Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

czwartek, 25 października 2018

Jeden z tych weekendow, po ktorych czuje sie jak przecisnieta przez wyzymaczke

Babie nie dogodzisz... Jak sie malo dzieje, to narzeka na nudy. Jak dzieje sie duzo, to jeczy, ze z niczym nie nadaza. :D Ale fakt, ze weekend zlecial mi tak ekspresowo, ze wlasciwie to go nie poczulam i bardzo sie zdziwilam kiedy nagle z piatku zrobil sie poniedzialek. ;)

W piatek odbyl sie tak bardzo wyczekany przez Potworki Boo Bash.
Wnioski? Impreza fajna dla dzieciakow, ale za rok musze zciagnac meza, czy mu sie to podoba, czy nie. Zabawa zaczynala sie o 18, czyli dosc pozno. W rezultacie, nie minela godzina, a na przyszkolnym terenie zrobilo sie zupelnie ciemno. Owszem bylo gigantyczne ognisko oraz kilka latarni, ale przy tlumie ludzi okazaly sie one raczej przeklenstwem. Powodowaly niesamowicie mylace cienie. Przy gromadzie dzieciakow biegajacych we wszystkich kierunkach i dlugich cieniach padajacych z kilku kierunkow, nie moglam sie dopatrzec Potworkow. Po prostu mienilo mi sie w oczach i nie bylam w stanie ich rozpoznac dopoki nie znalezli sie jakies 3 metry ode mnie. Po tym jak "zgubilam" ich trzeci raz, kategorycznie zakazalam im sie ode mnie oddalac. Bi nie trzeba bylo tego dwa razy powtarzac. Dala mi reke i przeciskalysmy sie miedzy ludzmi razem. Nik okazal sie jednak (juz po raz kolejny) dzikim dzieckiem. Co chwila odbiegal, robil slalomy i koleczka wokol ludzi, itd. Na szczescie znam go na tyle, ze zanim gdziec wyprysnal, najczesciej zdazylam zlapac go za kaptur i osadzic w miejscu. ;)
Na koniec jednak wpadlismy na sasiadow, a przy okazji rodzicow ukochanej psiapsiolki Bi. Zadzialal instynkt stadny i Starsza zaczela szalec ze swoja kolezanka,

Wesole stadko urwisow ;)

Nik po chwili znalazl sobie zabawe w rzucanie swiecacego naszyjnika w ciemnosci (odbiegajac oczywiscie coraz dalej) i znow czulam, ze przydaloby mi sie kilka dodatkowych galek ocznych wokol glowy. ;)
Zdecydowanie, w przyszlym roku biore M. Niech tatus tez popilnuje progenitury. ;)

Poza ta "malutka" niedogodnoscia, impreza jednak wypadla naprawde super. Jestem pod wrazeniem kreatywnosci niektorych klasowych rodzicow. Auta byly udekorowane naprawde pomyslowo. Niektore zbyt "strasznie" jak na moj gust (dla maluchow z podstawowki - nasza szkola ma klasy od 0 do IV), ale nie moge odmowic im polotu. Byl "dyspenser do gum" z klasy Nika, ktory okazal sie chyba najskromniej udekorowanym autem.

Bi byla przebrana za "pizamowa" wersje jednorozca, co lepiej widac na pierwszym zdjeciu, a Nim to Bumblebee z Transformers'ow. Niestety mial kurtke, wiec ciezko dostrzec reszte kostiumu

Rodzice z klasy Bi za to odwalili kawal niesamowitej roboty, bo dekoracja rzeczywiscie przypominala statek piracki. Posiadala maszt z zaglem oraz poklad prowadzacy z kartonowej "rufy" do auta przyozdobionego troche jak jaskinia z kufrem zlota. Byly i dwie czaszki. Szkieletu nie dojrzalam. ;) Przybytku pilnowaly dwie "piratki", zapewne starsze corki autorki dekoracji. Podejrzewam, ze cala rodzina jest wielkimi fanami Piratow z Karaibow. ;)


Poza tym bylo auto, ktorego bagaznik przypominal rafe koralowa, byl samochod udekorowany na gre Candy Land, bylo tez inne, gdzie miska z cukierkami stala przy kratach zainstalowanych w polowie bagaznika sporego SUV'a. Za kratami siedzial facet przebrany za wilkolaka i lapal dzieciaki za rece kiedy probowaly brac slodycze, warczac zlowrogo. :D Inny facet (ktorego kojarze z widzenia; chyba mieszka na naszym osiedlu) z wozu dostawczego urzadzil caly "zamek strachu". ;)
Ogolnie, Amerykanie bardzo lubia takie przebieranki i potrafia wykazac sie naprawde spora przedsiebiorczoscia i kreatywnoscia, a Halloween to chyba ich ulubiony temat. ;)

Impreza nie polegala jednak wylacznie na zbieraniu cukierkow (choc dzieciom glownie o to chodzilo, przynajmniej moim ;P). Jak pisalam wczesniej, bylo ogromne ognisko, ktore jednak sluzylo tylko zagrzaniu sie i oswietleniu. A szkoda, bo chetnie upieklabym kielbaske. ;)


Mozna bylo kupic popcorn, kawe, pizze, hot-dogi i tym podobne przekaski. Byly tez przejazdzki wozem z sianem. Niestety, poniewaz woz byl oswietlony, dla lepszego efektu zaczeli nim jedzic dopiero w momencie, kiedy juz wychodzilismy. Za to wrazenie robil niesamowite! Potworki troche sie buntowaly bo chcialy sie przejechac, ale ze byla to juz prawie ich pora spania i byly wymeczone po calym dniu oraz imprezce, udalo mi sie zgarnac ich do domu bez wiekszej awantury. Zreszta, najwazniejsze dla nich bylo to, ze uzbierali caly stosik slodyczy. ;) Impreza trwala do 20:30, my wyszlismy okolo godziny wczesniej. Niestety, nastepnego dnia czekala Potworki polska szkola, wiec nie chcialam ich przemeczac.

Potworki i maskotka szkoly - Rocky

W sobote rano w polskiej szkole problem - nie ma kolezanki Bi. Starsza rozglada sie i widze juz, ze mine ma... kiepska. ;) Moze zreszta przeszlaby nad tym do porzadku dziennego. Niestety, rodzice zebrali sie przy liscie przekasek do przyniesienia w ramach poczestunku dla dzieci po Pasowaniu na Ucznia (to juz w te sobote). Zatrzymalam sie i ja, zeby po chwili miec przyklejonego do boku, zarycznego i usmarkanego "rzepa", blagajacego, zebym nie szla... Przykro bylo mi zostawiac Bi w takim stanie, ale jakos udalo sie ja nieco uspokoic i wyjsc. Cale zakupy jednak wracalam do niej myslami, zastanawiajac sie, jak jej mija czas.
Jak zwykle, ja sie zamartwialam, a Bi, kiedy po nia przyjechalam, na powitanie oznajmila, ze "Moja przyjaciolka dzis nie przyszla, ale mam juz nowa!". :D

Wiedzialam, ze niedziele bede miala zabiegana, wiec reszta soboty minela mi na probach nadgonienia sprzatania, prania i tym podobnych "atrakcji". M. za to zrobil sobie dzien lenia i zamiast dalej dlubac w lazience, przespal dwie godziny po poludniu. :/

W niedziele w samo poludnie jechalam z Potworkami na przyjecie urodzinowe, ale najpierw wracajac z kosciola rano, zupelnie spontanicznie zajechalismy do sklepu sportowego popatrzec na buty narciarskie. Musze przyznac, ze obsluga byla super. Pan buty mi zapinal, odpinal i pomagal wcisnac na smrodliwe giry. Az glupio mi bylo (i modlilam sie, zeby jednak zaden smrodek sie nie unosil), bo pan byl mlody i calkiem przystojny. ;) Przy okazji wiem juz chyba dlaczego moje stare buty sprawialy mi tyle problemow. Kupilismy je z M. za duze! Bralismy pierwsze lepsze, praktycznie bez przymierzania, kierujac sie tez tym, ze przeciez na nodze bedzie gruba skarpeta. Teraz, kiedy moja stope profesjonalnie zmierzono, okazuje sie, ze powinnam miec o numer mniejsze! Dziwie sie, ze moj malzonek, taki swietny narciarz, nie wiedzial jak dobierac buty. Zrobil tym samym krzywde i mi i sobie, bo wzial taki sam model butow (tylko meskie) i tez okazaly sie niewygodne. Gdyby nie to, ze po pierwszych dwoch sezonach zrobilismy sobie kilka lat przerwy, juz dawno tamte buciory wyladowalyby w smieciach.

Okazalo sie niestety, ze nawet z odpowiednim rozmiarem, kupno butow dla mnie to mordega. Jak nie uwiera mnie cos w stope, to potwornie bola golenie (mimo tego, ze but ma 2 cm gabki). W niedziele rano, pomiedzy kosciolem a przyjeciem urodzinowym mialam niewiele czasu, ale zapisalam sobie dwa modele, ktore moje delikatusne nogi w miare tolerowaly. ;)
Po powrocie z urodzin pojechalismy do innego sklepu, ktory z zalozenia mial byc wiekszy i z lepszym wyborem, a okazalo sie, ze modeli butow mial tyle, co kotek naplakal. Dodatkowo, w tych sklepach panuje normalny "seksizm"! ;) Butow meskich maja 2-3 razy wiecej niz damskich! No bez jaj, ja sie nie zgadzam! :)
W kazdym razie tu tez przymierzylam kilka par. Niestety, pan nie byl tak pomocny jak w pierszym sklepie i buty zapinac musialam sama. Przy okazji przypomnialam sobie, ze zapiecie butow narciarskich to juz gimnastyka sama w sobie. Jeszcze czlowiek dobrze na stok nie wejdzie, a juz jest caly spocony. ;)
Tutaj znalazlam tylko jedna pare wzglednie dla mnie wygodna i pan bardzo byl rozczarowany, ze jej nie wzielam. Ale hola! Po pierwsze, mam na liscie dwie pary z poprzedniego sklepu. Po drugie, wyczailam jeszcze dwa sklepy z narciarskimi akcesoriami w poblizu naszego domu i zamierzam je nawiedzic. ;) A po trzecie, nie spodobalo mi sie, kiedy na moje napomkniecie, ze nawet w tych najwygodniejszych butach, nadal bola mnie golenie, pan odpowiedzial, ze widocznie to jest cos, do czego bede musiala sie przyzwyczaic. Tyle, ze ja przed moimi obecnymi, niefortunnymi butami, mialam dwie pary i w zadnej golenie mnie nie bolaly. Czyli istnieja takie buty i zamierzam ich poszukac. Tak latwo sie nie poddam. Pana mialam ochote trzepnac w lepetyne i zobaczyc, czy sie przyzwyczai do bolu. ;)

Po powrocie do domu, z rozpedu wyciagnelam buty narciarskie Potworkow i tak jak sie obawialam,  Kokusiowe sa za male... Bi na szczescie nadal pasuja. Oprocz naszych, musimy wiec tez poszukac butow Mlodszemu. Nart nie chcialo mi sie wyciagac z pokrowcow, ale podejrzewam, ze bedzie podobnie. Dwa lata temu narty Bi byly na nia nieco za dlugie (chociaz i tak swietnie sobie z nimi radzila). Teraz pewnie beda w sam raz. Nika byly "na styk", wiec teraz beda juz raczej przymale. Najmlodszy czlonek rodziny sie w tym roku oblowi w sprzet. ;)

Tak jak wspomnialam wyzej, sam srodek dnia w niedziele spedzilismy na przyjeciu urodzinowym. Urodziny obchodzily corki sasiadow i jak na codzien sa to najmilsi ludzie pod sloncem, tak tym razem mialam ochote ich udusic. Kto, powtarzam: KTO organizuje przyjecie urodzinowe na zewnatrz pod koniec pazdziernika?! Latem, ok. We wrzesniu jeszcze tez jest raczej cieplo. Ale pazdziernik to juz jest loteria. Moze sie okazac calkiem cieplo (ale upalow juz nie bedzie na pewno), a moze byc jak ostatnio. Akurat dzien przyjecia byl najzimniejszym dniem w zeszlym  tygodniu. Bylo w miare slonecznie, ale tylko 7 stopni, a do tego wial lodowaty, urywajacy glowy wicher. Czesc gosci przyszla w zimowych kurtkach i czapach. Ja mialam jesienna, ale pod spod ubralam gruby, welniany sweter. Potworkow nie wiedzialam jak ubrac, ale w koncu stwierdzilam, ze przeciez beda szalec z dziecmi, wiec ubralam im tylko podkoszulki pod bluzki, a poza tym jesienne kurtki oraz czapki. A i tak w ktoryms momencie patrze, a Bi zdjela kurtke, zdjela czapke i wrecza mi je ze spokojem. I byla bardzo zla kiedy kazalam jej ubrac wszystko z powrotem. ;)

Wracajac do organizacji przyjecia. Bylam swiadoma, ze odbedzie sie ono na polu mini-golfa.


Wiedzialam jednak, ze jest tam tez mala kawiarnia i spodziewalam sie, ze na poczestunek przejdziemy do srodka. A guzik! CALE przyjecie odbylo sie na dworze!

Jakie fajowe przyjecie w kurtkach i czapach... :/

Zeby bylo zabawniej, kiedy dzieciaki zmachane gra w golfa przybiegly do stolikow, czekala na nie... lemoniada z lodem. Potem byla pizza (choc jedna rzecz ciepla), a na deser (oprocz torta) dzieci dostaly... LODY! Myslalam, ze sie przewroce! W taka pogode naprawde bardziej do picia pasowalaby goraca czekolada, a na poczestunek cos na cieplo... Dodatkowo, tortem okazala sie tarta z owocami i to prosto z lodowki, bowiem owoce nadal byly zamrozone. Po tym co zobaczylam, zaczynam sie zastanawiac czy moi sasiedzi sa do konca normalni... Cale przyjecie bowiem, organizacja oraz poczestunkiem pasowaloby mi gdzies do lipca, a nie pazdziernika... Chyba uwielbiaja takie letnie przyjecia urodzinowe w plenerze i uznali, ze taki drobny fakt, ze obie corki maja z listopada, ich nie powstrzyma. :)

Niestety, za glupote i to niestety nie wlasna, placimy juz od kilku dni. Juz w zeszly piatek i mnie i dzieciaki cos "bralo". Dzieciaki pokaslywaly, mnie krecilo w nosie. A po wspanialym przyjeciu, przeziebienie rozbestwilo sie juz na dobre. Matka stracila glos. W poniedzialek skrzeczalam jak zaba. W srode juz mowilam prawie normalnie, ale za to puscilo mi sie z nosa. Nik kaszle upierdliwymi napadami trwajacymi po godzine lub dluzej. Bi trzyma sie najlepiej, ma tylko lekki katar i od czasu do czasu odkaszlnie.
M., ktory na przyjeciu nie byl, doprawil sie sam. A raczej doprawila go lazienka. Caly zeszly tydzien bowiem docinal i kladl kafle. A maszyna do ciecia podlaczona jest do wody, ktora pryska na wszystkie strony. Z kazdego przeciecia kafla, M. wychodzil przemoczony. A bedac soba, oczywiscie mial w nosie moje rady, zeby przebrac sie w suche rzeczy. Chodzil taki mokry do domu, na podworko, z cieplego, na zimne i oczywiscie na efekty dlugo nie musial czekac. Choc mi sie wydaje, ze nasze domowe wirusowisko tez mialo tu swoj wklad, bo maz, tak jak ja, stracil na jeden dzien glos, a poza tym ma lekki katar i suchy kaszel. Czyli kubek w kubek jak reszta domownikow.
Walczymy wiec z przeziebieniem cala czworka. Poki co na szczescie bez goraczki. Nie moge mowic a innych, ale dla mnie to chorobsko jest bardziej wkurzajace niz uciazliwe. Przez trzy dni sobie skrzeczalam, teraz od czasu do czasu odkaszlne i wysiakam nos. Da sie przezyc. ;)

W poniedzialek Bi zaczela treningi z druzyna plywacka. Przyznam, ze mialam ogromny dylemat czy ja puscic, ale ze goraczki nie miala, dodatkowo to byly jej pierwsze zajecia, a na wspomnienie, ze moze lepiej poczekac az wyzdrowieje, wybuchla placzem, wiec uleglam. I na szczescie (tfu, tfu) nie wyglada, zeby jej to zaszkodzilo.

To w rozowym czepku to Bi. Nie dalam rady strzelic jej lepszego zdjecia. Ona byla w ciaglym ruchu, a ja za szyba bo na basenie mozna zdechnac z goraca, wiec wychodze. ;)

Musze z duma napisac, ze juz na pierwszych zajeciach widac bylo, ze Bi to urodzona plywaczka. Tamte dzieciaki cwicza juz 1.5 miesiaca, wiec Starsza odstaje od nich kondycyjnie i czesciej musi sie zatrzymac, zeby odpoczac. Ale technicznie i co wazniejsze, szybkosciowo, jest jedna z lepszych. Szczegolnie stylem na plecach, bije wiele dzieci na glowe. Jeden z trenerow bardzo ja chwalil. Zobaczymy jak pojda kolejne treningi i pierwsze zawody. Bi jest ambitna i obawiam sie, ze przegrana szybko ja zniecheci. ;)

W srode zaczela sie rowniez kolejna sesja lekcji plywania. Kiedys miedzy kazda bylo 1-2 tygodni przerwy, teraz widze, ze leca jedna za druga. Powoduje to niestety lekki (mocny?) balagan. Na przyklad, kiedy tydzien temu Nik konczyl sesje, instruktorka powiedziala mi, ze spokojnie moze przejsc na poziom 3/4. Mamie jego kolegi z grupy zas, ze dadza go na poziom 3, zeby dwaj kumple mogli byc razem, ale jak sobie nie da rady, to cofna go na poziom 2. Tymczasem, kiedy w srode przyszlismy na zajecia, okazalo sie, ze kolega Nika trafil na poziom 4, zas Nika przydzielili do grupy o poziomie 3. A przeciez instruktorka (pechowo akurat jej nie bylo) wyraznie mowila, ze Nik radzi sobie lepiej, wiec jakim cudem trafil na nizszy poziom? I moze byloby wszystko jedno, ale pechowo w grupie, do ktorej przydzielony byl Nik, byly dzieci sporo starsze. Jedna z nich byla corka naszej sasiadki, prawie 10-latka, a drugim chlopiec, ktory wygladal na jeszcze starszego. Kiedy zaprowadzilam Nika do jego grupy, ten rozplakal sie, ze on nie chce byc z takimi duzymi dziecmi i chce byc ze swoim kumplem. Na szczescie instruktor poziomu 4 juz zauwazyl, ze chlopcy sie znaja i zgodzil sie Nika "przygarnac". ;)
Inna sprawa, ze teraz Nik jest w grupie ze swoim kolega oraz druga corka sasiadki, ktora zna oczywiscie z podworka. Obawiam sie wiec, ze zamiast cwiczyc plywanie, beda sobie robic jaja. Na szczescie instruktor (ktory zreszta w poprzedniej sesji uczyl Bi) jest nieco starszy niz reszta, ktora wyglada na dzieciaki z College'u i mimo ogolnie milej aparycji, potrafi trzymac dyscypline. ;)

W sobote w koncu ma sie odbyc Pasowanie na Ucznia w polskiej szkole. Z tej okazji Pani Bi napisala do rodzicow, zeby dzieci byly ubrane na galowo, a do tego zeby dziewczynki mialy wlosy uczesane w dwa warkocze z czerwonymi wstazeczkami. Zabila mnie! :D Kto teraz zawiazuje corkom warkoczyki wstazkami?! Takie cos kojarze ze starych, czarno - bialych zdjec mojej mamy oraz cioc jako malych dziewczynek! Czesciowo mnie to rozsmieszylo, a czesciowo wkurzylo, bo znow doslownie kilka dni przez wydarzeniem czekala mnie wyprawa do sklepu. Po wstazki! Na szczescie przypomnialo mi sie, ze w pudle roznych przydasiow mam cos czerwonego. To co znalazlam to bardziej tasiemka, ktora kupilam do czegos na Boze Narodzenie kilka lat temu, ale jest dosc szeroka i co najwazniejsze - czerwona. Bez problemu uda wstazke. :D

A Bi niestety znow sie denerwuje. Nie wiem co z tym dzieckiem w tym roku sie dzieje. Bez oporow wystapila na przedstawieniu konczacym przedszkole. Nie miala problemu w prezentacjami na zakonczenie zerowki oraz pierwszej klasy. A teraz zjada ja trema przed zaspiewaniem kilku piosenek i zatanczeniem poloneza? I to w grupie! Nikt nie kaze jej przeciez wystepowac samotnie!

W kazdym razie czekam na sobote z na w pol  ciekawoscia i na w pol stresem. Obawiam sie znow kurczowego trzymaniai blagania zebym jej nie zostawiala... No i zglosilam sie do upieczenia babeczek. Planuje zrobic bananowe na maslance, ktore zawsze wychodza. Chociaz zaloze sie, ze jak na zlosc teraz wyjda z zakalcem albo twarde niczym cegly. :D

29 komentarzy:

  1. Aż mężowi przeczytałam opis przyjęcia sąsiadów. Zimno mi się zrobiło od samego czytania :) może oni liczyli ze będzie ładna pogoda?? ;) życzymy zdrówka!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie wlasnie na to liczyli, ale sie prze-liczyli! ;)

      Usuń
  2. Sąsiedzi faktycznie trochę niepowazni z tym przyjęciem na zewnątrz przy takiej pogodzie. Junior jest z połowy października i też robiliśmy mu urodziny w ogrodzie ale wtedy były 24 stopnie, a jak wieczorem się ochlodzilo od razu zapedzilismy towarzystwo do środka.
    Polska szkoła mam wrażenie zatrzymała się gdzieś w latach 80 ��
    A Potworki świetnie sobie radzą na basenie. Super ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sasiedzi pewnie tez mieli nadzieje, ze bedzie cieplo, bo tutaj zazwyczaj pazdziernik ma jeszcze duzo cieplych dni. Niestety mieli pecha, bo tegoroczny pazdziernik przypominal raczej listopad. :/

      Usuń
  3. Już mnie sam tytuł tu przywiódł haha, niezły marketing w tych Twoich tytulach :D

    Super ta impreza Boo Bash. Genialne pomysły, wilkołak za kratami pilnujący cukierków powalił mnie na kolana :)

    Zaś impreza sąsiadów haha, no może są eskimosami, czy choćby morsami ;) Ale fakt, troszkę przegięli choćby z menu, no bo rozumiem, że imprteza była wcześniej zaplanowana w tym miejscu i liczyli na fart pogodowy, ale menu już mogli na wszelki wypadek skompletowac odpowiedni. Nie mniej jednak ja ich rozumiem, ja mam zimowe dzieci, a zawsze marzyłam aby urodziny robić im w ogrodzie i mieć z głowy ferajnę przewalającą się po całym domu ;)

    Brawa dla Bi w osiągnięciach basenowych.

    Z warkoczykami i czerwonymi wstążeczkami zabiłaś mnie hahahaha :D W czasach pRL pamietam że musieliśmy mieć czarne albo może faktycznie czerwone tasiemki/wstążeczki chyba pod szyją wiązane na takie imprezy, ale nikt nie wymagał warkoczyków z kokardką. Choć wtedy to pewnie była jedyna możliwa ozdoba włosów.

    Trzymam kciuki za Bi na występie i za babeczki bananowe ;)

    ps: instynkt stadny, o tak, idealne określenie, działa zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kciuki sie przydaly i wystep poszedl swietnie! :)

      Sasiedzi mogli juz chociaz zamienic te zimna lemoniade na goraca czekolade, serio...
      A tak w ogole to oni sa Hindusami i na codzien lubia cieplo. Na basenie ja zdycham z goraca, a ta mama zachwyca sie, ze ona tak lubi. No, ale tym razem dala ciala... ;)

      Ten wilkolak byl niesamowicie straszny! Jako dziecko nie odwazylabym sie chyba siegnac po cukierki z jego auta, ale dzisiejsze dzieci sa jakies odporniejsze na strachy, bo zadne sie nie balo! :D

      Klarka Mrozek zawsze pisze, ze tytul musi byc chwytliwy! ;)

      Usuń
  4. Co do nowej psiapsióły Bi- to chyba zawsze tak jest, że rodzice się martwią na zapas, a dzieci sobie same poradzą najlepiej ;)
    Jeśli chodzi o czerwone wstążki i galowe spódniczki z poprzedniego wpisu, to być może panie nauczycielki wyemigrowały już daaawno temu i nie znają współczesnych realiów w polskich szkołach, stąd takie dziwne zalecenia ;)
    Impreza na powietrzu + menu, bez komentarza... Na pewno macie tam sporo fajnych miejsc do organizowania urodzin. A jak chcą koniecznie 'letnią imprezkę', to zawsze można urządzić przyjęcie dla dzieciaków bez okazji - w jakimś cieplejszym miesiącu ;)
    Boo Bash z kolei wygląda na naprawdę fajną imprezkę, a po dzieciakach widać, że miały niezłą frajdę!
    Jestem ciekawa relacji z pasowania, na pewno tym razem to Bi się niepotrzebnie stresuje ;) '

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wlasnie tak bylo - duzo stresu bez powodu. :)

      Wlasnie, miejsc na urodziny jest sporo, ale oni wybrali miejsce typowo "letnie", bo te pole mini-golfa juz chyba zamyka pomalu podwoje na zime...

      W polskiej szkole maja widze czerwone spodniczki dla dziewczynek, specjalnie na pasowanie. I chyba dlatego prosza o te kokardki. Mogli jednak po prostu poprosic, zeby dziewczynki mialy wlosy zwiazane czerwonymi ozdobami. Zreszta, sporo dziewczynek mialo zwykle kitki i w ogole nie rzucaly sie w oczy. ;)

      Usuń
  5. Może ja mojej córce w grudniu też zrobię imprezę w ogrodzie - buhaha;))
    Z synkiem mam to samo - na wszelkich spędach jest nie do ogarnięcia;))

    A impreza Boo Bash imponująca, nic dziwnego, że wciągnęła dzieciaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To Boo Bash bylo naprawde straszne! :) Ciemno, mylace swiatla, ja sie na to za rok nie pisze!

      Hehe, a ja przemysluje czy Nikowi (on tez grudniowy) nie zrobic urodzin wlasnie na lodowisku. ;) Tylko, ze lodowisko to chyba w miare logicznie - wiadomo, ze bedzie zimno i trzeba sie ubrac i juz, a poczestunek to juz w srodku. No i sprzedaja tam goraca czekolade. :D

      Usuń
  6. Cieszę się, że moje mają rodziny wiosną i latem - na przyjęcie w ogrodzie jak znalazł :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bi tez z maja, ale przyjecie w domu zrobilam jej tylko raz i wiecej raczej nie powtorze. ;)

      Usuń
  7. Doskonaly tytuł. Ja się tak właśnie czuję. Poza weekendami także ostatnio...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w sumie tez, takze klepie ze zrozumieniem po ramieniu... :D

      Usuń
  8. Brawo dla Bi za osiągnięcia na basenie! Super, że tak lubi pływać i świetnie sobie radzi :)

    Przyjęcie urodzinowe w październiku na dworze?? Lekka przesada.. Mój Junior miał urodziny wczoraj i nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby robić impreze w plenerze! Ale ludzie są dziwni..tzn.różni ;)

    Powodzenia jutro na pasowaniu! Na pewno będzie ciekawie ;) My już po i wzruszenie było :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas tez juz po i masz racje - wzruszenie niesamowite!

      No tak, ludzie sa... rozni! :D

      Bi to chyba w poprzednim zyciu byla delfinem! Chociaz widze, ze tu duzo zalezy po prostu od obycia z woda, bo Nik tez cuda w basenie wyprawia, chociaz plywa znacznie slabiej niz siostra. ;)

      Usuń
  9. Wygląda to wszystko naprawdę ciekawie z tymi przebierankami. Niestety mnie zawsze takie rzeczy przerażają jeśli chodzi o organizację. Nie mam ani wizji artystycznej, ani umiejętności plastycznych, więc wszelkie takie prace jak przyozdobienie czegoś (jak np. tych samochodów), są dla mnie katorgą.

    Z tymi urodzinami to sąsiedzi naprawdę przesadzili. Przynajmniej na jedzenie powinni iść do kawiarenki i na pewno nie powinni dostawać nic zimnego. Ja nie raz żałuję, że Oliwia jest grudniowa, bo bardzo lubię Jasia imieniny w czerwcu, gdzie mogę podać lody i inne zimne przekąski :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie! Nawet jesli w kawiarence nie bylo miejsca na tyle osob, to powinni chociaz podac wszystko na cieplo, zeby czlowiek mogl choc troche sie rozgrzac... :/

      Ja zdolnosci plastyczne nawet mam, ale za to kreatywnosci zero, wiec ciesze sie, ze inne mamy chetnie podejmuja takie wyzwania. :)

      Usuń
  10. O matulu, nie wiem czy bym poszła na imprezę urodzinową w ogrodzie przy takiej pogodzie. My naszemu z połowy maja nigdy nie wyprawiliśmy urodzin na zewnątrz właśnie w obawie o aurę.
    Zazdroszczę Wam pływających dzieci, bo mój starszy na sam widok basenu zwiewa gdzie pieprz rośnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, naprawde, Stefano nie lubi wody?! Szkoda, bo w Waszej goracej Italii sezon basenowy jest na pewno o wiele dluzszy niz tutaj!

      Bi jest z poczatku maja i tylko raz zrobilismy jej imrezke w ogrodzie, ale dopiero miesiac pozniej, w czerwcu. Tu z kolei przyszla fala takich upalow, ze wszyscy splywali potem i szukali cienia. :D

      Usuń
  11. Moje ulubione zdanie z tego postu: ...ja sie zamartwialam, a Bi, kiedy po nia przyjechalam, na powitanie oznajmila, ze "Moja przyjaciolka dzis nie przyszla, ale mam juz nowa!".
    Impreza urodzinowa jak ze zlego snu. Lemoniada z lodem... Tort zamrozony... I jeszcze te lody na koniec. I co najgorsze: Nie mogliscie wychodzac TRZASNAC DRZWIAMI, zeby pokazac co o tym myslicie. Wspolczuje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehe, nawet gdybym mogla, drzwiami bym raczej nie trzasnela, bo mimo wszystko lubie moich sasiadow i chcialabym zachowac z nimi poprawne stosunki. ;)

      Tak to juz z tymi dziecmi jest... Jak chca, to znajomosci nawiazuja blyskawicznie. :)

      Usuń
  12. Super imprezka Boo Bash, mnie samej by się spodobała!
    Kiedyś też robiliśmy Elizie urodziny w październiku i niestety była straszna piździawka. Robiliśmy te urodziny w stadninie, było duże ognisko, ale i tak pamiętam, że po powrocie wszyscy wskoczyliśmy do łóżka i się rozgrzewaliśmy. Super, że dzieciaki tak dobrze radzą sobie na basenie, nasze raczej słabiutko, Lila pływać nie umie w ogóle a Eliza ledwo, ledwo. Trzeba by było nad tym popracować, bo to cenna i ważna umiejętność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałam, że zakup butów narciarskich to tak skomplikowana sprawa,ale zawsze warto trafić na kogoś, kto się zwyczajnie na tym zna. Podobnie jak z doborem wysokości roweru i wielkości opon dla dzieci- też mam z tym zawsze problem :)

      Usuń
    2. Pamietam tez urodziny Elizy w stadninie. Pomysl bardzo fajny, tutaj zreszta tez, ale pazdziernik to straszna pogodowa loteria...
      Plywanie to przede wszystkim swietne cwiczenie calego ciala. Nie wiem jak przydatne jest w Polsce, ale tutaj co drugi dom ma swoj basen, wiec latem ciezko tej wody uniknac. Wole zeby Potworki umialy doplynac do brzegu, jesli (odpukac) kiedys by do jakiegos wpadly...
      Ja sama nie mialam pojecia, ze z butami narciarskimi jest tyle ceregieli! To by wyjasnialo dlaczego ostatnim razem sie tak nacielam! ;) Najlepsze, ze pierwsza pare butow narciarskich kupilam lata temu w... lumpeksie! :O I to byla najwygodniejsza para na swiecie! Zaluje, ze w koncu ja wyrzucilam, chociaz widac bylo na pierwszy rzut oka, ze to bardzo stary model. :)

      Usuń
  13. Mnie wcale nie dziwi taka impreza na dworze. Irlandczycy przewaznie organizuja cos na zewnatrz,gdzie prawdopodobienstwo deszczu siega prawie 100%,ale dmuchany zamek jest. To nic,ze dzieci sa przemokniete . Porazka. Super,ze Bi tak cudownie nauczyla sie plywac. To swietny sport!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, plywanie to swietne cwiczenie i w dodatku bardzo delikatne dla stawow. Mam nadzieje, ze Nik rowniez je z czasem pokocha, bo ma tendencje do brzydkiej postawy. Plywanie bardzo dobrze by mu robilo...
      Irlandczycy sa niesamowici! :D

      Usuń
  14. Fajna ta impreza, ciemności, trochę strachów, cukierki, ognisko... Przyszło mi do głowy, że fajnie byłoby zrobić coś takiego u nas. Ale raczej nie z okazji Halloween, może latem, wtedy też będzie cieplej na zewnątrz :D Tylko marna ze mnie organizatorka, wolałabym wyjść, pobawić się z dziećmi i wrócić, a niech ktoś inny się troszczy o resztę, hehe.

    Po cichu zazdroszczę Wam nart. Też bym gdzieś z dziećmi poszusowała... to znaczy, najpierw bym nauczyła się szusować, ale zawsze o tym marzyłam, najbardziej o snowboardzie, potem o nartach. Muszę w tym roku o tym pomyśleć, zwłaszcza że stok jest blisko, kilka kilometrów stąd.

    Czasem, gdy czytam o Was, zaczynam mieć wrażenie, że przy Waszym intensywnym życiu, my tylko siedzimy w domu :D A ja strasznie nie lubię gnić w domu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cos Ty! My wcale nie zyjemy tak intensywnie! Te wydarzenia, ktore opisuje najczesciej wszystkie odbywaja sie w weekendy! :D W tygodniu to tylko szkola, praca, dom i basen Bi dwa razy. ;)
      Mam nadzieje, ze te nasze narty dojda do skutku, bo narazie znow przerwalismy poszukiwania butow. ;)
      Ognisko w Polsce to na Noc Swietojanska! Mozna dodac tez troche strachow, w koncu basn o kwiecie paproci do pozytywnych nie nalezy! :D

      Usuń