Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 7 kwietnia 2023

Nadchodzily Swieta...

Ale do nich trwala zwykla codziennosc. ;)

Ostatni piatek, 31 marca, czesciowo opisalam tydzien temu. Pozostalo dodac, ze odebralam Potworki ze szkoly, przyjechalismy do chalupy, zjedlismy obiad i czas byl jechac z Kokusiem na mecz. Niestety, stwierdzam, ze chlopakom po prostu nie idzie gra na hali. Albo to wina innego podloza, albo ostrego swiatla, czy tez fakt, ze mecze odbywaja sie poznym popoludniem w piatek, kiedy zmeczeni sa juz calym tygodniem... Faktem jest jednak, ze przegrywaja raz za razem. Nie inaczej bylo wtedy. Przegrali i to solidnie, bo 1:5.

Kolega sciga sie do pilki, a Nik czai, gotowy do asysty
 

Kiepsko to oczywiscie wplywa na morale zawodnikow; jedni placza, reszta wzrusza ramionami, ze po co sie starac skoro i tak przegraja... Dla Nika akurat mecz to okazja do spotkania z kolegami, a wynik to sprawa drugorzedna. ;) Zamiast wiec oplakiwac przegrana, wyprosil chicken tenders i pojechalismy do chalupy. A! Zapomnialabym! Wspomnialam w poprzednim poscie, ze M. wrocil wczesniej z pracy, ale zapomnialam napisac, ze wymyslil, ze usmazy racuchy. No, jak mu sie chce, to czemu by nie? W koncu nie pogardze racuszkiem. ;) Niestety, przy okazji... wykonczyl moj stojacy mikser! Na obrone M., mial on juz 18 lat, a kupilam go za grosze, bo zarabialam wtedy tyle, co nic. ;) Nie byl to wiec najmocniejszy sprzet swiata, a w dodatku juz od kilku lat przerywal, zacinal sie i czekalismy az padnie. Tyle, ze juz przy przeprowadzce, PIEC lat temu, myslelismy, zeby kupic nowy, ale stwierdzilismy, ze poki jako tako dziala, poczekamy. A wyzional ducha dopiero teraz. :D Oczywiscie tydzien przed Swietami, wiec presja byla zeby szybko kupic nowy sprzet. Nie ma ze popatrze, poszukam okazji, zastanowie sie... Na szczescie wiedzialam mniej wiecej co chce, a w dobie internetu moglam szybko sprawdzic co (i za ile) oferuja okoliczne sklepy. Okazalo sie jednak, ze najlepsza okazje i tak zlapalam na starym, dobrym Amazonie, a jak jeszcze dodalam uzbierane punkty, to nowiutki sprzet kupilam niemal za grosze. ;) Tyle, ze musialam poczekac na przesylke, ale na szczescie do Wielkanocy zostal tydzien, a nie dwa dni, wiec mialam czas. I na tym moze sensacje tego dnia by sie skonczyly, gdyby nie to, ze... Niedzwiedz znow wywalil nam smietnik!!! Nosz jasna cholera by go wziela!

Zdjecie zrobione nastepnego ranka
 

Tego dnia zbierali smieci, ale nie wystawilismy kubla, bo w srodku byl doslownie jeden worek. I akurat musial go wyciagnac! :/ Pechowo, zauwazylam wywalony kubel kiedy M. jeszcze nie spal, wiec malzonek wyszedl na taras i dojrzawszy drania, zaczal na niego pokrzykiwac. Misiek niestety postanowil wtedy poszukac spokojniejszego miejsca na konsumpcje i jak wczesniej zajadal przy tarasie, tak teraz przeciagnal worek az za szopke, pieknie rozwlekajac smieci po calej dlugosci ogrodu. :/ Szlag. A tak w ogole to niedzwiadek byl naprawde ogromny; to nie jakis mlodziak, tylko wyrosniety, dojrzaly samiec.

Niestety, zza drzewa wystawala tylko wielka, czarna doopa (po lewej od szopki) ;)
 

Po tym, uprzedzilam dzieciaki, ze w tym roku poszukiwanie jajek robie im w chalupie, bo nie bede ryzykowac lazenia po nocy, szczegolnie, ze misiak, raz cos znalazlszy, bedzie teraz regularnie wracal... :/

Na sobote prognozy obiecywaly gwaltowne ocieplenie, nawet do 19 stopni. Jak to jednak z naszym "szczesciem" bywa, przyszlo ono dopiero po poludniu. Rano bylo nie tylko chlodno - 8 stopni, ale na dodatek wialo i padalo. A ja mialam na ten poranek plany, jakze by inaczej. Z samego rana zawiozlam Potworki do Polskiej Szkoly. Tylko na dwie godziny, ale dobre i to. Nie chcialam zeby stracili calego dnia, bo dwie kolejne soboty sa wolne od zajec, a nastepna to juz pierwsze mecze pilki i (w zaleznosci od ich godziny) raczej ich w szkole nie bedzie. Dodatkowo, jak ostatnio pisalam, akurat tego dnia Bi miala dyktando, a Nik wieksza klasowke i chcialam tez zeby je napisali, bo z czegos te panie musza potem przeciez wystawic oceny... Troche mialam wiec jezdzenia w te i we wte, bo zawiozlam ich na 8:30, wrocilam do domu, godzinke posiedzialam, wypilam kawe i... musialam jechac z powrotem. Odebranie dzieci wczesniej to okazuje sie, niezle ceregiele, bo trzeba podejsc do biura, wypisac karteczki z imieniem i nazwiskiem dziecka, klasa i godzina odebrania, te z kolei przekazywane sa dyzurnym, ktorzy ida do klas i przyprowadzaja dzieciaki do biura. Trzy zbedne kroki, skoro nauczycielki mnie znaja (zreszta nikt mnie nawet nie wylegitymowal), uprzedzalam, ze bede zabierala dzieciaki tego dnia wczesniej i moglam po prostu podejsc do klas i je zabrac. No ale biurokracja rzadzi. :D Tak czy owak, odebralam Potworki i pojechalismy prosto na tradycyjne poszukiwanie jajek odbywajace sie corocznie w klubie polo w naszej miejscowosci. Dwa lata temu dzieciaki cudownie bawily sie, glownie karmiac marchwka konie w stajni. Rok temu lal deszcz i juz mieli impreze zupelnie odwolac, ale w ostatniej chwili zmienili ja na "przejazdowa", gdzie jechalismy autem i co jakis czas zatrzymywalismy sie przy zadaszeniach, gdzie dzieciaki dostawaly jajka i upominki. Szczerze, to pogoda byla tak paskudna, ze liczylam na cos podobnego. A tu niespodzianka, bo tym razem organizatorzy poszli po rozum do glowy i przeniesli imprezke do srodka. Na terenie klubu jest bowiem kilka budynkow, przystosowanych do przyjec. Kiedys bylismy tam na komunii syna znajomych, a w poprzedniej pracy regularnie wynajmowali tam stoliki na Christmas Party. Teraz pod dach przeniesli stanowiska z balonami oraz lokalnymi firmami sprzedajacymi swoje produkty. Tylko woz strazacki i policyjne, do ktorych dzieciaki mogly wsiasc, zostaly oczywiscie na dworze.

Panna zazyczyla sobie samotne zdjecie przed wozem, zeby potem... przeslac je kolezankom. Zaczyna sie :D
 

Przy chlodzie i deszczu, najfajniejsze bylo to, ze stanowisko gdzie mozna bylo kupic gorace napoje oraz jedzenie, przeniesli zupelnie do srodka.

Byly tam istne tlumy, ale nie ma co sie dziwic, bo to bylo jedyne miejsce gdzie mozna sie bylo ogrzac
 

Sporo czasu spedzilismy wlasnie tam. Potworkom kupilam pizze i herbate, sobie kawe i grzalismy dupki, patrzac na deszcz przez okno.

Jak widac, humory dopisywaly ;)
 

Poszukiwania jajek niestety zorganizowali na zewnatrz, ale mielismy szczescie, bo choc mlodsze grupy zbieraly je w ulewie, przed najstarsza grupa akurat przestalo padac. Teoretycznie jajka mogly zbierac dzieci do 10 lat, ale w praktyce nikt tego nie sprawdzal. Bi na poczatku stanowczo zapowiedziala, ze ona nie zbiera, ale pozniej dojrzala w tlumie ludzi kilkoro innych dzieci z VI klas i zmienila zdanie. To niestety zmusilo nas do powrotu w deszczu do samochodu po jej koszyk. Naprawde czasem idzie ja udusic. ;)

Widzicie ile oni tych jajek rozsypali? Setki doslownie! :O
 

W kazdym razie zbieranie jajek to juz wiadomo - istne szalenstwo. Potwory sie oblowily w slodycze i duperele, jak zwykle. Potem jeszcze Nik zazyczyl sobie balona (zwyklego, z helem) oraz balonowe zwierzatko (zabke), ktore robil jakis pan. Tu juz musielismy odstac swoje w kolejce. Pozniej szybko zabralam towarzystwo do domu, zanim dojrzeli cos kolejnego do zaliczenia. ;)

Bi nie przylozyla sie specjalnie do zbiorow, co widac po roznicy w ilosci jaj w koszykach ;)
 

Oczywiscie, kiedy z tamtad wyszlismy, zaczelo przebijac slonce i robic sie wyraznie cieplej. Jak na zlosc. Po poludniu temperatura faktycznie doszla do 19 stopni! :O No nie moglo tak byc rano?!

Otwierac jajka zaczeli juz w samochodzie, ale tak naprawde dopiero w domu wywalili wszystko zeby dokladnie obejrzec zbiory
 

W niedziele rano na msze, ktora jak zawsze przy Niedzieli Palmowej byla bolesnie dluga i Nik sobie przysnal. ;) Wrocilismy do chalupy i trzeba sie bylo juz zajac zwyklymi pierdolami. Na szczescie w lodowce mielismy sporo niedojedzonych obiadow z tygodnia, wiec stwierdzilismy, ze zamiast gotowac kolejny, dojemy co jest. To dalo czas na inne obowiazki, ale tez przyjemnosci. Pogadalismy z rodzinami na Skypie, obejrzelismy ostatni konkurs skokow narciarskich w tym sezonie, a M. wybral sie na spacer. Poczatkowo myslelismy zeby pojsc wszyscy, ale choc bylo prawie 10 stopni, to porywisty i lodowaty wiatr sprawial, ze odczuwalna temperatura byla duzo nizsza. Ani mnie, ani Potworkom nie chcialo sie wychodzic. Za to znow stracha napedzil nam kot. Siedzimy sobie na kanapie, a tu dochodzi nas przytlumione mialczenie. Raz, drugi, trzeci i stalo sie jasne, ze kot gdzies utknal. Niestety, kiedy stanelismy w holu nasluchujac skad dochodzi, mialczenie rozleglo sie jeszcze pare razy coraz ciszej, az w koncu ucichlo zupelnie. Zaczelismy przeszukiwac ponownie szuflady, zagladac we wszystkie katy, poszlismy do gory; ja nawet zajrzalam do pralki myslac, ze moze jakos udalo jej sie tam wspiac i wskoczyc, choc moglabym przysiac ze drzwi do schowka byly zamkniete... Najbardziej martwilo nas, ze to jej mialczenie bylo coraz cichsze. Jeden z kotow ciotki M. kiedys sie na czyms powiesil i choc go odratowali, to juz do konca zycia (a zdechl mlodo, mial moze 3-4 lata) niedomagal. Teraz tez mielismy wizje, ze kot o cos sie zahaczyl i starczylo mu sil tylko na kilka mialkniec. Tak jak poprzednim razem, mija godzina, kota nie ma. Dzieci placza, my tez chodzimy jak struci... i znow mialczenie! Tym razem natychmiast krzyczymy wszyscy do siebie zeby byc cicho i skupic sie na znalezieniu zrodla. Co sie okazalo? Wczesniej M. schodzil kilka razy do piwnicy, najprawdopodobniej za ktoryms razem nie domknal za soba drzwi i kociak musial sie za nim niepostrzezenie wslizgnac na schody. Czyli my tu odchodzimy od zmyslow, a Oreo zwiedza sobie piwnice! Wyjasnilo sie tez dlaczego mialczenie bylo coraz cichsze - kiciul po prostu schodzil po schodach coraz nizej (a dalej od nas). Te zas sa obite dywanem, wiec kota kompletnie nie bylo slychac. Co lepsze, podczas poszukiwan, chyba kazde z nas otworzylo drzwi i zajrzalo na schody, tak zeby sprawdzic, ale nikomu nie przyszlo do glowy zejsc na dol az do piwnicy. ;) Zreszta, sa tam dwa pomieszczenia, cale zawalone, wiec malego kociaka i tak ciezko byloby dostrzec. Najwazniejsze jednak, ze ta cholera po raz kolejny znalazla sie cala i zdrowa. Jak ona zostanie kotem wychodzacym i ktoregos razu nie wroci na noc, to my wszyscy tu bedziemy odchodzic od zmyslow. :D

W poniedzialek rano ponownie byly -3 stopnie, ktore przy silnym wietrze sprawialy, ze czlowiek kulil szyje w kurtke i to zimowa. Zaprowadzilam Potworki na autobus, po czym zagadalam sie z sasiadka. Jej starsza corka wlasnie konczy szkole, do ktorej idzie Bi, wiec czasem slysze "ciekawe" historie. Wiecie, na tym spotkaniu w poprzednim tygodniu, pani dyrektor i nauczyciele opisywali szkole w samych superlatywach. Atmosfera wspaniala, poziom wysoki, ale uczniowie dostaja mnostwo asysty jesli maja z czyms problem, doskonali nauczyciele, sympatyczne dzieciaki, itd. A tak naprawde to bywa... roznie. ;) Slyszalam mnostwo anegdotek o dzieciakach dokuczajacych sobie nawzajem, o bojkach, bullying'u... Teraz corka sasiadow zostala na dwa dni zawieszona w prawach ucznia, bo... przeklula kolezance nos i pechowo zrobila to w czasie treningu, po lekcjach. I tu wszystko rozbija sie o dobor odpowiedniego towarzystwa, bowiem corka sasiadow to naprawde spokojna dziewczyna, ktora jednak leci slepo za bardziej przebojowymi kolezankami. No, typowe. Tamta dziewczyna strasznie chciala miec kolczyk w nosie, a rodzice jej zabronili. Co panna zrobila w odpowiedzi? Zamowila pistolet to przebijania przez internet, po czym w szkole probowala zrobic to sama. Nie mogla jednak dobrze wycelowac, wiec poprosila corke sasiadow o pomoc, a tamtej nawet nie przyszlo do glowy, ze moze miec przez to problemy. Najlepsze, ze to zdarzylo sie ponad miesiac temu, a sasiedzi corke dawno ukarali. Tamta dziewczyna jednak to niezle ziolko i tym zakupionym pistoletem, przebijala w szkole uszy i nosy innym kolezankom. W koncu ktorys rodzice zrobili w szkole awanture. Niestety, tamta, kiedy sie tlumaczyla, wspomniala cos, ze T. przebila jej nos tez w szkole i choc administracja wiedziala ze zrobila to na prosbe tamtej, ukarala rowniez ja... A tak poza tym, to zawieszenie w prawach ucznia, gdzie dzieciak spedzi kilka dni w domu, to jak dla mnie raczej nagroda. Powinni dzieciaki albo za kare zostawic po szkole i kazac szorowac lawki, albo niech zamiast na lekcjach, siedza w jakiejs klasie i pisza tysiac razy "nie bede przebijac nosa kolezankom". :D Tak czy owak, juz sie boje tego middle school i pomyslow, na ktore moga wpasc Potworki, sami czy pod wplywem kolegow... Choc akurat w tym wieku to raczej dziewczyny sprawiaja wiecej klopotow. Chlopcy to jeszcze takie dzieciaki...

W poludnie pojechalam do zwierzynca. Tym razem kot wydawal sie nawet steskniony i sam pchal sie na kolana (choc gryzl przy tym i drapal), za to Maya miala mnie w "tyle" i wolala wygrzewac sie w sloncu na tarasie. Nie chcialo sie jak cholera, ale po godzinie wrocilam grzecznie do roboty na kolejne kilka godzin. ;) Jak to w poniedzialki, wpadlam tylko do domu, wypakowalam sniadaniowki, zjadlam obiad (malzonek po drodze zamowil i odebral chinczyka, mniam!), po czym musialam pedzic z Bi na akrobatyke. Poniewaz panna rowniez przyjechala dosc pozno i konczyla obiad, dojechalysmy spoznione. Jak zwykle ostatnio... :/ Bi poleciala sie pogimnastykowac (teraz juz intensywnie cwicza uklad na wystep), a ja posiedzialam w aucie. 

Panna sama wychodzi po zajeciach, ale uparcie prosi zeby z nia wejsc, wiec przy okazji patrze chwile na ekran
 

Tym razem niestety niezle sie wynudzilam, bo zapomnialam ksiazki, a w telefonie nic ciekawego nie moglam znalezc. W dodatku tata w Polsce, kolezanka nie odbierala, wiec nie mialam nawet z kim pogadac. Godzina w koncu zleciala i wrocilysmy do domu, z ktorego wlasnie wychodzily chlopaki. ;) Po ich powrocie z basenu, reszta wieczoru to juz wiadomo, szykowanie na nastepny dzien.

Aha, dostalam odpowiedz od nauczycielki matematyki Bi. Pani tlumaczyla, ze Starsza ostatnio sporo nadrobila, podreperowala wyniki i ze ona jest pewna, ze w middle school poradzi sobie na rozszerzonej matmie. A tak w ogole to co na to Bi? Hmmm... Panna ma 12 lat, wiec tak naprawde malo wie i niewiele ma do powiedzenia (choc uwaza inaczej). Nauczycielka za to moze pisac sobie co chce, bo to juz nie jej problem. Starsza przechodzi do innej szkoly i kto inny bedzie ja uczyl. A ja nadal nie wiem co robic. Bi chce zostac na zaawansowanej matematyce, choc przyznala, ze jest to dla niej forma "statusu spolecznego". Wiecie, skoro jest na zaawansowanym programie, to znaczy, ze jest madrzejsza od ogolu. :D Ja nadal uwazam, ze moze to zaowocowac w przyszlosci, szczegolnie, ze Bi wlasnie rozpoczyna ten etap edukacji, ktory juz "sie liczy". Jak sobie poradzi w middle school moze zawazyc na jej wynikach w high school, a te juz beda mialy wplyw na wybor college'u, kierunku, jakies potencjalne stypendia, itd. Czyli, w pewnym stopniu na juz dorosla przyszlosc. Ech... jak to mowia: male dzieci maly klopot, duze dzieci duzy klopot. 

Wtorkowy poranek to jak zwykle wyscig z czasem. Potworki chyba w koncu przestawily sie na nowy czas, bo kiedy schodzilam na dol, obydwoje juz nie spali. Ja za to bylam mocno niedospana, bo polowe nocy budzil mnie kiciul. Wciskal sie pod koldre, skakal po nogach, gryzl (!) w nos. Cholery czasem mozna z nim dostac. Wiekszosc nocy przychodzi, zwija sie w klebek i spi, ale ma wlasnie takie, ze urzadza sobie na naszym lozku sale gimnastyczna. :/ Oczywiscie moglabym wyrzucic malego gnoja z sypialni i zamknac drzwi, ale nie lubie tak spac. Po pierwsze, zaraz mam wrazenie, ze w pokoju robi sie duchota, a po drugie wole slyszec co sie dzieje w domu. Czasem musze sie wiec pomeczyc. Odprowadzilam Potwory na autobus, potem jak zwykle Maya musiala pobiegac za pileczka. Nakarmic nieznosnego kiciula, wypic szybka kawe i do pracy. W poludnie pojechalam do zwierzakow, a w miedzyczasie zrobilo sie tak pieknie, ze nie chcialo sie wracac! Slonce i 18 stopni, no bajka! Pierwszy raz tej wiosny, wychodzac zostawilam Maye na tarasie, a w domu pootwieralam okna zeby sie wietrzylo. Najchetniej, zamiast z powrotem do roboty, poszlabym na jakis spacer, ale coz. Nastepne dni chcialam pracowac z domu, podobnie jak kolejny tydzien, ktory dzieciaki maja wolny, a mialam pare rzeczy do skonczenia w biurze. Wrocilam wiec grzecznie i wyszlam normalnie o 16. Pojechalam jeszcze do mojego taty, bo nie bylam od piatku. Wypisalam mu rachunek, ktory przyszedl i pojechalam do domu. Bylo tak pieknie, ze grzechem byloby nie skorzystac, a ze ani dzieciaki nie mialy zajec, ani nie trzeba bylo odrabiac jezyka polskiego, bo kolejne dwie soboty sa wolne od zajec, wiec poszlismy na spacer po osiedlach, naszym i sasiednim.

Pierwsze wiosenne spacery pod nadal golymi drzewami...
 

A juz z powrotem pod domem, Nik musial oczywiscie wyczyniac swoje akrobacje - bez kasku! :O
 

Po powrocie zas, stwierdzilismy ze jest tak cieplo, ze wezmiemy na chwilke na dwor Oreo. Pare dni wczesniej kupilismy jej szelki (bardziej jak kamizelke) ze smycza. ;) Poniewaz docelowo ma ona byc kotem wychodzacym, wiec chcemy ja pomalutku wyprowadzac, zeby zapamietala zapach swojego domu oraz ogrodu.

Kot na postronku :D
 

Pierwszy raz byl srednio udany - kot caly sie trzasl, zapewne ze stresu, bo przeciez bylo cieplutko. W koncu dotychczas byla caly czas w domu, a tu nagle otaczal ja taki wielki swiat. ;) Po kilku minutach zabralismy ja wiec do srodka. Na pierwszy raz i tak wystarczylo.

W srode mialam jeszcze jechac do pracy, ale stwierdzilam, ze wole zrobic ostatnie przedswiateczne zakupy i popracowac zdalnie. ;) W piatek Potworki mialy miec juz wolne, a ze czwartek byl ostatnim dniem kiedy szkoly byly otwarte, obawialam sie, ze wszyscy rzuca sie do sklepow. Zostala wiec sroda, a ze musialabym i tak wyjsc sporo wczesniej zeby zrobic zakupy i zdazyc odebrac dzieciaki ze szkoly, to uznalam, ze odpuszcze sobie chociaz jazde do roboty... Jak pomyslalam, tak zrobilam. Odstawilam Potworki na autobus, potem odhaczylam normalne poranne ogarniecie chalupy, po czym pojechalam na zakupy. Chyba mialam nosa z ta sroda, bo mimo, ze byla 9:30 rano, to w sklepie juz bylo sporo ludu. Strach pomyslec co bedzie sie dzialo popoludniami i w kolejne dni. ;) Wrocilam do domu, rozpakowalam zapasy i troche siedzialam nad robota, a troche zabralam sie za sprzatanie. W koncu Wielkanoc zobowiazuje. ;) Ani sie obejrzalam, a zrobila sie 15 i musialam jechac po Potworki. Odebralam ich ze szkoly i pojechalismy na pilke. W koncu ostatnie zajecia! Przyznaje, ze po calej zimie mam juz dosc odbierania ich ze szkoly, nawet pomimo, ze to tylko raz w tygodniu. Dzieciaki graly, a ja wyrabialam kroki. ;)

Bi w pogoni za pilka
 

Niestety, po wtorkowym spacerze i teraz lazeniu wokol hali, zaczely mnie bolec kolana. Tak to jest jak czlowiek pozbawiony jest kompletnie kondycji. Na domiar zlego zaczelam czuc, ze cos mnie rozklada! W nosie jakby pelniej, dziwne uczucie w gardle, choc niby nie boli... Pieknie; idealnie na Swieta i przygotowanie do nich! :/ Wrocilismy do chalupy, a tam M., ku mojemu zaskoczeniu... lepi pierogi! Kiedys zamrozilismy troche farszu i akurat teraz naszlo go zeby go wykorzystac. Oczywiscie kuchnie tak mi zasyfil, ze glowa mala i cieszylam sie, ze nie pomylam jeszcze podlog, bo chyba bym go udusila. ;) Wrocilam z dzieciakami o 17:30, wiec zanim sie ogarnelismy z obiadem, wypakowywaniem rzeczy i tak dalej, zaraz byla pora szykowania dzieciakow do snu.

Czwartek byl dla dzieciakow ostatnim dniem szkoly przed Swietami. W tym roku w ogole maja szczescie, bo zaraz po Wielkanocy, ktora tutaj jest tylko jednym dniem, a wiec w zasadzie troche bardziej uroczysta niedziela, maja tygodniowe ferie wiosenne. Bi dodatkowo byla cala podniecona, bo tego dnia czesciowo zamiast lekcji, VI klasy obchodzily Latin America Day. Przez jakis czas, za dobre zachowanie, pomoc w klasie, etc., nauczyciele rozdawali dzieciakom wydrukowane "pesos", czyli meksykanska walute. ;) Tego dnia kazdy mogl cos przyniesc i sprzedawac za te "pieniadze". Kupilam Bi zaczepki do kolczykow, a ona zaplotla z wloczki kolczyki wedlug wzoru "God's eye". Niestety, taka ze mnie gapa, ze zapomnialam zrobic zdjecia... Rano zawiozlam dzieciaki do szkoly, jak to w czwartek. Nik nie mial tego dnia nic specjalnego, poza tym, ze tluklam mu do glowy caly ranek, ze ma wrocic do domu z kurtka, bluza, skrzypcami oraz trabka. Mlodszy ma skleroze i regularnie zostawia w szkole instrumenty, tymczasem bedzie mial tydzien przerwy i trzeba cwiczyc gre, bo za miesiac ma wiosenny koncert w szkole. A o bluze jestem w ogole zla, bo zostawil ja w szkole w srode i... przepadla jak kamien w wode. Ponoc przeszukal klase, sale muzyczna, nawet gimnastyczna, bo mieli tego dnia spotkanie z autorem. Szukal rowniez w lost and found i nawet tam jej nie bylo. I zeby to byla zwykla bluza, a to taka gruba, miesista bluzo - kurtka, idealna na czas przejsciowy i w dodatku popularnej marki. To panicz musial ja gdzies posiac. Oczywiscie jest tez mozliwe, ze komus sie spodobala i sobie "przygarnal". :/ W kazdym razie mam ochote go udusic, bo wiecznie cos w szkole zostawia; dziwne ze jeszcze wlasnej glowy nie zapomnial... Za to na plastyce (wykonuja na niej naprawde roznorodne projekty) uszyl urocza podusie:

Kolory mu sie troche rozmyly, wiec informuje, ze to polska flaga, a te kwiatki  pod spodem, to mialy byc maki ;)
 

Wrocilam do domu, gdzie planowalam ostro brac sie za przedswiateczne porzadki, ale jak siadlam z kawa, to juz nie chcialo mi sie wstawac. ;) Mgla za oknem i ponura aura nie pomagaly, a jeszcze dalej krecilo mnie w nosie i pobolewala glowa... Swieta jednak zobowiazuja, wiec w koncu ruszylam tylek i zabralam sie za sprzatanie gory: odkurzanie, mop, kurze, takie sprawy. ;) Umylam tez lazienke na dole i z rozpedu wyrzucilam troche starych zabawek z piwnicy. Zbieram sie i zbieram zeby w koncu zrobic tam solidne czystki i nie za bardzo mi sie chce, bo to przedsiewziecie zapewne na kilka dni... Poki co wyrzucam wiec tak po trochu, co mi sie rzuci w oczy jako stare lub zepsute. Poniewaz kroluje ostatnio pogoda w kratke, wiec tego dnia mielismy znow ponad 20 stopni. Pootwieralam okna i porzadnie przewietrzylam chalupe. Na czas powrotu Potworkow, zalozylam tez kotu szelki i wyszlam na dwor zeby poczekac na dzieciaki. Oreo oswaja sie wyraznie z podworkiem, a w kazdym razie nie trzesla sie juz tak jak ostatnio.

Drugi spacer kiciula
 

W szelkach jednak nadal nie potrafi chodzic i choc juz sie nie kladzie w ramach protestu, jednak przednie lapy podnosi wysoko jakby szla przez szuwary. ;) Nik powinien jechac tego dnia na trening na basenie, ale podniosl ostry bunt, a ze M. tez sie srednio chcialo (cos wszyscy jestesmy jacys przemeczeni tej wiosny...), to mu odpuscil. Juz widze te jeki kolejnego dnia, kiedy na 19 ma mecz. ;) Niestety, ale Mlodszy, jesli ma jakies wolne od szkoly, to automatycznie zaklada, ze powinien miec wolne od wszelkich zajec i obowiazkow. ;) Na wieczor upieklam jeszcze chlebek bananowy, poki nie zaczelam jeszcze swiatecznego pichcenia. Banany wrecz blagaly zeby je przerobic. Jak znam mozliwosci M., to ciasto powinno i tak zniknac do niedzieli. :D

No i coz... Pozostalo mi tylko zyczyc Wam Wesolych Swiat i milego czasu w gronie rodziny!!!


8 komentarzy:

  1. Przede wszystkim wina nawierzchni. Inaczej gra się na hali, inaczej na orliku ze sztuczną trawą, a inaczej na boisku ze zwykłą trawą. No i zmęczenie na pewno też swoje odgrywa. Szkoda, że tak przegrywają, bo to faktycznie demotywuje, ale zaraz wiosna, to będzie lepiej.
    Bi jest na takim pograniczu jak Oliwka. Z jednej strony taka już dorosła, z drugiej jeszcze te dziecięce zabawy nęcą - zwłaszcza takie. Jajek faktycznie mnóstwo, można ukucnąć i po prostu zbierać :D
    Ja sobie sama przebiłam drugą dziurkę w uszach, jak mi mama nie pozwoliła zrobić, ale to zrobiłam w domu i igłą - nie wiem jak dałam radę :D Ale, żeby zamawiać pistolet i przebijać wszystkim jak popadnie... Masakra jakie mają pomysły te dzieciaki...
    Nie boicie się, żeby był kotem wychodzącym, jak w sąsiedztwie macie niedźwiedzie?
    Dla Was również błogosławionych świąt!!! Odpocznijcie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, Bi z jednej strony chce zeby ja traktowac jak dorosla, a z drugiej, co jakis czas wychodzi z niej nadal dziecko. ;) A z tymi jajkami to w szoku bylam ile ich wysypali! :O Najlepsze, ze w ogloszeniu o zabawie zaznaczyli, ze maja 10 jajek na dziecko. Tymczasem kazde wychodzilo z pelnym koszykiem, a kupa jajek nadal lezala na trawniku. Podejrzewam, ze z powodu pogody, frekwencja nie dopisala.
      O rany, podziwiam Cie z ta dziurka! Przeciez to musial byc niesamowity bol! A potem jeszcze trzeba wsadzic w taka rozbabrana ranke kolczyk, zeby nie zarosla! :O
      Wbrew pozorom, tutaj najwiekszym niebezpieczenstwem dla wychodzacych kotow, nie sa niedzwiedzie, tylko kojoty. Potrafia skubance niesamowicie wysoko podskoczyc, sa bardzo szybkie i calkiem zwinne, a koty to dla nich ofiara jak kazda inna...

      Usuń
  2. Podziwiam M, ze potrafi lepic pierogi, ze w ogole sie umie za taka aktywnosc kuchenna zabrac, ale ze zostawia potem syf w kuchni to juz duzo gorzej, bo typowo po facetowemu. Ja z tego wlasnie powodu nie pozwalam nawet WEJSC do strefy kuchennej mojemu chlopu, bo chociaz on dumnie i chetnie sie garnie np. do grillownia miesa, to przygotowujac owo miesiwo do spozycia robi taki Mexyk, ze glowa mala! Trzeba po nim czyscic kuchnie, blaty, talerze, podloge, tluczki, widelce, noze i inne przybory sluzace obijaniu/obrabianiu steakow, no i potem trzeba myc dokladnie kazde z 20 pudeleczek/sloiczkow przypraw, kazda szafke otwierana w czasie "pracy" w kuchni... Tak bowiem wszystko jest utytlane/obsmarowane miesem, pieprzem, majerankiem, papryka, kazda inna przyprawa i odpryskami bitego miesa, ze dochodzi do sprawy rozwodowej. Jakby moj malzonek wzial sie za lepienie pierogow to chyba bylby juz nie tylko rozwod, ale i bez mala - pogrzeb. Ktoregos z nas nie przymierzajac, albo najlepiej - obojga.
    Juz jest w USA po Wielkiejnocy w niedziele wieczorem, wiec mam nadzieje, ze udane mieliscie sniadanio-obiad i ze domowe pierogi i wlasnorecznie robione desery smakowaly.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaje, ze syf M. faktycznie zostawia po sobie spory. Moze nie tak ekstremelny jak opisujesz u swojego meza, ale jednak duzo wiekszy niz kiedy gotuje ja. Taki prosty przyklad - kiedy JA obieram warzywa czy czyszcze owoce, robie to nad koszem, wiec wszelkie obierki od razu tam wpadaja. Moj malzonek robi to na blacie, nie podkladajac nawet glupiego recznika papierowego. Nagminnie tez zostawia potem noze, a mnie szlag trafia jak klade cos na blat i mi sie przykleja, albo biore noz, a ten klei mi sie do reki. Poniewaz jednak gotowac nie znosze, wiec przymykam oko, bo wole juz posprzatac po M. niz samej kucharzyc. :D

      Usuń
  3. Zazdroszczę, że Twój mąż potrafi gotować i sam z siebie to robi i w ogóle ogarnia sprawy typu zamrożony farsz w lodówce:)

    Bi w spodenkach mnie rozbraja:)

    Ciężki orzech do zgryzienia z tą matematyką...

    Wszystkiego dobrego po Świętach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matematyka zawsze byla moim wrogiem numer 2 (po fizyce), choc po zakonczeniu edukacji myslalam, ze mam ja z glowy. A tu niespodzianka, bo mecze sie razem z dziecmi... :D
      Pod wzgledem gotowania to przyzaje, ze mam z tym moim M. luksus. ;)
      A Bi zwykle mnie nie rozbraja, tylko doprowadza do szalu. :D

      Usuń
  4. Widzę, że Oreo już w rodzinie zadomowiła się na całego. Może w nadchodzącym tygodniu popełnię krótką notkę na swoim blogu o naszych zwierzętach - hihi, u nas to dopiero bywa cyrk na kółkach :)
    Zazdroszczę Ci, że dzieciaki masz takie ogarnięte pod względem nauki dzieciaki, my ciągle ćwiczymy to samo i wracamy w kółko do podstaw. Za to jak coś syna zainteresuje, to sam z siebie potrafi wyłuskać informacje i wyciągnąć wnioski.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E, nie wiem czy oni sa jakos specjalnie ogarnieci. ;) Tutaj poziom jest jednak nieco nizszy niz w Polsce, a wlasciwie to jest inne podejscie. Dopiero teraz u Bi, w VI klasie zaczyna sie przygotowywanie do testow w domu. Do V klasy dzieciaki maja wynosic wiedze z lekcji. Nie ma wykuwania w domu materialu na pamiec z podrecznika.
      Oreo tak, w pelni zadomowiona i rozstawia naszego spokojnego psiura po katach. A konkretnie to odgania ja od miski, mimo ze nie je przeciez psiego zarcia. :D

      Usuń