piątek, 7 marca 2025

Marzec rozpoczal sie narciarsko, ale niedzwiedzie "mowia", ze juz wiosna :D

Sobota, 1 marca, to jak zwykle dluzsze spanie. Tym razem tylko dla mnie oraz Potworkow, bo M. pracowal. Pisalam juz chyba kiedys, ze w jego pracy wymagaja zeby mieli 4 dni wolne, a ze w tym miesiacu wypada 5 weekendow, wiec postanowil skorzystac i w jedna sobote pracowac. Ja z dzieciakami mielismy spokojny, leniwy poranek. Za to malzonek w ogole mial zalatany dzien, bowiem ledwie wrocil z pracy, przebral sie, zjadl szybko i jechalismy do ksiegowego, ktory ma nam rozliczyc podatki. W sumie to nie wiem po co pojechalismy razem, bo tylko zostawilismy mu papiery i zajelo to raptem kilkanascie minut. Wrocilismy do chalupy i mielismy chwile spokoju. Do M. zadzwonili rodzice, a w miedzyczasie nasz szalony kot postanowil wskoczyc na maske mojego auta, ktore malzonek zaparkowal pod domem, a stamtad na dach garazu.

Dumnie maszerowala od konca do konca

Lazila potem po tym dachu i M. stwierdzil, ze chyba nie wie jak zejsc. Bylam sceptyczna, bo z jednej strony garaz przylega do rabaty z rozami, a stamtad to raptem 1.5m wysokosci. Roze o tej porze roku jeszcze sie nie rozrosly, wiec spokojnie mogla zeskoczyc. Malzonek jednak przyniosl kotkowi drabine, a ten... zeskoczyl zgrabnie na moj samochod, a stamtad na ziemie. :D M. dlugo w domu nie zabawil, bo na 14 z kolei umowil sie na odebranie biurka dla Kokusia. Znalazl ogloszenie, gdzie ktos sprzedawal nowiutkie biurko za mniej niz 1/3 oryginalnej ceny, a ze od konca grudnia rozgladamy sie za owym meblem dla syna, wiec skorzystal. Na szczescie nie jechal daleko, bo jakies 20 minut od domu, ale jednak ponownie musial wyruszyc. W czasie kiedy go nie bylo, konczylam obiad, a Bi wymyslila ze przejedzie sie na rowerze. Tego dnia mielismy prawie 15 stopni i to w cieniu. W sloncu odczuwalna byla pewnie blizej 20. :O Niestety, z tylu domu snieg dopiero co stopnial, a kolo szopy (gdzie praktycznie nie dochodzi slonce) nadal lezy go spora warstwa. Panna po chwili przyszla, ze nie udalo jej sie nawet dojsc do szopki po rower, bo takie tam bagno, ze buty jej sie zapadaly. Wobec nieudanego podejscia, stwierdzila ze zabierze Maye na spacer. Widze, ze wraz z wiosna, corke zaczyna nosic. ;) Akurat podalam dzieciakom obiad, a przyjechal M. i z marszu zaczal skladac biurko. Sklecil jakas czesc, ale musial przerwac zeby znow wyruszyc z domu. Tym razem jechalismy wszyscy - do kosciola. ;) W miedzyczasie temperatura spadala na leb na szyje i zanim wyszlismy po mszy, na termometrze byly juz tylko 3 stopnie, zas w nocy mial byc solidny mroz. Po powrocie, malzonek konczyl skladac biurko, a potem mogl sobie klapnac na kanapie i sie zrelaksowac, choc duzo czasu mu nie zostalo.
Poki co, biurko stanelo mniej wiecej w miejscu starego, ale zastanawiamy sie nad przemeblowaniem

Wieczor uplynal wiec calkiem leniwie, a dzieciaki korzystaly z weekendu i siedzialy do oporu, mimo ze ostrzegalam zeby nie przeginali, w kolejny dzien bowiem nie moglismy spac niewiadomo ile.

W nocy temperatura spadla do -10, a i w srodku dnia nie miala sie podniesc wiecej niz do -2. Taka roznica po wiosennej sobocie. :O Mnie oraz Potworkom to jednak pasowalo, bo postanowilismy wykorzystac otrzymane w klubie narciarskim karnety i pojechac na najprawdopodobniej ostatnie szusowanko w tym roku. Poczatkowo myslalam raczej o sobocie, zeby dzieciaki mialy potem dzien na regeneracje przed szkola, ale kiedy zobaczylam w prognozach "upal", stwierdzilam ze nie ma mowy; pojedziemy w zdecydowanie bardziej zimowa - niedziele. Malzonek oczywiscie nie chcial, a zreszta Nik jezdzi w tym roku w jego butach, wiec stwierdzilam ze na pozostaly karnet moge zabrac kolege Kokusia. Potem troche glupio wyszlo, bo Bi zaprosila kolezanke, ktora ominela jeden wyjazd z klubem narciarskim, wiec zostalo jej 4-godzinne wejscie na karcie. Dlatego tez zdecydowalam sie oddac karnet M. koledze Nika; myslalam bowiem, ze kolezanka wejdzie za darmo. Okazalo sie jednak, ze te karty z klubu sa wazne tylko w dni powszednie i mama dziewczynki musiala kupic jej normalnie bilet. Mam nadzieje, ze Bi sie nie pochwalila ze mamy karnety... :O W kazdym razie, koordynacja trzech rodzin wymagala sporo uzgadniania i wysilku, nie mowiac juz o tym, ze na poczatek musialam sprawdzic czy w ogole moge zabrac czworke dzieciakow, wraz z calym sprzetem. Moje auto jest naprawde duze i normalnie zmieszcze szostke pasazerow, ale to przy rozlozonym ostatnim rzedzie siedzen. Wtedy jednak bagaznik jest niewielki i nie wejda narty. Na szczescie ten ostatni rzad mozna zlozyc w polowie i okazalo sie, ze i na ukos (na styk) wcisne narty i zostanie siedzenie dla jednej osoby. Niestety zostaja jeszcze plecaki, ale tu stwierdzilam, ze w najgorszym wypadku dzieciaki wezma je pod nogi. Ranek rozpoczal sie od opoznienia, bo nie moglismy sie jakos ogarnac, a w dodatku Potworki marudzily, ze nie chca cieplejszych spodni, Bi ze chce kurtke spakowac, a jechac w bluzie, Nik ze nie chce kominiarki pod kask, itd. W koncu dalam im stosik ich rzeczy i powiedzialam ze maja sie sami spakowac, bo cos mnie zaraz trafi... Wrzucilismy nasz sprzet do auta i pojechalismy po kolezanke Bi. Jakos dopchnelismy jej narty oraz plecak i popedzilismy po kolege Kokusia. Tu odetchnelam z ulga, bo chlopak nie mial wlasnych nart oraz butow, wiec cieszylam sie, ze moze miec najwyzej torbe z rekawicami, kaskiem, itd. Coz, okazalo sie, ze nie mial... rok temu, bo w tym juz ma. :D Troche sie nagimnastykowalam zeby upchnac kolejna pare nart oraz wielki narciarski plecak, zaczynajac od tego, ze na poczatek musialam wyjac 4 pozostale plecaki i pobawic sie chwile w tetrisa. ;) Ostatecznie upchnelam jakos wszystkie narty, plecaki oraz czworke dzieci. Nik zajal malutkie miejsce w ostatnim rzedzie, a Bi z przodu, obok mnie. Kolezanka oraz kolega siedzieli posrodku i calkiem dobrze to wyszlo, bo mogli sie komunikowac z Potworkami. Przy okazji okazalo sie, ze znaja sie nawzajem, bo jezdza tym samym autobusem szkolnym. Swiat jest jednak maly! Ciekawe, bo mieszkaja na osiedlach w kompletnie roznych czesciach naszej miejscowosci, a jednak do szkoly jezdza razem. ;) Tak czy siak, na stok dojechalismy bez przeszkod, wyladowalismy sprzet z bagaznika, znalezlismy w srodku miejsce przy stole (co bylo wyzwaniem, bo na stoku odbywaly sie wyscigi i w schronisku byly po prostu tlumy) i ogarnelismy bilety. Chlopaki przebrali sie migusiem i tyle ich widzialam. Nie zdazylam nawet ustalic z nimi, o ktorej maja zjechac na lunch. ;) Dziewczyny za to ogarnialy sie tak dlugo, ze w koncu wyszlam stamtad pierwsza. Troche obawialam sie jakie beda warunki na stoku i okazalo sie, ze slusznie. Poniewaz dzien wczesniej bylo tak cieplo, wszystko topnialo, a potem w nocy zmrozilo, w dzien tez byl caly czas lekki mroz, wiec pomimo pieknego slonca, wszystkie bardziej strome czesci stoku byly pokryte lodem. Ta gora wyglada tak, ze wiekszosc glownych stokow laczy sie na dole w jeden, bardzo szeroki. To jest odslonieta, ogromna przestrzen, wiec snieg nie ma sie tam na czym zatrzymac. Bardzo czesto pojawia sie tam lod, wiec tym razem bylo to dosc ekstremalne. Ludzie padali niczym domino, jedni po drugich. ;) Do tego stopnia, ze na samej gorze tej przestrzeni, pracownicy w koncu ustawili znak, zeby zwolnic, czego zwykle tam nie ma, bo takie znaki stoja najczesciej dopiero na dole, przed wyciagami. Jezdzilam oczywiscie glownie sama, choc pare razy zjechalam do wyciagu w tym samym czasie co dziewczyny lub chlopaki i chociaz wjechalam z nimi do gory.

Na wyciagu z chlopakami

Raz udalo mi sie tez pojechac kawalek za chlopcami, bo kolega Kokusia jezdzi slabiej, wiec Nik dla niego zwalnial. Przy okazji popatrzylam na jazde tego mojego szoguna. Tak jak przy lyzwach, patrzac na niego, ma sie wrazenie ze urodzil sie z nartami na nogach. Nie ma narazie odwagi zeby probowac sztuczek (poza skokami) oraz salt na czesci freestylowej (z czego moje matczyne serce raczej sie cieszy :D). Za to jezdzi sobie np. na jednej narcie (pisalam juz, ze podziwiam jego poczucie rownowagi), odchyla sie do tylu i zjezdza "lezac" praktycznie na nartach, albo robi piruety. :O Jego narty maja obydwa konce zaokraglone oraz uniesione, dzieki czemu mozna zjezdzac wlasnie krecac sie w kolko. ;)

Chlopaki zjezdzaja z wyciagu

Bi juz takiego talentu nie ma, zreszta, dwuletnia przerwa w jezdzie sprawila, ze w ogole stracila jakos pewnosc i styl. Niby w tym roku twierdzi nagle, ze uwielbia narty, ale jedzie czesto lekko plugiem i w dodatku dziwnie pochylona. Oczywiscie moje delikatne sugestie spotykaja sie z buntem, wiec sie nie odzywam. Sama tez nie jestem profesjonalnym narciarzem, ale jednak posture mam duzo lepsza, no chyba ze akurat narta mi "ucieknie" i strace rownowage. ;)

Bi macha mi przejezdzajac obok

Wracajac jednak do niedzieli, zimno bylo straszliwie, bo i lekko mroz, ale tez spory wiatr, ktory sprawial ze odczuwalna temperatura byla jeszcze nizsza. A stok to otwarta przestrzen, gdzie pizdzilo podwojnie. Martwilam sie, bo Nik rano wstal z lekka chrypka i choc potem niby glos mu sie poprawil, ale obawialam sie czy dzien na mrozie i wietrze mu nie zaszkodzi. Szczegolnie, ze poczatkowo kominiarke nalozyl na szyje, ale nie chcial nia zaslonic ust oraz nosa. Dopiero w czasie lunchu reszta mlodziezy smiala sie, ze wyglada jakby plakal, bo mial cala czerwona twarz i zalzawione oczy (gogli tez nie chcial zalozyc) i pozniej juz zaczal sie oslaniac. Z goglami w ogole rece opadaja, bo przyznal, ze nie zaklada ich, bo mu sie nie trzymaja na twarzy! Kiedy spytalam czemu ich nie zacisnal, odpowiedzial, ze... nie wie jak. :O Przypominam, ze to dziecko ma 12 lat. Pomijajac jednak umiem/ nie umiem, to dlaczego nie poprosi o pomoc?! W kazdym razie, poprawilam mu nieszczesne gogle, a potem widzialam ze zaslanial sie tez kominiarka. Tego dnia w ogole na stoku praktycznie wszyscy byli in cognito, bo tak wialo i mroz szczypal, ze zaslaniali sie czym da. Ja tez mialam kominiarke i spakowalam gogle, choc ostatecznie z nich zrezygnowalam. Nosze okulary i gogle mam z wkladkami, tyle ze szkla sprzed 18 lat (tak "czesto" je nosze, ze sa w stanie idealnym), wiec wada dawno mi sie zmienila i kiedy jade, mam wrazenie, ze patrze przez akwarium. Nie lubie tego uczucia, wiec zakladam je tylko jak juz koniecznie musze. ;) Niestety przez to, w niedziele na dol zjezdzalam z zalzawionymi oczami i na wpol oslepiona i cud, ze sie przez to nie wyrznelam. Ogolnie jednak i ja sie niezle bawilam i dzieciaki mialy frajde, wiec dzien nalezal do udanych. Okazalo sie, ze nasze karnety zamienili na bilety 8-godzinne, wiec gdybysmy chcieli, moglibysmy zostac do wieczora. Chcialam jednak jeszcze troche odsapnac, nie mowiac juz o tym, ze taki ze mnie zmarzluch, ze zdolalam nieco przemarznac jadac wyciagami, wiec po dodaniu polgodzinnej przerwy na lunch, umowilismy sie, ze o 15:30 zjezdzamy przebrac sie i ruszyc w droge powrotna. I tak, zanim sie zapakowalismy, upchnelismy wszystko ponownie w aucie (tym razem, zeby bylo sprawiedliwie, to Bi pojechala na malym siedzonku w ostatnim rzedzie ;P), odwiezlismy kolezanke, a potem kolege, do wlasnego domu dotarlismy prawie o 17. Pozniej to juz oczywiscie prysznic, rozlozyc narty oraz buty do wyschniecia, wypakowac reszte ciuchow i cieszyc sie ostatnimi chwilami spokoju przed tygodniowym kieratem.

Myslalam, ze po takim meczacym dniu na swiezym powietrzu, w nocy bede spala jak zabita. Tymczasem krecilam sie i przebudzalam i poniedzialkowa pobudka byla brutalna. Wyszykowalismy sie i zabralam Potworki na przystanek autem, bo znow bylo -8 stopni, a Nik wstal ponownie z chrypka. :O I dobrze, ze siedzieli w samochodzie, bo autobus dojechal dopiero o 7:29. Oznaczalo to, ze spoznili sie na lekcje, ale coz; to podobno standard. Wrocilam do chalupy i zajelam sie pierdolkami, w oczekiwaniu na godzine 10. Na poczatek probowalam zamowic kemping na swieto 4 lipca. Czaje sie na jeden kemping nad samym oceanem juz od kilku lat i nigdy nie ma tam miejsc, nawet przed czy po sezonie. Tym razem jednak stwierdzam, ze cos tam sie dzieje dziwnego, cos maja z systemem, albo jakies oszustwo. Maja glupia zasade, ze rezerwacje mozna zrobic z wyprzedzeniem 4 miesiecy, czyli tego dnia moglam zamowic kemping od 3 lipca. Weszlam po 8 rano i pokazalo mi, ze jest jeszcze 18 miejsc na wybrana przeze mnie date. Dobra nasza! Kiedy jednak kliknelam, zeby zrobic rezerwacje, wyskoczylo okienko, ze to w tej chwili niemozliwe i zebym sprobowala o 9 rano. Probowalam jeszcze kilka razy, z identycznym rezultatem. Ostatecznie tuz przed 9 weszlam, zaznaczylam wszystko co trzeba i punkt 9 kliknelam "rezerwuj". I co?! Strona mignela, po czym... przeskoczyla i pokazala ze wybrane przeze mnie miejsce jest niedostepne. Kiedy cofnelam, chcac wybrac inne, wyskoczylo, ze... nie ma wolnych miejsc! Byla 9:01!!! :O Po prostu trafil mnie szlag i powiedzialam kilka niecenzuralnych slow! No ku*wa! Co bylo jednak robic... Zeby nie zmarnowac dlugiego weekendu kompletnie, zrobilam szybko rezerwacje na naszym stalym, nadmorskim kempingu. Tam zreszta tez zostalo juz tylko 7 miejsc. :O Nie wiem co sie dzieje, bo akurat na tamtym kempingu jeszcze kilka lat temu nigdy nie bylo problemu z rezerwacja. Po covidzie porobily sie jakies cuda... Po walkach z rezerwacjami, siedzialam juz troche jak na szpilkach. O 10 rano mialam bowiem wirtualna... rozmowe o prace. Jakos w tym moim poszukiwaniu zawsze jest tak, ze jak nie ma nic, to nie ma nic, ale jak gdzies mnie zapraszaja, to parami. ;) W piatek mialam jedna rozmowe, a tego dnia kolejna. Przygotowywalam sie na kompletna porazke, bo praca, choc wykorzystujaca poniekad moje umiejetnosci, to jednak w kompletnie innej branzy. Okazalo sie jednak, ze dziewczyna, z ktora rozmawialam, zaprosila mnie na kolejny etap, choc dopiero miala przyslac mi konkretne informacje. Co ciekawe, odezwal sie tez facet z piatku, ze zapraszaja mnie na rozmowe osobiscie w czwartek. Akurat ten dzien byl mi srednio na reke, bo Potworki koncza wczesniej lekcje, ale stwierdzilam, ze jednak praca wazniejsza niz zeby obiad czekal na dzieciarnie. ;) Jak juz odbebnilam rozmowe, napisalam do taty czy ma ochote wpasc na kawe, skoro w niedziele nie byl. Odpisal jednak dopiero po paru godzinach, ze nie widzial wiadomosci, bo jezdzil i zalatwial sprawy. Za 3 tygodnie leci do Polski, wiec mial troche bieganiny i ostatnich zakupow. Stwierdzil jednak, ze przyjedzie we wtorek. Mialam wiec czas na kolejne poszukiwania roboty, skladanie prania, wstawienie kolejnego, ogarniecie kuchni, itd. Na szczescie nie musialam gotowac obiadu, bo dojadalismy resztki z kilku ostatnich dni.

Zdjecie od czapy, ale w karmniku pojawil sie nowy ptaszek. Doszukalam sie, ze to (najprawdopodobniej) jeden z gatunkow gajowki, choc te polskie wygladaja zupelnie inaczej

Wrocily ze szkoly Potworki, gdzie Nik byl nieco rozczarowany, bo z testu z angielskiego spodziewal sie najlepszej oceny, a dostal... B+. To tez calkiem niezle, ale jednak zabraklo do A. ;) Dzieciaki zjadly obiad i Bi czytala dla rozrywki, zas Nik ambitnie spedzil wiekszosc popoludnia czytajac i robiac notatki do ksiazki na nauki socjalne. Musze przyznac, ze w dzisiejszych czasach naprawde robia co moga, zeby dzieciakom cos zostawalo w glowach, bowiem ksiazka jest o Gandhi'm, ale w formie... komiksu. :D Nie mniej to 200 stron, a z tych obrazkow oraz chmurek dialogowych, trzeba jeszcze wyniesc jakas wiedze, choc fajniej tak, niz suchy rozdzial w podreczniku do historii. Minelo pare godzin i przyszedl czas zgarnac potomstwo i zawiezc ich na trening. Bi jak zwykle marudzila i przeciagala ile sie da, ale w koncu pojechali. M. ich zawiozl, po czym chwile pogadalismy i poszedl spac, a zaraz po tym pojechalam ich odebrac.

Nik (przy brzegu, w goglach) konwersuje z kolega, reszta czeka nainstrukcje trenerki

Starsza wyszla wsciekla, bo trenerka podzielila ich na grupy i kazda plywala innym stylem. Bi trafil sie motylkowy i narzekala ze bylo tak ciezko. A kiedys byl to jej ulubiony, ech...

Panna doplywa do scianki

W kazdym razie, wrocilismy do domu, szybko prysznic, kolacja i znow kolejny dzien zlecial.

Tej nocy spalam lepiej, choc tez przebudzalam sie, bo M. dostal jakas wiadomosc, a zapomnial wyciszyc telefonu, potem slyszalam jak wpuszcza do domu kota, ktory wieczorem wyszedl sie szwendac, itd. We wtorek wiec ponownie bylo mi sie ciezko dobudzic, szczegolnie ze bylo pochmurno i cisnienie atmosferyczne wyraznie spadalo. Wyszykowalismy sie i znow zabralam Potworki na przystanek autem. Bylo -4, wiec nie jakos tragicznie, ale nawet mi samej nie chcialo sie stac tam na mrozie, a nie wiedzialam czy autobus znow nie przyjedzie dopiero po ponad 10 minutach. Okazalo sie, ze tego dnia dotarl o 7:26, wiec znosnie. Wrocilam do domu, zjadlam sniadanie i planowalam zabrac sie za babke na oleju zeby miec czym poczestowac tate, ale przypomnialo mi sie, ze mam reszte maku i specjalnie kupilam gotowy plat ciasta w rulonie. Stwierdzilam wiec, ze szybko machne palmiery makowe, szczegolnie ze moj tata najbardziej lubi makowce. Upieklam, uporzadkowalam nieco kuchnie i niedlugo potem przyjechal senior, smiejac sie, ze w srodku tygodnia jakos tak dziwnie cicho i spokojnie w domu. No ba! Dlatego ostatnio czasem wlaczam sobie radio lub telewizor, zeby cos mi gralo dla towarzystwa, bo juz mi ta cisza bokiem wychodzi. ;) Dziadek wyszedl przed 14, wiec wlasciwie nadszedl czas zeby szykowac obiad. Na ten dzien zaplanowalam bardzo szybki - leniwe pierogi, bo mialam kostke twarogu, ktora trzeba bylo wykorzystac zanim sie zepsuje. Przygotowalam kluski i za chwile dojechaly dzieciaki. Bi leniwe uwielbia, a Nik zjada, choc bez entuzjazmu. On jest raczej miesozerny. ;) Malzonek dojechal kiedy akurat konczylismy obiad. Pozniej Nik zaszyl sie na caly wieczor w pokoju, piszac nadal raport o Ganghi'm, bo ten byl do oddania kolejnego dnia. 

Poczatek notatek, ktory skonczyl jako brudnopis ;)

Cos tam jeczal, ze nie wie czy uda mu sie skonczyc, ale sorry, sam byl sobie winny, bo w weekend go praktycznie nie ruszyl. Dobrze, ze we wtorki nie jezdza na basen, wiec mial cale popoludnie oraz wieczor na pisanie. Na szczescie skonczyl. Bi ostatnio niemal nigdy nie ma pracy domowej i tak bylo rowniez we wtorek. Zabrala sie wiec za ciastka z czekolada, choc wyszly troche dziwne, bo uzyla bialego cukru, zamiast brazowego. Niestety, nasz brazowy cukier calkowicie skamienial. Ciasteczka jednak, jak to ciasteczka, slodkie, wiec sie zje, jak to podsumowal M. ;) Jedno z dzieci wiec zaszylo sie w pokoju z lekcjami, drugie pieklo, a malzonek praktycznie cale popoludnie przespal. Ostatnio czesto bola go po pracy oczy, gdyz wiekszosc dnia gapi sie w komputer, wiec postanowil "na chwile" je zamknac i oczywiscie zasnal. Bi napierdzielala mikserem, a on nic. ;) Posprzatalam kuchnie po pieczeniu corki, zrobilam kolacje, poskladalam pranie, a potem klaplam na kanapie obok spiacego malzonka. Tego dnia dostalam zaproszenie na drugi etap rozmowy o prace z tej firmy, z ktora mialam wirtualna rozmowe dzien wczesniej. Dopiero na poniedzialek lub srode, ale w sumie mi sie specjalnie nie spieszy. Za to wkurzyl mnie facet z piatkowej rozmowy. W poniedzialek wyslal maila zapraszajac na rozmowe osobiscie w czwartek. Odpowiedzialam wybierajac jedna z zaznaczonych godzin i... tyle. Zadnych dalszych informacji, ani potwierdzenia. Adres sobie znalazlam w internecie, ale chcialabym wiedziec chociaz o kogo mam prosic, do ktorego wejscia sie udac (to spory budynek), itd. Ech...

Sroda zaczela sie pobudka jak zawsze, choc potem ranek zdecydowanie nie byl typowy. Wstalam z lozka i odruchowo spojrzalam za okno, a ze wychodzi ono na nasz podjazd i ogrod sasiadow, wiec od razu zauwazylam cos podejrzanego. Za ich tarasem wisza karmniki dla ptakow, ktore w tej chwili trzesly sie i bujaly, bo usilowal sie do nich dostac... niedzwiedz! :O Dzien wczesniej w lokalnych wiadomosciach pokazali zdjecie z sasiedniej miejscowosci, jak misiek maszeruje z plastrem pizzy w pysku i pomyslalam, ze niedlugo trzeba bedzie schowac karmnik. No coz, szybciej niz podejrzewalam. :D Myslalam, ze niedzwiedz byl jeden, ale kiedy wylonil sie zza tarasu sasiadow, okazalo sie, ze to matka z trojka mlodych. Takich juz dosc wyrosnietych, wiec chyba z zeszlego roku. Co gorsza, zaczely isc w strone naszego domu, a samica miala nos w gorze i wyraznie weszyla. Moge sie zalozyc, ze czula nasz karmnik! Niestety, z jakiegos powodu nie chca mi sie wgrac zdjecia z momentu kiedy szly przez nasz ogrod. Sprobuje skopiowac jakies od ktoregos z dzieci i dodac pozniej. Nie mialam ochoty przekonywac sie, czy odwazy sie wejsc po schodach na taras, wiec wyszlam z Potworkami, klaskalismy i gwizdalismy zeby je odstraszyc. Niestety, bardzo przestraszone nie byly. :O Krazyly po naszym ogrodzie, az w koncu u sasiadow zaczal ujadac pies i wtedy popedzily w zagajnik, a mlode natychmiast wdrapaly sie na drzewo.

Dwa maluchy na drzewie, trzeci z mamusia na dole, ale zaslania ich plot

Najlepsze, ze ten pies to takie male, kudlate cos, co matka zmiotlaby jedna lapa, ale wystraszyl czworke calkiem masywnych niedzwiadkow. :D Po kilku minutach mlodziaki zlazly z drzewa i pobiegly za matka dalej. Potworki jednak blagaly zebym zabrala ich na przystanek samochodem i przyznaje, ze sama uznalam to za dobry pomysl. Zawiozlam ich (oczywiscie niedzwiadki juz sie nie pojawily) i w sumie dobrze, bo autobus znow przyjechal dosc pozno i gdybysmy tam stali, pewnie ciagle bysmy sie nerwowo rozgladali. ;) Dzieciarnia odjechala, a ja jak zwykle wrocilam do domu. Zjadlam sniadanie, wypilam kawe i zabralam sie za sprzatanie. Podlogi na parterze wygladaly juz strasznie, bo snieg topnieje, wiec i zwierzaki odciskaja lapki i Nik uparcie przelazi po blotnistych trawnikach, zamiast isc po kostce. Odkurzylam, polatalam na mopie, a potem dalej odgruzowywalam to i owo. Malzonek mial po pracy pojechac po chinczyka, ale w pore przypomnialo mu sie, ze jest Sroda Popielcowa, a nasze ulubione dania sa z miesem. M. zreszta mial chwile zacmienia, bo do pracy spakowal sobie... bulke z szynka. :D Zamiast tego, po robocie pojechal po pizze. Odebral tez po drodze Bi, ktora zostala w szkole dluzej bo chciala skonczyc jakis projekt na plastyke. Akurat dobrze sie sklada, ze lekcje koncza sie o takiej porze, ze jesli dzieciaki zostaja z jakiegos powodu dluzej, wychodza akurat w porze kiedy M. wraca do domu. A ich szkola znajduje sie zaraz obok zjazdu z autostrady. Idealnie! ;) Normalnie do domu wrocil wiec tylko Nik. Malzonek oraz Bi dojechali ponad godzine pozniej, zdazylismy zjesc, mielismy pol godziny na dychniecie, po czym trzeba bylo jechac do kosciola. Z trzech w naszej bezposredniej okolicy, dwa mialy msze odpowiednio o 18:30 oraz 19 i tylko jeden o rozsadniejszej 17:30. Pojechalismy wiec tam i obawialam sie, ze moga byc tlumy. Malzonek wzruszal ramionami, ze staruszki poszly pewnie rano, a o tej porze sporo osob jeszcze nie wrocilo z pracy, wiec nie powinno byc zle. Okazalo sie, ze jednak mialam racje, bo parking byl pelen (zaparkowalismy polowa auta na trawniku), a w srodku nie bylo juz miejsc siedzacych. A przyjechalismy prawie 10 minut przed czasem... :O Najwazniejsze jednak, ze odhaczylismy msze, wracajac zas zastanawialismy sie czy zabrac Potworki na trening. Musielibysmy wrocic do domu, oni sie przebrac i podjechac na basen, troche by sie wiec spoznili, ale nie jakos strasznie. Dzieciaki oczywiscie protestowaly, a ze akurat zaczelo tez lac i mialo nie odpuscic cala noc, wiec w koncu stwierdzilismy, ze niech maja wolny wieczor. I tak zblizala sie godzina 19, wiec w domu tylko kolacja, prysznic i M. po chwili szedl spac. Przygotowalam sobie ciuchy na kolejny dzien, choc nadal nie dostalam zadnych informacji co do rozmowy o prace. Wyslalam do pana z kadr maila, ale nie liczylam ze odpowie, a stwierdzilam ze pojade. Najwyzej odesla mnie z kwitkiem. ;)

W czwartek rano wstalam wiec jak zwykle. Trzeba bylo sie zebrac z Potworkami i wyjsc na autobus. Dzieciaki zadowolone, bo tego dnia w szkolach odbywaly sie szkolenia nauczycieli, wiec konczyli lekcje juz o 12:15. Mielismy 10 stopni na plusie (!), wiec poszli piechota. Po nocnym deszczu, nasze osiedle powitalo dzien zupelnie odmienione. Jeszcze we wtorek moj tata sie smial, ze u nas nadal na sankach mozna jezdzic, bo wiekszosc trawnikow nadal pokryta byla zmrozonym sniegiem. W czwartek pozostaly tylko mizerne i brudne kupy, w miejscach gdzie rzucalo sie wiecej sniegu przy odsniezaniu. Autobus caly tydzien przyjezdza dosc pozno i tego dnia tez dojechal dopiero o 7:27. Potworki odjechaly, a ja wrocilam zjesc sniadanie, wypic szybka kawe na pobudzenie mozgu i zaczelam sie szykowac do wyjscia. Ku mojemu zaskoczeniu, dostalam rano maila od tamtego pana, ze wszystko jest potwierdzone i mam przyjechac. Dojechalam w strasznych korkach (ale przezornie wyruszylam wczesniej) i pomyslalam, ze jakbym miala tak jezdzic codziennie, to idzie sie pochlastac. :D Rozmowa minela w sympatycznej atmosferze i oprowadzili mnie po calym budynku. Ogolnie praca okazala sie bardzo prosciutka, wiec wiem dlaczego tak slabo placa... Kilka razy wspomnieli ze jestem "bardzo wykwalifikowana" (pewnie myslac, ze "za" bardzo) i pytali czy bym sie nie nudzila, wiec mysle ze raczej nie dostane propozycji zatrudnienia. Szczegolnie ze jeden z rozmowcow bylby moim bezposrednim przelozonym i choc tez ma wyzsze wyksztalcenie i doswiadczenie, moze sie bac, ze bede dla niego konkurencja. No ale zobaczymy. Na pozegnanie dostalam siatke z probka ich produktow, bo to jest przetwornia spozywcza produkujaca bezglutenowa granole oraz mieszanki owsianek. :D W kazdym razie, do domu wrocilam o 11, wiec mialam jeszcze chwile zanim wracaly Potworki. Przyjechali i Nik radosnie zaszyl sie w swoim pokoju, zas Bi przybyla wraz ze trzema kolezankami, ale tylko wyglaskaly psa oraz (niechetnego) kota, panna rzucila plecak i polecialy do sasiadki. Dokonczylam obiad, zjadlam z synem, wrocil M., a corka nadal udzielala sie towarzysko. Wrocila dopiero tuz przed 17 i opowiadala, ze utworzyly w szkole jedna z grup zbierajacych kase na badania nad leczeniem raka. Wszystkie grupy, w rozny sposob zbieraja na ten cel kase. Bi z kolezankami wymyslily, ze... beda chodzic po domach i prosic ludzi o datki! :O Rany... Dobrze, ze poszly na sasiednie osiedle, bo jak dla mnie to niezly obciach. ;) W tej akcji biora udzial (chetne) dzieciaki ze wszystkich szkol, wiec mlodsza siostra sasiadki planuje chodzic ze swoimi kolezankami po naszym osiedlu. Na szczescie to nie moje dziecko. :D Musze tylko pamietac zeby miec w portfelu jakas kase zeby im dac jak zapukaja do nas... Tak jak przewidywalam, kiedy Starsza wrocila, zaczela blagac zeby zrobic im wolne od treningu, "bo skonczyli wczesniej lekcje, wiec to prawie jak dzien wolny, a poza tym bola ja nogi po chodzeniu z kolezankami", itd. O dziwo, ojciec mial niezly humor i sie zgodzil. Wieczor uplynal juz wiec po prostu z prysznicami i relaksem z ksiazka lub tv. Poza Kokusiem, ktory wiekszosc dnia przegral na kompie, ale wieczorem siadl do odrobienia lekcji. Na szczescie nie mial tego duzo, bo caly czwartek w szkole mieli konkurs na najlepszy podcast. Przygotowywali je i nagrywali na angielskim przez ostatni miesiac z hakiem, a tego dnia odsluchiwali wszystkich po kolei i przyznawali punkty. Niestety, bardziej niz jakosc podkastow, dziala tu kumplostwo, bo kiedy spytalam Nika czy jakies mu sie szczegolnie podobaly, odpowiedzial, ze te, przygotowane przez jego najlepszych kolegow i im dal maksymalna ilosc punktow. :D

Piatek to pobudka jak zwykle. Poniewaz ostatnio temperatury skacza sobie niczym na trampolinie, wiec mielismy 0 stopni i taka wichure, ze glowy urywalo, a odczuwalna temperature wskazalo jako -9. :O Wobec tego, zabralam Potworki na przystanek samochodem. Oni pojechali, ja wrocilam do domu. Zjadlam sniadanie i wypilam kawe, a pozniej musialam wyszykowac sie na tygodniowe zakupy. Tego dnia Potworki ponownie mialy skrocone lekcje, wiec obiecalam ze po drodze kupie im bubble tea, to akurat beda mieli swieza jak dojada ze szkoly. Jazde na zakupy nieco skomplikowal mi wiatr. Caly dzien wialo tak, ze obawialam sie ze zerwie jakas linie wysokiego napiecia i zostaniemy bez pradu. Wiecie, wychowalam sie w Trojmiescie, wiec takie wichury, ze czlowieka doslownie cofa i musi wlozyc sporo wysilku zeby isc do przodu, to dla mnie nie nowina. Tutaj jednak nie zdarzaja sie zbyt czesto. Tego dnia jednak, pod supermarketem silowalam sie z wiatrem zeby dojsc z samochodu do wejscia. ;) Nie mowiac juz, ze drzwi od auta musialam trzymac z calej sily, zeby nie wyrwalo mi ich z reki i nie trzepnelo nimi o samochod obok. :O Niestety, mieszkanie w zielonej i zalesionej okolicy ma swoje minusy - po wyjezdzie z domu, zaraz za zakretem napotkalam zamknieta droge. Wielki konar zwalil sie na srodek jezdni. Droga zostala zagrodzona barierka oraz tasma, ale nie bylo nikogo, kto by to sprzatal. Poniewaz nasze osiedle polozone jest w takim miejscu, ze nakolo wszystkie sa pozamykane i z tylko jednym wyjazdem, musialam wiec zawrocic i cofnac sie az do glownej drogi, a potem pojechac na zakupy zupelnie naokolo, marnujac oczywiscie mnostwo czasu. Niestety, na glownej drodze byl straszny korek, bo w jednym miejscu wprowadzili ruch wahadlowy. Dlaczego? Kolejne zwalone drzewo. :O Pozniej na Fejsie wskoczylo kilka wiadomosci o jeszcze innych ulicach zamknietych przez powalone drzewa i wieksze galezie. Wisienka na torcie bylo zamkniecie naprawde dlugiego odcinka jednej z glownych ulic, poniewaz... pekla rura wodociagowa. Tutaj naprawa awarii miala potrwac cala noc i cieszylam sie, ze nie mieszkam w tamtej okolicy. Zakupy oraz zamowienie "boba" poszlo mi zaskakujaco sprawnie, choc do domu rowniez musialam jechac okrezna droga, bowiem dojazd na moje osiedle nadal byl odciety.

Napoje odebrane! :)

Przyjechalam, rozpakowalam torby i zaczelam wypatrywac Potworkow. Dlugo nie dojezdzali, wiec sprawdzilam ich lokalizacje i niespodzianka - nadal byli w szkole. Okazalo sie, ze z powodu pozamykanych ulic, autobusy byly poopozniane, bo firma transportowa musiala uzgodnic z kierowcami objazdy. Dzieciaki dojechaly prawie pol godziny pozniej, ale i tak byli w domu wczesniej niz zwykle, wiec nie narzekali. Dzien wczesniej Bi przesiedziala popoludnie u kolezanki, a tego dnia Nik zaprosil kolege. Przyjechal na rowerze, zrobili sobie domowe pizze, a potem wiekszosc popoludnia przegrali na konsoli. Przed 16 mama kolegi napisala zeby wyslac go do domu, wiec Nik zamienil konsole na komputer. :D Malzonek wrocil dopiero o 17, bo pojechal jeszcze do Polakowa. Reszta wieczoru juz zleciala, bo wszyscy cieszyli sie na nadchodzacy weekend. Jedyna "sensacja" bylo ponowne pojawienie sie tego rudo - bialego kocurka. Smieszne to stworzenie, bo kiedy podchodzi pod dom, miauczy wnieboglosy, jakby chcial zawolac zeby dac mu jesc. W glebi domu tego tak nie slychac, ale Bi siedziala w pokoju przy oknie od tamtej strony i go uslyszala. Zbiegla szybko na taras zeby go poglaskac, a ja wyciagnelam puszke.

Bi wyszla nakarmic wrzaskuna ;)

Troche zjadl i poszedl. Chetnie zostawilabym mu reszte jedzenia z puszki, ale przy obecnosci niedzwiedzi, wole ich nie "zapraszac".

I tak zlecial kolejny tydzien... Do poczytania!

2 komentarze:

  1. Ale super to biurko Nika!!!

    Ja wiem, że to nie są już malutkie dzieci, ale jednak podziwiam, że zdecydowałaś się zabrać 4 młodzieży na stok i to sama.

    To trzymam kciuki za pracę. Jednocześnie odpowiadając na Twój wpis pod jednym z moich komentarzy – że nie wiesz, co robisz źle, że tej pracy nie ma. Ostatnio czytałam artykuł, że skończyła się era pracownika i jak kiedyś dostawało się sporo odpowiedzi i można było przebierać w ofertach, tak teraz ludzie miesiącami szukają zatrudnienia, nawet poniżej swoich możliwości. Więc to nie Twoja wina.

    Uwielbiam takie ocenienie przez kolegów. Jak dla mnie, powinny być one wówczas anonimowe, tak żeby dzieciaki faktycznie sprawiedliwie oceniały. Ale widzę, że i u Was są takie fajne rzeczy :)

    Ciekawe czy jakbyś go wzięła do domu, to powoli Oreo by się do niego przyzwyczaiła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Biurko Nika jest b fajne. Ja mam w naszej sypialni chyba takie samo ;-))) Jest wylacznie dla mnie, gdy w domu buszuje po necie. Bo w biurze domowym, na dole przy salonie mamy 2 biurka do pracy zdalnej. Tam nie wyglupiam sie, tylko naprawde pracuje.
    Zbieranie przez mlodziez datkow na jakis szczytny cel zawsze budzi we mnie mieszane uczucia. Nie z powodow zadnych podejrzen o finansowe machlojki, bron Boze! Raczej z powodu bezpieczenstwa zbierajacych i dyskomfortu nagabywanych sasiadow. Nie kazdemu i nie zawsze moze byc z tym psychicznie po drodze. Z jednej strony - zbawianie swiata, a z drugiej - mlodziez moze sie przykro rozczarowac co do (nie-)zyczliwosci bliznich. Mam nadzieje, ze sie dziewczyny nie rozczaruja, cokolwiek je spotka.

    OdpowiedzUsuń