Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 31 marca 2023

Ostatni tydzien marca

Poprzedni piatek, 24 marca, niestety nie skonczyl sie na zawiezieniu kota do weterynarza. Wrocilam potem do chalupy i zajelam sie obiadem i odgruzowywaniem. Niekonczaca sie opowiesc normalnie... :/ Potworki dojechaly ze szkoly wyjatkowo pozno, bo o 16:20. Cale szczescie, ze akurat tego dnia Nik mial mecz zaczynajacy sie dopiero o 18, a wiec rozgrzewka startowala o 17:35. Oczywiscie "zdolnosci" Mlodszy ma niesamowite i tak jeczal i wymyslal przy obiedzie a potem przebieraniu sie, ze dojechalismy o... 17:49. :O Tego dnia chlopcy, ktorzy dotarli na mecz, mieli szczescie, bo brakowalo ich chyba siedmiu, wiec reszta grala za kazdym razem znacznie dluzej niz zwykle. Nik tez, oczywiscie.

Zdjecia z daleka i jeszcze przez ta siatke, to porazka, ale Nik sciga sie tu do pilki
 

Niestety, z tych siedmiu, ktorych brakowalo, jeden jest naszym najlepszym bramkarzem, a drugi zastepczym. Rezultatu mozecie sie domyslic; nasze chlopaki przegraly i to az 2:7! Tak zle to chyba nigdy nie bylo i nie dziwota, ze co ambitniejsi sie poplakali. Po Niku splynelo to oczywiscie jak po kaczce. :D Po meczu jak zwykle wyblagal porcje frytek i wrocilismy do domu.

Sobota rozpoczela sie od Polskiej Szkoly, a Bi jak zwykle byla niepocieszona. Nik stwierdzil, ze mu tak strasznie nie przeszkadza. ;) Odwiozlam rano dzieciaki, a M. ich odebral. Pogoda byla paskudna, taka naprawde marcowa: 5 stopni na plusie i snieg z deszczem. Rano cieszylam sie, ze nie musze juz wysciubiac nosa z domu, po poludniu jednak stwierdzilismy, ze pojedziemy do spowiedzi, zeby miec ja juz z glowy przed Wielkanoca. Wiadomo, ze im blizej swiat, tym wiecej bedzie ludu. Zwykle jezdzimy do jednego z polskich kosciolow i potem przejezdzamy do drugiego na sobotnia, popoludniowa msze, tym razem jednak pogoda sprawila, ze marzylismy tylko o powrocie do domu i rozpaleniu kominka. Naprawde, ta wilgoc przenikala na wskros... Zaraz po spowiedzi, wrocilismy wiec do chalupy, a M. przyniosl drewna i rozpalil. A! Najlepszy byl Nik, ktory stojac w kolejce do spowiedzi, zameczal mnie pytaniami. Jednym z nich bylo jak glosno powinien mowic do ksiedza, a innym jak zmieniaja zarowki w wysokich lampach w kosciele. Odpowiedzialam, ze pewnie maja podnosniki, ale syn nie byl usatysfakcjonowany moja odpowiedzia, bo stwierdzil, ze podnosniki nie wjechalyby miedzy lawki. ;) Na to palnelam na odczepnego, zeby zapytal ksiedza, bo skoro tu "pracuje", to na pewno wie. Blad! Mlodszy spowiadal sie przede mna i najpierw slyszalam tylko mruczenie, czyli spowiedz. A potem, juz normalnym glosem, slysze jak Nik pyta o te cholerne lampy!!! :D Na szczescie ksiadz wykazal sie poczuciem humoru i cos mu tam wytlumaczyl, choc panicz i tak do konca nie zapamietal. ;) Pozostala czesc popoludnia spedzilismy juz grzejac dupki przy ogniu.

Kiciul w siodmym niebie - nie dosc, ze na puchatym kocyku, to jeszcze przed kominkiem
 

Dopiero pod wieczor wyslalam Potworki do sasiadow, bowiem rano dostalam sms'a od sasiadki, ze musieli w ostatniej chwili wyjechac na weekend i czy dzieciaki nie nakarmilyby zwierzynca wieczorem i rano w niedziele. Oni maja z nami stanowczo za dobrze! :D Oczywiscie dzieciaki na to jak na lato, wiec polecieli poki jeszcze bylo jasno. Wrocili jednak podejrzanie szybko, wiec spytalam czy wypuscili psa zeby sie zalatwil. Oczywiscie nie pomysleli... :/ Poslalam ich wiec kolejny raz... i za chwile przybiegli z powrotem, twierdzac, ze drzwi sie nie otwieraja! :O Sasiedzi od niedawna maja zamek na kod i choc ostatnim razem dzieciaki otwieraly drzwi bez problemu caly weekend, tym razem cos sie schrzanilo. No to pieknie. Pies nie wypuszczony od rana, niewiadomo czy przez noc wytrzyma. A nawej jesli, to rano juz naprawde bedzie musial sie zalatwic, a jak nie da sie otworzyc drzwi? Poszlam z Potworkami zobaczyc co sie dzieje, ale niestety, po wbiciu kodu, skrzynka tylko pipczy, a zamek sie nie otwiera... Probowalam dociagnac do siebie drzwi, myslac ze moze dobrze sie nie domknely i dlatego cos nie zadzialalo. Bez rezultatu. W domu napisalam do sasiadki, a kiedy po pol godzinie nie odpowiedziala, sprobowalam sie do niej dodzwonic, ale wlaczyla sie poczta glosowa. :/ W koncu sie odezwala, owszem, ale sporo pozniej, kiedy juz bylam przebrana w pizame. Na szczescie Bi stwierdzila, ze pewniej czulaby sie idac tam z tata, bo boi sie potencjalnych niedzwiedzi, wiec z ulga wyslalam corke z ojcem. ;) Sasiadka przyslala nowy kod (na szczescie moga go resetowac internetowo) i tym razem drzwi sie otworzyly bez problemu, ufff... A najlepsze, ze ta ich cholera - pies, zamiast sie zalatwic, to wypuszczona tylko stala i skamlala pod drzwiami zeby ja wpuscic z powrotem! :D

W niedziele mialam lenia totalnego. Nie wiem co to za przesilenie mnie zlapalo, ale kompletnie nic mi sie nie chcialo. Rano pojechalismy oczywiscie do kosciola, potem przyjechal moj tata, a pozniej najchetniej walnelabym sie na kanape i zeby wszyscy sie ode mnie odczepili. Pogoda byla piekna, slonce i kilkanascie stopni, a ja nie mialam ochoty nawet na krotki spacerek. Malzonek poszedl z dzieciakami i psem, a ja zostalam z kiciulem. Zadzwonila moja kolezanka, ze sa w klubie nad jeziorem w naszym miasteczku, ze wyjatkowo nikt nie pilnuje na bramkach i zebym przyjechala z dzieciakami, ale wymowilam sie gora prania. Zreszta bylo to zgodne z prawda, bo cale weekendowe pranie zostawilam sobie na niedziele, wiec wstawialam, a potem przekladalam do suszarki, skladalam i chowalam, jedno za drugim. To tyle z mojego "leniuchowania". ;) Zwykle jednak nie mam problemu zeby odlozyc roboty domowe na bok i pojechac gdzies z Potworkami. A tym razem ochote mialam zerowa, a wrecz na minusie. ;) Za to ojciec zabral dzieciaki na spacer. Ja zaparlam sie i zostalam.

Bi oraz M. przodem, a za nimi Nik, na rowerze oczywiscie
 

Pod wieczor M. ogolil Nikowi boki bo juz znow mu solidnie zarosly, a ja podcielam mu lekko koncowki na tej dluzszej czesci, bo mial je strasznie wysuszone; pewnie od chlorowanej wody na basenie. Tego dnia dowiedzielismy sie tez, ze moj tesciowie maja... koronaswirusa!!! :O Przez ostatnie 3 lata przyjeli nie wiem ile dawek przypominajacych szczepionki i prosze... Oboje chorzy sa juz w sumie od trzech tygodni. Najpierw goraczka, kaszel, itd. Ale do lekarza nie szli bo co im lekarz da; lepiej sie leczyc domowymi sposobami. Teraz wlasciwie juz im przechodzi, zostalo troche kaszlu, ale tesc stwierdzil, ze zrobi sobie domowy test, ot tak. Pozytywny! No i teraz, przypominam, ze chorzy sa juz trzy tygodnie, co robi tesc?! Umawia sie w koncu do przychodni, ze ma pozytywny test. Po chusteczke sie pytam? Skoro to wirus, to i tak nie dadza ci antybiotyku, tylko musisz to wylezec i tyle. W przychodni oczywiscie zrobili mu kolejny test, bo nie uwierza na slowo, ktory tez wyszedl pozytywny (a to niespodzianka! :D). Po nim pobiegla na test tesciowa i rowniez jest pozytywna. Oczywiscie sa dorosli, chca latac po lekarzach i testowac sie pierdylion razy, to ich wola, tylko zastanawia mnie sens robienia sobie testu i biegania do przychodni teraz, kiedy juz sa prawie zdrowi. Trzeba bylo ten test zrobic przynajmniej dwa tygodnie wczesniej... Cale szczescie, ze obecnie zadna kwarantanna nie jest wymagana... Stwierdzam, ze chyba po prostu ludziom na emeryturze sie nudzi... ;)

W poniedzialek rano jak zwykle wstac bylo ciezko. Mimo, ze weekend byl malo aktywny, zupelnie nie czulam ze choc troche wypoczelam... Nie dociera tez do mnie, ze za 2 tygodnie Wielkanoc i kompletnie nie chce mi sie nawet myslec o przygotowaniach. Tak czy siak, trzeba bylo wyprawic Potworki do szkoly, a siebie do pracy. Udalo nam sie wyjsc wczesniej niz w piatek, ale i tak doszlismy na przystanek w momencie kiedy autobus skrecal na nasze osiedle. Potworki pojechaly, ja chwile pogadalam z sasiadka, porzucalam psu pileczke, po czym wrocilam do domu. Tam oczywiscie czekal juz wyglodnialy kot, ktory olewa miseczke chrupek cieplym moczem i czasem skubnie tylko troche, czeka za to na pyszne mokre zarelko. :) Zeby uciszyc sumienie nakazujace dzialac, rozladowalam jeszcze zmywarke i pochowalam ostatnie pranie, ktore poskladalam poprzedniego wieczora, ale nie schowalam bo rodzina juz spala i nie chcialam halasowac. Potem pojechalam grzecznie do roboty, ale w poludnie znow wyszlam i odwiedzilam zwierzaki. Maya oczywiscie szczesliwa, a Oreo okazywal swoja radosc, rzucajac sie na mnie z pazurami. Dorobilam sie kolejnych czerwonych preg na rekach, a jeszcze nie zagoily sie te poprzednie. ;) Z wielkim oporem, ale wrocilam z powrotem do pracy, gdzie zostalam juz do 16. Tego dnia, co ostatnio rzadkosc, byli prawie wszyscy, ale pozmywali sie po kolei wczesniej. Wrocilam do domu, na szybko przelknelam obiad, po czym trzeba bylo zabrac Bi na akrobatyke. Panna cwiczyla, ja posiedzialam w aucie, gdzie zabijalam czas przegladajac Fejsa i dzwoniac do taty. Starsza zaczela ostatnio wychodzic sama, bo w koncu na parking to ledwie kilka krokow. Tego dnia szczegolnie, bo dorwalam najblizsze z mozliwych miejsce, skad mialam wejscie do studia jak na dloni.

Fota na szybko, przez szybe i w deszczu - cala zamazana...
 

Wrocilysmy do domu oczywiscie jak chlopaki akurat szykowaly sie do wyjscia na basen/ silownie. Oni pojechali, a ja zajelam sie takimi fascynujacymi rzeczami jak przelozenie naczyn ze zlewu do zmywarki i wyszorowaniem kuchenki. Potem trzeba bylo oczywiscie przygotowac wszystko na kolejny dzien. Bi w tym czasie wreeeszcie skonczyla swoj obraz, malowany po numerkach. Musze przyznac, ze wyglada to niesamowicie:

 

Zajelo jej to... rok. :D Malowala jednak "zrywami" - kilka dni intensywnego malowania, a pozniej pare tygodni, albo wrecz miesiecy przerwy...

Wrocili chlopaki, jakas kolacja i wlasciwie czas bylo szykowac potomstwo do spania. Ktore tego dnia mialo jakas faze i uparcie przychodzili na dol. Bi dopiero o 22:50 udalo mi sie pogonic na gore i to tylko pod grozba braku elektroniki kolejnego dnia.

Wtorek rano to jak zwykle chaos, potegowany jeszcze przez obecnosc kota. Kazdy przeciez musi kotka poglaskac, ponosic... niewazne ze nie ma na to czasu. A potem ja wolam, ze musimy wychodzic, a tu Bi dopiero sie ubiera i nie umyla jeszcze zebow, a Nik zeby umyl, ale nawet nie zaczal sie ubierac. :/ Cale szczescie, ze autobus przyjechal lekko spozniony, wiec doszlismy na przystanek na czas. Dzieciaki pojechaly, a ja porzucalam pileczke psu, choc nie chcialo mi sie jak cholera bo bylo 6 stopni i mzawka. No ale psiur az tancowal wokol mnie ze szczescia. Potem nakarmic kiciula, przewietrzyc sypialnie, wrzucic naczynia ze sniadania do zmywarki (i nie zamknac w niej kota) i do roboty.

Z tym kotem to tylko czesciowo zarty - Oreo ma jakas obsesje i jak tylko slyszy, ze otwieram zmywarke, leci malo lap nie pogubi. Ostatnio odwrocilam sie, a kiedy znow spojrzalam, zastalam taki wlasnie widok :D
 

Tego dnia niestety mielismy meeting, ale udalo sie uwinac w godzine. Z "okazji" meetingu za to, wszyscy zjawili sie w biurze. No, poza szefem, ktory laczyl sie z domu. ;) W poludnie znow pojechalam do zwierzynca, a po powrocie stwierdzilam, ze w sumie to moglam juz zostac w domu, bo w czasie kiedy mnie nie bylo, dwie osoby sie zmyly, a kolejna pojechala chwile po nich. Po pracy na szczescie nie musialam juz nigdzie jechac, ale za to trzeba bylo odrobic lekcje do Polskiej Szkoly, jak to we wtorek. Tym razem zreszta pracy domowej nie mieli za duzo (Nik wrecz wyjatkowo malo), ale oboje musieli sie pouczyc: Bi przecwiczyc dyktando, zas Mlodszy przygotowac na klasowke z wiedzy zdobytej przez caly rok szkolny. Dlaczego pani postanowila zrobic ja na poczatku kwietnia i to w ostatnie zajecia przed Swietami, zamiast uczyc dzieciaki o zajaczkach i kurczaczkach? A kto to wie... :/ Tak czy owak, Nik przyzwyczajony jest do ciaglych dyktand, wiec i do nauki przysiadl bez protestow. Dopiero po jakims czasie zrozumial, ze to nie zwykle, kilkuwyrazowe dyktando, tylko musi odpowiedziec na kilka pytan oraz (co najgorsze) wypisac nazwy por roku, miesiecy oraz dni tygodni. Dotychczas musial nauczyc sie je tylko powiedziec, teraz musi tez napisac. Jak to Nikowi jednak, jak juz przypomnial sobie miesiace i dni tygodnia, to napisanie ich nie nastreczylo wiekszych trudnosci. Chociaz w ktoryms momencie mial lzy w oczach, ze "ile jeszcze". :D Pare bledow niestety zrobil, wiec musimy jeszcze raz przed sobota przecwiczyc. Z Bi bylo znacznie gorzej. Jej dyktando to doslownie 6 zdan o bocianach, ale panna najpierw wyrazila szok, ze jak to, ona ma sie uczyc?! I faktycznie, jest to zaskoczeniem, bo Nik ma dyktanda na niemal kazdej lekcji, a Bi przez caly rok nie miala ani jednego. Niestety, jak to Starsza, przy pierwszych bledach sie poplakala, ze matka smiala ja poprawiac! Ech... Najgorzej, ze w przeciwienstwie do brata, ktory zwykle za drugim razem pisze wszystko poprawnie (tym razem cwiczyl tylko raz, bo mial tego naprawde duzo), panna nie robi az tak ekspresowych postepow. Kiedy cwiczyla drugi raz, a nadal przydarzyly jej sie byki, frustracja siegnela juz zenitu... Poczatkowo planowalam cwiczyc z nimi az napisza bezblednie, ale kiedy po godzinie jezyka polskiego oboje juz ryczeli, odpuscilam. ;) Trzeba bedzie wyskrobac troche czasu w kolejne dni...

W srode rano jakims cudem w koncu wyrobilismy sie na czas bez wiekszego poganiania. Odprowadzilam dzieciaki na autobus, po czym jak zwykle Maya chciala poganiac za pileczka, trzeba bylo nakarmic kiciula, a potem troche poogarniac chalupe, pijac jednoczesnie kawke. I do roboty. Tego dnia wyszlam w poludnie, ale tym razem juz na dobre. W srody poki co odbieram Potworki ze szkoly i musialabym i tak wyjsc wczesniej, wiec stwierdzilam, ze wezme sobie pol dnia wolnego. W domu oczywiscie na nude nie ma co narzekac; zawsze znajdzie sie cos do roboty, wiec ani sie obejrzalam, a musialam jechac do szkoly. Odebralam Potworki i tym razem, dla odmiany, pojechalismy kupic po plasterku pizzy, a dopiero potem pod hale sportowa. Myslalam, ze zabijemy w ten sposob troche czasu, ale okazalo sie, ze dzieciaki tak szybko wyszly ze szkoly, ze i tak mielismy 20 minut czekania. Potem Potworki poszly kopac pilke, a ja zrobic troche krokow lazac naokolo boisk.

Bi strzela gola ;)
 

Po powrocie do domu szybko wzielam prysznic, zapodalam dzieciakom kolacje, a pozniej siedlismy zeby jeszcze raz przecwiczyc jezyk polski. Niestety, Nik ma kilka pytan, gdzie poza umiejetnoscia napisania, trzeba jeszcze zapamietac odpowiedzi (a jest nimi kilka nazw miast) i tu ma problem, zas u Bi ogolnie, pisanie lezy i kwiczy. Dwa razy przecwiczylysmy dyktando i to co poprawilam jej za pierwszym razem, za drugim napisala poprawnie, ale za to porobila bledy w innych wyrazach, ktore wczesniej napisala dobrze. :D

W czwartek rano jak zwykle zawiozlam dzieciaki do szkoly, przy czym wpadlismy w jakies korki, roboty drogowe itd., wiec dojechali minute spoznieni... Serio, im dalej w rok szkolny, tym gorzej idzie nam poranne wyrabianie sie, niewazne czy jada autobusem, czy samochodem. :D Poza tym, w nocy temperatura mocno spadla i niespodziewanie poproszylo sniegiem. :O

Allleee napadalo (popatrzcie na stolik) :D
 

W pracy okazalo sie, ze jestem tylko ja i jeszcze jedna osoba. Poza tym nikt tego dnia nie przyjechal. Skorzystalismy wiec z M. z okazji i oboje wyszlismy wczesniej. Nadeszla bowiem dlugo odwlekana chwila sprawienia Bi... telefonu! Moja coreczka dorasta... Wiem, wiem, wiele dzieci ma wlasne telefony duzo wczesniej, my jednak opieralismy sie jak dlugo sie dalo. Uznalismy jednak, ze 12 lat to juz odpowiedni wiek, nie mowiac juz o tym, ze w kolejnym roku szkolnym panna bedzie przyjezdzac do domu pierwsza i chcielibysmy miec z nia jakis kontakt. Przy okazji tez trafila sie promocja, ktora jednak trwala tylko do 2 kwietnia, wiec Starsza dostala telefon miesiac wczesniej. Niestety musielismy zmienic siec komorkowa, bo nasza stara nie miala zamiaru zaoferowac zadnej znizki, dlatego tez wolelismy to zalatwic bez "ogonkow" w postaci dzieciakow. I mielismy nosa, bo wszystko trwalo cale wieki... Potem podjechalismy od razu na tygodniowe zakupy, zeby i to "odhaczyc". Panna malo nie posikala sie ze szczescia, my za to mamy teraz walke z Kokusiem, ktory oczywiscie zzielenial z zazdrosci. I nie pociesza go nawet fakt, ze Bi wie (i nie jest zachwycona), ze na urodziny juz zadnego prezentu od nas nie dostanie. Zeby chyba jeszcze podkreslic ten kolejny "krok", tego wieczora odbylo sie spotkanie zapoznawcze dla rodzicow dzieciakow, ktore od nastepnego roku szkolnego przechodza do middle school

Poczatek konca kolejnego etapu... :(
 

Pojechalam wiec obejrzec nowa szkole Bi. Przyznaje, ze bardzo fajnie to zorganizowali, bowiem rodzice zostali sprytnie rozdzieleni na grupy, ktore z kolei byly oprowadzane po szkole przez pare uczniow. Udalo sie wiec zobaczyc i biblioteke i stolowke i sale muzyczna i gimnastyczna oraz dwie klasy. W kazdym miejscu nauczyciele przygotowywali krotka prezentacje na temat szkoly, zajec czy innych spraw, jak plan dnia czy oceny. Plan maja dosc dziwny, bo zajecia sa podzielone na 6 dni. Tak, szesc. :O Dni oznaczone sa literami od A do F i ida po kolei, czyli np. jesli jednego tygodnia ktos mial dni od A do E, w nastepny poniedzialek bedzie mial dzien F, a dopiero we wtorek ponownie dzien A. Dla mnie czarna magia, ale ponoc uczniowie swietnie sie w tym odnajduja, o czym zapewniala nas dwojka, ktora byla naszymi przewodnikami. Co do ocen, w VII klasie w koncu dzieciaki zaczynaja dostawac normalne oceny. Tutaj to skala pieciu ocen, od A do D i potem chyba (zaskakujaco) F, oznaczajace zawalenie przedmiotu calkowite. Z tym, ze zobaczymy jak to wyjdzie w praniu, bo na raportach przedmioty maja byc znow podzielone na zagadnienia, z ktorych bedzie ocena jak dotychczas, czyli meet, exceed, near i below, ale poza tym z kazdego przedmiotu jako calosc maja wystawiac juz "normalna" ocene. Tak czy siak, zwiedzilam troche "gimbazy", choc nadal zgubilabym sie tam kompletnie. Ta szkola to po prostu labirynt! Moje szkoly w Polsce byly urzadzone z grubsza w planie prostokata. Nawet ogromna postawowka miala kilka skrzydel, ale kazde skrzydlo to byl prostokat z korytarzem posrodku, klasami po bokach i schodami na koncu. Nie zgubilby sie czlowiek, chocby nie wiem jak sie staral. Nasza middle school jest parterowa, a musi pomiescic okolo 700 dzieci, wiec jest strasznie rozwleczona, a dodatkowo ktos mial niezla fantazje projektujac ja, bo pelno tam przejsc, korytarzykow, jedne mniejsze, drugie wieksze, jedne proste, drugie zakrecaja... Architektoniczny balagan, choc podejrzewam, ze jest on wynikiem wielokrotnego rozbudowywania, a nie zamierzonym tworem. ;) Jestem jednak pewna, ze juz po tygodniu dzieciaki doskonale potrafia sie w tym rozeznac. ;) Ogolnie spotkanie bardzo mi sie podobalo i jedyne na co moge narzekac, to ze nie odbylo sie w piatek. Calosc trwala bowiem od 18 do 19:30, a wiec w domu bylam przed 20, a tu trzeba bylo sie jeszcze wyszykowac na kolejny dzien... Dalam jednak rade, ale za rok, kiedy przyjdzie kolej Kokusia, raczej sobie odpuszcze. ;)

Napisze Wam przy okazji, ze rece mi opadly jesli chodzi o matematyke dla Bi w przyszlym roku. Przypomne, ze panna jest obecnie w klasie o zaawansowanym programie z owego przedniotu, ale radzi sobie z nim srednio. Zadania sa czesto trudne nawet dla mnie - doroslej (nie mowiac juz o tym ze teraz ucza dzieciaki zupelnie innego ich rozwiazywania), a dodatkowo Starsza wstydzi sie poprosic w szkole o pomoc, praktycznie nie ma notatek w zeszycie i nie wydobedziesz z niej, czy naprawde nic nie pisza, czy zapomniala przepisac z tablicy... Na wywiadowce jej wychowawczyni w sumie potwierdzila moje obserwacje. Co prawda ona nie uczy matematyki, wiec miala do dyspozycji tylko notatki przekazane przez matematyczke, jednak z tego co mowila zrozumialam, ze Bi odstaje od grupy i na testach osiaga slabsze wyniki. Bylo to dla mnie rownoznaczne z tym, ze w middle school powinna wrocic na "normalna" matematyke, bo na tej zawsze radzila sobie doskonale. No i ok, nie ma co jej (i mnie przy okazji) niepotrzebnie frustrowac. Tymczasem w poniedzialek dostalam maila z rekomendacja "kursu" matematyki w VII klasie i co? "Na podstawie ogolnych wynikow w nauce Bi i jej postepach w matematyce" (bla bla bla) rekomenduja... zaawansowana matematyke! Cycki mi lekko opadly, ale stwierdzilam, ze dobra, zastanowimy sie, pogadamy i podejmiemy decyzje. Tymczasem, do konca przyszlego tygodnia Bi musiala zaznaczyc jakie dodatkowe zajecia wybiera w middle school. W obecnej szkole byla to wylacznie muzyka: orkiestra, zespol lub chorek. W kolejnej jest cala masa innych zajec. Niektore dla mnie brzmia duzo lepiej niz rzepolenie na skrzypcach i wiem, ze wiele dzieci nie ma zapalu do instrumentow czy spiewania i rezygnuje z muzyki kompletnie. Starsza jednak uparla sie, ze chce dalej grac i spiewac. Nie powiem; jest muzykalna. Zreszta, nawet nauczycielka choru napisala na raporcie, ze zacheca Bi do zapisania sie do choru w VII klasie. Dobra wiec, niech gra i spiewa dalej. Ale... odplynelam od brzegu... Mimo, ze czas na wybor zajec byl do konca kolejnego tygodnia, podobno w szkole naciskali i przypominali dzieciakom zeby zaznaczyly co wybieraja (nie wiem skad ten pospiech). W srode wieczorem weszlysmy wiec z Bi na strone szkoly zeby zaznaczyc orkiestre i chor, a przy okazji pokazala sie lista przedmiotow i "kursow", ktore dzieciakom zaznaczyli juz nauczyciele. Zgadnijmy co zaznaczyla pani od matematyki?! Zaawansowana (advanced math) oczywiscie!!! Nie rozumiem... Albo oni maja tam kompletny burdel, albo gadaja o testach i wynikach dla samego gadania, albo po prostu pchaja bystrzejsze dzieci na zaawansowane przedmioty, niewazne czy maja one umysly scisle czy humanistyczne... Ja w tej chwili wiem, ze nic nie wiem. Pozostalo mi wysmarowac maila do matematyczki z pytaniem czy naprawde uwaza, ze Bi ma szanse poradzic sobie na zaawansowanej matematyce w middle school, skoro juz w VI klasie miala problemy... A co na to sama zainteresowana zapytacie? Po wywiadowce rozmawialysmy i w sumie razem stwierdzilysmy, ze chyba lepiej wrocic jednak na zwykla matme. Teraz jednak, kiedy okazalo sie, ze szkola wybrala jej zaawansowana, panna twierdzi, ze w takim razie ona chce zostac na zaawansowanej! :O Mam jednak podejrzenie, ze tu nie chodzi o zamilowanie do liczenia, tylko o fakt, ze jej najlepsza przyjaciolka zostaje na zaawansowanej matematyce. Tyle, ze ta dziewczynka to cholerny geniusz, we wszystkim... :/

Piatkowy ranek przywital nas temperatura -3 stopni! Zima wrocila, choc bez sniegu, a po popludniu znow mialo byl +9. Poranne ogarnianie ponownie kompletnie nie szlo i kiedy zawolalam ze juz powinnismy wychodzic (samej wlasnie zakladajac skarpetki), Bi byla nadal w pizamie i bez umytych zebow. Ale ona wiadomo - co i rusz zerkala w telefon i trzeba to ukrocic... Na przystanek dobieglismy idealnie w momencie, kiedy podjezdzal autobus. ;) Pozniej jak zwykle porzucalam psu pilke, nakarmilam kiciula i... stwierdzilam, ze popracuje tego dnia z domu. Mimo, ze mamy juz placone normalnie, to zanim znow podejmiemy badania kliniczne, laboranci maja do ogarniecia inwentaryzacje, kalibracje instrumentow, itd. i poki co widze, ze kazdy przychodzi kiedy i na ile musi. Ja tego dnia mialam odebrac Potworki ze szkoly, bo Nik juz na 17 mial mecz (z rozgrzewka o 16:35), wiec pomyslalam, ze na spokojnie sobie co nieco poogarniam, porobie swiateczna liste zakupow, itd. Pojechalam tylko do taty, bo we wtorek wylecial do Polski, a ja nie bylam jeszcze sprawdzic jego poczty i ogolnie zerknac na dom. Na szczescie mieszka dokladnie 14 minut drogi od nas (bez korkow, bo czasem robi sie 20 ;P), wiec obrocilam w jakies 40 minut. :) Niespodziewanie do domu wczesniej wrocil tez M., ktory stwierdzil, ze chce troche odpoczac, mielismy wiec wspolna czesc popoludnia. I szkoda, ze nie zgadalismy sie o tym dzien wczesniej, bo moglismy sprawe z siecia komorkowa zalatwic w piatek, zamiast urywac sie tez w czwartek... :/

Na koniec, zdjecie spiacej slodyczy:

Kiedy spi, to slodycz wcielona, ale wierzcie mi, poza tym daje ostro popalic... ;)

Wrzucam tez obiecany link do placka z jablkami (klik). Naprawde polecam, bo robi go sie ekspresowo, a (dla mnie) smakuje lepiej niz tradycyjna szarlotka!

Do poczytania!

8 komentarzy:

  1. Gdzie ten mały pisklaczek, ta laleczka, słodka Bi? Teraz to już nastolatka z telefonem! Nadal słodka i utalentowana ale już panna! Jak szybko rosną cudze dzieci.
    Żyjesz aktywnie kobieto, nie ma u was czasu na nudę. Pozdrawiam Lux

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, oba Potworki to juz pannica i kawaler. Teskno mi za maluchami, ale taka kolej rzeczy...
      Oj nie, nie nudzi mi sie na pewno. Wrecz ostatnio jestem raczej przemeczona. ;)

      Usuń
  2. Z tą niekończącą się opowieścią, to Cię pocieszę, że u nas jest to samo :D Mam wrażenie, że ledwie posprzątam, obrócę się i znowu wygląda tak samo.
    Rozbroiłaś mnie spowiedzią Nika :D Ale plus ogromny dla księdza, że go nie zbył tylko faktycznie odpowiedział. U nas teraz są takie zamknięte konfesjonały, i Oliwka też pytała, jak ma się spowiadać, czy ma szeptać czy mówić normalnie. Powiedzieliśmy, że jak woli, bo nawet jeśli będzie mówiła normalnie, to nic nie będzie słychać na zewnątrz.
    Zamek u sąsiadów tylko potwierdza, że za dużo elektroniki to jednak nie jest dobre.
    Brawa dla Bi za obraz. Pięknie wygląda!!! Oliwka taki dostała teraz na imieniny, ale powiedzieliśmy jej, że może go zacząć dopiero w wakacje. Najgorsze jest to, że ona chce go powiesić, a on jest duży. Niestety po zmianie mebli już nie mamy zbyt wiele wolnej powierzchni na ścianach, a i tak już parę obrazków powiesili, więc nie wiem, gdzie go powiesimy - a jeśli jej wyjdzie, to będzie wyglądał naprawdę fajnie.
    Może Oreo myśli, że jest brudny i trzeba się wykąpać? :D
    Myślę, że z tym planem to faktycznie dzieciaki się nieźle ogarną, a i pewnie Ty też go szybko załapiesz. Zaskoczyłaś mnie tymi ocenami, bo u nas klasy 1 -3 mają oceny A - D.
    Z tą matematyką to faktycznie dziwnie. Tym bardziej, że w końcu może się to skończyć frustracją i znienawidzeniem tego przedmiotu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam sie, ze tak sie wlasnie moze skonczyc. Bi na poczatku edukacji uwielbiala matematyke, ale im dalej, tym gorzej. A w tym roku, na zaawansowanej, zaczela jej miec serdecznie dosc. ;) Ale teraz nagle jednak nie chce wrocic na "normalna"...
      Obraz wyszedl jej swietnie, tyle, ze teraz na Wielkanoc zazyczyla sobie kolejny. Pierwszy powiesila u siebie w pokoju, ale jak tak dalej pojdzie, to tak jak u Was, i u niej nie bedzie miejsca. ;)
      Powiem Ci, ze mnie elektronika czesto przerasta . Szczegolnie z tymi drzwiami, rozumiem ze nie chca zostawiac drzwi otwartych, ale co za problem dac nam klucz? Dobrze, ze nie skonczylo sie tak, ze musieliby na gwaltu wracac, bo byli w innym Stanie, przynajmniej 4 godziny drogi od domu...

      Usuń
  3. Wasza Oreo w zmywarce chyba chce sie umyc z czerni, a moze nawet calkiem wybielic? Urocza!
    Piekny obraz stworzyla Bi. Fajne kolory mu nadala.
    Zabawne jest wyrazenie "po chusteczke?", ktore od teraz czesto uzywam. Juz wczesniej to pisalas, ale od dzis weszlo do naszego domowego slownika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie rozumiem skad ta obsesja. Jeszcze jak naczynia sa brudne, to moze czuje jedzenie. Ale ona wlazi chyba nawet chetniej do czystej! :D
      Kolory w obrazie Bi byly z gory narzucone. Malowala po zaznaczonych numerkach. ;)
      Haha, wiesz, po chusteczke brzmi po prostu ladniej niz "po ch*j". :D

      Usuń
  4. dziekuje za przepis! juz zapisany i na pewno wyprobuje!
    pozdrawiam serdecznie z cieplej FL.

    OdpowiedzUsuń