlym roku przy poparzeniu, ani teraz przy rozcieciu, za bardzo nie marudzil. Moge sobie tylko wyobrazic jaka afere urzadzilaby Bi, skoro potrafi pol dnia marudzic z powodu lekkiego zadrapania. :)

      Usuń
  9. Agatko, wspolczuje Ci takiego poranka i tych nerwów. Na szczęście Kokusiowi nic poważniejszego się nie stało - zobacz, sam szybko zapomniał o bólu. I proszę, nie obwiniaj się - sama to wiesz, ale żebyś poczuła się pewniej znowu to napiszę - nieważne jak byśmy się starały oochronić dzieci przed wszelkim złem, one i tak będą chorować i nabijać sobie guzy. Nie daj się stlamsic M. Nikt nie jest idealny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. M. jest cholernie przewrazliwiony na punkcie naszych dzieci. Nawet jak latem zdzierali sobie kolana, to marudzil, ze powinni nosic dluzsze spodenki, zeby je zaslanialy. Ale z tego to sie akurat smialam. ;)
      Nik to na szczescie baaardzo dzielne dziecko. :)

      Usuń
  10. Rozumie Twoje odczucia.... juz "po" a nas- matki jeszcze boli....
    Mloda w wieku 2 lat przywalila we framuge i do dzis ma 1,5cm blizne na srodku czola- a patrz jak "piekna" ;) !!!!
    A tak serio mowiac- dzieci zapominaja, a Ty majac nawet 8 rak jak osmiornica nie jestes w stanie wszystkiego upilnowac...
    Sciskam Cie mocno- a Mezowi powiedz, ze nie zyczysz mu takiej sytuacji.. bo nie chcialby byc w TWOJEJ SKORZE PO WYPADKU !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mojemu malzonkowi na szczescie szybko przeszlo. Zreszta, on sam jest pierwszy, zeby puscic dzieci samopas na placu zabaw i wgapiac sie w telefon. To, ze nigdy nic im sie nie stalo pod taka "opieka", to zwykle szczescie...
      Cale tez szczescie, ze dzieci wlasnie nie pamietaja wszystkich tych upadkow i wypadkow...
      O kurcze, to Twoja cora musiala niezle w ta framuge przyfansolic, ze nadal ma blizne! :O

      Usuń
  11. Współczuję ale to tak z chłopakami bywa, ani chwili wytchnienia....niedługo będzie rower, a to dopiero pasmo ran :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, o rowerze do niedawna myslalam, ze kaski dla dzieci to kolejny nowoczesny wymysl przewrazliwionych rodzicow. Ale teraz stwierdzam, ze moje dzieciaki beda jezdzic w kaskach i ochraniaczach, bo ja nie mam nerwow do takich sytuacji. Szczegolnie Niko pewnie bedzie mnie o zawal przyprawial, bo tak jak piszesz, to chlopak i juz jest z niego niezle kamikadze...

      Usuń
  12. Oj dziś czułam dokładnie to samo...a jeszcze wczoraj wieczorem czytałam Twój post...na szczęście u nas obyło się bez szpitala.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczescie!
      Tragedia z tymi dzieciakami, najlepiej to je owinac gabka niczym mumie, moze wtedy bylabym spokojniejsza. :)

      Usuń
  13. Oj Agatka az mnie ciary przeszly bo wiem co czulas. Moj wtedy 4 laterk rozcial sobie luk brwiowy w przedszkolu domowym o kant laweczki. Co przezylam to sie nie da opisac a dziecko przezylo najwieksza traume w zyciu. Konczylo sie u nas na 3 warstwach ponad 30 szwow.
    Chocbys miala oczy dookola glowy i 4 rece nie da sie upilnowac.
    Niech Kokus sie czuje lepiej :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Jessssuuuu... Trzydziesci szwow??? To co sie przytrafilo Nikowi to w porownaniu zwykly pikus!

      Swoja droga, to te lawki w przedszkolach maja do dupy. Jak Bi chodzila tutaj do zlobka, to tez raz do mnie dzwonili, ze potknela sie i rabnela w kant. Odebralam ja z rozcieciem na chyba 4 cm i wielkim siniakiem na pol czola. I myslalam potem, ze kurcze, w salkach dla maluszkow, naprawde stoliki powinny miec zaokraglone brzegi...

      Usuń
  14. Trzymajcie się.
    Wiem, o czym piszesz. U mnie córka w zeszłym roku zaliczyła upadek na głowę i wstrząśnienie mózgu. A dokładnie rok później skomplikowane złamanie ręki, 2 operacje, porażenie nerwu... Właśnie wróciłyśmy na rehabilitację. Dwa razy dziennie... A i tak nie wiadomo, czy ręka będzie sprawna do końca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cholera, Juti... Nie brzmi to zbyt dobrze... Mam nadzieje, ze jednak rehabilitacja przyniesie dobre rezultaty!

      Ja juz sie martwie jak to bedzie z Nikiem w przyszlosci. Bi jest bardzo ostrozna, az czasem ZA bardzo, bo mam wrazenie, ze brakuje jej tej typowo dzieciecej ciekawosci swiata. Ale Niko wszedzie chce wejsc, wszystkiego dotknac i sprobowac. Nie ma jeszcze dwoch lat, a juz zaliczyl poparzenie II stopnia oraz porzadne rozciecie glowy. To co bedzie za kilka lat???

      Usuń