Przyszedl pierwszy dzien swiatecznej przerwy dla Potworkow, czyli sobota, 21 grudnia. Co prawda Bi twierdzila, ze sie nie liczy... Dlaczego? Poniewaz dzieciaki mialy tego dnia kolejne zawody plywackie, najprawdopodobniej ostatnie w tym sezonie. Mialy sie odbyc w kolejna sobote, ale je przelozono. Podejrzewam, ze ktos sie skapnal ze bylby to srodek przerwy, a sporo osob przeciez w tym czasie wyjezdza. Potworki stwierdzily ze to w sumie lepiej, bo musieliby sie zrywac z rana w samym srodku ferii swiatecznych, a tak to spisali ten pierwszy dzien na straty i wolne oficjalnie zaczeli od drugiego. ;) Tym razem zawody odbyly sie i troche blizej domu i o pol godziny pozniej. To oznaczalo, ze moglam pospac do zawrotnej godziny 7, a Potworki zawolalam 20 minut pozniej. Malzonek, po 3 tygodniach pracy bez przerw, w koncu mial wolny dzien, ale stwierdzil ze nie chce mu sie jechac. :/ Ja i dzieciaki sie zebralismy i w calkiem niezlych humorach dojechalismy na miejsce. Oba Potworki byly juz na tym basenie kilkukrotnie i zgodnie stwierdzili, ze go z jakiegos powodu nie lubia. Okazalo sie to zlym "omenem", ale o tym za moment. ;) W kazdym razie, milo popatrzec ze oboje maja w druzynie swoje grupki przyjaciol, wiec miedzy wyscigami lazili, wyglupiali sie i ogolnie fajnie spedzali czas. Ponownie nie mieli sztafet, wiec po rozgrzewce mieli sporo czasu na zycie towarzyskie, a trener tym razem przydzielil im po 4 wyscigi. Nik ostatecznie plynal piec, ale o tym tez wspomne za moment. Te zawody okazaly sie dla Potworkow dobra lekcja (choc watpie zeby wyciagneli wnioski) ze nie zawsze beda wygrywac i (szczegolnie Bi, bo za rok, w high school, moze dostac niezly wycisk) musza regularnie jezdzic na treningi zeby zbudowac i utrzymac forme. Musze sprawiedliwie nadmienic, ze trener ustawil Bi bardzo kiepsko. Miala wyscig na 50m, potem na 200m i zaraz za tym, doslownie 4 numery po (wyscigi sa ponumerowane zeby kazdy plywak wiedzial co plynie i kiedy) plynela na 100m i chwile poniej znow na 100m. Pierwszy, kraulem, wygrala bez problemu.
Nastepny, choc najdluzszy, na 200m mieszanka stylow, plynela znow tylko przeciw tej samej kolezance z druzyny co ostatnio i rowniez go wygrala.
Pozniej jednak nie tylko nie zdazyla odpoczac, ale plynela na 100m kraulem m.in. przeciw dwom dziewczynom z przeciwnej druzyny, ktore byly od niej doslownie o dwie glowy wyzsze. Podobno ktos spytal je ile maja lat i powiedzialy ze 13... Bi nie jest wysoka, ale te dwie byly sporo wyzsze nawet ode mnie, a mam 170cm. Niby wzrost nie ma az tak wielkiego znaczenia przy plywaniu, ale jednak dluzsze rece oraz nogi robia swoje. W kazdym razie, Starsza przyplynela trzecia.
Pozniej znow nie dane bylo jej dobrze odpoczac, bo osiem wyscigow potem plynela znow na 100m, tym razem stylem grzbietowym. Na poczatku byla najszybsza, ale w koncu zmeczenie dalo o sobie znac i przyplynela druga.
Nik mial wiecej szczescia, bo plynal kraulem na 50m, a pozniej na 100m.
Oba wyscigi oczywiscie wygral.
Potem padlam ze smiechu, bo chyba ktos sie nie zjawil, wiec Mlodszy plynal motylkiem na 50m... sam. Smial sie potem, ze zmiotl konkurencje. :D Coz, na pewno bylo to najlatwiejsze pierwsze miejsce w jego karierze. ;) Pozniej mial miec dluga przerwe, ale ku mojemu zdumieniu, zauwazylam ze plynie stylem grzbietowym! :O Okazalo sie, ze trener dodal go do tego wyscigu w ostaniej chwili i nawet nie dal mu oficjalnej karteczki, tylko nabazgral na kawalku papieru. :O Oczywiscie Kokusiowi nie przyszlo do glowy zeby przyjsc i powiedziec mi, ze bedzie plynal, wiec tego wyscigu nie nagralam, a szkoda, bo wygral. Na koniec zas plynal na 50m zabka. Kawaler nienawidzi tego stylu i wiadomo dlaczego, bo kompletnie nie moze w nim rozwinac predkosci. ;) Doplynal... czwarty i byl bardzo zly, bo we wszystkich pozostalych wyscigach zajal pierwsze miejsce, a tu popsul mu sie rekord. :D
Ostatecznie wiec Bi wrocila z dwoma pierwszymi, jednym drugim i jednym trzecim miejscem, a Nik z czterema pierwszymi i jednym czwartym. Szkoda, ze niestety to raczej byly ostatnie zawody dla nich w tym sezonie. W styczniu beda jeszcze dwa, ale poki co stanowczo odmawiaja wziecia udzialu... Ale ze styczniowe piatki to bedzie klub narciarski, wiec nie nalegam, bo nawet nie wiem czy samej chcialoby mi sie zrywac. Nik zreszta bedzie mial mecze koszykowki, wiec i tak przewiduje marudzenie... W kazdym razie, tym razem zawody trwaly nieco dluzej bo gospodarze byli mniej ogarnieci niz ostatnio i nie tylko nie laczyli tak sprawnie wyscigow, ale jeszcze co chwila robili przerwe bo cos gdzies sie nie zgadzalo i musieli sprawdzac. A ze zaczelismy tez pol godziny pozniej, wiec wyszlismy dopiero tuz po 12. Wrocilismy i mielismy troche czasu na odpoczynek, zanim trzeba bylo jechac do kosciola, bo M. znow pracowal w niedziele. W miedzyczasie mroz robil sie coraz bardziej siarczysty, bo w nocy mialo byc -13, a do tego wial porywisty, lodowaty wicher. Po powrocie zabralam sie za kapuste z grzybami na Wigilie, a potem upieklam blachy ciasta na metrowca i ugotowalam do niego budyn na krem. Zalowalam ze salatki i kluski z makiem musialam zostawic sobie na wtorek, bo wiedzialam, ze po pocztowym poniedzialku, we wtorek bede obolala i zmeczona. No coz, taka dola...
W niedziele wreszcie moglam sie z Potworkami wyspac, a Bi oznajmila, ze w koncu zaczeli swiateczna przerwe. :D Na dworze panowal niemozliwy ziab, wiec cieszylam sie, ze moge dzien spedzic w dresie i cieplych bamboszach. Niestety, kuchnia i jej kafle znajduja sie nad nieogrzewanym garazem, wiec ciagnie od nich niemozliwie. ;) Dzien uplynal oczywiscie glownie na przygotowaniach do Swiat, czyli sprzataniu i gotowaniu. Trzeba bylo, m.in. przygotowac dolna lazienke na uzytkowanie gosci. ;) Ukrecilam krem do metrowca i przelozylam plastry, a potem zrobilam czekoladowa polewe. Ugotowalam tez warzywa do jednej z salatek zeby bylo juz z glowy. Przygotowalismy tez z M. barszcz, ale ryby malzonek stwierdzil ze usmazy w poniedzialek, bo wiadomo bylo, ze bedzie w domu duzo wczesniej ode mnie. A na wieczor upieklam sernik, przy asyscie Bi, wiec zajelo to dwa razy dluzej niz powinno. :D I tak niedziela przeleciala. Wiadomo, ze jak kolejnego dnia mialam pracowac, to dzien wolny smignal ekspresowo.
W poniedzialek M. jak zwykle zerwal sie do roboty w srodku nocy, a ja nastawilam budzik na 6:30, majac nadzieje wyjechac nieco wczesniej, zeby miec wiecej czasu na sortowanie wszystkiego. Wyszykowalam sie, przygotowalam Potworkom to, co mieli pozniej zjesc na obiad, po czym zostawilam spiace dzieciaki oraz zwierzyniec i pojechalam jak na sciecie. To byl ostatni przedswiateczny poniedzialek, wiec przygotowywalam sie na jezdzenie do 18. Pocieszalam sie tylko, ze przynajmniej choc raz mam ladna pogode, bo dosc mialam juz jazdy w deszczu. Zeby nie bylo mi za fajnie, nadal mielismy siarczysty mroz i w najcieplejszym momencie dnia bylo zaledwie -3. Mialam na sobie zimowe buty, getry podszyte polarem, na gorze 4 warstwy odziezy oraz polarowa opaske na glowie. Zalowalam, ze na rece nie moge zalozyc normalnych rekawiczek, ale strasznie ciezko jest w nich przekladac koperty i katalogi. Zalozylam wiec takie "bezpalcowe", ktore rok temu zrobila mi na szydelku Bi. Niestety, przy tym najwiekszym osiedlu mieszkan, kilka razy musialam przerwac rozkladanie poczty, bo palce mi kompletnie zdretwialy i bolaly tak, ze nie moglam juz chwycic zadnego listu. :( Potem bylo juz lepiej, bo wiekszosc czasu spedzalam w aucie, choc prawa reke tez wlasciwie caly czas musialam wystawiac na zewnatrz. Oczywiscie, skoro szykowalam sie jak na bitwe, to dzien nie byl taki zly. Managerka zalatwila dodatkowego chlopaka zeby porozwozil czesc paczek, wiec zabralam wszystkie male, a duzych polowe. Oczywiscie potem okazalo sie, ze z tych malych tez nie wszystkie wlazly do skrzynek i pare razy musialam wysiadac i maszerowac pod drzwi. :D Tym razem za to naprawde solidnie posortowalam te male paczuszki i choc mialam ich 4 takie dlugie tace, to udalo mi sie dostarczyc wszystkie. Moj maly sukces. ;) No i okazuje sie, ze bez ciaglego wysiadania i szukania w aucie paczek, udalo mi sie skonczyc o normalnej porze i na poczte dojechalam tuz po 16:30. Oczywiscie zanim posegregowalam i uprzatnelam wszystko, co przywiozlam spowrotem (m.in. multum pojemnikow i tacek oraz wszystkie zebrane do wyslania listy), zrobila sie 17. Ale i tak cieszylam sie, ze wroce do domu o rozsadnej porze. Co prawda i tak tego dnia nie szykowalam zbyt duzo, dogotowalam tylko jaja oraz ryz do salatek. Malzonek za to zdazyl juz usmazyc rybe, wiec kolejna rzecz zostala odhaczona. Potworki mialy tego dnia normalnie trening, ale choc Nik bardzo nie protestowal, Bi podniosla larum, ze maja przeciez przerwe swiateczna. Mnie po calym dniu jezdzenia nie chcialo sie ponownie wylazic ma ten mroz, a i M. nie wykazywal entuzjazmu, wiec ostatecznie im basen odpuscilismy. Wieczor spedzilismy na przedswiatecznych kapielach, a takze grzaniu dupek przy kominku. Dzieciaki wlaczyly tez sobie film, bo w koncu dni wolne i brak koniecznosci zrywania sie skoro swit, zobowiazywal. ;)
No i nadeszla Wigilia.
Malzonek niestety musial pracowac, ale wyszedl po normalnych 8 godzinach, bez nadgodzin, co przy jego godzinach pracy, oznaczalo ze wyszedl o 11:24. Myslal, ze mi w czyms pomoze, ale nie bylo takiej potrzeby. Spalam dosc dlugo, ale wstalam o w miare rozsadnej porze, wiec mialam sporo czasu, a zostaly mi tylko dwie salatki oraz kluski z makiem. Z salatkami mi sie udalo, bo zadzwonilam do mamy z zyczeniami swiatecznymi (nie chciala jechac do tesciow siostry, wiec byla sama) i tak gadalysmy o pierdolach, a ja w tym czasie wszystko kroilam i tarkowalam. W ten sposob nawet nie wiem kiedy salatki "sie" zrobily. ;) Zagonilam tez Kokusia pod prysznic, bo choc radzilam mu wykapac sie dzien wczesniej, stwierdzil ze zrobi to w Wigilie, a potem sie oczywiscie nie chcialo... Po skonczonej rozmowie z mama oraz salatkach stawionych do lodowki, pod prysznic pobieglam i ja. W miedzyczasie dojechal M. i zdziwil sie, ze w zasadzie nie ma juz co robic. To znaczy, ja mialam, ale nie za bardzo potrzebowalam pomocy, tym bardziej, ze przy gotowaniu i sprzataniu czyjas obecnosc mnie raczej irytuje. ;) Przygotowalam kluski z makiem, a potem zabralam sie za szorowanie kuchni, ktora wygladala jak po huraganie, puscilam odkurzacz zeby zebral paprochy i zwierzece kudly rozniesione po podlodze, a sama za wycieranie kurzy na dole, zeby nie wstydzic sie przed goscmi. Potem wszyscy polecielismy sie przebrac i czekalismy na gosci.
Na szczescie minely czasy z ciotka M., ktora przyjezdzala zawsze minimum godzine spozniona. Tym razem wszyscy zjawili sie na czas, wiec po przywitaniu przygotwalismy gosciom cos do picia (wedlug zyczenia), a pozniej nastapilo zwyczajowe dzielenie sie oplatkiem i wszyscy siedlismy do wieczerzy. Najlepsze, ze M. jezdzil do Polakowa chyba trzy razy, polujac na postne golabki i ich nie dostal, a przywiezli je chrzestny Potworkow i jego dziewczyna! :) Do tego zrobili tez salatki sledziowej oraz sernik z polewa z Nutelli, wiec stol byl naprawde pelny przysmakow. Po kolacji oczywiscie wszyscy musieli chwile odetchnac, wiec przenieslismy sie do salonu, gdzie wlaczylismy jakis koncert koled na polskim programie. Dopiero ponad pol godziny pozniej podalam ciasta, a sama nie zjadlam ani kawaleczka do wieczora. Oczywiscie Nik caly czas dopytywal kiedy moga otworzyc prezenty, wiec w koncu, po deserze, wreszcie polecilam dzieciakom rozdac paczki.
Musze przyznac ze jesli chodzi o Potworki, "Mikolaj" przeszedl samego siebie. Nik od miesiecy prosil o Playstation 5. Malzonek jednak podpytal kolegow w pracy, a ci jednoglosnie stwierdzili, ze taka konsola to na rok - dwa, a potem wejdzie nastepna wersja i bedzie prosil o kolejna. I ze duzo lepszy jest normalny komputer, bo w nim mozna za kilka lat powymieniac czesci, jakies procesory na szybsze, ale sam sprzet zostanie. No i mozna go uzywac do jakichs szkolnych projektow i normalnego uzytkowania, a nie tylko grania. Bylam przeciwna temu pomyslowi, bo uwazam, ze Nikowi wystarczylaby taka konsola, ale oczywiscie jak malzonek sie uparl, nie bylo go jak przekonac. Najwiekszym argumentem bylo, ze jak nauczy sie oslugi takiego kompa, a potem roli poszczegolnych czesci i ich wymiany, moze go to zainteresuje i w przyszlosci wybierze jakas zwiazana z tym kariere. Jestem sceptyczna, bo to takie tam gdybanie, ale przyznaje, ze moich dwoch najblizszych kuzynow oraz jeden dalszy, poszlo w takich wlasnie kierunkach. A dla chlopaka to naprawde przyszlosciowe zajecie. Poki co jednak, Nik ma 12 lat i komputer dla niego rowna sie z graniem i to wszystko...
No ale M., przy konsultacji z kolega, pokupowal wszystkie czesci, a potem kolega poskladal sprzet do kupy i poinstalowal co trzeba. Calosc kosztowala... $1500. :O Po prostu z krzesla spadlam jak malzonek mi o tym powiedzial, bo calkiem porzadny komp ze sklepu kosztowalby mniej niz 1/3 tego. Powybierali jednak jakies dodatkowe wiatraki i lepsze czesci, przystosowane do intensywnej gry. Pozniej zas malzonek zaczal myslec, ze to niesprawiedliwe, ze na syna tyle wydaje, a co z Bi? Ona o zadne konsole czy komputery nie prosila; na jej liscie byly glownie ksiazki oraz kosmetyki, ale M. stwierdzil, ze moze przyda jej sie laptop. W przyszlym roku idzie do szkoly sredniej, na pewno przybedzie jej jakichs pisemnych prac, a te szkolne Chromebooki sa marnej jakosci i maja wiele zabezpieczen, nie pozwalajacych na swobodne przegladanie netu. Oczywiscie kiedy spytal corke, ta, po poczatkowym sceptycyzmie, uznala ze wlasciwie czemu nie... :D W ten sposob do kompa Kokusia, musielismy jeszcze dolozyc $900 do laptopa Apple.
Spytalam malzonka co wymysli za rok - samochody, tak juz na przyszlosc? :D W kazdym razie, Mikolaj postaral sie tez i dla mnie. Tak naprawde prosilam tylko o jedna rzecz - taki maly, plaski portfelik, bo moj normalny jest spory i jak jade z dzieciakami na narty, to ledwie go wpycham do kieszeni. A mam w tym roku ponownie byc opiekunem w klubie narciarskim. Do tego jednak Bi uparla sie, ze chce mi kupic nowa obudowe do telefonu i zrobila mi na szydelku "waciki" do demakijazu. :D Od chrzestnego dzieciakow dostalam zas fajna, cieplutka pelerynke, ktora bedzie jak znalazl do siedzenia przy ognisku na kempingach. Od mojego taty otrzymalam flakonik perfum i choc raz trafil z zapachem. Zwykle kupowal mi takie jak mojej mamie, a ona lubi takie ciezkie, duszace zapachy. Tym razem spytal o rade siostre i zapach jest idealny. No i przypadkiem trafil mi sie prezent M., bo tata kupil mu kamere do auta, taka do nagrywania jak jedziesz, w razie jakiegos wypadku czy czegos. Nie wiedzial jednak, ze auto malzonka ma juz taka kamere wbudowana fabrycznie, wiec ten stwierdzil, ze ta zainstaluje w moim. ;) W kazdym razie, goscie posiedzieli jeszcze chwile, a potem pojechali. Planowalismy jechac na pasterke na 22 (o polnocy sa tylko w polskich kosciolach i to nie wszystkich), ale zwykle M. bylo ciezko do niej dotrzymac. Tym razem, na szczescie poszli z Kokusiem podlaczac komputer i zeszlo im na tyle, ze potem polezal tylko na kanapie pol godzinki i trzeba bylo sie zbierac. Ja w miedzyczasie oczywiscie sprzatalam i wstawilam zmywarke. W kazde swieta zmawiam cicha modlitwe dziekczynna, ze ja posiadam. ;) Kosciol pekal w szwach, ale na szczescie dojechalismy na tyle wczesnie, ze znalezlismy miejsce w lawce. Czesc ludzi usiadla na dostawionych krzeselkach, a sporo niestety musialo stac. Do zwyklego choru oraz organow, dolaczyl trebacz i Nik po mszy prychnal, ze facet mial tylko pojedyncze nuty i on sam tez potrafilby tak zagrac. :D
Wrocilismy do domu i wszyscy - rozbudzeni, krecili sie po chalupie. Potworki oczywiscie czekaly na jeszcze jakies drobiazgi wrzucone do skarpet na kominku, ale mimo ze powiedzialam, ze Mikolaj nie przyjdzie dopoki wszyscy nie pojda spac, ciezko bylo zagonic ich do lozek. Ja za to czulam sie jakby cos po mnie przejechalo i szykowalam sie juz, ze po prostu pojde do lozka bez wsadzania upominkow, a oni dostana nauczke. W koncu jednak wszyscy polezli na gore, a ja wypuscilam Maye na ostatnie siusiu, wsadzilam wreszcie te pare duperelkow do skarpet i padlam z ulga w posciel. ;)
W Boze Narodzenie budzik zadzwonil o 8:45, ale wylaczylam go i zasnelam. Zbudzilam sie o 9:39. :O Malzonek oczywiscie nie spal od 6 rano, Bi ponoc wstala po 8, ale kiedy zwloklam sie ja, Nik nadal spal. Na szczescie to byl taki naprawde swiateczny dzien, gdzie nic nas nie gonilo i moglismy sie bez spiny snuc po domu. Bi oczywiscie juz dawno wyjela upominki ze skarpety, a Nik zrobil to jak tylko wstal - nawet dzien dobry nie powiedzial, tylko ruszyl do kominka. :D W skarpetkach mieli tylko troche slodyczy, po karcie podarunkowej oraz puzzlach 3D ze zwierzatkami, bo oboje chca uzbierac kolekcje. Ukladali potem te stworzonka, choc w sumie to zabawa na pol godziny.
Karte Nik dostal do aplikacji z ktorej sciaga sie gry na komputer i oczywiscie za chwile juz mial ja wgrana i szukal co tu sobie kupic. ;) Bi dostala karte do kilku sklepow z ciuchami, wiec polowe ranka przegladala strony, a ostatecznie stwierdzila, ze moze poczeka az wyjda kolekcje wiosenne. :D Kiedy juz zjedlismy sniadanie i wszyscy sie porzadnie rozbudzili, napisalam do taty, ze zapraszamy na kawe. W zasadzie to zapraszac nie musialam, bo umawialismy sie juz dzien wczesniej. ;) Dziadek pomogl skutecznie w uszczupleniu swiatecznych zapasow, posiedzial jak zwykle pare godzinek i wrocil do domu. Poniewaz o tej porze roku tata nie pracuje, wiec zwykle po Swietach przyjezdzal kilka dni pod rzad, korzystajac, ze ja i Potworki jestesmy w domu. Tym razem jednak w czwartek mialam pracowac, w piatek rano umowiona bylam do fryzjera, a po poludniu dziadek mial rehabilitacje na kolano. Wygladalo wiec, ze najszybciej moze zjawic sie u nas w sobote, wiec spakowalam mu kilka pojemnikow przysmakow. Niech i on nacieszy sie swiatecznym zarelkiem, bo sam takich rzeczy nie gotuje. Zreszta, wiedzialam ze takie rzeczy jak salatki czy kluski z makiem, moga sie zepsuc zanim ja i M. damy rade je przejesc. Niech wiec ktokolwiek skorzysta. ;)
Po odjezdzie mojego taty, Potworki nadal cieszyly sie wolnym czasem, za to ja oraz M. musielismy pomalu myslec o szykowaniu sie do roboty. Malzonek ma "swiateczne" godziny i konczy jak w weekendy, juz o 11, ale ja nie mialam pojecia ile mi zejdzie, przygotowywalam sie wiec na najgorsze...
W czwartek Polska cieszyla sie z kolejnego swiatecznego dnia, ale dla nas wrocila brutalna rzeczywistosc. ;) M. pojechal nad ranem do pracy, ale ja na szczescie jechalam dopiero na 9, wiec moglam pospac nieco dluzej. Przeszkodzila mi w tym Oreo, ktora lazila po pokojach miauczac od 6 rano... :/ W koncu musialam wstac, wyszykowalam sie i pojechalam do roboty. Malzonek konczyl prace juz o 11, wiec nie musialam szykowac nic dla dzieciakow, wiedzialam bowiem, ze tata sie nimi zajmie. Jadac do pracy balam sie ktorej to trasy chca mnie uczyc tym razem. Niestety, moje obawy okazaly sie niebezpodstawne, bo to chyba najglupsza trasa na tym obszarze. Pocieszajace jest, ze jest ona najkrotsza, ale poza tym sklada sie praktycznie z mieszkan i domkow szeregowych. Jest jedno wieksze osiedle, ktore ma grupowa skrzynke (choc wieksze paczki niestety trzeba zanosic pod drzwi :/), poza tym jest jedna przypadkowa skrzynka przy drodze, a potem wielki biurowiec z tylko dwiema firmami, w dodatku na jego dwoch koncach i roznych pietrach... Najlepsza zabawa zaczyna sie jednak pozniej. Wjezdza sie na obszar, ktory wlasciwie jest jednym osiedlem, ale pomieszne sa na nim domki szeregowe z blokami. Zeby bylo weselej, jedne lacza sie z drugimi, a budowane sa w tym samym stylu, wiec nie mozna ich odroznic, poza wpatrywaniem sie w drzwi. Skrzynki sa tak idiotycznie zorganizowane, ze glowa mala. Oglnie sa rozstrzelone po okolo 10 skrzynek, po calym osiedlu. Kazdy blok ma swoje wewnatrz, ale cala trasa po osiedlu prowadzi zygzakiem, wiec masz tu dwie grupowe skrzynki po przeciwnych stronach uliczki, pozniej jedna grupowa skrzynka, potem kolejna, ale od tylu domkow szeregowych (bo to przeciez takie logiczne!), pozniej zbiorcza skrzynka w bloku, a wiec w srodku, pozniej kolejna grupowa dla domkow, wiec przy uliczce, pozniej kolejny blok, itd. I nie ma ze jedzie sie w jakiejs logicznej kolejnosci, tylko w prawo, w lewo, prosto, w prawo, zawrocic, w prawo, prosto, naokolo parkingu... Koszmar! A do tego zajechac trzeba jeszcze do biura tego calego osiedla i do... domu starcow, bo na jednym koncu osiedla wybudowano jeszcze to! W tym domu starcow na szczescie wieksze paczki mozna zostawic na recepcji, za to skrzynki na listy sa oznaczone nazwiskami, a nie numerami, wiec posegregowanie czegokowiek to wyzsza szkola jazdy, szczegolnie, ze ciagle zmieniaja sie mieszkancy, bo wiadomo, umieraja... :( Nie mowiac juz o tym, ze goraco tam jak w piekle, a poczte sortuje sie cale wieki... Pozniej wyjezdza sie na kolejny slalomik po reszcie osiedla... Oczywiscie do domkow szeregowych paczki trzeba przyniesc pod drzwi, ale na szczescie te do blokow ida do grupowego pokoju przy biurze, gdzie niestety jest paczkomat, wiec wieki zajmuje powkladanie wszystkiego do przegrodek. Aha! Jakby ta trasa nie byla zupelnie bezsensowna, to na dokladke, poniewaz jest najkrotsza, osoba ktora sie nia zajmuje, musi podjechac z listami, do malutkiej poczty z centrum miasteczka. Niewiadomo dlaczego, wozy z centrali zabieraja z niej poczte, ale jej nie dowoza, tylko do nas. Niestety, rano czesto pracownicy jeszcze koncza sortowac poczte, wiec nie da sie tam podjechac od razu po przyjsciu do pracy, tylko trzeba czekac. Oznacza to, ze czlowiek musi przerwac sortowanie poczty z wlasnej trasy i do 10 rano pojechac tam. Niech mi ktos powie, ze to wszystko ma jakis sens?! No i najgorsza dla mnie wiadomosc, ze listonosz, ktory ma ta trase, jezdzi takim wiekszym autem dostawczym, na ktore trzeba miec specjalne pozwolenie. Kiedy wiec bede musiala wziac jego trase, bede zmuszona jezdzic tym strasznym starociem. :O Managerka w ogole spytala czy moge przyjsc zrobic ta trase w sobote, ale powiedzialam, ze mamy juz rodzinne plany. :D Niestety, zalamala mnie, ze w poniedzialek, byc moze zamiast trasy ktora ostatnio robilam w te dni, bede musiala zrobic ta. Zalamala mnie kompletnie... :( W kazdym razie, na poczte wrocilismy po 15, wiec przed 16 bylam w domu. Tyle dobrego. Wiekszosc dnia uplynela juz calkiem spokojnie, a na wieczor M. zawiozl Potworki na basen. Glownie chcielismy odciagnac Kokusia troche od komputera, ale obojgu przydalo sie wyrwanie z chalupy, choc Bi oczywiscie ostro protestowala.
Pojechalam potem po nich i okazalo sie, ze bylo 6-cioro dzieci, czyli prawie polowa tego co zwykle, z czego troje to rodzenstwo, wiec robili sztuczny tlok. :D
Piatek minal pod znakiem jazdy w te i we w te. Juz na 8:10 rano umowiona bylam do fryzjera, wiec mialam pobudke duzo wczesniejsza niz bym sobie zyczyla. Niestety zapomnialam zrobi zdjec "przed" i "po". :/ Tam spedzilam prawie 3 godziny, do domu wrocilam wiec po 11. Kiedy dojechalam, Bi pobiegla do sasiadow nakarmic ich kroliki. Wyjechali do rodziny i poprosili Starsza czy nie zaopiekowala by sie dlugouchami. Ja w tym czasie wypilam kawe i probowalam opanowac bol glowy. Niestety, tego dnia czulam wyraznie, ze cos mnie bierze. Gardlo strasznie mnie drapalo, w nosie krecilo i glowa bolala niesamowicie. Niestety, musialam rowniez jechac po spozywke, bo mimo ze nadal po lodowce paletala sie resztka swiatecznych przysmakow, zaczynalo brakowac bardziej podstawowych produktow, jak jajka i mleko. ;) Pojechalam wiec do supermarketu, a ze mna ogonek w postaci Bi. Jak to z corka bywa, zakupy zmienily sie w cala wyprawe, bo z supermarketu pojechalysmy po sushi na obiad, a potem panna uprosila bubble tea. A jak herbatka, to trzeba bylo sie zatrzymac po napoj dla Kokusia, zeby nie czul sie przygnebiony... Wrocilysmy i Bi szybko jadla sushi, a ja rozpakowywalam zakupy. Ledwie skonczylam, a wsiadlysmy spowrotem w samochod i zawiozlam ja do kolezanki, z ktora sie umowila na popoludnie. Dopiero po tym moglam spokojnie usiasc i samej zjesc. Reszta dnia uplynela juz troche lepiej, choc niestety nadal czulam sie chora. Malzonek napalil w kominku, wiec staralam sie wygrzewac stare kosci, ale jak tylko szlam do innej czesci domu, natychmiast dostawalam dreszczy. Niestety, obowiazki wolaly, wiec trzeba bylo chociaz naczynia ogarnac z poczucia obowiazku... Oreo uplowala niestety ptaszka, z ktorym usilnie pchala sie do domu.
Ja zas z przerazeniem zauwazylam, ze ofiara nadal zyje i jak tylko kiciul luzuje uscisk, szamota sie i usiluje uciec. Rzucilam sie na ratunek, ale niestety, choc udalo mi sie przymusic kota zeby ptaka puscil, nie przezyl. :( W czasie kiedy Bi udzielala sie towarzysko, zeby odciagnac Kokusia od kompa, zaproponiwalam wspolne gry, wiec przez godzine trzaskalismy naprzemian UNO i Dobble. :D
Na szczescie odebrac corke pojechal juz M., z ze na noc znow chwytal mroz, wiec cieszylam sie, ze nie musze wychodzic.
I tak, moi Drodzy, uplynelo nam Boze Narodzenie. W sumie, poza strasznym objedzeniem, nawet go nie poczulam. ;)
Faktycznie Mikołaj bogaty dla dzieciaków, ale jestem pewna, że to sprzęt, który im się przyda i z każdym rokiem będą z niego korzystali coraz więcej – nie tylko do gier. Jak ja bym wolała jeden większy prezent, niż milion duperelek do ustawienia na półkach...
OdpowiedzUsuńDobrze, że udało się choć trochę wypocząć w święta.
Mam nadzieję, że jednak się obronisz i nic Cię nie rozłoży.
Gdybym już tutaj nie zajrzała, to życzę Wam wszystkiego, co najlepsze w Nowym Roku!!!
Gratulacje dla Bi i Nika - i za zwycięstwa w zawodach i w ogóle za wzięcie w nich udziału.
OdpowiedzUsuńMikołaj/Gwiazdor był u Was w tym roku bardzo hojny i naprawdę dał rewelacyjne prezenty. U nas może mniej bogato, ale każdy jest zadowolony ze swoich prezentów, a to najważniejsze. Hihi, teraz codziennie gramy w gry planszowe i karcianki, bo syn nie odpuszcza :)
Mnie wczoraj na jeden dzień złożyło przeziębienie, ale dzisiaj jest ok, więc może i u Ciebie skończy się na jednodniowej niedyspozycji?
Życzę Ci zdrowia, a na Nowy Rok wymarzonej pracy, zdrowia dla całej rodziny i cieszenia się z codzienności. Ściskam ciepło.