Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 30 sierpnia 2019

Staycation

Dla niewtajemniczonych, angielski wyraz STAYCATION jest zartobliwym pochodnym od "vacation". Zgodnie z pierwszym czlonem, oznacza dni wolne od pracy i szkoly, ale bez wyjazdu na urlop. :)
Tak wlasnie uplynal mi i Potworkom ostatni tydzien wakacji. To znaczy, oni mieli pelny tydzien "staycation", nie pojechali juz na polkolonie, ja zas zadeklarowalam, ze w poniedzialek i wtorek bede pracowac, ale z domu. A w koncu pracowalam w czwartek i niedzielny wieczor. Coz, nie sadze zeby komus w pracy zrobilo to roznice. Na szczescie. ;) Postanowilam bowiem juz na poczatku wakacji, ze poniewaz poza przedluzonymi weekendami polaczonymi z kempingami, nie wyjezdzamy na dluzszy urlop, chce dac dzieciakom odpoczac chociaz ten ostatni tydzien przed rozpoczeciem szkoly. Planow mialam mnostwo i czesciowo oczywiscie na planach sie skonczylo, bowiem zalezne byly od pogody oraz innych "ludziow", a to czasem ciezko zgrac. ;) Ale mysle, ze Potworki fajnie spedzily ten tydzien, a ja mialam w koncu czas pomieszkac we wlasnym domu. Weekendy bowiem sa zawsze zalatane, a kiedy bierzemy kilka dodatkowych dni urlopu to albo sa swieta (i czlowiek lata z wywieszonym jezykiem) albo gdzies jedziemy, albo jest to taki pojedynczy, przypadkowy dzien, z ktorym niewiadomo co zrobic. ;) Teraz w koncu mialam okazje posnuc sie po domu, wypic spokojna kawe na tarasie, popatrzec na kwiatki i jak przechodzi slonce i zmienia sie swiatlo w pomieszczeniach. No, mialam po prostu czas polubic swoj dom i ogarnac nieco rozgardiasz w nim. :)
Oprocz tego jednak, staralam sie zafundowac Potworkom jak najwiecej atrakcji. Mysle, ze sie nie zawiedli i z gory ostrzegam, ze relacja bedzie bardzo... tasiemcowata. :D W tym tygodniu juz szkola, praca, obowiazki, wiec fajnie bedzie wrocic do jeszcze - wakacyjnych wspomnien.

W poniedzialek postanowilam zabrac Potworki na plaze. W koncu od powrotu z kempingu na poczatku miesiaca, nie spedzilismy w ogole czasu nad woda, poza przydomowym basenem. Nad oceanem nie bylismy ponad miesiac. Wiedzac, ze wakacje sie koncza, a wrzesniowa pogoda to juz loteria, stwierdzilam, ze czas pozegnac plaze i przy okazji powdychac troche jodu na zapas. ;) Niestety, droga okazala sie takim koszmarem, ze zdazylam kilkanascie razy przeklac ja w duchu i pozalowac, ze nie pojechalam nad staw jezioro w sasiednim miasteczku. ;) Poniewaz Potworki ostatnio byly mocno rozczarowane plaska niczym lustro tafla wody w naszej zatoczce, stwierdzilam, ze pojade te pol godziny dalej nad otwarty ocean, gdzie fale sa niemal gwarantowane. Pierwsze 20 minut jazdy minelo sprawnie. A potem sie zaczelo. Wyobrazcie sobie, ze na jednej z autostrad (tej prowadzacej nad ocean rzecz jasna) w naszym Stanie sa swiatla. Tak, dobrze czytacie! Nie wiem kto to wymyslil i dlaczego, ale jedzie sie szybko i bez przeszkod, az dojezdza do miasteczka, a tam: stoooop! Swiatla! I to zeby jedne! Nie, to jest seria trzech swiatel w malych odleglosciach. No, ale czlowiek mieszka juz tu od lat, poniekad sie przyzwyczail choc nadal przeklina pomyslodawce tego idiotyzmu. Tym razem jednak wkopalam sie przepieknie, bo nie tylko swiatla, ale jeszcze na calej dlugosci autostrady prowadzcej przez miasteczko (4 zjazdy) zamknieto jedna (z dwoch) linie! Korek oczywiscie byl gigantyczny, ale auta sie w miare posuwaly i choc przejazd przez miasteczko zajal nam 20 minut zamiast 5, to zacisnelam zeby i, kiedy minelismy swiatla i korek sie rozladowal, pomknelam radosnie naprzod. Mruknelam nawet do Potworkow: "No, teraz to juz pojedziemy..." i okazalo sie, ze powiedzialam to w zla godzine, bo raptem 3 zjazdy dalej... znow zamkneli jedna linie autostrady! Wezcie, trzymajcie mnie! Tym razem robotnicy dali ludziom niezle do wiwatu, bo zamkneli droge na dlugosci szesciu zjazdow, a na tym odcinku jedzie sie przez takie zadupia, ze te zjazdy oddalone sa od siebie o dobre kilka kilometrow... Dodatkowo, nie udalo mi sie zaobserwowac dlaczego, ale jak wczesniej, przez miasteczko, auta jednak posuwaly sie pomalu ale stale do przodu, tak tutaj momentami stawaly na kilka minut, po czym jechaly kawaleczek i... znow stawaly.
Nie bede Wam streszczac calej drogi. Napisze tylko, ze mialam dosc i ja i Potworki. Cala droga powinna zajac nam 1.5 godziny. Tymczasem minely dwie, a my dojechalismy do wysokosci blizszej plazy, na ktorej bylismy ostatnio. W tym momencie nawigacja pokazala, ze do docelowego miejsca zostalo nam jeszcze 44 minut jazdy, wiec zrezygnowana zaproponowalam Potworkom, ze moze lepiej zjedzmy tutaj, bo dalej nie wiadomo jaka nas czeka jazda i czy z tych 44 minut nie zrobi sie ponad godzina. Dodatkowo parking przy publicznej plazy szybko sie zapelnia, a nie chcialam potem w nerwach szukac prywatnego i placic za niego jak za zboze. Na szczecie Potworki tez niezle wynudzily sie podczas dlugiej jazdy w korkach i ochoczo przystaly na pomysl blizszej plazy.
I tak wyladowalam z dzieciakami tam, gdzie ostatnio, ale obylo sie bez marudzenia i znudzonych jekow. Nie wiem jakie czary zadzialaly, ale mimo, ze fale byly jeszcze mniejsze niz ostatnio, Potwory bawily sie przednio i wcale nie mialy ochoty wracac do domu kiedy zarzadzilam odwrot. :) Bez fal nie mogli za bardzo skorzystac ze swoich desek, wymyslili wiec, ze jedno sie kladlo na deske, a drugie ciagnelo ja przez wode. Prosta zabawa, a uciechy mieli co niemiara.

Na poczatku jeszcze probowali plywac na nich "tradycyjnie", ale szybko znudzil im sie naped sila wlasnych nog :)

Poza tym Nik namietnie zakopywal nogi w przybrzeznym blotku po czym rechotal udajac, ze nie moze wyjsc, a Bi odkryla, ze na miekkim piachu rewelacyjnie robi sie mostki i gwiazdy. ;)

Akrobatka :)

A ja dalam... pupy, bo kiedy dojechalismy, chmurzylo sie, wiec poczatkowo nie posmarowalam nas kremem z filtrem. Kiedy slonce zaczelo przebijac sie przez chmury w panice zaczelam smarowac siebie i dzieciaki, ale za pozno. Bi spalila sobie dekold i plecy, a ja ramiona, cycki i uda. Tylko Nik, ktorego slonce opala od razu na brazowo, sie wywinal. Starsza, zahartowana sloncem na polkoloniach, juz nastepnego dnia byla brazowa, a nie czerwona, tylko ja wygladalam niczym rak jeszcze pod koniec tygodnia. :D

Poniedzialek byl wiec dosc meczacy, ale ze od srody zapowiadana pogoda miala byc burzowa i niestabilna, wiec postanowilam skorzystac z pieknego wtorku i zabrac Potworki do pobliskiego parku rozrywki. Tu wkurzyl mnie M., ktory dzien wczesniej mial pretensje, ze pojechalam na plaze. Wysluchalam wykladu, ze on sie martwi, ze tyle rzeczy moze sie stac, itd. To samo, co gadal ostatnio, maruda jedna. Problem w tym, ze dla niego Potworki sa na tyle male, ze nie potrzeba im zadnych atrakcji. Ja wyszukuje ciekawe miejsca, proponuje wycieczki, a moj maz uwaza, ze maja basen i hustawki przy domu i to powinno im wystarczyc... W kazdym razie, kiedy w poniedzialek wieczorem powiadomilam go, gdzie zamierzam pojechac i zaproponowalam, zeby wzial pol dnia wolnego i pojechal z nami (tam faktycznie przydalaby mi sie druga para oczu i rak), puknal sie tylko w czolo, oznajmil, ze dzieciaki sa na park rozrywki za male, ze on nie znosi takich glosnych i tlocznych miejsc (a jeszcze przed dziecmi dosc czesto tam jezdzilismy...) i jak mam ochote, moge sobie jechac sama.
Nie to nie, bez laski. Zaplanowalam, ze pojade zaraz po otwarciu, o 11 rano, spedzimy troche czasu na kolejkach, zjemy cos, a potem przejdziemy do parku wodnego. Kiedy przy sniadaniu powiedzialam Potworkom, gdzie jedziemy, Bi oszalala ze szczescia i zaczela tanczyc po kuchni. ;) Ona jest juz na tyle duza, ze slyszala o tym miejscu. To nasz lokalny park i wiele rodzin wykupuje sezonowe przepustki, szczegolnie jesli sa z rodzaju niepracujacych matek lub nauczycielek, ktore maja lato wolne. ;) Sporo kolezanek Bi bylo wiec w tym parku wielokrotnie, a dodatkowo mijamy wielkie tablice reklamujace go w drodze do kosciola i dzieciaki juz kilka razy pytaly kiedy tam pojedziemy. No to pojechalismy. ;)

Przed wejsciem. Na takich maluchach juz ten widok robi wrazenie :)

Tylko pozniej niz przewidywalam, bo... rano dostalam sms'a od M. ze on jednak chce jechac z nami, ale zebym poczekala az o 1 wyjdzie z pracy. Nie bardzo bylo mi to na reke, bo wiedzialam, ze w parku rozrywki, gdzie na kazda atrakcje trzeba odstac swoje w kolejce, czas pedzi niesamowicie i szkoda mi go bylo marnowac, ale coz... Niech i ojciec spedzi z dziecmi troche czasu jesli chce. ;) Okazalo sie jednak, ze to nie milosc rodzicielska nim kierowala, tylko raczej nieufnosc wzgledem ludzi, miejsca i mojej zdolnosci upilnowania dzieci. ;) Przez wiekszosc drogi sluchalam wykladu, ze on wcale nie chce tam jechac, ale musi, bo beda tlumy, latwo dziecko zgubic, sama nie dam rady, wystarczy sekunda, zeby cos sie stalo, itd. Nie chcialam sie z nim klocic zeby nie psuc rodzinnej wycieczki, wiec tylko raz prychnelam, ze jakos dotychczas calkiem skutecznie dzieci pilnowalam. Nie musze dodawac, ze juz w drodze z parkingu do wejscia do parku, szly dwie matki bez towarzyszacego ojca, jedna z dwojka, druga z trojka dzieci. ;) Nie omieszkalam pokazac ich M. z komentarzem, ze nie bylabym ani pierwsza ani tym bardziej ostatnia mama jadaca do parku z dziecmi bez ich taty, szczegolnie, ze byl srodek tygodnia i wiele osob pracuje... Ech, ten moj malzonek...
W kazdym razie, reszta dnia uplynela bardzo przyjemnie, choc spedzilismy tam "tylko" 5 godzin, a wiec zaliczylismy gdzies troche ponad polowe atrakcji. Na kilka kolejek gorskich Nika by jeszcze nie wpuszczono (jest za niski), a po przejazdzce jedna Bi wyszla tak przerazona, ze na zadna inna nie dala sie juz namowic. :D Przy okazji ja popelnilam blad, bo zapomnialam, ze park wodny (z mysla o ktorym glownie chcialam tam jechac) zamykaja godzine wczesniej niz reszte parku. Zostawilismy go na koniec i szykowalam sie, ze spedzimy tam pozostale 2 godziny wypadu. I bardzo bylam zdziwiona, kiedy godzine pozniej pracownicy zaczeli przeganiac ludzi do wyjscia. Troche Potworki skorzystaly, ale zobaczyly tak naprawde moze 1/4 wodnej czesci parku. :/ Trudno. Myslalam, ze moze zabiore ich w ktorys weekend wrzesnia, ale prognozy dlugoterminowe nie brzmia zbyt zachecajaco...
Na szczescie Potworki byly tam pierwszy raz, wiec nawet nie wiedza, co ich ominelo. ;) Okazuje sie tez, ze sa nadal na tyle mali, ze zaliczyli z radoscia wszystkie karuzele i przejazdzki dla maluszkow i z wiekszosci wyszli zachwyceni.

Ta byli wrecz zachwyceni bo oswiadczyli, ze leca na Dumbo :)

 Rozczarowala ich jedynie miniaturowa wersja karuzeli z krzeselkami, bo ta ledwie sie krecila. ;)

To miala byc chyba przejazdzka dla niemowlat ;)

Poza nia jednak, podobal im sie nawet pociag - gasiennica, w ktorego wagoniku ledwie sie zmiescili. ;)


 Lepsza przejazdzka byly jednak samoloty dyndajace na linach, ktore mialy z przodu cos na ksztalt zagla. Podczas jazdy mozna je bylo przekrecac, co powodowalo, ze samolot bujal sie na boki. Do tego ruch obrotowy calej karuzeli i mi bylo niedobrze od samego patrzenia, ale Potworki byly zachwycone.

Tu karuzela jeszcze stoi w miejscu, wiec trudno ocenic jak to lata :)

Przeszlismy sie tez przez krotka sciezke z dinozaurami. Te byly calkiem niezle, niemal kazdy sie poruszal kiedy naciskalo sie guziki, ale niestety spora ich czesc nie dzialala. Wiadomo, od poczatku sezonu, pstrykaja nimi tysiace dzieciakow. ;)

Ankylozaur... chyba :)

Wykluwaja mi sie blizniaki ;)

Hitem okazala sie jednak przejazdzka wagonikiem udajacym klode, ktora, po kilku slalomach po "rzece", wdrapywala sie po lancuchach na gore, po czym spadala z gory w fontannie wody. Bi wrzeszczala ile sil w plucach, ale oboje z Nikiem prosili, zeby pojechac jeszcze raz. Na szczescie odstraszyla ich dluga kolejka, o ja za zadne skarby bym juz na to nie wsiadla. ;) Potem jednak poszlismy na te kolejke gorska, o ktorej wspomnialam, a ktora jedzie przez las i choc jest cholernie szybka, to nie ma zbyt wielu spadow i moze ze 3 ostrzejsze zakrety. I na niej Bi sie tak wystraszyla, ze na zadna inna juz isc nie chciala. Moglam moze wziac ich na druga z tych mniejszych, tamta jednak przeraza mnie, bo cala konstrukcja jest drewniana (widac jej czesc na zdjeciu przed wejsciem), na wolnym powietrzu (tamta, na ktora poszlismy, ma wieksza czesc przytwierdzona do naturalnej rzezby terenu) i choc wagoniki jezdza wolniej, to wszystko grzechocze i sie trzesie. W tym parku bylismy kilkakrotnie "przed dziecmi", jechalam i mialam wrazenie, ze zaraz sie rozleci. No, ale moze dla Bi bylaby odpowiedniejsza? ;) Zobaczymy za rok, na ktora odwazy sie wejsc. Juz w tym roku wzrost umozliwilby jej wejscie na wszystkie kolejki oprocz chyba jednej, ale coz jak odwagi brak. Po mamusi zreszta. Bylam kiedys w wiekszym parku rozrywki, w sasiednim stanie. Tylko raz dalam sie namowic na taka "prawdziwa", stalowa, kolejke gorska. Nie dosc, ze mam lekki lek wysokosci i juz jadac na gore myslalam, ze zes*am sie, za przeproszeniem, ze strachu, to podczas jazdy oko uchylilam na sekunde moze ze dwa razy. Przez praktycznie cala jazde oczy mialam zacisniete z przerazenia i w dodatku myslalam, ze rzygne. :D Bi jest panikara po mnie. Tymczasem Nik zszedl z kolejki zachwycony, podniecony opowiadal, ze momentami "latal", czyli, ze dupka unosila mu sie w powietrze na tyle, na ile pozwalaly zabezpieczenia i chetny byl na jeszcze. ;) W tym momencie jednak planowalismy juz przejscie do "wodnej" czesci parku, wiec Mlodszy musial obejsc sie smakiem.

W parku wodnym poczatkowo spedzili czas w czesci przeznaczonej dla najmlodszych.

Taki zajety, ze nie ma czasu ustawic sie do zdjecia :)

A tu Bi

Potem przeniesli sie na wieksze zjezdzalnie.

Fota wdrapujacych sie Potworkow, zeby oddac mniej wiecej wielkosc zjezdzalni

Nik zjezdzal i krzyczal "jeszcze raz!" :D

Niestety, tych najfajniejszych i najbardziej ekstremalnych zjezdzalni nie zaliczyli, ale na szczescie o tym nie wiedza. ;)

Po dwoch intensywnych dniach, czesciowo z ulga przywitalam duszna i burzowa srode. Poczatkowo planowalam na ten dzien odwiedziny jakiegos kolegi dla Kokusia i kolezanki dla Bi, ale na mysl o bandzie mlodocianych, zamknietych w domu z powodu pogody, odechcialo mi sie. ;) Dzien okazal sie za to idealny na szkolne zakupy. Pojechalam z Potworkami do sklepu i udalo nam sie za jednym zamachem dostac wszystko, co potrzebowali oraz kilka nadprogramowych dupereli, ktore wpadly im w oko. No nie dalo sie inaczej. ;) Mielismy tez szczescie (a jeszcze wieksze mial pies), bo kiedy wyjezdzalismy z domu, chmurzylo sie, ale jeszcze nadal gdzieniegdzie przebijalo slonce. Uznalam wiec, ze zdazymy przed zapowiadanymi burzami i zamknelam Maye na zewnatrz w jej kojcu, ktorego uzywamy latem. Tymczasem, kiedy wyszlismy ze sklepu jakes 1.5 godziny pozniej, zaczelo w oddali grzmiec. Zanim dojechalismy do domu (15 minut), juz padalo. Z parasolem w reku popedzilam wypuscic siersciucha z "wiezienia". Weszlam do domu i kilka sekund pozniej rozpetala sie burza z ulewa i piorunami. To sie nazywa fart. :)

W srode spotkania dziecieco - towarzyskie nam wiec nie wyszly, ale za to zlapalam potrzebny oddech i wyszorowalam lodowke, czego robic nienawidze (nasza wielka lodowa ma ogromne polki i szuflady, ktore nie mieszcza sie w zlewie, wobec tego najczesciej mycie ich konczy sie powodzia na podlodze i moja skrajna frustracja), ale czasem niestety trzeba. ;)
Za to w czwartek Potworki nadrobily towarzysko z nawiazka. Z samego rana dostalam smsa od sasiadki z pytaniem czy Potwory nie chca pobawic sie z jej corkami. Poniewaz tego ranka zaplanowalam sobie odkurzanie oraz mycie podlog, bylam na to, jak na lato. Juz widzialam jak odstawiam dzieciarnie sasiadce, po czym radosnie pedze do domu i sprzatam go w samotnosci i bez upierdliwego "mamooo" przy uchu. ;) Tiaaa... Odpisalam sasiadce, ze jasne, a za chwile dostalam odpowiedz, ze przyprowadzi swoje panny za pol godziny.
Zaraz, co? :D
Okazalo sie, ze ona tego dnia pracowala z domu, ale miala do godziny 13 same telekonferencje. Oczywiscie ciezko sie skupic na rozmowie telefonicznej kiedy obok kloca sie dzieciaki, wpadla wiec na genialny pomysl podrzucenia ich sasiadce, czyli mi. ;) W koncu, po konsternacji i goraczkowym mysleniu, co robic (Bi blagala o play date z ta kolezanka od poczatku wakacji, wiec mialabym to z glowy ;P), napisalam, zeby dala mi godzine na czesciowe ogarniecie chalupy i potem sama przyjde po jej dziewczyny.
W koncu cala czworka wesolo biegala mi po chalupie. Oczywiscie za dobrze byc nie moglo i rozdzielili sie na pary, gdzie Bi i jej przyjaciolka wsiadly we wlasne zajecia, a Nikowi przypadla do zabawy dziewczynka o rok mlodsza od siebie.

Bi i jej BFF ;)

Calkiem niezle sie zreszta dogadywali. Niestety, jak jedna para biegla na dwor, to druga wracala do domu i odwrotnie, a ja za wszelka cene staralam sie rozdwoic. :D

A tu "maluchy" :)

Na koniec przypomnialam sobie o zachomikowanych balonach na wode i urzadzilam dzieciakom bitwe. Nie przewidzialam tylko, ze 30 balonow starczy na jakies... 5 minut zabawy. :D

Nastepnym razem musze kupic ich ze 3x tyle ;)

Po poludniu czekala nas kolejna partia tego towarzyskiego dnia. Pojechalam na basen do niedalekiego miasteczka, zeby spotkac sie z kolega z dawnej pracy, ktory ma syna w wieku Bi. Dzieciarnia poszalala w wodzie, a my pogadalismy i posmialismy sie jak za dawnych czasow.


Szkoda tylko, ze mimo ladnych prognoz, po 1.5 godzinie nadplynely chmury i choc mielismy nadzieje, ze przejdzie bokiem, to zaczelo kropic, grzmiec, a w koncu rozpadalo sie na dobre i musielismy sie zwijac. :( Najbardziej niepocieszony byl Nik, bowiem basen znajdowal sie w parku, gdzie jest rowniez duzy plac zabaw i... skatepark. I na ten wlasnie skatepark Mlodszy napalil sie jak szczerbaty na suchara. ;) Koniecznie chcial sprobowac pojezdzic po nim na rowerze (specjalnie upchnelam go w bagazniku) i wyl mi polowe drogi do domu. Zeby go nieco udobruchac obiecalam, ze jeszcze przed koncem wakacji zabiore go do jakiegos skatepark'u. ;)

Piatek to byl maly przedsmak szkoly. Tego dnia, w szkole Potworkow byla godzina "otwarta" o 9 rano. Dzieci mogly przyjechac poznac nauczycielki, ktore beda ich uczyc w tym roku oraz zorientowac sie, ktore dzieci z poprzednich lat trafily do ich klas. Z tego, co udalo mi sie zaobserwowac, Nik trafil swietnie. Jego nauczycielka wydala mi sie po prostu przesympatyczna. Ma sporo doswiadczenia i uczy w tej szkole juz 30 lat (choc wyglada dosc mlodo), wiec Mlodszy powinien byc w dobrych rekach. Poza tym, do jego klasy trafila chyba polowa dzieciakow z klasy I. ;) Mlodszy musial znalezc swoja szafke, poukladac swoje rzeczy w biurku, dodac przybory do klasowego zbioru oraz udekorowac tabliczke z imieniem, ktora bedzie przytwierdzona do jego biurka.


Nastepnie przeszlismy do klasy Bi, ktora na szczescie w tym roku znajduje sie na tym samym pietrze. Poprzedni rok i kawalek jeszcze poprzedniego, przy kazdej wizycie w szkole, musialam biegac gora - dol pomiedzy klasami. A ze szkola jest stara z wysokimi sufitami, to schody tez wysoookie. ;)
Wracajac do tegorocznej klasy Bi. Jej nauczycielka zrobila na mnie wrazenie raczej surowej oraz takiej... chlodnej. Niby byla mila, nie odbralam jej jednak tak cieplo jak nauczycielki Nika. Szkoda, bo poprzednie lata Bi miala szczescie trafiac na naprawde cudowne Panie. Moze jednak sie myle. Pamietam, ze nauczycielka Bi z I klasy w starej szkole rowniez zrobila na mnie srednie wrazenie, a potem okazala sie wspaniala. Tegorocznej panie jeszcze wiec nie "skreslam". :D Bi na szczescie stwierdzila, ze jej nauczycielka jest "ok", a za to byla bardzo dumna, bo w tym roku przypadla jej gorna szafka. Nawet nie wiedzialam dopoki Potworki mnie nie oswiecily, ale w tej szkole klasy 0-II maja dolne szafki lub zwykle wneki z wieszakami, a klasy III-IV szafki gorne. Przejscie do gornych szafek jest wiec symbolem doroslosci i statusu. Oto dzieciaki wkraczaja w grono tej starszej polowy szkolnej spolecznosci. :D


Reszta piatku okazala sie niestety "stracona". Na ten dzien umawialam sie wstepnie z kolezanka (ta od pogotowia ;P). Miala do mnie wpasc, ale niestety kilka dni wczesniej wybrala sie na rodzinna wycieczke, przedobrzyla z aktywnoscia i znow wrocil bol, dostala antybiotyk na kolejne tygodnie i wizyte odwolala. :(
Przy okazji pogoda sie popsula, chmurzylo sie, grzmialo gdzies w oddali, troche pokropilo. Strach bylo oddalac sie za bardzo od domu. ;) Zeby wiec nie "zmarnowac" reszty dnia, wymyslilam sobie odkurzanie auta! No tak mnie naszlo... Zreszta, bylo ono naprawde potrzebne, bo ostatnio moje auto odkurzone zostalo rok temu przez... tescia, ktory nudzil sie w czasie gdy my bylismy na jakims kempingu. ;) Po roku wozenia dzieci oraz ogolnie wchodzeniu przy roznej pogodzie i porach roku, mozecie sobie wyobrazic pewnie, jak wygladalo w srodku? Podpowiem, ze moj maz - samochodowy pedant, lapal sie za glowe za kazdym razem, kiedy do niego wsiadal. :D Wytrzepalam wiec dywaniki, odkurzylam fotele i podlogi, wytarlam z kurzu tablice rozdzielcza oraz wszystkie plastikowe powierzchnie, schowki i miejsca na kubki oraz umylam od srodka szyby. Narobilam sie jak dziki osiol, schowalam odkurzacz i... przypomnialo mi sie o bagazniku! ;) Akurat bagaznik jest u mnie najczystsza czescia auta, bo zazwyczaj woze w nim tylko zakupy i jakies wieksze klamoty. Czasem jednak przewoze w nim Maye (mam kombi), wiec oczywiscie tyl foteli pokryty byl kudlami, a na szybkach pelno bylo odciskow psiego nosa. Dodatkowo, po poniedzialkowej plazy, na dnie walala sie kupa piachu. Co bylo robic, wytaszczylam odkurzac z powrotem i dokonczylam dzielo. :) Teraz z zadowoleniem rozgladam sie wsiadajac co rano do samochodu i tylko w nosie mnie kreci od zapachu chemikaliow, ktory nie chce sie jakos ulotnic. ;)

A na ostatni weekend wakacji oraz poczatek roku szkolnego, przyszlo ekstremalne ochlodzenie... Z rozrzewnieniem wspominam zeszly rok, kiedy ranki nadal byly cieple, a lekcje skracali z powodu goraca. W tym roku nam to nie grozi. ;) Spadek temperatury z ponad 30 stopni do ledwie 22 oraz 11-12 w nocy byl tak gwaltowny, ze nawet Potworki prosily o bluzy, a rano goraczkowo szukaly posianych gdzies w czasie lata kapci. ;) No ale ostatni wakacyjny weekend zobowiazywal, wiec trzeba bylo go jakos spozytkowac, a nie siedziec w domu. Chociaz, Potworki pewnie by sie nie obrazily gdybym powiedziala im, ze z okazji konca wakacji moga spedzic caly weekend nad tabletami. Na pewno nie uslyszalabym slowa protestu. Poniewaz jednak jestem wredna matka, czas na tabletach wydzielam skapo, skrupulatnie go pilnujac. ;) Mlodziez nie miala wiec wyjscia i musiala znalezc sobie zajecie. Wyciagneli wiec zestaw, ktory Bi dostala jeszcze na urodziny. Mial on wszystko, co potrzeba do zrobienia "kuli" do kapieli.


Widzac cala kupe paczuszek z kolorowym proszkiem, zawczasu powiedzialam Bi, ze bawi sie w to sama i ja nie mam zamiaru jej pomagac. Przyznaje, ze nie bardzo mialam ochote sie w tym grzebac, a dodatkowo czesto Potworki zabieraja sie za cos, po czym okazuje sie, ze sobie nie radza i koncze to za nich ja. Tym razem pomyslalam, ze niedoczekanie. :) Oczywiscie skonczylo sie tak, ze troche i tak musialam im pomoc, bo instrukcja nie byla zbyt dokladna, a Bi w dodatku nie przeczytala jej drugiej strony i dziwila sie, ze masa jej sie nie klei. :D
Ranki oraz wieczory zrobily sie potwornie zimne, ale popoludnia sa nadal calkiem cieple, w sobote postanowilam wiec dotrzymac dana Kokusiowi obietnice i zabrac go do skatepark'u, tym razem w naszym wlasnym miasteczku. Nik tak bardzo sie cieszyl, a do pierwszego wjazdu podszedl za ostroznie i za wolno. W rezultacie, rower stoczyl sie w dol, a Mlodszy spadl i odrapal sobie plecy i dupke. Na szczescie stwierdzil, ze nic mu nie jest, za drugim razem juz sie bardziej rozpedzil i wjechal bez problemu. Potem mial opory przed zje-chaniem, ale przy malej zachecie szybko je pokonal.


Ciesze sie, ze mial okazje sprobowac swoich sil. Jak wiecie, Nik uwielbia swoj rower i jest na nim prawdziwym kamikadze. Oglada filmy na YouTube, na ktorych chlopaki robia salta i tym podobne wyczyny na swoich BMX'ach. Oczywiscie na filmiku wyglada to na banalnie proste, ciesze sie wiec, ze Mlody mial okazje sprobowac i przekonac sie, ze to wcale nie takie latwe, szczegolnie kiedy ma sie 6 lat i rower dosc spory do swojej postury. ;)
Reszte czasu w parku spedzilismy juz w miejscu odpowiedniejszym dla dzieci - na placu zabaw. Tu Potworki naprawde mialy pole do popisu. Przechodzenie po drabinkach, przewroty do tylu i do przodu, hustawki i karuzela, czyli najlepsze miejsce wyzycia sie dla kazdego malolata. :)


A wracajac do domu, M., ktory lubi urzadzac sobie wycieczki krajoznawcze, skrecil w inna droge niz ta, ktora przyjechalismy i okazalo sie, ze park ten znajduje sie rzut beretem od trasy rowerowej, wiec mozna tam dojechac spokojnie z domu na rowerach. W ktorys weekend sie na bank wybierzemy.

W niedziele jak zwykle "nawiedzil" nas moj tata. Okazalo sie tez, ze nie zniechecily go poobijane kolana i wyrazil chec wybrania sie z nami ponownie na przejazdzke. Tym razem ruszylismy w przeciwnym kierunku trasy rowerowej obok naszego osiedla, czyli z grubsza na polnoc. Trasa fajna, dzieciaki jechaly dziarsko i bez marudzenia i jechalismy sporo dluzej niz ostatnio. W koncu jednak Bi zaczela wymiekac, a ze dojechalismy do jednego z parkingow, ktore znajduja sie przy trasie, zarzadzilam krotki odpoczynek i odwrot, szczegolnie, ze jeszcze musielismy dojechac do domu.


Oczywiscie, jak to z dziecmi bywa, tu Bi marudzila, ze nogi ja bola i jest zmeczona, a kiedy w przeswicie miedzy drzewami dojrzala plac zabaw na jakims osiedlu, nie bylo bata, musielismy tam zjechac i na wspinaczki i bieganie nagla oba Potwory mialy sil az nadto. ;)


Poznym popoludniem niestety zachmurzylo sie, zerwal sie zimny wiatr, a ze nad glowami wisiala nam ponura wizja powrotu do szkoly, a dla mnie do pracy po tygodniowej labie, reszta dnia uplynela juz leniwie i domowo. Potworki ublagaly, zeby zrobic cos a'la batoniki z chrupek do mleka Rice Krispies i roztopionych marshmallows. Nie wiem czy w Polsce sa, ale tutaj sprzedaja cale zestawy do odgniatania roznorodnych ksztaltow. Robilsmy juz dynie na Halloween, skarpetki na Boze Narodzenie, teraz przyszla kolej na ukochane ostatnio przez Bi jednorozce. :)


Tak wlasnie uplynal nam bezwyjazdowy urlopik. Od poniedzialku powrocil brutalny kierat. Wyglada na to, ze wrzesien bedzie u nas w pracy szalony, a ze to czas, kiedy Potworki nadal przyzwyczajaja sie do szkolnej rutyny, zaraz zacznie sie Polska Szkola, zajecia dodatkowe, spotkania organizacyjne, itd... Moze byc (nie)wesolo. :)

P.S. Mam nadzieje, ze Was nie zameczylam tym postem :)

26 komentarzy:

  1. To mi całe vacation upłynęły staycation:P

    OdpowiedzUsuń
  2. Intensywnie, ale jak ciekawie ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staralam sie, zeby w ten ostatni tydzien wtloczyc jak najwiecej atrakcji. Troche przeszkodzila mi pogoda. :)

      Usuń
  3. Jaaa, ależ atrakcji u Was! Nik! Czy te włoski zawsze miał takie jasne?? Aż białe ;) z zapartym tchem czytałam o Waszych wyprawach!
    W Poznaniu PIEKŁO +34 st w cieniu. Ale jeszcze jutro (niedziela) i ma być od poniedziałku ok 18 st. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, ja juz tesknie za upalami, mimo ze dotychczas nie bylo tak zle, bo w dzien temperatura zawsze dochodzi do tych 12-13 stopni.
      Nik zawsze ma latem takie plowe wlosy. Zima troche ciemnieja. :)

      Usuń
  4. Ale intensywna końcówka wakacji! Dzieciaki się na pewno nie nudziły :)
    W parku rozrywki jeździłybyśmy razem, wątpię, żeby ktoś przekonał mnie do jazdy którąś z tych zabójczych kolejek :D Choć kiedyś nie miałam oporów, jakoś ostatnio mi przeszło, może z racji posiadania potomstwa :D
    A sąsiadka niezła aparatka, nieźle sobie wymyśliła to podrzucenie dzieci ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z sasiadki to po prostu szczeka mi opadla. Gdyby nie to, ze ja bardzo lubie, chyba bym sie do niej jakis czas nie odzywala. ;)
      Dla mnie parki rozrywki w zasadzie moglyby nie istniec. "Wyroslam" z nich wiele lat temu. Z racji jednak posiadania dzieci, bede zmuszona jakos je znosic do czasu, kiedy Potworki dorosna do jezdzenia w takie miejsca z wlasnym towarzystwem. :)

      Usuń
  5. Najważniejsze, że dzieciaki się nie nudziły :) Fajna końcówka wakacji :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Intensywny urlop w domu :) Świetnie wygląda ten park wodny, a przy tych wszystkich zjeżdżalniach i statkach nasz plac wodny wygląda lekko mówiąc - ubogo.
    Sąsiadka dobra. Jeszcze bym rozumiała, gdyby zapytała, słuchaj mam telekonferencje mogę podrzucić Ci dzieciaki? A tutaj wyszło jakby zapraszała, a potem okazało się, że to Tobie zrzuciła opiekę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie tez sie dalam sasiadce podejsc! ;)
      Z tym parkiem wodnym jest tylko problem, ze polaczony jest z parkiem rozrywki. Nie mozna wykupic wejscia osobno, wiec placi sie jak za zboze. A takich placykow wodnych jak u Was, jest pelno i sa za darmo, wiec w sumie bardziej sie oplaca. :)

      Usuń
  7. Wrzesień z przytupem ;) Ja również w szale ogarniania rzeczywistości szkolno-przedszkolnej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juz koniec pazdziernika, a ja nadal czuje sie nieogarnieta. ;)

      Usuń
  8. Podoba mi się określenie "staycation", tym bardziej, że to Wasze "staycation" było bardzo ciekawe.
    Zaradna z Ciebie mama, Agaciu, że choć nie musiałaś, to sama zatroszczyłaś się o dodatkowe atrakcje dla dzieci i miałaś z tym sporo stresu, jak się okazało.
    Podziwiam za ten wyjazd nad ocean.
    A park rozrywki macie bardzo fajny, faktycznie warto tam wrócić, ale najlepiej całą rodziną, tak jest zdecydowanie łatwiej. Pozdrawiam i pomyślności dla Potworków w progu nowego roku szkolnego.
    Ps. Dla Mamy też. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje, przyda sie. Po 2 miesiacach szkoly czuje sie taka psychicznie wyczerpana, ze wypartuje juz Bozego Narodzenia! :D
      Dla mnie wymyslanie takich atrakcji dla dzieci, to sama przyjemnosc. Stresuje mnie za to maz, bo zawsze ma najczarniejsze mysli i przelewa je na mnie, z gory uprzedzajac, ze jak cos sie stanie, to tylko moja bedzie wina... :/

      Usuń
  9. Jesteś dowodem na to, że jak się chce, to można zorganizować pasjonujący tydzień z całą gamą atrakcji.
    Rowery - super pasja:)
    Pozdrowienia dla dzieci

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Latem, Kochana, latem sie da. Zima byloby juz duzo trudniej... :)

      Usuń
  10. Znów moc atrakcji! Dawno mnie tu nie było, bo życie jakoś za szybko pędzi;))
    Ps. my jak tydzień temu wybraliśmy się na plażę z polecenia (2,5 h autem), to okazało się, że jest MEGA odpływ i wieje jak smok;)) A do tego po jakimś czasie... zaczęło delikatnie kropić:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie, wybierajac sie na plaze, trzeba byc raczej pewnym pogody. Nie wiem jak w Anglii, ale ta u nas potrafi w ciagu pol godziny ze slonca i upalu, przejsc w ulewe i burze. Jak w gorach normalnie! :O

      Usuń
  11. Ja jestem taka trochę pośrodku między Tobą a mężem ;) Z jednej strony coś tam organizuję dzieciakom (tak, tak to też moja działka, mąż tylko przytakuje ;)) a z drugiej uważam, że muszą mieć czas na to, by "nacieszyć się domem" Mam na myśli popluskać w basenie, pohuśtać na naszych huśtawkach, pobawić w drewnianym domku,powymyślać coś swojego itd. Kiedy mają to robić jak nie w wakacje? Ale u nas może jest o tyle inaczej, że zawsze wyjeżdżamy też razem na jakieś dłuższe, 2-tyg wakacje. Pewnie gdybym miała staycation :) to robiłabym tak jak Ty.

    Kiedy w maju jechaliśmy do Disneylandu, wiele osób się dziwiło, że to za wcześnie, że za małe dzieci, że nie będą pamiętać bla bla bla. A ja nie żałuję, bo w każdym parku rozrywki są atrakcje dla każdego wieku. Starsze dziecko już pewnie nie będzie podniecać się jazdą na Dumbo, a dla młodszego to przygoda życia ;) Także super.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasnie, moj maz tez przez ostatnich kilka lat skutecznie mnie zniechecal, twierdzac, ze bez sensu jest placic za wstep dla dzieciakow, jesli przejada sie na 3 karuzelach i na reszte beda za mali. Teraz widze, ze (jak zwykle) nie mial racji, bo nawet z mlodszymi dziecmi mozna tam spokojnie spedzic caly dzien. ;)
      Do Disneylandu planuje jechac za 2-3 lata, kiedy dzieci beda duzo starsze, a to dlatego, ze w ogole nie pociaga nas tego typu rozrywka, a juz ten konkretny park to w ogole. No, ale dzieci urodzone i wychowane w Hameryce, zeby nigdy nie widzialy parku z Myszka Micky? ;) Dlatego postanowilismy, ze pojedziemy raz, kiedy beda na tyle duzi, ze cos z tego zapamietaja. :D

      Usuń
  12. Staycation prawie jak vacation ;) Ale czas super spędzony. Dla dzieciaków zwłaszcza.
    A ja się rozczulilam nad tym jak napisałaś o tym przechodzącym słońcu po domu i kawie na tarasie..ja odkąd wróciłam to zamiast pomieszkać to zap..am jak głupia i kawę w biegu pije. Dziękuję Kochana, zamierzam to zmienić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo to tak jest, ze w domu czlowiek ciagle pedzi, zawsze jest cos do zrobienia... I traci sie takie poczucie... przynaleznosci do wlasnej chalupki. :)
      Czas dzieciaki rzeczywiscie spedzily aktywnie i nie pamietam zeby marudzili, ze sie nudza. Choc raz. :)

      Usuń
  13. To już wiem, jak następnym razem podrzucić dzieci sąsiadce. Żartuję. Wolę otwarte sytuacje. U nas jakoś to się układa. Raz dzieci u nas. Raz u sąsiadów. I mogę wtedy sporo zrobić, choć zdarzyło mi się po godzinie otworzyć drzwi i wygonić całą trójkę. Fajne macie w okolicy place i parki. Tylko korzystać. A Nick ma prawdziwą pasję rowerową. Tak trzymać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nik i rower sa nieodlaczni! Szukam i szukam dla niego jakiegos klubiku, zeby mogl rozwijac te pasje, ale bezskutecznie. Wszystko jest dla duzo starszych dzieci... :/
      Ja te sasiadke naprawde bardzo lubie, ale tym razem to pojechala po bandzie, ze sie tak wyraze... ;)

      Usuń