Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

czwartek, 12 lipca 2012

zrodlo dzwonienia w uszach

Udarlo sie dzis to moje dziecko, oj udarlo. Nie wiem czy byla glodna, bo wczoraj trzymalam ja na lekkiej diecie, a jak juz zaczela dzien od wycia to potem nie mogla sie przestawic na nic innego? Czy niedospana? Czy jeszcze moze brzuszek ja boli po zatruciu? Czy odzywa sie stres zwiazany ze zlobkiem? Czy mecza ja te nieszczesne dwojki, ktore juz od miesiaca sa tuz-tuz i nie chca wyjsc? Czy tez polaczenie wszystkiego (ja glosuje za tym ostatnim wariantem)? Bo Bi ma czasem (albo czesto) po prostu “takie” dni…
W kazdym razie mala juz noc miala dosc niespokojna, ze 3 razy slyszalam jak sie kreci i pojekuje (to podejrzewam, ze z glodu). A o 5:18 wlaczyla syrene. M. wyjal ja z lozeczka i probowal odstawic do matki dobudzajacej sie jeszcze w pieleszach. Dziecie odstawilo histerie z kopaniem, trzepaniem rekoma i nieludzkim kwikiem! Bo trudno to nawet nazwac wrzaskiem, to byl wsciekly kwik, wypisz-wymaluj dzika swinia z filmow przyrodniczych… Tato (ktory wstal dzis wyraznie lewa noga), nie poddal sie, posadzil mloda na lozku i wyszedl. Poniewaz Bi nadal zawziecie kopala i wrzeszczala, matka wypakowala dziecko ze spiworka i postawila na ziemi, zeby podazylo za ojcem. Nic z tego! Dziecko zatupalo w podloge, kwiknelo jeszcze glosniej, po czym wdrapalo sie z powrotem na lozko i przylgnelo do matki. I o dziwo ucichlo. Ale trend na caly poranek zostal zapoczatkowany.
Ogolnie, mloda uznala, ze chce byc noszona i mam na mysli NOSZONA, siadanie z nia na kolanach bylo niedopuszczalne! Masz byc czleku spionizowany i w ruchu! Matka nawet poszla siusiu z dziecieciem na rekach, ktore to na usiadniecie rodzicielki na klopie zareagowalo kolejna syrena… O dziwo dala sie Bi wsadzic w fotelik, tylko po to, niestety, zeby tam siedziec i wyc, nie zwracajac kompletnie uwagi na kawaleczki chlebka na tacce. Wkrotce okazalo sie, ze dziecko jest glodne jak wilk, ale uznalo, ze jedyna dopuszczalna forma jedzenia, to karmienie przez mamusie albo tatusia, ale tylko siedzac im na kolanach. Po jedzeniu niestety kwik roznosil sie echem po calym domu (nawet wypuszczony wczesniej pies przestal sie dobijac do drzwi, postanowil widac oszczedzic wlasne bebenki), bo czas uciekal, a tu ojciec, matka i dziecko jeszcze w pizamach, nieumyci, jedzenie na caly dzien nie zapakowane… Chcac nie chcac, trzeba bylo rozdarciucha postawic na ziemi. Przy ubieraniu kwik polaczony z kopaniem i przekrecaniem sie na brzuch. Przy nakladaniu butkow kwik, wierzganie i prezenie sie ze zloscia. A potem chwila ciszy. Boze, jak ulga… Cisza trwala (o cudzie!) podczas calego wychodzenia z domu, zapinania w fotelik i jazde autem. Bi przyjela rowniez spokojnie wejscie do zlobka, wbijanie numerka w maszyne zeby zaznaczyc jej obecnosc, pokazywala paluszkiem dzieci i nawet sie usmiechnela. A potem znow nastapil kryzys. No bo wredna matka osmielila sie postawic ja na ziemi, zeby zdjac jej bluze! Niewazne, ze mamuska szybko wziela dziecko z powrotem na rece, ryki trzeba kontynuowac. I juz nie pomoglo nic. Ani to, ze matka siadla na ziemie (z dzieckiem na kolanach) i pokazywala zabawki, ani to, ze pani otwierala rozne ksiazeczki ze zwierzatkami. Ryki, kwiki i wrzaski musialy zostac kontynuowane… No trudno. Matka stwierdzila, ze nic tu po niej, zrobila papa i wyszla, odprowadzana wrzaskiem slyszanym jeszcze na zewnatrz (chyba maja tam strasznie cienkie okna). Oczywiscie dziecko usilowalo pobiec za rodzicielka, ale pani skutecznie je przytrzymala… Czy mi jej zal (znaczy sie Bi, nie pani)? Normalnie pewnie byloby, ale nie po takim poranku jaki nam zaserwowala. Wlasciwie to wychodzac odczulam ulge, a w uszach i glowie nadal mi dzwoni i to jak! I szkoda mi tych pan, bo cos czuje, ze Bi bedzie miala dzis wlasnie taki dzien: kwiczaco-syrenowy i zabawi sie moze na 5 min. od czasu do czasu… A do popoludnia, zanim ja odbiore moze jej przejdzie… :)

A cos weselszego? Wczoraj wyszlam z Bi na chwilke do ogrodu. W tym samym momencie sasiad odpalil swoja machine. Skomentowalam do Bi: “O, sasiad kosi trawe”. Bi sensu zdania nie zalapala, ale slowo “kosi” owszem. Zaczela klaskac w raczki… :)

4 komentarze:

  1. Popłakałam się ze smiechu! Ja już kiedyś wspominałam, ze musimy poszukać wśród naszych przodków jakiegoś powinowactwa :-). I na pewno już nie muszę zakładać własnego bloga bo Bi mi przypomina wszystko to co robił mój synuś w jej wieku :-)). NOSZENIE z ABSOLUTNYM ZAKAZEM SIADANIA ! to był jego wyczyn sztandarowy :-))). Wyjące dni też nam się zdarzały. I tak jak Ty odpoczywałam niekiedy od niego gdy był w żłobku...
    Uwielbiam Twoją BI! A jaka inteligentna - z tym KOSI... :-) .
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, podczas takich dni mam Bi nieraz serdecznie dosc. I ciesze sie, ze nie zrezygnowalam z pracy zeby zostac z dzieckiem w domu. Przynajmniej mam odskocznie. :)
      Ale musze przyznac, ze co i rusz zaskakuje nas jakas nowa umiejetnoscia i rozumieniem co do niej mowimy. Ostatnio zaskoczyla mnie, kiedy chcac wyjsc na dwor, wziela mnie za reke i zaciagnela do drzwi, poczym przysunela moja dlon do moich wlasnych "podworkowych" klapek. Tak jakby chciala powiedziec "no ubieraj juz te klapiszony bo ja chce do ogrodu!" :)

      Usuń
  2. Miałam dziś, moja droga, bardzo podobny poranek. Ale z bardziej określonej przyczyny. Otóż Basia boi się panicznie odgłosów koszenia. A dziś pan przycinał kilka ładnych godzin żywopłot wokół naszego bloku. Dziecko wyło, wisiało na mnie, wbite aż do bólu łapkami i nogami, groziło oknu palcem i mówiło: "papa", żeby już sobie to zło poszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku, biedna Basiula! Bi do kosiarki jest przyzwyczajona, boi sie tylko jak tata podjedzie za blisko. Za to wskakuje na mnie jak slyszy motory, szczegolnie te halasliwe Harleye Davidsony. Na szczescie ich przejazd to tylko kilka sekund paniki.

      Usuń