Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 17 marca 2023

W marcu jak w garncu

Na noc z piatku na sobote (11 marca) ponownie zapowiadano nam opady sniegu, tyle ze tym razem prognozy byly niepewne. Snieg mial zdecydowanie spasc w gorzystej, polnocno - zachodniej czesci Stanu. Dla reszty, prognozy wygladaly mniej wiecej tak: moze spadnie snieg, moze spadnie deszcz ze sniegiem, moze sam deszcz; jesli snieg, to moze przyproszy tylko powierzchnie, a moze spadnie go 10 cm. Jednym slowem, kompletna niewiadoma, nic dziwnego wiec, ze szkoly nikt z gory nie odwolywal. Potworki byly rozczarowane, a ja z nimi, bo juz w piatek czulam, ze cos mnie rozklada i z checia porzadnie bym sie wyspala i wygrzala. No ale coz... Rano okazalo sie, ze pada snieg z deszczem, ale ze temperatury pozostaly plusowe, wiec to co spada, natychmiast sie topi. Po ogarnieciu wiec siebie, dzieciakow oraz kota, zawiozlam ich do szkoly. Wrocilam do domu i staralam sie byc w miare pozyteczna, choc srednio mi wychodzilo, bo czulam sie tak nie za bardzo, chociaz ciezko powiedziec co tak naprawde mi dolegalo. Gardlo przestalo mnie bolec, z nosa lekko cieklo ale bez szalu, jedyne co, to strasznie rypala mnie glowa. I mialam takie uczucie ogolnego rozbicia jak przy grypie, tyle, ze bez goraczki. Niestety, poznym rankiem do mojej listy dolegliwosci doszly zawroty. Leciutkie zdarzaja mi sie nawet dosc czesto, ale od czasu do czasu dostaje tez troche gorszych, gdzie naprawde czuje, ze ziemia mi sie buja. Czasem trafiaja sie takie, ze musze sie czegos przytrzymywac i zbiera mnie na wymioty, ale to na szczescie raz na kilka lat. Tym razem mialam te srednie, gdzie wyraznie bujal mi sie horyzont, ale dalam rade w miare funkcjonowac, starajac sie nie poruszac gwaltownie glowa i patrzec glownie prosto. Zastanawiam sie zreszta czy te moje zawroty nie maja czegos wspolnego z alergia, bowiem takie gorsze zawsze zdarzaja mi sie wlasnie wczesna wiosna. W kazdym razie, poza oczywistym dyskomfortem, przy zawrotach zawsze jestem potwornie zmeczona. Tym razem tez, kiedy usiadlam przed tv zeby obejrzec skoki narciarskie, prawie przysnelam, a normalnie w dzien jest mi bardzo ciezko zasnac. Polaczenie zas przeziebienia, zawrotow i sennosci sprawilo, ze bylam naprawde bezuzyteczna. Wstawilam, przelozylam do suszarki oraz poskladalam jedno pranie, drugie zostawilam w suszarce do poskladania kolejnego dnia. Poza tym, wiekszosc soboty przesiedzialam. Dobrze, ze wbrew zapowiedziom, M. pracowal, wiec wracajac pojechal do Polakowa i przy okazji odebral Potworki ze szkoly. Dopiero pod wieczor zawroty troche odpuscily (za to katar sie pogorszyl; rownowaga musi byc :D) i wiedzac, ze w niedziele pewnie przyjedzie moj tata, zmusilam sie do upieczenia placka z jablkami.

Jeden z najszybszych i najprostszych przepisow, a w smaku obledny...
 

W nocy z soboty na niedziele niestety u nas przestawilismy juz czas, wiec rano czulam sie jak snieta ryba. Nie pomoglo to, ze kot przylazi do naszego lozka praktycznie co noc. Najpierw drapie pazurami w rame probujac sie wspiac, potem mruczy niczym traktor (nie do wiary jakie glosne jest to mruczenie przy nocnej ciszy w domu!), a potem zaczyna harce. Niestety, zanim sie w koncu zwinie gdzies w klebuszek, najpierw musi sie wyzyc. Lize i gryzie po wszystkich odslonietych czesciach ciala, skacze po koldrze, itd. Malzonek konsekwentnie wstaje i odnosi gamonia na dol. Ja jestem leniwa, wiec zwykle odkladam ja na podloge, albo po prostu przekladam na koniec lozka. ;) Po jakims czasie Oreo albo zasypia, albo idzie dreczyc kogos innego. ;) Nik, co dziwne, tez nie ma cierpliwosci do podgryzania i kota goni ze swojego lozka, za to Bi przyjmuje z otwartymi ramionami. ;)

Pomyslec, ze jak spi to taki slodziak! :D
 

W weekendowa noc kot najpierw mnie popodgryzal, po czym w koncu zasnal w zgieciu mojego kolana. Kiedy jednak M. wstal do pracy, radosnie podazyl za nim na dol. Rano znalazlam go juz w lozku Bi, czyli jak zwykle musial zwiedzic cala chalupe. ;) Niedziele w koncu spedzilismy bardzo leniwie. Rano zabralam Potworki do kosciola, z racji, ze wydawalismy sie wzglednie zdrowi. Okazalo sie jednak, ze to "wzglednie" bylo nieco na wyrost. ;) Oko Nika wygladalo juz zupelnie normalnie, ale jeszcze ostatni dzien mu je zakrapialam. Antybiotyk, wiadomo, bedzie bral caly tydzien. Nadal jednak mial tez przytkany solidnie nos, choc slychac bylo zdecydowana poprawe. U mnie na szczescie zawroty nie wrocily, ale za to po poludniu z nosa puscilo sie niczym z Niagary! Reszte dnia przekichalam, a pod wieczor mialam kinola obtartego do czerwonosci. :/ Wieczorem niestety powrocil bol glowy, choc juz nie tak mocny jak w sobote. Po mszy Potworkom znow trafila sie gratka, bo z okazji nadchodzacego Swietego Patryka, kosciol mial ponownie kawe, ciastka i inne przysmaki. Wszystko z jak najwieksza iloscia zieleni oczywiscie! ;)

 

Zielono mi...

Z racji, ze panowala u nas zaraza, moj tata nie przyjechal, szczegolnie, ze zaczeli go pomalu wzywac do pracy, a za dwa tygodnie ma leciec do Polski i wolalby pozostac w zdrowiu. Siedzielismy wiec przed kominkiem, troche gralismy w gry, drapalismy psiura, dzieciaki ganialy za kotem, a wieczorem juz jak zwykle prysznice i szykowanie sie na kolejny tydzien. Moze w tym Nik zawita w szkole wiecej niz dwa dni, a ja w pracy wiecej niz jeden? :D

"Gravity maze" - bardzo fajna lamiglowka. Niestety, doszlismy juz do takich poziomow, ze nawet burza trzech mozgow nie pomaga i najczesciej w koncu podgladamy rozwiazania ;)

Kominek to nadal najulubiensze miejsce zwierzakow

I czlowiekow tez ;)

W poniedzialek rano odstawilam Potworki na autobus, po czym jak zwykle porzucalam psu pilke zeby sie wyzyl, dalam kotu sniadanie, przewietrzylam sypialnie wypijajac w tym czasie szybka kawe, po czym pojechalam do pracy. Dzieciaki mialy tego dnia skrocone lekcje (wywiadowki) i poczatkowo planowalam pracowac z domu. Nadal porzadnie lecialo mi tez z nosa, wiec taki dzien w chalupie bylby bardzo wskazany, ale z racji, ze w zeszlym tygodniu bylam w biurze calutki jeden (!) dzien, stwierdzilam, ze wypada sie pokazac. ;) Poza tym, sa rzeczy, ktore moge zrobic tak naprawde tylko w pracy, wiec grzecznie zwloklam dupke z kanapy i pojechalam. W robocie jak to w robocie, okazalo sie, ze oprocz mnie byly tylko dwie osoby. Najwyrazniej innym tez nie spieszy sie zeby wracac do biura, skoro szefostwo nadal zalega z wyplata. Tego dnia wplynela druga z zaleglych lutowych, ale nadal sa spoznieni z ta, ktora powinna byla wplynac 6 marca. Wkurzylam sie za to, bo jedna z laborantek wylaczyla lodowke, ktora mamy w biurze. Kiedy przez jakis czas nikogo nie bylo tam na codzien, sekretarka z nudow te lodowke rozmrozila. A ta, z jakiejs przyczyny, zaczela bardzo glosno chodzic. Kiedy bylam w biurze w zeszly wtorek, jedna laborantka strasznie sie uskarzala na halas. No, nie przesadzajmy, to jednak lodowka a nie samolot i odglos byl raczej smieszny niz irytujacy. No ale X nie mogla go zniesc i ktoregos dnia lodowke zwyczajnie wylaczyla, nie sprawdzajac najwyrazniej czy cos jest w srodku. Niestety, byla tam moja smietanka do kawy, ktora przez tydzien oczywiscie zmienila sie w twarozek. W poniedzialek nie bralam swiezej, bo "wiedzialam", ze ja mam, no i klops. Bardziej niz zmarnowany pojemniczek smietanki, wkurzyl mnie w sumie sam jej brak. Nie znosze czarnej kawy. ;) W kazdym razie, w poludnie i tak pojechalam do domu, do uradowanego psiura i kiciula, ktoremu w zasadzie chyba bylo wsio ryba. ;) Tuz po 14 dojechaly bardzo zadowolone Potworki i zaczela sie tradycyjna klotnia o... kota. Ech... Kazdy chce kociaka poglaskac, potrzymac, pokochac... Nie ma ze siostra/brat potrzyma Oreo 20 sekund dluzej... A kot ma wszystkich w zadzie i rowno gryzie po rekach. :D Z racji wczesniejszego powrotu do domu, poniedzialkowe popoludnie bylo duzo spokojniejsze. Zwykle ledwie Potworki i ja wrocimy i w pospiechu zjemy obiad, a musze pedzic z Bi na akrobatyke. Tym razem miala czas zeby i zjesc normalnym tempem i nawet na dwie godzinki relaksu. Choc przyznaje, ze sporo czasu spedzila tez nad matematyka. Kazdy ma przygotowac prezentacje statystycznych wynikow na jakis temat. Bi wybrala... koty (dlaczego nie jestem zaskoczona?) i meczy sie nad wykresami. Poprosila mnie o pomoc i cale wielkie szczescie, ze tygodniami siedzialam nad nimi przy konczeniu pracy magisterskiej. Dzieki temu wiedzialam co nieco o ich tworzeniu, wiec bylam w stanie corce pomoc. Tak wglebilysmy sie w owe wykresy, ze stracilysmy poczucie czasu i na akro wybiegalysmy na ostatnia chwile i dojechalysmy pare minut spoznione. A przeciez Bi byla wczesniej w domu; co za wstyd! :D

Tym razem niestety zlapalam je na sam koniec, kiedy juz staly, wysluchujac tylko ostatniej instrukcji
 

Kiedy wrocilysmy, chlopaki oczywiscie akurat zbieraly sie na basen. Ja oraz Bi siedzialysmy dalej nad wykresami. Starsza juz ograniala ich tworzenie, ale urzadzilysmy burze mozgow zastanawiajac sie jakie dane ma przedstawic. Po powrocie meskiej polowy rodziny, to juz wiadomo, szykowanie na kolejny dzien.

A ten kolejny dzien... znow byl nie taki, jak planowany. :D Mialy byc skrocone lekcje i wywiadowki po poludniu. Zamiast tego mielismy zamkniete szkoly. Z powodu "sniegu". Pisze w cudzyslowiu, bo prognozy jak zwykle straszyly na wyrost. Od kilku dni trabili, ze cos nadchodzi, ale jest duzo niepewnosci co do kierunku frontu. Jeszcze wieczorem w naszym hrabstwie mielismy tylko "obserwacje" burzy (winter storm watch), a szkoly zamkneli tylko na wzgorzach naszego Stanu, gdzie zawsze spada wiecej sniegu, z powodu wyzszej elewacji terenu. Gdzies w nocy "obserwacje" zmienili na "ostrzezenie" (winter storm warning), a o 5 nad ranem przyszedl sms, ze szkoly sa zamkniete. Nadal meczylo mnie przeziebienie, a po zmianie czasu (i przez kota) bylam niemozliwie niedospana,  wiec z ulga przestawilam budzik na pozniejsza godzine i blogo skulilam sie pod koldra. Wstalismy pozno i okazalo sie, ze zamiast sniegu pada deszcz i zmywa to, co spadlo w nocy (kilka cm). O godzinie 13, kiedy Potworki konczylyby szkole, byly 3 stopnie na plusie, a drogi po prostu mokre, ale zupelnie czarne. Mogli wiec z powodzeniem jechac normalnie do szkoly... Przynajmniej jednak posiedzielismy sobie w domu, a ze calutki dzien padal na zmiane snieg z deszczem i zwykly lodowaty deszcz, zas po poludniu zaczelo dodatkowo mocno wiac, to w sumie nie narzekalismy, ze nie musimy wysciubiac nosow na zewnatrz.

Rano musialam polaczyc sie na meeting i schowalam sie w sypialni zeby Potworki mi nie przeszkadzaly, ale jak widac na zupelna samotnosc nie mialam co liczyc, bo przylazl kot i bezceremonialnie umoscil sie na lozku obok mnie :D
 

Dopiero okolo 15 zaczal padac taki prawdziwy snieg, choc mokry i wcale nie taki gesty, a ze temperatury nadal byly plusowe, wiec przez pare godzin wlasciwie topnial przy kontakcie z powierzchniami. Wczesnym popoludniem napisala sasiadka, ze moze Potworki maja ochote wpasc pozjezdzac z gorki na ogrodzie z jej dziewczynami. Dzieciaki oczywiscie chetne, a ja nie mialam serca im zabraniac, skoro mielismy praktycznie bezsniezna zime, choc wiedzialam, ze wroca przemoczeni.

Tak to wygladalo; snieg ledwie pokryl powierzchnie. Te dwa "ludki" idace po chodniku, to wlasnie Potworki zmierzajace do sasiadow ;)
 

Okazalo sie potem, ze na dworze spedzili moze pol godziny, a potem poszli do srodka i ogladali tv. Wlaczyli sobie pierwszy odcinek... "Wednesday", czym Nik nie omieszkal mi sie pochwalic... Boszzzz... Naprawde nie wiem czy to jest film dla dzieciakow o przekroju wiekowym 9-12 lat... W kazdym razie, przynajmniej 2 godziny spedzili w gronie rowiesnikow, bo do sasiadow przyjechala inna dwojka dzieci, w tym nawet chlopiec w wieku Bi, wiec Nik mial kolege. Kiedy w koncu wrocili, byli oczywiscie mokrzy, mimo ze wiekszosc czasu spedzili przeciez w srodku. Jak ich znam to rzucili mokre kurtki oraz spodnie na kupe i dlatego nic nie wyschlo. Zjedli szybko podwieczorek i trzeba bylo odrobic lekcje do Polskiej Szkoly, bo w kolejne dni bedzie z tym ciezko. Niestety, instrumenty leza odlogiem, bo Nik ma od zeszlego tygodnia trabke w szkole, podobnie jak nuty do skrzypiec. A Bi wiadomo, jak brat nie cwiczyl, to ona tez nie. :/

Kiedy kladlam sie spac o 23:30, nadal padal lekko snieg. Temperatura w koncu spadla do 0 i zaczal osiadac, wiec zastanawialam sie, czy kolejnego dnia nie opoznia lekcji. Na szczescie rano okazalo sie, ze zadna wiadomosc nie przyszla i dzieciaki pojechaly normalnie do szkoly. Koniec koncow, wedlug oficjalnych raportow, spadlo u nas jakies 10 cm sniegu w nocy z poniedzialku na wtorek, ktore w wiekszosci zostaly zmyte przez deszcz, a pozniej dopadalo okolo 5 cm. Tyle, ze nasz Stan znalazl sie jak zwykle na pograniczu burzy snieznej i sporo zalezalo od wysokosci nad poziomem morza oraz zwyklego uksztaltowania terenu. Na przyklad, nasz lokalny stok narciarski, oddalony zaledwie o pol godziny jazdy, napisal na Fejsie, ze spadlo im 28 cm! Za to miasteczka na samym wybrzezu zobaczyly tylko deszcz. ;) A Stan, w ktorym mieszkam jest naprawde malutki; to nie Texas! :D Za to w srode mielismy +3 stopnie, ale przy porywistym, chlodnym wietrze, odczuwalna to bylo -2. Nie za przyjemnie... Po odjezdzie dzieciakow, jak zwykle porzucalam Mayi pileczke, nakarmilam kota, a potem szybko wstawilam pranie, rozladowalam zmywarke, przewietrzylam sypialnie, itd. przed jazda do pracy.

W srode rano sceneria byla iscie zimowa; teraz zostalo juz tylko bloto :D
 

Poniewaz nadal nie jestem pewna jak kiciul zniesie calodniowa samotnosc (i czy nie wpakuje sie w jakies kocie tarapaty), wiec w poludnie pojechalam na pol godzinki do chalupy. Pies byl oczywiscie w siodmym niebie, a Oreo... coz, no chyba sie cieszyla, bo nawet zamruczala, ale poza tym zajela sie gonitwa za swoja kuleczka oraz zabawka - myszka (ktora grzechocze, a kociak ma na jej punkcie obsesje) i nie zwracala na mnie wiekszej uwagi. A tak w ogole to kiciul zrobil sie niesamowicie szybki i trzeba miec oczy naokolo glowy. Ktoregos dnia zamknelam go w szafie z butami. Harmonijkowe drzwi wypadaja z gornego zawiasu, wiec zamykajac, patrzylam w gore, buty na dole czarne, kot z grubsza tez czarny, wiec go nie widac... Odchodze od szafy, ale cos mnie tknelo. Uchylam drzwi, jasne, Oreo urzadza wspinaczke po kozakach. ;) We wtorek za to wlazla do mojej szafy i tym razem kompletnie nie wiem kiedy. Dobrze, ze zostalam w sypialni i sie ubieralam, bo w koncu doszlo mnie stlumione mialczenie i wypuscilam wieznia. Gdybym poszla na dol, to kto wie kiedy bysmy sie zorientowali, ze kot wsiakl. ;) W srode rano zas, otwieralam okna w sypialniach i zamykalam drzwi, a Oreo jak zwykle biegala za mna, ale kiedy odwracalam sie w jej strone, podrywala sie do biegu i uciekala w byle kat czy pod meble. W koncu chce schodzic na dol, a kota nie ma. Zajrzalam do kazdej sypialni, ale nigdzie go nie widze. Coz, zeszlam na dol, bo moze juz sobie poszedl. Pokrecilam sie, ale sie nie pokazal. Dopiero pozniej, kiedy znow poszlam do gory, znalazlam go skulonego na lozku Bi. Pewnie solidnie zmarzl, bo nawet przylecial na moj widok mruczac. ;) A niech ma nauczke za to ciagle chowanie. ;) Po pracy odbieralam Potworki i niespodzianka! Nik pamietal i nie poszedl na autobus! ;) Zabralam mlodziez na pilke, gdzie Mlodszy kupil sobie swoja wlasna. Maja jedna w odpowiednim rozmiarze, ale z jakiegos powodu zadne jej nie lubi. Moze dlatego, ze jest wspolna. ;) W kazdym razie, przy hali sportowej jest sklep z akcesoriami i Nikowi az oczy sie swieca na widok wszystkich pilek. Wzial wiec wlasna kase i kupil sobie taka, jaka jemu sie zamarzyla. Co mu tam matka bedzie wybierac... ;) Mlodziez godzine pokopala pilke, a potem wrocilismy do domu.

Zdjecie beznadziejne, bo z daleka - w szarej bluzce Bi przymierza sie do kopniecia, a po prawej leci (pomaranczowy) zamazany Nik
 

Jak dobrze jest nie musiec jeszcze pedzic do biblioteki i z powrotem! ;) Bi miala zadanie domowe, ktore znow przymusilo mnie do wysilenia szarych komorek. Naprawde zastanawiam sie czy chce zeby Nik tez dostal sie do klasy z zaawansowana matematyka. Z jednej strony bylabym dumna, wiadomo. Z drugiej... Naprawde nie znosze matematyki, a w dodatku lapie mnie chandra ze przerasta mnie poziom VI klasy... Moze zaawansowanej, ale to nadal tylko szosta klasa! :D Tak czy owak, pomoglam pannie rozwiazac zadania, a potem zgarnelam Nika do przecwiczenia wyrazow na dyktando z jezyka polskiego. Na szczescie tu poszlo szybko, bo juz za drugim razem wszystkie napisal poprawnie. Oczywiscie do soboty zostaly jeszcze dwa dni, wiec ktoregos bede musiala znowu z nim na szybko przecwiczyc, ale nawet jak nie starczy czasu, to mysle ze powinien napisac calkiem niezle...

Nie moge uwierzyc, ze juz polowa marca. Mam wrazenie, ze dopiero co przewrocilam kartke w kalendarzu, a tu nagle fiuuu, ponad dwa tygodnie przelecialy... W czwartek rano jak zwykle zawiozlam Potworki do szkoly, a potem pojechalam prosto do pracy. Oczywiscie Bi musiala podniesc mi cisnienie na dobry poczatek dnia, wyklocajac sie o ubranie. Po poludniu mielismy miec 9 stopni, ale rano bylo 0, wiec daje pannie bluzke na dlugi rekaw. Przychodzi oburzona, ze ma tego dnia w-f i chce krotki rekawek. Okey. Ubieramy sie do wyjscia i mowie, ze po poludniu ma byc cieplej, wiec moze zalozyc sama kurtke, bez bluzy. Panna na to, ze w takim razie idzie w samej bluzie, bo po co jej kurtka. Protestuje, tlumaczac, ze ma byc ciep-lej, ale nie do konca ciep-lo i ma zalozyc kurtke. Ona juz oczywiscie urzadza przewroty oczami i niemal tupie, ze bluza jest tak samo gruba jak kurtka, wiec co za roznica. Ja tlumacze swoje. No i coz... niby zwykla wymiana zdan, nic powaznego, ale Bi nigdy nie wie kiedy odpuscic i sie, za przeproszeniem, zamknac. Zawsze w koncu od slowa do slowa, powie o to jedno slowko za duzo, albo odezwie sie bezczelnie. Tym razem palnela cos w stylu: "bo ja jestem madra, w przeciwienstwie do ciebie". No i przyznaje, ze sie zagotowalam, bo to nie pierwszy raz kiedy puszcza takie teksty. Przypomnialam pannicy, ze wioze ja do szkoly w czwartki, bo Nik taszczy dwa instrumenty. Ona moglaby sobie jechac spokojnie autobusem. Tym samym robie jej przyjemnosc, a ona odplaca sie takim zachowaniem?! Bi oczywiscie dalej cos tam mruczy pod nosem. I wtedy przypomnialo mi sie cos pieknego, a mianowicie, ze kolejnego dnia Nik mial miec po poludniu mecz, a poniewaz wracajac autobusem nie zdazylby zjesc zanim musielibysmy wyruszac na rozgrzewke, obiecalam ze odbiore go ze szkoly. I Bi oczywiscie tez. W zwiazku jednak z jej wyskokiem, oznajmilam, ze w piatek odbieram Kokusia ze szkoly, a ona wraca autobusem. Dopiero wtedy dotarlo do pannicy, ze nastapily jakies konsekwencje, ale jak to Bi, zamiast przyjac to z pokora, zaczela sie wyklocac, ze to niesprawiedliwe i ze ona nic takiego nie powiedziala. I to jej "I'm sorryyyy", wyjeczane z musu, zeby sie matka odczepila. No nie ma tak dobrze. Przyznaje, ze czesto puszczam jej odzywki mimo uszu (zwalajac na hormonki), albo zapowiadam kare, a potem o niej zapominam (wiem, mea culpa). Musze to zmienic, Niech sie dziewucha raz drugi spotka z konsekwencjami swoich slow, to moze w koncu ugryzie sie w jezyk i zacznie myslec zanim cos palnie. No, wygadalam sie. :D W poludnie znow pojechalam odwiedzic zwierzyniec. Maya oczywiscie szczesliwa, ze jakis "ludz" pojawil sie w domu, a kot... gryzaco - drapiacy. I mruczacy przy tym, wiec niewiadomo o co mu chodzi. ;) Posiedzialam pol godziny, wypilam kawe i wrocilam do roboty. Wyglada na to, ze wszyscy w pracy najchetniej popracowaliby jeszcze z domu, nawet pod grozba opoznionych pensji. We wtorek wszyscy pracowali z domu, bo wiadomo - snieg. Czy raczej "snieg". :D Ale w poniedzialek byly (poza mna) tylko dwie osoby, w srode tylko jedna, a w czwartek co prawda cala czworka, ale wszyscy odhaczali tylko co mieli najpilniejszego i jeden po drugim zmywali sie do domu. Hitem byl jeden z panow, ktory mieszka w tym samym miasteczku i codziennie jezdzi do domu na lunch. Przyjechal do pracy okolo 10, o11:30 pojechal zjesc, wrocil o 13, po czym o 14 pozegnal sie juz na dobre. ;) Nie byl zreszta ostatnim, ktory pojechal do domu, wiec i ja bez wiekszych wyrzutow sumienia wyszlam wczescniej, szczegolnie ze czekaly mnie zakupy spozywcze, bo nastepnego dnia nie mialam na nie czasu... W sklepie szal - tlumy doslownie, zupelnie jak przed swietami lub przewidywanymi kataklizmami pogodowymi. Zrobilam zakupy, wrocilam do domu, rozpakowalam torby i... sie wkurzylam. Na Nika tym razem. Panicz dostal obiad, ktory mu nie podpasowal i jadl go tak opornie, ze zrobila sie 18:20 (wracaja z Bi do domu po 16) i musial jechac na trening plywacki, a nadal nie skonczyl. :O Mielismy tymczasem przecwiczyc jeszcze raz slowka na dyktando z Polskiej Szkoly, ze juz o czytance nie wspomne i klops. W czasie kiedy chlopakow nie bylo, poskladalam pranie kwitnace w suszarce od poprzedniego dnia, a potem machnelam znow chlebek bananowy. Po ich powrocie to juz oczywiscie szykowanie sie na kolejny dzien.

W piatek byl Dzien Swietego Patryka, ktory jest jednym z ulubionych hamerykanckich (nieoficjalnych) swiat. Dzieciaki zalozyly swoje "patrykowe" koszulki, ale rano jak zawsze wybiegalismy z chalupy w takim tempie, ze nie zdazylam pstryknac zdjecia. ;) Po wtorkowym "sniegu", 8-9 stopniach w srode oraz czwartek, w piatek mielismy... 14! Niesamowite sa te wahania.... Po odjezdzie mlodziezy, to juz klasyk: porzucac pileczke psu, dac sniadanie kotu, rozladowac i zaladowac zmywarke, przewietrzyc sypialnie. Wszystko przy szybkiej kawce oczywiscie. ;) A potem do roboty. Malzonek zrobil sobie pol dnia wolnego i mial byc w domu wczesniej, wiec nie musialam odwiedzac zwierzakow. ;)

Na koniec, Anula prosila o wiecej zwierzynca. Bardzo prosze! :D

Kto widzi gdzie przod, a gdzie tyl? Poznacie po odstajacym ogonie :D

Spiace kocie - to zdjecie jest autorstwa Kokusia

Najwiecej zdjec kota posiadam kiedy spi, bo w czasie czuwania malo kiedy pozostaje w bezruchu :D

Zeby nie bylo, ze tylko kot i kot - nasz pies ma swieta cierpliwosc do tego malego drania, ktory gryzie ja po ogonie i uszach (jak dorwie), ale czasem na niej... usiadzie :D (nie, kotu nie stala sie zadna krzywda)


Do nastepnego! ;)

10 komentarzy:

  1. Ja mam wrażenie, że przez tą dziwną pogodę te nasze organizmy są takie wygłupione. Raz zimno, raz ciepło, ciśnienie też skacze i później nietrudno coś złapać. Ale jestem pełna podziwu, że mimo tych zawrotów i ogólnego rozbicia byłaś w stanie tyle zrobić i nawet placek upiec.

    Tak jest zawsze. Im więcej człowiek ma czasu, tym trudniej jest mu się wyrobić. A już szczególnie, jak zmienia mu się normalny rytm, więc wcale się nie dziwię, że przeoczyłyście godzinę wyjścia na gimnastykę :D

    Jak czytam Twoje spory z Bi o ubieranie się, to jednak się cieszę, że to jedna z nielicznych rzeczy, o które nie muszę się wykłócać z naszymi - pomijając zaćmienie Oliwki, gdy chodzi o kurtkę jeansową. Może to dlatego, że oni jednak są trochę zmarzluchami za mną. Ale zachowanie Bi to wypisz wymaluj Jasiu. Też nie wie kiedy przestać, pada wówczas bo wy mnie nie kochanie, bo wy nigdy mi na nic nie pozwalacie, a przepraszam też pada na odwal. No chyba, że już faktycznie się uspokoi i widzi, że jest spora kara, to przychodzi i się przymila - do pierwszego NIE, które znowu od nas usłyszy.

    Jak patrzę na zdjęcia zwierzyńca, to zastanawiam się jakby nasz się zachował przy drugim zwierzaku... Pewnie byłby zdominowany :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez mam wrazenie, ze najwiecej tu miesza pogoda. Zima byla niezimowa, marzec troche nas oglupil sniegiem, a teraz dla odmiany raz jest 7 stopni, a nastepnego 17! :O
      Ja to w ogole widze, ze jak mam wolny dzien to jakos wszystko mi sie rozwleka i nie realizuje nawet polowy zaplanowanych czynnosci. ;)
      Ciesze sie, ze narazie chociaz Nik zaklada bez marudzenia co mi da. Bi mam czasem tak dosc, ze mysle sobie zeby odpuscic i pozwolic jej ubierac sie jak chce. Martwie sie jednak, ze faktycznie sie pochoruje, bo widzac jej preferencje, w styczniu nosilaby krotkie spodenki! :O

      Usuń
  2. Wasza Oreo to typowy tuxedo cat, czyli elegancka kocia dama w smokingu i w skarpetkach. Ale dopiero dzis zauwazylam, ze ma takze biala koncoweczke ogona! No to juz w ogole super odznaczenie. Nasz Domino taki wlasnie cudowny byl, dozyl 20 lat. Co do kociego chowania sie po szafach i pokojach - tez to przerabialismy, az raz maluska chudziutka uliczna znajdka Melosia zniknela nam gdzies na dole w salonie, a moze i w kuchni. Miala wtedy zaledwie z 6 tyg. Szukamy 5-10 min, no nie ma kotki nigdzie... Upal, gorace lato, wreszcie zmeczony maz mowi, ze musi sie napic czegos zimnego, zeby dalej szukac kotki. Otwiera wiec lodowke i wyskakuje z niej Melosia! I nawet wcale nie byla zbyt zmarznieta, a raczej zadowolona, ze sie dobrze ochlodzila.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, kot w lodowce to chyba najlepsza historia jaka czytalam! Dobrze, ze kociakowi nic sie nie stalo; martwilabym sie chyba, ze dostanie zapalenia pluc...
      Tak, Oreo ma bialy czubek ogona. Za to ma na mordce z jednej strony czarna plamke, podobnie jak jeden czarny "palec" na przedniej lapce. Jest sliczna i potrafi byc przeslodka, ale coraz bardziej daje popalic tak, ze czekam az mozna ja bedzie wypuszczac na zewnatrz. Narazie jest za mala...

      Usuń
  3. Dzieki dzieki! Fajowski ten Wasz zwierzyniec.
    Moja kolezanka ma dwie kotki, juz dorosle. Ale od malego. Jak lobuziaki wskakuja na lozko, to ona nie sciaga ale strzepuje recznik kuchenny. I ten odglos powoduje ze kotu sie nie podoba i luzuje swoje zapedy :D
    U nas juz dzis WRESZCIE wiosennie. Jezu, jak ja czekalam na zalozenie adidasow i cienkiej kurtki!
    Dobrego weekendu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musze przyznac, ze kot obudzil jakas nowa energie w domu, bo nasz psiur jednak jest nadzwyczaj spokojny. ;) Ja juz zaakceptowalam fakt wskakiwania na lozko jesli polozy sie grzecznie i spi. Niestety, czasem zaczyna po nas skakac i gryzc i nie mozna jej odgonic. Wtedy dziala jedynie wyrzucenie jej z sypialni i zamkniecie drzwi...

      Usuń
  4. wrzucisz kiedy przepis na to ciasto? zauwazylam, ze robisz go dosyc czesto i zawsze mowisz ze dobre...
    pozd. z FL :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrzuce, wrzuce, tylko ostatnio zapomnialam...

      Usuń
  5. Ale Oreo Wam rośnie w oczach. Cudownie, że dzieciaki tak ją pokochały i że Maya ją zaakceptowała.
    Przyłączam się do prośby o przepis na ciasto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieciaki to bylo w z gory wiadome, ze beda zakochane. Ale z psem spodziewalam sie wiekszej przeprawy, a tu prosze. Zaakceptowala kota bez problemu.

      Usuń