Sobota, 23 marca zaczela sie jak zazwyczaj w weekend, czyli od dluzszego spania. Dla mnie i dla dzieciakow, bo M. pracowal. Niemal jak co tydzien, obudzilam sie gdzies o 8:30, ale lezalam jeszcze w lozku, Bi przyszla wyglaskac Oreo, ktora spala w moich nogach, po czym... zasnelam ponownie. Godzina 9:26 to jakas taka moja magiczna pora, bo w weekendy, jesli mi sie przysnie, czesto budze sie wlasnie o tej porze i tak bylo wlasnie tego dnia. ;) Kiedy wstalam, pierwsze co, to trzeba bylo zapodac sniadanie dzieciakom oraz kotu. No i sobie oczywiscie. Dzieciaki jak zwykle ogladaly film; tym razem czesc III Gwiezdnych Wojen. Pogoda byla po prostu ohydna. Deszcz zapowiadano juz od kilku dni, wiec nie byl zaskoczeniem. Natomiast temperatura miala wyniesc 8 stopni, wiec myslalam wczesniej ze nie bedzie tragedii. Tymczasem ta nie podniosla sie caly dzien powyzej 3 stopni, co w polaczeniu z deszczem, bylo paskudne. Z pracy wrocil M., zajezdzajac po drodze do Polakowa. Wczesne popoludnie spedzilismy na ogolnym relaksie, a pozniej trzeba bylo jechac na msze. Przez to, ze malzonek ostatnimi czasy pracuje w wiekszosc niedziel, kosciol zaliczamy w soboty. Stwierdzam jednak, ze wole tak niz zrywac sie rano w niedziele. Jesli sie zastanawiacie, to tutaj nie ma niedzielnych mszy po poludniu. Po powrocie jakos wszyscy chcieli sie wczesniej wykapac, wiec zrobila nam sie kolejka. ;) Potem to juz kolacja i szykowanie do spania, a pierwszy oczywiscie uciekl na gore M. ;) My z Bi ogladalysmy powtorke mistrzostw lyzwiarstwa figurowego w Montrealu, ktora niespodziewanie nas wciagnela, ale za to sie prze-ciagnela i kladlysmy sie grubo po polnocy. A kiedy zajrzalam do Kokusia, znalazlam kawalera tak:
Wyjelam mu z reki telefon, wyciagnelam sluchawki z uszu, a on ani drgnal. :D
W niedziele malzonek ponownie rano do pracy, a ja z dzieciakami spalismy sobie dluzej. Oczywiscie Bi zerwala sie pierwsza, a ja tym razem obudzilam o 9:02.
Nik rowniez wstal w miare, pewnie dlatego, ze dzien wczesniej przysnal wczesniej niz planowal. :D Tego ranka obylo sie bez filmu i az dziwnie mi bylo jak nic nie ryczalo za sciana. Ranek to jak zwykle sniadanie, ogarniecie tego i owego, a potem przyjechal moj tata. Posiedzielismy, pogadalismy, wrocil z pracy M. i zjedlismy wszyscy razem obiad. Oreo chodzila od drzwi do drzwi, drac sie wnieboglosy i pewnie nie rozumiejac, dlaczego jej nie wypuszczamy. ;) Ja zas balam sie, ze jak gdzies poleci, to wroci za kilka godzin. W koncu rodziciel sie zebral, a z nim ja oraz Bi. Na to popoludnie umowilam sie z kotem na szczepienia, wiec trzeba bylo zapakowac siersciucha (z wielkim oporem) do transportera i pojechalysmy.
Biedna kota byla strasznie zestresowana. Jeszcze poprzednim razem syczala na weterynarza, a teraz siedziala skulona i trzesla sie jak galareta. Za to nawet nie drgnela przy szczepieniach. Dowiedzialam sie przynajmniej, ze wazy 3.7 kg, czyli narazie jest raczej mniejszym kotem. Urosnac juz nie urosnie, ale jeszcze moze nabrac troche masy. Ze szczepieniami mamy spokoj na 3 lata, ale trzeba bedzie co rok wracac po tabletki na robaki. Na szczescie to wiaze sie tylko z szybkim badaniem. U weta na szczescie nie bylo kolejki, wiec udalo nam sie obrocic w jakies 40 minut. Wrocilysmy i troche obawialam sie wypuszczac kiciula na podworko, myslac ze moze byc obrazona i przepasc na reszte dnia i noc. ;) Na szczescie, po swojemu, kursowala w te i nazad. ;) Reszta popoludnia uplynela na zwyczajnych sprawach, jak zmywarka, skladanie prania, suszenie Kokusiowi glowy zeby wzial prysznic, itd. :D A pod wieczor trzeba bylo wyciagac plecaki, sniadaniowki i szykowac przekaski na kolejny dzien. I przygotowywac sie psychicznie na tydzien kieratu (dla kogo jak dla kogo :D), choc tym razem odrobine skrocony. Wieczorem zas spojrzalam w maile i odkrylam (w spamie) dwa z obu szkol dzieciakow, z poleceniem, ze do 1 kwietnia maja wybrac (niektore) przedmioty na nastepny rok. U Bi mnie to zdziwilo, bo poza przeniesieniem na zwykla matematyke, spodziewalam sie ze reszta zostanie z grubsza taka sama. Okazuje sie jednak, ze maja cos jakby dwie "sciezki" nauki i maja wybrac jedna. Musze z Bi wejsc na strone i dokladniej popatrzec o co tu biega. Podejrzewam zreszta ze Starsza bedzie sie w tym lepiej orientowac ode mnie... U Kokusia wiedzialam, ze bedzie musial cos takiego zrobic, bo pamietam to jeszcze z zeszlego roku z Bi. Tutaj z kolei szykuje sie powazna rozmowa, bo wiekszosc przedmiotow ma przypisane automatycznie, ale musi wybrac dodatkowe. Nik uparcie twierdzi, ze nadal chce grac na skrzypcach oraz trabce, ale zastanawiam sie czy to taki dobry pomysl, nie mowiac juz ze wypozyczanie dwoch instrumentow daje po kieszeni. ;) Za to middle school ma tyyyle innych opcji, jak grafika komputerowa, jakies projektowanie, elementy inzynierii i kilka innych, ktore brzmia naprawde interesujaco, ze naprawde jest w czym wybierac. To bedzie wiec tydzien powaznych decyzji edukacyjnych. ;)
Poniedzialek. Kolejny dzien wariactw autobusowych. Fakt, ze cos nam tego dnia z Bi dluzej schodzilo szykowanie, ale nie jakos przesadnie. Tymczasem akurat zaczynamy zakladac buty i kurtki, zerkam za okno, a na przystanek podjezdza autobus! Dobrze, ze krzaki oraz drzewa jeszcze nie maja lisci, wiec widze go jak na dloni. Wyprysnelysmy z domu nie pozapinane (a byly -2 stopnie) i Bi popedzila zeby zlapac pojazd kiedy zrobi petelke wokol polowy osiedla. Na szczescie bez problemu zdazyla.
W domu Nik jadl juz sniadanie, zjadlam swoje i przygotowalam mu sniadaniowke oraz wode, po czym wychodzilam z nim. Jego autobus na szczescie dojechal juz normalnie. ;) Ponownie wrocilam do domu i jak zwykle wietrzylam sypialnie, przekladalam brudy ze zlewu do zmywarki, wstawilam pranie, itd. Kiedy juz ogarnelam co chcialam, pojechalam do pracy. Tam wpadlam na kolezanke - Chinke, wiec choc raz mialam z kim pogadac. W sumie to za duzo wiesci nie mialysmy, bo zadna z nas nie wie co dalej bedzie. Ona stwierdzila, ze jednak pojdzie na bezrobocie, bo nigdy nie byla i chciala "zobaczyc jak to jest". Nie wiem co to za frajda, ale jej wybor. ;) Po powrocie do domu popoludnie minelo juz zwyczajnie. Obiad, odetchnac, a potem reszta jechala na trening, a ja planowalam wziac Maye na spacer, ale po jedzeniu cos mi zaleglo na zoladku i nie czulam sie na silach. Posiedzialam wiec sobie na spokojnie w chalupie, probujac zaplanowac (przynajmniej we wlasnej glowie ;P) porzadki oraz gotowanie swiateczne. Poltorej godziny minelo szybciej niz sie obejrzalam i wrocili. Pozniej to wiadomo, juz kolacja i do lozek.
Wtorek zaczal sie typowo. Spieszylysmy sie z Bi zeby tym razem zdazyc jakby autobus znow przyjechal tak wczesnie, wiec oczywiscie dojechal dopiero o 7:25. ;) Panna odjechala, a ja wrocilam, zeby za chwile wyjsc z Kokusiem. Po jego odjezdzie zostalam juz w chalupie, sprzatajac gorne lazienki, wstawiajac pranie i... przegladajac oferty pracy. Ech... :/
Niespodziewanie z roboty wrocil wczesniej M. Stwierdzil, ze nie ma ochoty tam siedziec, bo po ogloszeniu ze pracuja tylko w sobote, a piatek oraz niedziele sa zamknieci, szefostwo zrobilo rekonesans wsrod pracownikow, kto przyjdzie. Ku ich rozpaczy, praktycznie wszyscy odpowiedzieli jak malzonek, ze biora trzy dni wolne, a wielu dodalo, ze chce wziac rowniez pol dnia wolnego w czwartek. Zapanowala wiec panika, bo chca zeby zrobili to co mieli zaplanowane do konca miesiaca (czyli do niedzieli), do czwartku. To oczywiscie malo realne, ale nie przeszkadza im to w chodzeniu, poganianiu i dopytywaniu jak idzie. Atmosfera jest dosc nerwowa i M. uciekl do domu, zajezdzajac po drodze do Polakowa po kilka zapomnianych produktow. Troche pogadalismy, a potem on sie polozyl na drzemke na kanapie, a ja wzielam za leniwe pierogi dla dzieciakow. Nie bylam pewna czy sama nie bede musiala jechac po Kokusia, ale malzonek w koncu sie obudzil i jednak pojechal on. W tym czasie wrocila do domu Bi, wiec podalam jej obiad i po chwili wrocily chlopaki. Niestety, na dzien dobry Nik oznajmil ze ma zatkany nos i boli go gardlo. :O Pisalam ostatnio, ze on co tydzien cos lapie i chyba wykrakalam. Co prawda teraz po tym ostatnim przeziebieniu mial taka nawracajaca chrypke, wiec nie wiem czy mu sie to po prostu dalej nie ciagnie... Druga opcja to taka, ze zaczyna sie sezon na alergie i musze mu chyba na probe dac cos na to i zobaczyc co sie stanie. W kazdym razie, jak to we wtorek, nikt i tak nie wybieral sie na trening, wiec spedzilismy spokojne popoludnie. Bi miala zadane mnostwo lekcji i wiekszosc czasu spedzila nad papierami. Trzeba jednak zaznaczyc, ze przynajmniej jedna z tego rzecz byla zadana juz kilka dni temu i mogla robic ja po trochu, a ze wolala na ostatnia chwile, to coz... ;) Usiadlysmy tez i wypisalysmy formularz (w google) z wyborem dodatkowych przedmiotow na nastepny rok. W zasadzie zadnego zaskoczenia nie bylo, bo panna nadal chce kontynuowac chor oraz orkiestre. Pytalam czy nie woli czegos odpuscic, ale twierdzi ze w zasadzie to lubi. Poza tym dzieciaki mialy w szkole rozmowy z kims w rodzaju doradcy, kto opowiadal im troche o opcjach w high school. Podczas aplikacji na studia, bardzo ladnie wygladaja dodatkowe kredyty (to jakby punkty za kazdy przedmiot) za roznorakie projekty i zajecia dodatkowe. Bi juz teraz mysli "przyszlosciowo", ze zajecia muzyczne dadza jej takie kredyty bez jakiegos ogromnego wysilku. Przyznaje ze jestem dumna, ze potrafi w ten sposob myslec o czyms co bedzie sie liczylo dopiero za kilka lat. Nik, dla odmiany, lekcji nie mial zadanych wcale, wiec spedzil popoludnie ciagajac nosem. ;) Malzonek poszedl spac tuz po 19 i tak minal kolejny dzien.
Srodowy poranek jak zwykle. Wstalam z Bi, wyszykowalysmy sie i poszlysmy. Autobus ponownie dojechal odrobine pozniej, ale mielismy 3 stopnie i praktycznie bezwietrznie, wiec bylo niemal "przyjemnie". ;) Przed wyjsciem krzyknelam Nikowi zeby wstawal i slyszalam ze jest mocno przytkany, wiec po powrocie pierwsze co, to spytalam jak sie czuje. O dziwo nie uslyszalam jeku ze nie chce do szkoly, tylko sam stwierdzil ze ma zapchany nos i troche boli go gardlo (ale nie na tyle zeby wziac tabletke), ale ogolnie nie jest zle. No i cale szczescie, bo ostatnia rzecza na jaka mam ochote przed Swietami, to skakanie przy chorowitku i bieganie po lekarzach. Kiedy Nik pojechal, ja wrocilam do chalupy i zaczelam dzien od przejrzenia ofert pracy, ech... :/ Pozniej zabralam sie za sprzatanie gory, bo dolem chcialam sie zajac troche blizej Swiat zeby utrzymac porzadek do niedzielnego sniadania z goscmi. Wrocila ze szkoly Bi i zdazylam podac jej obiad, a przyjechaly chlopaki. Samopoczucie Kokusia bez zmian, ale coz, przynajmniej poki co nie robilo sie gorzej. ;) Na basen jednak wolalam go nie puszczac, bo tam wiadomo, ze zawsze ryzyko ze zmarznie i sie doprawi, jest duzo wieksze. Malzonek optowal za odpuszczeniem sobie i pojechaniem raczej w czwartek, ale Bi uznala ze woli w srode, bo nastepnego dnia to bedzie dzien przed swiatecznym weekendem i bedzie chciala cieszyc sie juz wolnym, a nie pedzic na basen. Pojechali wiec, a ja zostalam z Mlodszym. Planowalam wziac psa na spacer w ramach postanowienia zeby sie wiecej ruszac, ale jak na zawolanie... zaczelo padac. :/ Zamiast tego, korzystajac z ciszy i spokoju w domu, przysiadlam do syna zeby pogadac z nim o wyborze przedmiotow. Kawaler wymyslil sobie, ze zamiast hiszpanskiego, ktorego uczy sie od zerowki, chce wziac... podstawy francuskiego. I urzadzil awanturke kiedy powiedzialam, ze nie ma mowy. Podobny pomysl miala rok temu Bi i jej tez musialam to wybic z glowy. Pamietam jednak jak sama w liceum zamiast rosyjskiego (ktorego uczylam sie od V klasy) wybralam hiszpanski (angielski byl obowiazkowy). W rezultacie, ani sie tego hiszpanskiego dobrze nie nauczylam, bo 3 lata (w klasie maturalnej byl juz tylko angielski) to bylo duzo za malo, a za to zapomnialam tego, co juz umialam z rosyjskiego. Obecnie z obu jezykow kojarze pojedyncze slowa i wyrazenia. Wole wiec, zeby moje dzieciaki porzadnie nauczyly sie hiszpanskiego, ktory zreszta po angielskim jest tu najpowszechniejszym jezykiem, a francuski moga sobie wziac dodatkowo w high school. No ale Nik oczywiscie sie wykloca, bo jego kumpel podobno rezygnuje z hiszpanskiego, wiec on tez chce... Dla mnie wiekszym dylematem jest co zrobic z pozostalymi zajeciami. Rodzice oczywiscie nie dostali bardziej szczegolowych informacji, ale Mlodszy twierdzi ze byli u nich pracownicy middle school i tlumaczyli wybor dodatkowych przedmiotow. Okazuje sie, ze podobnie jak u Bi w nastepnym roku, moga wybrac "sciezke" muzyczna, albo projektowanie i inzynierie komputerowa. Nika korci ten "design", ale jednoczesnie ciagnie do muzyki, bo to juz dobrze zna. Jesli jednak pojdzie sciezka "muzyczna", tu rowniez pojawia sie dylemat. Nik jest potwornie niezdecydowany i sam nie wie czy chce zostac przy obu instrumentach, czy z jednego zrezygnowac. Szczerze, to ja sama nie wiem. Szkoda skrzypiec, bo na nich gra juz 5 lat, ale z drugiej strony mam wrazenie, ze Mlodszy woli jednak trabke i przyznaje ze jest latwiejsza. Na dobra sprawe moglby zostac przy obu, ale na przykladzie Bi widze, ze utwory staja sie coraz trudniejsze, a dodatkowo orkiestra czy zespol sa juz traktowane jak pelnoprawny przedmiot. Starsza musiala kilka razy cwiczyc kawalek utworu, a potem nagrac gre na ocene. Nawet z choru musialy z kolezankami nagrywac spiew na glosy. Zajecia muzyczne sa wiec juz oceniane i trzeba sie na nie przygotowywac, a nie jak teraz, ze graja aby grac, bez znaczenia jak im to wychodzi. A ze w "gimnazjum" ogolnie maja duzo wiecej projektow, testow i pracy domowej, nie wiem czy zawalanie sobie grafiku dwoma instrumentami, ma sens. Jeszcze zeby Nik byl mocno nastawiony, ze zostaje przy obu, ale on sam nie wie co chce robic i wlasciwie to oczekuje ze to ja podejme decyzje za niego. I badz tu czlowieku madry... Po dlugiej rozmowie decyzja nadal nie zostala podjeta, a tymczasem Bi i M. wrocili z silowni/basenu, panna sie wykapala i nastapilo przygotowywanie na kolejny dzien.
Czwartek byl ostatnim szkolnym dniem przed swiatecznym weekendem. Rano jak zwykle zebrac sie z Bi i pedzic na przystanek. I to doslownie, bo akurat doszlysmy do chodnika, a w dole, na glownej ulicy mignal nam autobus zmierzajacy na nasze osiedle. Byla 7:20, wiec znow przyjechal wczesniej. Poki nie ma lisci na drzewach, mozna go dojrzec. ;) Panna dostala motorka w wiadomej czesci ciala i dotruchtala na przystanek idealnie kiedy podjechal. Jej kolezanka jeszcze nie dojechala, wiec wyslalam smsa jej tacie, ale okazalo sie ze nawet go nie odczytal. Mieli szczescie, bo dotarli zanim autobus zdazyl zrobic koleczko przez druga czesc osiedla, wiec go zlapali. Tego dnia mielismy od rana lekki deszcz, ale za to 9 stopni, wiec wydawalo sie raczej duszno, a nie zimno. Bi odjechala, a ja wrocilam do domu do Kokusia, ktory jadl juz sniadanie. Poprzedniego wieczora dalam mu lekarstwo na alergie, zeby zobaczyc czy moze to to, bo juz nie moge z ta jego utrzymujaca sie chrypka i nawracajacymi przeziebieniami. Rano wydawalo sie jednak z grubsza bez zmian. Twierdzil, ze gardlo nadal leciutko "czuje", nos mial slyszalnie przytkany, no i ta lekka chrypka. Czyli chyba jednak to nie alergia... Mlodszy dojadl sniadanie i szykowal sie dalej, a ja zjadlam swoje, zapakowalam mu sniadaniowke i po chwili wychodzilismy. Jego autobus przyjechal bez wiekszych niespodzianek, wiec dosc szybko bylam spowrotem w chalupie. Wypilam kawe i szykowalam sie do wyjazdu na zakupy, kiedy wrocil z pracy M., ktory stwierdzil ze wezmie sobie pol dnia wolnego. Zaproponowal, ze pojedzie ze mna, ale stwierdzilam, ze wole sama. Malzonek dziala na mnie bardzo rozkojarzaco. Sama na zakupach ide zawsze podobna "trasa" miedzy regalami, dzieki czemu wiem gdzie co znalezc i nie zapominam o takich standardowych, stalych produktach. Za to z malzonkiem to za kazdym razem chodzenie w kolko i cofanie co chwila po cos, bo gada, zatrzymuje sie w przypadkowych miejscach i mnie rozprasza. Wydawal sie mocno zdziwiony i nawet nieco urazony, ze nie chcialam z nim jechac, ale zostal grzecznie w domu. Samotnie obrocilam w godzinke, zajechalam jeszcze do biblioteki oddac stos ksiazek oraz plyt i wrocilam do chalupy. Obecnosc malzonka w domu przydaje sie na pewno do jednego - wniosl mi torby z garazu na gore. ;) Rozpakowalam je, rozladowalam zmywarke, wstawilam pranie, ogarnialam troche chalupe przed Swietami, po czym znow przysiadlam do ogloszen o prace... :/ Wczesne popoludnie minelo ekspresowo i ani sie obejrzalam, a M. jechal po Kokusia i niemal idealnie w tym samym czasie, ze szkoly dojechala Bi. Wkrotce potem wrocily chlopaki, wraz z kupiona po drodze pizza. Najczesciej zajezdzaja po nia w piatki, ale tego dnia dla dzieciakow byl "piatek". :D Oczywiscie, poniewaz poczuli weekend, wiec nie bylo mowy zeby ktores pojechalo na trening. Bi juz dzien wczesniej mowila, ze jedzie w srode, bo w czwartek to juz praktycznie wolne i chce sie zrelaksowac. A skoro ona nie jechala, to Nik wiadomo ze tez nie chcial, poza tym nadal mial slyszalnie zatkany nos. Gardlo, o dziwo, praktycznie przestalo go bolec, a przynajmniej tak twierdzil. Odbylismy kolejna rozmowe na temat zajec muzycznych i wydaje sie, ze Nik sklania sie jednak do rezygnacji ze skrzypiec i kontynuowania gry na trabce. Ma jeszcze trzy dni na zastanowienie, ale niestety do rozmow wlaczyl sie M., ktory kategorycznie nie zgadza sie zeby syn zostal przy dwoch instrumentach. Wedlug niego granie do niczego mu sie nigdy nie przyda, wiec placenie za wypozyczanie obu to pieniadze wyrzucone w bloto. Dla mnie, tego czego sie nauczy, nikt mu nie odbierze i jesli chcialby nadal grac na dwoch, sklonna bylabym za to placic. Tyle, ze nawet sam Nik przemysla nad rezygnacja z czegos, tyle ze, jak to on, nie moze sie zdecydowac z czego. :D Reszta popoludnia oraz wieczoru minela juz zwyczajnie, choc wszyscy oczywiscie czuli ta charakterystyczna "lekkosc" ktora ma sie tylko przed kilkoma dniami wolnymi. ;) Rzecz jasna wszyscy poza mna, bo ja przeciez teraz siedze praktycznie caly czas w domu... :/
Nadszedl Wielki Piatek, a z nim dluzszy weekend. Jak to w dzien wolny, zaczal sie od blogiego, dlugiego spania. Tylko M. zerwal sie o 6, choc dla niego to i tak wyczyn. Ja przebudzilam sie o 8:30, potem zdrzemnelam, ale zbudzilam o 9:10, a pozniej jeszcze lezalam jakis czas na pograniczu snu, w koncu podnioslam i przegladalam telefon i wreszcie wstalam o... 10. :D Po tym wylegiwaniu sie, potem dzien juz byl dosc zajety. U nas Wielkanoc to tylko niedziela, a rodzine mamy mocno okrojona, wiec nie ma co szykowac niewiadomo czego, ale ze jak zwykle wszyscy zwalaja sie do nas, to trzeba ich czyms ugoscic. Malzonek zabral sie za zurek, a ja ukrecilam babke na oleju, zas kiedy ta sie piekla, wyszorowalam dolna lazienke, a potem odkurzylam i umylam podlogi. Co prawda w kuchni bede na bank musiala przeleciec je jeszcze raz w sobote, ale trudno. W miedzyczasie po Kokusia podjechala mama kolegi, bo zaprosili go do siebie, a ze akurat skads wracali, to zabrali go po drodze. Kiedy baba sie upiekla, zabaralam sie z kolei za zapiekana biala kielbase. Po Nika pojechal M. i cale szczescie bo caly dzien przechodzilam w dresie, z tlustymi wlosami i przepasana fartuchem. ;) Kiedy Mlodszy wrocil, dzieciaki zjadly obiad i chcialam zeby pofarbowali jajka, ale przypomnialam sobie, ze... ich nie ugotowalam! :D Skleroza totalna. W sumie dzieki temu zyskalam chwile oddechu, bo niby duzo nie robilam, ale natuptalam sie wystarczajaco, zeby zaczely mnie bolec stopy. Tak to bywa, jak ma sie plaskostopie. Jaja dosc szybko ugotowaly sie i przestygly i Potworki mogly sie zabrac za farbowanie.
Musze przyznac, ze wszystko zrobili praktycznie sami, choc krecilam sie przy nich, bo potrzebowalismy 7 sztuk, wiec im dalam po 3, a jedno farbowalam ja, zeby nie bylo klotni.
Kiedy skonczyli, ogarnelam nieco kolorowy chaos i polecialam sie wykapac. Pozniej ugotowalam warzywa na salatke i na tym zakonczylam piatkowe przygotowania.
No i tak... Pozostalo mi juz tylko zyczyc Wam:
Wesolych Swiat!!!
Znowu nie chce mnie zalogować, a nie chce mi się przerzucać na inną przeglądarkę, więc to ja - Marta :P
OdpowiedzUsuńKurczaki, szkoda, że u nas nie można sobie w ten sposób wybierać dodatkowych zajęć, a jeśli już coś jest, to oferta jest tak słaba, że większość dzieciaków i tak nic dla siebie nie znajduje... Jak opowiadałam Oliwce, to stwierdziła, że ona by poszła na te komputerowe i na chór, a później się śmialiśmy, że znając ją, to wybrałaby wszystko, co możliwe :P
Mam nadzieję, że jednak Nikowi ta chrypka i gardło rozejdzie się po kościach, tak jak to miało miejsce u Jasia. Jemu np. przy takich sytuacjach, gdy nie wiadomo czy to choroba, czy alergia, pomaga też np. inhalacja z soli.
Nasi też niby tacy dorośli, a pierwsi do dekorowania jajek i upierania się, że my nasze też musimy ozdobić – chociaż jak dla mnie, starczyłoby je tylko ugotować. No i nadal idziemy z trzema koszyczkami, bo Oliwka się uparła, że ona idzie ze swoim na słodycze!!! A tak często powtarza, że już jest dorosła :D
Wam również życzę wesołych i rodzinnych świąt!!!
Blogger ostatnio strasznie swiruje. Tez czesto mam problem z logowaniem.
UsuńNiestety z zajeciami jest tak, ze jak wybierze sie muzyczne, to nie mozna juz komputerowych. A dodatkowo, ktora "sciezke" sie nie wybierze, mozna wybrac tylko dwa przedmioty, bo one sa wpisane w grafik w srodku dnia. Takze nawet Oliwka nie wzielaby wszystkiego. :D
Poki co Kokusiowi wszystko przeszlo, ale przy takiej zmiennej pogodzie jaka teraz mamy, tylko czekac a znow cos zlapie.
U nas Nik nadal podniecony jajkami i koszyczkami, a Bi jaja owszem, chciala farbowac, ale koszyczka niesc juz potem nie. ;)
Rodzinne malowanie pisanek to tak bardzo polska tradycja, ze pomimo sedziwego wieku - nadal to w domu robimy. W PL robilismy to wszyscy razem, tzn. dzieci z mama, nawet bedac juz studentami, starymi jak konie.
OdpowiedzUsuńDzieci wam dorosleja i wybieranie przyszlosciowych celow juz sie zaczyna na powaznie. Fajnie, ze Bi patrzy madrym okiem na to, co bedzie wazne i przydatne za kilka lat. Lepiej tak, niz jak Nik, ktory nadal sadzi, ze moze zlapac wszystkie sroki za ogon i da rade. Niekoniecznie da, ale mlodsze dziecko musi jeszcze dojrzec, jak dziecko starsze. Coz, zycie.
Co do ofert pracy - eeech... Ciezki rynek - wiem, wiem. Pocieszajmy sie, ze to nie tylko w USA, a moze wlasnie w USA jest jeszcze z tym nienajgorzej. Mnie jednak dziwi, ze pomimo calego tego amerykanskiego kryzysu, o ktorym mowi sie i wie powszechnie - nadal pcha sie do Ameryki polowa swiata, zeby tu zyc, pracowac, zarabiac, budowac zycie itd. Ja bym tylko chciala wiedziec: z czego i jak, za co i gdzie? No ale jakby nie patrzec - w koncu kiedys bedzie dobrze, bo przeciez kiedys musi byc, prawda?
Wesolego Alleluja!
Ja jestem leniwa i jako juz dorosla, ale jeszcze bez dzieci, wolalam uzyc gotowej folii termokurczliwej. :D
UsuńNo tak, Bi zawsze miala mocne zdanie na kazdy temat, co przydaje jej sie akurat w edukacji. Nik to luzak i dla niego poki co, zycie i szkola to ciagla zabawa. ;)
Daj spokoj, rynek pracy jest tragiczny. Jakies tam oferty sa, ale ciezko znalezc cos odpowiedniego, a potem przebic sie wsrod innych kandydatow. :(
Jejku, wydawało mi się, że to ja robię dużo prania, ale przy Tobie jestem mały pikuś :) Fajnie, że dzieciaki mają czas na rozmowy i zastanowienie się nad przedmiotami dodatkowymi. Oswajają się z tematem. I choć wolę zdecydowanie, to jednak Nik jest jeszcze młody i brak zdecydowania i liczenie się z Twoim zdaniem (co do instrumentów) jest słodkie.
OdpowiedzUsuńWasza Oreo jest śliczna i zawsze wypatruję jej zdjęć u Ciebie. Mój kocurek też był w tamtym tygodniu u weterynarza, bo niestety nasz drugi kot (wychodzący) przyniósł do domu wirus kociego kataru. Na szczęście szybko wyleczyliśmy Tomisia i znowu widzimy jego śliczne oczy.
Ciekawa jestem czy w tym roku wszyscy goście dojadą do Was na święta. No i czy mieliście jeszcze poszukiwanie jajek dla dzieci?
My niespodziewanie mieliśmy cały czas gości i to niezapowiedzianych z innego kraju w środku nocy :P Dobrze, że jedzenia było sporo.
Pozdrawiam ciepło i życzę Nikowi zdrowia!
Czasem mam wrazenie, ze jak caly czas cos piore albo skladam. :D
UsuńTo prawda, Nik jest mlody, problem tylko w tym, ze juz teraz musi podjac pewne decyzje na kolejne dwa lata edukacji. Problem w tym, ze to z czego zrezygnuje, juz nie wroci. Nawet w high school nie bedzie mogl podjac sie tego ponownie, bo nie nadrobi zaleglosci z dwoch lat.
Kurcze, wlasnie tego sie obawiam z wychodzeniem Oreo. Ze zlapie jakies chorobsko. Poki co sie trzyma, ale jest jeszcze mloda i silna.
Na Swieta na szczescie dojechali wszyscy. :) A u Was to bylo wariactwo, ale za to jakie radosne!