Nuuuda u nas powiewa... Nic sie nie dzieje. Caly weekend, nie liczac wypadu na zakupy spozywcze, nie ruszalismy sie z domu. Bleeee, stagnacja jak cholera... Jak smetnie minal mi weekend niech Wam powie fakt, ze nie zrobilam ani jednego zdjecia!
Nie zebysmy lezeli do gory brzuchem, co to, to nie! Ale prace w ogrodzie wyjatkowo w ogole mnie w minony weekend nie cieszyly. Jakos tak opuscila mnie typowo letnia energia i chec do dzialania. Owszem, popielilam. I starzeje sie, moi panstwo, bo po godzinie spedzonej w malo naturalnej, przykucnietej pozycji, dzis czuje, ze mam miesnie. I te miesnie desperacko prosza o ratunek...
Maz za to dostal jakiegos kopa do dzialania, szkoda, ze tylko okolodomowego. Nie powiem, ugotowal rosolek. Zaczal bigosik z mlodej kapusty (ja go dokonczylam, ale M. odwalil cale szatkowanie), dzieki czemu mamy dzis co jesc na lunch. Kontynuowal prace porzadkowe z przodu domu. Ze mnie wkurzyl przy tym, bo pracowal bez koszuli nie wspomne. Nie zeby mnie gola klata meza razila. Nie, ja - glupia, chcialam tylko zadbac o bezpieczenstwo malzonka. Bo w miejscu porzadkow, w tym roku mamy istny wysyp Poison Ivy. A, ze jak nazwa mowi jest to pnacze, wystarczy je pociagnac w zlym miejscu, nieostroznie, a chlasnie cie po dowolnej czesci ciala i kilka tygodni swedzacych, bolesnych pecherzy gwarantowane. Mialam, wiec wiem. Nic przyjemnego. Ale kiedy zona przestrzega, to trzeba przeciez machnac reka... Coz, przekonamy sie za kilka dni czy malzonek nie wsadzil lapy gdzies, gdzie nie powinien...
Tak naprawde to zla jestem bo chcialam sie wyrwac z domu. Nie, nawet nie sama. Chcialam pojechac gdzies z rodzina. Sobote odpuscilam bo pogoda byla bleee (juz kolejne w tym poscie), przez caly dzien ani na moment nie wyszlo slonce. Nie padalo, po prostu calutki bozy dzionek bylo pochmurno, chlodno i tak, no wlasnie, bleee... W ogole to beznadziejne mamy w tym roku lato i zazdrosc mi d*pe sciska jak czytam o upalach w Polsce. Kto to slyszal, zebysmy mieli tylko 22-25 stopni??? Zeby w nocy bylo ich raptem 13-14??? Pod koniec lipca!!! Wstaje rano i jest mi zimo! Dzieci spia w cieplych pizamkach! W lipcu!!! Wczoraj w koncu zrobilo sie pieknie, w poludnie mielismy 27 stopni i niska wilgotnosc powietrza, po prostu idealnie i co? I jajco, bo moj malzonek chyba potrzebuje, zeby ktos za niego postanowil co robimy, postawil przed faktem dokonanym, zeby on mogl sie nadasac, namarudzic, a potem laskawie zgodzic. Po czym dobrze sie bawic, ale wieczorem moc z czystym sumieniem narzekac, ze tyle czasu na prace domowe zmarnowalismy, ze on wcale nie chcial, itd. Nie ze mna te numery, jak podejmujemy decyzje to razem.
Poniewaz pogoda nie byla zbyt plazowa rzucilam haslo FARMA. Mimo, ze teoretycznie mieszkamy "na wsi", to jednak nasze okolice to bardziej przedmiescia i krowy, tudziez kury tu nie uswiadczysz. Troche mi dziwnie, ze moje dzieci zwierzaki domowe widza tylko na obrazkach, ale jest w poblizu (powiedzmy, bo to jakas godzina jazdy) farma, gdzie moga potrzymac, dotknac i pokarmic zwierzatka, pojezdzic kucykiem (nie ludze sie, ze Bi by na niego w ogole usiadla, ale moglaby chociaz zobaczyc co to takiego kucyk), ogolnie zobaczyc zwierzaki na zywo. Szczegolnie, ze nawet w Polsce rodziny na wsi nie posiadamy, wiec nie ma ich gdzie "wyedukowac". A jak wiadomo, dzieciaki kochaja zwierzaki, wiec farma wydaje sie jak znalazl. Niestety moj malzonek najpierw wykazal tylko umiarkowane zainteresowanie, potem tescie zadzwonili na skypa, potem nadszedl czas na obiad i drzemke Nika, ktory jak na zlosc pospal sobie dluzej niz zwykle, a jak wreszcie towarzystwo bylo wyspane i nakarmione, to zrobila sie 16:00. A farma otwarta do 17 (kto wymysla takie durne godziny w srodku lata to ja nie wiem???), wiec ten pomysl odpadl.
M., mam wrazenie zadowolony z takiego obrotu sprawy, stwierdzil, ze moze galeria handlowa? Nosz kurna, srodek lata, wreszcie po 2 dniach wyszlo troche slonca, a on chce lazic po sklepach??? Na usprawiedliwienie malza musze dodac, ze dostalismy juz jakis czas temu "gift cards" do dwoch sklepow i dobrze byloby je wykorzystac. Ale ale! Mamy srodek lata, ja chce, jak juz, to korzystac z ciepla i slonka, ktorego przeciez za jakies 2 miesiace zacznie brakowac, a nie szwendac sie po sklepach!
Moze wiec plac zabaw? Tutaj znow malz spuscil nos na kwinte, ale to przeciez nie o niego chodzi, tylko o dzieci. Szczegolnie, ze Niko wyspany, zadowolony i pelen energii roznosil nam domostwo. Bi odwrotnie - niewyspana (brak drzemki), placzliwa i naburmuszona, na haslo plac zabaw odzyla jednak troszke. Niestety, M. tak dlugo zwlekal, zastanawial sie i marudzil, ze w koncu w progu stanal sie dziadek i w ten sposob utknelismy na reszte popoludnia w domu. Dobrze, ze chociaz mamy ogrod to dzieci choc troche zazyly swiezego powietrza. Za to M., jak tylko dziadek i ja "wyprowadzilismy" dzieciaki z domu, zaliczyl w tyl zwrot i zaszyl sie przed kompem. Rodzinne popoludnie, nie ma co... :/
Taaak, weekend nie bylby weekendem bez sprzeczki z mezem. A wlasciwie to nie bylo nawet tej sprzeczki, to moze dodaloby mu nieco pieprzu... U nas jest ostatnio jakas taka nijakosc. On ma pretensje, ze w sobote wstal pierwszy i zajal sie dzieciakami (chwala mu za to, ale nikt go nie zmuszal), a ja zaszylam sie jeszcze na godzinke pod koldra (sorry Batory, ale 6:15 to nieludzka pora, zeby zwlekac sie z lozka, wiec jak mam okazje, to spie dalej...). Ja sie wkurzam, ze znow odwrocilam sie na moment, a on dal dzieciom chipsy. Zloscimy sie, ale po cichu, nawet nasze klotnie sa jakies takie mdle, takie bleee (kolejne)... Bardziej to przypomina burczenie na siebie, a raczej zrzedzenie pod nosem. Czegos brakuje, chociaz niby nic sie nie zmienilo. Jak dzwonimy do siebie podczas pracy, to wymieniamy sie standardowym zestawem pytan i odpowiedzi. Czy wszystko ok? Czy antybiotyk Nikowi podalam? Czy okna pozamykalam? Czy dzieci grzecznie zostaly u P. Marysi? Moglabym odpowiedz nagrac na automatyczna sekretarke i tez byloby dobrze. Wieczory spedzamy osobno, on przy kompie, ja przy laptopie. Nawet w osobnych pokojach... Na tapecie w kolko te same tematy: dzieci, kasiora, dzieci, co na obiad, dzieci. Przestaje sie dziwic, ze malzenstwa najczesciej rozpadaja sie po 7 latach. Nam wlasnie leci siodmy rok i widze, ze oddalamy sie od siebie. Nasze malzenstwo rozpada sie przez zwykla stagnacje. Pomalu ogarnia mnie jesienna chandra w lipcu. Ale wiecie co? Nawet nie chce mi sie o nas zawalczyc. Albo sie cos samo zmieni i ulozy, albo bedziemy tak zyc razem ale osobno... Ze mnie pomalu ulatuje jakakolwiek pasja, a ochoty na seks nie mam juz dluzej niz pamietam...
Dobrze, ze sa chociaz dzieci. W miniony weekend ich zachowanie dalo sie nawet zniesc. Bi wyprowadzila mnie z rownowagi "tylko" kilka razy. Da sie przezyc...
Ale do smiechu tez mnie doprowadza. Np. kiedy pokazuje stosik malusienkich ubranek przygotowanych dla przyszlego kuzyna/kuzynki, a Bi oznajmila, ze jak bedzie taka malutka, to tez bedzie nosic taki miniaturowy kombinezonik. :) Albo kiedy wrzasnela na caly kosciol "A ciemu my tu jescie stoimy?!". Dobrze, ze akurat wierni spiewali ostatni hymn i tylko ludzie za nami parskneli smiechem.
Niko za to, to mala papuga. Chodzi i powtarza. Gesty, slowa. Wszystko powtorzy. Przy rozdawniu "znaku pokoju" w kosciele, sam z powaga wyciaga raczke do wszystkich naokolo. Wczoraj rano stalam w lazience, a Niko pokazuje mi Bibusina opaske na wlosy. Niewiele myslac wzielam, podziekowalam i polozylam na polce. "Mama!!!", z transu wyrywa mnie glosik pelen pretensji. "Co sie stalo synku?". A Niko pokazuje opaske, po czym wali sie raczka po glowie. Aaaa, ty chciales, zebym ci ja nalozyla... :)
M. zniknal za brama. Moj syn przybiega do mnie, ciagnie za reke i drze sie "Ziemy [idziemy], ziemy!!!". "A gdzie idziemy, kochanie?". "Tati!". I ciagnie mnie stanowczo w strone bramy. :)
Bi umyslila sobie cos i posadzila dziadka w pokoju krzyczac na niego, ze ma kare. Niko przyglada sie z korytarza, a kiedy podchodze sprawdzic o co te krzyki, Niko powtarza jak echo: "Ziazia [dziadzia]! Kaje!". Biedny dziadek, ciekawe co zmalowal? ;)
A, mial byc tez humor z pracy, przez narzekanie prawie o nim zapomnialam...
Co prawda nasi dwaj firmowi zartownisie odeszli z pracy jakis czas temu, ale ktos (nikt sie jak narazie nie przyznal) postanowil wprowadzic odrobinke humoru do naszego nudnego, korporacyjnego zycia. Przyszlam sobie do pracy jak zwykle, kliknelam ctr+alt+del zeby sie zalogowac, wklepalam login i haslo, windows sie zaladowal, chce wlaczyc poczte, przesuwam myszka, a kursor ani drgnie. Co jest?! Przyznaje, ze 7 rano to nie jest najlepsza pora na myslenie, wiec zwyczajnie zglupialam. Pierwsze to zaczelam jezdzic myszka jak oszalala, liczac chyba, ze sama sie odblokuje. Potem trzepnelam nia kilka razy o biurko (wiecie, uniwersalna metoda naprawy czegokolwiek, to porzadnie tym czyms walnac). Pozniej pomyslalam, juz z lekkim wkurwem, ze pieknie mi sie dzien zaczyna i ze potrzebuje pomocy informatyka. Tyle, ze nasz informatyk przychodzi do pracy na 9... W koncu przyszlo mi do glowy, ze kiedys, kiedy mielismy myszki z taka kulka pod spodem, czasem trzeba bylo te kulke przeczyscic, bo sie zacinala. Myszek "kulkowych" co prawda od dawna nie mamy, ale i tak postanowilam zajrzec pod spod. Odwracam myszke, a tam takie cos:
Komus sie nudzilo najwyrazniej, bo zakleil tak myszki wszystkich pracownikow... ;)
Coś wiem o tej nijakości w małżeństwie, identycznie u nas wygladaly wieczory i rozmowy. Nam mija 7 rok bycia razem i zmuszeni byliśmy zdecydowac się na terapię małżeńską-nie są to łatwe wizyty ale dużo nam dają. Długo tak nie dacie rady żyć obok siebie, my bynajmniej nie potrafiliśmy.
OdpowiedzUsuńMam nadziej, ze u nas jednak obejdzie sie bez terapii... Chociaz jak probuje z mezem rozmawiac, dac mu jakis sygnal, ze nie jest tak, jak powinno, on oczywiscie uwaza ze wymyslam...
UsuńNo widzisz. Mnie też nie dogodzisz...Upały takie, ze najlepiej nam .. w domu..ewentualnie na balkonie...Na basen - nie bo udręka...znów nie ma kto rzeczy pilnować...wycieczka w ciekawe miejsce - w taki upał też odpada...W niedziele było "trochę" chłodniej to pojechaliśmy do wioski indiańskiej...i śmiać mi się chciało, bo nasze dzieci najlepiej bawiły się tam skacząc na...trampolinie :))
OdpowiedzUsuńTaaa, dla dzieci nie ma czegos takiego jak "goraco". Wczoraj mielismy znow 31 stopni i ja doslownie roztapialam sie stojac, a moje Potwory biegaly, jezdzily na rowerkach, gonily mrowki, itd.
UsuńKurczę Agata, zmówiłyśmy się chyba... Mam te same odczucia co do weekendu i co do małżeństwa :( Jakieś blogowe fatum?
OdpowiedzUsuńDobija mnie to wszystko. Jest tak nijak, że nawet nie mam ochoty się z Nim kłócić. Jesteśmy gdzieś obok siebie, ale jednocześnie czuję, że coraz bardziej się od siebie oddalamy...
To ja Wam chętnie oddam te nasze upały, a ja poproszę, ba! Ja błagać będę o te 22-25 stopni :)
U nas wczoraj i dzis znow ponad 30 stopni, wiec moze do Was przyszlo lekkie ochlodzenie? ;)
UsuńEch, nie wiem czy to lato tak na ludzi dziala? Bo czas urlopowy, bo pogoda piekna, ale nie da sie nigdzie wyjechac? Czlowiek kisi sie w pracy albo w domu i odchodzi mu ochota na cokolwiek? Nie mam pojecia, ale dobrze nie jest...
Mam takie same odczucia. Juz nawet na klotnie nie mam ochoty. Wsciekam sie, ale zamiast go solidnie opieprzyc, to burkne tylko kilka slow, a potem wzdycham sama do siebie i wyzywam sie na sprzetach...
Oczywiscie jak raz sprobowalam porozmawiac o tym co sie z nami dzieje, moj malzonek zupelnie mnie zbyl i stwierdzil, ze przesadzam... :/
zmęczeni jesteście, potrzebujecie porządnego urlopu
OdpowiedzUsuńPewnie tak, tylko ze w tym roku urlopu nie bedzie... :(
UsuńPowiem Ci, ze to normalka...u nas przed laty tez tak bylo..ten 7 rok ma cos w sobie- ale nie mozna wszystkiego tym tlumaczyc...trzeba spiac dupke i "dawaj" bedzie dobrze, to chwilowka- zmiana tapet by sie przydala...a swoja droga kiedy masz gosci z PL?? cos przegapiliam???
OdpowiedzUsuń"Goscie" z Polski narazie odsuneli przylot, wstepnie do jesieni, bo latem ceny biletow sa jak z kosmosu. Trzymam wiec kciuki, zeby w swietle ostatnich katastrof, wystraszyli sie i zostali w domu. :)
UsuńTaaa, tak jak Klarka stwierdzila, przydalby nam sie urlop. Tyle, ze M. pracuje dopiero 4 miesiace i ma tylko tydzien wolnego. Wole, zeby te 5 dni zachowal, tak na wszelki wypadek. Dlatego zalezy mi, zeby chociaz w weekendy zorganizowac sobie i dzieciom jakies atrakcje, wyrwac sie z domowych pieleszy, zobaczyc cos nowego. Ale mojego malzonka ciezko jest z domu wyciagnac...
Moze i bedzie lepiej, zobaczymy...
Widzę, że Oliwia i Bi mają taki sam tok myślenia (jakby nie było ten sam wiek :) ) "jak będę malutka, to też będę u mamy w brzuszku", trochę nam zajęło zanim jej wytłumaczyliśmy, że ona już u mnie w brzuchu nie będzie :)
OdpowiedzUsuńWiesz chyba musimy się zamienić na czas lata, Ty zajmiesz moje miejsce, a ja Twoje, bo ja wam tych temperatur w okolicach 25 stopni w dzień bardzo zazdroszczę. Mogłabym normalnie funkcjonować, a i w nocy może łatwiej by się spało :)
Tak, to chyba taki wiek, bo pamietam, ze moja siostrzenica, jak byla w ich wieku tez tak mowila. :)
UsuńNa temperatury sie chetnie zamienie! Dla mnie to nie lato jak jest mniej niz 28 stopni! ;)
Agatko, nie wiem, czy cię to pocieszy, ale chyba większość małżeństw tak wygląda. Rutyna, zmęczenie, brak czasu, brak chęci, małe dzieci absorbujące 24 h na dobę, a jak się człowiek zmęczy kłótniami to woli już spędzać wieczory osobno - jedno z książką, drugie z komputerem i myśli, że tak lepiej, bo przynajmniej spokój jest. Ja wiem, że bez wysiłku nic się nie osiągnie, ale do tanga trzeba dwojga.
OdpowiedzUsuńDobrze to znam.
No wlasnie, problem z tym "dwojgiem". Zebralam sie w koncu na rozmowe z mezem, ale on zwyczajnie "wyparl" wszystko. Nie widzi problemu, nie wie o co mi chodzi. Bardzo wygodnie... :( Gdybym kiedys chciala rzeczywiscie udac sie na terapie, nie wiem jak bym go tam zaciagnela. To jak alkoholik upierajacy sie, ze on wcale nie ma problemu z alkoholem. :/
UsuńPogoda po prostu wygania Cię na wyjazd za miasto :P
OdpowiedzUsuńHaha, taaak, tylko kto przymusi do tego mojego malza - domatora? ;)
UsuńJak nie chce to niech siedzi w domu sam :P
UsuńKochana, nie tylko u Was jest jakaś stagnacja małżeńska... my tak mamy od ponad 2 lat...
OdpowiedzUsuńBędzie dobrze.. musi być :)
Kurcze, nie strasz Karolina... Myslalam, ze taki stan moze potrwac kilka tygodni, gora miesiecy... Ale kilka lat??? Jak u nas tyle potrwa to nie wiem jak to sie skonczy...
UsuńHehe no to wam dał do myślenia z samego rana...przydałby się wam weekend tylko we dwoje, ta monotonność w związku to norma wszędzie się zdarza...nawet u nas jak maż za długo siedzi w domu to każdy się zajmuje swoimi sprawami, ale pierw musimy się wygadać co i jak...
OdpowiedzUsuńZ jednej strony jak sobie wyobrazam, ze maz mialby wyjechac i zostawic mnie sama z dziecmi i domem na glowie, to czuje przerazenie. Ale z drugiej, czasami mysle, ze dobrze by bylo jakby ktores z nas wyjezdzalo w delegacje, tak na kilka dni w miesiacu. Mielibysmy czas na odpoczynek od siebie, szanse zeby zatesknic... Coz, w obecnych naszych pracach nie ma na to szans. Zreszta, jakby przyszlo co do czego, to pewnie nerwy by mnie zjadly kompletnie...
UsuńOj żartowniś z tego Waszego informatyka :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o te 7 lat, to my już tyle żyjemy ze sobą i rzeczywiście coś tak jakoś... Myślę, że to minie, przecież miłość jest jak sinusoida :)
I podpisuję się pod słowami Marty W. 25 stopni i słońce tyle mi potrzeba :)
Pozdrawiam!
Informatyk uparcie wypiera sie, ze to jego sprawka. :)
UsuńHmm, zobaczymy jak to bedzie z naszymi problemami. Komentarz Ptysia mnie przerazil, ze to moze potrwac nawet pare lat!
Dla mnie 25 w dzien to tez fajnie, ale te poranki z czternastoma stopniami to juz stanowczo za zimno!
Hallo, Nie przejmuj sie tylko zacznij dzialac... Jak u nas zaczelo sie robic nudno to zmobilizowalam swego faceta i jakos tak leci juz 14 rok...Najlepiej to chyba urlop by wam zrobil ale na poczatek to jakis wspolny wypad we dwoje na kolacje lub kina- kiedy byliscie gdzies tylko we dwojke bez dzieci??? Ja tez mam problem zeby swego faceta gdzies wyciagnac w weekend- ale jak on nie chce to sama wychodze ze swoimi potworkami- przynajmniej jak wracam do domu to cos do jedzenia jest bo z nudow cos upichci. A jak sie nie da we 2 wam gdzies wyskoczyc to wyjdz sama- zrob wypad do kina z kolezankami lub idz do fryzjera... Zobaczysz ze bedzie dobrze zacznij myslec o sobie, badz troche egoistka- jak ty bedziesz z zycia zadowolona to i dzieci beda lepiej funkconowac :) moja mala ma ostatno faze buntu i dzis lezala na ulicy potem darla sie cala droge, a na sam koniec polozyla sie na schodach i nie dala sie wziasc na rece ani nie chciala ruszyc sie na 2 pietro... Uroki macierzynstwa- starszy nie przechodzil az takich buntow... A co do pogody to u nas upaly ze zyc sie nie da wiec ja zazdroszcze tych chlodnych porankow. Pozdrawiam, M
OdpowiedzUsuńNiko tez ostatnio juz pare razy polozyl nam sie w sklepie bo nie dostal czegos co sobie upatrzyl... :/
UsuńHehe, we dwojke, bez dzieci? To byloby jeszcze przed pierwsza ciaza... Niestety, nie mamy tu zaufanej opiekunki (takiej na wieczor), a dziadek nie podejmie sie opieki nad dwojka, nawet na godzinke-dwie. :(
Mam nadzieje,że ten zbliżający się weekend będzie lepszy.I jak trzeba to lepiej się pokłocić z m!Oczyścicie atmosfere,może pogodzicie się czule?
OdpowiedzUsuńU nas tez lekki dystans,na pierwszym planie dziecko,ony czuje się odrzucony a ja widzę,że to on się dystansuje...
Widzisz, tylko u nas do klotni dochodzi bardzo rzadko. Moj maz ma taki feler, ze kiedy ja zaczynam ciskac piorunami, on po prostu wychodzi... Nie z pokoju, z domu. Wsiada w auto i odjezdza... A wtedy to juz konczy sie na "cichych dniach", ktore u nas potrafia trwac nawet tydzien... :(
UsuńAgata, czytalam ostatnio ciekawy wywiad: http://www.zmianywzyciu.pl/artykul/karina-sep-jesli-czegos-bardzo-chce-robie-to-44
OdpowiedzUsuńmoze przeczytasz i cie to jakos zainspiruje. Najlepiej jakby ci ktos ksiazke przyslal z Polski. Samo czekanie , ze sie samo ulozy niczemu nie sluzy. Biernosc nie wystarczy. Poczytasz, a moze cos ciekawego znajdziesz dla siebie? Moze cie to naprawde zmotywuje… W moim pierwszym malzenstwie takich kryzysow nie bylo, a mimo to rozwiedlismy sie po 20 latach. Moze gdybym miala taka ksiazke kiedys pod reka , czulabym sie bardziej spelniona… NAtomiast spotkanie z moim obecnym mezem bylo prawdziwym szokiem, gromem z jasnego nieba. Myslalam kiedys, ze takie uczucia to wymysly filmow, literatury i romantykow, A jednak… :) w sumie jestem szczesciara :) Jestesmy razem 8 lat i nigdy nie dam sie samej sobie, czy jemu , wyprowadzic na manowce nudy… O kazdy zwiazek trzeba dbac, ale zaczac trzeba od okreslenia czego samemu sie chce od zycia.
Przepraszam jesli ten komentarz brzmi tak "rozkazujaco", bo mial tylko byc przekonujacy. Po prostu samo nic sie nie rozwiaze, jesli czujesz dyskonfort obecnej sytuacji, to zmien to. Ze juz nie wspomne o zyciu intymnym, ktore jest podstawa udanych par. Dzeiki urosna, pojda w swiat, wy nadal bedziecie rodzicami, ale na codzien zostaniecie para?? ZA pozno bedzie wtedy przypominac sobie, co to znaczy bycie para.. Lepiej nie zapomniec w ogole…
Pozdrawiam i zycze milej lektury, a potem zrobienia swojej "mapy" :)))
Dziekuje Nika, z ten komentarz. I nie przepraszaj, nie trzeba!
UsuńWiesz, ja narazie ciagle mam nadzieje, ze to tymczasowe, ze jeszcze sie "otrzasniemy". Bo przeciez jeszcze nie tak dawno niby bylo to samo, niby w rozmowach tylko zycie codzienne i dzieci, ale jakos mielismy w sobie troche werwy i takiej zwyklej radosci zycia... A teraz jej brakuje, ale nie wiem juz sama czy oddalamy sie od siebie, czy to ja robie sie jakas ponura i nic mnie nie cieszy. W sumie to czasem jestem przerazona, bo mam wrazenie, ze pomalu zamieniam sie we wlasna matke. Ona tez byla wiecznie niezadowolona, ciagle narzekajaca, krytykujaca w kolko meza i corki. Nie chcialabym, zeby nagle uaktywnily sie we mnie jej geny... :/