Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 26 lipca 2024

Jakis dlugi byl ten tydzien

Poniewaz ostatnio nadrabialam powyjazdowe zaleglosci, to teraz zaczynam tygodniowe opowiesci nietypowo, bo od niedzieli. ;)

A wiec (i wszystkie polonistki lapia sie za glowe! :D), niedziele 21 lipca, malzonek zaczal od porannej pracy, a ja od pobudki zafundowanej przez Oreo o 4:30. To niestety stala sie jakas jej magiczna pora. :/ Potem oczywiscie ponownie zasnelam, ale i tak taki przerywany sen sprawil, ze rano nie moglam sie dobudzic. Szczegolnie, ze to juz ktorys dzien pod rzad. Po zwleczeniu sie z lozka, sniadanie dla siebie i dzieciakow i ogarnianie porannego rozgardiaszu. Kiciul zostawil na progu kolejny prezencik. Tym razem nornice; grzeczny kotek. ;)

Truchelko
 

Pstryknelam zdjecia pokoju Bi, wiec pokaze Wam efekty malowania. Jak pisalam ostatnio, dla mnie kolor raczej "nudny", ale to jej ma sie podobac. W sumie lepszy niz ta kanarkowa zolc. :D

Przed; burdel, bo wszystko przestawione na srodek

Po; po zdjeciu zaluzji, okna wydaja sie wieksze

Panna planuje ozywic go zielonymi akcentami. Zobaczymy jak jej to wyjdzie. Jak juz (za rok, moze dwa ;P) pokoj bedzie gotowy, pokaze ostateczny efekt. Rano siadlam zeby odhaczyc bezrobocie i przy okazji sprawdzilam maile z pracy. O dziwo byla odpowiedz od szefa, ze od kolejnego tygodnia ma mi przywrocic pensje. :O Wiadomosc sama w sobie oczywiscie pozytywna, tyle ze poza nia zadnych szczegolow. No bo jak mam znow dostawac wyplate, czy to znaczy ze wracamy do pracy na pelen etat? Szef wie, ze w sierpniu mam leciec do Polski, wiec nie wiedzialam jak on to sobie wyobraza. Napisalam wiec kolejnego maila. Korcilo mnie zeby spytac o zaleglych wyplatach, ale poki co sie powstrzymalam. ;) Jak zwykle na obiad i kawe przyjechal moj tata. Tym razem nic nie upieklam, ale w sumie przy 30 stopniach i tak lody smakuja lepiej. ;) W miedzyczasie Nik dostal zaproszenie do swojego ulubionego kumpla, ktory ma dom z basenem. Mlodszy oczywiscie na to jak na lato. Poniewaz ja zabawialam rozmowa dziadka, spytalam M. czy zawiezie mlodego. W koncu to raptem kilka minut. Potem jednak malzonek zajal sie malowaniem pomazianego sufitu u Bi i dalsza konserwacja jakichs przyczepkowych zakamarkow, a Nik przytupywal niecierpliwie, bo nie mogl sie doczekac zeby jechac. Wreszcie, poniewaz uzywa mojego starego telefonu, wiec moze skontaktowac sie z M. (telefon nadal jest na moj numer, wiec do mnie napisac czy dzwonic nie moze), zaproponowalam mu zeby spytal taty co on na to, zeby Mlodszy pojechal sam, na rowerze. Do tego kolegi w ogole bardziej oplaca sie jezdzic rowerem. Autem zajmuje to 6 minut, bo nie ma przejazdu na przelaj i trzeba jechac naokolo dwoch osiedli, co wynosi prawie 4 km. Natomiast rowerem to co prawda 4 minuty, wiec rozni sie niewiele, ale to tylko 1.1 km, bo mozna przejechac przejsciami dla pieszych oraz rowerow miedzy osiedlami. Mimo ze kolega Nika przyjezdza do nas na rowerze sam od okolo 2 lat, dotychczas M. stanowczo protestowal zeby Mlodszy mogl tez sam jechac. Bo ulice (osiedlowe i niezbyt ruchliwe), bo niewiadomo kto sie kreci, bo niedzwiedzie... W koncu jednak Nik chyba zaczyna w jego oczach dorastac, bo niespodziewanie Mloszy przybiegl, oznajmil, ze tata sie zgodzil, chwycil plecak z recznikiem i ciuchami na przebranie i pojechal. Po fakcie okazalo sie, ze M. powiedzial, ze "jak mama mu pozwala to niech jedzie", wiec tak naprawde to do konca zgody nie wyrazil, tylko odbil pileczke do mnie. :D W kazdym razie, to kolejny pierwszy raz na nieuchronnej drodze do doroslosci Potworkow i jak zawsze przy takich okazjach, troche mi rzewnie... :( A Nik oczywiscie pojechal i wrocil bez problemu. Nie jechal tam na rowerze pare lat i nie byl pewien trasy, wiec wrzucil w Google i zrobil sobie zdjecie. Spryciarz. ;) Na szczescie mam numer telefonu mamy kolegi, wiec bylam spokojniejsza, bo napisala mi, ze dojechal i kiedy wyjechal spowrotem. Nie wiem czy sam Nik, zabawiony, pamietalby zeby powiadomic rodzicow - helikopterow. :D Kiedy Mlodszy w najlepsze szalal na basenie, moj tata pojechal do domu, a my zabralismy sie za dalsze odklejanie tasm oraz instalowanie zaluzji u Bi, potem zas pomoglam jej poprzesuwac meble pod sciany i wniesc wszystko, co wczesniej musialysmy powynosic do korytarza. Nastepnie zas malzonka naszlo na zarezerwowanie w koncu auta zeby dojechac na lotnisko i po powrocie z Polski, z niego wrocic. I tu zonk. Mamy wypozyczalnie zaraz za rogiem, wiec byloby idealnie. Niestety, z jakiegos powodu, akurat ta miala straszne ceny. Na poczatku myslelismy, ze nie dziala kod znizkowy, ktory M. ma z pracy. Szukajac jednak przyczyny, niechcacy wbilismy inna lokalizacje i cena wskoczyla nizsza. To byla doslownie 1/5 ceny tamtej! :O Stwierdzilismy, ze trudno, wezmiemy auto z tego innego miasta, mimo ze to pol godziny jazdy. Kiedy jednak chcielismy zarezerwowac powrot, wyskoczylo nam, ze... nie maja samochodow! Szok, bo bralismy auto z lotniska 2 lata temu i ta wypozyczalnia jest ogromna. Samochodow jest tam doslownie kilka setek! :O W tym momencie poddalismy sie i zaczelismy szukac innych wypozyczalni. Nastepna (okazalo sie, ze wspolpracujaca z poprzednia) rowniez pokazala brak aut i podobne ceny. Trzecia jednak byla strzalem w dziesiatke, bo nie tylko mieli auta, nie tylko maja lokalizacje w sasiednim miasteczku, wiec jakies 10 minut drogi, ale tez ceny do przyjecia, choc i tak drozsze niz dwa lata temu. Coz, teraz wszystko podrozalo... W kazdym razie, poszukiwania i sprawdzania zajely nam tyle czasu (zdazyl do domu wrocic Nik), ze kiedy w koncu skonczylismy, nie bylo juz w sumie sensu zabierac sie za grzebanie w ogrodzie. A planowalam zrobic cos z przednia rabata, gdzie po ktoryms deszczu wiekszosc kwiatow i krzewow sie polozyla i  tak juz zostala. :/ Teraz popedzilam juz tylko pod prysznic i zagonilam pod niego potomstwo, po czym zrobil sie wieczor i komary ciely jak wsciekle, wiec odpuscilam.

Poniedzialek zaczal sie jak zwykle od biegow/ chodzenia. Tym razem postanowilam przedluzyc sobie nieco sport zeby mi za dobrze nie bylo i odbilam dodatkowo w bok, gdzie musialam sie wdrapac na dosc wysokie wzgorze, a potem z niego zejsc. Jak bylo do przewidzenia, po powrocie do domu znow poczulam miesnie ud, ale o to w sumie chodzilo. Dostalam odpowiedz od szefa, ze "narazie nie wzywaja spowrotem do pracy, ale niedlugo". Jak zwykle wiec, wiem ze nic nie wiem. :D Zastanawiam sie skad ten powrot wyplaty dla mnie w takim razie, skoro z powodzeniem moglabym sobie siedziec dalej i pobierac bezrobocie. Tego dnia mialam juz zaplanowany wypad z Potworkami nad jezioro, w towarzystwie kolegow na dodatek. Na reszte tygodnia zapowiadano "niepewna" pogode, wiec poniedzialek byl jedynym sensownym dniem, mimo ze bylo pochmurno i niemozliwie duszno. Przynajmniej mialo jednak nie padac. Po 11 wiec, najpierw dotarla kolezanka Bi, a potem kolega Kokusia, troche spozniony. Zapakowalam towarzystwo, martwiac sie, bo na miejscu umowilam sie ze znajoma i jej corka - kolejna kolezanka Starszej. Mialy tam byc miedzy 11:30, a 12, a my dojechalismy o 11:40. Na szczescie napisalam do niej i okazalo sie, ze dopiero sie szykuja i nie wyszly jeszcze z domu. :O Dziewczyny ruszyly wiec do wody, a chlopaki poszly zagrac w kosza, a potem w szachy (klub ma taka gigantyczna wersje szachow oraz warcabow). Nik byl zachwycony, bo w koncu ktos zechcial z nim grac. ;).

Bi skacze z pomostu

W koncu i oni przyszli do wody, choc kolega Mlodszego juz tradycyjnie narzekal, ze za zimna. ;) Poszaleli jednak na calego, bo ktos zostawil na brzegu wiaderka, wiec chwycili za nie i zaczeli sie nawzajem polewac. Poczatkowo czekalam az jakis rodzic albo dziecko sie zjawi i powie zeby je zostawili, bo to ich, ale nic takiego sie nie stalo. Pozniej pilnowalam wiec tylko zeby odlozyli wiaderka spowrotem w to samo miejsce na plazy, bo moze jednak ktos po nie wroci.

Prawie jak smingus - dyngus :D
 

Wkrotce po naszym przyjezdzie, kolega Kokusia zaczal narzekac ze jest glodny. Nie wiem, sniadania nie jadl, czy co? Powiedzialam jednak ze po lunch pojdziemy o 13, zeby mi pozniej drugi raz nie jeczeli ze zglodnieli, zanim pojedziemy do domu. Stwierdzili wiec ze chca poplywac na desce. Jednej. Mialam spore watpliwosci, bo oni razem dostaja glupawki i w skorze sie nie mieszcza. Balam sie, ze pospadaja na srodku jeziora i choc maja kapoki, wiec nic strasznego im sie nie stanie, to nie beda mogli spowrotem wdrapac sie na deske i pracownicy beda musieli poplynac motorowka na pomoc. Juz kilka razy widzielismy podobne akcje. Chlopcy sie jednak uparli, ze chca plynac na jednej, wiec coz mialam robic. Wypozyczylam, odplyneli i... na szczescie zadnych przygod nie mieli. ;)

Dali rade!
 

Dziewczyny sie w tym czasie pluskaly, dopytujac co jakis czas kiedy dojedzie trzecia ze swoja mama. Nie mialam jednak zadnych dalszych wiesci. Chlopaki wrocili i oddali deske kiedy dochodzila 13, wiec zabralam towarzystwo do budy z zarciem. Zamowilismy i akurat czekalismy az przygotuja, kiedy "zguby" wreszcie dotarly, czyli 1.5 godziny po nas. :O Okazalo sie, ze choc z wakacji wrocily ponad tydzien wczesniej, nadal nie byly na zakupach i zywily sie resztkami, ktore mialy w zamrazarce i szafkach. Tego dnia mama zorientowala sie, ze nie maja nic co nadaje sie na sniadanie, wiec zajechaly jeszcze po gotowe kanapki. W kazdym razie, dziewczyny byly przeszczesliwe, bo z ta trzecia nie widzialy sie od konca roku szkolnego.

Trzy wariaciuncie
 

Pozniej juz cala banda siedziala w wodzie, a ja gadalam sobie ze znajoma. Choc raz i ja mialam tam towarzystwo. ;) Oczywiscie, poniewaz dojechalismy jeszcze przed poludniem, okolo 14 chlopaki zaczely sie snuc, a kolega Kokusia wygladal na solidnie zmeczonego. Zaczelam przebakiwac, ze czas sie pomalu zbierac, a znajoma na to "nieee, zostancie jeszcze troche!". Taaa, latwo jej mowic. ;) Jeszcze chwilke posiedzialam, chlopcy pobiegli na plac zabaw, ale w koncu zwolalam moja gromade i ruszylismy do samochodu.

Kiedy ja z dziewczynami szlam, chlopaki pobiegly jeszcze szybko pograc w "bosego" kosza
 

Przy czym okazalo sie, ze mielismy farta i akurat kiedy wyjezdzalismy z parkingu, uslyszelismy (mimo chmur auto nagrzane, wiec otworzylam wszystkie okna) jak przez megafon oglosili, ze ratownicy uslyszeli grzmot, wiec chwilowo wprowadzaja zakaz wchodzenia do wody. :D Ja tam zadnego grzmotu nie slyszalam, a do konca dnia zadna burza nie przyszla... Kolega Nika taki zmeczony, ale zanim dobrze wyjechalismy, juz obaj zaczeli jeczec czy moze do nas przyjechac. Nie bylo mi to wsmak, ale tez nie mialam szybkiej wymowki, wiec zgodzilam sie. Oczywiscie Bi natychmiast wyskoczyla, czy jej kolezanka tez moze przyjechac. Na szczescie ta miala jakies wieczorne zajecia. Nie chcialam chlopakow zostawiac samych u nas w domu, bo nie wiem co za wariactwa moga im strzelic do glowy, wiec wszyscy pojechalismy odwiezc kolezanke Starszej. Potem wreszcie dotarlismy do nas. Obawialam sie, ze kolega Kokusia bedzie siedzial niewiadomo ile, ale na szczescie dosc szybko dostal smsa od mamy, zeby wrocil do domu. My z M. akurat rezerwowalismy bilety na pendolino z Krakowa do Gdanska, kiedy uslyszalam, ze chlopaki sie zegnaja. Wyskoczylam szybko i zawolalam, ze go zawioze. Troche sie opieral, twierdzac ze woli isc bo jest "szybciej", ale przeciez wczesniej byl taaaki zmeczony. ;) Zreszta, szybciej to jest na rowerze, na piechote idzie sie jakies 15 minut, wiec zdecydowanie bardziej oplaca sie przejechac autem. Tak czy siak, odwiozlam kawalera, a potem wrocilam do domu juz na wieczorny relaks z "Rodem Smoka". ;) Na wieczor zas okazalo sie, ze spalilo nas slonce, ktorego nie bylo! Serio, raz na jakis czas gdzies tam probowalo sie przebic przez chmury, ale poza tym bylo calkowicie zachmurzone. Nie smarowalam nas, bo stwierdzilam, ze przeciez nie ma kompletnie slonca, a tu masz. Bi czerwona buzia, ja czolo, nos i dekold, a Nik znow ramiona. :O Cale szczescie, ze juz bylismy niezle opaleni, wiec nastepnego dnia nie bylo sladu po raczkowej czerwieni. ;)

We wtorek rano oczywiscie ruszylam na biegi i marsze, a Starsza wziela opierajacego sie psiura na spacer. Bylo duszno i wilgotno, bo w nocy solidnie lalo. Zreszta, przez wiekszosc dnia co chwila przechodzily mzawki, poglebiajac jeszcze wiszaca w powietrzu wilgoc. Niespodziewanie rano dostalam kolejne zaproszenie na pierwszy etap rozmowy o prace. Czyli tradycyjnie: jak nie ma nic, to przez ponad miesiac cisza. A jak cos ruszy, to w dwoch miejscach na raz. :D Tutaj jednak od razu podchodze mocno sceptycznie, bo oferta na pozycje managerska. W miare blisko domu i z bardzo zachecajaca placa, ale ja jednak doswiadczenia na stanowisku kierowniczym nie posiadam. Nie mowiac juz, ze nie epatuje pewnoscia siebie i rekrutanci szybko to wyczuwaja. Spodziewam sie wiec kolejnej porazki, ale powiedzialam A, czyli zlozylam podanie, wiec teraz musze powiedziec B, czyli odbyc rozmowe. ;) Poniewaz dzien byl, zgodnie z prognozami, ponury i deszczowy, stwierdzilam ze wykorzystam go na jezdzenie po sklepach. Normalnie tego nie znosze, ale niestety wyjazd do Polski zbliza sie wielkimi krokami. Musialam kupic zapas kocich puszek, a dodatkowo poszukac jakichs upominkow dla siostrzenca i mlodszej siostrzenicy. O dziwo pojechala ze mna i Bi i nawet Nik. Przez to zreszta wyjechalismy dopiero o 11, bo panicz spal znow do 10, a potem musial zjesc sniadanie i przyszykowac sie do wyjscia. W sklepie Nik co chwila znajdywal sobie cos o co jeczal zeby mu kupic. Najlepsze bylo kiedy wrzucil do koszyka dezodorant Old Spice, bo stwierdzil ze chce ladnie pachniec. Tu musze dodac, ze choc Mlodszy rosnie ostatnio w niemozliwym tempie i na nosie wyskoczyly mu jakies krostki (choc to moze od kremu z filtrem) to poki co pod paszkami nie zalatuje. ;) Dezodorant jest mu wiec zupelnie zbedny. Bi znalazla alejke z wloczkami, wiec wlaczyla wlasne marudzenie. W kazdym razie, wyprawa zakonczyla sie sukcesem: dostalam zarowno kocie zarcie, jak i prezenty dla dzieciakow siostry. Zajechalismy jeszcze do biblioteki, bo o niektore ksiazki oraz gry dostalam juz kilka przypomnien, ze sa do oddania, a potem wpadlismy do chalupy. Zjedlismy szybko lunch i godzine pozniej wyjezdzalismy ponownie. Tym razem za cel obralam sklep obuwniczy. Potrzebowalam sportowych sandalow, bo w obecnych wewnetrzna podeszwa mi miejscami popekala i obciera stopy. Adidasy zas nadal pasuja, ale ze sa rozowe, to nie moge ich doprac i wygladaja po prostu na brudne. To ja, ale dodatkowo adidasy Starszej zaczely sie rozklejac i choc na kemping sie spokojnie nadaja, to do Polski, czy nawet szkoly, wygladaja dosc marnie. A do kompletu, Nika crocs'y zrobily sie za male i poobcieraly mu stope. Kupilam mu je rok temu w kwietniu (na wyrost - tak mi sie wydawalo), ale tak jak caly Mlodszy, giry tez mu strasznie urosly. :D Tu wyprawa udala sie czesciowo, bo Bi oraz ja kupilysmy sobie fajne adidasy, ale z sandalami mialam problem i ostatecznie musialam zdecydowac sie na takie, jakie byly, a nie jakie bym sobie wybrala. Z tych, ktore bylyby moim pierwszym wyborem, zwyczajnie nie bylo juz mojego rozmiaru. Moja wina, bo od wiosny wiem, ze potrzebuje sandaly, a pojechalam w polowie wakacji, gdzie sklepy pomalu zaczynaja wprowadzac kolekcje jesienna... No a Nik nie kupil sobie crocs'ow bo mial podobny problem do mojego - z kolorow, ktore mu sie podobaly, nie bylo jego rozmiaru. Tu jednak z pomoca przyszedl niezawodny Amazon. ;) Kiedy wreszcie opuscilismy sklep (o ponad $200 biedniejsi, auc), wpadlam na pomysl zeby zabrac dzieciaki na mrozony jogurt. Bi juz pare razy o niego pytala, a akurat bylismy w miasteczku, gdzie wiedzialam ze maja taki przybytek. Ktory zreszta jest bardzo fajny, bo samemu nabiera sie tyle przysmaku, ile sie chce, dobiera posypki, itd. A placi sie... na wage. ;) Poniewaz Potworki (szczegolnie Starsza) sobie nie zalowaly, to lekko sie zdziwilam jak pan skasowal mnie $16. Troche zdzierstwo za cos, co w praktyce jest po prostu lodami. :D Bi byla zachwycona, Nik mniej bo srednio mu posmakowalo, choc sam wybral smak.

Slonca nie ma, a ich cos razi ;)
 

Wrocilismy do chalupy, gdzie z pracy juz dawno dojechal M. i po lekkim odetchnieciu, ruszylam porobic troche porzadkow w ogrodzie. Podczepilam kilka pnaczy ogorkow, przynajmniej tych, ktore nadal sie trzymaja. :/ Potem zas zlapalam za taczke i poszlam przyciac hortensje. Zakwitla w tym roku niesamowicie, ale przez to galazki miala obciazone i po ktoryms deszczu przygielo ja do ziemi. Myslalam, ze jak przeschnie, to sie odbije, ale juz tak zostala. A ze zaslaniala czesc chodnika, to w koncu stwierdzilam, ze musza ja przyciac. Przy okazji nacielam kwiatow do wazonu. :)

Prawdziwie letni bukiet
 

Szkoda bylo mi obcinac i wyrzucac tylu pieknych kwiatostanow, ale nie bylo wyjscia. Okazalo sie zreszta, ze wystarczylo je troche przerzedzic i reszta podnosila sie juz lekko do gory. Kiedy uporalam sie z tym, wypowiedzialam wojne spiderwort'owi. To calkiem ladna roslina, ale niestety rozsiewa sie i rozrasta niesamowicie. Na mojej rabacie z przodu za chwile bedzie rosl tylko on. Cwane zielsko, ma bardzo kruche lodygi i przy wyrywaniu ulamuja sie, a korzenie zostaja. I nastepnego roku wyrasta jeszcze wieksze i mocniejsze. :( Postanowilam je wiec wykopac i mialam to zrobic wiosna, ale dziadostwo rosnie wsrod irysow i kiedy kielkuja, nie da sie ich odroznic. Potem wszystko zaczelo kwitnac, pozniej braklo czasu i checi, byly niesamowite upaly i dopiero teraz w koncu sie za to zabralam. Okazuje sie jednak, ze korzenie ma to, ze ho-ho! Nameczylam sie, a wykopalam tylko niewielka czesc. :/ Mam nadzieje, ze entuzjazmu starczy mi na dalsze wykopki, a tymczasem zrobila sie 19 i stwierdzilam ze pora odsapnac, bo wiekszosc dnia spedzilam jednak lazac... A rabata z przodu wyglada jakby przekopal sie przez nia gigantyczny kret. W tym roku juz nic nie da sie z tym zrobic, ale za rok mam nadzieje, ze inne rosliny zaslonia lyse placki.

W srode Oreo pobila wlasny rekord, bo zaczela miauczec o... 4. Rowno. Tym razem stwierdzilam jednak, ze przeczekam. Latwo nie bylo, bo kiciul pomiaukiwal i pomrukiwal z przerwami przez kilkanascie minut. Na szczescie w koncu chyba zasnela ponownie. Niestety o 6 rano zaczela juz darcie wnieboglosy i tym razem nie bylo wyjscia, tylko musialam sie zwlec i wypuscic cholere. Polozylam sie ponownie na niecale 2 godziny, ale kiedy zadzwonil budzik, bylam nieprzytomna. Zmusilam sie jednak do wstania i przyszykowalam do biegu. Bylo ponownie pochmurno i duszno, a kiedy wyszlam okazalo sie, ze lekko mzy. Super po prostu, kiedy nosi sie okulary. :/ Skoro juz jednak wylazlam, stwierdzilam ze zaczne marsz, a jesli zacznie mocno lac, to po prostu skoncze wczesniej. Na szczescie mzawka byla leciutka i z przerwami. Po powrocie mycie, sniadanie, troche odgruzowywania, a kiedy Nik wreszcie wstal (znow po 10!) i rowniez zjadl, zagonilam Potworki do odkurzania i mycia podlog w swoich pokojach. Przy okazji Mlodszy chcial poprzestawiac troche meble w swoim pokoju. Poniewaz wiadomo, ze za komoda zawsze beda jakies pajeczyny, wiec dobrze sie zlozylo, ze mogl je odkurzyc.

Ciekawe czy przy tym ustawieniu tez wytrwa 6 lat?

Dla mnie to ustawienie mebli jest zupelnie bez sensu, bo caly burdel zostal upchniety na jednej scianie, ale rozumiem ze po 6 latach Nik chcial cos zmienic. ;) Ledwie zdazylismy odkurzyc i pomyc podlogi, kazdy w swojej czesci, a przyjechal kolega Kokusia. Bi chciala zaprosic kolezanke, ale jedna miala wizyte u dentysty a potem jakies zajecia, a druga polkolonie i mogla przyjsc dopiero poznym popoludniem. Chlopaki wiec biegali od pokoju Kokusia, az do piwnicy (gdzie jest Playstation), a Starsza szydelkowala i dekorowala pokoj.

Taka sobie girlande kupila

Zalowalam, ze pogoda byla paskudna i nie moge wygonic kawalerow na dwor, choc byli w miare spokojni. ;) Na lunch przygotowali sobie domowe pizze, czyli cos, co wszystkie odwiedzajace nas dzieciaki, bez wyjatku, jedza chetnie i z entuzjazmem. A mnie odpada glowienie sie czy wszyscy beda chcieli zjesc to, co im przygotuje. :)

Kucharzymy
 

Wrocil z pracy M., a Nik z kolega jednak pobiegli pograc w kosza, bo mzawka na chwile odpuscila. Poszlam poskladac pranie, a kiedy zeszlam, okazalo sie ze kumpel juz poszedl. Tak, poszedl. To ja go w poniedzialek specjalnie zawozilam zeby biedaczek nie musial isc, a w srode przyszedl do nas specjalnie na nogach. "Bo on lubi chodzic". :D Po zniknieciu dodatkowego dziecka w chalupie, jakos tak czlowiek odetchnal swobodniej. Malzonek zdjal portki i lazil w bokserkach. Ja rozbierac sie nie musialam, ale zawsze jakos tak luzniej sie czuje kiedy jestesmy tylko we czworke i mozna spokojnie baka puscic bez krepacji. ;P Az tu nagle Bi wypala, ze "ciekawe kiedy przyjdzie jej kolezanka?" Nosz kurna, zapomnialam, ze jeszcze ta panna miala wpasc po polkoloniach! Okazalo sie, ze przyszla doslownie kilka minut pozniej, ale na szczescie wieczorem znow miala zajecia, wiec zostala niecala godzine. Co przyjelam z ulga, bo dziewczyny halasowaly bardziej niz wczesniej chlopaki. Ta kolezanka jest z tych dosc piskliwych i udziela sie to Bi kiedy sa razem. ;) Ja w miedzyczasie upieklam szybko ciasto z jablkami. Panny chwile popatrzyly w gre na Nintendo, ale pozniej, ku mojemu zaskoczeniu, poszly grac w kosza. To ewidentnie pomysl kolezanki, bo Starsza nie przepada. Jeszcze bardziej sie zdziwilam kiedy dolaczyl do nich Nik, bo ten zwykle unika kolezanek siostry jak morowej zarazy.

Widok Kokusia grajacego z dziewczynami, to prawdziwa rzadkosc

Patrzylam przez okno i oczywiscie dziewczyny go ograly, ale mimo ze byly dwie na jednego i tak zdolal im wbic kilka punktow, a wbilby jeszcze wiecej gdyby trafil za kazdym razem do kosza. :D Kolezanka wkrotce poszla, a my zaczelismy maraton prysznicowy. :D

W czwartek o 3 nad ranem, gdzies w poblizu przejezdzaly syreny. Wylo to i wylo i konca nie bylo. Rozbudzilam sie i potem przewalalam z boku na bok. Kiedy zaczelam przysypiac, pobliska cementownia zaczela prace. Wiadomo, ze oni musza zaladowac betoniarki i wyslac je w trase, zeby zdazyly na poczatek dnia na budowach. A w ciszy nocnej, pikanie pojazdow przy cofaniu, doprowadza do szalu. Uroki spania z otwartymi oknami. Od kilu dni nie opuszcza nas duchota i wilgoc, ale poniewaz nie ma slonca, dom sie nie nagrzewa, wiec mimo ze w nocy mamy 19-20 stopni, to spi sie ok. Oreo rozdarla mala paszcze o 5 rano. Wypuscilam zaraze i wrocilam do lozka. Niestety, pobudka o 8 byla malo przyjemna. ;) Poszlam pobiegac jak codzien, ale tym razem skrocilam sobie gimnastyke, bo musialam byc ogarnieta na 10. Wrocilam, umylam sie, zrobilam sniadanie sobie oraz Bi, ogarnelam kuchnie, przygotowalam kawe, po czym zamknelam sie w sypialni i... czekalam. ;) Rowno o 10 rano dostalam telefon z rozmowa o prace. To byl jeden z takich pierwszych, "orientacyjnych" telefonow i poszedl chyba ok. Do poniedzialku powinnam sie dowiedziec jesli przeszlam do kolejnego etapu. To jednak ta oferta z pozycja "managerska", wiec moga miec duzo bardziej doswiadczonych kandydatow do wyboru. Stwierdzam, ze choc placa bardzo dobrze, to jesli mnie nie wybiora, plakac nie bede, bo babka zalamala mnie, kiedy oznajmila ze praca wymaga od 45 do 60 godzin tygodniowo, w zaleznosci od tego, co sie dzieje. Pracujac od poniedz. do piatku, oznacza to 9-12 godzin dziennie. :O No ja pierdziele. :O Rozmowa potrwala 20 minut, a potem czym predzej zebralysmy sie z Bi i popedzilysmy na zakupy. Po wizycie w supermarkecie zajechalysmy jak zwykle do Dunkin' po napoj dla Kokusia, a potem po bubble tea dla nas. Tym razem wzielam juz moja ulubiona, klasyczna. ;)

Wyprobowany smak
 

Uswiadomilam sobie tez ze smutkiem, ze czekaja mnie jeszcze tylko dwa takie wypady z corka. Za tydzien, a potem na koniec wakacji, bo w miedzyczasie bedziemy w Polsce. Pozniej zacznie sie rok szkolny i czekaja mnie znow samotne zakupy. :/ W kazdym razie, szybko wrocilysmy do domu i pedem rozpakowywalam torby, bo w przerwie na lunch miala wpasc do mnie sasiadka. Jak to z nia jednak bywa, w ostatniej chwili zadzwonila, ze przeprasza, ale musi zawiezc corke na polkolonie. Zwykle jezdzila ona z inna sasiadka, ale tego dnia tamci nie jechali. No coz, umowilysmy sie ze wpadnie po pracy. Popoludnie uplynelo mi wiec na spokojnych porzadkach, zmianie poscieli u dzieci, itd. W ktoryms momencie uslyszalam dziwny szum. Patrze przez okno, nie pada. Patrze na drzewa; niby nie wieje. Po chwili jednak nagle przyszla fala takiej ulewy, ze biegiem zamykalam okna od dwoch stron, bo do srodka zawiewaly strumienie wody! :O Deszcz lal jak z cebra jakies pol godziny, po czym wyszlo slonce, praktycznie nie widziane od czterech dni. :) A z nim, w koncu odpuscila upierdliwa duchota i wilgoc. Pod wieczor zrobilo sie naprawde rzesko i niemal zimno (jak sie czlowiek odzwyczail), a w nocy temperatura miala spasc do 15 stopni. Wrocil do domu M., ale jak zwykle ostatnio, utknal przy przyczepce. W czasie drogi mocno starlo nam brzeg jednej z opon i szuka przyczyny. Narazie na wlasna reke, ale niewiadomo czy nie skonczy sie na mechaniku. Do mnie wpadla w koncu sasiadka, choc na raptem pol godziny, bo okazalo sie, ze jej starsza corka jest na polkoloniach muzycznych i tego wieczora mieli koncert. Coz, dobre i to, a w przyszlym tygodniu i tak musi wpasc, bo to oni beda sie opiekowac Oreo, kiedy bedziemy w Polsce. A skoro mowa o kiciuli, to opowiem Wam smieszna sytuacje. Otoz, naszemu kotu udalo sie tego dnia zlapac wiewiorke ziemna (chipmunk'a). Zwykle lapala nornice i myszy, a te najwyrazniej padaly z przerazenia. Chipmunk'i sa duzo bardziej odporne, bo nieraz widzialam jak (niestety) "bawil" sie nimi kocur sasiadow. Oreo udalo sie wiec jednego zlapac i przyniosla go na taras kiedy akurat patrzylam przez okno. Kot niedoswiadczony, wiec puscil zdobycz, a ta przebiegla niczym petarda i wyskoczyla miedzy szczebelkami! :D Co na to Oreo? Nie zdazyla nawet zareagowac, tylko popatrzyla na mnie szeroko otwartymi oczami i wydala z siebie donosne "Miau miau miau!!!". Zwijalalm sie ze smiechu, bo brzmialo to jakby chciala mi powiedziec: "Widzialas, zlapalam dziada, a on mi zwial!". :D Wieczor uplynal juz na lenistwie, ludzkim oraz zwierzecym. :)

W piatek Oreo zaczela wrzaski o 6 rano, za co bylam jej wdzieczna. Wypuscilam, a potem wrocilam jeszcze do cieplego lozka. Obawialam sie, ze nie zasne, bo gdzies na osiedlu znow ujadal jak glupi jakis pies, a potem zaczely jezdzic smieciarki. Udalo mi sie jednak jeszcze na chwile przysnac, choc kiedy o 8 zadzwonil budzik, mialam ochote zakopac sie po koldre. ;) Piatek zaczelam oczywiscie od sportu. W nocy bylo chlodno, wiec o 9 rano nadal mielismy "tylko" 19 stopni. Zdyszec sie wiec zdyszalam, ale prawie nie spocilam. ;) Potem oczywiscie mycie i sniadanie. Korzystajac z tego, ze zakupy zrobilam dziec wczesniej, wiec trafil mi sie wolny ranek z ladna pogoda, pomaszerowalam do ogrodu. Zrobilam porzadny oprysk, bo ogorki padaja jak muchy, baklazany maja cale podziurawione liscie, a cukini wlasciwie nie ma juz co ratowac. Co do tej ostatniej zreszta, to sama nie wiem co ja tak dopadlo... Popryskalam tez ostatnie lilie, ktorych nie zezarly czerwone zuki oraz floksy, ktore maja liscie pokryte jakby plesnia. No mowie Wam, rok temu stan ogrodu zwalalam na ciagle deszcze. W tym pada umiarkowanie, ale moje rabaty oraz warzywnik i tak wolaja o pomste do nieba. Chyba marny ze mnie ogrodnik... ;) Pozniej chwycilam za sekator i poobcinalam troche pomidory. Rozrosly sie one w wielkie krzaczory, galazki az opadaly im do ziemi i przekrzywialy cale krzaczki. A pomidorow wcale tak duzo nie maja... Jak uporalam sie z tym, z marszu chwycilam tez psikadlo na chwasty i potraktowalam nim trawe i inne zielsko wyrastajace na schodkach oraz w szparach kostki. Tu przyznaje, ze ostatnio pryskalam je przed Floryda, wiec mialo prawo zaczac odrastac. Mimo ze nie bylo specjalnie goraco, udalo mi sie jednak zgrzac, wiec wrocilam do chalupy zeby ochlonac, bo o 13 mialam miec kolejna rozmowe o prace, wiec nie chcialam byc cala purpurowa na twarzy. ;) Rozmowa poszla (wydaje mi sie) ok, ale zadnej konkretnej wiadomosci nie dostalam. Jesli przeszlam do kolejnego etapu, powinnam sie dowiedziec do konca przyszlego tygodnia. :O W takim razie raczej musze sie z ta pozycja pozegnac, bo jesli w czwartek czy piatek napisza, ze zapraszaja na rozmowe osobiscie, bede musiala im powiedziec, ze wylatuje zagranice i moge przyjechac, ale dwa tygodnie pozniej. :D Po rozmowie zdjelam koszule, ktora mialam cala przepocona pod pachami, po czym zaczelam szybko gotowac makaron. Podalam dzieciakom obiad, wrocil z pracy M., wiec chwile pogadalismy, po czym musialam sie z dzieciakami zbierac do wyjscia. Zaprosila mnie do siebie kolezanka, ktorej nie widzialam juz chyba ponad rok. Pojechaly ze mna Potworki, choc niezbyt chetnie. Bi i corka kolezanki byly kiedys bardzo zaprzyjaznione, ale teraz nie widzialy sie tak dlugo, ze Starsza wyrazala watpliwosc zeby mialy jakis wspolny jezyk. Nik pojechal w sumie tylko dlatego, ze maja trampoline. :D Dla mnie wizyta okazala sie super. Dzwonimy do siebie czasem z ta kolezanka i nigdy nie mozemy sie nagadac. Tak samo bylo teraz. Przesiedzialam tam prawie 4 godziny i nie wiem kiedy zlecialy. Dla Potworkow jednak, wizyta byla porazka. Podobno po chwili starsza corka kolezanki pobiegla do swojego pokoju i zostawila ich samych z mlodsza, ktora chodzila za nimi krok w krok. A Bi nie przepada za malymi dziecmi (panna ma 5 lat). Podobno Potworki rozmawialy miedzy soba, cos o szkole, a starsza corka kolezanki byla nie w temacie, bo mieszkaja w innej miejscowosci. Spytalam dlaczego nie probowali wlaczyc E. w rozmowe i co typowe, Nik przyznal ze mogli sie bardziej postarac, a Bi miala tuzin wymowek i wzruszania ramionami. Bylo mi wstyd za Starsza, bo kolezanka mowila, ze jej corka powiedziala kolegom z ulicy, ze maja nie przychodzic bo bedzie miala gosci. A potem goscie okazali sie... moimi gburkami. Ostatecznie dziewczyna musiala napisac do kolegow, bo zjawili sie pod domem, wyszla do nich i juz nie wrocila. Moi siedzieli i gadali miedzy soba, choc raz w zgodzie. Taka to wizyta. Nie sadze zebysmy szybko to powtorzyly z moja kolezanka. :D Ciekawe czy Potworki lepiej dogadaja sie z kuzynkami, ktorych przeciez tez nie widzieli 2 lata...

Aha. Ostatnio ktos prosil zeby pokazywac gotowe projekty wydziergane przez Bi. Zrobila m.in. dwie czapy na drutach, dla babci oraz dziadka z Zakopanego.

Moze poprosze zeby mi taka wydziergala na narty ;)
 

Niedawno skonczyla tez na szydelku kolejna bluzeczke dla babci z Gdyni. Tutaj rowniez mialam przyjemnosc byc modelka. Mam nadzieje, ze mamuska w nia wejdzie. :D

Plecy ma odkryte, wiec mam tez nadzieje, ze mama sie nie bedzie krepowac ;)
 

Poza tym wydziergala tez podobne bluzeczki dla kuzynek, ale tu juz zdjec nie zrobilam. Moze jak przymierza w Polsce. ;) Konczy tez dosc wyjatkowy prezent dla cioci (mojej siorki), ale pokaze jak bedzie gotowy, bo to cos zupelnie innego. A! Rownolegle robi tez dla mnie kapciuszki do samolotu. Tez pokaze jak beda gotowe. ;)

Do przeczytania!

6 komentarzy:

  1. Ha, teraz najbardziej wam zazdroszcze kolejnego wyjazdu na wakacje do PL. Idealny czas i termin, bo przez 2 tyg na pewno bedzie to super zabawa i spotkania rodzinno-towarzyskie. My tez za niedlugo sie wybieramy, po dosc dlugiej przerwie, ale jeszcze nie teraz. Uwielbiam jezdzic do PL, a nie zawsze mozemy, chocby ze wzgledu na prace meza (nie wspominajac o kosztach wyprawy). Prezenty dziergane przez Bi sa super fajne. Bluzeczko-staniczek to dosc odwazny ubior jak dla babci, ale czapa na narty wyglada wspaniale, bo przede wszystkim - gruba i solidna a wiec - ciepla!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez cieszylam sie na wyjazd do Polski, ale po fakcie stwierdzam, ze byl taki... nijaki. ;) Moze dlatego, ze wszyscy po kolei chorowali, a malzonek mial swoje humory, ale chwilowo nie mam ochoty na kolejna wizyte...

      Usuń
  2. Jak zawsze u Was się wiele dzieje i nie ma mowy po nudzie.

    Mam nadzieję, że jednak te rozmowy o pracę przyniosą rezultat i wrócisz do pracy. A zachowanie szefa faktycznie dziwne, bo niby coś się zmienia, ale tak naprawdę nie wiadomo co i jak.

    Kurczaki, dałabym sobie głowę uciąć, że byliście w PL rok temu, jak ten czas leci.

    Rzeczy wydziergane przez Bi są piękne i naprawdę zazdroszczę jej tych zdolności i przede wszystkim cierpliwości do tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, latem to jeszcze czlowiek korzystal z zycia, szczegolnie ze w tym roku bylam w domu. Jak zaczela sie szkola, to przyszla tez stagnacja. ;)
      Ja tez jej zazdroszcze, bo sama nigdy nie mialam do tego ciagotek, choc akurat ostatnio jakby stracilia zapal. Przez szkole ma tez oczywiscie duzo mniej czasu.

      Usuń
  3. Pod ogromnym wrażeniem jestem efektów dziergania Bi, naprawdę mega piękne rzeczy tworzy! Duże brawa!
    Trzymam kciuki za pozytywne rozmowy o prace, obyś znalazła fajną i dobrze płatną. Trzymam kciuki.

    Jak ja rozumiem tą chęć spokoju we własnym domu, dla mnie to też mój azyl i nie przepadam za naruszaniem go. Kocham domowy luz i nie lubię czuć się ograniczona we własnym domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, z praca dupa... :(
      No tak, chalupa to takie nasze male sanktuarium. :)

      Usuń