Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 20 maja 2022

Wymeczyl mnie ten tydzien... :)

Dla Potworkow zostaly jeszcze tylko 3 tygodnie i dwa dni szkoly! :) Oni oczywiscie odliczaja, a mnie lekko przechodza ciary, bo przez kompletna (i nagla) zmiane terminu lotu do Polski, lato uplynie pod znakiem takich "polatanych" polkolonii, ze zmianami niemal tydzien w tydzien. Mam az rozpiske na kartce oraz w telefonie gdzie Potworki spedzaja ktory tydzien. Inaczej obawiam sie, ze moglabym sie pomylic. :D Ale to dopiero (dopiero?! Juz!) za trzy tygodnie. A w zasadzie cztery, bo ostatni dzien szkoly wypada we wtorek, a wszelkie obozy i polkolonie zaczynaja sie dopiero w kolejnym tygodniu, wiec reszte tego (lekko ucietego) pierwszego, dzieciaki spedza ze mna. Cale szczescie, ze mam opcje pracy z domu i kolejny fuks, ze nastepny pacjent wypada juz w tygodniu kiedy Potworki maja polkolonie. 

Poki co, sobota 14 maja zaczela sie, jak to ostatnio, meczem. Grala tylko Bi, bowiem jak napisalam w poprzednim poscie, trener Kokusia mial impreze rodzinna i mecz przeniosl na ten piatek. Mi pojedynczy mecz absolutnie nie przeszkadzal. Przynajmniej nie musialam pedzic z miejsca na miejsce lub jezdzic w te i z powrotem. No i byl na 10:15, wiec mogl czlowiek troche dluzej pospac. Po piatkowej pobudce skoro swit, bylo to bardzo pozadane. :) Malzonek byl oczywiscie w pracy, a ja i Potworki wyspalismy sie i mielismy mnostwo czasu na spokojne wyszykowanie sie. Nie obylo sie niestety bez mojej irytacji, bo oczekiwalby czlowiek, ze przy wiekszej ilosci czasu, wszyscy beda gotowi do wyjscia kiedy przyjdzie na to pora. Taaa... Oczywiscie caly ranek przypominalam, zeby zrobili to czy tamto, a mimo wszystko, kiedy dalam haslo do ubierania butow i wyjscia, Bi nagle sobie przypomniala, ze nie zwiazala wlosow w kitke, nie zdjela wszystkich bransoletek oraz kolczykow, a w ogole to jeszcze musi do lazienki na dwojeczke, itd. Myslalam, ze ja udusze i oznajmilam pannie, ze to na jej mecz jedziemy i skoro nie potrafi sie ogarnac majac tyle czasu, to ja moge nie jechac w ogole. A pozniej oczywiscie spuscila nos na kwinte, ze dojechalismy na sam koniec rozgrzewki. Coz, miala szczescie, ze na mecz zdazyla. ;) Tym razem dziewczyny graly duzo, duuuzo lepiej. Moze to przypadek, a moze w koncu rozruszaly sie po zimie. ;) Mimo wczesnej pory juz bylo 25 stopni, ale graczom, choc po chwili policzki mieli (mialy) purpurowe, zdawalo sie to nie przeszkadzac.

Starsza pedzi zeby w razie czego kolezanka miala do kogo podac :)
 

Bi grala naprawde swietnie. Byla aktywna, walczyla o pilke, starala sie ze wszystkich sil prowadzic ja przez boisko i strzelila dwa gole. A goli w sumie bylo 5 lub 6 (stracilam rachube) i az szkoda mi bylo przeciwnej druzyny. Widzialo sie bowiem, ze gdzies po czwartym, dziewczyny zupelnie sie poddaly, przestaly walczyc i ledwie przemieszczaly sie po boisku. Zalowalam ich, ale z drugiej strony, tydzien wczesniej druzyna Bi byla w dokladnie takiej samej sytuacji. Taka kolej rzeczy w sporcie, ze raz sie wygrywa, a raz przegrywa. ;) A podczas gdy dziewczyny graly, nasz sasiad, ktory byl tam tym razem ze starsza corka, urzadzil amatorski trening Nikowi oraz jego koledze. Facet naprawde minal sie z powolaniem! :D

Zdjecie fatalnej jakosci, ale siedzialam dosc daleko
 

Mecz sie skonczyl, Bi zebrala swoje rzeczy i w koooncu (jej to zawsze wiecznosc zajmuje) przyszla do mnie i Kokusia. Ruszylismy do auta, ale zdazylismy tylko przejsc przez wszystkie boiska i juz-juz prawie doszlismy do parkingu, kiedy Starszej przypomnialo sie, ze nie wziela pilki! Tym razem wstyd tez dla mnie, bo nie zwrocilam na to uwagi. Najpierw wyslalam po pilke panne, ale kiedy z daleka widzialam, ze miota sie w te i we wte, domyslilam sie, ze nie moze jej znalezc. Z westchnieniem (nie chcialo mi sie wracac jak cholera), polozylam krzeselka i butelki z woda na trawie i wrocilismy z Kokusiem na, dopiero co opuszczone, boisko. Obeszlismy je, zajrzelismy za jakies lawki, krzaczki i w dolki, ale pilka wsiakla. Pomyslalam, ze musial ja wziac trener, bo przeciez minelo tylko kilka minut od konca meczu, wiec gdzie by tak szybko zniknela? Dzieciaki jednak uparly sie, zeby sprawdzic skladzik ze zgubionymi rzeczami (lost and found), wiec podreptalismy na drugi koniec calego terenu. ;) Pilki oczywiscie tam nie bylo... Napisalam maila do trenera i kilka godzin pozniej odpisal, ze tak, ma ja. Potworki ucieszone, bo dostali pilke od dziadka, wiec ma dla nich specjalne znaczenie, a ja zgrzytnelam zebami, bo nalazilam sie tam, w upale, jak glupia, a sama od razu domyslilam sie, ze musial wziac ja trener. ;)

Po powrocie do domu chwila oddechu, obiad, a potem ojciec i matka musieli zabrac sie za... naprawde mikrofali. No dobra, ja tylko asystowalam. ;) Dzien wczesniej przyszla zamowiona czesc, ale bylo za malo czasu zeby cos zdzialac. Sciagniecie cholerstwa ze sciany bez upuszczenia na kuchenke bylo doswiadczeniem przerazajacym, ale dalismy rade. ;) Kiedy juz mikrofala stanela bezpiecznie na stole, okazalo sie, ze skrecona jest za pomoca calego multum srubeczek, a dodatkowo, panel oslaniajacy ja od bokow i gory, zrobiony jest z jednego kawalka metalu i zeby go zdjac, trzeba wlasciwie odkrecic wszystko po kolei, poza drzwiami. :D Tu juz mordowal sie M. na szczescie. Wreszcie obudowa zeszla i uslyszalam tylko slowo na "K". Wchodze do jadalni, a malzonek miota sie wsciekly, bo zamowiona czesc nie jest taka jak trzeba! Zagladam do srodka i przezywam konsternacje, bo na oko wyglada identycznie. M. pokazuje mi jakas odnoge z kabelkami idaca od tej czesci (wybaczcie, ale zapomnialam jak dziadostwo sie nazywa). Poniewaz widze, ze ta odnoga przykrecona jest srubkami, sugeruje, ze moze da sie to odkrecic i po wymianie przykrecic do "naszej" czesci. Malzonek tylko fuka na mnie, ze "Gdzie?! Jak przykrecic?!" i zebym nie przeszkadzala. No tak, bo ja baba jestem i sie nie znam. Unioslam sie honorem i poszlam wstawiac pranie czy do innych "babskich" robot, a tu nagle maz wola, ze dobra, wymienil i mozemy sprawdzic czy dziala. Patrze, a jednak! Dalo sie przykrecic to-to do wymienionej czesci! Jednak "baba" miala racje!!! :D Powinnam sie byla obrazic, ale zbyt podekscytowana bylam ze bede miala dzialajaca mikrofale. Mowie Wam, czlowiek nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo sie uzaleznil od tego sprzetu. Mleko rano dzieciom do chrupek? Do miseczki, miseczka do mikrofali i gotowe. Odgrzac obiad? Na talerz, do mikrofali i za chwile cieply. Odgrzewanie zimnej kawy? Pyk, do mikrofali i po 30 sekundach jest ciepla. A tu nagle musialam bawic sie w garnuszki albo piekarnik i poza zastawa stolowa brudzic dodatkowo garnki, brytfanny, naczynia zaroodporne, itd. ;) Z wielka nadzieja nalalismy wiec troche wody do kubeczka, wlaczylismy mikrofale i... doopa. Dalej zimna! :( Stwierdzilam, ze trudno, jedziemy do sklepu po nowa, M. rzucil cala garscia niecenzuralnych wyrazen i oboje musielismy odetchnac, rozeszlismy sie wiec do innych zajec. Jedynym pocieszeniem bylo to, ze zamowiona za stowke czesc byla jednak dobra, wiec mozna bylo te nowa odeslac i odzyskac kase. Tyle, ze dalej nie mielismy mikrofali... Kiedy malzonkowi przeszla irytacja, stwierdzil, ze bedzie szukal dalej az do skutku. W koncu znalazl inna czesc, ktora tez mogla byc przyczyna. Ta na szczescie kosztowala tylko $10. Zamowil i miala przyjsc kolejnego dnia. Pozostalo czekac. 

Malzonek polazl szorowac auto, bo zmiast brazowe, bylo juz zolte od pylkow, Bi poleciala do zabawy z sasiadka z naprzeciwka, a ja poszlam wysiac koper i pietruche. Poniewaz Nik krecil sie, troche pomagajac M., a troche bez celu, spytalam czy chce posiac groch. To coroczna tradycja, ze Mlodszy sieje groch, a Starsza marchew. Oczywiscie chcial, pomoglam mu wiec, a potem przypomnialo mi sie, ze mialam jeszcze jakies rosliny do posadzenia, nie mowiac juz o truskawkach oraz kwiatkach, ktore kupilam razem z warzywkami.

Taki zadowolony, a kilka dni pozniej odkrylam sporo ziaren grochu albo wymytych deszczem, albo wygrzebanych przez ptaszydla :(
 

Pomaszerowalam wiec do garazu i... rece mi opadly. Wiecie, wraz ze zblizajaca sie wiosna, w sklepach zaczely sie pojawiac ogrodowe materialy oraz sadzonki, a ja kupowalam wiedzac, ze musze poczekac z sadzeniem az zrobi sie cieplej. Latwo bylo kupowac po trochu, wiec nawet nie zdawalam sobie sprawy z tego, ile tego zgromadzilam. Wszystko skladowalam w garazu, z racji ze jest tam ciemniej i chlodniej, nie chcialam bowiem zeby zaczelo przedwczesnie kielkowac. I teraz sie zalamalam, bo mialam 15 cebulek mieczykow (na ktore moglo byc juz za pozno, ale i tak je posadzilam), mieszanke chyba 20 cebulek oraz korzeni kwiatow, 4 korzenie piwonii (ktore pewnie i tak sie nie przyjma, ale nadal marze o jeszcze kilku w ogrodzie ;P), trzy sadzonki forsycji, cztery truskawek, a na dokladke dwie doniczki ze zwiedlymi tulipanami. Zawsze je kupuje w okolicach Wielkanocy jako wiosenna ozdobe na stol i juz pare razy z sukcesem potem przesadzalam cebulki do gleby. Polowe soboty spedzilam wiec "bawiac" sie w piachu i sadzac to wszystko. ;) W miedzyczasie Bi skonczyla ganiac z kolezanka i zapragnela posiac marchewke.

Siala baba mak...
 

Okazalo sie tez, ze w warzywniku jakos zostal kawaleczek miejsca, wiec posadzilam jeszcze fasolke szparagowa, ktorej nasiona lezaly w garazu od zeszlego roku i dziwie sie, ze samoistnie nie wykielkowaly. ;) Z trzech paczuszek nasion, jedna okazala sie zawierac... groszek, mamy wiec dodatkowa, nieplanowana grzadke groszku w zupelnie innym miejscu niz ta posiana przez Kokusia. :D Pod koniec dnia plecy mialam juz sztywne oraz trzeszczace i na kwiatki do donic juz nie starczylo mi sil. :)

Niedziela rano to oczywiscie msza w kosciele. Potem po kawe, a nastepnie przyjechal w odwiedziny moj tata. Poprzedniego wieczora troche popadalo i zanim czlowiek mogl usiasc na tarasie, musialam poprzecierac stol oraz krzesla, wszystko bylo bowiem az zolte od pylkow. Nic dziwnego, ze alergicy w mojej pracy chodza zasmarkani. Tego dnia pogoda byla idealna. Niby bardzo cieplo - 27 stopni, ale z lekka bryza i czesciowym zachmurzeniem, dzieki czemu bylo znosnie. Tata posiedzial z dwie godziny przy kawie, ciescie i lodach, a po jego odjezdzie poszlismy na szybkie koleczko wokol osiedla. Potem ruszylam ponownie na podboj ogrodu. ;) Tym razem wreszcie zabralam sie za donice z kwiatami. Posadzilam niemal wszystko i w koncu kolo domu zrobilo sie jakos tak radosnie z kolorowymi kwiatkami. :) Zostaly mi tylko margaritki, ktore planowalam zasadzic w donicach podwieszanych na tarasie, ale okazalo sie, ze te ostatnie... wsiakly. To znaczy, zewnetrzne koszyki byly w szopce, ale nie moglam znalezc plastikowych wkladow, w ktore sadzi sie kwiatki. W koncu M. odszukal je wsrod roznych ogrodowych rupieci obok szopki. Przeszlam tamtedy kilka razy i nie przyszlo mi do glowy zeby zajrzec miedzy taczke a klatki na pomidory. ;) Kiedy malzonek w koncu sie ich doszukal, bylo juz jednak na tyle pozno, ze zostawilam to na kolejny dzien, trzeba bylo bowiem zagonic dzieci pod prysznic, a takze podlac warzywnik i poskladac pranie, ktore czekalo w suszarce od poludnia. :)

W tzw. miedzyczasie przyszla zamowiona czesc do mikrofali. Tym razem poszlo duzo szybciej, z racji, ze wszystko M. mial juz rozkrecone. I wiecie co? Trafil!!! Swoja droga, takie niepozorne cos, dioda wysokiego napiecia, malutki "drucik" dlugosci 7-8 cm, a tak namieszal! Najwazniejsze, ze mikrofala znow hula, a poza tym chodzi duuuzo ciszej. Ta czesc musiala sie juz psuc od jakiegos czasu, bo nawet nie zdawalismy sobie sprawy jak to ustrojtwo glosno buczalo, dopoki M. go nie naprawil. I dopiero po fakcie naszla mnie refleksja, ze mozliwe, iz my sami ja wykonczylismy, a raczej nasz dom. Chalupa ma definitywnie cos z elektryka. Czasami, kiedy wlacza sie swiatlo, cos "walnie" w innym kontakcie. Czasem wywali czujnik w kontakcie przy elektrycznym czajniku, az swiatla zamigotaja, mimo, ze ten jest akurat wylaczony. A ja zauwazylam od poczatku, ze jesli idzie mikrofala i jednoczesnie wlaczy sie czajnik, to ta pierwsza zaczyna buczec i brzmi to jakby szla z oporem. Nigdy nie zwracalam na to wiekszej uwagi, traktujac jak kolejny dowod, ze ktos spierdzielil w tym domu elektryke, ale teraz mysle, ze moze przy jednoczesnym wlaczaniu czajnika i mikrofali, niechcacy sami zepsulismy te diode. No ale najwazniejsze, ze teraz dziala juz jak trzeba (oby jak najdluzej). Yuhuuu! :)

Poniedzialek byl kolejnym goracym dniem. Rano bylo mgliscie, ale kiedy okolo poludnia mgle w koncu przepalilo slonce, temperatura momentalnie poszybowala do 26 stopni. Autobusy przyjechaly rano jakims cudem prawie jednoczesnie i o czasie, a po odjezdzie dzieciakow pokrecilam sie jeszcze chwile po domu, po czym trzeba bylo zbierac sie do roboty. Tam, jak to w poniedzialek, checi do pracy bylo... wcale. :D Po poludniu Kokus mial trening na basenie, pojechal jednak z M., ktory przywiozl go tez z powrotem. Ja postanowilam skorzystac z wolnego wieczora i po odjezdzie chlopakow poszlam posadzic w doniczkach na taras ostatnie kwiatki. Jak to przy tutejszym klimacie bywa, upal plus wysoka wilgotnosc czesto poprzedzaja burze. Tym razem wieczorem mial przejsc zimny front i schlodzic temperatury na kolejne pare dni. Kiedy wyszlam z domu zauwazylam nadciagajace ciemne chmury i wzmozony wiatr. Zaczelam sadzic kwiatki jak na wyscigi, przy akompaniamencie gadania Bi oraz Mayi, ktora uparcie wrzucala mi do doniczek swoja pileczke. Irytowala mnie tym niemilosiernie i raz niemal wrzucilam ja (pilke, nie Maye :D) do wlasnego warzywnika, bo wkurzona, wyrzucilam ja z donicy nie patrzac na kierunek. ;) Udalo mi sie dokonczyc sadzenie w doslownie ostatniej chwili. Ostatnie garsci ziemi wsypywalam juz w polmroku (az lampy na czujnik ruchu przy garazu sie wlaczyly!), a kiedy pedem zbieglam do szopki schowac lopatke i rekawice, nad glowa blysnelo mi i zagrzmialo. Zdazylam wpasc do garazu i w tym momencie lunelo! Mialam szczescie, bo rozpadalo sie nagle i gwaltownie, nie ze najpierw pokropi czy cos... Od razu z grubej rury! ;) Najwazniejsze jednak ze ani ja ani Bi nie zmoklysmy, czego nie mozna bylo powiedziec o psie, ktorego wolalysmy z garazu, ale z jakiegos powodu wybral wejscie tarasowe, wiec zanim pobieglysmy na gore, siersciuch juz byl doszczetnie przemoczony. ;) Przynajmniej odpadlo mi podlewanie ogrodka oraz inne ogrodowe roboty, wiec spokojnie wzielam prysznic zeby miec juz to z glowy, w miedzyczasie wrocili chlopaki i wieczor zaraz zlecial. Wieczorem przypomnialam Kokusiowi, ze w nadchodzaca sobote ma ponownie mecz oraz zawody plywackie i spytalam czy chce zebym dala znac trenerowi plywania, ze jednak go nie bedzie. Moje dziecko odpowiedzialo, ze na te chwile chce plywac, ale ze moze w sobote marudzic, ze jednak nie. Brawo za samoswiadomosc! :D Coz, brawa brawami, ale powiedzialam malemu cwaniakowi, ze ma jeszcze kilka dni na zastanowienie sie i jesli zdecyduje sie naprawde plywac, to nie chce slyszec protestu, a juz zwlaszcza nie przy tacie. Zobaczymy co z tego wyjdzie. ;)

Poniedzialkowa burza przyniosla ochlodzenie i we wtorek rano bylo tylko 13 stopni, brrr... Poniewaz jednak mamy juz druga polowe maja, wiec temperatura szybko szla w gore i nawet sie tego nie odczulo. Niestety, autobus Kokusia znow byl prowadzony przez innego kierowce i przyjechal prawie 20 minut spozniony. Po odjezdzie dzieciakow jeszcze tylko porzucac psiurowi pileczke, rozladowac i ponownie zaladowac zmywarke i do pracy. Tego dnia mialam meeting w takiej najgorszej wersji, gdzie mielismy dwa duze tematy do obgadania i podjecia decyzji, a dodatkowo dyskusje na drobne tematy rozciagaly sie w nieskonczonosc, choc dotyczyly tylko 2-3 osob. Nie wiem dlaczego nie mogly tego przedyskutowac sam na sam, tylko poruszac je na forum. To sprawialo, ze inne osoby z boku, zaczynaly cos omawiac miedzy soba i zamiast "walnego" zebrania, robil sie szum i chaos... W dodatku jedna z dziewczyn, mimo ze wiedziala ze meeting bedzie dlugi (bo to ona uklada tabele z tematami do uzgodnienia) akurat na ten dzien musiala przygotowac prezentacje. Ta byla niby krociutka - 3 slajdy, ale ze grupe mamy dociekliwa, wiec posypaly sie pytania o szczegoly i kolejne 10 minut sobie pyknelo. Siedzielismy tam wiec prawie 1.5 godziny i kiedy wyszlam, rypala mi glowa, pecherz pekal w szwach i burczalo w brzuchu. To byl chyba jeden z najbezsensowniejszych meetingow jakie mialam dane zaliczyc. :/ Po powrocie do domu mialam chwile na ogarniecie sie i jechalam z Bi na gimnastyke. Jak zwykle panna poleciala wyczyniac akrobacje, ja zas nawijalam z kumpela. Po powrocie juz tylko kolacja i czas klasc towarzystwo do lozek. :)

Srodowy poranek byl jeszcze zimniejszy. Stopni 11 i do tego chlodny wiatr. Nik zapomnial dzien wczesniej bluzy, wiec dalam mu taka lekko juz przymala, a panicz parskal zly, ze jej nie chce. Mnie bylo zimno, choc mialam dlugie spodnie oraz gruba, welniana narzutke. Potworki chcialy koniecznie krotkie spodenki, bo po poludniu mialy znow byc 23 stopnie. Bi chociaz swoja bluze zapiela, a Nik lazil rozchlestany, bo "mu ciasno". No trudno, trzeba bylo nie zapominac swojej wiekszej bluzy... ;) W pracy mialam cale biuro niemal dla siebie, bo laboranci konczyli pilny, calodzienny projekt i wpadali tylko zeby szybko sie czegos napic lub zjesc, po czym pedzili dalej. W domu w koncu nadeszla sroda, kiedy to ja pojechalam z Kokusiem na basen. Bi miala trening pilki przeniesiony na piatek, a Nika trzeba bylo z basenu zabrac wczesniej, wiec M. stwierdzil, ze i tak bez sensu zaczynac cwiczyc. Osobiscie bylam gotowa Mlodszemu ten jeden trening odpuscic, ale jak to bywa, akurat w ten dzien, oswiadczyl, ze chce jechac. :O Pojechalam wiec ja, zreszta calkiem chetnie, bo dawno nie widzialam jak Nik plywa.

Choc raz sie zatrzymal i ladnie zapozowal ;)
 

A cale te zmiany oraz ceregiele, poniewaz Bi miala w szkole... koncert. Pierwszy od dwoch lat, na ktory wpuscili rodzicow! :O Tak wlasciwie to byly to dwa koncerty jeden po drugim, najpierw choru, potem orkiestry. Wczesniej byl jeszcze zespolu, ale akurat Bi w nim nie gra. Wszystko odbywalo sie dosc pozno, bo dzieciaki z zespolu zaczynaly zbiorka o 18:30. Pewnie chcieli dac mozliwosc przyjazdu pracujacym rodzicom. Bi zaczynala drugim koncertem - choru, wiec zbiorke miala o 19. Dla nas jest to juz wieczorowa pora, kiedy dzieciaki jedza kolacje, w koncu moga wziac tablety lub konsole i wyciszamy sie przed snem, ale co bylo robic. Mlodziez cwiczyla caly semestr i rodzice juz wczesniej dostali maila, ze poza naglymi wypadkami, oczekuja ze wszystkie dzieci wezma w koncertach udzial. Juz kiedys pisalam, ze ta szkola ma caly program muzyczny, w ktorym obowiazkowo bierze udzial kazde dziecko. Koncerty, zimowy (ktory byl nadal wirtualnie) i wiosenny sa punktem kulminacyjnym oraz okazja, zeby pokazac ze mlodziez faktycznie czegos sie uczy. ;) Tym razem, musze to tu napisac i wydrapac na scianie, pojechal z nami nawet M.! Co niesamowite, nie musialam go nawet specjalnie namawiac, mimo ze o tej porze zwykle zasypia na siedzaco, a nieraz po prostu kladzie sie spac. Nie wiem skad ta zmiana, ale moze przez to, ze ostatnio to zwykle on zabiera Kokusia na basen i jezdzimy wszyscy na jego treningi pilkarskie, a takze czesto bierze jedno z dzieci na mecze, bo ja sie nie rozdwoje. Mozliwe, ze przekonal sie, ze to nie fanaberie i moje wymysly, tylko cala rzesza rodzicow przywozi, zawozi i kibicuje. Zobaczymy ile ten entuzjazm potrwa. ;)

Po robocie wiec wpadlam do chalupy, zjadlam obiad i popedzilam z Kokusiem na basen. Plywal tylko pol godziny, ale dobre i to. Nastepnie wrocilismy, rozwiesilam jego mokry recznik i kapielowki, zapodalam przyspieszona kolacje zeby dzieciaki nie jechaly na glodniaka i pojechalismy do szkoly Bi. Panna poleciala na zbiorke do klasy gdzie chor ma cwiczenia, a rodzice ulokowali sie na stolowce, ktora sluzy rowniez za audytorium i posiada scenke. Kiedy dzieciaki zajely swoje miejsca, pechowo okazalo sie, ze Bi stoi na samym dole, wiec troche zaslanialy ja inne dzieciaki, ale cos tam dalo sie zobaczyc. Chor zaspiewal 4 piosenki, kazda troche inna. Byla angielska, irlandzka (energiczna, brzmiaca jak szanty), wloska piosenka ludowa i polaczenie angielskiej i hiszpanskiej. Przy niektorych wybrane dzieci spiewaly zwrotki (Bi sie nie zglosila), przy innych spiewali na dwa glosy.

Wszystkie dzieci mialy sie ubrac na bialo - czarno, zeby w miare spojnie i schludnie wygladac
 

Wyszlo naprawde pieknie! Po zakonczeniu, pani wypuscila najpierw dzieci, a potem rodzicow, ktorzy udawali sie na koncert orkiestry. Przeszlismy wiec na sale gimnastyczna. ;) Mimo, ze scena szkolna znajduje sie na stolowce, musieli to jakos zgrac i najpierw na sali gimnastycznej gral zespol, potem, w czasie gdy chor wystepowal w "audytorium", zespol zdazyl wyjsc, a sala byla przygotowana na wystep orkiestry. Tu widok byl troche lepszy, bo choc siedzielismy dalej, to trybuny ida w gore, wiec kazdy dobrze widzial mlodych muzykantow. ;) Znowu zagrali 4 utwory. Wyszlo im bardzo fajnie, choc osobiscie bardziej podobaly mi sie melodie z koncertu zimowego (ktory zostal nagrany i wyslany rodzicom). Tu tez nie bylo zle oczywiscie; ja ogolnie uwielbiam muzyke powazna, wiec geba mi sie caly koncert usmiechala. :D Choc przyznaje, ze ostatni utwor srednio mi podszedl, bo okazal sie mieszanka roznych dzwiekow, ktore jak dla mnie kiepsko sie skladaly w jedna melodie. No ale trzeba pamietac, ze to nie symfonia, tylko dzieciaki, z ktorych wiekszosc uczy sie grac na instrumencie cztery lata. ;)

To tak pi razy oko 1/4 calej orkiestry
 

Przed koncertami troche obawialam sie, ze Nik bedzie sie nudzil i jak to on, ciagle gadal. Wzial ze soba Nintendo, ale na szczescie okazalo sie potrzebne tylko kiedy czekalismy na rozpoczecie koncertu choru. Potem juz uwaznie sluchal i klaskal z calych sil, wiec widac bylo, ze mu sie podoba. :) Niech patrzy co go czeka w przyszlym roku. :D Komitet rodzicielski (zawsze rzucajacy sie na okazje, zeby zarobic) sprzedawal materialowe rozyczki oraz breloczki w ksztalcie klucza wiolinowego, z doczepiona karteczka, na ktorej rodzice mogli wypisac gratulacje. Roze mnie nie zachwycily, ale kupilam Bi breloczek na pamiatke. Nik oczywiscie strzelil focha, ze on tez cos chce, ale sorki. Po pierwsze to nie jego koncert, a po drugie ostatnio tak dlugo wiercil mi dziure w brzuchu, az zamowilam mu poduszko - maskotke, podobna do tej, ktora kupilam Bi na urodziny w zamian za nieudane prezenty dziadka. Nie mowiac juz o tym, ze wlasnie zamowilam mu kolejna ksiazke z serii, ktora czyta. Na pewno nie jest pokrzywdzony, za to z pewnoscia pazerny. A! Pod szkola stal jeszcze bus z lodami, ktory tez zweszyl mozliwosc zarobku! :D My jednak, wredni rodzice, lodow dzieciom nie kupilismy, bo wybieralismy sie po kawe na stacje benzynowa, gdzie wiedzielismy, ze Potworki beda blagac o niezdrowe napoje. ;) Do chlupy zjechalismy tuz przed 21. Ojciec natychmiast pomaszerowal do lozka, a dzieciaki jeszcze cos tam przekasily, po czym tez pogonilam ich spac, mimo ze Bi byla tak podekscytowana i nabuzowana po swoich wystepach, ze nie okazywala zadnych oznak zmeczenia. ;)

Czwartek obudzil nas deszczem. Byl on bardzo potrzebny, nie powiem (no i dzien wczesniej nie zdazylam podlac warzywnika, wiec Matka Natura mnie wyreczyla :D), ale po ostatnich slonecznych dniach i bardzo letnich (po poludniu) temperaturach, te 12 stopni i upierdliwa mzawka, byly niczym tortura. ;) Niestety, autobus Kokusia (czy raczej kierowca) za nic mial sobie paskudna pogode i znow przyjechal dobre 25 minut spozniony. :/ Po odjezdzie dzieciakow przewietrzylam sypialnie, troche ogarnelam to i owo i czas byl na mnie ruszac do pracy. To byl kolejny dzien, kiedy w biurze bylam niemal caly czas sama. Deszcz za oknem, cisza i wlasciwie moglam sie zwinac w klebek pod biurkiem i uciac komara. :D Poniewaz czwartki to teraz nasz dzien "relaksu", wiec po pracy musialam jechac na tygodniowe zakupy. Kiedy dojechalam do domu, praktycznie wyminelam sie w drzwiach z M., ktory popedzil na silownie, z racji ze dwa dni nie byl, a kolejny tez zapowiadal sie zalatany. Reszta wieczora uplynela bez sensacji, jesli nie liczyc pytania Kokusia: "Co to jest striptiz?". :O Takie slowka slyszy od kolegow. Calkiem niedawno dopytywal po co chlopcom wlasciwie sa "jajka". Moje "ulubione" tematy... :D A, jeszcze "przyniosl" ze szkoly piosenke o poronieniu, rozpaczy i w konsekwencji rozwodzie. To takie przekrecenie popularnej dzieciecej piosenki (nie chce mi sie jej przytaczac). Na szczescie chyba, poza slowem "rozwod" Mlodszy nie bardzo zdaje sobie sprawe o czym spiewa. Piosenka jest jednak bardzo sprytnie ulozona i wszystko pasuje. Przeraza mnie mysl, ze ktos to wymyslil i przekazal dalej mlodziezy. A chlonna pamiec Kokusia w mig zapamietuje takie durnoty. Szkoda, ze tabliczka mnozenia tak mu nie "wchodzi", ech... :/

W piatek nadeszla zapowiadana zmiana pogody. Na kilka dni ma wrocic lato, w calej, goracej i wilgotnej krasie. Piatkowy poranek zdawal sie temu raczej przeczyc. Nad ranem temperatura spadla do 9 (!) stopni. Kiedy czekalismy na autobusy, bylo ich 12, ale nisko wiszaca mgla sprawiala, ze wilgoc przenikala na wskros. Mimo bluzy, Nik wlazil pod moja welniana narzutke. Wystawala mu tylko glowa i smial sie, ze wyglada jak kangurek wygladajacy z torby mamy. ;) Poniewaz przez dwa dni moj syn nie zdolal zapamietac zeby spytac o zgubiona/zapomniana bluze, wiec tym razem zajrzalam do autobusu razem z nim. I okazalo sie, ze pani kierowca ma na fotelu za swoim, maly kacik "rzeczy znalezionych", a Kokusiowa bluza lezala praktycznie na wierzchu. Wystarczylo spytac (albo popatrzec). ;) Po odjezdzie dzieciakow znow porzucalam psu pileczke tak dlugo, az przestala do mnie wracac. :D Potem przewietrzyc sypialnie, umalowac "oko" i musialam wyruszac z domu takze i ja. W pracy kolejny niemal "samotny" dzien. Nie narzekam absolutnie. Lubie miec biuro cale dla siebie i delektowalam sie spokojem. Szczegolnie cieszyla mnie nieobecnosc najmlodszego pracownika, ktory ma biurko obok, ustawione prostopadle do mojego. Chlopak, zamiast siedziec odwrocony do wlasnego biurka (a wiec tylem do mnie), zaaawsze siedzi bokiem. Nie dosc, ze nie czuje sie komfortowo, bo mam wrazenie, ze on ciagle zerka co robie, to jeszcze, idac gdzies, wiecznie musze omijac jego wyciagniete nogi... :/ To byl trzeci dzien pod rzad, kiedy moglam wstac i isc, nie ryzykujac, ze sie o cos potkne. Poza nogami bowiem, chlopak ma paskudny zwyczaj porzucania na srodku plecaka, kurtki, itd. Lat 24, a czasem gorzej niz moje Potworki... :/ Tego dnia mielismy znow szalone popoludnie. Bi miala na 17:30 trening, przelozony ze srody. Nik normalnie ma w piatki na 17 trening, ale tym razem mial na 17:30 mecz, przesuniety z zeszlego weekendu i w sasiedniej miejscowosci na dodatek. Mozna sie troszke pogubic. :D A, i jeszcze sasiadka poprosila czy nie moglabym na mecz zabrac tez jej syna, ktory jest z Nikiem w zespole. Musielismy sie wiec z M. rozdzilic. On zabral Bi na trening, ja wzielam chlopakow na mecz. Po pracy zdazylam wiec tylko szybko cos przekasic, po czym pedem przynioslam Potworkom pilkarskie ciuchy, zgarnelam Mlodszego, mlodocianego sasiada i pojechalismy. Po poludniu korki byly koszmarne i na rozgrzewke dojechalismy niemal 10 minut spoznieni. Dobrze, ze nie na mecz. ;) Na szczescie chociaz z parkingiem nie bylo klopotow, co na tych boiskach wcale nie jest takie pewne. Jak na zlosc, pogoda, ktora w dzien zrobila sie piekna i niemal goraca, teraz ponownie sie spierdzielila. Nie dosc, ze wialo, nie dosc ze sie zachmurzylo, to jeszcze zaczelo kropic! :O Dobrze, ze wzielam moja welniana narzutke, ale za to mialam krotkie spodenki i nie wiedzialam jak siadac, zeby troche oslonic nogi, na ktorych mialam az gesia skorke... Trener jakos dziwnie tym razem prowadzil mecz. Dwoch chlopcow wymienialo sie na bramce, ale poza tym podzielil reszte na dwie grupy po 6 i co 10 minut po prostu wymienial cala szostke, ale zostawiajac ich na ciagle tych samych pozycjach. Pamietam, ze na wczesniejszych meczach zmienial tez chlopakom pozycje, tym razem jednak mial jakies zacmienie. Nik byl wiec caly mecz na obronie, ale kiedy spytalam czy mu to nie przeszkadzalo, odparl, ze nie, bo najpierw trener chcial go dac na bramke. :D Stwierdzam, ze caly zespol tego dnia jakos slabo gral. Wygrali w koncu 2:1, ale tamta druzyna byla naprawde slabiutka, wiec spodziewalabym sie, ze ten wynik bedzie wyzszy. Nie mieli jednak dwoch meczow pod rzad i mozliwe, ze wypadli z rytmu... Albo chlod i mzawka przeszkadzaly. ;)

Nie pytajcie co Mlodszy tu wyprawia, bo ze nie kopnal pilki tylem, to jest pewne :D
 

Po meczu odwiezlismy sasiada, wrocilismy do chalupy, po chwili dojechal M. z Bi i... trzeba bylo sie szykowac do lozek, bo kolejnego ranka znow mecze. :D

I to by bylo na tyle. Duzo sie w tym tygodniu dzialo roznych roznosci i chyba dlatego czuje sie mocno wypruta... Moze w nastepnym odpoczne. Aaaa, pewnie nie. :D

9 komentarzy:

  1. Gratulacje dla Bi!!! Z tym szykowaniem się, to jest tak samo u nas. Oni wiedzą, oni wszystko mają, do momentu aż nie trzeba wyjść :D

    Super, że udało się naprawić mikrofalę i to nawet tak niskim kosztem :) My z mikrofali tak naprawdę rzadko korzystamy, raczej do podgrzania obiadu, bo mleko do płatków podgrzewam w garnku, ale faktycznie człowiek przyzwyczaja się do takich udogodnień.

    Nie rozumiesz swojego psa, ani troszkę. Miałaś posadzić piłeczkę, aby wyrosło ich więcej :P

    Fajnie, że koncert się udał. Jednak to coś zupełnie innego niż taki nagrywany. Zupełnie inne emocje.

    Z tymi meczami u Was to tak jak u nas. Człowiek powoli zaczyna się gubić, kto, gdzie i w jakich godzinach. Naprawdę nie spodziewałam się, że ta piłka nożna będzie nam zabierała aż tyle czasu. Turniej raz w tygodniu ok, ale co tydzień? A czasami grupa Oliwki ma sobota, niedziela i jeszcze w tygodniu - na szczęście ona na razie nie jest powoływana na wszystkie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak. Oni sa gotowi, az nie powiem ze nakladamy buty. Wtedy nagle szukaja tuzina rzeczy, ktore musza znalezc lub zrobic. ;)
      Ja stwierdzam, ze dalabym rade bez mikrofali, o czym sie przekonalam, ale jednak wola ja miec. :D
      Ty, wiesz co, no nie pomyslalam, ze kundel probowal mi powiedziec zebym mu pileczki rozmnozyla! W sumie, z jej obsesja, to logiczne! :D
      Oj tak, takich wystepow na zywo, zadne nagranie nie zastapi!
      Z meczami i treningami daje jeszcze rade jak nic sie nie zmienia. Na poczatku sezonu dostaje grafik i zastanawiam sie gdzie dojade i z jednym i drugim bez problemu, a gdzie musze angazowac M. Ale potem nagle przychodzi kiepska pogoda, mecze przesuwaja, zmieniaja dzien treningow, caly grafik szlag trafia i zaczynam sie gubic. :D

      Usuń
  2. Hahaha, Agato - chyba pierwszy raz piszesz, ze jestes wykonczona zajeciami i bieganina tygodniowa, gdy my tu w komentarzach piszemy, ze czasami meczymy sie od samego czytania. No to sie zalatwilas, nareszcie masz za swoje!
    Gratulacje za wyniki artystyczne i sportowe Potwornickich. Bardzo ladnie sie dzieci wam rozwijaja.
    Ja mam jednych sasiadow, ktorych dzieci nie uczeszczaja wlasciwie na zadne pozaszkolne zajecia. Po szkole przyjezdzaja autobusem i tylko wokol domu spedzaja czas. Te biedaki (9- i 11-letnie) jednak roznosi energia i sa tak meczace/glosne/wszedzie-obecne dla domow i posesji w okolicy - ze chetnie sama bym im cos (jakies zajecia) zaplacila/wykupila, zeby tylko tych dzieciakow pozbyc sie chociaz na pare godz tygodniowo z naszej ulicy. Dodatkowo rodzina jest niepelna, ojczym rzadko widziany, bo ucieka w prace, a matka nieobecna, bo wiecznie zamknieta w domu, w depresji chyba przesypia cale dnie... Te biedne dzieci chowa ulica, czyli nikt. Dobra ekonomia i harmonia rodzinna to jednak nieodzowne atrybuty powodzenia wychowawczego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, chyba sie starzeje, bo jeszcze dwa lata temu lubilam taka bieganine, a teraz padam na pysk. :D
      Ciesze sie, ze mieszkam w takim miejscu, gdzie tych zajec jest od groma (choc czasem to nie pomaga, bo np. taka Bi na wiekszosc kreci nosem :D), a dodatkowo jeszcze szkola pomaga. Sama bowiem raczej nawet bym nie pomyslala zeby zapisac dzieci na nauke gry na instrumencie, a tak, jest mozliwosc, wiec dlaczego nie? ;)

      Usuń
  3. Dobry wieczór.

    A ja myślałem, że moje ostatnie tygodnie były męczące. :) Jak widzę jeszcze mam sporo do nadrobienia w tej materii.

    Zapraszam do siebie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochaniutki, poczekaj az zalozysz rodzine. Jak zajec bedzie x3 czy 4 osoby, to nagle godzin w dobie nie wystarcza. :D

      Usuń
  4. Dawno mnie tu nie było! U Was jak zawsze mnóstwo atrakcji :) Lecę nadrabiać zaległości w postaci poprzednich postów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja, Malwina ;) Jak mnie nie wywala, to jestem anonimem...

      Usuń
    2. No masz Ty przeboje z tym Bloggerem! Ciesze sie, ze mimo utrudnien nadal probujesz sie czasem odezwac! :)

      Usuń