piątek, 5 grudnia 2025

Wkraczamy w grudzien

Sobota, 29 listopada, zaczela sie, nie zgadniecie... praca! :D O tyle fajniej, ze w weekendy moge pospac do 1:40 zamiast zrywac sie o polnocy. No ale, tak czy srak, to nadal pobudka o nieludzkiej porze. Razem ze mna zerwal sie M., ktory stwierdzil, ze i tak juz nie zasnie, wiec woli pojechac do pracy. ;) Kiedy wyszlam z sypialni, zobaczylam przez szpary w drzwiach u Kokusia, ze pali sie u niego swiatlo. Szykowalam sie zeby go solidnie opiep**yc ze jeszcze nie spi, ale okazalo sie, ze po prostu zasnal przy zapalonym swietle. Co tez w sumie oznacza, ze siedzial tak dlugo, ze byl nieprzytomny ze zmeczenia i po prostu padl, nawet nie zauwazajac, ze przy glowie swieci mu lampa... W robocie niestety nie mialam jak odpoczac miedzy wypuszczaniem partii, bo na poniedzialek laboratorium pilnie potrzebowalo zatwierdzenia czesci materialow. Musialam sie wiec tym zajac, czy mialam ochote, czy nie... Wrocilam do domu o 7 i polozylam sie szybko spac, ale zasnac bylo mi ciezko i przysypialam po 10 minut. Kiedy o 9:30 zadzwonil moj budzik, chcialam jeszcze "polezec" i... obudzilam sie o 10:28. :D Kiedy wstalam, akurat dojechal z pracy M. W poprzednim poscie pisalam, ze na Black Friday i weekend po nim, nie planuje jezdzic po sklepach. Coz, okazalo sie, ze nie bylo mi dane dotrzymac slowa. ;) Juz pisalam, ze w piatek pojechalismy szukac butow do koszykowki dla Kokusia. W sobote zas, M. wpadl na pomysl zeby pojechac do innego sportowego sklepu, popatrzec za butami narciarskimi dla Bi. Wypad okazal sie porazka, bo okazalo sie, ze w sklepie przeceny na "czarny piatek" mieli, ale na takie rzeczy jak kurtki, a nie powazny sprzet. :/ Panna przymierzyla dwie pary, ale kiedy za jedne zaspiewali $499, a M. w tym czasie znalazl na Amazonie identyczne za $179, to szybko podziekowalismy i pojechalismy. 

W sklepie Nik dorwal wygodna laweczke zbita z... desek do snowboard'u :D

Jedyna zaleta bylo, ze przynajmniej zmierzyli Bi porzadnie stope, bo wczesniej zastanawialo mnie dlaczego ma buty w tym samym rozmiarze, co ja, skoro stope ma o 1.5 rozmiaru mniejsza. ;) Okazalo sie, ze faktycznie panna poprzednie buty miala za duze. Ostatecznie jednak w necie wybrala sobie zupelnie inne niz te przymierzone i $240 nie nasze, choc to i tak niezla cena. Ciekawe tylko czy jak przyjda, wszystko bedzie ok, bo juz kiedys zamawialam Kokusiowi crocs'y i najpierw przyszly o dwa numery za male, potem o jeden numer i dopiero za trzecim razem przyslali poprawne. :D W domu mielismy 1.5 godziny na obiad i dychniecie, po czym jechalismy do kosciola. Po powrocie planowalam upiec jakies ciasto bo w niedziele przyjezdzal tata. Ostatecznie jednak stwierdzilam, ze w minionym tygodniu pieklam 3 razy i po prostu mi sie juz nie chce. Mielismy jakies kupne ciastka, paluszki, chipsy... Bylo czym poczestowac seniora. ;) Zamiast tego, wzielam prysznic i spedzilam wieczor na relaksie.

W niedziele ponownie wczesna pobudka. W pracy wszystko poczatkowo szlo ok, poza tym, ze jeden chlopak spoznil sie 20 minut. A wlasciwie to duzo wiecej, bo kolezanka skarzyla sie, ze laboranci powinni w weekend przyjezdzac godzine przed wypuszczeniem partii, bo jest ich tylko dwoje, wiec musza odhaczyc sami wszystkie zadania, ktore sa do zrobienia przed i po testach. Tymczasem, kiedy przyszedl, juz wypuszczalismy partie, a testami musiala zajac sie kobitka, ktora miala w tym czasie przygotowywac odczynniki. Tych oczywiscie nie przygotowala, a pozniej wzruszyla ramionami, ze jest zmecznona (tak naprawde to pewnie wku*wiona) i pojechala. Mnie zas chlop z produkcji poprosil zebym zostala i zatwierdzila te odczynniki, kiedy on je przygotuje. Probowalam przekonac go, ze ktos z kolejnej nocnej zmiany moze je przygotowac, a moj szef zatwierdzic, ale podobno potrzebowali je na sam poczatek zmiany i nie bedzie komu ich potem "przyklepac" w systemie Szlag. :( Rada nie rada, zostalam, choc zgrzytalam zebami ze zlosci, bo ostatecznie, zeby nieco przyspieszyc, pomagalam facetowi przyklejac etykiety na fiolki, tymczasem spoznialski dupek zabral sie i... pojechal do domu! Nawet nie spytal czy moze jakos pomoc! Zeby bylo "lepiej", tej nocy zjawila sie niespodziewanie kierowniczka laboratorium, zeby obejrzec jakies czyszczenie w ramach wlasnego szkolenia. Nie zainteresowala sie jednak zupelnie tym jak idzie, co zostalo zrobione, a co nie i dlaczego... nie mowiac juz o propozycji pomocy. Przyjechala na moze 45 minut, obejrzala co musiala i zwinela sie do domu! :O Tymczasem facet od produkcji zostal dluzej i ja tak samo. Zamiast juz o 5 byc w domu, dotarlam do niego o 6:30. Korcilo mnie zeby opisac w mailu ta cala sytuacje i wyslac go nie tylko do mojego szefa (bo to typ, ktorego malo co interesuje), ale tez do kilku innych managerow, w tym szefa owej kierowniczki. Ta niedziela pokazala bowiem po raz kolejny, ze poza facetem z produkcji (starszym i jedynym, ktory pracuje tam wiele lat), wszyscy tu maja klapki na oczach i widza tylko swoj kawalek obowiazkow. Nie ma pracy zespolowej, gdzie kazdy interesuje sie czy wszystko zostalo zrobione i czy mozna jakos pomoc i ulatwic zycie kolegom ze swojej oraz kolejnej zmiany. W kazdym razie, wreszcie wrocilam do domu i od razu zapakowalam sie do lozka. Snu zostalo mi jednak nie tak wiele, bo budzik nastawilam na 9:30 i tym razem bylam zdeterminowana zeby nie spac dluzej.

 

Kiedy wstalam, znalazlam Oreo dosypiajaca na krzesle Kokusia

Dzien wczesniej chcialam odkurzyc i pomyc podlogi na gorze, a takze zagonic Potworki do ogarniecia swoich katow, ale przez odsypianie zmiany, a pozniej wyprawe do sklepu narciarskiego, nic oczywiscie nie zrobilam... Zawzielam sie wiec, ze odhacze to w niedziele. To jednak jest dzien kiedy wpada moj tata, a do tego popoludniu bylam umowiona do weta z kotem, wiec chcialam wstac w miare wczesnie, zeby szybko ogarnac sprzatanie zanim zjawi sie dziadek. Zmusilam sie wiec do wstania zaraz po dzwonku budzika, szybko zjadlam sniadanie i ogarnelam sie nieco, po czym chwycilam za odkurzacz. O dziwo, Potworki tez odkurzyly u siebie bez marudzenia, a Nik nawet zaofiarowal ze umyje podloge na calej gorze. Poza pokojem siostry oczywiscie. Az tak mily to nie jest. :D Przyjechal dziadek i jak zwykle posiedzielismy i pogadalismy o pierdolach i obejrzelismy powtorke sobotnich skokow narciarskich, bo niedzielne odwolali. ;) Przed godzina 15 musialam sie zbierac do weta, wiec moj tata pojechal do domu. Bi zabrala sie oczywiscie ze mna. Mialysmy szczescie i jakas rodzina akurat wyszla, wiec z marszu zostalysmy przyjete. Zawsze to mniej stresu dla kota, ktory skulil sie w transporterze, jakby chcial zniknac. :D Tutaj tez spotkala mnie lekka irytacja (cos ostatnio duzo sie irytuje ;P) bo pani doktor nagle wyskoczyla ze szczepionka przeciw kociej bialaczce, bo to wazne przy wychodzacym kocie. Oreo ma prawie 3 lata, a jakos wczesniej nikt tej szczepionki jakos szczegolnie nie sugerowal. No ale fakt, ze kot wychodzi, ma stycznosc z innymi kotami, ktore szwendaja sie po naszym osiedlu, wiec jak ma ja to dodatkowo zabezpieczyc, to ok. Pani doktor oznajmila, ze najpierw musza zrobic badanie krwi. No dobra, jak trzeba, to trzeba. Nastepnie jednak poinformowala, ze po tym szczepieniu, musze wrocic za 4 tygodnie po dawke przypominajaca. I cale szczescie ze jeszcze nie zaczela kota kluc, bo z marszu zaczeli nas umawiac na... 28 grudnia. Szybko przystopowalam, ze wtedy nas nie bedzie. No dobra, to maja miejsce kilka dni wczesniej. Tlumacze ze wyjezdzamy przed Swietami i wracamy dopiero 6 stycznia. To ona szybko szuka godziny na ten dzien! Stopuje ponownie, mowiac ze 6-ego wracamy, ale w domu to bedziemy pewnie o polnocy. Pani sekretarka zmienila strategie i pyta czy mozemy przyjechac 21 grudnia. W koncu czy to 4 tygodnie, czy 3, co za roznica. :D Mowie ze ok, wtedy jeszcze jestesmy. Tu jednak pani wyskakuje z faktem, ze oni tego dnia nie pracuja i bede musiala jechac do ich filii... ponad pol godziny jazdy od naszego domu. Jesli nie ma korkow, bo wtedy moze sie zrobic prawie godzina. O nie, tu juz w koncu powiedzialam, ze jednak na to szczepienie umowie sie jak wrocimy z wojazy, bo to juz zaczynalo wygladac niczym bieg przez oplotki... A na koniec okazalo sie, ze przy glownym celu mojej wizyty, czyli odebraniu kropelek przeciw pasozytom, pani Oreo nawet nie musiala ogladac. W sumie czlowiek targal kiciula tylko po to, zeby pokazac ze kupuje dla zwierzaka, a nie zeby sprzedac je na czarnym rynku. :D Nasza wizyta potrwala wiec jakies 10 minut, z czego wiekszosc to bylo gapienie sie w kalendarz i proba umowienia mnie niemal na sile na szczepienie, o ktorym wczesniej nawet nie myslalam. :/ Wrocilysmy do chalupy gdzie buzowal ogien w kominku, co bylo szczegolnie przyjemne po mzawce i 5 stopniach na zewnatrz. Reszta popoludnia i wieczor uplynely juz na relaksie. Na wieczor Potworki musialy szykowac sie do szkoly po 4 dniach laby, czym oczywiscie nie byly zachwycone. Za to ja cieszylam sie poczatkiem mojego "weekendu". :)

W poniedzialek pospalam do zawrotnej godziny 7, po czym wstalam zeby pozegnac Potworki wychodzace do szkoly. Bi miala szczescie, bo mama kolezanki ponownie ja podwozila, co jednak oznaczalo, ze po poludniu musialam ja odebrac.

Nik podaza na przystanek 

Po odjezdzie dzieciakow, zjadlam, umylam sie i mialam sprzatac na parterze, ale zlapal mnie kompletny brak motywacji. :D Snulam sie po domu bez celu i ostatecznie (jak juz wzielam sama siebie w karby), zamiast zaczac sprzatac o 8, zaczynalam po 10. A potem bylam oczywiscie zla na siebie, ze mam tak malo czasu zeby usiasc spokojnie z kawka. ;) No ale chalupa wygladala duzo lepiej. Naprawde, jak wszyscy jestesmy w domu, balagan generuje sie w kazdym kacie i to w zastraszajacym tempie. Powiesilam tez ponownie karmnik dla ptakow. Mam nadzieje, ze wszystkie niedzwiedzie poszly juz spac. :D Niby dla naszych okolic "bezpieczna" data zeby wywiesic karmniki to 30 listopada, ale wszystko w sumie zalezy od pogody danej jesieni. W kazdym razie, wystarczyla godzina, zeby przy karmniku ptaszydla urzadzaly popas na calego. ;)

Slabo widac, ale jeden darmozjad siedzi w karmniku, a drugi na palaku, na ktorym karmnik wisi 

Wrocil do domu Nik, a pozniej M., ktory po drodze odebral narty dla Kokusia. Kiedy mierzylismy, wydawalo mi sie, ze beda krotsze, wiec bylam w leciutkim szoku. ;) Nikowi jednak sie bardzo podobaja i dlugosc mu nie przeszkadza. 

Zdjecie jakos dziwnie znieksztalcilo proporcje. Tak naprawde narty siegaja Kokusiowi mniej wiecej do oczu :D

No i w ten sposob powinny mu starczyc na minimum dwa sezony, a M. stwierdzil ze jak z nich wyrosnie, to on je wezmie. Juz to widze, jak od kilku lat w ogole nie jezdzi... :D Malzonka naszlo na zapiekanki, a w czasie kiedy je robil, ja pojechalam po Bi. Przy okazji odebralam tez jej kolezanke - sasiadke, dzieki czemu mialam sie okazje odwdzieczyc za to ciagle podwozenie Bi ostatnio. Popoludnie szybko zlecialo, a pod wieczor Potworki mialy trening. Malzonek zdecydowal sie pojechac pocwiczyc, wiec zyskalam spokojna godzine, ktora wykorzystalam m.in. na poskladania prania. Tyle z relaksu, choc w sumie mialam wolne, wiec odpoczywalam wczesniej. ;)

Wtorek to praca dla M., a dla mnie kolejny dzien "weekendu". :D Niespodziewanie (choc troche "spodziewanie") wolne dostalo sie tez Potworkom. Juz od kilku dni zapowiadali opady sniegu, ale prognozy, z kilkudziesieciu cm przeszly w kilkanascie, pozniej kilka, a w poniedzialek pokazywaly juz ze w naszej okolicy snieg szybko przejdzie w deszcz i wlasciwie nic nie napada. Kiedy kladlismy sie do lozek, nadal nie przewidywaly niczego spektakularnego i w wiadomosciach zadnych zamkniec szkol nie pokazywali. Oczywiscie Potworki liczyly na cos wrecz przeciwnego, wiec Nik wykorzystal uczniowski przesad i wsadzil pod poduszke... lyzeczke! :D Co ma piernik do wiatraka, nie mam pojecia. Za moich szkolnych czasow, wsadzalo sie zeszyt pod poduche zeby zapewnic sobie pomyslnosc na sprawdzianie. Tu mozna zalozyc, ze notatki z zeszytu, podczas snu, magicznie "przesiakna" do pamieci. Ale lyzeczka zeby dostac snow day? Zupelnie z czapy wyjete... :D Najwyrazniej jednak podzialalo, bo o 5:30 obudzilo mnie bzykniecie telefonu, gdzie sms informowal ze szkoly we wtorek beda w naszej miejscowosci zamkniete. Zastanawialam sie czy nie wstac i nie zostawic wiadomosci dzieciakom, ale nie chcialo mi sie schodzic na dol w poszukiwaniu jakiejs kartki i dlugopisu, a oboje maja telefony wiec moga sami sprawdzic czy cos wskoczylo, wiec sobie odpuscilam. Pozniej okazalo sie, ze moglam jednak to zrobic, przynajmniej dla Kokusia, ten bowiem powiedzial ze wstal, ubral sie i dopiero kiedy zauwazyl ze Bi (ktora przezornie sprawdzila zanim wstala) nadal spi, sprawdzil maile i dowiedzial sie ze maja wolne, wiec wrocil do lozka. :D

Stan z 11:40 i duzo wiecej nie napadalo, bo snieg przeszedl w marznacy deszcz

Tak czy owak, cala nasza trojka pospala dlugo i blogo. Moj budzik zadzwonil o 9:30, ale za oknem sypalo az milo, w sypialni bylo ciemno i kompletnie nie moglam sie obudzic... Po sniadaniu szybko dosypalam nasion do karmnika, bo ptaszydla juz krazyly, a wszystko zasypal im snieg. Dzien uplywal leniwie.

Laba na calego ;) 

Pomyslalby kto, ze widok za oknem zmotywuje do ubrania choinki i udekorowania chalupy, ale zamiast tego, przez niskie cisnienie chcialo mi sie spac i nie robic nic. ;) Tylko Nik wyciagnal slizgacza i zjezdzal za domem, trzymajac majusiowa pileczke, a wiec zmuszajac psiura do gimnastyki.

Wrocil mokrusienki
 

Niestety, jak to w naszym klimacie, po poludniu snieg przeszedl w marznacy deszcz i nie dosc, ze uklepal to, co napadalo, ale jeszcze sprawil ze zrobilo sie strasznie slisko. Malzonek na szczescie dojechal z pracy bez problemu, ale powiedzial ze warunki na drogach sa koszmarne i juz nigdzie sie nie rusza. Wobec tego, Potworki na basen nie pojechaly, bo jak M. twierdzi ze zima (jak zwykle) zaskoczyla drogowcow, to ja tez nie mialam ochoty sie pchac na ulice w taka pogode. Za to zmotywowalam sie w koncu i wyciagnelam wieniec na drzwi oraz dekoracje na kominek. Choinka (ktora malzonek postawil w poniedzialek) zostala nadal bez dekoracji, tylko ze swiatelkami. Jakos nikt nie ma ochoty jej ubrac. :D

W srode moj "weekend" sie skonczyl, wiec o polnocy zwloklam sie z wyrka i pojechalam do roboty. Troche obawialam sie warunkow, ale na szczescie plugi jezdzily wczesniej i solidnie sypaly sola, a temperatura podniosla sie do +1, wiec bylo mokro, ale nie slisko. Sypal tez snieg, czego w prognozach na noc juz nie bylo, ale wiadomo jak to z prognozami bywa. Obawialam sie jak to bedzie w drodze powrotnej, bo nad ranem mial ponownie scisnac mroz. Poki co jednak, dojechalam bez problemu. W pracy, o dziwo, moje trzy partie wyszly bez problemu i bardzo sprawnie. Pozniej paleczke przejal moj szef, a ja przygotowywalam papiery na kolejny dzien i zatwierdzalam materialy. Przyjechalam do domu, zjadlam sniadanie i czym predzej polozylam sie do lozka. Wiedzialam ze bedzie ciezko ze spaniem, tego dnia bowiem Potworki mialy skrocone lekcje. W szkolach odbywaly sie wywiadowki, tyle ze w middle oraz high school sa one bez sensu, bo prowadzone przez uczniow. Kazdy ma przygotowac prezentacje i opowiadac o wlasnych postepach. Poczatkowo wpisalam sie na liste, ale Bi oraz Nik urzadzili ostry protest, ze praktycznie nikogo rodzice nie przychodza. Pozniej na dodatek okazalo sie, ze u Starszej wywiadowka odbylaby sie z takim jakby opiekunem (to nawet nie jest wychowawca), z ktorym ona nie ma zadnej lekcji! Ostatecznie napisalam wiec do nauczycieli, ze jednak mnie nie bedzie. U Kokusia spytalam tylko czy moze wychowawczyni chcialaby ze mna o czyms porozmawiac, bo wiadomo, oceny sobie sprawdze, syn niby mowi o tym co sie w szkole dzieje, ale nauczyciele zawsze moga miec troche inna perspektywe. W kazdym razie, wiedzac ze Potwory przyjada do domu ponad 2 godziny wczesniej, nie tracac czasu sie polozylam. Niestety, tak jak przewidzialam, telefon wibrowal kiedy kamery wychwycily ruch, potem drzwi garazowe zgrzytaly przy otwieraniu i zamykaniu, nastepnie Nik wypuscil psa, ktory latal wkolo domu, aktywujac ponownie kamery, a pozniej przyjechala Bi, wiec od nowa bzykanie telefonu kiedy zlapaly ja kamery oraz zgrzyt drzwi od garazu. W ten sposob spanie skonczylo sie po dwoch godzinach. Lezalam jeszcze kolejna godzine, desperacko probujac zasnac ponownie, ale tylko przysypialam po kilka minut. Nie pomoglo, ze swiecilo slonce, wiec w sypialni ponownie zrobilo sie strasznie goraco. W koncu stwierdzilam, ze nie ma po co sie meczyc i wstalam. Mlodziez, bardzo zadowolona, cieszyla sie oczywiscie wolnym popludniem. Szczegolnie Nik, ktory okazalo sie nie mial nawet pracy domowej. Za to chwycil ponownie slizgacz i poszedl pozjezdzac, poki lezy jeszcze ta odrobina zmarznietego sniegu.

Po trawniku, przez podjazd, az pod dom sasiadow :D 

Umylam sie i ubralam, a w miedzyczasie wrocil z pracy M. i zabral sie za probe oczyszczenia podjazdu z warstwy lodu. Poszlam mu pomoc i o dziwo, dolaczyly do nas Potworki. We czworke praca szla szybko, bo i duzo tego nie napadalo, ale niestety, podjazd wlasciwie zostawilismy nieoczyszczony, bo tak go zmrozilo, ze trzeba by najpierw skuc lod.

Jak milo popatrzec na mlodziez przy robocie :D

Odgarnelismy ile sie dalo i liczylismy, ze reszty juz dokona slonce kolejnego dnia. Kiedy dzien wczesniej zostali w domu, M. stwierdzil ze najwyzej na basen oraz silownie pojada w srode. Kiedy jednak przyszlo co do czego, dzieciaki urzadzily marudzenie, ze namachali sie szuflami i sa zmeczeni. A ze M. tez nie chcialo sie ruszac, to odpuscili... Mielismy wiec kolejny spokojny wieczor, choc ja oczywiscie bylam ledwie przytomna ze zmeczenia...

Czwartek oznaczal oczywiscie ponownie nocne wstawanko i do roboty. Kiedy dojechalam i zerknelam w telefon, znalazlam powiadomienie kamer. Wiedzialam, ze zlapaly mnie kiedy wyjezdzalam z garazu, ale ze zdumieniem znalazlam kolejny filmik, nagrany doslownie 10 minut po moim wyjezdzie, pokazujacy jak po naszym podjezdzie idzie sobie... rys!

Duza kamera uchwycila go wyrazniej, ale na nia wglad ma tylko M., wiec musicie uwierzyc mi na slowo ze to rysiek 

Jak nie niedzwiedzie, to rysie; jakbym w lesie mieszkala! :D Dzien w pracy zlecial podobnym schematem co w srode. Wrocilam do domu, zjadlam i szybko polozylam sie do lozka. Tym razem mialam szczescie, bo dzien byl pochmurny, a wiec w sypialni ciemniej i nie nagrzala sie tak jak poprzedniego dnia. Od razu lepiej sie spalo, choc oczywiscie sen trwal 2 godziny, a potem do domu wrocil Nik (Potworki kolejny dzien mialy skrocone lekcje) i obudzily mnie garazowe drzwi. Udalo mi sie jeszcze przysnac, ale obudzila mnie z kolei Bi, ktora zostala w szkole troche dluzej, zeby dokonczyc jakis projekt. Probowalam jeszcze na sile przylozyc glowe do poduszki, ale przyjechal z kolei kurier od Amazona, zaparkowal pod moim oknem i na caly glos rozmawial z kims przez krotkofalowke. :O Szlag. W koncu rozbudzilam sie na tyle, ze wiedzialam iz spanie sie skonczylo. Wstalam i zaczelam sie ogarniac, a w miedzyczasie M. wrocil z roboty, odbierajac po drodze chinszczyzne. ;) Popoludnie uplynelo na skladaniu jednego prania, wstawianiu kolejnego i jakiej kawie z relaksem po drodze. Na noc zbieralo sie na siarczysty mroz i fajnie byloby zaszyc sie w ciepelku, ale niestety. Tego dnia Nik mial pierwszy trening koszykowki w tym sezonie. Jak na zlosc, choc normalnie treningi beda sie odbywaly w szkole Kokusia i o 19 (co i tak jest pozno), ale tego dnia sala gimnastyczna byla zajeta. Normalnie pewnie by trening odwolali, ale ze byl to pierwszy, chlopaki sie slabo znaja a zaraz w sobote maja miec mecz, wiec trenerzy zalatwili sale w innej, dalszej szkole i dopiero na godzine 20. :/ Szczesliwa nie bylam, bo przeciez klade sie o 21 na te 3 godziny drzemki, a tu wiedzialam ze zrobi sie minimum pol godziny pozniej. Korcilo mnie, zeby odpuscic, ale Nikowi zalezalo zeby jechac, bo znal tylko dwoch czy trzech chlopakow, wiec chcial sie troche zintegrowac z zespolem. Czego sie nie robi dla syna. ;) Pojechalismy wiec, chlopaki pobiegaly, Mlodszy zadowolony bo ponoc druzyna calkiem fajna i wrocilismy. Migiem wypuscilam Maye i zaczelam szykowac sie zeby pasc w objecia Morfeusza. Oczywiscie, jak na zlosc, psiur urzadzil sobie spacery po ogrodzie, jak ja musialam sie klasc, mimo ze mielismy wichure i -7 stopni. Zanim w koncu wrocila pod drzwi, zanim przebralam sie i wdrapalam na gore, zrobila sie 21:40. Ech...

W nocy spalam slabo, bo jak tylko zaczelam przysypiac, do sypialni wparowala Oreo, ktora wyczyniala cuda: wdrapywala sie na szafki, ganiala po dywanie i pomrukiwala. Kilka raz mnie wybudzila i spalam pewnie ze dwie godziny. W pracy znow trzy partie wypuscic, a potem ogarniac inwentaryzacje, bo polki zapelniaja sie w zastraszajacym tempie, a nikt poza mna tego nie zatwierdza. :O Szef zadowolony, wypuszcza tylko jedna lub dwie partie i czesc. I wiem, ze jako manager ma tez kupe wlasnych obowiazkow, ale sorki. Wie, ze jestesmy tylko we dwoje, wiec moglby troche pomoc, ale nie. :/ A najlepsze, ze juz wychodzilam, wlasnie zapielam kurtke, kiedy przychodzi kierowniczka i stwierdza, ze "czyli nie wypuszcze ostatniej partii". Odpowiadam, ze szef ja wypusci, co z nim rano potwierdzilam. "Ale ona potrzebuje zeby szef pomogl jej pozamykac jakies dochodzenia, bo musza byc zamkniete do tego dnia". Sorry dziewczyno, ale ja siedze tam 8 godzin, po ledwie 2 godzinach snu. Padam na pysk i na pewno nie zostane godzine dluzej (jesli wszystko pojdzie gladko) bo ty masz takie zyczenie. Na zamkniecie dochodzen mialas miesiac. Trzeba bylo sie troche sprezyc. Zreszta, tego dnia nie bylo produktu klienta, wiec szef zyskal troche czasu, a wypuszczajac nasze partie to nie tak, ze nic innego nie da sie zrobic. Sa przestoje, po kilka, a nieraz kilkanascie minut. Ja zwykle w tym czasie sprawdzam jakies fiolki i zatwierdzam materialy. Czyli szef z powodzeniem moze w miedzyczasie pomagac z dochodzeniami. Nie ugielam sie wiec i pojechalam do domu. Jak najszybciej polozylam sie do lozka, podziewajac sie ponownie problemow ze spaniem, ale przebudzilam sie kiedy Potworki wrocily (znowu wczesniej!) i spalam dalej Przespalam 4 godziny i... wcale nie czulam sie bardziej wypoczeta. ;) Jak tylko wstalam, umylam sie i zjadlam obiad, zgarnelam Bi i pojechalysmy na zakupy. Nie lubie jezdzic po poludniu, bo na drogach ruch jest niemozliwy i w sklepie tlumy, ale tym razem nie bylo wyjscia. Kiedy nas nie bylo, M. napalil w kominku, wiec przynajmniej moglysmy sie zagrzac. To byl najzimniejszy dzien w tym sezonie (poki co), bo w nocy mielismy -12, a w dzien temperatura podniosla sie tylko do -3. Niestety, wieczorem znow trzeba sie bylo szykowac wczesnie do spania, bo sobote jak zwykle mialam pracujaca...

Do poczytania!