Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 2 czerwca 2023

Po leniwym (dlugim) weekendzie, tydzien w przyspieszonym tempie

I juz... Kolejny dlugi weekend z okazji Memorial Day przeszedl do historii...

W piatek, 26 maja zrobilismy Potworkom wolne od szkoly (z czego oboje byli oczywiscie bardzo zadowoleni) zeby jak najsprawniej sie wyszykowac, popakowac jedzenie oraz inne ostatnie pierdolki i jak najwczesniej wyruszyc w trase. Jak to oczywiscie czesto bywa, to "sprawne" szykowanie zajelo nam tyle czasu, ze wyjechalismy dopiero o 13:30 i jeszcze troche a dzieciaki mogly jednak spedzic kilka godzin w szkole zamiast tracic caly dzien. ;) W kazdym razie, wreszcie wszystko popakowalismy, zostawilismy kotu miche jedzenia oraz wody (moj tata mial do Oreo zajrzec) i wyruszylismy. Bylo na tyle wczesnie, ze udalo nam sie ominac korki i w niecale 2 godziny bylismy na miejscu. Tu niestety juz tak szybko nie poszlo, bo pomimo wczesnej pory, w recepcji zdazyla sie ustawic calkiem niezla kolejka. Co prawda nie wila sie wezykiem przez parking jak to czasem bywalo, ale jej koniec znajdowal sie juz na zewnatrz. Pozniej okazalo sie, ze w srodku wcale nie bylo az tak duzo osob, tylko ludzie zajmowali pracownikom czas zadajac glupie pytania, w stylu "a czy miejsce numer ten czy tamten moze sie zwolnilo? Bo patrzylam wczoraj i sie nie zwolnilo, ale moze cos sie zmienilo, bo my chcielismy trzy miejsca obok siebie, a to trzecie bylo zajete..." albo "Bo moj brat/stryj/kuzyn przyjezdza jutro, ale nie pamietam jego tablic rejestracyjnych i nie wiem czy wezma psa, ale gdzie on ma przyjsc zeby dostac przepustke i czy na pewno tutaj, zeby nie bylo zadnych pomylek, bo ja juz za niego zaplacilem...", po czym nastepowal telefon do owego krewnego, bo nie ma jak zablokowac kolejke na 10 minut kiedy za toba czeka kilkanascie osob... Mowie Wam, z trudem sie powstrzymywalam, zeby nie burknac na jednego z drugim idiote... W koncu jednak i ja sie doczekalam, dojechalismy na nasza miejscowke i okazalo sie, ze trafilismy w totka, bo po obu stronach mielismy po dwa miejsca wolne. Nie tylko wydawalo sie jakbysmy mieli dla siebie spory kawal lasu, ale jeszcze moglismy wybierac najlepsze miejsca na gry, a Nik uprawiac off-roading na rowerze po korzeniach, kamieniach i innych wertepach.

Widok sprzed przyczepy - wyglada jakbysmy mieli caly las dla siebie :)
 

Byla to zreszta mila niespodzianka, bo te miejscowki sa zwykle mocno oblegane i trzeba je szybko rezerwowac bo znikaja niczym swieze buleczki. Musze jednak przyznac, ze caly kemping byl wyraznie przerzedzony. Jezdzimy na niego od poczatku naszej przygody z kemperem i na dlugie weekendy zwykle pekal w szwach. Nawet przy kiepskiej pogodzie ludzie siedzieli pod namiotami i praktycznie nie bylo wolnych miejsc. Tym razem wszedzie mozna bylo dostrzec puste miejscowki, a pogode mielismy wrecz wymarzona. Nie wiem czy to inflacja zjada ludziom kase, czy co? Oczywiscie pobyt w srodku lasu ma swoje kiepskie strony, bo juz pierwszego wieczoru Nik wylazl z krzakow z kleszczem lazacym mu po nodze. Dzieciaki dostaly zakaz wlazenia w chaszcze i pozniej juz zadnego nie widzielismy. Mam nadzieje, ze faktycznie zaden nas nie dopadl, a nie ze jakiegos przeoczylismy. ;)

Tak naprawde, jesli o sam kemping chodzi, to nie mam za bardzo o czym pisac. Byl on chyba najleniwszym w naszej karierze. Tylko raz wyruszylismy poza pole kempingowe. Pojechalismy po kawe dla rodzicow oraz napoje dla dzieciakow, tak, zeby na chwile sie wyrwac. Poza tym gralismy w pilke, w badmintona, rzucalismy latajacym talerzem i duzo spacerowalismy.

Rzucanie latajacym talerzem uchwycone zza drzew, bo nie chcialo mi sie ruszac z fotela ;)
 

Dzieciaki oczywiscie nabijaly kilometry na rowerach. Bylismy dosc blisko "centrum" pola kempingowego, gdzie znajdowal sie sklepik, plac zabaw, sala gier oraz boisko do koszykowki, a Potworki sa juz na tyle duze, ze pozwolilismy im jezdzic samodzielnie.

Jakos dziwnie tu panna wyszla, jakby miala za maly rower...
 

Oboje oczywiscie chetnie korzystali z tego nowego przywileju. Wszyscy dlugo spalismy, niektorzy rowniez w srodku dnia. ;)

Reszta z nas jakos dawala rade bez drzemek
 

Chyba potrzebowalismy takiego spokojnego czasu, bo ostatnie tygodnie byly naprawde intensywne. W niedziele rano zaspalismy do kosciola, co wywolalo wielka radosc Bi, ktora juz poprzedniego dnia prosila zebysmy odpuscili sobie msze. Calkiem niechcacy jej zyczenie sie spelnilo. ;) W pierwszy wieczor Mlodszy, odciety brutalnie od tableta, snul sie i jeczal, ze umiera z nudow. Pozniej jednak odkryl na nowo milosc do roweru, a przy okazji okazalo sie, ze moze juz zupelnie swobodnie jezdzic zarowno na moim, jak i na ojca, kiedy ten obnizyl mu siodelko. Przez reszte dni juz nie smecil, tylko jezdzil w kolko po naszej czesci pola kempingowego, zmieniajac tylko co i rusz rower. O moj klocili sie z Bi, ktora ma jednoslada o dokladnie takim samym rozmiarze, ale upiera sie, ze woli moj, ze lepiej w nim chodza przerzutki, itd. ;) Sprawdzilam i caly uklad jest po prostu inaczej skonstruowany. U mnie trzeba naciskac takie male wypustki, a u Starszej kreci sie sama raczka od kierownicy. Nik ma rower tej samej firmy, takie same przerzutki i nie narzeka, ale panna jak zwykle znalazla sobie pretekst do marudzenia... Mnie niestety kolano dokuczalo caly kemping i jezdzilam niewiele, wybierajac trasy, ktore prowadzily z grubsza na plaskim terenie. I tak zlecialo. Ktos by pomyslal, ze takie spokojne, leniwe dni beda sie dluzyc, a tymczasem kazdy konczyl sie niemozliwie szybko.

Wieczorami oczywiscie dlugo siedzielismy przy ognisku, a komary zarly nas jak szalone
 

Jednego popoludnia zeszlismy nad jezioro, kemping posiada bowiem mala plaze. Zaskoczyly mnie tlumy, bo bylismy raptem 2 km od oceanu, wiec choc pogoda byla piekna, temperatura nie powalala - bylo tak 19-20 stopni przy porywistym wietrze. W sloncu bardzo przyjemnie, ale w cieniu czlowiek szybko siegal po bluze. Bi oczywiscie koniecznie chciala sprawdzic temperature wody (co ciekawe, Nik nawet na plaze nie zszedl i woda go nie interesowala), ktora przy samym brzegu okazala sie calkiem ciepla. Starsza, zachecona, wlazla az po spodenki.

Marzenie zeby wskoczyc i plywac ;)
 

Gdyby mogla, na bank by poplywala. Na szczescie nawet nie wzielam strojow, a zreszta obie mialysmy okres. :D Tak, nadeszly czasy, ze grafik wakacji i wyjazdow trzeba dopasowywac do cykli dwoch bab w rodzinie. Dlugich weekendow jednak sie przeniesc nie da. ;) Zreszta, wiem z doswiadczenia, ze jakbym nie kalkulowala, jakbym nie przeliczala dni, zazwyczaj wszystko mi sie przesuwa i tak czy owak zahaczam okresem o wyjazd. :D

Irytacja przyszla dopiero w poniedzialek, czyli w dzien wyjazdu i o malo nie poprztykalam sie z M. Malzonek od rana latal jak kot z pecherzem, bo jak wie ze ma ruszac w droge, to nie potrafi sobie przetlumaczyc, ze ok, narazie siade, wypije kawe i za godzinke zaczne wszystko pakowac. Albo robic to pomalu i spokojnie. Nie, M. biega, spieszy sie i na wszystkich burczy, bo on chce pakowac rowery, a Potworki chca jeszcze pojezdzic, on chce spuscic reszte czystej wody (zeby potem szybciej bylo przy spuszczaniu brudnej), a ja mu tlumacze, ze wszyscy na pewno jeszcze skorzystamy z toalety, ja bede chciala cos przemyc, itd. Poza tym mowie, zeby sprawdzic stacje spuszczania sciekow (na kempingu byly dwie, jedna w poblizu naszej miejscowki) zeby nie wpakowac sie w taka kolejke jak rok temu kiedy stalismy w ogonku godzine. Lepiej w koncu posiedziec spokojnie w lesie i poczekac az sie poluzuje, szczegolnie, ze nadal trwal rok szkolny, wiec nie trzeba sie spieszyc zeby zwolnic miejsce dla kolejnych kempingowiczow. Moj maz na to, ze bez sensu bo nawet jak sprawdzimy i bedzie malo aut, to nie znaczy ze zanim dojedziemy nie zrobi sie spory ogonek. Taaa, ale mnie chodzilo o to, zeby nie pchac sie na sile w kolejki! W koncu wszystko spakowalismy, ruszamy i... kolejka do spuszczania wody dlugaaasna oczywiscie. Malzonek rusza wiec na druga, przy wyjezdzie z pola kempingowego, a tam jeszcze gorzej. Wscieklam sie, bo to juz kolejny raz M. - w goracej wodzie kapany, goni jak durny, bo "bedziemy wczesniej w domu" i pakuje nas w niekonczaca sie kolejke do oddania sciekow. A tym razem mielismy naprawde rzut beretem do jednej ze stacji i moglismy podejrzec sytuacje! Malzonek na to, ze "tak tu chyba nigdy nie bylo". Ze co?! Czyli identyczna sytuacja z zeszlego roku mi sie najwyrazniej przysnila!!! :/ Stalismy w kolejce bite pol godziny. Potem kilka razy utknelismy w korkach i do domu zajechalismy o 15. Pokaze Wam przy okazji jaka akcje udalo nam sie podejrzec na autostradzie. Jedziemy w korku, wiec w tempie iscie slimaczym. A tu po poboczu przemyka jakis mercedesik z Nowego Jorku! Myslala baba (pozniej udalo sie podejrzec kto to) ze uda jej sie poboczem wyprzedzic rzadek aut. Przed nami jakas mazda zauwazyla jednak najwyrazniej jej manewr i szybciutko wyskoczyla tez czesciowo na pobocze, ale nie zeby rowniez przejechac, tylko zeby zajechac tamtej droge. Dwa auta za nim tez predko przyspieszyly, blokujac kobite na poboczu. Co ktorys zostal w tyle i probowala wskoczyc na pas, mazda natychmiast skrecala i ponownie ja blokowala. Jechala tak sobie zygzakiem dobre pol km i pewnie niezle ja wytrzeslo, bo na pomoczu wyryte sa rowki, zeby kierowca poczul, ze zjechal z pasa. A niech ma za cwaniakowanie! :D

Po prawej "cwaniara", przed nia uparta mazda, a po lewej kolejne dwa auta blokujace cwaniare na poboczu
 

W koncu komus jadacemu za mazda znudzila sie blokada i wpuscil ja na pas. Kierowca mazdy nadal jednak byl na nia ciety, bo co chwila przyhamowywal jej przed nosem. Kiedy probowala zjechac na drugi pas, znow ja blokowal. Tu juz ta zabawa w kotka i myszke zaczynala byc mniej zabawna, bo tylko czekalam az sie "pukna", zablokuja autostrade kompletnie i w ogole sie tam ustoimy... W koncu jednak baba dala za wygrana, pozwolila sie wyprzedzic kilku samochodom i mazda zostawila ja daleko w tyle. ;)

W kazdym razie, po dlugim staniu w kolejce, a potem snuciu sie w korkach, w koncu dojechalismy do chalupy, do "stesknionego" kiciula. No wlasnie. Ciekawe jestescie jak Oreo zniosla 3-dniowa rozlake? Wyjechalismy w piatek po poludniu. W niedziele rano zajrzal do niej moj tata. Zajrzal i nawet zadzwonil na Whatsapp'a z kamera, zeby pokazac, ze kot zyje, obciera mu sie o nogi i domaga wziecia na rece. Poprosilam zeby nalal kotu swiezej wody i spytalam czy nie sprzatnal by kuwety, ale jakos nie mial ochoty. :D W poniedzialek, w drodze do domu, Potworki klocily sie o to, kto kota pierwszy "pomietosi". I co? Kociak, po poczatkowym mruczeniu, szybko stwierdzil chyba jednak, ze juz ma nas ponownie dosc i zaczal wyrywac sie, gryzac i drapiac. To tyle z tesknoty. ;) Choc trzeba przyznac, ze wieczorem przylazla i uciela sobie drzemke, najpierw na ramieniu M., a pozniej na moich kolanach. A  od dawna juz tego nie robila. Od jakiegos czasu zachowuje sie jak "zwykly" kot, czyli lubi byc gdzies obok, chodzi za nami po domu, ale jednak trzyma delikatny dystans. A mojego tate myslalam, ze udusze! Wyobrazcie sobie bowiem, ze wrocilismy, sprawdzam miski zeby zobaczyc jak Oreo poradzila sobie z zostawionymi zapasami, a tu... nie ma miski z woda. Chodze, szukam, zastanawiajac sie gdzie tata ja zostawil. W koncu znalazlam - w zlewie w kuchni! Problem w tym, ze kociak jeszcze nie doskakuje do kuchennych blatow, wiec nie mial szans sie napic! Tata potem przyznal, ze zagadal sie ze mna, w miedzyczasie dostawal jeszcze jakies wiadomosci z pracy, wstawil miske zeby ja przeplukac i nalac swiezej wody i... o niej zapomnial! Cale szczescie, ze wrocilismy tylko dzien pozniej. Gdybysmy zostali na kempingu dluzej, kot padlby z pragnienia! :O Tego popoludnia wiekszosc czasu spedzilismy oczywiscie rozpakowujac przyczepe, a pozniej po kolei biorac prysznice. Na koniec zaczelam wstawiac prania, ale to zajelo mi kolejne trzy dni zeby skonczyc. ;) Zajrzalam tez oczywiscie do warzywnika, gdzie jak sie obawialam, nasiona grochu znow zostaly przez "cos" wygrzebane. Czeka mnie wysiew w doniczkach i zasadzenie gotowych sadzonek. :/

We wtorek nastapil brutalny powrot do rzeczywistosci, choc mozg caly czas sie sam ze soba klocil, ze powinien byc poniedzialek. ;) Calkiem mile uczucie kiedy sobie czlowiek uswiadomi, ze pracujacy tydzien bedzie krotszy. Przestawic sie oczywiscie ciezko, wiec M. rano napisal mi sms'a czy tego dnia Nik ma trening, a Bi akrobatyke? Uswiadomilam malzonkowi, ze mamy wtorek, a wiec tym razem to Starsza ma trening. ;) Po pracy popedzilam wiec do chalupy, zjedlismy obiad i pojechalam na boisko. Tym razem wzielam ze soba oboje dzieciakow, bowiem mama jednej z dziewczynek z druzyny napisala, ze zabiera rowniez syna, ktory jednoczesnie jest najlepszym kumplem Kokusia. Malzonek wykorzystal spokoj i cisze i... upiekl sernik. :D Bi biegala wiec za pilka, co kocha najbardziej.

Starsza przy pilce
 

A Nik biegal za kumplem. :D Tarzali sie po pagorku, na ktorym (o zgrozo!) dzieciaki czesto lapaly kleszcze. Potem dorwali jednak Nintendo i myslalam, ze to koniec szalenstw. Na szczescie dojrzeli gdzies pilke do kosza pozostawiona przez dzieciaki po przerwie (szkola ma skrzynie na pilki, skakanki i tym podobne rzeczy, ale nikt ich nie zamyka), wiec stwierdzili ze pograja w koszykowke. Mialam wiec dwoje wymeczonych dzieciakow, czyli prawidlowo. ;)

Tak, fota pstryknieta przez okno auta, bo chlopcy grali zaraz obok

Zapomnialam napisac, ze "brutalna" rzeczywistosc dopadla mnie w sumie jeszcze zanim dlugi weekend sie dobrze zaczal. ;) W piatek dostalam najpierw smsa, ze ceramika pomalowana przez Bi i dziewczyny jest gotowa do odebrania. Oczywiscie dodane, ze prosza aby to odebrac w ciagu tygodnia, bo maja malo miejsca do przechowywania. Praktycznie tydzien im zajelo zeby to wypalic i oczekuja ze przyjade po to zaraz w dlugi weekend?! No sorki... Tego samego dnia otrzymalam maila ze szkoly, ktorego sie w sumie spodziewalam, mianowicie, ze Nik dostal sie do klasy z zaawansowana matematyka. Ech... Zapytalam Kokusia co o tym sadzi i jest chetny, wiec nie bede go ograniczac. Ale juz sie wzdrygam na wspomnienie odrabiania lekcji z Bi i glowieniem sie nad rozwiazaniem, szukaniem w Google, itd. Miejmy nadzieje, ze brat okaze sie bystrzejszy, albo moze trafi na lepsza nauczycielke, ktora da rade sprawniej wszystko dzieciakom wytlumaczyc. ;) W kazdym razie, wyslalam odpowiedz do szkoly, choc kursor myszki na chwile zawiesilam nad "zgadzam sie" i "nie zgadzam sie", ostatni raz rozwazajac opcje, bo teraz juz wiem dokladnie w co sie pakuje. :D

W srode rano odstawilam Potworki na autobus, po czym jak zwykle Maya czekala na poganianie za pileczka, a Oreo na sniadanie. ;) Potem poskladalam jedno pranie, przelozylam do suszarki nastepne i wstawilam kolejne, nadal bowiem odkopywalam sie z pokempingowych brudow, a caly czas dokladamy rzeczy na biezaco. W miedzyczasie zadzwonil moj telefon. Juz mialam nie odbierac, bo o tej porze to zwykle tylko reklamy, ale poszlam spojrzec kontrolnie, a tam... szkola Potworkow! Az mi sie goraco zrobilo! Byla 8:45, wiec musieli dopiero co dojechac i przed oczami stanelo mi wydarzenie sprzed kilku lat, kiedy Nik przewrocil sie w autobusie i rozcial glowe o metalowa framuge okna. Musialam z nim jechac wtedy do lekarza, a rozciecie zszyli klamrami. Kiedy ma ogolona glowe, do dzis widac blizne. :( Tym razem na szczescie dzwonila tylko Bi (nie wiem dlaczego nie z wlasnego telefonu; moze jej nie pozwolili) zeby spytac czy odbiore ja po szkole, ma bowiem mala "imprezke" i zostaje dluzej. Tydzien wczesniej dowiedzielismy sie, ze panna zostala wyrozniona w jakims szkolnym konkursie literackim i te grupke wyroznionych dzieci, w ramach gratulacji, nauczyciele zapraszaja na lody. Tylko do szkolnej stolowki, ale deser to deser. ;) Juz w zeszlym tygodniu wypisalam pozwolenie na zostanie przez nia w szkole dluzej i zaznaczylam, ze ja odbiore (pewnie zapomniala oddac kartke), ale dobrze sie stalo, ze do mnie zadzwonila z pytaniem, bo na smierc o tym zapomnialam! To tyle jesli chodzi o przestawienie sie w tryb "obowiazki" po dlugim weekendzie. :D

A w telefonie mialam zdjecie zawiadomienia, "zeby nie zapomniec" :D
 

Podobnie wylecialo mi z glowy zaproszenie dla Nika na urodziny ulubionego kumpla i dobrze ze kiedy spotkali sie we wtorek na treningu siostr, chlopak podszedl i zapytal. No nie moge sie ogarnac ostatnio... ;) Pozniej pojechalam juz spokojnie do pracy, choc w poludnie wyszlam i pojechalam zeby odebrac gotowa ceramike. Na szczescie to tylko jakies 10 minut drogi od mojej roboty. Myslalam, ze strzele Wam fote gotowych "dziel" dziewczyn, ale wszystko bylo porzadnie popakowane i zabezpieczone, wiec nie chcialam tego rozwijac. Pstryknelam tylko zdjecie kubkowi Bi.

Niesamowite jak to ladnie wyglada po wykonczeniu!
 

Od srody, na kolejne dwa dni zapowiadali solidne upaly, wiec po powrocie zaparkowalam z tylu budynku, a przy okazji podeszlam zobaczyc jak sie miewa "znajoma" ges kanadyjska. ;) Jakis czas temu, kiedy podeszlam do znajdujacych sie tam stawow (chcialam podejrzec zaby; nie na darmo zostalam biologiem, bo zawsze lubilam obserwowac zyjatka), zauwazylam ges siedzaca na gniezdzie. Zaczelam zagladac do niej z daleka przy kazdym spacerze wokol budynku. I w koncu, w srode, pojawily sie maluchy! Takie slodkie, puchate kulki. Naliczylam 4, ale tym razem pilnowalo ich oboje rodzicow, z ktorych jedno na mnie syczalo, wiec nie moglam podejsc zbyt blisko. :D

Pewnie malo co bedzie widac, ale po lewej od rodzicow sa dwa maluchy, a za tym uschnietym krzakiem, kolejne dwa
 

Po pracy pojechalam wiec prosto po Bi, ktora wyszla ze szkoly bardzo zadowolona, choc w sumie nie robili nic specjalnego. Ot, zjedli lody, pobawili sie na placu zabaw i tyle. Potem trzeba sie bylo przebic przez popoludniowe korki, wiec do chalupy dojechalysmy doslownie 10 minut przed wyjsciem chlopakow. Tego dnia druzyna Kokusia miala trening polaczony z rekrutacja nowych potencjalnych zawodnikow. Tak naprawde powinnam chyba napisac "potencjalnych", bowiem okazuje sie, ze az czterech chlopcow odchodzi z zespolu, wiec przy dwoch rekrutantach, nadal dwojki im brakuje, wiec chetni z gory maja raczej zaklepane miejsce. :D

Jedyne zdjecie jakie pstryknelam - wszyscy maszeruja gdzies, odwroceni w druga strone! :D
 

Z jakiegos powodu bardzo chca miec 16 zawodnikow (dla mnie to bez sensu, bo graja 9x9, wiec zawsze cala gromada siedzi), wobec czego dopytuja czy ktos nie slyszal o jakims chlopcu, ktory chcialby sprobowac. Ja slyszalam o koledze Kokusia, ale jest z mlodszego rocznika i podobno klub nie pozwoli grac mu ze starszymi, mimo, ze to w sumie tylko kilka miesiecy roznicy... Do druzyny ligowej ponownie postanowila startowac Bi, mimo porazki rok temu. Jej pierwsza rekrutacja odbyla sie tego samego dnia, zaraz po Kokusiowej. Tu niestety jest odwrotny problem. Miejsc maja ponoc 2, a chetnych zawodniczek 3. Podobnie bylo rok temu, wiec obawiam sie, ze Starsza znow moze spotkac rozczarowanie. :(

Bi "szczela" ;)
 

Zla jestem na niektore panny lub ich rodzicow, bo np. taka przyjaciolka Bi, dostala sie rok temu. No i ok, ale dziewczyna intensywnie trenuje tez taekwondo, jest podobno juz na bardzo wysokim poziomie, rutynowo wyjezdza na turnieje poza Stan, walczy ze starszymi o kilka lat zawodnikami, itd. W rezultacie, jej rodzice klada wiekszy nacisk wlasnie na ten sport. Jesli trening czy mecz koliduje z taekwondo, zawsze wybiora to drugie. Rozumiem to, bo sama pewnie robilabym identycznie, ale w rezultacie A. opuszcza polowe treningow i meczow, wiec zajmuje miejsce w druzynie kiedy inne dziewczynki stracily szanse, a moglyby spelniac tu swoja pasje... I jej mama mowila mi, ze chca sobie dac spokoj z ligowa druzyna bo ich grafik robi sie zbyt intensywny, tymczasem co? Dziewczyna znow bierze udzial w rekrutacji, czyli chce grac dalej... No coz, marudze, ale podejrzewam, ze A. nie jest jedyna, ktora tak lapie kilka srok za ogon, a tymczasem Bi, ktora na pilke leci jak na skrzydlach i marzy zeby miec wiecej treningow i meczow, nie moze sie dostac do druzyny. :/ W kazdym razie, do domu dojechalysmy z panna dopiero tuz przed 20, wiec potem juz tylko szybko cos przekasic, przygotowac sniadaniowki i ciuchy na kolejny dzien i do lozek. Dopiero lezac juz we wlasnym wyrku, przypomnialam sobie, ze przez ten intensywny wieczor... zapomnialam podlac moj warzywnik! A dzien byl niemal upalny, bo stuknelo 27 stopni! :/

I niewiadomo kiedy, nadszedl czerwiec. Zawsze mam wrazenie, ze tak od marca, to tylko mrugne i jest koniec roku szkolnego. Nie inaczej bylo w tym. Czerwiec tez zleci jak glupi, bo jego prawie polowa bedzie bardzo intensywna, a potem zacznal sie wakacje i zanim czlowiek glebiej odetchnie i odpocznie, zrobi sie lipiec. :D W czwartek jak zwykle rano zawiozlam dzieciaki do szkoly. Tym razem nawet dobrze sie zlozylo, bo Bi wziela te ceramiczne arcydziela zeby oddac je kolezankom, a nie wiem czy przetrwalyby one podroz autobusem szkolnym. ;) Potem pojechalam do pracy i na dzien dobry zgrzytalam zebami ze zlosci, bo wpakowalam sie w niezly zator prawie pod sama robota. Najlepiej ze czytalam na stronie Fejsa naszej miejscowosci, ze sa tam roboty drogowe i trasa czesciowo zamknieta, juz tydzien wczesniej tam utknelam i... najwyrazniej niczego sie nie nauczylam. ;) Po pracy na spokojnie do chalupy, bo tego dnia jakims cudem nic sie nie dzialo. To znaczy, z zajec dodatkowych, bo wiadomo, czlowiek zawsze sobie cos znajdzie. Malzonek np., pojechal z Kokusiem ogladac nowy rower dla Mlodego. Stary kupilismy mu zaledwie dwa lata temu, ale Nik niespodziewanie bardzo urosl, wiec wydaje sie juz nieco malawy. Dodatkowo byl to juz rower uzywany, a Mlodszy jest ciezkim uzytkownikiem; wiekszosc rowerow po prostu wykancza. ;) On nie jezdzi po drodze, tylko po kraweznikach i wszelkich mozliwych wybojach. Na kempingach ma szczegolnie pole do popisu i w rowerze juz solidnie cos zgrzytalo i klekotalo. Malzonek stwierdzil, ze chyba potrzebny mu porzadny rower z dobrym zawieszeniem; taki przeznaczony po prostu do terenowej jazdy. Udalo mu sie dostac fajny sprzet od prawdziwego pasjonata takiej jazdy, tyle ze kosztowal dobrych kilka stowek. Wiecej niz moj wlasny rower. ;) Nie jestem przekonana czy taka "fura" potrzebna jest 10-letniemu smarkaczowi, ale moze przynajmniej ten rower wytrzyma Kokusiowa jazde dluzej. ;) Chlopaki po sprzecior pojechali az 40 minut drogi od nas (w jedna strone), wiec nie bylo ich wlasciwie cale popoludnie.

W ten sposob, najmlodszy w rodzinie ma rower wiekszy i lepszy od mojego, ale czego sie nie robi dla dzieci...
 

Ja w tym czasie poskladalam pranie, ogarnelam lekko kuchnie i poszlam do ogrodu zeby posadzic w koncu kwiaty w doniczkach. Zdjec nie mam, bo wygladaja marnie i to delikatnie mowiac. ;) Po tym jak zostawilam je na dlugi weekend, a potem zapomnialam podlac w srode, byly po prostu na wpol zywe. ;) No ale przesadzilam do wiekszych, docelowych doniczek, podlalam porzadnie (warzywnik tez) i zobaczymy czy sie "odbija". Niestety zuzylam caly zapas ziemi doniczkowej, a potrzebuje troche zeby posadzic groch. Jak pisalam wyzej, wyglada ze znowu wszystkie posadzone nasiona zostaly wygrzebane i zjedzone, wiec chce je zaczac w doniczce a potem przesadzic. Bede musiala podebrac chyba troche gleby z warzywnika. ;) W koncu nie potrzebuje jej duzo; tyle tylko zeby nasiona zdolaly wykielkowac i mlode sadzonki puscic liscie...

Dopiero co byl piatek i wyjezdzalismy na 3 dni odpoczynku i znow jest piatek. :) Tydzien zlecial niewiadomo jak i kiedy. Rano jak zwykle odprowadzic Potworki na autobus, a potem juz Maya goraczkowo szukala pileczki, a Oreo domagala sie sniadania. Oboje dzieciakow mialo miec tego dnia cos jakby "dzien sportu" (tutaj zwane field day). "Jakby", bo tak naprawde zwykle sportu w tym niewiele. ;) Po prostu dzien, gdzie nie ma lekcji, tylko calodzienne gry i zabawy na swiezym powietrzu. Nieco pechowo wypadl on w jeden z najupalniejszych w tym roku (jak narazie) dni. Lepiej oczywiscie niz gdyby padal deszcz, ale wczesnym popoludniem temperatura miala przekroczyc 30 stopni, wiec bieganie w sloncu to raczej mogla byc tortura a nie przyjemnosc. Juz poprzednia noc byla ciepla, wiec zostawilam pootwierane drzwi do sypialni zeby zrobic przewiew. Dalo to niestety pole do popisu kiciulowi, ktory buszowal po pokojach. Nik, ktory ostatnio jest glownym domowym malkontentem, juz od rana mial humor na "nie". Nie chce kremu z filtrem. Nie ma ochoty na field day bo jest niewyspany, zmeczony, a nauczyciele kaza caly czas sie bawic i nie ma odpoczynku. Wcale sie nie cieszy, ze nie bedzie lekcji. Ktos by pomyslal, ze fajniej jednak spedzic dzien na zabawie niz nauce, tak? :D Bi dla odmiany tryskala entuzjazmem, ale akurat jej caly rocznik, z racji ze od wrzesnia ida do nowej szkoly, na pozegnanie mial field day w prywatnym klubie w naszej miejscowosci.

Taka ulotke przyslali rodzicom mailem
 

Oprocz typowych zabaw na swiezym powietrzu, mieli miec tez do dyspozycji korty tenisowe, boisko do siatkowki, a nawet basen. Co prawda wiosne mamy srednio ciepla, wiec przewidywalam ze woda bedzie lodowata, ale Starsza twardo rano zalozyla pod ubranie stroj kapielowy i spakowala recznik. :D Oni odjechali, a matka poskladac kolejne pranie (jeszcze jeden ladunek i to po-kempingowe mam odhaczone! :D), wstawic zmywarke i do roboty. W pracy na szczescie cisza i dwie osoby (plus szef) pracujacy z domu, wiec wszyscy "uciekli" wczesniej. Pojechalam po spozywke, a potem do chalupy, spodziewajac sie, ze bede miala tylko tyle czasu zeby rozpakowac torby i zjesc obiad, po czym bede musiala pedzic z Bi na boisko. Tego dnia miala miec bowiem druga czesc rekrutacji do druzyny ligowej. W prognozach jednak straszono wieczornymi burzami i choc wczesniej dostalam maila, ze decyzja o przelozeniu lub nie zapadnie do 16, to dopiero po 17 przyszedl mail, ze jednak przekladaja rekrutacje na nastepna srode. Starsza odetchnela z ulga, bo oboje z Kokusiem, po dniu biegania na swiezym powietrzu, byli padnieci oraz spaleni sloncem. Nawet Bi, ktora spakowala krem z filtrem i podobno nalozyla go po kapieli w basenie (oboje posmarowalam tez przed odjazdem do szkoly). Hmmm... Jak to zwykle bywa, jak przelozyli rekrutacje, to po chwili prognozy pokazaly mozliwe burze dopiero o 20. ;) Czekalam i czekalam czy cos zacznie sie dziac, ale w koncu zrezygnowana poszlam podlac kwiatki oraz warzywa, bo zaczelo to wygladac jakby wszystko mialo przejsc bokiem... Oczywiscie gdybym nie podlala, tak by sie wlasnie stalo, ale poniewaz ogrod zostal podlany, to jeszcze przed 20 rzeczywiscie pojawily sie pierwsze grzmoty, a po chwili deszcz. Typowe. ;) Wieczor spedzilismy wiec w miare spokojnie, choc przyznaje, ze wolalabym miec juz ta rekrutacje z glowy. Niestety, teraz znow bedziemy miec kolejna srode z dwiema...

Do przeczytania!

5 komentarzy:

  1. Świetny ten kubek Bi! Aż sama zapragnęłam zrobić sobie coś swojego :P A u nas w dzień 20st a w nocy zimno (ok5-8st). Gdzie to lato? buziaki dla Was!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas pogoda podobna. Upalne dni to tak pojedynczo i przypadkowo. A tak to w dzien znosnie, ale noce ziiimne... A kubek faktycznie fajny. Stwierdzilam, ze jak dzieci beda chcialy tam kiedys wrocic, to sobie tez cos wezme i pomaluje. ;)

      Usuń
  2. Najważniejsze, że wyjazd się udał i mieliście takie fajne miejsce. Co prawda podejrzewam, że znam odpowiedź, ale zdjęcie śpiącego Nika jest zrobione w kamperze? Bo wygląda jakby było w zwykłym pokoju i w życiu bym nie powiedziała, że to tak fajnie może wyglądać - po prostu mam złe wspomnienia i traumę do końca życia po wakacjach z mamą :D
    Widzę, że nie tylko ja mam problem po takich długich weekendach z tym, jaki to dzień i jakie zajęcia.
    Kubek piękny!!!
    U nas podobna sytuacja była z tym kółkiem informatycznym. Było tyle dzieci, które w zeszłym roku miały 6 na koniec, że nie wszyscy mogli się dostać i decydowała zasada, kto pierwszy napisze do pana z potwierdzeniem, ten się dostanie. Później się okazało, że z tych przyjętych 16, systematycznie chodziło tylko 8, bo reszcie kółko kolidowało z innymi zajęciami. Choć nie wiem, czemu pan nie dobrał tych brakujących osób - pewnie z mniejszą grupą było mu wygodniej. Ale jak dla mnie to takie samolubne - sama nie mogę być, ale innym będę zajmowała miejsce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, kanapa jest w kamperze. Na noc sie ja rozklada na plasko, a na to opada lozko moje i M. Ta brazowa "sciana" nad Kokusiem, to wlasnie dol naszego lozka. :)
      Dni wolne wytracaja mnie z rytmu kompletnie, a jeszcze dochodzi kwestia poogarniania prania i w ogole. Zawsze czuje, ze potrzebuje wakacji po wakacjach. :D
      Ja wlasnie nie rozumiem dlaczego ludzie zapisuja dzieciaki skoro wiedza, ze nie bedzie na jakies zajecia czasu... Owszem, czasem daje sie cos pogodzic, ale jak z gory sie wie, ze bedzie z czyms kolidowac, to juz przesada...

      Usuń
  3. Zazdroszcze wam dlugiego weekendu na Memorial Day. 3-4 dni to juz prawie jak male wakacje, fajnie tam mieliscie.
    Kompletnie udusilalabym tate za zapomnienie o wodzie dla Oreo. Bardzo zle sie stalo, szkoda kotki. A juz na calego zrobilabym awanture M, ze tak glupio zachowuje sie z pakowaniem przyczepy w dniu powrotu od samego rana. Kompletnie to jest niepotrzebne, szkodliwe, a nawet niepraktyczne. Tym bardziej, ze wasza droga do domu to zaledwie 2-2,5 h! Tyle co nic! Z tego wszystkiego pospiechu byliscie juz w domu na 3pm, a spokojnie moglibyscie byc na 7-8 pm. Po co tak psuc nastroj innym na wyjezdzie? Po co taka irytacja o byle co???
    (W rodzinie mojego meza byla podobnie zachowujaca sie osoba. Zawsze wtedy moj maz tak jej doradzal: Idz, lec, zrob to-tamto-wszystko szybko, jak najszybciej. Bedziesz na prowadzeniu! A potem szybko sie poloz do trumny i szybciutko sie rozloz!)

    OdpowiedzUsuń