Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

środa, 6 września 2017

Ostatni kemping w tym roku - czy moge sobie poplakac? :)

Teraz to juz naprawde czuje, ze rok szkolny sie zaczal i jesien przychodzi na dobre (raczej zle - deszcze, plucha, ziab - a fuj!). Wcale nie dlatego, ze w Polsce dzieciarnia wrocila do szkol oraz przedszkoli, tylko dlatego, ze ostatni letni dlugi weekend (a wraz z nim ostatni kemping) poszedl w zapomnienie. :( Poprzedni tydzien, mimo ze Potworki zaczely juz oficjalne zajecia w placowce edukacyjnej, wydawal sie takim dziwnym przerywnikiem pomiedzy wakacjami, a swiatecznym weekendem. Zreszta, podobno w czasach kiedy nasze pokolenie uczeszczalo do szkol, rok szkolny zaczynal sie w moich okolicach po Labor Day (tutejsze "swieto pracy")! Od jakiegos czasu jednak, poczatek szkoly przyspieszono, ale ze kazde miasteczko rzadzi sie swoimi prawami, wychodzi to zarzadom mniej lub bardziej bez sensu. ;)
No bo tak. Potworki zaczely w poniedzialek, 28-ego sierpnia. Chodzily do szkoly caly tydzien, wiec na upartego bylo to dosc logiczne. Z tego co jednak slysze, spora wiekszosc okolicznych miasteczek zaczynala w srode 30-ego, a corka kolezanki z mojej nowej pracy - nawet w czwartek, 31-ego! :O Czyli te biedne dzieci zmuszone byly zakonczyc wakacje po to, zeby isc do szkoly na dwa dni, po czym mialy 3-dniowy weekend! Gdzie tu sens, gdzie logika? Tym bardziej, ze hamerykancki system opieki nad dziecmi tez jest porypany i wiekszosc polkolonii oferowanych przez szkoly, zakonczyla sie w polowie sierpnia. Sporo rodzicow ratuje sie "obozami" oferowanymi na czas wakacji przez tutejsze zlobko-przedszkola (day cares). Nawet te jednak, konczyly opieke nad "szkolniakami" w tygodniu, kiedy wszystkie miasteczka w Stanie otwieraly placowki edukacyjne. To z kolei oznacza, ze czesc rodzicow zostala na 2-3 dni bez opieki nad dziecmi i zmuszona byla wziac wolne z wlasnych dni urlopowych...

Ale, zostawmy juz zalamujace szczegoly hamerykanckiego systemu szkolnego... ;) W tym roku, z racji tego, ze Potworki zostaly latem w domu z tata, zwisalo mi w sumie i powiewalo, kiedy zaczyna sie szkola. ;) Oprocz tego, ze 28 sierpien wydawal mi sie strasznie wczesnie i psychicznie zupelnie nie bylam na niego gotowa. ;)

Po pierwszym, oficjalnym tygodniu roku szkolnego moge stwierdzic, ze Bi, po rozklejeniu na poczatku roku, ladnie sie przystosowala do nowej Pani oraz klasy. Okazalo sie tez, ze jest z nia w klasie jeszcze jedna dziewczynka z zerowki. Co prawda Bi nigdy sie z nia specjalnie nie przyjaznila, ale zawsze to znajoma twarz i kolezanka wyraznie zyskala u Bi dodatkowe punkty. ;)

Kryzysik dopadl za to Kokusia... Ten dzielny skrzat, ktory pierwszego dnia pomaszerowal za pania z usmiechem, nagle, dnia czwartego, rozplakal sie rano domagajac sie, zeby tata odprowadzil go pod sama klase (co tutaj jest dopuszczalne na poczatku roku szkolnego, na szczescie). To samo bylo dnia piatego. Potem nastapil dlugi weekend i przyznaje, ze mialam obawy co bedzie po powrocie w szkolne mury. Na szczescie, we wtorek Nik pomaszerowal bez lez. Najpierw za raczke z siostra, a kiedy ona musiala skrecic w boczny korytarz do wlasnej klasy, Kokus poszedl juz sam. Mam nadzieje, ze tym razem odwaga juz mu zostanie na dobre. ;)

A tak przy okazji. Natchnelo mnie po przeczytaniu posta Iwosi, w ktorym zdradzila klase swojego synka. ;) Tak juz wsiaklam w tutejszy system (chociaz nadal czasem mnie zadziwia), ze zupelnie zapomnialam o polskich przydzialach klasowych - 1a, 2b, 3c, itd. ;) Ja np. cala podstawowke przechodzilam do klasy 1h - 8h. Wyz demograficzny sprawil, ze moj rocznik w naszej szkole (ogromnej swoja droga) porozdzielany zostal do klas od a do i! To jest 9 klas i w kazdej bylo okolo 30 dzieci! :O
Ale Polska to Polska, a Hameryka rzadzi sie innymi prawami. Tutaj klasy sa rozpoznawane po nazwisku nauczycielki. Zeby daleko nie szukac, Kokus jest w "Mrs. G.'s class", a Bi w "Mrs. Z.'s class". I tak, kontaktujac sie ze szkola, musze sie przedstawic, ze np. "dzwonie w sprawie Nika L., ktory jest w zerowkowej klasie pani G.". :) W szkole Potworkow ucza sie dzieci od zerowki po IV klase, a jest w niej okolo 500 uczniow, co daje srednio 25 nauczycielek (pana nie uswiadczylam). Na dodatek, Panie robia specjalizacje z danego poziomu i najczesciej maja ich kilka, np. nauczycielka Kokusia ma uprawnienia zeby uczyc zerowke, I, III oraz V klase. Nie jestem pewna czy nauczycielki maja jakis wplyw na to, ktora klase dostana, czy szkola dopasowuje ich specjalizacje do wlasnych potrzeb (podejrzewam, ze raczej to drugie), ale wspolczuje calej kadrze corocznego zapamietywania kto uczy ktory rocznik. :) Chociaz... moze te zmiany nie sa az tak czeste? W tym roku np. zerowki uczone sa przez te same panie co rok temu... Reszty kadry narazie nie rozpoznaje. :)

No i prosze. Mialo byc o kempingu, a wyszlo o szkole. Juz sie poprawiam. :)

Nie do wiary, ze udalo nam sie zaliczyc wszystkie 7 wypadow! Kiedy robilam rezerwacje, liczylam sie z tym, ze niektore moga nie dojsc do skutku. Ze albo ktos sie pochoruje, albo pogoda kompletnie sie rypnie, albo zdarzy sie cos innego, zupelnie nieprzewidzianego... Rzeczywiscie, musielismy zrezygnowac z kilku kempingow, ale po prostu zmienilismy miejsce, natomiast termin zostal ten sam. Pare razy wypady staly pod znakiem zapytania, np. kiedy okazalo sie, ze brakuje nam kogos do opieki nad psem, albo wtedy, kiedy sprzedalismy stara przyczepe i tylko kompletnym fartem udalo nam sie kupic nowa w ciagu kilku dni... Kosztowaly nas te sytuacje troche stresu, ale sie udalo! :)
Ostatni kemping byl chyba najmniej pewny ze wszystkich, z powodu przeziebienia Potworkow oraz nie do konca korzystnych prognoz pogody... Koniec koncow wiezlismy na wypad nadal lekko zasmarkane dzieci, a czy im to zaszkodzilo okaze sie za kilka dni. ;)

Jesli o pogode chodzi, to niestety tym razem tez postanowila splatac nam figla. Uwierzycie, ze na siedem wypadow, tylko jeden, jedyny raz jechalismy wiedzac, ze bedzie po prostu goraco i slonecznie? Tylko raz! I to nawet nie oficjalnie "latem", bo w pierwszej polowie czerwca, przed kalendarzowym koncem wiosny! We wszystkich pozostalych przypadkach, zawsze lapaly nas jakies opady, a pakowanie odziezy przyprawialo mnie o zgrzytanie zebow, bo na kazdy wypad potrzebowalam i klapkow i sandalow i adidasow i kaloszy. Oprocz tego, t-shirty i spodenki, dlugie spodnie i bluzy z dlugim rekawem, plaszcze przeciwdeszczowe, kurtki z kapturem, a oprocz tego reczniki plazowe, stroje i kapoki do plywania. ;) M. obserwujac moje pakowanie, pytal nieraz sarkastycznie czy jedziemy na 3 dni czy 3 tygodnie, a ja wychodzilam z zalozenia, ze przezorny zawsze ubezpieczony. ;) Niestety, takie mielismy w tym roku lato - kaprysne. :/

Musze jednak przyznac, ze i tak mielismy sporo szczescia, bo zazwyczaj deszcz padal albo w dzien wyjazdu, albo w ostatni dzien kempingu. W razie pierwszej opcji po prostu wolniej sie szykowalismy, zeby dojechac na miejsce poznym popoludniem, po deszczu (udalo sie tylko raz :D), a w razie drugiej, po prostu zbieralismy sie do wyjazdu wczesniej, tracac co prawda cenny czas wypoczynku, ale nie taplajac sie w blocie.

Szczescie jednak nie moglo nam dopisywac do konca i ostatni kemping okazal sie tym, ktorego sie najbardziej obawialam. Mianowicie, deszcz padal dnia drugiego, czyli ni w gruche, ni w pietruche. Ani przyjechac pozniej, ani wyjechac wczesniej. Coz bylo robic, trzeba bylo przeczekac. Co rowniez okazalo sie dobrym cwiczeniem cierpliwosci, bowiem padac zaczelo juz w nocy, a przestalo o 18 dnia nastepnego. Caaaalyyy, dluuugi dzien z ulewami, mzawka, mgla i wilgocia... :/

Oczywiscie takie siedzenie w przyczepce, nawet sporej, szybko odbilo sie na zachowaniu Potworkow, co zaowocowalo oddelegowaniem ich za kare na lozka. To z kolei wywolalo efekt zupelnie niespodziewany, mianowicie Nik, ktory obrazony zaciagnal swoje kotary, przytulnie umoszczony, zwyczajnie zasnal. ;) I przespal ponad dwie godziny tego deszczowego poranka! Atmosfera zrobila sie natychmiast znacznie lzejsza, bo Bi pozostawiona sama sobie bawila sie zupelnie spokojnie. A kiedy Nik w koncu wstal, wyciagnelam ciezka artylerie, czyli "zabawiacze". Nie wspomnialam bowiem, ze oprocz ubran na kazda pogode oraz trzy rozne pory roku, na wszystkie kempingi bralam wielka torbe kolorowanek, wycinanek, blokow, klejow oraz ksiazeczek do poczytania. I przez cale lato zastanawialam sie, po cholere ja to w sumie taszcze, bo nawet przy brzydszej pogodzie, Potworki wolaly wlozyc kalosze, plaszcze przeciwdeszczowe i jezdzic na rowerze, deszcz czy nie deszcz. ;) Az do ostatniego kempingu, kiedy w koncu moglam sobie pogratulowac przewidywalnosci. ;) Gry i kolorowanki pozwolily nam przetrwac kilka godzin zimna, bo po poludniu, pomimo ciaglego deszczu, zaczelo sie wyraznie ocieplac. W koncu Potworki mogly zalozyc kalosze oraz plaszcze i wyruszyc na zdobywanie kaluz. Niestety, mimo moich prosb, zeby po wodzie chodzili, nie biegali, bo nie mam ze soba calej szafy, szybko zdolali przemoczyc po 3 pary spodni, dwie pary skarpet oraz mankiety bluz. Okazalo sie przy okazji, ze jeden z kaloszy Bi nadaje sie tylko do kosza, bo przecieka i to tak, ze cala stope miala mokrusienka, a do reszty zdolali nalac sobie wody gora, bowiem juz po 10 minutach "zapomnieli" o moich prosbach. ;)

Podsumowujac, niedziele mielismy "mokra" i pierwszy raz, rozpalilismy ognisko juz przed 18, zeby rozwiesic przy ogniu mokre ciuchy. Alez to wszystko pieknie parowalo! :) A jedna skarpetka o maly wlos nie skonczylaby jako opal. ;)

(Za to pod wieczor, na niebie pokazala sie piekna tecza, ktora udalo mi sie niestety uchwycic dopiero kiedy znikala)

Mam tez nadzieje, ze nie "doprawilismy" Bi. Kiedy bowiem okazalo sie, ze wszystkie kalosze sa mokre, zmienilam dzieciom buty na adidasy, ktore jednak nie sa wodooporne. U Nika szybko udalo sie zauwazyc, ze je przemoczyl i adidasy zostaly postawione przy ogniu. Bi natomiast wydawaly sie ok. Nasz Starszy Potworek, zasiadl poltora metra od ogniska, jeczac ze parzy ja w buzie, jednoczesnie nakladajac kurtke i kaptur na glowe i marudzac, ze tak strasznie jej zimno i chce juz isc spac. Na propozycje, zeby przysunela sie blizej ognia (ja siedzialam przy samych kamieniach okalajacych ognisko), zawodzila, ze nie, bo goraco jej w twarz. W koncu M. mial dosc jej jekow i zabral ja do przyczepki do spania. I co sie okazalo?! Panna miala mokrusienkie skarpety i stopy az pomarszczone od wilgoci! Nic dziwnego, ze bylo jej zimno! Pytam sie dziecka (wydawalo mi sie, ze 6-latek to juz troche rozumu posiada), dlaczego nie powiedziala, ze ma mokre nogi?! A ona na to, ze myslala, ze przy ogniu jej wyschna... Tiaaa... Pewnie by i wyschly, gdyby panna laskawie usiadla blizej... Poltora metra od ogniska to mozna tylko sie podraznic z ciepelkiem, a nie zagrzac. A juz napewno nic sie nie wysuszy. Tu mozecie sobie wyobrazic moj przewrot oczami... ;)

Z ciekawszych "akcji", to okazalo sie, ze akumulatorek w naszej przyczepie jest do wyrzucenia. Tak rozladowany, ze juz sie nawet nie laduje. Oczywiscie kiedy to zauwazylismy? Kiedy zapasowy agregator padl (skonczyla sie benzyna), a swiatla w przyczepie zaczely migotac. :D Niestety, poprzedni wlasciciel prawdopodobnie zostawil akumulator na zime na dworze i tak go "zalatwil", bo to niemozliwe, zeby padl sobie, ot tak, w rocznej przyczepie... Na 4 wyjazdy z ta przyczepa, na dwoch kempingach mielismy podlaczenie do pradu, a raz jechalismy tylko na 2 dni i to przy lepszej pogodzie. Nie korzystalismy za bardzo ani z agregatora, ani z akumulatora w przyczepce... Teraz nadszedl kemping, gdzie juz pierwszego wieczora trzeba bylo wlaczyc ogrzewanie, bo temperatura gwaltownie spadla, podobnie jak nastepnego ranka. Poza tym, pol dnia spedzilismy w przyczepie palac swiatlo, do tego doszlo puszczanie wody, spuszczanie toalety, itd. Na wieczor chcielismy wlaczyc ogrzewanie kolejny raz, zeby osuszyc troche przyczepe, bo po calym dniu deszczu wszystko bylo wilgotne. Wtedy wlasnie skonczyla sie benzyna w agregatorze, a akumulator odmowil posluszenstwa po 15 minutach.  Coz, czlowiek uczy sie na bledach... ;)

Ostatni dzien spedzilismy wiec niemal jak na "prawdziwym" kempingu, bez ogrzewania czy swiatla. Smialam sie, ze mamy teraz namiot na kolkach. ;) Zeby spuscic wode w kibelku, trzeba bylo podlaczyc przyczepke do samochodu, a ten wlaczyc, zeby "puscic" troche elektrycznosci. ;) Najgorzej, ze bez pradu zaczela rowniez padac lodowka. Ta, co prawda, powinna isc na gaz, ale najwyrazniej na samym gazie chlodzi tylko tyle o ile, natomiast zamrazarnik nie mrozi kompletnie. :/ Poniewaz jednak i tak wracalismy po poludniu do domu, stwierdzilismy, ze zjemy co sie da, a reszte wyrzucimy, trudno.

Ostatnia juz niedogodnoscia minionego kempingu, byla ilosc os! Przyfruwaly calymi stadami, a ja spanikowana, przestrzegalam tylko raz po raz Potworki, ze zanim ubiora kask rowerowy, zeby dokladnie go obejrzaly. Nie mozna bylo spokojnie usiasc, bo zaraz przylatywaly i bezczelnie na ciebie siadaly, krazyly kolo wejscia do przyczepy, samochodu... Pelno ich bylo!. Nie zachowywaly sie agresywnie, ale ciagle balam sie, ze ktores z nas na jakas usiadzie, albo przycisnie... Najpierw myslelismy, ze przyciaga je smietnik sasiadow, ktorzy ustawili go dosc blisko naszej przyczepy. Sasiedzi jednak wyjechali zaraz pierwszego wieczora, a osy pozostaly. Dopiero ostatniego dnia udalo nam sie zlokalizowac ich gniazdo - zaraz po drugiej stronie drozki dojazdowej do naszej miejscowki. :/ Nic dziwnego, ze tyle ich bylo i cud naprawde, ze zadne z nas nie zostalo uzadlone...

Oprocz jednak tych kilku "drobnych" niedogodnosci, fajnie spedzilismy czas. Szczegolnie dnia ostatniego, kiedy niebo w koncu zrobilo sie bezchmurne, a temperatura laskawie podniosla do 24 stopni.
Nasza miejscowka wypadla tym razem swietnie. Po pierwsze, bardzo malowniczo:

(W cieniu pod swierkami. Pieknie, ale auto tak pokryte bylo plamami z zywicy, ze M. szorowal je z ku*wa na ustach :D)

A po drugie, chociaz nie widac tego na zdjeciu, zaraz za nami byla wielka laka, po ktorej Potworki hasaly jak szalone zajace. ;)

Co wieczor ognisko, z pieczonymi kielbaskami (ktore mowiac szczerze, po calym sezonie juz nam sie przejadly)...

(Tu widac Bi - zmarzlucha)

...i mnostwo jazdy na rowerach. Na tym polu kempingowym bylismy juz miesiac temu, wowczas jednak M. nie mial jeszcze swojego roweru. A ze kemping ten jest ogromny (prawie 700 miejscowek!), wiec sama z Potworkami balam sie zapuszczac zbyt daleko. Teraz, kiedy i M. posiada swojego jednoslada, wyruszylismy na dluzsze wycieczki. Matko! Juz zapomnialam jakie tereny mozna pokonac na rowerze! Idac piechota szli bysmy i szli, a i tak pewnie nie zaliczylibysmy nawet 1/4 terenu, ktory udalo nam sie zobaczyc. ;)

Oczywiscie nawet tak przyjemna rzecz jak rodzinna przejazdzka, nie mogla sie obyc bez lekkiej frustracji. Pisalam juz, ze Nik jazde na rowerze uwielbia. Normalnie, gdyby dalo rade, dupka przyroslaby mu do siodelka. Tymczasem podczas naszych przejazdzek, to jemu pierwszemu wlaczalo sie marudzenie. Zaczynaly sie jeki, ze on juz jest zmeczony, ze nogi go bola, itd. I to zaledwie po 15 minutach, gdzie normalnie krazy na rowerze po kempingu przez caly dzien i jakos go to nie meczy... Ile sie dalo, Mlodszego zachecalismy, pocieszalismy, w koncu juz tylko ignorowalismy. Po jakims czasie jednak, marudzenie przechodzilo w wycie i z westchnieniem obieralismy kierunek powrotny... Wracamy na nasza miejscowke, zsiadamy z rowerow, a Nik oznajmia "To ja ide sie przejechac.". Myslalam, ze udusze malego dziada! :D Bylam wsciekla, bo naprawde fajnie sie jezdzilo, a poza tym przy okazji zaznaczalismy z M. na mapie miejscowki, na ktorych chcielibysmy zatrzymac sie za rok. Musielismy przerwac ze wzgledu na marudzenie malego gamonia, a kiedy wrocilismy on oznajmia, ze teraz bedzie jezdzil! A takiego! Kazalam mu siadac na krzeselku i odpoczywac skoro tak strasznie bolaly go nogi! ;)
Spokojnie, po kilku minutach wypuscilam go z "aresztu", jak juz mi zlosc przeszla... :D

W poniedzialek Potworkom udalo sie nawet pochlapac w jeziorze. Szkoda, ze w porownaniu z miesiac temu, woda jednak sie schlodzila (dziekujemy Matce Naturze za wczesniejsze podeslanie lodowatych nocy! :/) i mimo, ze wbilam sie w stroj i zamoczylam az do czterech liter, stwierdzilam, ze jednak z plywania nici... ;) Koniec koncow zreszta, plywala tylko najwytrzymalsza z naszej czworki - Bi, ktorej nie powstrzymuja arktyczne temperatury. Nawet Nik, chodzil, chlapal sie, ale caly sie w koncu nie zamoczyl...


I tak, moi drodzy, zakonczylismy sezon biwakowy. Co prawda M. wypatruje tesknie jakiegos ocieplenia w drugiej polowie wrzesnia, ale narazie nic takiego sie nie zapowiada... A nocne temperatury spadajace do 7-8 stopni nie zachecaja do nocowania poza domem.

A jutro mija 14 lat odkad wyruszylam z Ojczyzny aby zapuscic korzenie w zupelnie innej czesci Swiata. :)

Na zakonczenie, zdjecie - klasyk z podrozy na kemping:

Potworki spia jak zabite, za to w kadr "wlazla" mi Maya. ;)

26 komentarzy:

  1. U Nas tez sa klasy od nazwiska nauczyciela,wiec Irlandia pod tym wzgledem podobna jest do Stanow.
    Starszak tez juz bardziej przekonal sie do swojej nowej pani, wiec nie jest zle.
    14 lat? Wow. U mnie minelo 13, ale ten czas leci, prawda?
    Pogoda bywala I u Nas kaprysna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas zapierdziela jak szalony! Czasem mi sie wydaje, ze dopiero wczoraj tu przylecialam, ale jak w myslach przelece te 14 lat, to jednak to kupa czasu i mnostwo sie zdarzylo... No i ze zdjec z tamtego okresu patrzy na mnie taka mlodziutka dziewczyna... :)
      Myslalam, ze w Irlandii pogoda jest jednostajna i mokra? ;) Mam nadzieje, ze jednak troche sloneczka lykneliscie. :)

      Usuń
  2. Oby do następnych wakacji;-)
    To nasza szkoła w porównaniu z Waszą maleńka, wszystkich jest 13 klas;-) a o tym jak jest u nas i o moich obawach napisałam u siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasza jest spora. To chyba najwieksza podstawowka w naszym miasteczku, a jest ich cztery.

      Narazie o wakacjach trzeba zapomniec. Oby do sezonu narciarskiego! ;)

      Usuń
  3. teraz dopiero rozumiem ten system, pracowałam zaledwie jedno półrocze i nikt mi nie powiedział, o co chodzi z tymi klasami, mówili np klasa Sary, Patryka, Fran itd, a ja jestem przyzwyczajona do numerów jak w polskiej szkole.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, ze dla nieobeznanych moze to byc mylace. Ja na szczescie mialam 13 lat, zeby sie z tym osluchac, zanim moje starsze dziecko do szkoly poszlo. :)

      Usuń
  4. czyli kemping mimo, że deszczowy należy okreslić jako udany, bo inny niż wszystkie.
    Co zrobić... jesien nadchodzi wielkimi krokami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kemping byl bardzo udany! Az chcialoby sie zaliczyc jeszcze jeden! Moze sie uda, zobaczymy... :)

      Ech, jesien... :(

      Usuń
  5. Lubie czytac ciekawostki o swiecie- czyli znowu cos sie dowiedzialam :)
    Rozumie twoj smutek z powodu zakonczenia sezonu... my przezywamy go tak od listopda do marca a potem znowu napaleni szukamy celow wypadow.
    Ciesze sie, ze odkryliscie cos, co pasuje Wam wszystkim- takie rodzinne wyjazdy sa cudowne i uwierz mi z malymi dziecmi jeszcze fajniejsze niz ze starymi koniami- bo malucjy ciesza sie z takich drobiazgow, odkrywaja swiat i fascynuja sie tym o czym my juz zapomnielismy!

    Jesien.... my wrocilismy z upalow w deszcz- wiesz jak to boli?? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uch, wiem. Tak sie czulismy, kiedy pewnego listopada, wrocilismy ze slonecznego Miami do marznacego deszczu na naszej polnocy. ;)

      Wierze, ze z maluchami takie wyjazdy sa fajniejsze niz z nastolatkami, oj wierze! :) Musi byc przyczyna, ze jakies 90% biwakowiczow to albo staruszkowie na emeryturze, albo rodziny z dziecmi ponizej 10 lat. Naprawde niewiele jest rodzicow z nastolatkami, czy chocby mlodych ludzi w wieku studenckim. :)

      Usuń
  6. Fajne te Wasze kempingi. Dzieciaki będą je miło wspominać jak podrosną:)

    OdpowiedzUsuń
  7. U nas klas pierwszych są dwie - a i b, pozostałych nie wiem, ale jest coś około 460 dzieci, więc nie jest ta nasza szkola duża (przedszkole ma 116 dzieci) - uroki zycia na wsi ;)
    O naszej pierwszej klasie i pierwszych dniach w przedszkolu nie będę się rozpisywała, bo pewnie czytałaś u Gimi :)
    Też mi żal, że wakacje się skończyły, a wraz z wakacjami przyszło totalne ochlodzenie, dzisiaj jest pierwszy dzień, gdzie zamiast ściany deszczu przywitało nas słonko! Gdzie te piękne wrześniowe dni? Gdzie polska złota jesień? Do tego pierwsze katary i kaszle :/ Ehh

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okolo 460 dzieci to jak u nas i wydawalo mi sie, ze to spora szkola. Z ta roznica, ze u nas to tylko 5 rocznikow, a podstawowka jest jedna z 4 w naszym miasteczku. ;)

      Czytalam, czytalam. ;) Mam nadzieje, ze teraz juz dziewczyny czuja sie jak u siebie? :)

      U nas pogoda w kratke. Najpierw ochlodzenie, potem powrot upalow. Ostatnio mielismy 3 dni zimna, od srody przez dwa dni ma znow byc prawie 30 stopni. I tak w kolko. Oszalec mozna i niewiadomo jak sie ubrac, bo oczywiscie miedzy noca a dniem, temperatura rozni sie o jakies 15 stopni. ;)

      Usuń
  8. Ech, jesień :/ Miło czytało się o Waszych kempingach, a teraz poczekamy z lekturą aż do wiosny pewnie. Jedyne, co mnie pociesza, to perspektywa moich urodzin (lubię, a co), Wszystkich Świętych (też lubię - ten klimat) i Bożego Narodzenia. Poza tym choć zawsze lubiłam jesień, to jednak jako matka niemal zupełnie znielubiłam sezon jesienno-zimowy. Choć dziś podczas usypiania wieczornego Rozi otworzyłam sobie okno i słuchałam zawodzenia wiatru i smutnego szumu liści i poczułam ten jesienny nastrój, który lubię, takiej nostalgii i chęci wtulenia się w fotel.

    Co do amerykańskiego szkolnictwa, to w polskim podobno niewiele lepiej. Ale nas to na razie nie dotyczy, więc sobie żyjemy w miarę spokojnie.

    Całuski dla Was wszystkich!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam jesien lubilam tylko w dziecinstwie, wlasnie ze wzgledu na moje urodziny. Teraz starzenie sie juz mnie zupelnie nie pociaga, wiec urodziny tez moglabym wymazac z kalendarza. ;)

      Czekam jednak troszke na Thanksgiving oraz Boze Narodzenie. No i na sezon narciarski. :)

      Usuń
  9. A co do rocznicy zakotwiczenia w Ameryce, to nie wiem, czego się życzy w takich jubileuszach, więc może standardowo: oby kolejne lata mijały Wam spokojnie i szczęśliwie, bez względu na to, czy zostaniecie tam, gdzie mieszkacie, czy wyruszycie szukać szczęścia jeszcze gdzie indziej, czy może nawet wrócicie do Polski. USA - piękny kraj, gdybym miała wybierać inny kraj poza Polską, to chciałabym mieszkać właśnie w Stanach, jakoś tak od dziecka mi się marzyły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nic sie nie zyczy, bo malo kto to swietuje. Ja tez nie, chociaz pamietam. ;)

      Stany sa zdecydowanie krajem bardzo ciekawym, szczegolnie jesli chodzi o przyrode i klimat. A poza tym, to wiesz jak to mowia, "wszedzie dobrze, gdzie nas nie ma". Tutaj, po pierwszej euforii tez czlowiek nagle odkrywa, ze w sumie to tak samo musi chodzic do pracy, robic zakupy, gotowac zeby nie pasc z glodu i odgruzowywac mieszkanie, zeby nie przyrosnac do podlogi. ;)

      Usuń
  10. Myślałam, że Dzieci tak ubite po powrocie z kempingu :) Mimo aury wydaje się, że sezon wyjazdowy udany. Zresztą widać po Potworkach :) Na taką kiełbaskę z ogniska chętnie byśmy się do Was wprosili. Szkoda, że tak daleko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A my chetnie bysmy Was zaprosili. Nam, po calym sezonie, kielbasa tak sie przejadla, ze nie wiem czy do nastepnego sezonu wroci nam na nia chetka! :D

      Usuń
  11. A ja jestem tchórz i na kempingu nigdy nie byłam. Ale mąż mnie usilnie namawia więc może się złamię :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jako dziecko tez nigdy nie bylam. I pod namiot nikt mnie nie namowi. Ale przyczepce dalam szanse i to byl strzal w 10! :)

      Usuń
  12. Z każdym Twoim wpisem o kempingu chce mi się czegoś takiego coraz bardziej! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam z reka na sercu! Franio mialby na pewno ogromna frajde. Za Lucje nie recze, bo to juz prawie nastolatka. Moze miec za zle bezposrednie sasiedztwo 6- oraz 8-noznych zyjatek. ;)

      Usuń
  13. Świetne te Wasze wypady, pamiętam nasze z dziecinstwa, zawsze chcialam podczas podróży siedzieć w przyczepie, co było niemożliwe oczywiście :)
    Super wspomnienia będą miały Twoje Potworki. Zdjęcie ostatnie wymiata :D Maya gwiazda, a potworki widac, że ładują odpowiednio baterie :) I jacy oni już duzi!!
    Tęcza genialna.
    U nas podobno ma być jeszcze w to lato 28C, w weekend byo 25C, wczoraj 13C.. jest szansa ;)
    Trzymam kciuki i Waszą pogodę

    Naszych pierwszych klas jest 5 w tym roku, a nazwy to standardowo litery alfabetu.
    Fajnie poczytać o innych tradycjach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihihi, moi rodzice przyczepki nie mieli, ale tez zawsze wyobrazalam sobie, ze gdyby mieli, podrozowalabym w niej. :)
      Ech, no duzi, duzi... Znikaja dzieciece faldki i wypukle brzuszki. Pojawiaja sie dlugasne konczyny i kosciste kolana. ;)
      U nas tez takie skoki temperatur. Raz zimno, raz goraco, ale na szczescie zazwyczaj slonecznie. :)
      U nas tez 5 klas zerowkowych i 5 pierwszych. Tylko te nazwiska pan... Jak slysze w sekretariacie, ze mowa o klasie pani "Jones", to nie mam pojecia, o ktorym roczniku mowa. :D

      Usuń