Nie wiem co bedzie za tydzien, dwa, kilka. Poki co, Potworki wrocily do szkoly na pelen etat. Z tego co narazie jednak sie orientuje, budynek, w ktorym miesci sie moja praca nadal nie operuje w pelnym zakresie. Planuje wiec jezdzic do pracy na godzinke dziennie, a reszte obowiazkow wykonywac z domu. Nie zebym sobie jakos specjalnie z tego powodu krzywdowala. ;)
Ostatni post zakonczylam poczatkiem dlugiego weekendu. Dlugiego dla Potworkow i czesciowo dla mnie, bo oczywiscie M. pracowal normalnie w piatek, poniedzialek oraz pol soboty. Pisalam tez, ze piateczek byl szalony. No bo byl. ;)
Rano czekala mnie jazda do kosciola w innym miasteczku, w sprawie zapisu Potworkow na religie. Powiem Wam, ze jestem juz mocno zniechecona. No zeby tyle problemow bylo z zapisem na religie?! Tym bardziej, ze w Stanach kosciol katolicki naprawde cienko przedzie, ubywa im wiernych, nie maja ksiezy, zamykaja swiatynie... Pomyslalby ktos, ze beda wychodzic ludziom naprzeciw, a tymczasem robia wszystko zeby "odstraszyc"! A zaczelo sie od tego, ze trafilismy do, okazuje sie, kiepskiej parafii, ktora w dodatku w tej chwili jest w trakcie likwidacji i laczenia z inna. :O Lekcje religii sa w Stanach oferowane od zerowki, ale dziecko trzeba samemu zapisac i wozic (i placic za te "przyjemnosc"). Dwa lata temu dzwonilam do biura "naszej" parafii z pytaniem od kiedy dzieci musza chodzic, zeby podejsc do Komunii. Powiedziano mi, ze od III klasy. No to ok, stwierdzilismy ze nie ma co placic i wozic dzieciakow wczesniej, tym bardziej, ze mieszkamy od parafii prawie pol godziny drogi i to autostrada. Czekalismy na ten rok (zeby poslac Potworki razem), ktory nie dosc, ze jest pokomplikowany przez covid'a, to jeszcze, jak pisalam, nasza parafia jest w kompletnej rozsypce i dezorganizacji. Przez chwile byla nadzieja, ze cos tam zorganizuja, ale w tej chwili wyglada na to, ze religii nie bedzie w ogole, nawet wirtualnej. Wszyscy rodzice z tamtad, ktorych znam, zapisuja dzieciaki na lekcje w innych parafiach... Pisalam juz chyba o klapie w kosciele w naszym miasteczku, gdzie wymagaja dwa lata przygotowania do Komunii, a w dodatku dzieci ida w II klasie, wiec jak uslyszeli, ze Bi zaczyna klase IV, a nie chodzila wczesniej na religie, oswiadczyli, ze jest "za stara" i musialaby miec indywidualny tok przygotowan. No porazka na calej linii... Tymczasem moja kolezanka wyczaila parafie w innym miasteczku, ktora jako chyba jedyna w okolicy podjela sie lekcji osobiscie, a nie wirtualnie. Zadzwonilam, spytalam czy sa jeszcze miejsca, a ze byly, to umowilam sie, ze przyjade i zapisze. I wszystko niby super, pojechalam, wypisalam formularze, zaplacilam (grube - po $145 na lepka!) pieniadze, a pani, miedzy braniem kasy, a gadka szmatka, napomknela zeby doniesc jej kiedys przy okazji zaswiadczenia z naszej parafii, ze dzieciaki ukonczyly I i II klase religii! A ja tak wypisujac formularze, przytakujac paplaninie kobiety, przytakiwalam i kiwalam glowa i kiedy to uslyszalam tez odruchowo przytaknelam i dopiero po chwili dotarlo do mnie co powiedziala i malo sie nie zakrztusilam. Wtedy jednak pani juz sie ze mna wlasciwie zegnala, a ja pamietajac "porazke" z innego kosciola, stchorzylam i nic nie powiedzialam. No i teraz mam dylemat. Nic nie mowic i liczyc, ze babka zapomni, a jak gdzies w polowie roku temat wyjdzie, to juz Potworkow nie wywali? Czy sie przyznac uczciwie i ryzykowac, ze w ogole ich nie przyjmie, kaze cofnac do II klasy, albo tak jak w tym innym miejscu, oswiadczy, ze Bi za duza jest juz zeby zaczynac lekcje religii? Za pierwsza opcja przemawia fakt, ze na te lekcje zapisala syna kolezanka z "naszego" kosciola, a na pytanie o te zaswiadczenie powiedziala, ze parafia jest w trakcie likwidacji, biuro nie dziala, kobieta odpowiedzialna za religie nie odpisuje na wiadomosci, itd. Babka w sekretariacie na to machnela reka, ze ok. Kolezanka jednak syna miala faktycznie na religie zapisanego, a w dodatku tej religii uczyla, wiec jakby co, jest kryta. A ja musialabym sklamac mowiac, ze nie dam rady doniesc zaswiadczenia, ktorego wiem, ze nikt mi nie wypisze... Jestem tez wsciekla, bo chodzi o glupi swistek, a tymczasem, wiem z pierwszej reki, ze dzieci na tej religii spiewaja piosenki, koloruja obrazki, a guzik sie ucza. Ta wyzej wspomniana kolezanka bowiem mowila mi, co z dziecmi robia. W zeszlym roku, zdolali nauczyc ich "Ojcze nasz" i mieli jeszcze nauczyc "Zdrowas Mario", ale nie zdazyli, bo wybuchla pandemia! I to ma byc ta niezwykle "wazna" edukacja religijna?! Potworki sa co niedziele w kosciele, co wieczor zmawiaja pacierz, czytaja koscielne gazetki dla dzieci, tlumaczace po "dzieciecemu" niedzielne kazania... Malzonek moj opowiada im czasem o Jezusie i zbawieniu (a jak...). Ide o zaklad, ze sa bardziej obyci z wiara niz wiele z tych dzieciakow, ktore na religie chodza od zerowki. Ale liczy sie przeciez tylko glupi swistek... :/ Po dyskusji z moim malzonkiem, doszlismy do wniosku, ze zgodnie z powiedzeniem "uczciwy dwa razy traci", nie ma co sie narazie wychylac. Nie bede klamac, ale dopoki babka sie nie upomni o ten swistek, sama nie bede zagajac rozmowy. W ostatecznosci, jesli temat wyplynie i beda problemy, Potworki nie podejda w tym roku do Komunii. Trudno, Bi przyjmie ja jako 11-latka. Powiedzialam tez M., ze to on jest u nas "kosciolkowy" i moglby choc raz cos zalatwic. Bo oczywiscie pretensje ma do mnie, ze dlaczego dzieci nie chodzily wczesniej na religie?! K*rwa! Dobrze wiedzial i zgodzil sie, zeby w naszej parafii zapisac ich od III klasy, a teraz nagle wlaczylo mu sie zacmienie! Poza tym ja latam za szkola dzienna, szkola polska, wszelkimi zajeciami, sportami, itd. No by chociaz raz zainteresowal sie czyms zwiazanym z dziecmi! Wszystko na mojej glowie, teraz w dodatku poplatane przez "korone" i jeszcze slysze pretensje, ze no jak to, ze inne dzieci chodzily na religie, a nasze nie? A dlaczeeego?! Po trzech latach sie, ku*wa, obudzil! Po prostu, pisze Wam i to samo powiedzialam M., ze jesli tutaj nie wyjdzie, jesli z jakiegos powodu Potworki do tej Komunii nie przystapia, ja umywam rece. Mam dosc dzwonienia, zalatwiania, proszenia, jezdzenia... To M. najbardziej zalezy na kosciele, sakramentach, itd., wiec dlaczego to ja mam jeszcze za tym latac?! Koniec, pierdziele to!
Uch... Wygadalam sie... Mowie Wam, nie spodziewalam sie, ze tyle problemow bedzie z religia oraz Komunia. To po prostu jakas parodia...
Wracajac do przyjemniejszego tematu oraz reszty piatku. Po zaliczeniu biura w kosciele, musialam pilnie wyslac dokument z moimi komentarzami (nad ktorym pracowalam dwa poprzednie dni) do obu szefow, a w miedzyczasie zadzwonila jeszcze babka z banku, ze ma dla mnie dokument do podpisania. Na szczescie wyslala go mailem zamiast ciagac mnie do banku, inaczej moje plany moglyby miec spora obsuwe...
W czasie, kiedy walczylam z dokumentacja sluzbowa oraz prywatna, polecilam Potworkom zeby zjedli drugie sniadanie, bo chwile potem wyjezdzalismy z domu. Postanowilam zabrac dzieciaki na cos w rodzaju jesiennego festynu (choc bardziej przypomina to plac zabaw, tyle, ze odplatny), na ktorym bylismy rok temu i strasznie im sie podobalo. W tym roku, z powodu "korony", trzeba bylo bilety kupic z wyprzedzeniem i na okreslony przedzial czasu, na miejscu wszedzie staly dozowniki z plynem odkazajacym, ale reszta z grubsza odbyla sie tak jak wtedy. Nawet plac zabaw z kukurydza zamiast piachu byl normalnie, choc zanim tam przyjechalam, szlam o zaklad, ze akurat tej atrakcji to nie bedzie. I akurat o te kukurydze najbardziej sie wzdrygalam, bo dzieciaki tarzaja sie w niej od stop do glow, a jest to cos, czego wysterylizowac sie nie da i nie sadze, zeby ja po kazdej grupie wymieniali. Potworki jednak z calego festynu kochaja kukurydziany plac zabaw najmocniej i nie mialam serca im zabronic...
Drugim ulubiencem byly go-cart'y na pedaly, ktorymi Nik moglby jezdzic calutki dzien, ale niestety byla jeszcze Bi, ktora zrobila koleczko i miala dosc, a ja nie moglam sie rozdwoic. ;)
Poza kukurydza oraz go-cart'ami, Nik czekal najbardziej na wspinaczke po gigantycznych oponach. Zaskoczona bylam, ze akurat na to, ale oznajmil, ze chce poudawac kozice. :D
Dodatkowo, poskakali na dmuchancu.
Pozjezdzali ze zjezdzalni rur, przejechali sie mini pociagiem z wagonikami z metalowych beczek.
Usilowali glaskac zwierzatka (w koncu dal im sie tylko osiolek).
Dorwali mini go-cart'ciki.
Przejscie labiryncikiem z beli siana dla maluszkow, skonczylo sie zabawa w berka po jego sciankach. ;)
Przejechalismy sie wozem z sianem, zajrzelismy za pierwszy zakret labiryntu w kukurydzianym polu, zjedlismy po lodzie i... mimo, ze czas mielismy wykupiony na 2 godziny i 45 minut, zostalo go tylko na tyle, zeby wybrac po dyni i ruszyc do domu.
Na szczescie w tym momencie Potworki byly juz porzadnie wymordowane i zgrzane (bylo potwornie goraco!), wiec nawet bardzo nie protestowaly. :)
Po powrocie do domu, zostala godzina na oddech, po czym czas byl jechac na trening pilki noznej z Nikiem. Obawialam sie, ze Mlodszy moze protestowac i nawet bylam sklonna mu odpuscic wiedzac, ze musi byc zmeczony, ale polecial w podskokach i mial sile biegac. Chcialabym miec dzieciece tempo regeneracji. ;) Na treningu typowe wyglupy z kolegami, przepychanie, wykopywanie sobie nawzajem pilki na drugi koniec boiska, itd. Trenowali strzelanie goli i w ktoryms momencie Nik zostal nawet bramkarzem. Coz... Mam nadzieje, ze nigdy nie zostanie postawiony na tej pozycji, bo za duzo gada rozglada sie i wpuszcza jednego gola za drugim. ;)
A w sobote rano Bi miala w koncu swoj pierwszy mecz! Tak bardzo na niego czekala, tak sie denerwowala, a okazalo sie, ze nawet dobrze nie pograla. Trenerki Starszej sa mlodziutkie i niezbyt doswiadczone, a w dodatku druzyna ma duzo wiecej dzieci niz u Nika, nie wiem dlaczego. Trener Mlodszego srednio co 15 minut wymienial 2-3 chlopcow, tak, ze kazdy gral wiekszosc meczu. Na mecz Bi przyjechala tylko jedna z trenerek i niestety zmienila graczy tylko dwa razy, ale za to wymienila dziewczynki kompletnie. Kiedy wymienila je pierwszy raz Bi byla napastnikiem i tu pograla kilkanascie minut. Po kolejnej zmianie, Starsza trafila na pozycje obroncy, ale po kilku minutach trenerka ja zdjela niewiadomo czemu i wiecej na boisko juz nie wyszla, czym byla wyraznie rozczarowana.
Widac tez, ze trenerka nie zna chyba mocnych stron graczy, bo grupka, w ktorej znalazla sie Bi, byla zdecydowanie slabsza. W jednej grupie wiekszosc dziewczynek byla wysoka, szybka i odwazna i zdolaly strzelic dwa gole, a w drugiej, poza Bi, jeszcze tylko jedna skutecznie biegala za pilka, a reszta to byly takie drobniutkie "mimozy". I nie, nie mowie, ze niski wzrost jest czyms zlym. Te dziewuszki jednak (dwie siostry byly z Nikiem na karate, wiec juz wielokrotnie je obserwowalam) nie dosc, ze sa niziutkie (o glowe nizsze od Nika, mimo, ze jedna jest o kilka miesiecy starsza!), to takie bardzo subtelne, delikatne stworzonka. Gdzie tam one dadza rade dobiec i kopnac pilke, a juz o odebraniu jej przeciwnikom nie ma mowy... ;) I jak dla mnie trenerka powinna pomieszac te zwinniejsze i szybsze panny z tymi slabszymi zawodniczkami. Dodatkowo, trzy razy druzyna Bi strzelala do bramki, ktora byla calkowicie odkryta i... nie trafily, pilka przeleciala gdzies obok! :D Razem z Nikiem po prostu padlismy ze smiechu, choc szkoda, ze to akurat "nasza" druzyna taka ciapowata. ;) W koncu druzyna Bi przegrala 2:4, czym Starsza byla oczywiscie strasznie rozczarowana, tym bardziej, ze Nikowa tydzien temu wygrala. ;)
Pechowo, na parkingu przy kompleksie sportowym, ulokowal sie van z lodami i Potworki byly baaardzo niepocieszone, kiedy oznajmilam, ze nie mamy czasu. Jeszcze wieksza awantura odbyla sie zas, kiedy przypomnialam, ze spieszymy sie bo jedziemy do Polskiej Szkoly, ktora znow urzadzila lekcje w plenerze. ;) Nik uderzyl w placz, ale na szczescie szybko mu przeszlo. A, po odstawieniu dzieciakow pod skrzydla nauczycielek, matka poleciala, tak jak tydzien temu, na kawe z kolezanka. ;) Ciekawe ile Polska Szkola pociagnie jeszcze z tymi plenerowymi zajeciami, ale nie mialabym pretensji, jesli jeszcze chwile. ;) Po pierwsze, dzieki temu Potworki w ogole sa na lekcjach. Normalnie panie laczylyby sie bowiem z dziecmi wirtualnie z rana, a do listopada, w kazda sobote rano, dzieciaki maja mecze pilki noznej. Dla mnie wiec czas rozpoczecia w poludnie swietnie pasuje. A po drugie, ta kawa z kolezankami jest nie do przepuszczenia. :D
Reszta soboty to juz dwa prania, lekkie ogarnianie chalupy, itd. Rano dostalam okres i w dodatku rozbolala mnie glowa, wiec wlasciwie reszta dnia zostala spisana na straty.
Niedziela przyszla duszna, ciepla i wilgotna, taka nieprzyjemna, lepka wilgocia. Troche mzylo, choc deszcz zapowiadali na noc. Przyjechal na kawe moj tata, wstawilam, wysuszylam i poskladalam ostatnie pranie, wlaczylam zmywarke i pol dnia zeszlo. Po poludniu, poganiana troche zapowiadanymi na kolejne cztery dni deszczami, rzucilam sie na ogrod. Wiekszosc letnich kwiatow przestala juz kwitnac i strasza na rabatkach niczym przywiedle, usychajace badyle. Czas bylo cos z nimi zrobic. Jak zwykle wydawalo sie, ze to tylko troche, raz dwa i beda sciete, a zeszly mi dwie godziny i scielam moze polowe... W pelnym rozkwicie sa teraz astry, dokarmiajace ostatnie pszczoly oraz trzmiele i jedna z posadzonych przeze mnie rok temu chryzantem ma rozwijajace sie paczki. Poza tym, wszystkie byliny juz przekwitly. Jeszcze pojedyncze kosmosy maja kwiatki, malwy (a nie mowilam, ze to najmocniejsze kwiaty swiata?! :D) oraz pelargonie w doniczkach.
Reszta ogrodu udaje sie na jesienny spoczynek. Za to drzewa w ciagu kilku dni doslownie wybuchly kolorem. Klon z tylu domu zaplonal zlotem i wydaje sie jakby to slonce za oknem swiecilo. :) Nie lubie jesieni, nawet bardzo, ale przyznaje, ze ta wczesna cieszy oczy kolorami...
Poniedzialek, jak napisalam wczesniej, byl jeszcze jednym dniem wolnym dla Potworkow, z "okazji" Yom Kippur, zydowskiego swieta. Dzien zostal jednak spisany na straty, bowiem o 14 mialam telekonferencje z praca. Beznadziejna godzina, ni w gruche, ni w pietruche, sam srodek dnia. Ani co zaplanowac, ani gdzies pojechac. Snulam sie z Potworkami miedzy domem a ogrodem, stresujac sie i nie bardzo mogac skupic na czymkolwiek. Przed polaczeniem pogonilam dzieciaki do swoich pokoi i przykazalam ogladac tablety, a kiedy im sie znudzi, siedziec cicho i nie schodzic na dol. Wlasciwie to nie liczylam na cud, ale o dziwo wytrzymali i kazde grzecznie i cichutko siedzialo u siebie dopoki ich nie zawolalam. A telekonferencja sie przedluzyla o 15 minut ponad planowana godzine! Niesamowite, ze moje dzieci tyle wytrzymaly w ciszy! :O Rozmowa poszla calkiem niezle, jak tylko jednemu z moich szefow udalo sie przejac kontrole i przekazac mi paleczke. Rozmawialismy z firma konsultancka, ktorej czlonkowie maja taki dziwny sposob bycia, ze czasem nie wiadomo kto tu jest "kierownikiem", a kto oplacana pomoca. Do tego stopnia, ze potrafia podniesc na moich szefow glos, a takie telefoniczne, czy tak jak teraz - internetowe konferencje przejmuja calkowicie i wlasciwie to mowia nam, co mamy robic. Taka dziwna troche wspolpraca. ;) W poniedzialek jednak Richard'owi udalo sie chwycic "ster", po czym przekazal go mi i jakos poszlo. Widzialam po minie jednego z konsultantow, ze zdziwiony byl i chyba niezbyt zadowolony, ale pal go szesc. To my placimy im, a nie odwrotnie. ;) Niestety, tak jak sie obawialam, meeting zaowocowal kupa roboty dla mnie. Spodziewalam sie tego i choc sprobuje gdzie moge oddelegowac zadania dla innych, niestety ich lwia czesc spadnie na moje barki. W najlepszym wypadku wiekszosc bede musiala, jesli nie sama wykonac, to przynajmniej skoordynowac i sprawdzic. :/ Motywacji nie mam zas kompletnie, bo choc druga wrzesniowa wyplata, opozniona o tydzien, w koncu jednak wplynela, to obydwie zalegle sierpniowe nadal nie zostaly wyplacone. I jak ja mam w tej sytuacji znalezc w sobie entuzjazm do sleczenia godzinami przed kompem? :/
W poniedzialkowe popoludnie Potworki jak zwykle mialy trening druzyny plywackiej. Tym razem nowa, mloda trenerka zostala sama na placu boju, ale o dziwo zdolala opanowac niesforna gromadke i nawet cierpliwie odpowiadala na tysiac pytan od Nika. ;)
A po powrocie do domu juz szybko kolacja oraz szykowanie sie do snu, bo kolejnego dnia, w koncu dzieciaki wracaly do szkoly w szkole. :D
Wtorek byl dniem w biegu i z wywieszonym jezykiem. Rano odwiezc Potworki do szkoly. Potem na moment do domu, nalozyc na siebie cos porzadniejszego, umalowac oko, bo wczesniej oczywiscie czasu nie styklo i do fryzjera, w koncu zrobic porzadek z sianem na glowie. ;) I to byl jedyny relaksujacy czas tego dnia. Moja fryzjerka bowiem pracuje spokojnie i bez pospiechu, wiec zalatwienie odrostow oraz strasznych koncowek, to bite trzy godzinki.
Szkoda, ze w dobie korony nie mogla zrobic mi, jak zwykle, kawy i ze musialysmy siedziec grzecznie w maseczkach, mimo, ze przez wiekszosc tego czasu bylysmy tylko we dwie. Coz, zasady to zasady, nie bede znajomej wplatywac w tarapaty jakby co. Za to pogadalam sobie za wszystkie czasy. :)
Po powrocie do domu pochlonelam plaster pizzy, ktory zalegal w lodowce od dluzszego czasu i dziwne, ze jeszcze nie porosl niczym zielonym. ;) Potem biegiem wstawilam zmywarke, zmienilam posciel u Potworkow i musialam jechac po nich do szkoly. A pozniej to juz byla jazda bez trzymanki. Szybko dac dzieciakom cos na przekaszenie i jechalismy odstawic w koncu moje biedne autko do mechanika. I oby naprawa faktycznie zajela im te obiecane 4-5 dni. :/ Po odstawieniu samochodu, wpadlismy do domu, Bi szybko wciagnela na nogi ochraniacze, kolanowki oraz korki i popedzilismy na trening pilki noznej. Pogoda sie schrzanila i co chwila mzylo. Na szczescie bylo cieplo, nawet bardzo jak na te pore roku. To byla kolejna chwilenka oddechu, po czym trzeba bylo pojechac do mojego taty, zeby pozyczyc dla mnie wozidupke, bo przeciez jakos musze odstawiac Potworki do szkoly i na zajecia dodatkowe. ;) Narazie jazda obcym autem niemozliwie mnie stresuje i dobrze, ze mam swiezo zafarbowane kudly, bo przybedzie mi na bank siwizny. ;) Kiedy w koncu zajechalismy na dobre do chalupy, dochodzila 19... I dzien se przelecial. :)
Sroda w koncu byla "normalna", jesli nie liczyc telekonferencji z praca. Znowu! Nie wiem jak daje rade moja sasiadka, ktora cale dnie spedza ze sluchawkami na uszach, albo na wirtualnych meetingach, albo prezentacjach. Ona jednak jest managerem, wiec poniekad musi nadzorowac swoja grupe, a ja? Zwykly szaraczek, a musze sie produkowac. ;) Tym razem mialam juz solidnie dosc, poniewaz trzeci raz walkowalismy te samiutkie tematy. Najpierw w poprzednim tygodniu, miedzy mna a szefami. Potem w poniedzialek z konsultantami. I teraz znow w srode z reszta grupy. I za dwa tygodnie znowu bedziemy przerabiac te sama tabelke, zeby sprawdzic czy wszystkie zmiany zostaly naniesione w dokumenty. :/ Na szczescie udalo mi sie czesc zadan przerzucic na barki kolegow. Zeby im czasem nudno nie bylo. ;) Oprocz cholernej tabelki z lista zadan do wykonania, poruszylismy kilka innych "palacych" dla firmy tematow, m.in. wyplaty. Chyba nikogo nie zdziwie, kiedy napisze, ze tu znow jest duzo obietnic, a co z nich wyjdzie... zobaczymy. Podobno jakis wiekszy sponsor jest juz o krok od podpisania kontraktu, ale... uwaga, uwaga, teraz w Chinach bedzie swieto, trwajace bagatela, tydzien! Tydzien, czaicie to?! Jak tak slucham moich kolegow oraz szefa, to mam wrazenie, ze w tych Chinach nic, tylko swietuja, a jak juz sie rozkreca, to wszelkie obchody trwaja po tydzien! :O Oczywiscie banki nie pracuja, ludzie maja wszystko gdzies, a my nadal czekamy na zalegle pieniadze. Szef obiecuje, ze potem bedzie wyplacal kase co tydzien (zamiast jak zwykle, co dwa) zeby nadrobic, ale wiadomo. Uwierze jak zobacze... :/
Po tej telekonferencji mialam wrazenie, ze mozgownica mi paruje i dalam sobie spokoj z praca na ten dzien. Zamiast tego odkurzylam dol i pomylam podlogi, wstawilam pranie, zmienilam posciel w naszej malzenskiej sypialni... Takie tam. :) Potem po Potworki, a po nakarmieniu glodomorow i chwili oddechu dla nich, zaczelismy odrabiac zadania do Polskiej Szkoly. Tym razem bowiem obudzila sie ona troche wczesniej i dostalam zawiadomienie, ze poniewaz pogoda ma nadal wspolpracowac, jeszcze raz zrobia poltoragodzinne lekcje w plenerze. Drugi raz tak bez odrobionych zadan troche glupio, wiec dzieciaki, po zaliczeniu obowiazkowych jekow, ze oni tak strasznie nie chca chodzic to tej Polskiej Szkoly (a matka udawala glucha), z fochem, ale zabrali sie do roboty. Jak kazdego dnia zrobi sie 1-2 strony, to akurat do soboty damy rade sie wyrobic. :) A po zrobieniu lekcji pognalismy na trening plywania. Tym razem Potworki skorzystaly, bo udalo im sie poszalec i przed i po treningu. W srode sa trenerzy, ktorym nie przeszkadza jak dzieciaki 10 minut poszaleja w pustej czesci basenu. :)
Czwartek okazal sie dniem "bezpracowym". Po zawiezieniu dzieci do szkoly, otworzylam kompa, zalogowalam sie do skrzynki, ale potem juz przerzucalam bezmyslnie pliki. Jakos kompletnie nie moglam sie skoncentrowac i zlapac weny... Za to zabralam sie za odkurzanie i mycie podlogi u gory. Tu tez weny nie mialam, ale wchodzac po schodach, zaraz naprzeciwko mam wejscie do naszej sypialni i strasznie bylo widac kurz na podlodze. Ze juz o pajeczynach w kacie przy komodzie nie wspomne. Niestety, nadeszla pora roku kiedy pajaki wlaza do domu i w kazdym kaciku tkaja pajeczyny. Okropnosc. Wyglada jakby sie kompletnie nie sprzatalo. :D A co odkurze, to kolejnego dnia pajeczyna pojawia sie od nowa, w tym samym miejscu! :O Przy okazji musialam posprzatac burdel na podlogach u Potworkow. Co za moda, zeby wszystko ustawiac na podlodze jakby polek nie mieli! A praca niestety sama sie nie zrobi. To co w czwartek poleniuchowalam, bede musiala nadrobic innego dnia. Ech... Po odebraniu Potworkow i zjedzeniu obiadu, mielismy troche wiecej czasu niz zwykle, bo w czwartki tylko Bi jezdzi na basen, na grupe srednio-zaawansowana, o 18. Zeby czasu nie marnowac, zagonilam dzieciaki znow do odrabiania lekcji do Polskiej Szkoly. Bi, mimo ze miala wiecej, ambitnie dokonczyla zadania i nawet przecwiczyla czytanke (musialam ja nagrac i wyslac Pani). A Nik... oczywiscie wiercil sie, wyglupial i gadal, gadal, gadal... a zadan nie skonczyl. Musial dokonczyc w piatek i byl foch i marudzenie, ale sam jest sobie winny, wiec kompletnie mi go nie zal. ;)
W czwartek dostalam tez maila, ze w naszej miejscowosci maja kolejny przypadek "korony" w miejscowym High School. A juz byly dwa tygodnie bez ani jednego... Na szczescie to nie podstawowka, ale podejrzewam, ze to kwestia czasu. Pewnie powinnam korzystac z tego, ze w szkole Potworkow narazie nie mieli ani jednego przypadku i popracowac w biurze, ale ze wzgledu na to, ze jezdze autem taty, odpuscilam sobie jazde do pracy. Po kolizji z drzwiami garazowymi jestem strasznie zestresowana i trzese sie nad tym samochodem niemozliwie. Wiadomo, wlasne gdzies obetre czy stukne, to najwyzej maz mi pozrzedzi i jak cos, sama bede placic za naprawe. Ale przy aucie taty dochodzi jeszcze odpowiedzialnosc za cudza rzecz. Jakby tak cos sie temu pojazdowi stalo, chyba ze wstydu bym sie spalila... ;) Wole wiec ograniczyc jazde do minimum i w praktyce zawoze i odbieram dzieci ze szkoly oraz zabieram ich na zajecia dodatkowe i nigdzie wiecej nie jezdze. Juz boje sie co bedzie w sobote, bo rano Nik ma mecz, a przy boisku jest kicha z miejscami parkowymi. Moim stawalam na poboczu drogi, ale autem taty chyba sie nie odwaze. Coz... Najwyzej czeka nas dlugi spacer z parkingu... Potem zas wjazd do parku (czy jak to mozna nazwac) gdzie Polska Szkola organizuje lekcje, prowadzi taka waska drozka, ze dwa auta z trudem sie wymijaja i oba musza bokiem wjechac w krzaki. Co prawda karoseria samochodu taty i tak jest w oplakanym stanie, ale za to, jak go znam, pamieta kazda ryske i zadrapanie i nie omieszka obejrzec wozidupke ze wszystkich stron i wygarnac mi jesli bedzie dodatkowo przerysowana. ;) W wiadomosci, ktore Polska Szkola co tydzien wysyla wynika, ze bedzie to juz ostatnia lekcja w plenerze. Z jednej strony ulga, bo nie trzeba sie bedzie przeciskac ze strachem o auto, no i odpadnie bieg przez oplotki z meczu na lekcje, ale z drugiej strony, poki trwa sezon pilki noznej, zajecia w poludnie bardzo mi pasuja. Akurat zdazamy. Lekcje wirtualne maja byc od 9 rano do 11, a Potworki zazwyczaj maja sie stawic na rozgrzewke o 9:45, a wiec... kicha. Nie bede przeciez ich laczyc na pol godziny...
Autem taty jezdzilo mi sie calkiem niezle, choc po tyyylu latach jezdzenia SUV'ami, w malej Camry mam wrazenie, ze szoruje tylkiem po ziemi. Za to Bi sie cieszy, bo w tym samochodzie dosiega nogami do podlogi i pas ladnie uklada jej sie na ramieniu, nie musi wiec miec poddupnika. ;) Autko ma niestety juz 21 lat (!) i to widac. Tata ma drugie, nowsze i mniej "zmeczone zyciem", ale niestety ma ono manualna skrzynie biegow, a ja ostatnio sie taka poslugiwalam przed wyjazdem do Stanow 17 lat temu. Nie podjelam wyzwania. ;) Dostalam wiec staruszka - automata, z farba oblazaca tu i owdzie, klapa od silnika w nieco innym kolorze i drzwiami skrzypiacymi przy otwieraniu. :) Nik stwierdzil (choc ze smiechem), ze wstyd podjechac tym autem pod szkole "bo wszyscy pomysla, ze jestesmy biedni". To zadziwiajace skad dzieciom biora sie takie spostrzezenia. Nigdy nie rozmawiamy o tym, ze to wstyd byc biednym i ze stare, obite auto jest symbolem ubostwa. Trzeba bylo mlodziez nieco inaczej pokierowac i wyjasnic, ze musimy sie cieszyc, ze w ogole mamy auto, niewazne jakie, wazne ze jezdzace, bo inaczej musieliby jezdzic do szkoly school bus'em, a na treningi mogliby nie zdazyc w ogole jesli tata przyjechalby pozniej z pracy. Chyba cos dotarlo. :)
I tu pora skonczyc. Przed nami zwykly, dwudniowy weekend (w koncu!) z meczem Kokusia oraz Polska Szkola. Nudna rutyna. ;)
Matko jakie zamieszanie z tą religią, faktycznie. Dobrze rozumiem, że też co parafia to ma swoje wytyczne? Nie zazdroszczę. U nas jest wszystko w miarę jasno podane, a i tak się stresuję, a co dopiero Ty przy takiej sytuacji.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że u nas nie ma takiego festynu, chętnie sama bym skorzystała z takich atrakcji. To jest coś tak niepowtarzalnego i niecodziennego, że z pewnością zapadnie dzieciakom w pamięci na całe lata.
Szkoda, że Bi ma takie niedoświadczone trenerki. Wiadomo, że muszą się nauczyć takiego kierowania drużyną, ale zanim one to opanują może się okazać, że dzieci się zniechęcą, nie mówiąc o tym, że nie pokochają tego sportu tak, jakby to miało miejsce przy innym trenerze.
W ogóle Ci się nie dziwię, że nie masz motywacji do pracy, skoro nadal wiszą z wypłatami. Liczą, że z biegiem czasu o nich zapomnicie, skoro dostaliście kolejne? Nie znoszę czegoś takiego.
Niby zmiana z włosami niewielka, ale efekt końcowy wygląda super. :)
Ja też nie lubię jeździć nie swoim autem, nawet jeśli właściciel siedzi na siedzeniu pasażera. Chociaż przez 15 lat nie miałam żadnej stłuczki ani nic, to jadąc autem rodziców zawsze mam wizję karambolu, w którym uszkadzam całe auto :) No i nie ukrywam, że po naszym kombi, wsiadając w ich malutkie clio mam wrażenie, że wszystko jest za blisko i mnie dusi. :)
Takie samo mialam wrazenie w aucie taty: nie dosc, ze nisko, to malo miejsca. Ale jaki garaz sie duzy wydawl! ;)
UsuńNiestety, co do religii i Komunii to tutaj kazda parafia robi co chce. W jednej dzieci przystepuja w II, w innej w III klasie. W jednej musza sie przygotowywac rok, w innej dwa. Archidiecezja kompletnie tego nie kontroluje. Najgorzej, ze skarza sie, ze ubywa im wiernych, ale na kazdym kroku utrudniaja zycie... :/
Ale zonk z tą religią O.o zaczynam się cieszyć, że u nas bez problemu jest od zerówki, w dodatku są fajni nauczyciele i dzieciaki uwielbiają...
OdpowiedzUsuńWolne na Yom Kippur, kurcze ale fajnie... Uwielbiam kulturę żydowską i żal mi strasznie, że u nas nic z tego prawie nie zostało.
Pole dyniowe wygląda świetnie, nawet jeśli jest sztuczne :D
Tak, w Polsce, z racji ze religia jest w szkole, wszystko idzie automatycznie. A tu rodzic musi sie martwic...
UsuńZ tymi zydowskimi swietami tez jest porazka, jak z religia. W naszym miasteczku jest najwyrazniej duza poplulacja Zydow i dzieciaki maja wolne na dwa najwazniejsze swieta. Ale juz okoliczne miasteczka nie. Nie ma zadnej jednosci chocby na szczeblu Stanowym.
Z autami uwazaj - swoim czy ojcowym. Wiem, ze takie nauki to musztarda po obiedzie, no ale lepsza taka nauka, niz kolejny dramat dla blacharza.
OdpowiedzUsuńUwazam, uwazam... Nie wiem co lepsze, bo teraz mam wrazenie, ze jestem mocno spanikowanym kierowca, a to tez niedobrze. ;)
UsuńTo niezle zamieszanie z ta religia. Podejrzewam, ze w Polsce zalatwilabys Komunie I reki za ta sama cene, bez lekcji. Ja u fryzjera nie bylam od prawie roku. Nikt mnie do salonu bez maseczki nie wpusci, wiec mam ich w swojej szanownej. Nie widze zadnego sensu siedzenia jak jakis zarazek, bez kawy I gazet, bo takie sa wymogi. Poszukam kogos kto ogarnia klientow w domu. Chiny baluja, koronaswirusa juz nie ma? No jak to tak!! Haha. Sciema stulecia normalnie. A przeciez w Stanach po prawej sie jezdzi jak w Polsce to w czym klopot, ze automat, dla komfortu? U nas po lewej, chociaz juz sie przyzwyczailam I chyba w Polsce bym juz sie nie odnalazla. Milego tygodnia.
OdpowiedzUsuńAutomatem jezdze "od zawsze", natomiast standardowej skrzyni, ze sprzeglem, juz chyba nie ogarne. ;)
UsuńPewnie, u nas tez chodzily plotki, ze fryzjerzy zeszli do podziemia jak zmusili ich do zamkniecia salonow. ;)
Z ta Komunia to nawet w Polsce nie taka prosta sprawa. Szwagier mieszkajacy w Anglii chcial syna poslac do Komunii wlasnie w Polsce, to musial mlodego wyslac na cale wakacje do Polski i mial specjalne, indywidualne przygotowanie...
Ja tu skomentowałam "stary" post, odświeżam stronę, a tu już nowy :P No pięknie, mam zaległości! Ale już nadrabiam :)
OdpowiedzUsuńAle zamieszanie z tą Komunią... Powiem Ci, że jeżeli chodzi o sprawy związane z Kościołem, to oni sami ludzi zniechęcają, serio. I to przez takie głupoty. Chcesz wysłać Potworki do Komunii, to od wiedzy czy zainteresowania, ważniejszy jeśt papierek. Nieważne, że celebrujecie Święta, chodzicie do Kościoła, wiara jest obecna w życiu dzieci. Papierki, papierki... To samo przerabialiśmy z naszym ślubem kościelnym (zarówno ze strony polskiej, jak i greckiej), to samo z chrztem Michaliny. Boo "zachciało mi się" w Polsce chrzcić, i "czego to oni w tej Polsce nie wymyślą", kiedy prosiłam księdza w Belgii o wypisanie mi dokumentu, że zgadza się na chrzest Misi w Polsce! Paranoja! Co to kogo interesuje, po co ten papierek? A bez niego chrztu nie ma... Z Gabrysiem się nie spieszę, zresztą "dzięki" pandemii będzie to pewnie jeszcze bardziej utrudnione.
Festyn wygląda super! Dzieciaki mają zawsze jakieś urozmaicenie, ciągle im coś fajnego wynajdujesz :) A z tą kukurydzą i maseczkami, to faktycznie, trochę się kupy nie trzyma :P
A co do fryzury, to mała zmiana, ale efekt widoczny :) Super!
Z ta kukurydza, to na 99% bylam pewna, ze akurat tej atrakcji nie bedzie. A jednak... ;)
UsuńTak, my sie tak samo nabiegalismy jak chcielismy wziac slub koscielny w Polsce. Dlatego m.in. dzieci juz chrzcilismy tutaj. Niestety, nie przyszlo nam do glowy, ze z Komunia beda takie cyrki! :/
Kochana jesteś wielka w utrwalaniu Waszej codzienności. Jak Ty to wszytsko pamiętasz? Ja ostatnio staram się na bieżąco wszystko zapisywać, a i tak mało co pamięta sprzed dwóch trzech dni.
OdpowiedzUsuńI tak samo jestem pod wrażeniem ogarniania rzeczywistości. Pilnowania gdzie i na którą, o oboiwązkach domowych nie wspomnę. My nie mamy żadnych zajęć dodatkowych, a czasu tak mało.
Z religią to niezłe zamieszanie. Wydawałoby się, że prost sprawa, a tu tyle poroblemów. Mam nadzieję, że uda się sprawę doprowadzić do końca i pandemia nie pokrzyżuje Wam planów i oczywiście brak stosownego papierka.
Ja do fryzjera bardzo lubię chodzić. Zwyczajnie tam odpoczywam. I pogadać mogę, zwłaszcza, że dzieciaki mamy w tym samym wieku.
Uściski
Ja tez u fryzjera sie relaksuje, fryzjerke mam fajna, chociaz czasem az tylek boli od siedzenia, no teraz doszedl ten brak kawusi... ;)
UsuńZ ta religia i Komunia to brak slow po prostu... Ja tez mam nadzieje, ze wszystko juz pojdzie gladko i na wiosne dzieciaki przystapia do sakramentu...
Grafiku jakos pilnuje, choc jak zbyt wiele rzeczy sie na siebie nalozy, to mam wszystko pozapisywane i w telefonie i w kalendarzu na scianie. :) A codziennosci wcale nie pamietam, ale probuje zawsze pstryknac choc jedna fote dziennie, zeby pamietac co robilismy. :0
Masakra z tą komunią. My z Juniorem w najbliższą niedzielę zaczynamy przygotowania. Na szczęście mamy "normalnego" księdza i w naszej parafii jest to jakoś sensownie zorganizowane - dzieci i rodzice mają spotkania raz w miesiącu po niedzielnej mszy i to wszystko. Więcej spotkań pewnie będzie w 3 klasie, jak będzie już komunii, ale ksiądz podchodzi do tego na luzie, bo w naszej dawnej parafii jest masakra - bieganie po kilka razy w tygodniu przez trzy lata, zbieranie podpisów za każde nabożeństwo i inne cyrki.
OdpowiedzUsuńKukurydziany festyn rewelacja! Sama chętnie bym się na taki wybrała.
To u Was i tak strasznie wczesnie zaczynaja przygotowania, 3 lata wczesniej?! To religia w szkole nie wystarczy?
Usuńpiękne włosy!
OdpowiedzUsuńDziekuje! :*
UsuńOjj niezłe zamieszanie z tą religią, no. Oby się wszystko ułożyło jak chcecie!
OdpowiedzUsuńFajny taki wypad w dynie :D czego się dla dzieci nie zrobi. ;)
Ja do fryzjera chodzę. Nie ma co prawda gazet czy herbatki ale nie przeszkadza mi to. Mam malutką puszeczkę coli. :D i jest git. Aa, telefon czy czytnik też mam. Z reguły jestem sama, to jak mam farbę to mogę maseczkę zdjąć. A nawet jeśli nie, nie przeszkadza mi to. Nauczyłam się z tym żyć. Inni mają gorzej, ja mam ją np 2g.
Pozdrawiamy z Zielonej Góry ☺️
Mi tez maseczki jakos szczegolnie nie wadza. Tak jak piszesz, niektorzy musza miec je przez 8 godzin w pracy. Ja, sumujac, nosze je tak 3-4 godziny dziennie.
UsuńTo fakt, dla dzieci wszystko. Maz mi czesto wyrzuca, ze mnie nosi. A mi tak naprawde wcale sie nie chce az tak jezdzic to tu, to tam, ale radosc na buziach Potworkow i ich entuzjazm, wynagradza mi wysilek. :)
Na taki dyniowy festyn, to bym się z chęcią sama wybrała:)
OdpowiedzUsuńA co do piłki nożnej, to może trenerka z grupy Bi się jeszcze ogarnie i zauważy nierównomierny rozkład sił.
Te trenerki maja jakies 17-18 lat. Ogarna sie, pewnie, za kilka lat. :D
UsuńOjacie! Ja bym zbastowala w mig, a jeszcze z takim podejściem "swietego"M, szybko bym olała sprawę z komunia i religia. Szczerze Ci wspolczuje i absolutnie nie dziwue się, że Kościół w stanach upada, sami sobie winni.. czekam aż w Polsce tak będzie, ale póki co za mocno się jeszcze panoszą przy pozwoleniu na to hipokrytow z rządu. Ale sukcesów rez im nie wróżę zbyt długo. Poki co leci wszystko na przymusie. Religia jest w szkole i niby nie musisz na nią chodzic, możesz wybrać etykę, ku czemu bardziej się skłaniam, ale tak to jest specjalnie zrobione, ze lekcje etyki sa zawsze tak rozpisane, żeby były dwie godz przed lekcjami, tudzież po, a religia zawsze wśród innych lekcji.. a są szkoły w których księża opiekują się dziećmi na swietlicy i co z tego, że nie chcesz aby Twoje dziecko nie miało nic z nimi wspólnego na lekcji, jak na swietlicy chcąc nie chcąc z nimi muszą się spotkać.. temat rzeka.
OdpowiedzUsuńSuper ten plac dyniowy i cały festyn. Pamiętam jak zeszloroczny opisywałaś. Fajnie, że w tym roku tez udało się go zorganizowac. Dezynfekcja rak mi nie przeszkadza, nawet mnie cieszy ze jest, zawsze miałam obsesje na punkcie czystych rąk, a gro ludzi nawet po korzystaniu z wc ich nie myla..🤮🤮🤮 wiec tu chwale ta opcje, ze nareszcie ludzi do higieny zmuszono. Zas idiotyczne odstepy i maseczki to kompletna klapa. Maseczki wręcz samo zło,ale to jyz wiesz, choć z innej perspektywy ;)
Nik wygląda jakby genialnie obronił tego gola ;)
Fajnie z tą plenerowa szkola teraz macie, oby pogoda pozwoliła na jak najdluzsze takie zajęcia:) no bo ta kawa z koleżanką..
;)
Gonitwa u Was jak zawsze. U nas z przyczyn technicznych treningi Tymona jeszcze się nie zaczely, a ja juz czasami nie wyrabiam z ta cała logistyką. Ale póki chca, wozimy gdzie się da.
Delikatnie z długości ale reflexy na górze widac dobrze. Fajnie tak się czasem wyrwac i odstresować do fryzjera. Choc fakt, kawy bardzo tam brak teraz :)
Nooo... A jeszcze fryzjerka zawsze taka dobra mi te kawusie robila... :D
OdpowiedzUsuńJa tak samo, poki chca, chetnie woze. Gorzej jak zaczyna sie marudzenie. Najgorzej, ze Potworki, jak chyba wszystkie dzieci, raz jada chetnie, raz marudza, a jak sie ich wypisze, to znow chca i nie rozumieja, ze rodzice placa, to trzeba chodzic, a nie wybierac sobie ktorego dnia maja ochote. :/
Plenerowa szkola byla juz jednak ostatni raz. :(
Tym razem juz powiedzialam M., ze jak teraz z ta Komunia nie wyjdzie, to ja pasuje. Niech sobie zalatwia sam, jak jest taki madry. Ja i tak biegam za wszystkim zwiazanym z dziecmi. Nie mam ochoty jeszcze wysluchiwac, ze "jak to mozliwe, ze tego czy tamtego nie zalatwilam?!". :/