Tygodnie leca jak szalone... Mam wrazenie, ze caly poprzedni rok uciekl mi przez palce, mimo ze mial byc przeciez wolniejszy i spokojniejszy. Ze zdziwieniem znajduje w pracy dokumenty sprawdzone i podpisane miedzy styczniem a marcem 2020. Za kazdym razem przezywam mini szok, ze "to jeszcze wtedy bylo normalnie?". W moim umysle, caly poprzedni rok po prostu poszedl na straty, jakby go w ogole nie bylo. Teraz, dwa miesiace nowego roku tez smignely mi nie wiem kiedy i wszystko wskazuje, ze marzec rowniez przeleci niczym huragan...
Sobota zaczela sie, juz tradycyjnie, od Polskiej Szkoly i (rowniez tradycyjnie) od wku*wa. Kurcze, mamy obecnie w domu 5 (!) komputerow (plus moj - nie moj sluzbowy), a podlaczenie sie do glupiego Zoom'a zawsze wyglada niczym bieg przez oplotki. Na stacjonarnym kompie w bawialni sa jakies zabezpieczenia i nie pozwala w ogole Zoom'a otworzyc. Zreszta, zadne z dzieci i tak nie jest chetne, zeby siedziec w piwnicy (choc nie maja problemu zeby pol dnia grac tam na Playstation)... Nauczycielka Nika wysyla link do lekcji na strone szkoly, co ulatwia mi nieco zadanie, bo Mlodszy moze wejsc na te strone ze szkolnego Chrome book'a. Niestety, Zoom laduje sie na nim nieraz kilka minut. Czesto Nik zdazy rozlozyc sie z klockami i bawic w najlepsze zanim w koncu komp polaczy sie z lekcja... No, ale jakos to dziala, wiec sie (az tak) nie czepiam. Gorzej z Bi. Jej nauczycielka uparcie link przesyla wylacznie ma email rodzica. I tu zaczynaja sie schody, bo szkolne Chrome booki maja poblokowane wszystkie strony z poczta. Nie dziala ani Google Mail, ani Yahoo, etc. Chcac nie chcac, na czas lekcji oddawalam Bi mojego prywatnego laptoka. I wszystko bylo ok, az do dwa tygodnie temu, kiedy przy laczeniu z Zoomem, wyskoczyla informacja, ze Zoom "nie znajduje kamery". Ktora to jest wbudowana w komputer. wiec to nie tak, ze zapomnialam podlaczyc. Myslalam, ze to moze jakis blad, ale pozniej wieczorem probowalam cos zdzialac i okazuje sie, ze moj laptop uparcie twierdzi, ze nie ma kamery i juz. Komp ma ponad 5 lat i najwyrazniej kamera wyzionela ducha. :( W miniona sobote wiec, postanowilam dac Bi laptop M. Nie bylam pewna czy zda egzamin, bo to Apple, a (jak wspomnialam wyzej), stacjonarny Apple nie pozwala na wlaczenie Zoom'a. Nie mniej jednak, przeslalam link do lekcji na skrzynke malzonka, a kiedy przyszla pora lekcji, nieco nerwowo kliknelam. I cud, jest kamera, nauczycielka moze widziec Bi! Nasza radosc nie trwala dlugo, bowiem przy probie wlaczenia systemu glosowego, wyskoczyla wiadomosc, ze... komputer nie zezwala na uzycie go do programu Zoom! AAAAAAHHHHHHHHH!!! Myslalam, ze cos mnie trafi!!! Lekcja juz sie jednak zaczela, nie bylo czasu na atak apopleksji, wiec z dwojga zlego uznalam, ze lepiej, zeby Bi nie miala kamery niz glosnikow i polecialam jednak po mojego lapka. :D A wisienka na torcie byl Nik, ktory cos sobie nacisnal i przestal slyszec lekcje. To znaczy najpierw upieral sie ze on nic nie naciskal (no przeciez samo sie zrobilo...), a potem stwierdzil, ze mooooze cos tam nacisnal, ale nie pamieta co... Wezcie sobie tu wstawcie piekny facepalm. ;)
W sobotnie popoludnie pojechalismy odebrac rozliczenie podatkow od ksiegowego i tu mila niespodzianka, bowiem... dostaniemy zwrot! Po raz pierwszy od chyba 4-5 lat! :D Nie bedzie to jakas wielka fortuna, ale zawsze to lepiej niz doplacac. ;) A po ksiegowym pojechalismy jeszcze do kosciola, bo na niedziele mielismy plany, ktore mszy juz nie uwzglednialy. ;) Taaak, sobota byla zdecydowanie w biegu, bo pomiedzy wszystko, wciskalam jeszcze dwa ladunki prania oraz skladania, odgruzowywanie tego i owego, nie mowiac juz o normalnym dokarmianiu siebie oraz potomstwa. :)
Sobota byla wiec meczaca i zabiegana, a to dlatego, ze na niedziele wykupilam nam bilety na... NARTY!!! Przyznaje, ze tym razem, po takiej sobocie, bylam dosc zmeczona (starosc nie radosc) i gdyby nie to, ze karnety byly juz oplacone, chyba bym zrezygnowala. No strasznego mialam lenia... :D Ciesze sie, ze sie jednak wybralismy, bo raczej byl to juz ostatni raz w tym roku. Warunki byly takie sobie juz wtedy, a po kilkunastu stopniach w srodku minionego tygodnia, w ogole snieg pewnie prawie zszedl. Na horyzoncie zas z grubsza plusowe temperatury i zero porzadnego opadu swiezego puchu. Wyglada, ze czeka nas wczesna i ciepla wiosna, choc tu narazie oddechu nie wstrzymuje, bo do konca marca zostalo jeszcze troche czasu, a rok temu troche sniegu spadlo jeszcze i w kwietniu. ;) W kazdym razie, niedziela tez byla meczaca, ale w ten pelen samozadowolenia sposob, gdzie bolace miesnie sprawiaja perwersyjna przyjemnosc. ;) Z naszej czworki, tylko w sumie Nik jechal podniecony i zadowolony. Ja, jak napisalam, bylam jakas taka "detka", a Bi marudzila na potege, mimo, ze jechalismy w te samo miejsce co ostatnio, gdzie dobrze sie bawila. Jej nastroj podsycal jeszcze M., wzdychajacy ciagle ciezko jak to mu sie nie chce i jak on nie lubi nart... (facet wychowany w Zakopanem!) Nie bylo mi go zreszta ani tyci zal, bo zanim zamowilam bilety, lojalnie spytalam, czy chce jechac. Gdyby nie chcial, wzielabym po prostu Kokusia na jedna z naszych lokalnych gorek. Dla samej siebie oraz syna, nie potrzebuje sie tluc 1.5 godziny na polnoc. ;) Oczywiscie malzonek stwierdzil, ze pojedzie, a potem spedzil pol dnia narzekajac nad swoim ciezkim losem. ;)
Pechowo, nie dosc, ze 1/2 rodziny dawala wyraz swojej zalosci, to jeszcze warunki okazaly sie ciezkie i Bi kompletnie skapitulowala. Niestety, ostatni tydzien obfitowal w cieplejsze dni oraz deszcz, a potem scisnal mroz. Dodatkowo, marcowe slonce jest juz dosc mocne i mimo temperatury okolo -1, tam gdzie dochodzilo, snieg topnial, po czym natychmiast zamarzal kiedy docieral w te miejsce cien. W efekcie, wszedzie byly wielkie platy lodu. Sama trzy razy o malo sie nie wywalilam, kiedy przypadkiem wpadlam na lod podczas skretu. Udalo mi sie cudem utrzymac rownowage, ale Bi miala mniej szczescia. Wywalila sie i jeszcze zjechala tylem na brzuchu w dol, w uroczej pozycji "zaby". :D Narty jej sie wypiely i jedna zjechala w dol, na szczescie prosto w moje rece, ale druga zostala wysoko ponad Bi. Starsza probowala sie po nia wdrapac, ale bylo slisko, a w butach narciarskich ciezko sie sprawnie poruszac, wiec tylko co chwila upadala. Na szczescie jakis uprzejmy, przejezdzajacy narciarz, zobaczyl co sie dzieje, podniosl narte i "podwiozl" ja Bi. Mialam ochote go usciskac. :)
Po tym zdarzeniu, Starsza byla oczywiscie w stanie histerii i ryczala, ze chce wracac do samochodu. Gdybysmy juz chwile pojezdzili, moze i M. by ja zabral, ale to byl nasz pierwszy raz! :D Zeby wiec panne nieco uspokoic, zostalam z nia na zielonym (najlatwiejszym) stoku, gdzie pod koniec trzeba sie na sporym odcinku odpychac kijkami. No coz... Czego sie nie robi dla dziecka, ktore zreszta caly czas dopytywalo o godzine i czy juz pora wracac. Niestety, Bi to nie Nik, ktory lezal co chwila, po czym wstawal, otrzepywal sie, wolal "I'm OK" i jechal dalej, zasmiewajac sie w glos. :D Nawet jednak on, po przejechaniu z M. czarnej (najtrudniejszej) trasy, stwierdzil, ze bylo za slisko i uparl sie zostac na niebieskiej (sredniej), na ktorej to na poczatku wywinela orla Bi. Ten fakt chyba oddaje najlepiej, ze warunki byly slabe. ;)
Wrocilismy do domu o 18 i reszta wieczoru to juz byl bieg z wywieszonym jezykiem. Kiedy bylismy na nartach ostatnio, Potworki mialy dlugi weekend, wiec luz. Tym razem jednak, kolejnego dnia szkola, wiec trzeba bylo wszystko przyszykowac i koniecznie wykapac mlodziez, ktora oczywiscie gromko protestowala... ;)
Poniedzialek, 8 marca, czyli Dzien Kobiet. :) Jak wiecie, M. kompletnie nie ma glowy do jakichkolwiek uroczystosci. W rezultacie wlasciwie to nie obchodzimy zadnych specjalnych dni, poza urodzinami dzieci. Ja bowiem z reguly pamietam o rocznicach, urodzinach, imieninach, itd., ale po 13 latach razem, juz sie przyzwyczailam, ze M. raczej nic nie przygotuje dla mnie, wiec po co mam sie wysilac dla niego? Wspominalam juz jednak, ze czasem ktores z nas cos najdzie, ma wene i checi i cos kupi lub przygotuje. Tego dnia oczywiscie nie bylo mowy zebym szykowala cos dla samej siebie, ale niespodziewanie naszlo M. Podobno tyle sie usluchal o Dniu Kobiet w radiu i polskim i hamerykanckim, ze postanowil sie wykazac. ;) Napisal tajemniczo zebym poczekala na niego z obiadem dla dzieci. Domyslilam sie, ze przywiezie zarelko. I przywiozl - sushi, ktore uwielbiamy cala czworka. Oprocz tego jednak, kupil bukiet kwiatow dla malzonki. Oczywiscie to M., ktory kompletnie nie zna sie na jakichkolwiek tradycjach, wiec zamiast tulipanow wreczyl mi lilie, ale nie bede sie czepiac, bo kwiaty od meza dostaje raz na kilka lat, wiec zawsze ciesza... :D
Oprocz zielska oraz sushi, poniedzialek oznaczal rowniez religie dla Potworkow, a dla matki pogaduchy z kolezankami. Pogaduchy mocno przerywane, bo jedna z kolezanek ganiala za swoja energiczna 2-latka. ;) Ja z druga chodzilysmy za nia z jednego konca placu zabaw (na ktory podjechalysmy), na drugi i po przekatnej. Za kazdym razem jak do niej dolaczalysmy, mloda rozpedzala sie z piskiem w zupelnie innym kierunku, jej zdyszana matka za nia, a my dwie znow powolutku w mniej wiecej tym samym kierunku. Obecnie glownym tematem jest oczywiscie Komunia i zwiazane z nia organizacje. Jedna z kolezanek bedzie miala impreze na 60 osob. Druga skromniej - kilkanascie, ale mysli o zamowieniu kateringu. Ja planuje zaprosic naszych 2, w porywach 3 gosci, po prostu do restauracji. :D Wszystkie trzy za to zzymamy sie, ze jest marzec, a my nadal nie dostalysmy wytycznych co do strojow dzieci (jesli faktycznie takowe sa), no i ze w kosciele, na dzien dzisiejszy, moga byc tylko rodzice oraz rodzenstwo komunijnych dzieci. We trzy myslimy za to zeby wynajac wspolnego fotografa i wybrac sie gdzies w plener i urzadzic sesje. Ile z tego wyjdzie, co sie pozmienia, zobaczymy. Wiadomo, ze obecnie wszystko moze sie zmienic na lepsze lub gorsze w przeciagu kilku dni...
We wtorek rano popedzilam na co kilkumiesieczne pozbywanie sie odrostow. Ciesze sie, ze po zamknieciu rok temu, a pozniejszym otwarciu, fryzjerzy dzialaja poki co w miare normalnie. W zeszlym roku o tej porze, w akcie desperacji, sama probowalam robic sobie pasemka, a efekt byl... no coz, zaden. ;) Tej wiosny udalo mi sie spotkac z moja Wiola i machnac balejaz bez przeszkod. Przy okazji umowilam sie tez na odswiezenie fryzury na dzien przed Komunia dzieci i niech mi sie gubernator nawet nie wazy zamykac ponownie zakladow! :D
Juz w drodze do domu, zaczal do mnie wydzwaniac tata. Po dojechaniu do chalupy wiec, z pelnym pecherzem oraz wsciekle glodna, zmuszona bylam spedzic kolejne pol godziny na kompie z rodzicielem po przeciwnej stronie telefonu. Moj tato probuje sie bowiem usilnie dostac na szczepienie przeciwko koronie, mimo moich sugestii, zeby jednak nie pchal sie az tak predko na szczurka laboratoryjnego. Moj tata wybiera sie bowiem pod koniec miesiaca do Polski, a moja "wspaniala" matka powiedziala mu, zeby sie nieszczepiony nawet nie pokazywal, bo na pewno zarazi sie gdzies na lotnisku, a potem zarazi ja, zas ona chce jeszcze pozyc. Typowe dla mojej mamuski. ;) Tymczasem, te szczepienie to w naszym Stanie jakas enigma. Niby szczepionki sa, ale ich nie ma. Od zeszlego tygodnia szczepic sie moga osoby powyzej 55 roku zycia, ale nigdzie nie ma dostepnych preparatow. Podejrzewam, ze zostaly przejete przez wydzial oswiaty, bo jednoczesnie otwarto szczepienia dla nauczycieli. Tymczasem tata nie rezygnuje i rejestruje sie gdzie sie da, liczac, ze w koncu gdzies magicznie od razu wezma i go zaszczepia. W swojej naiwnosci uwaza, ze jak dostanie maila, ze spelnia kryteria i moze sie umowic na szczepienie, to znaczy, ze od razu, z marszu go przyjma. I nie slucha mnie kompletnie, kiedy tlumacze mu, ze to tak nie dziala. I wlasnie we wtorek otrzymal maila skads tam, ze moze dokonczyc rejestracje. Poniewaz tata jest nieco na bakier i z jezykiem angielskim i z internetami, wiec musialam mu pomoc. Oczywiscie po przejrzeniu listy klinik, szpitali i innych "szczepionkowych" miejsc w obrebie 30 km, okazalo sie, ze nigdzie nie maja dostepnych dawek, nigdzie! Kolejny raz tato odbil sie od sciany i kolejny raz zmarnowalam swoj cenny czas nad jego sprawami, mimo, ze tlumacze, zeby juz odpuscil i czekal na zawiadomienie o dostepnych szczepionkach od tych miejsc, w ktorych jest juz zarejstrowany... Ale kto by tam corki sluchal. Toz ja gowniara jestem, ledwie po 40stce, co ja tam o swiecie wiem... ;)
Poznym popoludniem zas, Potworki ochoczo zalozyly biale wdzianka i pomknelismy na sztuki walki, ktore ja zwe po prostu roboczo karate. ;) Tego dnia w koncu na chwile przyszla wiosna. W dzien bylo 14 stopni, choc dosc nieprzyjemnie wialo. Korzystajac jednak z nieco przyjemniejszej aury, po odstawieniu dzieciakow na zajecia, zamiast kisic sie w aucie, ruszylam na spacer wokol parkingu. Budynek na takim troche zadupiu, otoczony mokradlami (ale w sumie tutaj wszedzie sa mokradla), wiec troche balam sie, ze znienacka wyjdzie mi z krzakow niedzwiedz (jest marzec, a wtedy skubance sie budza), ale za to zaraz obok komendy policji, wiec raczej nikt mnie nie napadnie. ;) Po jakims czasie zaczelo sie robic gwaltownie chlodniej bo na noc zapowiadali przymrozki, ale i tak cieszylam sie z tej chwilki na swiezym powietrzu po calym dniu w budynkach, przemykajac tylko do samochodu i z powrotem. :)
Co do samych zajec, oczywiscie nie wiem dokladnie jak sie odbywaja bo rodzicom nie wolno zostac w budynku, ale wyraznie trener ma problem z dyscyplina. Rok temu zapisanych bylo tylko osmioro dzieci, a facet mial jeszcze asystenta do pomocy. W tym roku, z jakiegos powodu (moze dlatego, ze w zeszlym roku nie odbyla sie jedna sesja) zapisanych jest az 12 dzieci, a trener jest sam. Bi jest najstarsza w grupie, kolejnych 2-3 w wieku okolokokusiowym, ale reszta to naprawde smarkateria, ktora chcialaby raczej miec godzine swobodnej gimnastyki, a nie zajecia wymagajace sporej dawki dyscypliny i powtarzania gestow. W rezultacie, za kazdym razem jak ich odbieram, przynajmniej jeden delikwent stoi przed wejsciem na sale, wyrzucony z zajec za rozrabianie. :D Potworki tez przyznaja, ze trener czesto musi krzyknac zeby utrzymac klase w ryzach, co dla raczej opanowanych Hamerykanow, ktorzy nauczeni sa sie cackac z dzieciakami, jest nie lada wyczynem. Lobuziaki musza naprawde niezle dokazywac. ;)
Sroda ponownie byla ciepla, wiec po zjedzeniu obiadu, Potworki dostaly pozwolenie na pobieganie na podworku. Bi szybko skumala sie z sasiadka i popedzily szukac w blocie i zbutwialych po zimie lisciach, salamander. Zadnej nie znalazly, ale za to Starsza wrocila z taaakimi brudnymi lapami, ze nie mogla ich domyc i ucieszylam sie podwojnie, ze jedzie na basen i je porzadnie odmoczy. ;) Zanim jednak pojechalismy, przymusilam dzieciarnie, zeby odrobila choc jedna strone pracy domowej z Polskiej Szkoly i jakims cudem zgodzili sie nawet bez wiekszych protestow. Czy to juz Dzien Matki? :D Z treningu zas za wiele nie pamietam, oprocz tego, ze dzieciaki plywaly. Zaczytalam sie w ksiazce i tylko od czasu do czasu zerkalam czy sluchaja trenera i nie rozrabiaja zanadto z kolegami...
W czwartek przyszla (tylko tymczasowo) wiosna i to w wydaniu "poznym". Wlasciwie to lato wskoczylo na miejsce wiosny, bo jeden termometr pokazal 19 stopni, a drugi wrecz 21. Do tego piekne slonce i pogoda byla po prostu wymarzona, choc ja chodzilam niczym snieta ryba. Jak co roku, dopadlo mnie przesilenie wiosenne. Budze sie niewyspana, glowa mi ciazy i wlasciwie mialabym ochote polozyc sie na kanapie i zdrzemnac. W sumie, kto bogatemu zabroni skoro maz w pracy, a dzieci w szkole? ;) Coz, moje wlasne sumienie mi nie pozwolilo, bo jak to tak? Spac w srodku dnia? Przy chorobie, tudziez ciazy, ok. Ale tak bez powodu? O nie, ruszaj sie kobieto! ;) Zreszta i tak musialam podjechac do pracy, choc ta kompletnie mi nie pomogla. Wrocilam tak samo zmeczona. Zmusilam sie jednak zeby wziac Maye na spacer, bo w taka pogode to grzech po prostu nie wyjsc. I dopiero to postawilo mnie na nogi. Po powrocie umylam kuchenke, kuchenny zlew, przetarlam wszystkie blaty, pozbieralam jakies dzieciece "przydasie" porozrzucane po chalupie, puscilam odkurzacz zeby sobie pojezdzil, dokonczylam obiad... Po czym, zadowolona z siebie klaplam na dupsko i po chwili... znow zachcialo mi sie spac. :D A po poludniu kolejne zajecia z karate dla Potworkow.
Oni cwiczyli kopniecia i ciosy, a ja, korzystajac z pogody, chodzilam wzdluz i wszerz i w poprzek parkingu (w jednej tylko, cienkiej bluzce! W marcu!), delektujac sie cieplem.
Czwartek naznaczyl rowniez dla mnie rocznice zmian, ktore wprowadzila w moje zycie pandemia. To wlasnie 11 marca moj szef wyslala cala nasze ekipe na prace zdalna. Nastepnego dnia gubernator oglosil zamkniecie szkol od 16 marca. Jak wiemy, zamkniecie te wydluzano, az dzieci wrocily do szkoly dopiero po wakacjach. Zamknieto bary, restauracje, silownie i wiele przedsiebiorstw. Pol biedy jak ktos mogl wykonywac obowiazki z domu, wtedy mial mozliwosc dalszego zatrudnienia, ale jesli nie mogl, zasilal rzesze bezrobotnych. Ktorzy dostawali zreszta dodatkowe zapomogi, wiec wielu wcale sie z powrotem do pracy nie spieszylo... ;) Jesli pamietacie, ja oficjalnie nadal bylam zatrudniona, ale wyplate raz dostawalam, raz nie. I tak cala wiosne, lato i czesc jesieni. Oj, nie bylo wesolo... Nasz Stan formalnie zaczal luzowac obostrzenia juz pod koniec maja zeszlego roku. Pomalutku i ostroznie, czasem wracajac do niektorych restrykcji, ktore wczesniej zniesiono. Tak naprawde, prawie 10 miesiecy od poczatku wracania "do normalnosci", nadal tej normalnosci do konca nie osiagnelismy, choc jest juz blisko.
Jak jest obecnie? Po pierwsze, nie sugerujcie sie tym, co widzicie na temat Hameryki w wiadomosciach. Te, jak wiadomo, szukaja sensacji, a Stany to ogromny kraj i sytuacja rozni sie i to bardzo w poszczegolnych miejscach. U nas, obiektywnie rzecz biorac, panuje pandemiczny spokoj. Po poczatkowej histerii, wykupywaniu papieru toaletowego oraz recznikow papierowych, limitow na mieso oraz jajka, w koncu ludzie odpuscili. Obecnie w sklepach wszystko jest, a od artkulow niedawno deficytowych - mydla oraz plynow do dezynfekcji rak, polki sklepowe wrecz sie uginaja. We wszystkich budynkach obowiazuje nakaz noszenia maseczek oraz dystansu spolecznego. To samo przy wiekszych zbiorowiskach na zewnatrz. Najbardziej sceptycznie podchodzilam do tego, ile dzieci pochodza do szkoly, okazalo sie jednak, ze przechodzili juz niemal caly rok szkolny. Bary sa nadal zamkniete, ale restauracje moga obslugiwac ludzi przy stolikach wewnatrz. Otwarte sa silownie. Kina maja pozwolenie na prace (przy 50% oblozeniu), ale wiele sie nie otworzylo. Cala zime dzialaly stoki narciarskie. Lodowiska niestety jak zamkneli w grudniu, tak juz ich nie otworzyli. :( Zachorowalnosc, ktora zeszlego lata spadla ponizej 1%, jesienia podniosla sie do okolo 8%, ale po Nowym Roku zaczela systematycznie spadac i obecnie waha sie pomiedzy 2 a 3%. W zwiazku z tym, od 19 marca gubernator luzuje kolejne obostrzenia. Zwiekszy sie ilosc osob, ktore moga przebywac razem w budynku oraz na swiezym powietrzu. Wiecej osob bedzie moglo byc w restauracjach oraz na silowniach. I, najbardziej mnie dotyczace, zlikwidowany ma zostac limit osob pracujacych w biurach, jesli pracownicy beda nosic maski i zachowywac dystans socjalny. Budynek, w ktorym miesci sie moja praca nadal sie do tego nie ustosunkowal, zreszta nalezy on formalnie do akademii medycznej i czesto kieruje sie zaleceniami dla uczelni wyzszych. Przygotowuje sie jednak psychicznie (a raczej probuje, ale ciezko mi idzie), ze przede mna byc moze ostatni tydzien blogiej pracy z domu. ;) Ojjjj... Nie chce sie wracac na 8 godzin do biura, bardzo nie che... :D
No i piatek... Jak zwykle, tygodniowe zakupy, nielubiany, ale konieczny obowiazek. Niespodziewanie jednak poznym rankiem zjechal mi do domu malzonek (musial wykorzystac nadwyzke wolnych godzin, czy jakos tak). Poniewaz kolejny dzien mielismy piekna wiosne, ruszylismy na spacer z psiurem, a pozniej posiedzielismy na tarasie wygrzewajac sie w sloncu pierwszy raz w tym roku! :) Trzeba bylo tez oczywiscie skorzystac z braku Potworkow i zrealizowac bardziej, hmmm... "romantyczne" cele. Wiecie, jak nie ma w domu dzieci, to jestesmy niegrzeczni... :D Obecnie piatek jest jedynym dniem kiedy Potworniccy nie maja zadnych zajec, wiec trzeba ich bylo zagonic do skonczenia zadan do Polskiej Szkoly, a potem juz czysty relaksik. ;)
A od jutra to 2-dniowe lato ma sie podobno skonczyc. Wroci typowy wczesnowiosenny chlod, a nawet jakis snieg z deszczem...
Do poczytania!
Ech pandemia... Też mi dziwnie z myślą, że jeszcze rok temu w lutym było normalnie. Żyło się bez pieprzonego zooma...
OdpowiedzUsuńKarate kids super :) I ta zima na nartach, u nas już śnieg to wspomnienie :P
U nas wtedy juz sniegu tez praktycznie nie bylo, ale stoki sa sztucznie nasniezane. ;) Nasze lokalne gorki nadal dzialaja, choc w tym tygodniu temperatury byly raczej "plazowe". :D
UsuńJa juz nie chce zimy ... ale fajnie ze spedziliscie wspölnie czas. Tak bywa że albo młode albo stare marudza;)
OdpowiedzUsuńNo to zaskoczenie na całej linii, Mąż nas chyba wszystkie tu zaskoczył...
Swoją droga wiesz jak ciezko mi było wrócić do pracy...szkoda słów, choć to teraz tylko 2 dni, a ja po dniowce zdycham.
U nas w rodzinie pierwsze szczepienie ma Teść, 17.03 no ale to osoba po 80.
My na końcu tej kolejki i jakoś nam wcale niespieszno....
Heh, ja tak samo, narazie sie na szczepienie nie lapie i zupelnie mi sie nie spieszy. ;)
UsuńNie dziwie sie. Jak w tym tygodniu szef oglosil, ze od nastepnego tygodnia mamy wrocic juz na stale stacjonarnie, to plakac mi sie chcialo...
Ja nie mialabym nic przeciwko zimie w marcu, tymczasem u nas niemal lato. ;)
Do mnie jakoś też nie dociera, że już rok tak żyjemy, a początek poprzedniego roku jeszcze był normalny. Widzę też, że ostatnio psychika mi wysiada i znoszę to wszystko znacznie gorzej, niż jeszcze niedawno. Ale może też swoje robi przesilenie wiosenne, które zawsze gorzej znosiłam psychicznie.
OdpowiedzUsuńU Was luzują, u nas straszą kolejnymi obostrzeniami...
Heh, nasz gubernator zaczal luzowac i jak na komende podskoczyly zachorowania. :D Nie wiem wiec, czy zaraz nie bedzie od nowa wprowadzal poprzednich ograniczen. ;)
UsuńO tak, ja tez zawsze odczuwam przesilenie wiosenne duzo gorzej niz jesienne! Chodze ospala i placzliwa, nic mi sie nie chce...
W UK lada moment mają zacząć szczepić 40-49 latków, więc się łapię. Tylko mi się nie spieszy;) Mogę odstąpić kolejkę Twojemu tacie.
OdpowiedzUsuńZ tym Zoomem, to masakrę macie!
Ten Zoom to jest jakas cholerna porazka. W pracy mamy meetingi na google meets i wszystko wlacza sie bez problemu...
UsuńU nas ponoc od 1 kwietnia maja pozwolic szczepic wszystkich od 16 roku zycia. Ja jednak, tak jak Ty, poki co spasuje... :D
No pięknie, mąż się postarał! Tak to można świętować ;)
OdpowiedzUsuńDzieciaki super wyglądają w tych białych wdziankach :)
Co do szczepienia, to jestem tego samego zdania. U mnie niestety mama pobiegła jak tylko się dało (grupa 0), na nic moje prośby, żeby poczekać. My mamy nadzieję, że nas szybko nie zaproszą, w Belgii idzie to na szczęście bardzo opornie.
U nas z kolei strasznie przyspieszyli ze szczepieniami. Wyglada, ze od 1 kwietnia mialabym szanse sie zalapac, ale narazie pieknie dziekuje. ;) Ciekawe tylko, ze tak agresywnie szczepia, a ostatnio zachorowania i tak podskoczyly. :)
UsuńNaprawde zazdroszcze Wam tego 'luzu'. Mi sie wydaje, ze Irlandia jako jedyna po Nowej Zelandii chce osiagnac 0 zakazen, ktory w zyciu sie nie uda. I tak jak kochalam moj dom to teraz uwazam go za wiezienie. Irlandczycy coraz czesciej okazuja swoje niezadowolenie, bo ilez mozna. U nas niby szczepionki sa, ale malo (czyz to nie kolejna gra panstw?) co oznacza w praktyce ze ludzie sie beda o nie bic. Ja z przyjemnoscia odstapie moja i meza jak ktos chce. Super, ze tata leci do Polski. Pewnie bedzie musial zrobic test, prawda? A wam udalo sie przeniesc lot na sierpien?
OdpowiedzUsuńKochana, i tak dobrze, ze macie Wasz domek. Takie zamkniecie w mieszkanku w bloku to musi byc po prostu nieludzka tortura!
UsuńU nas z kolei spiesza sie ze szczepieniami jak nienormalni, co chwila otwierajac kolejna grupe. Ja tam sie nie spiesze. ;)
Tak, tata bedzie musial zrobic test i tutaj przed wylotem i w Polsce przed powrotem. W Kraju chyba sa odplatne, tutaj robia je za darmo, chociaz tyle... My z przekladaniem lotu czekamy gdzies do czerwca, zeby zobaczyc jak sie wyklaruje sytuacja w Polsce. Nie mam ochoty leciec zeby byc zamknieta dwa tygodnie w mieszkaniu z tesciami. ;)
Dzięki za covidową relację z pierwej ręki, wprawdzie tv nie oglądam, raczej tylko wiadomości w internecie, ale tak jak piszesz, sensacja zawsze jest lepsza od prawdy. Tak właśnie się kiedyś zastanawiałam na ile chodzenie dzieci do szkoły ma wpływ na rozprzestrzenianie się wirusa. I Wasz przykład pokazuje, że może nie jest tak źle jak mówią. U nas w szkole w zasadzie był 1 przypadek, na początku, no, ale potem już zamknęli klasy 4-8, więc trudno powiedzieć.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że to karate to fajna sprawa, chociaż boję się, że moją starszą córkę by poniosło i ktoś mógłby nie przeżyć z nią walki hahaha.
Mój znajomy z US jest trenerem wrestlingu,pamiętam jak opowiadał o dzieciakach, może to nie jest zły pomysł? Tylko czy u nas to jest w ogóle w Polsce?Jak się moja córka "ponawala" po podłodze z kimś to może jej energia uleci jak powietrze z balonika :D
Ja ostatnio poszłam do fryzjera po ... roku :) Byłam dokładnie na chwilę przed lockdownem w 2020. Moja grzywka sięgała ziemi .... Także no...
Ja we wrzesniu poszlam tez po praktycznie roku i myslalam, ze poplacze sie ze szczescia. ;) Tym razem szybciej sie zmobilizowalam, m.in. bojac sie, ze znow zamkna zaklady i zostane na lodzie jak ostatnio. ;)
UsuńZ wrestlingiem w Polsce to nie wiem. Tutaj wiem, ze jest, moja znajoma trenowala. ;)
U nas w szkolach transmisja wirusa jest znikoma, ale tez i zasady sa duzo surowsze niz w Polsce. dzieci maja maseczki caly czas podczas lekcji. Wolno im je zdjac tylko przy jedzeniu oraz na dworze. A na dwor wychodza teraz praktycznie co godzine, bez wzgledu na pogode. Mamy "skandynawska" szkole w tym roku. ;) Poza tym co chwila myja i odkazaja rece. Nik mial w ktoryms momencie tak wysuszone, ze porobily mu sie rany... :(
Zazdroszcze nart. Takie wypady u nas na poludniu nie sa mozliwe, bo zimy wlasciwie nie mielismy. Co do rocznicy covidowej: uwazam, ze to mistrzowstwo swiata, zeby wmowic cywilizowanym krajom, ze trwa prawdziwa pandemia. Chodzimy karnie w tych idiotycznych maskach, zeby nie zadrazniac innych, wiedzac jednoczesnie, ze TE MASKI nie chronia w zaden sposob przed zaraza. Taka durna gra osmiesza nas wszystkich. Sama przed soba sie tego wstydze, ale nie protestuje, bo chce spokojnie przezyc dzien i wrocic do domu, skadkolwiek, gdzie jestem.
OdpowiedzUsuńJa tez nie protestuje dla swietego spokoju. Najbardziej mnie smieszy jak rodzice, przy odbiorze dzieci, stoja od siebie doslownie po 3-4 metry (jestesmy na boisku), ale kazdy ma na gebie maseczke. Zreszta, nauczycielki ganiaja za kazdym, komu zdarzy sie zapomniec.
UsuńU nas zima byla przepiekna i nawet nasze malutkie, lokalne stoki, nadal sa otwarte. :)