Piatek (9 pazdziernika) nie wyroznial sie niczym szczegolnym, poza faktem, ze moj malzonek znowu wyszedl z pracy wczesniej... Oczywiscie kompletnie rozwalil mi plan dnia, ale coz... Przynajmniej pojechal do polskiego sklepu, a potem konczyl skrobac taras, tyle pozytku. ;)
Po poludniu Nik mial trening pilki. Tu wszystko po staremu, czyli wyglupy z kolegami i sluchanie trenera tylko jednym uchem. Stwierdzam, ze gosc jest po prostu za sympatyczny, bo powinien juz dawno podzielic chlopakow tak, zeby Nik stal jak najdalej od kumpli. ;) Podczas przerwy na picie zawolalam Mlodszego i przypomnialam mu o poprawie zachowania, ale efekt byl minimalny...
Sprawiedliwie musze jednak dodac, ze ta banda, choc na treningach rozrabia niczym pijane zajace, jakims cudem mecze traktuje powaznie i okazuje sie, ze potrafia wytrzymac godzine bez wydurniania sie. :)
A w sobote rano... tak, kolejny mecz. Chlopaki z druzyny Nika dostali lekka nauczke. Mam wrazenie, ze po ostatnich, latwych wygranych, troche obrosli w piorka, a tym razem trafila kosa na kamien i przegrali! Przeciwna druzyna byla naprawde mocna i zdyscyplinowana. Troche bylo mi tamtych chlopaczkow zal, bo ich trener byl... okropny. Matko, jak on sie na nich wydzieral! Ciagle opiernczal, wrzeszczal, ze ten czy tamten ma zmienic pozycje, pobiec w te czy tamte strone... Ale jak widac, taka "tresura" przynosi efekty. ;) U Nika tez jest dwoch bardzo dobrych napastnikow, ale mimo, ze jeden mial kilka super okazji na gola, wygraly chyba nerwy (bo przeciwnicy ostro siedzieli mu na "ogonie") i trzy razy pilka poszla gdzies w bok. ;) Koniec koncow "nasi" przegrali 3:1, wiec przynajmniej z honorem. :D
Po meczu, jak zwykle pedem do domu i zaraz do Polskiej Szkoly. Znow w plenerze. Bylo przepieknie, ponad 20 stopni, wiec pogoda na to idealna. O dziwo Bi pojechala bez marudzenia, za to Nik sie az poplakal, ze nie chce. ;) No trudno, na kolejna sobote zapowiadaja deszcz, wiec mysle, ze to byl ostatni raz. Potem zostana juz tylko zajecia przez Zoom... :/ I tym razem jakos tak przejechalam, ze praktycznie nie musialam nikogo wymijac na drozce, wiec (chyba) nie przerysowalam auta. ;) Lekcje w Polskiej Szkole zostaly przedluzone do dwoch godzin, wiec z radoscia skorzystalam z zaproszenia na kawe do kolezanki. R. nie miala tym razem opieki do jej swiezo upieczonej 2-latki, a mala nie usiedzialaby spokojnie tyle czasu w kawiarni, pozostalo wiec spotkanie u niej w domu. I super. :)
Niestety, cos jest w tych sobotnich porankach w biegu, ze za kazdym razem po poludniu dostaje takiego bolu glowy, ze juz tylko snuje sie po domu bez celu. Zmuszam sie doslownie do wstawienia prania i zmywarki, zeby nie zmarnowac dnia kompletnie. Tym razem mielismy (jak pisalam wyzej) przepiekna pogode i wybralismy sie rodzinnie na dlugi spacer. Mialam nadzieje, ze troche swiezego powietrza mi dobrze zrobi, ale niestety... W dodatku strasznie wialo, na taras lecialy tony igiel oraz lisci i choc M. mial go malowac, zrezygnowal. Poza spacerem, wiekszosc dnia przedrzemal na kanapie (klania sie codzienne wstawanie o 3:30 rano) i taki byl ten dzien... byle jaki.
W niedziele jeszcze troche wialo, ale nie tak strasznie jak poprzedniego dnia, wiec malzonek szybko pomalowal glowna powierzchnie. Zostaly schody oraz porecze. Juz jednak przemalowanie mialo niesamowity efekt. Taras wyglada jak nowy! :O
Wczesniej, po powrocie z kosciola rano, wpadlam jak burza do kuchni, zeby upiec szarlotke. Mialam to zrobic dzien wczesniej, ale oczywiscie zapomnialam wyjac z lodowki margaryne. Zanim potem zmiekla, zrobil sie wieczor i juz mi sie nie chcialo. ;) W niedziele, wiedzac, ze jest to dzien, kiedy zazwyczaj wpada moj tata, mialam dodatkowa motywacje. Malzonek rzucil cos, ze jedzie na silownie, ale widzac i slyszac, co wyprawiaja Potworki i wiedzac, ze mam przed soba jakas godzinke roboty w kuchni, burknelam, ze moze by lepiej wzial dzieci na spacer. Chyba troche za ostro, bo M. mruknal cos, ze nie jestem zbyt mila (i dobrze!), ale dzieci poslusznie zabral z domu. Pojechali na rowery i przepadli na prawie 2 godziny! :O Zrobilam szarlotke, zdazyla sie upiec i jeszcze ich nie bylo, az martwic sie zaczelam. Za to, kiedy w koncu wrocili, Potworki pierwsze co zaczely weszyc, ze "aaaale tu pieknie paaachnie!". :) Potem wpadl na tradycyjna herbatke oraz ciacho moj tata. Co prawda tym razem na wyjatkowo krotko, bo spieszyl sie na mecz reprezentacji, ale dzieciaki zawsze sa szczesliwe z odwiedzin dziadka. On chyba tez, choc momentami oblaza go jak male, upierdliwe pchly. ;)
Poniedzialek Potworki mialy wolny od szkoly (Columbus Day), choc za bardzo z tego nie skorzystaly, bo pogoda byla taka sobie. Od rana siapil deszcz, a nawet kiedy po poludniu przestal, temperatury doszly ledwie do 13 stopni. Bedac na zakupach w minionym tygodniu, kupilam zestawy plastyczne do dekorowania dyni, ktore okazaly sie na ten dzien jak znalazl. Potwory zajely sie czyms innym niz filmami na tabletach, a ja moglam w spokoju popracowac. :)
Po poludniu na szczescie wypogodzilo sie na tyle, ze wyszli na moment na swieze powietrze, ale tylko na jakies 45 minut, po czym czas bylo sie zbierac na trening plywania. Bi oczywiscie urzadzila jek, ze moze by tak akurat tego dnia opuscic, ale przypomnialam, ze opusci, owszem, kolejny poniedzialek, bo beda mieli religie. ;) W koncu pojechali, poszaleli w wodzie i przed i po treningu i chyba niezle sie bawili, choc Bi ostentacyjnie plywala sobie spokojnym tempem, bez pospiechu... No ale plywala, wiec ugryzlam sie w jezyk, choc korcilo mnie, zeby rzucic jakims rodzicielskim wykladem... ;)
Wtorek mial byc tym ladniejszym dniem z dodatkowych wolnych (tym razem na szkolenia dla nauczycieli), ale oczwiscie prognozy sie w ostatniej chwili zmienily, a jak sie juz pozmienialy, to wiadomo przeciez, ze na gorsze. ;) Mialo padac rano, a po poludniu juz tylko przelotnie od czasu do czasu. Tymczasem rano kropilo z przerwami, a okolo poludnia lunelo na calego. Trening pilki Bi zostal odwolany, choc troche na wyrost, bo prawie 5 godzin przed. Rozumiem, ze trenerki nie chcialy odwolywac na ostatnia chwile, ale akurat o 17, kiedy trening mial sie odbyc, zapowiadany byl koniec deszczu... I faktycznie, okolo 16, jak przestalo stopniowo padac, tak juz wiecej sie nie rozpadalo. Trening mogl sie spokojnie odbyc, choc z drugiej strony, pewnie dziewczyny taplalyby sie w blocku. ;) Bi byla niepocieszona, bo przeciez przepadl jej tez sobotni mecz, ale ja w sumie sie ucieszylam, ze zyskalam wolne popoludnie i nie musialam nigdzie leciec. Potworki oczywiscie nudzily sie niczym mopsy, ale tu z pomoca przyszly mi markery do ubran, ktore chomikowalam jeszcze od poczatku pandemii. ;)
Pozniej zas M. wrocil i zaczal prace podworkowe, wiec dzieciaki tez wyszly sie wybiegac i polapac salamandry, ktorych przy takiej pogodzie jest zatrzesienie. Ja nie wysciubilam nosa z cieplego, suchego domu. ;)
Tego dnia, w firmie M. zaczely sie masowe zwolnienia. :( Narazie tylko wsrod pracownikow na stanowiskach kierowniczych oraz biurowych. Malzonek dzwonil do mnie w solidnym szoku, bo polecialo wiele glow z wysokich stanowisk. Niektorzy pracowali tam juz sporo czasu, firma placila im za studia (w tym bardzo drogie - prawnicze) i mieli potem podpisywac kontrakty na kilka lat, a tu... doopa, do widzenia... M. stwierdzil, ze to juz nie bedzie to samo miejsce co bylo, bo nie dosc, ze tyle znajomych twarzy zniknie, to rzecz jasna zwolnieni zostali ci, ktorzy dobrze zyli z pracownikami pod zwiazkami pracy, a zostaly gbury oraz zwykli sku*wysyni. Pracownicy zrzeszeni w zwiazkach zawodowych (w tym M.) narazie zostaja, przynajmniej do konca roku. Z jednej strony odetchnelam glebiej, z drugiej... kolacze mi sie po glowie, ze "wyrok" zostal odsuniety w czasie, ale nie anulowany. A do konca roku zostalo w koncu zaledwie 2.5 miesiaca...
A sroda... Sroda byla dniem kiedy momentami zapominalam jak sie nazywam. :D Rano odwiezc Potworki do szkoly (uff..., jak dobrze, ze nadal funkcjonuje!), potem biegiem zamienic sie w gospodynie domowa. Dzieki niebiosom za robota odkurzajacego! Puscilam machine na dom, a sama zawiazalam fartuszek (tak, uzywam, odkad kiedys tluszcz prysnal mi na ulubiona bluzke! :D) i dawaj, smazyc schabowe. Nie jest to moje ulubione danie, ale ze mam meza - miesozerce i tak tez nauczyl Potworki, wiec schabowe goszcza na naszym stole dosc czesto... Skonczylam i akurat mialam kwadrans zeby spojrzec na liste podpunktow, ktore mielismy omowic na wirtualnym meetingu z pracy. Potem sam meeting, przejrzec maile, odpowiedziec na te pilne i musialam pedzic na zakupy, bo w lodowce na powaznie zaczynalo juz bylo widac tylko swiatlo...Wrocilam, rozpakowalam zapasy, odpowiedzialam na kolejne maile i juz lecialam po Potworki.
Potem do domu, nakarmic male brzuszki, odrobic czesc pracy domowej do Polskiej Szkoly i dzieciaki musialy sie przebierac na trening plywacki.
A po powrocie zrobila sie 18:30, wiec wiadomo, pora kolacji, pakowania sniadaniowek, przygotowywania ubran, prysznic, czytanie, itd. Sam relaks. ;) Mam wrazenie, ze w tym jednym dniu zmiescilam conajmniej trzy... :D A! Tego dnia niedzwiedz wywalil nam znow kosz na smieci i skubany zrobil to nie tylko w bialy dzien, ale jeszcze w ciagu pol godziny, miedzy moim wyjsciem po Potworki, a powrotem M. z pracy! To mial wyczucie czasu! :O
Przewrocil kubel, wyciagnal worek, grzecznie zaciagnal go pod lasek i dopiero tam rozerwal... taki ulozony! ;)
Czwartek byl juz troszke spokojniejszy. Rano zawiozlam Potworki do szkoly, po czym pojechalam do biura na 1.5 godzinki. Szef mial byc zeby podpisac papiery, ale sie nie zjawil. Mam nadzeje, ze nie myslal, ze bede tam czekac na niego caly dzien... Wsunelam mu papierzyska w szpare pod drzwiami jego biura, wyslalam maila, zeby go o tym uprzedzic (zeby przypadkiem z rozpedu nie nadepnal :D i pojechalam. Po drodze jeszcze zajechac do UPS oddac omylnie zamowione ksiazki (zamowilam Kokusiowi nie te czesc, co trzeba, ech...) i do domku. To byl dzien, kiedy jesien ustapila jeszcze na chwilke latu. Temperatura dobila do 22 stopni, swiecilo piekne slonce i tylko wialo jak cholera, ale nawet wiatr byl cieply. Takie wichury zwiastuja zazwyczaj zmiany i na kolejny dzien zapowiadano deszcz i ledwie 15 stopni, dlatego nie czekajac, wzielam Maye na spacer, czy raczej marsz, dla sportu. ;) Przy takich temperaturach, wrocilam oczywiscie mokra jak prosie, mimo ze ubralam krotki rekawek (trzeba bylo jeszcze szorty zamiast spodni), a pies jezor mial doslownie do samej ziemi. ;) Potem niestety musialam klapnac na powrot przed kompem, ale coz, taka praca. Ciesze sie, ze chociaz sie poruszalam, no i ze nie musialam tak siedziec w biurze calutki dzien. ;) Musialam jeszcze zmajstrowac dzieciom obiad, choc tym razem postawilam na prostote - leniwe pierogi i zaraz po nie jechalam. Kiedy Bi wyszla ze szkoly, pierwsze co rzucila pretensja, ze zapomnialam dac jej skrzypce. Ups... No tak, poniewaz dwa pierwsze dni tygodnia Potworki mialy wolne, mentalnie byl dla mnie wtorek nie czwartek i na smierc zapomnialam. ;) Tak szczerze, to Bi moglaby zaczac sama troche pilnowac swojego grafiku, ale chyba za duzo wymagam... Pozniej jeszcze dokonczyc prace domowa do Polskiej Szkoly (na piatek zostawilismy sobie czytanie) i polecialam z Bi na trening plywacki, tym razem z grupa srednio-zaawansowana. Starsza poplywala, na koniec pobawila sie z dwiema dziewczynkami (jest ich tylko 3 w calej grupie) i chyba calkiem niezle sie bawila, ale nie ludze sie, w przyszlym tygodniu na bank znow bedzie jek. ;)
Swoja droga to mogliby przeniesc ten czwartkowy trening na wczesniejsza godzine. W poniedzialek oraz srode grupa srednio-zaawansowana przychodzi na 18, bo nie ma wyjscia. Wczesniej jest trening grupy poczatkujacej. W czwartek jednak nie ma zadnego treningu przed nimi, a kiedy przychodzimy basen jest praktycznie pusty, wiec naprawde, chociaz pol godziny wczesniej byloby bardzo mile widziane. ;) Zanim trening sie skonczyl, dziewczyny sie pobawily, Bi sie przebrala i dojechalysmy do domu, zrobila sie 19:35. Potem oczywiscie juz szykowanie sniadaniowek, ubran na dzien kolejny, kolacja i szykowanie do spania, wszystko odbywa sie w biegu...
W piatek Bi miala w szkole "pajama day". Znowu zaczynaja. Mialam nadzieje, ze w IV klasie, gdzie sa 9-cio oraz 10-latki, dadza sobie juz spokoj. Dla mnie pizama jest praktycznie jak bielizna i czulabym sie strasznie skrepowana, gdybym miala pokazac sie w niej publicznie. Dzieci nie maja jednak takich dylematow i Bi byla przeszczesliwa (glownie chodzi chyba o to, ze dzieje sie cos innego niz zwykle lekcje), a Nik strzelil focha, ze jego klasa w pizamach nie przychodzila. ;) Na ten dzien zapowiadali ulewy, ale rano, mimo ze podjazd byl mokry, nie padalo. Poprzedniego wieczora pomyslalam sobie blogo, ze jak bedzie lalo, to odpuszczam jazde do pracy, a tu taka przykra niespodzianka. :D Chcac nie chcac pojechalam grzecznie do biura, w dodatku wpadla kolezanka z milionem pytan i zamiast planowanej godzinki (i ani minuty dluzej! ;P) spedzilam tam prawie poltorej! :O :D Jak tylko moglam, czym predzej ucieklam. Po drodze lekko kropilo, wiec debatowalam sama ze soba czy wziac Maye na spacer, ale zanim dojechalam, rozpadalo sie na dobre. Wypuscilam wiec psiura na przydomowe siusiu, a ona za doslownie kilka minut stala pod drzwiami zagladajac w okienko i blagajac wzrokiem o wpuszczenie. Pewnie, kto by tam sie wypuszczal daleko przy takiej pogodzie... ;) Kiedy kilka godzin pozniej szlam do skrzynki i zachecalam, zeby poszla choc na kolejne siusiu na trawe, stala pod drzwiami z podkulonym ogonem. Troche ja rozumiem, bo mielismy bardzo suche lato i calkiem sloneczna, ciepla jesien (jak narazie), wiec nie miala zbyt wielu okazji, zeby deszcz zmoczyl jej futro. Nie mniej przelecialo mi przez mysl, ze nie tylko dzieci, ale i psa mamy rozpieszczonego! ;) Przeciez gdybysmy mieszkali w bloku, musialaby wychodzic przy kazdej pogodzie i nie byloby podkulonego ogona i pretensji we wzroku, ze "Ty czlowiek kazesz mi wyjsc na TAKA pogode?!". :D
Trening Nika zostal odwolany, co tym razem przyjelam z wielka ulga. Cos pecha mialy Potworki z pilka w tym tygodniu. Wtorek deszczowy (i trening Bi odwolany), piatek deszczowy (i trening Kokusia odwolany), a miedzy nimi dwa dni pieknej, niemal letniej pogody... Jutro Nik nie mial jechac na mecz, ale i tak go odwolali, z powodu stanu boiska. Miala grac Bi, ale czy zagra? Jest 23 wieczorem, a od godziny za oknem prawdziwa ulewa. Boisko bedzie przypominac mokradlo...
W piatek (czyli dzisiaj) dostalam tez maila, ze w szkole Potworkow maja przypadek korony. Nie w klasie zadnego z Potworkow na szczescie, ale kolejnym razem mozemy miec mniej szczescia i wyladowac na 2-tygodniowej kwarantannie, ech... Jedyne, co mozna robic w obecnej sytuacji, to znalezc odrobinke humoru. "Internety" wybornie sie do tego nadaja:
"A dziad wiedział, nie powiedział" wygrywa wszystko :D Jestem zmęczona już od samego czytania, co u Was. Znajomi mi mówią, że ja żyję w biegu i za dużo sobie biorę na głowę, a u nas ani w połowie nie ma takiej gonitwy, następnym razem chyba pokażę im jakąś Twoją notatkę z bloga :D Przynajmniej dzieci się nie nudzą :) Pozdrawiamy z prawie-aresztu domowego.
OdpowiedzUsuńNie, zdacydowanie, ani dzieciaki sie nie nudza, ani ja, mimo, ze wiekszosc czasu spedzam w domu. ;)
UsuńTeż używam fartuszka w kuchni - bez tego ani rusz:) A schabowych szczerze nie lubię i ich nie smażę. Schab uznaję tylko pieczony;) A jak MęŻa najdzie na schabowego, to musi smażyć sobie sam (więc robi to niezwykle, niezwykle rzadko;)))
OdpowiedzUsuńA mi wlasnie schab pieczony nigdy nie wychodzi. Zawsze suchy i wlokniasty. ;)
UsuńJa wlasnie chlopakom na swieta kupilam ten zestaw z koszulka I pisakami. Wiem, ze na pewno im sie spodoba. Zabiegany tydzien macie bardzo. Fajnie, ze troche tej normalnosci w tej 'nienormalnosci'. Nam zamknieto basen na lekcje plywania, restauracje I puby tylko outdoor albo take away. Dobrze, ze jeszcze plac zabaw otwarty, chociaz pogoda juz typowo jesienno-zimowa. Czas wyjac zimowe kurtki. U Nas tez kilka osob dostalo odprawki I to calkiem calkiem. Moj Maz mowi, ze by sie nie obrazil - 15 lat w jednej firmie! Od razu kupowalabym apartment w Portugalii :-)
OdpowiedzUsuńKochana, tutaj zupelnie inny system. Zeby dostac odprawke, to trzeba pracowac odpowiednia liczbe lat i na odpowiednim stanowisku. I tylko wielkie korpo je daja. Najczesciej do widzenia i bezrobocie. :(
UsuńU nas to pewnie tylko kwestia czasu i tez wszystko znow zamkna. Dlatego staram sie korzystac z dziecmi ile sie da. :)
Schabowe.. Mniam! Uwielbiam ale sporadycznie :D
OdpowiedzUsuńTyle się u Was dzieje, że aż ciężko nadążyć.
U nas dzieciaki chodzą do szkoły, bratanica 16l. będzie miała nauczanie hybrydowe. U nich w szkole była nauczycielka z covid i ponad tydzień chodziła z objawami 🤦🤦 nikt nie poszedł na kwarantannę. Ale bratanica się w pt pochorowała i trochę się denerwowaliśmy. Na ten moment ma ogromny katar ;) niestety Klarę po chorobie muszę izolować ;( boję się że się ponownie rozchoruje.
U nas lato się skończyło ponad tydzień temu. I przyszła zimna mokra jesień.
U nas tez nagle zrobilo sie chlodno i deszczowo. Na jutro nawet zapowiadaja snieg z deszczem...
UsuńW naszej miejscowosci liceum ma nauczanie hybrydowe, a mlodsze roczniki poki co w szkole. Ile jeszcze? Kto wie...
Ja narzekam, że ciągle biegam, ale w porównaniu z Tobą to właściwie leżę plackiem i nic nie robię :P Podziwiam, że macie jeszcze siły na cokolwiek. U nas dzieciaki wróciły do weekendowego spania do 10 - 11, gdzie po lockdownie i wakacjach wstawali w weekend koło 8.
OdpowiedzUsuńNie zazdroszczę Wam nerwów z pracą M. Trzymam kciuki, żeby jednak wszystko się ułożyło i żebyście nie musieli się martwić żadnymi zwolnieniami.
Coraz więcej tych zarażeń. U nas też słyszymy o coraz większej liczbie znajomych. Nawet takich, którzy lądują w szpitalu, bo samo leczenie domowe nie wystarcza...
U nas wsrod znajomych czy rodziny narazie cisza, choc dwie osoby mialy robione testy. Z praca narazie ucichlo, ale to kwestia czasu...
UsuńHeh, poki co latam, bo mam z tylu glowy, ze zaraz moga nas zamknac i trzeba korzystac. Bi to tez typ, ktory ciagle by gdzies jechal i cos robil. Nik juz lubi i sobie pospac i spokojnie sie porelaksowac. ;)
Ja juz jestem naprawde zmeczona tym COVIDem. Taki wszedzie chaos, ze glowa mala. Paradoxalnie moj maz ma teraz zloty okres zrobkowy, ale wcale to nas nie cieszy (chociaz oczywiscie - nie martwi). Przeraza glownie niepewnosc jutra.
OdpowiedzUsuńOd 3 dni u nas tez na stole schabowe. Dawno nie robilam, a teraz zajadamy sie na lunch i obiad, bo jakos u nas zimniej to i zjesc konkretniejszego miesa sie chce.
U nas dzis snieg pada i tez zapragnelam jakiejs rozgrzewajacej zupy. Na szczescie M. ugotowal w niedziele pomidorowa i jeszcze troche zostalo. :)
UsuńHeh u nas też miłośnicy schabowych, poza mną. Zazdroszczę tej pogody, naprawdę. Choć u.nas podobno w czwartek 18stopno... No zobaczymy. Kurczę, masakra w pracy u M. Nie dziwię się że On ma takie odczucia... trzymajcie się!
OdpowiedzUsuńNie zazdrosc, Martus, bo nagle zrobilo sie u nas duzo chlodniej niz w Polsce. :D Dzis pada snieg, a w nocy ma byc kilkustopniowy mroz. :)
UsuńTyle informacji, że nie wiem od czego zaczynać! Powiem Ci, że u Was wcale nie widać pandemii :P Fajnie, że dzieciaki chodzą do szkoły i na zajęcia dodatkowe, brak kolegów w czasie kwarantanny na pewno im doskwierał.
OdpowiedzUsuńParty piżamowe pewnie też by mi się podobało, gdyby ktoś zorganizował je ze 20 lat temu ;)
Trzymam kciuki, żeby u M. w pracy nie było już więcej zwolnień... Wiem z własnego doświadczenia, że to stresująca sytuacja, ale mam nadzieję, że w końcu wszystko się już wszędzie unormuje. Bo długo tak już chyba nikt nie pociągnie :/
Narazie ze zwolnieniami ucichlo, ale powiedzieli jasno, ze po Nowym Roku do tego wroca... :(
UsuńTak, jak na wiosne nasz region byl jednym z najbardziej dotknietych pandemia oraz zamknieciami, tak narazie wzgledny spokoj. Niestety, tak jak wszedzie i u nas zakazenia rosna, wiec caly czas mam z tylu glowy, zeby korzystac, bo niewiadomo ile jeszcze w miare normalnie pociagniemy... :(
W tym wszystkim najbardziej martwię się o pracę, także nie dziwię się Waszym obawom. Choobę wierzę jakoś przetrwamy, ale wiem, że przyszły rok bedzie trudny. Zresztą już w pracy uzupełniamy jakieś dziwne tabelki odnośnie ryzyka i takie tam bzdury.
OdpowiedzUsuńPomiając smutki, fajnie się czyta, że u Was codzienność toczy się własnym, jak zwykle dość intensywnym rytmem. Kochana zawsze czytając podziwiam Cię, że ogarniasz i pracę i dom i zajęcia dodatkowe.
Dużo sił i zdrowia
Wiesz, na tym "ogarnianiu", to dom chyba najwiecej traci. ;)
UsuńJa tez najbardziej martwie sie o prace... U M. od Nowego Roku zapowiadaja kolejne zwolnienia, u mnie ciagle sa opoznienia w wyplatach... Nie jest kolorowo...
Dziad wymiata, Mistrz kilka dni temu mi to wysłał, uśmiałam się do łez...kocham ludzi z takim poczuciem humoru w tych durnych czasach ♡♡🤭😆
OdpowiedzUsuńKochana, pędziłam wraz z Toba czytajac tego posta i gdy dostałam zadyszki, uświadomiłam sobie, ze nasze dni sa szalenie podobne, choć schabowe smazy u nas Mistrz, bo ja ich nie cierpię 😉
Ulozony ten Wasz misiek, faktycznie 😂😂
Mayci nie dziwie się wcale, Fux kochal wodę, ale deszczu nie znosił i kiedy padało, spacery wydawaly się zbędne.
Z pracą nieciekawie, niestety coraz więcej wokół takich historii się słyszy :( Trzymam kciuki, choć wiem, że różnie teraz to może być. Ta niestabilność i brak poczucia bezpieczeństwa jest mega niefajna.
W Polsce od przyszlego poniedziałku wszystkie szkoły na zdalnym nauczaniu znowu - katastrofa :(
Oczywiście tylko te klasy w których dzieci wiekiem sa takim, ze nie trzeba na nich brać zwolnienia za które państwo wypłacałoby kasę.. młodsze roczniki i przedszkola nadal stacjonarnie będą się uczyć. Nie jestem w ogóle za zdalnym, ale takie podejście do sprawy obnaża jak bardzo udaje że dba nasz rząd o "bezpieczeństwo " hahaha smiech na sali. Dobitnie to widac tez przy tym, ze szkol specjalnych nie zamknęli dla żadnego rocznika, bo tam kazde dziecko bez względu na wiek wymaga takiej płatnej opieki rodzica... Cyrk !
Moja Tola czekala na takie prawdziwe piżama party w przedszkolu z nocowaniem.. ale pandemia tez jej to odebrała :(
Trzymajcie się!!
Tak, ta cholerna pandemia odebrala naszym dzieciom strasznie duzo imprez i specjalnych wydarzen. To jest ostatni rok Bi w naszej podstawowce i tez mi przykro, ze tyle uroczystosci ja ominie i juz nie bedzie miala szans ich powtorzyc. :(
UsuńKochana, tutaj nie ma w ogole czegos takiego jak platna opieka nad dziecmi. :D Jak we wrzesniu szkole otworzyli hybrydowo, znajoma strasznie sie zalila. Ona nauczycielka, musiala wrocic do pracy. Maz pracuje w szpitalu, wiec caly czas chodzil do pracy normalnie. W te dni kiedy ich dzieci mialy nauke zdalna, przerabialy zadania w... szkolnej swetlicy. Kumasz? Byly w szkole, ale nie wolno im bylo pojsc do klasy, bo ich grupa miala nauczanie zdalne! Na calym swiecie takie paranoje, bo wszedzie wdazaja "zasady bezpieczenstwa", tylko, ze nikt nie wie co naprawde moga zrobic, wiec wymyslaja takie paradoksy... :/
A z praca niestety niepewnosc totalna. U M. za dwa miesiace znow przewiduja zwolnienia, u mnie ciagle zalegaja z wyplatami...
Czas pędzi coraz szybciej mam wrażenie. Staram się nadrabiać zaległości blogowe ale dzisiaj tylko na szybko zostawiam pozdrowienia a cały post na spokojnie przeczytam w wolnej chwili :)
OdpowiedzUsuńWiem cos o tym. :) Ja tez ledwie nadazam z pisaniem postow, komentowanie i odpowiedzi, to gdzies tam z doskoku. :)
Usuń