Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 22 listopada 2024

Choroby uczepily sie nas na dobre... :/

To byl niezbyt ciekawy tydzien, co poznacie migiem po znikomej ilosci zdjec. ;)

W sobote, 16 listopada, po czterech dniach wstawania o 5:10, z radoscia przyjelam mozliwosc spania do oporu. Ostatecznie i tak zwloklam sie tuz po 9, bo nie moglam juz spac. Na "dobry" poranek Bi oznajmila, ze zle sie czuje. Dotknelam jej czola i wydawalo sie chlodne, ale kontrolnie dalam jej termomentr, ktory pokazal 37.1. Zadne z nas nie ma normalnie podwyzszonej temperatury, wiec wiedzialam, ze cos zaczyna sie dziac. Suuuper... Nik choruje juz od jakichs trzech tygodni. Bi troche ponad tydzien temu pare dni posmarkala i pokaszlala i wydawalo sie, ze jej przeszlo, a tu masz... Tak naprawde to poza podwyzszona temperatura od czasu do czasu odkaszlnie i to wszystko. Co to za dziadostwo, nie wiadomo... :/ Dobrze sie jednak zlozylo, ze panna miala kare za numery z nieodbieraniem telefonu i nie jechala do kolezanki, z ktora byla umowiona. Wiem ze inaczej przysiegalaby, ze nic jej nie jest i moze jechac. ;) Dzien uplynal pracowicie, bo M. mial wolne i zabral sie za porzadki w ogrodzie. Mimo ze po czterech meczacych dniach marzylam tylko o przesiedzeniu soboty na kanapie, sumienie mnie gryzlo, wiec wyszlam mu pomoc. Poznosilismy z tarasu krzesla i ustawilismy je pod nim, gdzie choc czesciowo beda osloniete od deszczu czy sniegu. Powyrzucalam ziemie i uschniete kwiatki z doniczek, schowalismy parasol, a malzonek przycial strasznie rozrosniete ozdobne trawska. Caly czas sie glowimy gdzie je przesadzic zeby nie przeszkadzaly i ladnie sie prezentowaly...

Trawa wyzsza od M. ;)
 
Nik w tym czasie umowil sie z kolega i wyruszyl mu na spotkanie na rowerze, mimo ze M. sie krzywil, ze zawieje sobie to ucho. Niestety, Mlodszy nadal jest przygluchy i trzeba do niego prawie krzyczec, czeka mnie wiec telefon do pediatry... Nie chce go jednak tez trzymac ciagle w domu, tym bardziej, ze chodzi normalnie do szkoly, wiec stwierdzilam, ze jak chce, niech pojezdzi na rowerze. Bylo 16 stopni i piekne slonce, wiec cieszylam sie, ze nie siedzi w chalupie. Taka pogoda to ostatnio ogolnie norma i oprocz ostrzezen przed pozarami i zakazu rozpalania ognisk, pojawil sie rowniez wymog oszczedzania wody. O tej porze roku nie powinno byc z tym wiekszych problemow, bo malo kto puszcza zraszacze... Przy robocie oczywiscie czas szybko zlecial i trzeba bylo jechac do kosciola. Zastanawialam sie co z Bi, ale ze po zbiciu, stan podgoraczkowy nie wracal, stwierdzilam ze moze to byl jednorazowy wyskok i moze jechac. Po mszy wrocilismy i mozna sie juz bylo zrelaksowac. Niestety, pod wieczor Bi znow dostala stanu podgoraczkowego, a zeby bylo "zabawniej", Nik zaczal znow narzekac na ucho. :O Dopiero co skonczyl antybiotyk, ale w sumie po tym ze nadal mu sie uszy nie odetkaly, tak podejrzewalam ze zapalenie mu nie przeszlo...

W niedziele juz M. pojechal rano do roboty, a ja i Potworki moglismy pospac. Stwierdzam ze sie starzeje, bo po tych 4 dniach akademii oraz dojazdow, caly weekend nie moglam dojsc do siebie. Caly czas czulam sie zmeczona.

Obudzilam sie z kiciulem na drugim koncu lozka

Ranek niestety zaczal sie kiepskimi wiesciami - panna Bi oznajmila ze jej zimno i zle sie czuje, a termometr pokazal 38.3. :O Poza mokrym kaszlem nadal nic jej nie dolegalo, wiec wygladalo to na cos jakby grypa - super. Mlodszy wstal nadal przygluchy, ja ciagle kaszlalam, wiec jedyna calkowicie zdrowa osoba w chalupie, byl M. Napisalam do taty, ze u nas nadal panuje wirusowisko, ale i tak przyjechal. W tym roku, po wielu latach unikania, ponownie zaszczepil sie przeciw grypie i smial sie, ze wyprobuje czy szczepionka dziala. ;)  Jak dla mnie to grubo przesadza, bo za niecale 3 tygodnie mial miec operacje drugiego kolana, wiec powinien raczej uwazac z wystawianiem sie na zarazy, no ale... Dorosly jest, wiec moze decydowac za siebie... Przyjechal wiec jak zwykle na kilka godzin, ale zanim dotarl Nik pojechal na rower z kolega. Znow mielismy piekna pogode, ale chlopaki pojezdzili chwile po naszym osiedlu i chwile po okolicach kolegi, po czym zaszyli sie u niego w domu... W ktoryms momencie Mlodszy napisal, ze przyjedzie do domu po kase, bo chca pojechac na stacje benzynowa zaraz za osiedlem H. Odpisalam, ze absolutnie maja sobie to wybic z glow, bo wiem o ktora stacje im chodzilo. Tak, jest niby zaraz za osiedlem, tyle ze po drugiej stronie baaardzo ruchliwej drogi bez chodnikow i bez zadnego przejscia dla pieszych w poblizu. Sprawdzalismy potem pare razy czy jednak nie pojechali, ale na szczescie nie. Nik do domu dotarl 15 minut spozniony (i dostal opieprz od ojca), ale zdazyl jeszcze zobaczyc dziadka zanim ten pojechal. ;) Popoludnie minelo spokojnie, ale pod wieczor Bi znow miala temperature powyzej 38 stopni, wiec wiadomo bylo ze do szkoly kolejnego dnia nie pojdzie. :/

Poniedzialek zaczal sie jak zwykle w tygodniu o 6:30, bo choc corka zostawala w domu, to mlodsze dziecko jednak szlo normalnie do szkoly. Niestety, Nik ponownie narzekal na ucho, wiec wiedzialam ze czeka mnie telefon do pediatry. Poza tym jednak rozpierala go energia i dopisywal humor, a przychodnie otwierali i tak dopiero o 9, wiec wyslalam go do placowki, bo stwierdzilam, ze jak cos to po mnie zadzwonia, a przynajmniej nie bedzie mial wpisanej nieobecnosci. Hamerykanckie szkoly bardzo zwracaja uwage na frekwencje... Kawaler pomaszerowal na przystanek, a ja rzucalam pileczke szczesliwej Mayi, bo w zeszlym tygodniu przez 4 dni byla przeciez tylko wypuszczana na szybkie siusiu i potem siedziala zamknieta w domu az do popoludnia. Wrocilam do domu i choc mialam nadzieje, ze Bi pospi dluzej, okazalo sie, ze obudzil ja dzwonek Kokusia i nie mogla juz zasnac. Panna niestety juz od rana miala 37.6, wiec choroba nadal trzymala. Dzien spedzilam jak to w domu, troche na gotowaniu, troche na ogarnianiu tego i owego. U pediatry na szczescie wcisneli Kokusia na pozne popoludnie. Bi przez wiekszosc dnia miala normalna temperature i mnostwo energii. Na szczescie nauczyciele zamieszczaja wszystko co robia na lekcjach na stronie internetowej, wiec co mogla, zrobila siedzac wygodnie w fotelu. Niestety, miala tego dnia test z matematyki, ktory bedzie musiala napisac innego dnia. Do domu wrocil Nik, pozniej dojechal M. z sushi na obiad (coreczka poprosila :D) i zaraz przyszedl czas zeby jechac do lekarza. Niestety, zgodnie z naszymi obawami, uszy Kokusia sa nadal wypelnione plynem, to prawe - bolace bardziej niz drugie. Lekarka powiedziala, ze nie dziwi sie, ze Mlodszy ma problem ze sluchem. Poprzedni antybiotyk dostal na 7 dni, bo takie sa aktualne zalecenia, ale teraz przepisala mu cos innego i na 10 dni, skoro tamten nie pomogl. Po prostu swietnie; Nik lyka kapsulki jak cukierki ostatnio. Niestety, pani doktor oznajmila, ze jesli ten antybiotyk nie zwalczy zapalenia, trzeba bedzie z nim jechac do laryngologa, a ten prawdopodobnie bedzie musial przeprowadzic zabieg drenazu. :( Pojechalismy od razu do apteki wykupic recepte, a potem do domu. Bi caly dzien trzymala sie bez goraczki, ale na wieczor znow temperatura zaczela jej isc w gore. Najpierw tylko do stanu podgoraczkowego, ale przed snem znow wspiela sie ponad 38 kresek, wiec kolejnego dnia znow miala zostac w domu. 

Wtorek rozpoczal sie wiec ponownie pobudka o 6:30, choc wyprawic do szkoly musialam tylko syna.

Tym razem Oreo przylazla i domagala sie glaskania, obcierala o telefon, chlastala mnie ogonem po twarzy... :D

On pojechal, a ja wrocilam do domu. Bi pospala tego dnia dluzej, ale i tak wstala przed 8. Dzien spedzilam na odgruzowywaniu chalupy, kolejnego dnia bowiem mialam sie stawic na "swojej" poczcie, ale nie wiedzialam czy tylko na jeden dzien, czy na 3 pod rzad. Wedlug przepisow przyslugiwaly mi bowiem minimum trzy dni szkolenia juz w pracy i wiedzialam ze mam przyjechac w srode, ale poza tym nie mialam zadnych informacji. Chcialam wiec zostawic dom w miare ogarniety, na wypadek gdyby mialo mnie nie byc od rana do wieczora do konca tygodnia. Zmienilam tez dzieciakom i rodzicom posciel bo byl juz czas, ugotowalam obiad itp. Ze szkoly wrocil Nik, potem z pracy M. i wieczor spedzilismy leniwie. Malzonek co prawda wspominal cos o basenie, ale po pierwsze we wtorki zwykle nie jezdza, a po drugie Bi po poludniu znow miala 37.4. Kokusia uszy niby moga sie normalnie moczyc, wiec jego nie licze. ;) Konczylam wiec przekladac do suszarki oraz skladac wyprana posciel, a reszta sie w sumie snula bez celu. Pod wieczor wyciagnelam sniadaniowke i Bi i sobie. Dla siebie ogolnie potrzebowalam, a co do Starszej, stwierdzilam ze nie ma co jej trzymac kolejnego dnia w chalupie. Rano temperatury nie ma, po poludniu robi sie stan podgoraczkowy, ale panna ma normalny poziom energii, a we wtorek wrecz miala jej za duzo. Nudzila sie i snula krok w krok za mna, gadala, wyklocala sie o byle bzdure i ogolnie doprowadzala mnie do bialej goraczki. ;) Jak na zawolanie, kiedy podjelam decyzje, ze wysylam ja do szkoly, tego wieczora goraczka odpuscila, bo mimo popoludniowego stanu podgoraczkowego, przed spaniem temperature miala juz normalna. Z "ciekawszych" wydarzen tego dnia, dostalam telefon ze szkoly. Kiedy zobaczylam numer na wyswietlaczu, pomyslalam ze ktos dzwoni spytac o Bi, tymczasem dzwonila... matematyczka Kokusia. Normalnie deja vu z zeszlego roku... Tak jak o Bi, nauczycielka (nie pamietam czy pisalam, ze Nik ma ta sama co Bi rok temu) wyrazila zaniepokojenie postepami Mlodszego, a raczej ich brakiem. Tym razem jednak mam juz z owa pania troche doswiadczenia i wiem z rozmow z innymi rodzicami, ze uczy bardzo kiepsko i jesli dzieciak nie chodzi gdzies na dodatkowa matematyke, u tej nauczycielki nauczy sie niewiele. Co do Starszej, to juz w VI klasie na poczatku miala problemy z zaawansowana matematyka, wiec mozna bylo przewidziec ze w kolejnej znow moze sobie nie radzic. Natomiast Nik w zeszlym roku swietnie dawal rade, a nauczycielka wrecz go chwalila. Stanowy test na koniec roku rowniez poszedl mu rewelacyjnie, co daje mi poczucie pewnosci, ze nie w Kokusiu problem. Zreszta, nawet sama pani, ktora rok temu o Bi od razu mowila, ze chyba nie powinna byla trafic na zaawansowana matematyke (choc w tym roku, na "zwyklej" matmie ma same "A"), o Niku nic takiego nie powiedziala. Wyrazila tylko niepokoj co do jego wynikow i ze chcialaby zeby zostawal w czwartki po lekcjach. Zgodzilam sie, bo na pewno mu nie zaszkodzi, a czasowo wychodzi akurat idealnie zeby M. mogl odebrac go wracajac z pracy. Poza tym drobnym "incydentem", wieczor minal bez sensacji. Musialam zagonic kawalera pod prysznic, co laczylo sie z jego snuciem po parterze, a u gory graniem w kosza w swoim pokoju zamiast sie przebierac i wskakiwac do wanny. Moja pogadanka ze za niecaly miesiac konczy 12 lat i umywam rece od jego higieny osobistej, nie przynosza efektu. ;) Tymczasem wlosy przetluszczaja mu sie w takim tempie, ze strach sie bac. Dotychczas bylo tak po szamponie ktory powinien wymywac z wlosow chlor, ale teraz nawet po zwyklym, dwa dni i Mlodszy wyglada jakby we wlosy wcieral maslo, fuuuj... Kiedy M. poszedl spac (juz o 19, bo stwierdzil ze i tak nie ma co robic), Nik zapragnal obejrzec jakis film. Nie mial nic wypozyczonego z biblioteki, wiec spedzilismy kilkanascie minut przegladajac co tam ciekawego leci w tv. Oczywiscie Mlodszemu oczy sie swieca na widok kazdego horroru, a tymczasem boi sie przejsc korytarzem ze swojego pokoju do lazienki, nawet jesli na dole swieci sie swiatlo, a u gory spi ojciec (choc za zamknietymi drzwiami). Stanowczo powiedzialam, ze nie bedzie ogladal nic w rodzaju "masakry pila lancuchowa), wiec w koncu wybral Godzilla vs Kong. To zdecydowanie produkcja, ktorej nie mialam ochoty ogladac, zaszylam sie wiec w kaciku sniadaniowym, przeklinajac (normalnie uwielbiany) otwarty uklad parteru, bo tv slyszalam tak, jakbym siedziala w salonie. ;) Filmidlo niespodziewaie skonczylo sie tak szybko, ze udalo mi sie potem nawet Kokusiowi chwile poczytac przed snem.

Sroda to ponownie wczesna pobudka, tym razem rowniez dla Bi. Kiedy czekalam az mlodziez odjedzie, nad ogrodem pojawil sie balon. 

Nad drzewami, na wprost. A na podjezdzie maszeruje sobie kot ;)

W zblizeniu mozna bylo dostrzec kolorowy wzor

Wyladowal gdzies zaraz za naszym osiedlem i glowie sie gdzie, bo nie przypominam sobie zeby tam gdzies bylo wiecej otwartego terenu. Dzieciaki pojechaly, a ja wrocilam do domu szybko zjesc sniadanie i skonczyc sie szykowac, po czym pojechalam do... pracy. Jak to dziwnie brzmi. :D Okazalo sie, ze dobrze iz ogarnelam chalupe we wtorek, bo dowiedzialam sie, ze planuja szkolic mnie w srode, czwartek, piatek oraz sobote, a w poniedzialek mialam juz objechac trase sama. :O Oczywiscie jesli bede sie czula na silach. Ostatecznie sroda byla dosc lajtowa, bo nadal glownie obserwowalam listonosza, starajac sie zapamietac trase. Jest ona bowiem dosc skomplikowana. Mamy kilka skrzynek przy glownej drodze, potem zjezdza sie w jakies boczne uliczki, pozniej powrot na glowna droge, ale tam omija sie niektore skrzynki, potem znow na jakies osiedle gdzie jedzie sie zygzakiem po uliczkach, ktore niestety sa nieoznaczone, wiec jesli sie nie zna ich na pamiec, nie wie sie, na jakiej akurat czlowiek sie znajduje... I potem listonosz mowi mi, ze w razie watpliwosci trzeba "jechac wedlug listow", tyle ze jak list pokazuje jakas uliczke, ale na skrzyzowaniu nie jest ona oznaczona, to skad mam wiedziec, ze musze skrecic akurat w ta? :O I tak to wlasnie wyglada. Kilka skrzynek, osiedle, pare firm, omijamy jakies skrzynki, do nastepnych wkladamy poczte, sporo nie ma nawet numerow, a domu nie widac zza krzakow, wiec adres sie zgaduje. I tak w kolko, bo przejechanie trasy (dla wprawionego listonosza) zajmuje 3 godziny. No koszmar... Rob zna jednak to wszystko doskonale, do tego stopnia, ze majac paczki, pamieta nie tylko na ktore uliczki ida, ale i numery domow. Nie wiem jak on to robi. :O W kazdym razie, na poczte stawilam sie na 8:30, a on dojechal chwile po mnie. Wyjechalismy w trase o 10:30, a o 13:30 bylismy juz spowrotem. Podejrzewam, ze sama wyjechalabym z poczty dobra godzine pozniej, a na trasie zeszlyby mi dodatkowe 2 godziny. :O Tym razem przywiezlismy sporo listow ktore byly zle posegregowane przez maszyne, wiec ich nie dostarczylismy bo ominelismy juz skrzynki (w sumie to nie wiem czemu nie wrocilismy zeby je dostarczyc) oraz kupe takich, ktore maszyna przyslala omylkowo, a byly wyslane do zupelnie innego miasta. Zaczynam rozumiec dlaczego czasem poczta idzie niewiadomo ile. :D Sporo bylo wiec segregowania po powrocie, ale skonczylismy tuz po 14. Ja mam placone za wypracowane godziny, ale Rob przepracowal troche ponad 5 godzin, a bedzie mial zaplacone za 8. Zyc nie umierac. :) Mialam wyjasnic z managerka poczty blad na moim ostatnim czeku, ale jak wychodzilam byla zajeta, wiec stwierdzilam, ze zrobie to kolejnego dnia. Wrocilam do domu akurat kiedy Potworki konczyly lekcje, wiec dojechali niedlugo po mnie. Tego dnia dostali zdjecia szkolne i... nie wiem jak ta firma wywoluje foty, ze oboje maja wlosy rudawe zamiast blond! :O Poza tym jednak, Bi wyszla bardzo ladnie, natomiast Nik... szkoda gadac. :D Kiedy Starsza wrocila, zmierzyla temperature i miala ja w normie, ale pod wieczor znow wzrosla jej do 37.2. Kaszlala nadal niczym gruzlik, wiec basen kolejny dzien odpuscilismy. Co prawda Nik mogl w sumie jechac, ale ze z tymi jego uszami nic nie wiadomo, wiec pewnie lepiej, ze i on mial przerwe. Co do uszu, to powiedzial, ze to niby zdrowe (choc zatkane) ucho w szkole mu sie na chwile odetkalo, po czym ponownie zatkalo. Mam nadzieje, ze to oznacza, ze nowy antybiotyk dziala i cos zaczyna sie poprawiac... Poniewaz nie pojechali na basen, kiedy M. poszedl spac, znow uprosili film. Tym razem wybierala Bi i padlo na stary Park Jurajski. Nik krzywil sie, ze to starsznie stare, a ja mu tlumaczylam, ze to klasyk. Choc w sumie sama poszlam do innego pomieszczenia, bo jakos na ogladanie tego klasyku nie mialam ochoty. ;)

A kiedy pozniej kladlam sie spac, zastalam ponownie znajomy widok ;)

W czwartek znow poranna pobudka. Jak mielismy piekna, sloneczna i baaardzo sucha jesien, tak kiedy zaczelam intensywne jazdy z listonoszem, pogoda sie popsula. Tego dnia od rana lalo jak z cebra i bylo ledwie 9 stopni, przy dodatkowo mocnym wietrze. Potworki oczywiscie kurtek nie chcialy, a w bluzach balam sie, ze bedzie im zimno. Nie mowiac juz o deszczu, bo zwykle materialowe bluzy przeciez przemakaja. Wyjatkowo zabralam ich wiec na przystanek samochodem. Dzieki temu posiedzieli w cieple, a potem tylko przebiegli te kilkanascie metrow do autobusu. Ja wrocilam zjesc sniadanie, a potem skonczylam sie szykowac i popedzilam do roboty. Plan tego dnia byl taki, ze wezme osobne auto i bede jechac za Robem zeby zapamietac lepiej trase. Niestety, to oznaczalo ze on wzial nowe, a mnie przypadl staroc, bo tylko takie maja rezerwowe. Okropnosc. Nie moglam za nim nadazyc, bo ten gruchot nie ma napedu, w dodatku na zakretach jest jakis niestabilny... Nie mowiac juz o tym, ze silnik rozgrzewa mu sie w strasznie wolnym tempie, co oznaczelo, ze zmoknieta (mimo kurtki) przy pakowaniu listow i paczek, jechalam i szczekalam zebami. W dodatku jeden z pierwszych przystankow to wielkie osiedle z osobnym budynkiem na poczte. Zaleta bylo, ze mial dach, wiec nie padalo nam na glowy. Wada jednak jest to, ze jest nieogrzewany i z jednej strony nie ma sciany. Jak zawsze mialam pecha i akurat od tej strony wial wiatr, wiec zmarzlam tam jak cholera, mimo bluzki z dlugim rekawem, na to bluzy, a na to jeszcze kurtki przeciwdeszczowej... Potem bylo troche lepiej, mimo ze ta trasa wkurza mnie ciagla koniecznoscia wysiadania przy firmach. Kurde, no nie mogliby sobie wszyscy postawic skrzynek przy drodze? Niektore firmy je maja i dla listonosza to super rozwiazanie. ;) Pozniej osiedle domow, ktore dla mnie jest najlepsza czescia trasy bo wysiada sie tylko z paczkami, a potem najgorsza czesc. Pewnie dlatego ze to juz druga polowa trasy, wiec pamiec mi szwankuje, a tam sa pomieszane skrzynki przy drodze, skrzynki firm do ktorych trzeba wjechac na podjazdy i dodatkowo osiedla domkow szeregowych oraz blok. Te domki to w ogole tragedia, bo maja dwie grupowe skrzynki, ale w zupelnie innych miejscach, wiec musisz stanac dwa razy, a w dodatku nie maja one nawet daszku, wiec akurat w czwartek, jak lalo, stalismy tam i jak najszybciej wrzucalismy listy oraz gazetki do przegrodek. Powiedzialam listonoszowi, ze wole posegregowac to na poczcie, a on mnie usilnie przekonywal, ze to strata czasu i szybciej pojdzie mi juz na miejscu. No nie wiem... Poza tym, do dwoch domkow listy zanosi sie do drzwi, bo mieszkaja tam staruszkowie i maja specjalne zaswiadczenia, ze nie dadza rady dojsc do skrzynek. W kazdym razie, podazajac za nim (a ma chlop niezle tempo) znow wszystko zajelo nam jakies 3 godziny. Rano z poczty jakims cudem wyjechalismy juz o 9:30 (wyglada, ze on wszystko sortuje najszybciej, a raczej malo co), wiec wrocilismy przed 13. Oczywiscie zaparkowanie tylem tym cholernym wozem to wyzsza szkola jazdy, a jeszcze ktos stanal na moim miejscu. Wyjechal akurat jak udalo mi sie jakos zaparkowac. Na szczescie Rob zlitowal sie nade mna i przeparkowal mi starocia... Potem trzeba bylo wszystko znow poukladac, gdzie sporo listow zostalo pominietych (najwyrazniej sposoby "mojego" listonosza nie sa zbyt niezawodne...), sporo z innych miejscowosci i mozna bylo spadac. Niestety, jak managerka dzien wczesniej slodko cwierkala ze w poniedzialek moge pojechac sama tylko jak bede sie czula na silach, teraz widze, ze koniecznie chce zebym pojechala. Najwyrazniej nie maja chetnych na poniedzialkowa runde. :/ A ja nadal mam problem z zapamietaniem drugiej polowy trasy. Kilka razy prosilam o wydrukowanie instrukcji (na akademii mowili, ze kazda trasa musi miec cos takiego), ale robia wielkie oczy i zastanawiam sie czy na tej poczcie cos takiego maja... :( W kazdym razie, zajechalam jeszcze na stacje benzynowa i moglam wrocic do domu. Dotarlam troche przed Potworkami, ale zdazylam tylko umyc kuchenke, obrac i ugotowac ziemniaki do zupy i przyjechali. Bi nadal kaszle, Nikowi jedno ucho ponoc pyka ale nadal sie zatyka, drugie ani drgnie, wiec ponownie dalismy sobie spokoj z basenem. Stwierdzilismy, ze wroca juz od poniedzialku. Dzieki zyskanemu spokojnemu wieczorowi, Potworki odrobily na luzie lekcje, a kiedy M. poszedl spac, znow chcialy obejrzec film. Tym razem wybieral Nik i oczywiscie wieki mu zajelo zeby sie zdecydowac, ale akoro dzien wczesniej obejrzeli dinozaury, to wybral Jurassic World. :) Zaczelam tez male zmiany w pokoju Kokusia. Chlopak rosnie, a pokoj nadal ma bardzo... dzidziorkowy. ;) Na poczatek pozrywalismy z Mlodszym naklejki ciezarowek oraz pojazdow. W ten sposob beda one po prostu niebiestkie i choc kawaler przebakuje cos o malowaniu, to narazie zostanie to jak jest. Zerwalam tez naklejke dzwigu obok imienia Kokusia.

Przed

Po

Jakos lyso to teraz wyglada. Bede musiala cos tam wymyslic. Chyba przesune szafke i miedzy nia a imieniem cos powiesze... Poza tym obiecalam Nikowi nowoczesniejsza lampe na nocnym stoliku, ale z wiekszym remontem jeszcze poczekamy.

W piatek kolejna pobudka z dzieciakami, wyslac ich na autobus, a ja wyszykowac sie i do pracy. Trzeci dzien pod rzad, a ja mam juz dosc... Meczy mnie ta robota fizycznie i psychicznie... W dodatku managerka "pocieszyla" mnie, ze w nastepnym tygodniu, poza poniedzialkiem, wpisala mnie tez na wtorek i srode. :O No to tyle ze spokojnego sprzatania i zakupow przed Indykiem... Dobrze, ze poza tata nikogo nie bedzie, wiec nie ma co szykowac niewiadomo ile jedzenia. Nie mowiac o tym, ze zylam juz nadzieja, ze jakos przemecze sie w ten poniedzialek i potem bede miala ponad tydzien przerwy. Managerka jednak przekonuje, ze dzieki temu zapamietam lepiej trase i ciezko sie z tym nie zgodzic. A pozniej, jesli nic sie nie zmieni, faktycznie mam miec 1.5 tygodnia wolnego, bo jestem wpisana w grafik dopiero n 9 grudnia. Trzeba wiec zacisnac zeby, przelknac lzy i brnac dalej. :/ Tego dnia pogoda miala byc lepsza i padac tylko rano. Taaa... Lalo z przerwami caly dzien. Na pierwszym przystanku z mieszkaniami znow pizdzilo i bylo tak zimno, ze po chwili rece mialam skostniale i nie moglam przekrecac kluczykow. Zalozylam na glowe kaptur od bluzy, ale wieczorem i tak mialam wrazenie, ze zawialo mi szyje z prawej strony... Pozniej chwile jechalam za Robem, a na koniec wyslal mnie samotnie na rozwiezienie poczty na jedynym jego wiekszym osiedlu domow jednorodzinnych. Wzial tylko wieksze paczki zebym nie musiala wysiadac z auta, a mi pozostawil malutkie, ktore mieszcza sie w skrzynkach. Okazalo sie jednak, ze pominal jedna, ktora wymagala podpisu. Cale szczescie, ze ktos byl w domu, bo Rob wzial ze soba bloczek karteczek awizo. Musialabym do niego dzwonic zeby podjechal i je wypisal. W kazdym razie, ja rozwozilam poczte po osiedlu, a on konczyl w tym czasie reszte trasy. Kiedy skonczylam, odpisal, ze tez juz konczy (widzialam go po drodze na poczte ;P) i niedlugo spotkalismy sie w urzedzie. Ogolnie byl pod wrazeniem, ze tak szybko mi poszlo, bo ponoc wzial ksiazke do czytania, bo myslal, ze bedzie musial na mnie czekac. Managerka tez sie zdziwila, a ja sie dziwie, ze sie dziwia, bo dla mnie to osiedle to najprostsza czesc trasy. Jedziesz od skrzynki do skrzynki i poza skanowaniem paczek wlasciwie robisz to automatycznie, bo poczta jest posortowana. Managerka jednak powiedziala, ze wielu listonoszom bardzo dlugo na tym schodzi i ze w takim razie moze mi sie spodobac jedna z tras, ktora mam poznac od stycznia, bo tam wlasnie sa same osiedla domow. Zobaczymy... Tak czy siak, juz o 13 bylismy na poczcie, szybko poukladac to, co przywiezlismy spowrotem i mozna bylo wracac do domu. Niestety byl piatek, wiec musialam jechac jeszcze na zakupy, bo lodowka swiecila pustkami. Wrocilam i akurat rozpakowywalam torby kiedy ze szkoly dojechal Nik. Sam, bo Bi pojechala do kolezanki z jej mama. Syn zreszta tez w domu dlugo nie pobyl, bo zjadl racucha usmazonego dzien wczesniej przez M. i pojechal z kolega do biblioteki. Mielismy 8 stopni i co chwila padalo, a oni uparli sie jechac na rowerach... Balam sie o te uszy Mlodszego, wiec dalam mu czapke.

Od samego patrzenia robi mi sie zimno

A jesli o uszach mowa, to antybiotym w koncu zaczyna dzialac, bo wreszcie mu sie odetkaly. Po niemal trzech tygodniach! Nik mowi, ze przyzwyczail sie do ciszy i na probie zespolu az mu w uszach dzwonilo, tak bylo glosno. :D Najwazniejsze jednak, ze w koncu widac postep. Za to Bi nadal strasznie kaszle, choc stan goraczkowy wreszcie odpuscil.

I tak zlecial sobie kolejny tydzien. Jak widac byl bardzo intensywny, a jednoczesnie beznadziejnie nieciekawy. ;) Kolejny zapowiada sie podobnie, wiec ten tego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz