Kiedy nadeszla jesien, a dni zrobily sie chlodniejsze i krotsze, normalna rzecza stalo sie, ze zaczelo nas swierzbic i coraz czesciej dyskutowalismy gdzie by tu "wyskoczyc" zeby zagrzac dupki i nalykac sie witaminki D. ;) Naszym pierwszym wyborem byl znowu okres "Indyka" oraz Karaiby, tym razem jednak za pozno zaczelismy sie rozgladac za rezerwacjami. Wiekszosc kurortow albo nie miala juz miejsc, albo ceny takie, ze prosze siadac. Z zalem porzucilismy ten termin i zaczelismy zastanawiac sie nad przerwa swiateczna. Niestety, tutaj rowniez nie wygladalo to zachecajaco. To bardzo popularny na podroze okres w roku i zeby zlapac fajna rezerwacje w cenie "do przelkniecia" (bo nie mowie nawet o korzystnej!), trzeba pewnie rozgladac sie w lipcu. ;) W zasadzie juz sobie odpuscilam i zaczelam przegladac potencjalne rezerwacje na narty w tym okresie... Ale okazalo sie, ze poniewaz to juz zima, te byly w podobnych cenach. Albo i wiekszych, bo na Karaibach rezerwacje "windowaly" przez ceny przelotow. Na narty zas myslalam o lokalnych stokach w Vermont, gdzie przejechalibysmy autem, a ceny byly tylko o frakcje nizsze. :O
I juz, juz szykowalismy sie na nudny, pracujacy okres miedzyswiateczny... kiedy M. rzucil propozycje, zeby zamiast na Karaiby, wybrac sie na Floryde. Tutaj niestety ceny przelotow rowniez okazaly sie skutecznie zniechecajace, wiec malzonek zmienil taktyke i zaproponowal wybranie sie... autem i przyczepka. ;)
Nawet to jednak latwe nie bylo. Ja bowiem chcialam gwarancje ciepla, wiec polnocna czesc owego stanu mnie nie satysfakcjonowala, zas kempingi w jego poludniowej czesci, okazaly sie zapelnione przez staruszkow, ktorzy tam "zimuja"! Serio! W naszych okolicach, na kazdym kempingu jest zaznaczone, ze rezerwacja moze byc na maksymalnie dwa tygodnie. Tam... przy cenniku od razu wyliczone sa znizki jesli zarezerwujesz miejsce na miesiac, na dwa, na wiecej niz trzy... Na wielu kempingach nie mieli juz wolnych miejscowek, lub wyskakiwala mi wiadomosc, ze w tym okresie mozliwa jest rezerwacja tylko na minimum 30 dni. :O I nie mowie tu o malych kempingach stanowych, ktore rzecz jasna byly pelniusienkie, ale o prywatnych, drogich polach kempingowych! Zrobienie rezerwacji kosztowalo mnie troche nerwow, bo dodatkowo wiele kempingow mialo wymagania co do wielkosci lub rasy psa (a Maye chcielismy wziac ze soba), wiec z miejsca odpadaly. Sporo czasu spedzilam na internecie oraz dzwoniac i dopytujac o szczegoly. Chcielismy od razu zjechac na wyspy (Florida Keys) na samym koniuszku Stanow, ale musielismy w koncu zatrzymac sie na 3 dni w Miami, bo zwyczajnie nie moglam znalezc wolnych miejsc. :/
Maly kompromis miedzy nami (mna i malzonkiem) rowniez byl konieczny, bo M. gotow byl wyjechac juz w sobote przed Swietami i spedzic tam dwa tygodnie. Nie powiem, kuszaca propozycja, ale poki Potworki sa wzglednie male, a moj tata mieszka nadal w Stanach, nie wyobrazam sobie spedzic Swiat wyjazdowo, bo wtedy w ogole ich nie czuc. Nawet spedziwszy Wigilie w domu, gdyby nie zdjecia, nie pamietalabym, ze w tym roku obchodzilismy Boze Narodzenie. Ja chcialam wyjechac w ogole po Bozym Narodzeniu (tutaj to tylko jeden dzien), 26-ego, ale M. uparl sie, zeby wyjechac juz w srode i miec jak najwiecej czasu na miejscu. W ten sposob do swietowania mielismy tylko Wigilie, a ze lodowka w kemperze jest malutka i wiedzialam, ze wiekszosci swiatecznych przysmakow nie damy rady ze soba zabrac, dlatego tez menu bylo tak ograniczone, jak napisalam w poprzednim poscie. ;)
A Bi i tak poryczala sie, kiedy powiedzialam jej, ze wyjezdzamy w Boze Narodzenie, bo ubzdurala sobie, ze Mikolaj ich z Kokusiem nie znajdzie i nie przyniesie prezentow! Dopiero kiedy przypomnialam jej, ze do nas Mikolaj przychodzi przeciez w Wigilie, uspokoila sie i zaczela cieszyc wyjazdem. ;) Potworki mialy wrocic do szkoly juz 2-ego stycznia, ale uznalismy, ze dwa dni ich nie zbawia i przedluzylismy im ferie swiateczne do 6-ego. Tutaj Trzech Kroli obchodzi sie w niedziele przed faktycznym swietem, wiec dzieciaki szly do szkoly juz w poniedzialek.
Czyli w srode, w Boze Narodzenie, wyruszylismy w droge. Chcielismy ruszyc przed poludniem, ale jak to z nami bywa, nie wyjechalismy az do 13:30. ;) Okazalo sie, ze wielki pickup M., ktory do ekonomicznych ogolnie nie nalezy, ciagnac przyczepe, palil jak smok. Musielismy tankowac doslownie co 4 godziny, wykorzystujac przy okazji te przerwy na siusiu, wyprostowanie nog oraz wyprowadzenie psa. :) Zaliczylismy caly przekroj publicznych toalet, od ladnych, czystych i pachnacych, przez srednie bez mydla czy z brudnym zlewem, az po takie, gdzie syf byl totalny, brak bylo papieru toaletowego, czlowiek siusial kucajac z nogami na sedesie i stal tak, zeby bron Boze niczego nie dotknac. :D Zuzylam pol butelki srodka dezynfekujacego do rak, bo czesto nawet nie bylo jak ich umyc. :D
Plan byl zeby nad ranem stanac i w zaleznosci od temperatury na zewnatrz, przespac sie albo w aucie albo w przyczepie. Kiedy jednak nadeszla magiczna godzina 3-4 nad ranem, M., ktory opil sie jak bak napojow energetycznych, stwierdzil, ze w ogole nie jest senny i jedzie dalej. Coz, jego wola, szczegolnie, ze proponowalam, ze troche poprowadze, ale mi nie dal. Potworki spaly miedzy przerwami na tankowanie jak susly, a ja przysypialam na 10-15 minut od czasu do czasu, wiec reszta nas sie nieco regenerowala.
Z temperatura tez byla dziwna sprawa. Spodziewalam sie, ze jadac na poludnie, bedzie ona pomalu, ale konsekwentnie rosla. Kiedy wyjezdzalismy bylo jakies 7 stopni i takiez pozostalo do wieczora. Nastepnie temperatura spadla do trzech, po czym po kilku godzinach podniosla sie znow do 8 i tak zostala praktycznie do rana, az nagle, w ciagu jakiejs godziny, podskoczyla do 16. Wtedy bylismy juz jednak na polnocy Florydy. Jadac glownie w nocy ciezko bylo tez zauwazyc zmieniajaca sie roslinnosc, ale udalo sie zaobserwowac, ze u nas trawa byla zoltawa i ledwie zywa, zas gdzies na wysokosci Virginii zrobila sie zielona i kwitly na niej mlecze. Floryda przywitala nas mgliscie i deszczowo, ale bylo zdecydowanie bujno i zielono. No i te palmy... Uwielbiam. :)
Z pogoda utrafilismy niestety... srednio. Floryda zwana jest powszechnie jako sunshine state, czyli "stan slonca". No coz, my te slonce mielismy bardzo skapo wydzielane, ale nie powinnam chyba narzekac, bo na wszystkie zaplanowane wycieczki, udawalo nam sie wstrzelic w okienko ladnej pogody. Poza tym, nawet kiedy padalo, bylo cieplo. Co ja pisze, bylo goraco! I duszno! Temperatura w dzien nie spadala ponizej 25 stopni (bez slonca, z nim dochodzila do 30stki), a w nocy ponizej 20. Przy 85% wilgotnosci powietrza bylo to ciezkie do zniesienia, szczegolnie kiedy wlasnie przyjechalo sie z zimowej krainy. :) Latem, na kempingach na naszej polnocy klimatyzacje wlaczamy malo kiedy. Zazwyczaj wystarczy pootwierac okna w przyczepie. Tam, klima chodzila praktycznie caly czas. ;)
Pogoda byla ogolnie kompletnie nieprzewidywalna. Potrafilo wyjsc slonce, zeby za 15 minut nagle sie zachmurzyc, lunac deszczem (ale takim, ze swiata nie bylo widac), a po dwoch minutach nagle sie kompletnie rozchmurzyc. I tak kilka razy nawet w ciagu godziny. :O A to miala byc najsuchsza pora roku tam! :D
Mielismy wiec troche pecha z pogoda, a dodatkowo pech dopadl mnie osobiscie, bowiem dostalam okres... w dniu wyjazdu! :O Myslalam, ze cos mnie trafi! Poprzedni przyszedl 3 dni wczesniej i tak marzylam sobie, ze jakby ten przyszedl rowniez wczesniej, to do wyjazdu akurat by sie skonczyl. Tia... Spoznil sie 3 dni i przyszedl idealnie na droge, a skonczyl sie dwa dni przed koncem naszych wakacji. Zlosliwosc rzeczy... w sumie niemartwych. ;)
Dojechalismy na pierwszy kemping, w Miami, w czwartek okolo poludnia i... wyspane i zadowolone Potwory z miejsca zazadaly zeby ich zabrac na basen! :D Na szczescie zaakceptowaly fakt, ze dopiero co dojechalismy, ze musimy wszystko rozlozyc i troche ogarnac, itd. Tego, ze oboje, a szczegolnie M., padamy na pysk, w ogole nie rozumieli. ;) Miejscowke mielismy malutka, ale za to nieco schowana pomiedzy zywoplotami, a wiec zapewniajaca troche prywatnosci.
Ot i cala miejscowka. Po lewej, zaraz poza rama zdjecia, zaczynal sie zywoplot odradzajacy nas od kolejnej przyczepy. A nad nasza - palma kokosowa. Dobrze, ze owoce niedojrzale, bo jakby ktorys spadl na przyczepke, moglby narobic szkod ;)
Niestety, ta "prywatnosc" sprawiala, ze malo kiedy dochodzilo tam slonce, a przy ciaglych deszczach, kompletnie nic nie schlo. Wszystko bylo obrzydliwie wilgotne - posciel, ubrania w szafach, papier toaletowy, ksiazki... Mialam wrazenie, ze cala przyczepa nam sie rozpulchni od wszechobecnej wilgoci!
Ale co ja bede narzekac! I tak bylo bosko! :D Nie macie pojecia (no, niektore z Was moga miec) jakie to bylo cudowne uczucie zrzucic zimowa kurtke, bluze, adidasy i przebrac sie w koszulke, spodenki oraz sandaly na cale 9 dni! W grudniu! ;) Jadac w te rejony pierwszy raz o tej porze roku i nie wiedzac czego sie konkretnie spodziewac, spakowalam po kilka par dlugich spodni oraz bluzek z dlugimi rekawami z mysla o wieczorach. W koncu u nas, nawet latem, najczesciej po upalnym dniu, wieczory sa duzo chlodniejsze... No i kiedys, dawno temu, bylam na Florydzie na "Indyka", tylko troche wyzej na polnoc i pechowo trafilam na jakies ochlodzenie, gdzie w nocy temperatury spadaly do 15 stopni i bylo zwyczajnie chlodno. Tym razem jednak odziez z dlugimi nogawkami/ rekawkami, okazala sie zbedna. Po jednej parze przydaly sie na droge powrotna. Reszta przyjechala nieruszona do domu. Podobnie jak skarpety, ktorych zadne z nas nie zalozylo podczas wakacji ani razu. Nawet kiedy padalo, bylo tak cieplo, ze fajniej chodzilo sie w samych sandalach. :)
Kiedy nieco ogarnelismy nasza miejscowke, ruszylismy na zwiedzanie kempingu, ktory byl raczej niewielki i ciasny, ale zupelnie nam to nie przeszkadzalo.
Widzicie te chmurzyska? Taka aure mielismy niestety przez wiekszosc czasu :/
Mial plac zabaw, usiany byl drzewami palmowymi oraz posiadal basen. ;)
Nie odpuscili i juz pierwszego popoludnia musieli wskoczyc do wody ;)
A co najwazniejsze, kazde miejsce mialo podlaczenie do pradu, wody oraz sciekow. Mozna bylo puszczac klime do oporu, oraz kapac sie bez obaw, ze zapelnimy zbiornik w przyczepie. Mialam sie okazje przekonac (zanim M. podlaczyl przyczepe do odplywu), ze szybki prysznic dla obu Potworkow oznaczal pelen zbiornik na "szara wode". Dla nieswiadomych, przyczepa kempingowa posiada bowiem 3 zbiorniki: jeden na czysta wode, jeden na "szara" wode, czyli z odplywu zlewow i wanny oraz jeden na "czarna" wode, czyli na to, co spuszczone zostalo w kibelku. ;)
Poniewaz w Miami bylismy tylko 3 dni (a raczej 2 i dwie polowki), wiec nie zwazajac na pogode, realizowalismy plan wycieczek. Potworki byly niby zadowolone, a jednak kilka razy wyrazily rozczarowanie, ze wyjezdzamy z kempingu rano, wracamy po zmroku, a oni nie moga sie spokojnie wykapac w basenie. A my, starzy ignoranci, ludzilismy sie, ze dzieci chcialyby cos zobaczyc i czegos doswiadczyc, phi... ;) Kolejny raz mamy dowod, ze dzieciakom (no, przynajmniej moim), na urlopie wystarczy do szczescia basen, ewentualnie plaza. Bylyby zupelnie szczesliwe spedzajac cale dnie w wodzie...
Matka i ojciec jednak lubia tez gdzies pojechac i cos zobaczyc, wiec wymyslilismy dwie wycieczki, dopasowane do zainteresowan mlodszej mlodziezy szkolnej, oczywiscie. ;)
Zaraz kolejnego dnia po przyjezdzie, w piatek, mimo ze nadal nie doszlismy do siebie do konca po podrozy, wybralismy sie do zoo w Miami. Napisze Wam od razu, ze zoo jak zoo, bylo ok, mialo zwierzaki, ale coz... pupy nie urywa. ;) Nie wiem w sumie czego sie spodziewalismy, ale efektu wow nie bylo. Mi bardziej juz podobalo sie mniejsze zoo w sasiednim od naszego Stanie. Zeby dzieciaki mialy wieksza frajde, kupilismy drozsze bilety, ktore upowaznialy do darmowego przejazdu na karuzelach. Te okazaly sie byc jedna sztuka. :O Dodatkowo, moglismy do oporu jezdzic kolejka, ktora na wysokim torze, okrazala cale zoo. Mialam nadzieje, ze pozwoli nam to dojrzec zwierzaki, ktorych nie dostrzeglismy, tu musze bowiem przyznac, ze wybiegi zoo mialo bardzo duze. Dla zwierzakow fajnie, dla zwiedzajacych gorzej, bo naprawde sporo "eksponatow", schowanych bylo za pagorkami czy skalkami. Przejazd kolejka okazal sie jednak calkowitym rozczarowaniem. Przedzierala sie ona glownie przez krzaki, a z samego zoo, mozna bylo dostrzec tylko zaplecze i budynki gospodarcze. Czasem minal jakis zwierzak zamkniety w mniejszej klatce, zapewne dla kwarantanny czy czegos w tym stylu. Podsumowujac, kolejka moze byc fajna sprawa zeby przejechac z jednego konca zoo na drugi i dac odpoczac nogom, ale jako swoisty pojazd "safari" zupelnie sie nie sprawdzila. ;)
Tak w ogole, kiedy wyjezdzalismy rano z kempingu, swiecilo slonce. Mimo, ze bylismy teoretycznie w Miami, to jest to miasto tak rozlegle, z taka siecia autostrad, ze dojazd do zoo zajal nam 45 minut. Na miejscu wysmarowalismy sie kremem z fitrem bo polnocne z nas bialasy (:D) i stanelismy w dlugasnej kolejce. Dwadziescia minut pozniej, juz z biletami, zatrzymalismy sie obok zagrody flamingow, ktore z niewiadomych powodow staly sie ulubiencami Bi, przeszlismy przez bramki, ruszylismy na zwiedzanie... i lunal deszcz! ;)
Bi stanowczo odmowila zabrania swojej czapki z Elsa, wiec caly pobyt paradowala, niczym dama, w kapeluszu ;)
Ludzie rzucili sie zeby szukac schronienia. Pod bardziej rozlozyste palmy czy inne krzaki, jakies daszki, stragany z przekaskami lub pamiatkami... Ulewa trwala kilka minut, a pozostala mzawka kolejne 15. Potem... wyszlo slonce i tak juz zostalo do konca zwiedzania. Ale kiedy wrocilismy na kemping, wszystko bylo doszczetnie zmoczone, wlaczajac w to reczniki, ktore rano wystawilam na slonce do wyschniecia, ech... Tam musialo padac duzo czesciej niz w oddalonym o niecala godzine zoo...
A co ciekawego widzielismy?
Jak to w zoo. Bi dostrzegla swoje ulubione zwierze, ktore niestety ulokowalo sie dosc daleko i z tylkiem w kierunku gosci.
To zaznaczone czarnym kolkiem to tygrys, jakby slabo bylo widac :D
Ale przynajmniej bylo, bo jak wspomnialam wyzej, wielu zwierzakow, w tym szympansow, surykatek, likaonow i hien nie udalo sie zobaczyc w ogole. ;)
Byly slonie, przed ktorymi widniala tabliczka ostrzegajaca, ze lubia rzucac przedmiotami w turystow i maja niezlego cela. ;)
Na szczescie zadne z nas niczym nie oberwalo ;)
Byly nosorozce, zebry, lwy, orangutany (z ktorych tylko jakis ciekawski maluch pokazal sie z daleka), zyrafy, krokodyle, lamparty i wiele, wiele innych. Jak Floryda, to nie moglo sie obyc bez zdjecia na krokodylu. ;)
Spokojnie, to tylko rzezba ;)
Po parku biegalo luzem mnostwo egzotycznych ptakow.
Te byly naprawde piekne i calkiem spore
Bociek! Poczulam sie niczym chlopaki z "Seksmisji"! :D
Tutaj jest to naprawde "egzotyczny" gatunek, bowiem bociany nie wystepuja naturalnie w Hameryce. ;) Za to po sciezkach przemykala szybko naturalna fauna owego Stanu:
Kokus jako jedyny odwazny zblizyl sie do "potwora" (to najzwyklejsza iguana) ;P
Park mial tez calkiem fajne miejsce z wodnymi psikawkami (Potworki nie skorzystaly, bo nie mialy strojow, ale podejrzewam, ze w pelni lata jest to zbawienie) oraz ciekawy plac zabaw.
Najwieksza jego zaleta byly "zagle" dajace nieco cienia :)
Niektore sciezki przypominaly dzungle:
Uwielbiam takie klimaty ;)
Widzielismy tez "krewniakow", ktorzy dali niezly popis rozwalajac kartonowe pudlo w pokazie sil. ;)
Nik do dzis chodzi po domu na czworaka i podpierajac sie na dloniach zlozonych w piastki ;)
Nasze drozsze bilety upowaznialy nas do nakarmienia jednego z wybranych zwierzat: nosorozca, zyrafy lub papuzek. Potworki wybraly zyrafy, ktore dostawaly... najzwyklejsza salate. ;)
Kazdy czlek dostawal zawrotne 4 liscie salaty. Moze to i dobrze, bo zyraf bylo raptem kilka, a ludzi przez caly dzien zapewne dobrych kilka setek. A w koncu nawet zoladek takiej zyrafy musi miec swoj limit :D
Przezycie bylo dla dzieciakow nie do opisania. :)
Tradycyjnie juz, Bi byla znacznie bardziej podekscytowana :)
Ta "slicznotka" (lub slicznotek ;P) zgodzila sie mi zapozowac. :D
Mnie w zoo najbardziej bawily swiateczne akcenty. ;) Byly pingwinki:
Piekna, "zimowa" sceneria... :D
Balwanki:
Fakt, ze tylko TAKIEGO balwana da sie tam postawic ;)
A nawet Mikolaj z reniferkami.
Czy Mikolaj nie pasuje tu jak ulal? ;)
To wszystko przy upale i pocie splywajacym po dupce. :D
A po powrocie na kemping, zachmurzylo sie i rozpadalo. I tak do wieczora... Dobrze, ze ogniska i tak palic nie wolno bylo, a dni zima sa krotsze. Nie tak jak na polnocy, bo slonce zachodzilo okolo 17:30, a wiec okolo godziny pozniej, ale jednak nie bylo tak zal zamykac sie w przyczepce. Przezornie, zeby jakos zajac Potworkom dlugie wieczory, wzielam laptoka oraz stos plyt (internetu nie bylo i dobrze). Naogladali sie bajek i filmow za wszystkie czasy. ;)
Kolejny dzien powital nas pochmurno i burzowo. W poprzednich dwoch dniach, pomiedzy ulewami wychodzilo slonce, czasem nawet na dluzej. ;) W poswiateczna sobote niebo zaciagniete bylo po horyzont i naprzemian lalo i mzylo. A my zaplanowalismy na ten dzien wycieczke do Everglades National Park, czyli parku narodowego, bedacego unikatowym, ogromnym mokradlem, zajmujacym niemal caly poludniowy koniuszek Florydy i bedacy oaza i dla wielu gatunkow zwierzat, w tym aligatorow. To wlasnie je najbardziej chcielismy pokazac Potworkom, nie w zoo, lecz na wolnosci, plywajace swobodnie w naturalnym srodowisku. Po debatach stwierdzilismy, ze pojedziemy. Do celu mielismy ponownie okolo 40 minut jazdy, a ze pogoda zmieniala sie w poprzednie dwa dni niczym w kalejdoskopie, mielismy nadzieje, ze moze jednak sie rozpogodzi. Zabralismy dzieciaki do miejsca, w ktorym sami bylismy jako mlode malzenstwo, 11 lat temu. :D Przylecielismy wtedy na Floryde raptem na 2.5 dnia i odwiedzilismy m.in. wlasnie ten park. Kiedy dojechalismy na miejsce tym razem, okazalo sie, ze NIC sie nie zmienilo! :D Ten sam budynek, ta sama przystan dla lodzi. Roznilo sie tylko tym, ze wowczas bylo goraco i slonecznie, a teraz lalo jak z cebra. ;) Niestety, pogoda za cholere nie chciala sie poprawiac. Co gorsza, mielismy pecha i tuz przed nami dojechaly dwa autokary, ktore przywiozly na wycieczke ludzi ze statku pasazerskiego. Nie dosc wiec, ze padalo, to jeszcze w kolejkach stalo kilkaset osob. :O
Rozwazylismy powrot na kemping. Rozwazylismy zostanie tylko na pokazie i rezygnacje z przeplyniecia lodka. Popatrzylismy jednak na ludzi, ktorzy przyjechawszy prosto z rejsu, gdzie nie spodziewali sie raczej wycieczek w deszczu, owijali sie czymkolwiek, nawet plastikowymi torbami ze sklepow, w rozmiarze XXL. :O My bylismy zaopatrzeni zarowno w kurtki przeciwdeszczowe, jak i w parasole. Poza tym przyjechalismy spory kawalek, a nastepnego dnia ruszalismy na kolejny kemping, skad na Everglades bedziemy miec 3-krotna odleglosc, nie wiadomo kiedy znow wrocimy w te strony... Dodatkowo Potworki oprotestowaly potencjalny powrot, twierdzac, ze oni chca zobaczyc aligatora (:D) i uznalismy, ze raz kozie smierc, zostajemy. :)
Potem tylko 20 minut czekania w kolejce po bilety i godzinka (nie zebym liczyla... ;P) juz w konkretnej kolejeczce do atrakcji i moglismy wsiadac do lodzi. ;) Sama lodz byla juz nie lada atrakcja, bo nie byla to zwykla lodeczka z motorem, tylko tzw. airboat, czyli miala z tylu ogromny wiatrak pchajacy ja do przodu.
Potworki przed tylem "naszej" lodzi. Widac wiatrak i krzeselko kierowcy. Dzieciaki jeszcze w plaszczach przeciwdeszczowych, ktore na szczescie za chwile mogli spokojnie zdjac
Takie lodzie na Everglades sa bardzo popularne, bo wiekszosc mokradla, poza glownymi rzekami jest dosc plytka i bardzo zarosnieta. Nazywa sie ja czasem river of grass, czyli "rzeka traw". Normalna lodz w wiekszosci miejsc po prostu utknelaby z zapchanym motorem. A tak, lodki, pchane przez wiatraki, slizgaja sie po trawie jak po lodowisku. :) Fajna przygoda, szczegolnie, ze nasz kierowca stanowczo nie zalowal przyspieszenia, a w dodatku robil gwaltowne zwroty, wiec lodz przechylala sie na boki, a woda pryskala na pasazerow. Jedyna wada byly decybele - taki wiatrak jest jednak bardzo glosny, a my siedzielismy bezposrednio przed nim. Wraz z biletami, dostaje sie na szczescie zatyczki do uszu. :D
Nik dodatkowo przytykal uszy, a Bi trzyma aparat w pogotowiu. Te polaroidy to byl szal wsrod swiatecznych prezentow, ktory przeszedl w rozpacz, bowiem zdjecia robi kiepskie, szczegolnie w jasnym swietle na zewnatrz :/
Szalona jazda po mokradle to tylko jedna czesc atrakcji. W wielu miejscach nasz kierowca wylaczal wiatrak, lodz plynela sobie spokojnie wraz z pradem, a facet snul opowiesc o geologii, florze oraz faunie Everglades, ktora jest naprawde unikatowa i nie dziwota, ze miejsce to zostalo parkiem narodowym. No a poza tym, wypatrywalismy zwierzat. Kierowca na samym poczatku uprzedzil, ze poniewaz trafilismy na deszczowy, chlodniejszy dzien, zwierzaki sa raczej pochowane i szanse na znalezienie ich sa utrudnione. Wszyscy oczywiscie wypatrywali aligatorow. ;) Na szczescie te sa mocno terytorialne, wiec kierowcy lodzi wiedza gdzie mniej wiecej ich szukac i nazywaja je po imieniu. My mielismy szczescie, bo dwa (samiec i samica, podobno dwa samce nie plywalyby tak zgodnie) przeplynely przy samej lodce!
Takie tam... okazy :D
A! Jeszcze pare slow o pogodzie. Jak pisalam, kiedy dojechalismy na miejsce, lalo jak z cebra. Zreszta padalo od rana. Napisalam jednak na poczatku, ze w tym pechu z pogoda na urlopie, mielismy tez sporo szczescia, bo slonce trafialo nam sie jak slepej kurze ziarno akurat wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowalismy. Tak bylo i tym razem. Przyjechalismy na miejsce - lalo. Stalam w kolejce za biletami - jakby ktos odkrecil weza ogrodowego. Stanelam w kolejce do lodzi - padalo. Czekanie bylo jednak dluuugie. M. strasznie psioczyl, ze akurat musiala nam sie trafic wycieczka z rejsu, ale chociaz czekanie, szczegolnie ze znudzonymi dziecmi, bylo wkurzajace, to okazalo sie zbawienne. Gdybysmy przyjechali w spokojny dzien, jak nic plynelibysmy lodzia w deszczu, woda chlastala by nas po twarzach, wszyskie zwierzaki bylyby pochowane, a my marzylibysmy tylko o powrocie do bazy. ;) Tymczasem, w czasie naszego dlugasneeego czekania, stopniowo przestalo padac, kiedy plynelismy lodzia zmoczyla nas krotka mzawka, a po chwili slonce zaczelo sie przebijac przez chmury. Zanim doplynelismy z powrotem, przygrzewalo juz az milo. Dzieki temu chyba tamte dwa aligatory wyplynely z ukrycia. Zapewne chcialy zgromadzic troche energii slonecznej...
Po powrocie do bazy, dalsza czesc atrakcji. Wszyscy przeszli na "arene", gdzie facet opowiadal i pokazywal aligatory oraz krokodyle. Od 3-letnich maluchow:
Maluszek, malutenki po prostu... ;)
Po takie "troche" starsze. Przekonywal przy tym, ze florydzkie aligatory przyzwyczajone sa do polowania na mala zwierzyne i przed ludzmi raczej uciekaja, niz atakuja.
Uciekaja czy nie, ja wolalabym raczej nie spotkac zadnego oko w oko ;)
Widac to bylo zreszta na przykladzie jego "kolezanki", ktora co prawda syczala ostrzegawczo i otwierala paszcze, ale caly czas probowala go ominac i wrocic do zagrody z sadzawka, z ktorej to facet wyciagnal ja wczesniej... za ogon. :O
Po pokazie, za dodatkowa oplata, kazdy mogl zrobic sobie zdjecie z tym mlodszym aligatorkiem. My z M. mamy juz takie zdjecia sprzed 11 lat, poza tym zal bylo mi malucha przekladanego z rak do rak, wiec odpuscilismy, ale Potworkom nie pozalowalismy.
Spokojnie, to z tylu to nie jest zywe! ;)
Oboje byli niesamowicie ucieszeni, szczegolnie Bi, ktora gadzina wrecz zachwycila. :D
"Mamusiu, on byl taki slodki i mieciutki!". Tiaaa... Niech by poczekala ze 3 lata, zobaczylaby jakie "to" slodkie urosnie :D
Potem pozostalo juz tylko pokrecic sie po terenie, poogladac aligatory wygrzewajace sie w zagrodach na sloncu, kupic pamiatki (dla rodzicow magnes, dla dzieci duperele w stylu dlugopisow z aligatorami) i mozna bylo ruszyc z powrotem. W tamtym miejscu jest tez kafejka gdzie mozna kupic m.in. kanapke z ogonem aligatora, ale sie nie skusilismy. Jedlismy poprzednim razem i moge Wam napisac, ze aligator smakuje jak kurczak, tylko bardziej gumiasty i zalatujacy blotem. ;)
Poniewaz byl to juz nasz ostatni dzien w Miami, wieczorem postanowilismy wybrac sie nad ocean. Jak napisalam gdzies wyzej, miasto to jest po prostu ogromne, a siec autostrad poraza. Gdzie sie nie ruszalismy, to sie gubilismy. Nie pomoglo, ze trwaja tam rozlegle remonty, wiec linie sa poblokowane i caly system jest pozmieniany. Nawigacja nie nadaza za zmianami i po kilku dniach przywyklismy sie juz, ze np. odtrzega przed poborem oplat za przejazd autostrada, ja wyciagalam ze schowka czujnik, ktory upowaznia do przejazdu (mozna go przyczepic do szyby, ale nie w aucie M. - dluga historia), a tymczasem skanerow na horyzoncie ani widu ani slychu. Kiedy jechalismy do zoo, nawigacja kazala nam wziac zjazd # 16. Coz, okazalo sie, ze po tej stronie autostrady zjazdu o takim numerze nie bylo. :D Musial byc tam kiedys, ale go zlikwidowano, natomiast nawigacja nie podazyla za "duchem czasow". ;)
Podobnie, jadac nad ocean, ktory na mapie wydawal sie byc tuz-tuz, a w nawigacji pokazalo ponad 1/2 godziny jazdy, mielismy wziac zjazd, gdzie bylo kilka lini, a kiedy juz sie go wzielo, poznikaly oznaczenia i zamiast w centrum, wyladowalismy... na lotnisku. :O Tam, wiadomo, korek, tlok, bo ludzie odwoza krewnych, odbieraja krewnych, samochody, busy, autobusy... Koszmar i 20 minut w plecy. Kiedy dojechalismy w koncu na plaze, bylo juz po zachodzie slonca, a doslownie 10 minut pozniej straznik podjechal, zeby powiedziec, ze zamykaja. :/ Probowalismy porobic zdjecia pieknego, wzburzonego oceanu, ale mimo, ze mial on ladny, niebieski kolor, to przy niewystarczajacej ilosci swiatla, zupelnie nie wyszedl on na zdjeciach.
Potworki i tak byly zachwycone wiatrem i ogromnymi falami
A kolejnego dnia wyruszylismy jeszcze dalej w kierunku poludniowym... Ale to juz osobna historia. :)
CDN
Biedne te krokodyle...traktowane jako żywe zabawki. Dla mnie to niehumanitarne.
OdpowiedzUsuńWiesz co, no troche biedne byly. Dlatego m.in. my z M. zrezygnowalismy ze zdjecia z maluchem. Natomiast one rosna w tempie 30 cm na rok. W tym roku wiec ten maly jeszcze pozuje do zdjec, ale za rok juz bedzie za duzy i zostanie wypuszczony na wolnosc.
UsuńKierunek Floryda. Cudownie. Moja kolezanka tez poleciala tam po Swieta h, ale nie mialam Okazji z nia porozmawiac jak bylo. Z pogoda w kratke, ale bynajmiej zimowych kurtek nie bylo :-) przyczepa spelnia zadanie. Ja jakos do kempingow przekonac sie nie moge.
OdpowiedzUsuńJa na kemping w namiocie tez bym sie nie zdecydowala, ale w przyczepie to co innego. Szczegolnie na takich kempingach jak tam, gdzie masz podlaczenia i do wody i do pradu i do sciekow, wiec mieszkasz jak w malym domku. :)
UsuńZ pogoda utrafilismy okazalo sie super, bo tydzien pozniej przyszlo tam ochlodzienie z niemal przymrozkami w nocy. :O
Ale Wam dobrze! Czekam na relację z dalszych przygód :D
OdpowiedzUsuńDobrze nam bylo, ale sie szybko skonczylo. :D
UsuńZnam dobrze Miami, bylam kilka razy. Uwielbiam! Dla mnie jednym z miejsc, ktore warto tam zobaczyc byl dom-palac Gianniego Versace. Piekne, kultowe miejsce. No i Coconut Grove, okolice domow celebrytow typu Madonna, Sylvester Stallone itp. Krewni nas obwozili po tych miejscach i czulam sie jak w prawdziwie wielkim swiecie.
OdpowiedzUsuńMy odwiedzilismy te wszystkie miejsca 12 lat temu jako mlode malzenstwo. Teraz, z dzieciakami to dla nich nuda. Wrocimy poogladac jak beda nastolatkami. ;)
UsuńWyjątkowe 🎅 Święta!! Dla mnie super, choc rozumiem, że póki dzieciaki małe i rodzinne spotkania, to zamienić całe święta na wakacje to nie do końca to. Fajnie ze udalo sie to pogodzić. Widoki piękne, podziwiam Wasz zapał na te campingi, ja choc stary harcerz, to juz chyba za stara jestem na spartanskie warunki, ale kto wie, może kiedyś mi się zmieni ;)
OdpowiedzUsuńWiesz co, jak czytałam o tej pogodzie, dzieciach dla których tylko basen i plaża i o tym okresie na samą podróż.. To aż się zaśmiałam. Za ok półtora miesiąca czeka nas podobna przygoda. Niby wybieramy się w "tropiki"gdzie opady to rzadkość, a jak widać bywa różnie. Ja cyrklowalam tak z okresem żeby go nie mieć w tym czasie, a wlasnie mi się obecny przesunął dziwnie i licząc teraz wypada że dostanę akurat na dzien wyjazdu (5.5h w samolocie..), katastrofa normalnie jak tak będzie! No i my marzymy aby polazic, pozwiedzać, ale plaże i baseny mogą nieco nam to utrudniać przy dzieciach. Ale co tam, tak jak piszesz, sa kompromisy, trzeba umieć się cieszyć i wynajdywac same pozytywy i najważniejsze, że się wyrwiemy wspolnie i odpoczniemy w jakikolwiek sposób, bo już dawno nie mieliśmy wspólnych wakacji takich prawdziwych, bo trzech miesięcy w roku nad morzem nie do końca traktuje jako wakacje, wiadomo ;)
Czekam na resztę!
Nie, no dla Ciebie te 3 miesiace nad morzem to praca przeciez i to ciezka! Dobrze, ze lecicie odpoczac.
UsuńHeh, pamietam jak pierwszy rok jezdzilismy na kempingi. Tak samo, rezerwacje robilam z kalendarzem w reku, zeby ominac okres. I co? Tak mi sie poprzesuwal, ze na 8 kempingow, w 6 o niego chociaz zahaczylo! :D
Wlasnie w takiej przyczepie to warunki sa swietne. Wygodne lozko, wlasna lazienka... A jak jeszcze masz prad, wode i odplyw sciekow bezposrednio w swojej przyczepce, to w ogole luksus! Tylko ciasno troche, wiadomo. :)
My z Potworkami nawet sie na zwiedzanie nie porywamy. M. ma ambicje zeby odwiedzic takie klasyki jak Wielki Kanion czy lasy Sekwoi w Kaliforni, ale mowie mu, ze to za jakies 3 lata, zeby Potworki byly juz bardziej zainteresowane i zeby cos z tego wyniosly.
Rany,ile trudności,a patrząc tylko na zdjęcia pomyślałabym, że mieliście same fajne atrakcje :D
OdpowiedzUsuńDlatego wlasnie nie nalezy wierzyc instagramowi. Na zdjeciach wszystko wyglada idealnie, a w zyciu... wiadomo. ;)
UsuńSuper wyprawa! Z dziećmi to tak już chyba jest - największą atrakcją jest basen/morze/ocean i nie potrzeba im nic innego;)
OdpowiedzUsuńps. z okresem mam tak samo - zaliczam go na każdym urlopie;)))
Tak, dzieci musza miec wode. Juz wiem, ze w Polsce zaliczymy pewnie kazdy aquapark w okolicy. :D
UsuńSuper :)
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia.
No szkoda, że pogoda dopisała, ale nie ma tego złego ;)
* nie dopisała
UsuńNa szczescie bylo cieplo, a deszcz jakos sie przecierpialo. ;)
UsuńTo jest zdecydowanie plus przyczepy, że można jechać i zwiedzać, przejeżdżając z miejsca na miejsce.
OdpowiedzUsuńFajnie, że dzięki takim zdjęciom mogę zobaczyć jak tam u Was jest :) Chciałoby się zobaczyć na żywo, ale pewnie to się nie uda ;)
Oszczedzajcie pieniazki i juz! ;) Ameryka na wakacje ma bardzo duzo do zaoferowania! :)
UsuńTak, przyczepa to jest super wynalazek. Wiem, ze nawet w Polsce ludzie je miewaja, tylko na kemping jada raczej za granice bo w Polsce ponoc slaba jest do tego infrastruktura...
Bi jest prześliczna!
OdpowiedzUsuńMatczyna duma nie pozwala mi zaprzeczyc. :D
Usuń:D
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń