Tym razem zaczynam od piatku, ha! ;)
Czyyyli... piatek, 23 maja, zaczal sie jak zwykle za wczesnie. Po kilku nocach przebudzania sie i przerywanego snu, w koncu spalam jak zabita. Dopiero po wstaniu przekonalam sie, ze M. musial wypuszczac w nocy Oreo, ale nic nie pamietalam! Zostawilam Potworki jedzace i bardzo zadowolone, bo byl to ostatni dzien szkoly przed nasza hamerykancka majowka. Malzonek, jak to ostatnio, jeszcze dolegiwal w lozku. ;) W robocie zaczelam dzien od paniki i irytacji. Dostalam w koncu maila od faceta, ktory bedzie mnie szkolil, a on od razu polecil zeby na przyszly tydzien miec przeczytane przepisy i przerobione wirtualne szkolenia z pierwszej czesci. Ta pierwsza czesc to lista dokumentow, ktora moj szef wreczyl mi pierwszego dnia i ogolnikowo przelecial ja ze mna, pokazujac jak bedzie sie odbywalo moje szkolenie. Nic nie mowil zebym odszukala dokumenty i zaczela je czytac. Wirtualne szkolenia zas sa w zakladce strony internetowej, ale jest ona bardzo ciezka w uzytkowaniu. Wyskakuje mnostwo tematow, o ktorych wiem, ze nie musze sie o nich szkolic, nie mowiac juz, ze jest ich kilkadziesiat. Nie ma chyba potrzeby tez dodawac, ze od szefa nie dostalam wczesniej zadnych wskazowek na ten temat, a tego dnia nie bylo go w ogole na miejscu. I jak ja mialam to wszystko ogarnac w jeden dzien?! Zgrzytajac zebami zaczelam od przelecenia kilku szkolen, bo na te jest limit dziesieciu na dzien. Oczywiscie juz trzecie zacielo sie na pierwszym rozdziale i ani rusz! :/ Z westchnieniem, przerzucilam sie wiec na czytanie przepisow. Fajnie jednak byloby dostac konkretne polecenie przerobienia tego wszystkiego chociaz kilka dni wczesniej... :/ Z przepisami jest zas taki problem, ze dostepne sa tylko kopie elektroniczne, za to niedawno ktos "mundry" wpadl na pomysl zeby zmienic ich kody oraz numeracje. Na mojej liscie sa stare, ale na stronie gdzie sa przechowywane, sa nowe! Nic nie pasuje! Jedyny sposob zeby je znalezc, to po tytule, ale tutaj z kolei wyskakuje ich cala lista, bo wiele lokalizacji ma swoje wewnetrzne dokumenty na te same tematy. Zwykle odnalezienie wiec poprawnej kopii wymagalo wysilku i skupienia. Na przeczytanie wszystkich nie mialam szans, bo na mojej liscie bylo ich kilkanascie. Trudno; przeczytalam ile dalam rade, choc o godzinie 12:30 juz glowa sama mi opadala i serio myslalam, ze zasne na siedzaco. I tak planowalam jednak wyjsc o 13, bo chcialam dokonczyc pakowanie na kemping, wiec zmusilam sie do ostatnich minut wzglednej koncentracji, po czym powloklam sie do auta. Na szczescie w chalupie szybko odzyskalam energie. Musze tez przyznac, ze fajnie bylo miec malzonka w domu, bo ogarnal wiekszosc pakowania. Tyle ze nadal je konczyl, nie mowiac juz, ze zapomnial o podstawach, jak np. sol i pieprz, a mial czas do wpol do drugiej. W minionych latach, kiedy wiekszosc pakowalam ja, wracal z roboty o 11 i byl nieraz bardzo zdziwiony, ze jeszcze nie skonczylam. :O Teraz mial okazje sie przekonac, ze bieganie gora dol z siatami pochlania jednak mnostwo czasu oraz energii. W kazdym razie, litosciwie dopakowalam reszte maneli, po czym przygotowalam puszki dla kota i liscik z instrukcja. Kolezanka - sasiadka Bi miala sie opiekowac Oreo, ale choc zajmowaly sie nia z siostra kiedy bylismy ostatnio w Polsce, to jednak minelo sporo czasu, troche sie wiec obawialam czy sobie poradzi. Wstawilam jeszcze szybko ostatni ladunek zmywarki i z grubsza bylismy gotowi. Niestety, choc umawialismy sie, ze damy Potworkom tylko po kanapce do reki, kiedy wrocili, M. podal im normalny obiad. Nie dosc, ze musielismy wiec poczekac az zjedza, to jeszcze musialam po nich pozmywac. :/ Z drugiej strony, na dworze akurat zaczal padac deszcz, wiec liczylam ze moze w miedzyczasie przejdzie.
Taaa... :D Wyjechalismy w mzawce, ale im dalej jechalismy, tym padalo mocniej. Podroz nie byla dluga, bo okolo 1.5 godziny. Jechalismy jednak dosc zestresowani, bo jesli pamietacie, nie mamy nadal rejestracji do przyczepy. Malzonek zalatwia to z agencja, ktora za to odpowiada, ale oczywiscie nikomu (poza nami) sie nie spieszy, wiec wszystko trwa. Mamy nadal tablice ze starej przyczepy (ktore M. chce przeniesc na nowa), wiec je przyczepil i liczylismy ze uda nam sie przemknac nie wzbudzajac podejrzen. ;) Na dluzsza jazde bysmy sie nie odwazyli, ale tak bliziutko stwierdzilismy, ze zaryzykujemy, bo alternatywa bylo zostanie w chalupie. Oplacilo sie, bo przejechalismy bez problemow. ;)
O samym kempingu nie ma sie co w sumie rozpisywac. Pogode mielismy paskudna. ;) Nie dosc, ze co chwila padal deszcz, to bylo okropnie zimno. Mialo byc 16-17 stopni i moze tyle bylo, ale potwornie wialo, wiec odczuwalna byla duzo nizsza. W piatek deszcz przegonil nas od wieczornego ogniska. Podobnie w sobote. ;) W ta ostatnia w ogole caly dzien byla taka dziwna pogoda, ze wychodzilo slonce (i na moment robilo sie pieknie), a 20 minut pozniej ponownie zaczynal padac deszcz. I tak w kolko caly dzien... W niedziele mialo byc cieplej, ale niestety, caly dzien bylo pochmurno i wialo. Przynajmniej nie padalo, ale bylo tak zimno, ze juz okolo 13 rozpalilismy ognisko i cale popoludnie grzalismy przy nim dupki. ;) Ponownie zatrzymalismy sie w miejscu z przestrzenia naokolo, ale praktycznie z niej nie skorzystalismy. Oczywiscie lapalismy okienka pogodowe i staralismy sie choc cos porobic. Najbardziej korzystal Nik, ktory tradycyjnie prawie nie schodzil z roweru.
Co i rusz wybieral sie do sklepiku i wracal z nareczem slodyczy. ;) Czasem chwytalismy za pilke od siatkowki lub badmintona (kiedy wieczorem na moment ucichala wichura).
Tylko Bi miala okres, narzekala na bol brzucha i prawie nie wychodzila z przyczepy, poza okazjonalnym spacerkiem z Maya. Za to przeczytala dwie ksiazki i to takie "cegly". ;) Dopiero niedzielny wieczor byl bezdeszczowy i udalo nam sie posiedziec przy ognisku dluzej, mimo ze tkwilismy przy nim od wczesnego popoludnia, wiec powinnismy byli miec dosc. ;)
Taka a nie inna pogoda, zaowocowala oczywiscie tym, ze Nik juz w niedziele zaczal smarkac tak, ze w pare godzin zuzyl cale pudelko chusteczek do nosa. Tak to jednak bywa jak sie szaleje, poci, a za chwile slonce chowa sie za chmury i owiewa cie lodowaty wicher... :/ My z M. skupialismy sie glownie na poznawaniu nowej przyczepy. Wydaje sie (odpukac), ze wszystko dziala, choc po trzech dniach nadal probujemy dojsc do paru rzeczy. ;) Jak pisalam ostatnio, przyczepa naszpikowana jest elektronika, a ta potrzebuje pradu zeby dzialac poprawnie. Mimo akumulatora oraz panela slonecznego, takie nagrzewanie wody np., czasem nam sie pokazywalo na wyswietlaczu, a czasem nie. :D Ogrzewanie przyczepy dziala na gaz, ale wlaczyc je trzeba na kontrolce. I chociaz sie wlaczalo, tylko czasami pokazywalo opcje, ktore mozna bylo wyczytac w instrukcji i obejrzec na filmikach z YouTuba. ;) Na kolejnym kempingu mamy miec podlaczenie do pradu, to wtedy dokladniej przyjrzymy sie temu wszystkiemu. A poki co pokaze Wam wnetrze, bo jest piekne, choc foty nie do konca to oddaja. ;)
Ten zaokraglony "nos" z przodu, to nasza sypialnia:
Zaraz przy wejsciu, sa lozka Potworkow, a za drzwiami z lustrem lazienka:
Po prawej wysuwana jadalnia:
Naprzeciwko jadalni kuchnia z blatem z kwarcu, gdzie zaluje ze nie polozyli go na kazdej powierzchni:
Czesc sypialni widoczna od wejscia do niej:
A to widok na druga strone (tak, mamy wlasny telewizor, choc do niczego nie jest on nam potrzebny :D):
Za malymi drzwiami w kacie, taka niespodzianka:
Lazienka jest ogromna (jak na przyczepe), a zdjecie nie oddaje kompletnie jej uroku, ale nie chcialam robic dziesiaciu ujec tego pomieszczenia:
Jedyne co wkurza, to kibel na "piedestale". :D Siedzac ledwie dotykam podlogi czubkami palcow. A ze "piedestal" jest nieco z tylu, opieranie o niego stop tez nie jest zbyt wygodne. No ale to taki w sumie drobny szczegol, bo poza tym to przyczepa posiada wszelkie wygody. Aha! Jesli mowa o "wygodzie", to Bi narzeka, ze jej materac jest bardzo twardy i tylek ja boli po nocy. :D Faktycznie nie jest to puchowe loze, szczegolnie ze akurat dolne lozko w polowie sie sklada i w tym miejscu robi sie spora przestrzen do zaladunku, w razie potrzeby. Tu jednak stwierdzilam, ze po prostu kupie jej miekka nakladke na materac i powinno jej byc wygodniej.
Jak to bywa z naszym kempinowym szczesciem, w poniedzialek w koncu byla przyzwoita pogoda. Na kempingu 20 stopni, a w domu (oddalonym bardziej od oceanu) 23, przy pieknym sloncu. Tylko co z tego, skoro tego dnia zbieralismy sie juz do wyjazdu. Rano troche powygrzewalismy sie na sloncu (choc jak zawial wiatr, nadal przechodzily ciarki ;P), ale dosc szybko trzeba bylo sie zbierac i pakowac. Do domu niby niedaleko, ale wszyscy wracali z dlugiego weekendu, wiec na autostradach byly niezle korki. Dojechalismy okolo 15:30 i czekalo nas najbardziej stresujace przedsiewziecie, czyli wycofanie przyczepa na nasz podjazd. Malzonek cofal, a ja biegalam naokolo, co chwila schodzac na mini zawal. ;) Najpierw myslalam, ze "skosi" nasza skrzynke pocztowa, pozniej, ze sasiadow. ;) Potem co chwila rura od sciekow, ktora zwisa strasznie nisko, przemykala sie a to nad jakims korzeniem, a to nierownoscia terenu o doslownie centymetry. :O Ostatecznie udalo sie zaparkowac wehikul bez uszkodzen. I zaczelo sie wielkie wypakowywanie. Na szczescie nie bylo tragicznie, bo zapakowalismy jedzenia tak wsam raz, wiec nie zostalo zbyt duzo do przeniesienia. Kosmetyki to wiadomo, a ciuchow reszta czystych, ale tez caly pojemnik brudow. No coz, przed tym sie nie ucieknie. Kiedy juz wszystko poprzenosilismy, trzeba bylo nakarmic mlodociane glodomory, a potem wszyscy po kolei biegli pod prysznic. Jak juz kazdy zmyl z siebie zapach dymu, wstawilam pranie i sie podlamalam, bo okazalo sie, ze konczy mi sie plyn i nie wiedzialam ile ladunkow uda mi sie zaliczyc. ;) A pozniej to juz przygotowywanie do kieratu i to wczesniejszego, bo w koncu mialam zaczac oficjalne szkolenie, ktore niestety wyznaczono na 6 rano. :O Zanim jednak stwierdzicie, ze to nieludzkie godziny, inna kobitka szkolaca sie ze mna, ma je o godzinie 5, bo jest w innej strefie czasowej, zas dla prowadzacego jest to godzina... 3 nad ranem. ;)
Wtorek zaczelam wiec tak jak jeszcze niedawno w granolach. ;) Nie wiem jak prowadzacy jest w stanie funkcjonowac, ale zdaje sie byc calkiem przytomny. Niestety, polaczenie nie jest za dobre i raz slychac go ciszej, raz glosniej, a na dodatek nasza przestrzen "biurowa" dzielona jest przez kilkanascie osob, wiec nieraz robi sie straszny harmider. Wszyscy gadaja na raz, zasmiewaja sie i nikt sie nie przejmuje ze ktos moze robic cos waznego. Czasem wiec prowadzacy zadawal pytanie, a ja musialam go dwa razy prosic o powtorzenie. Troche obciach. ;) Malzonek nadal siedzial w domu, wiec gotowal obiad i cos tam dzialal naokolo. Pogoda byla piekna (no oczywiscie, skoro wrocilismy z kempingu), wiec i zwierzyniec korzystal z pana w chalupie. Przyslal mi m.in. takie zdjecie:
Skoro o zwierzakach mowa, to pisalam ostatnio ze Oreo zajmowaly sie sasiadki. Te same, ktore opiekowaly sie nia kiedy bylismy w Polsce i podobnie jak wtedy, mamy "awanturke" o kase. Bi zostawila im w skrzynce koperte z podziekowaniem oraz pieniazkami, a ich mama protestuje, ze dziewczyny je oddadza, bo to byla dla nich przyjemnosc i nie oczekuja zaplaty. :O No milo, ale mi glupio prosic dzieciaki o opieke nad pupilem, jesli potem jakos nie wynagrodze wysilku... Wracajac do wtorku, to tego dnia u M. w robocie wreszcie odbylo sie glosowanie nad nowa umowa, ktora firma byla gotowa podpisac ze zwiazkami zawodowymi. W minionym tygodniu, w czwartek oraz piatek obyly sie negocjacje i teraz zwiazki mialy przedstawic pracownikom ostateczny produkt. Malzonek zlal to i na glosowanie nie pojechal. Po poludniu dostal wiadomosc, ze umowa zostala potwierdzona i maja wrocic do pracy, ale szczegoly wplywaly pomalu az do wieczora. Ostatecznie okazalo sie, ze ten ponad 3-tygodniowy strajk byl zupelnie nieoplacalny. Pracownicy stracili zarobki oraz ubezpieczenie zdrowotne. To ostatnie moze tylko na tydzien, ale wielu musialo poprzekladac wizyty lekarskie oraz badania. Firma odebrala calkiem przyzwoite bonusy. A zyskali jedynie odrobine wieksze podwyzki (z naciskiem na "odrobine") oraz obietnice zatrzymania czesci projektow w naszym Stanie przez kolejne 4 lata. A pozniej bedzie walka o to samo... Tego, na czym M. najbardziej zalezalo, czyli zwiekszenia swiadczen emerytalnych, niestety nie dodali. W dodatku, powrot do pracy mial sie odbyc w dziwnym systemie. W srode nadal mieli siedziec w domu, a w czwartek oraz piatek przyjsc do pracy ale do glownego budynku i tylko na pare godzin. Szefostwo mialo przeprowadzic cos na ksztalt szkolenia, ktore zwykle otrzymuja nowi pracownicy. :O Wtorkowy wieczor uplynal nam juz na spokojnym ogarnianiu codziennosci, a dla mnie kolejnym praniu (ostatnim, bo wiecej plynu niet :D) bo jak zwykle we wtorki Potworki nie jechaly na basen. Zreszta, Nik nadal byl mocno przytkany, wiec pewnie i tak nie bylo to wskazane. Tylko Bi sie podniecona pakowala i szykowala, bo kolejnego dnia miala miec pozegnalna wycieczke dla VIII klas, ktore, jak wiadomo, odchodza do szkoly sredniej. Mieli jechac do klubu gdzie zwykle sa polkolonie, ale takie wypasione, bo jest tam i basen i korty tenisowe, scianka wspinaczkowa, tyrolka gdzies wsrod drzew i nie pamietam co jeszcze. Choc dla panny i tak najbardziej liczylo sie to, ze zamiast lekcji czekal ja dzien zabawy z kolezankami. ;)
Srodowy poranek byl ponownie (za) wczesny, bowiem znow zaczynalam o 6 szkolenie. W dodatku Oreo zbudzila mnie juz po 3 nad ranem. Mialam ochote ukrecic maly lepek. ;) Na szkoleniu wyszlo, ze nie dostalam jakichs wirtualnych szkolen, ktore powinnam byla dostac na samym poczatku.
W dodatku, prowadzacy omawia z nami przepisy i bedzie musial podpisac czesc szkolenia z ich przeczytania oraz dyskusji. Wiekszosc sekcji jednak wymaga obserwacji na zywo w laboratorium, a to bedzie musial podpisac moj szef. Tyle, ze instruktor zasugerowal zebysmy przeprowadzily obserwacje i szefostwo podpisalo co trzeba, a on podpisze reszte jak przylecimy na szkolenie osobiscie. Przekazalam to szefowi, a on na to, ze wolalby zeby instruktor podpisal swoja czesc, a on podpisze reszte jak juz zakoncze szkolenia. Problem w tym, ze w tej firmie nic nie jest proste, bo po przerobieniu kazdej sekcji, powinnam miec "egzamin", ale instruktor powiedzial, ze nie moze wyznaczyc nam egzaminu dopoki cala papierologia nie zostanie podpisana. I badz tu czlowieku madry. :O Z grubsza powiedzialam szefowi ze mnie wszystko jedno w jakiej kolejnosci co bedzie podpisane i niech sie sam dogaduje z instruktorem. Oczywiscie grzeczniej. ;) Tego dnia dostalam w koncu moje wlasne czujniczki do mierzenia ekspozycji na radioaktywnosc.
Jesli Google dobrze tlumaczy, takie urzadzonko nazywa sie dozymetrem. Posiadajac wlasne, nie musze juz wpisywac sie na liste wizytorow (imie, nazwisko, date, czas wejscia i wyjscia oraz numer seryjny i poziom wypozyczonego dozymetru) w laboratorium, tylko moge wejsc jak do siebie. ;) Szefunio pojechal do domu juz w poludnie, wiec i ja wyszlam o 13. Pojechalam pobyc z malzonkiem, ktory cieszyl sie ostatnim dniem "wolnosci". ;) Posiedzielismy na slonku, bo byla piekna pogoda i czekalismy na Potworki, ktore jeszcze nie dojechaly ze szkoly. W koncu dojechali. Nik przewrocil sie, zdarl sobie kolano i cos mu sie zrobilo w nadgarstek. Nie byl spuchniety i wygladal zupelnie normalnie, ale bolal przy niektorych ruchach. Bi miala tego dnia swoja wycieczke i wrocila oczywiscie zachwycona, aaale... zapomniala posmarowac sie kremem ochronnym, wiec spalila sobie policzki pod oczami, nos oraz ramiona. Szczescie w nieszczesciu, ze caly dzien slonce bylo za takimi cienkimi chmurkami, bo mogla sie zalatwic duzo gorzej. Ale nie wiem jak mogla zapomniec, skoro ona ma lekka obsesje z kremem do opalania. Przeczytala (oczywiscie w internetach), ze kazdy powinien sie nimi smarowac przed wyjsciem z domu, wiec smarowala sie nawet zima, kiedy siedziala wlasciwie caly dzien albo w domu, albo w szkole. A teraz, jak powinna, to sie nie posmarowala! Pytalam czy smarowaly sie kolezanki, bo inna z jej grupy, biala dziewczynka, tez wygladala na mocno zaczerwieniona. Okazalo sie, ze smarowala sie inna - hinduska, ktora akurat tego tak bardzo nie potrzebowala. Najgorzej, ze nawet to nie przypomnialo Starszej zeby sie posmarowac! Zalamac sie mozna z ta dziewczyna... W dodatku przyjechala zmarznieta, bo nie przebrala sie z mokrego stroju, tylko zalozyla na dol spodenki i tak wracala do szkoly, a potem do domu. Kolejna glupota... Poniewaz panna byla oczywiscie mocno zmeczona, a Nik nadal lekko smarczal i bolal go ten nieszczesny nadgarstek, wiec odpuscilismy basen i zostalismy w domu. Wieczor byl wiec spokojny. Nik odrabial lekcje, a Bi uzyla mnie jako probnego widza do swojej prezentacji do szkoly na kolejny dzien. :) Malzonek gotowal pomidorowa, a ja zabralam sie za szorowanie obu prysznicow i skladanie prania. Wieczorem zas szykowalismy sie na kolejny dzien, w koncu cala czworka. :D To az niesamowite, bo u M. zaczeli strajk 5 maja, wiec niewiadomo kiedy minelo 3.5 tygodnia! A wydaje sie, ze raptem kilka dni... :O
W czwartek czekala mnie pobudka wrecz brutalna. Moje szkolenie zostalo przeniesione na 7:30, tylko co z tego, skoro mialam meeting. Poniewaz moje obecne miejsce pracy operuje glownie na nocna zmiane, wiec spotkanie zaczynalo sie o godzinie... 4:30. Rano!!! :O Oznaczalo to pobudke o 3. Tragedia. Gorzej niz w granolach! :D Jechalam do roboty w ciemnosci, ale przynajmniej na autostradzie bylo pustawo i nie musialam sie obawiac korkow. ;) Podjechalam pod budynek spodziewajac sie pustki, a tam niespodzianka. Jakos nie pomyslalam, ze wiekszosc pracuje na nocna zmiane, wiec nie dosc, ze wszystkie miejsca zajete, to jeszcze kolejny rzad aut zaparkowany za nimi. :O Musialam zaparkowac po drugiej stronie ulicy i choc do przejscia mialam moze 200 krokow, to troche straszno bylo. ;) W srodku robota szla pelna para niczym w bialy dzien. Meeting sie odbyl z calkiem niezla energia wsrod bioracych udzial, a potem moglam przeniesc sie do mojego biurka. Posiedzialam (teraz juz ziewajac) w oczekiwaniu na szkolenie, wyslalam Potworkom zyczenia milego dnia, a pozniej w koncu trzeba sie bylo "uczyc". Odbebnilam co trzeba, ale potem pomaszerowalam do laboratorium sprawdzic czy mam okazje cos poobserwowac. Akurat cos tam sprzatali, wiec popatrzylam, pocwiczylam tez z laborantka zakladanie calego ekwipunku przed wejsciem do specjalnego, sterylnego pomieszczenia. Teraz oby tylko szef zgodzil sie podpisac, ze to potrafie, bo oczywiscie nie bylo go tego dnia w robocie. :/ Poniewaz przyjechalam tak wczesnie, wiec juz przed 13 wyjechalam do domu. Malzonek pojechal na spotkanie "zapoznawcze" do swojej roboty, ale juz o 11 ich wypuscili (a planowo mieli zostac 7 godzin), wiec tez byl juz w chalupie. Mielismy czas na pogadanie i spokojna posiadowke, zanim przyjechaly Potworki. Kiedy wrocili, zjedlismy obiad i zaczelismy sie zastanawiac nad basenem. Oczywiscie M. sie wscieka, ze ostatnio wiecej nie chodza niz chodza, ale co zrobic. Tego dnia tez Nik nadal byl przytkany i narzekal na ten nieszczesny nadgarstek, wiec nie bylo sensu ich ciagnac. Przynajmniej zyskalismy spokojne popoludnie oraz wieczor, bo przyznaje ze po porannej pobudce bylam bez energii, a o 20 juz oczy same mi sie zamykaly. ;)
W piatek pobudke mialam juz o "normalniejszej" godzinie 4. :D Szkolenie o 6 odbylo sie zgodnie z planem, choc teraz mamy pokonczyc papierologie na miejscu. Prowadzacy chcialby to miec do przyszlego czwartku, problem tylko w tym, ze moj szef malo co ogarnia. Przyznaje szczerze, ze nigdy wczesniej nikogo nie szkolil, wiec moja kazda sugestia to pare minut skrobania sie po brodzie i pierdzielenie o Szopenie. ;) Po szkoleniu pomaszerowalam do laboratorium, nadal obserwowac jak co sie odbywa. Jak to bywa w takim miejscu, duzo jest procedur, ktore zajmuja wieki, maja bardzo specyficzne zasady, ale wydaja sie mocno przesadzone. Np. zeby pracowac w sterylnym pomieszczeniu, trzeba wszystkie materialy przemyc plynem odkazajacym. To jest logiczne. Oprocz tego, trzeba takze przyodziac cale sterylne wdzianko. To tez zrozumiale. Przed tym pomieszczeniem znajduje sie komora, w ktorej trzeba sie przebrac, a gdzie trzyma sie juz odkazone fartuchy, rekawice, nakladki na obuwie, itd. Tymczasem, zeby pracowac w sterylnym pokoju, dziewczyna musiala wziac kolejne paczki rekawiczek oraz nakladek na rekawy, odkazila je i przeniosla z materialami. No i po co, skoro juz tam wszystko jest?! To tylko jeden przyklad, ale podejrzewam, ze za jakis czas bede mogla je wyliczac w nieskonczonosc. ;) Poznym rankiem dowiedzialam sie, ze aby obejrzec jedna z procedur z mojej listy, musze przyjsc okolo 23 wieczorem. :O Stwierdzilam, ze najlepiej bedzie mi przyjechac w niedziele, bo po weekendzie bede najbardziej wypoczeta. Dodatkowo, w poniedzialek nie bedzie mojego szefa, a ze potrzebny mi jest do tych wszystkich podpisow, najlepiej dla mnie bedzie wziac potem ten sam dzien wolny na odespanie "nocki". Ech... nie wiem jeszcze, czy sie nie wycofam. ;) Z drugiej strony, i tak musze to odhaczyc w przyszlym tygodniu, wiec... Po robocie trzeba bylo jeszcze zaliczyc zakupy spozywcze, a potem w koncu jechac do domu, rozpoczac weekend. :) Niestety nie byl to zupelnie spokojny, leniwy wieczor, bo Bi miala pozegnalna potancowke w szkole. Ale o tym juz nastepnym razem, bo oczy mi sie same zamykaja.
Do przeczytania!
Przyczepa cudo wielkie. Bardzo nowoczesnie, ladnie, swiezo i elegancko sie prezentuje. Zamieszkalabym w niej na stale. Nawet w najgorsza pogode, a moze wlasnie szczegolnie wtedy.
OdpowiedzUsuńW robocie troche za duzo zamieszania, ale najwazniejsze, ze jest wreszcie niezla robota.
Tak zapytam, inny jest kolor auta M., czy przez tyle czasu nie zwróciłam uwagi i nie zachwyciłam się takim wyrazistym kolorem? Truchlałabym, patrząc na Nika na rowerze. Podziwiam Twoje nerwy.
OdpowiedzUsuńPrzyczepa piękna i chętnie bym w takiej spędziła trochę czasu. Odczarowujesz moje złe wspomnienia związane z przyczepą i kto wie, może jeszcze kiedyś się skuszę, jeśli będę miała możliwość spać w takiej, jak Wasza.
Na szkolenie to faktycznie nieludzkie godziny, może prowadzący jest przyzwyczajony, albo ma za to więcej wolnego :) Dobrze, że u M. też wszystko wraca do normy, chociaż faktycznie, ciężko powiedzieć, jak to jest w bilansie zysków i strat.
Mam nadzieję, że jak już w końcu ogarniesz te szkolenia, to zrobi się normalniej w pracy i wejdziesz w rytm, bo teraz to takie coś, ale nie wiadomo co...
przyczepa niczym małe mieszkanko! cuudo. Szkoda że pogoda nie dopisała na kempingu. U nas cały maj zimny, deszczowy.. brr
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z Poznania ;)