Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

wtorek, 28 czerwca 2016

Hamerykanckie dziwactwa, czyli imigrantem byc :)

Gdzies mi wena uciekla… Dopada mnie pomalu przedwyjazdowy stres. W glowie klebia sie (bo absolutnie NIE klaruja) obrazy tego co trzeba spakowac, przygotowac, zabrac… Powinnam zrobic sobie liste, ale do tego tez weny nie mam… Glownie mysle o Potworkach i zajeciu ich w czasie podrozy, wiec jesli chodzi o mnie sama, obudze sie pewnie w sobotni ranek z reka w nocniku… :/ Na szczescie nie jedziemy w kompletne odludzie, wiec w razie czego bedziemy mogli zaopatrzyc sie w zapomniane drobiazgi na miejscu…

O przygotwaniach do podrozy i nerwowce z nia zwiazanej, mam nadzieje, ze dam rade napisac Wam jeszcze pod koniec tygodnia (a jak nie zdaze z dluzszym postem, to chociaz wpadne sie pozegnac), a poki co doszlifuje posta, ktory siedzi w roboczych od ladnych paru miesiecy…

Zostal on zainspirowany niegdysiejszym postem Mini, ktora napisala o rzeczach, ktore zaskoczyly ja podczas imigracji. Zaczelam wtedy spisywac to, co zadziwialo, badz zadziwia mnie nadal, na hamerykanckiej ziemi. Pozniej, na jakis czas odpuscilam temat, ale przy okazji zeszlotygodniowych “urodzin” bloga, Anula napisala, ze chetnie poczytalaby o tym jak sie zyje za oceanem. Przypomnialam sobie o tym zaczetym poscie i voila! Anula, specjalnie dla Ciebie! :D

Na poczatek napisze Wam to, co Anuli w odpowiedzi na komentarz. We wrzesniu minie 13 lat odkad zawitalam do Hameryki. W tym czasie, w Polsce bylam zaledwie 4 razy, maksymalnie na 2-3 tygodnie. Wiem, smutne to, ale odleglosc i koszty takiej wyprawy mocno odstraszaja… Majac tak malo stycznosci z Ojczyzna, musze przyznac, ze wsiaklam w tutejsze zwyczaje i wiele rzeczy zaskakiwac mnie przestalo. Przedstawiam Wam jednak skromna liste tubylczych dziwactw, ktore udalo mi sie spamietac. Bez zadnego porzadku, w kolejnosci wpadania pomyslow w moja rozczochrana. :D

·         Pierwsza konsternacja nastepuje juz przy wypisywaniu jakiegokolwiek dokumentu. Dane osobiste wypisuje sie w sekwencji: first name, middle name… dotychczas wszystko jasne, ale po tym nastepuje: LAST name… Slowko “surname”, do ktorego przywyklam uczac sie jezyka w Polsce, tutaj nie funkcjonuje.

·         Skoro juz przy wypisywaniu dokumentow jestesmy, to data wpisywana jest w kolejnosci: miesiac/dzien/rok. Na poczatku potwornie mi sie to mylilo! ;) Potem sie przyzwyczailam, zeby ponownie sie podlamac, kiedy w pracy przez jakis czas bylam odpowiedzialna za logowanie probek do naszego systemu. Zalamke zaliczylam, kiedy musialam wpisac w papiery date produkcji niektorych z nich. Otoz przybyly one z Kanady, a tam wpisuje sie date po ludzku, czyli: dzien/miesiac/rok. Pol biedy, kiedy dzien wypadal pozniejszy niz 12-ty, ale przy poczatkach kazdego miesiaca, notorycznie sie mylilam.

·         Kolejna konsternacja, to istnieja niewielkie, ale upierdliwe roznice jezykowe. Np. zamiast “mum”, tutaj pisze sie “mom”. Zamiast slow typu: “authorisation”, “organisation”, czy “Elisabeth”, pisze sie “authoriZation”, “organiZation” i “EliZabeth”. A z ciekawostek, na “trousers”, tubylcy reaguja dzikim rechotem. Najwyrazniej to bardzo “brytyjskie” slowko. Spodnie po amerykansku to “pants”. ;)

·         Jakby malo bylo drapania sie po glowie dla swiezo upieczonego imigranta, Amerykanie nie stosuja systemu metrycznego. Odleglosci mierzy sie wiec w jardach oraz milach, ciezar w ounce’ach oraz funtach, pojemnosc w ounce’ach oraz galonach, a dlugosc w inch’ach. Aha, temperature mierza w skali Fahrenheit’a. Badz tu czlowieku madry i pisz wiersze. O ile do temperatury w miare szybko przywyklam, bo stosuje na codzien, o tyle cala reszta to do dzis czarna magia. Wage oraz wzrost dzieci, od ich urodzenia przeliczam sobie na cm oraz kg, zeby miec chociaz blade pojecie, ile mierza. :D Co ciekawe, laboratoria musza przyjac miedzynarodowe standardy i stosuja system metryczny! Ja akurat odetchnelam z ulga, ale wielu tubylczych laborantow psioczy, ze na studiach musieli sie nauczyc zupelnie innego systemu. Tacy biedni… ;)

·         Kanapki, tubylcy smaruja musztarda lub majonezem. Na mnie, smarujaca kanapeczke maselkiem, patrza jak na wariatke. ;) Maslo stosuja tylko do “opiekanego” chleba, czyli tostow badz “bagels”.

·         Jesli juz o maselku (lub margarynie) mowa, to typowe, do pieczywa, jest solone! Ohyda! Wedlug Hamerykanow, niesolone maslo jest mdle. Moze i jest, ale za to zdrowsze. ;) Wiadomo, ze nadmiar soli szkodzi, a jest ona dodawana do praktycznie wszyskiego. Ciezko dostac nawet niesolone pestki slonecznika! Oszczedze jej sobie chociaz w tym masle. A to bez soli mozna dostac w kazdym supermarkecie, tubylcy je stosuja, a i owszem – ale wylacznie do wypiekow. ;)

·         Nastepne dziwactwo kulinarne, to uwielbienie dla slynnego masla orzechowego. Po 13 latach, nadal go nie polubilam. Przelknac, przelkne, ale jak dla mnie ma sucha, jakby cierpka konsystencje, klei sie do zebow oraz podniebienia, a smak tez nie powala.  ;) A juz od klasyki amerykanskiego dziecinstwa: “peanut butter and jelly sandwich”, czyli kanapki z maslem orzechowym oraz galaretka (koniecznie z ciemnych winogron), zwiewam az sie kurzy. ;) Nik ma podejscie swojej matki: zje, ale bez entuzjazmu. Bi za to, szczerze maslo orzechowe lubi. Od razu widac, ze tu urodzona! ;)

·         Poza tym, stereotypowy Amerykanin, to milosnik grilla! I to o kazdej porze roku! Jesli ma jakiekolwiek zadaszenie przy domu, bedzie piekl miecho nawet w srodku zimy! Oczywiscie na grillu gazowym. Z brykietem i rozpalka, malo komu chce sie bawic… ;)

·         W Niedziele Palmowa, tylko Polacy przynosza nasze tradycyjne “palemki”. Poza tym, wszyscy otrzymuja przed msza prawdziwe, palmowe listki, jeszcze zielone, ktore w domu jednak szybko usychaja na sztywne, zolte wiechcie.

·         “Ciekawym” doswiadczeniem byla dla mnie pierwsza Wielkanoc w Ameryce, a raczej swiecenie koszyczkow. Na ta uroczystosc zebraly sie cale rodziny, matki, ojcowie, babcie, wujkowie, kuzynostwo… Kazda taka grupa podchodzila do oltarza indywidualnie, a po pokropieniu przez ksiedza pokarmow… ustawiali sie na oltarzu do zdjecia! Razem z ksiedzem, oczywiscie… W rezultacie w kosciele panowal scisk, harmider i duchota, kolejka do swiecenia posuwala sie w slimaczym tempie, a cale swiecenie trwalo ponad 1.5 godziny… Dodam jeszcze, ze byl to polski kosciol, w ktorym, po tamtym doswiadczeniu, postanowilam nie postawic wiecej nogi. Slowa dotrzymalam czesciowo, bo zdarza nam sie wpasc tam na msze (to najblizszy dla nas kosciol), ale na swiecenie koszyczkow rzeczywiscie nigdy juz tam nie pojechalam. ;) A Amerykanie pokarmow nie swieca i robia wielkie oczy, kiedy slysza o tej naszej tradycji.

·         Nadal z tematyki koscielnej. ;) Na poczatku sezonu grypowego, po jednej z mszy, odbywa sie tu “swiecenie gardel”, zeby odgonic choroby. Ksiadz trzyma rozdzke wygladajaca kubek w kubek jak te do poszukiwania zyl wodnych, tylko odwrotnie. Podchodzi sie tak, zeby szyja znalazla sie miedzy widelkami, ksiadz mruczy formulke i koniec. Jak dla mnie pachnie to nieco szarlatanstwem, a i nie zauwazylam jakos spadku smarkania oraz kaszlenia zima. ;)

·         Tubylcy to milosnicy niskich temperatur, chociaz zimy oraz sniezyc, juz nie bardzo… W domach jednak okna maja, nawet zima, pozaslaniane zaluzjami, roletami i ciemnymi zaslonami. Byle nawet zablakany promyczek slonca sie nie dostal… A latem klima idzie pelna para. Kiedy wchodze do domu przecietnego tubylca, musze natychmiast wkladac sweter, chocby byl to lipiec. Podobnie sprawa ma sie we wszelkich sklepach czy restauracjach. Lodowa! Jeden z moich szefow, ktory regularnie odwiedza Europe, zawsze narzeka, ze tam wszedzie mu za goraco. ;) Pewnie, bo tutaj jak w budynku jest wiecej niz 18 stopni, zaraz ktos sie skarzy, ze gorac i duchota. ;) Zreszta, nie dziwota. Tubylcy nauczeni sa umilowania do zimna od malego. Dzieci dostaja mleko modyfikowane rozpuszczone w zimnej wodzie. Juz roczniaki pija soczki z kostkami lodu. W przedszkolu, wszystko co Bi dostawala, czy to mleko, czy sok, bylo prosto z lodowki… W mojej pracy malo kto pije cieple napoje. Wiekszosc pochlania litry lodowatej wody. Kiedy raz chlodziarka sie zepsula i woda byla w temperaturze pokojowej, co druga osoba rozpaczala, ze jak mozna to pic. ;)

·         O tym chyba juz wspominalam, ale Hamerykanie choinki dekoruja czesto juz polowie listopada, jeszcze przed Indykiem, ale za to wywalaja je do smieci zaraz po Bozym Narodzeniu.

·         Boze Narodzenie tez rozni sie od naszego, ale to mozecie wiedziec z filmow. Nie obchodzi sie tutaj Wigilii (na szczescie wiekszosc firm jest zamknieta, zeby umozliwic pracownikom podroz w rodzinne strony). Nie ma wigilijnej wieczerzy, dzielenia sie oplatkiem, prezentow 24 grudnia. Te ostatnie “Mikolaj” zostawia o polnocy, a dzieci otwieraja je rano. Rodzina gromadzi sie na uroczysty obiad dopiero wieczorem w pierwszy (i ostatni) dzien Swiat.

·         Swiezo odkryte, moze nie “dziwactwo”, ale inna tradycja po prostu. Dowiedzialam sie mianowicie, ze juz od zerowki, kazda klasa jest prowadzona co roku przez nowego nauczyciela. Niby w sumie drobiazg, ale wole polski system, gdzie maluchy maja tego samego wychowawce przez pierwsze trzy lata. Wydaje mi sie, ze taki nauczyciel ma dzieki temu szanse naprawde poznac swoich podopiecznych, ich charaktery i indywidualne potrzeby. Tutaj tego nie bedzie… poza tym jednak, do V klasy, wiekszosc przedmiotow uczy jeden nauczyciel, osobnymi sa tylko np. nauczyciele obcego jezyka lub muzyki (ten ostatni chyba od III-IV klasy...).

·         Czestym widokiem na zakupach, sa tutaj kobiety ubrane w spodnie typu “pizamowe”, miekkie, wlochate bambosze oraz w papilotach na glowie. Dotyczy to zarowno kobiet w srednim wieku, jak i nastolatek (u tych ostatnich raczej bez papilotw :D). Kiedys myslalam, ze moze babki te nosza takie spodnie oraz papcie zamiennie z normalna garderoba, bo tak im zwyczajnie wygodnie (tylko te walki na glowie...). Pewnego dnia napotkalam jednak pania okolo 50-tki, ubrana w powyzszy zestaw, oraz… puchaty szlafrok! Dla mnie, przyzwyczajonej zeby chociaz “oko” umalowac na wyjscie do przyblokowego warzywniaka, byl to szok odbierajacy mowe. :D

·         Rownie czestym widokiem sa osoby stasze, takie babulenki oraz dziadziusie, ledwie idace przez parking, podpierajace sie laseczka lub wrecz balkonikiem, po czym wsiadajacych do przeogromnych buick’ow i odjezdzajacy. Z jednej strony fajnie, ze starosc nie uwiezila ich w domu, z drugiej jednak, zastanawiam sie na ile pozostalo im jeszcze refleksu i szybkosci w ocenie sytuacji, na bezpieczne prowadzenie pojazdu? Kiedy czasem jade za takim dziadkiem i w jego lusterku widze jak glowa trzesie mu sie i kiwa od starosci oraz najwyrazniej choroby parkinsona, ciesze sie, ze moje auto jest ZA nim… ;)

·         Co mi sie jednak podoba, to ogolna spontanicznosc oraz przyjacielska otwartosc tubylcow! Szczegolnie jesli chodzi o dzieci. Hamerykanie uwielbiaja maluchy! Kiedy Potworki byly malutkie, nie mozna bylo w spokoju zrobic zakupow, bo doslownie kazda starsza pani musiala sie nad nimi ugruchac, ze ach, jaka(i) sliczna(y), jaki blondasek, jaka slodka… Podobnie, kasjerki zawsze cos tam zagadaja, inni ludzie sie usmiechna… No chyba, ze Potworki maja akurat focha i dra sie na caly sklep albo rycza o jakas zabawke. Ale np. w poprzedni weekend, kiedy wypadal tutaj Dzien Ojca, przypadkowy chlop w sklepie, malo nie rozjechany wozkiem przez kochanego Kokusia, usmiechnal sie do M. i zyczyl mu “Happy Father’s Day”. Na to M. spytal czy facet rowniez jest ojcem, a po otrzymaniu potwierdzenia, obaj uscisneli sobie dlonie w wyrazie gratulacji. Zupelnie obcy mezczyzni, przypadkowo w tej samej alejce w spozywczym! ;)

·         Wszystkie rachunki czy wazne urzedowe pisma, wysyla sie tutaj poczta. Do oficjalnych urzedow trzeba sie fatygowac w naprawde waznej sprawie. Np. do urzedu imigracyjnego, gdzie zawsze traktuja cie, jakbys pracowal tu na czarno i naciagal biednych tubylcow na miliony dolarow. ;) Po akty urodzenia dzieci tez musialam osobiscie pojechac do urzedu miasta, ale tam akurat kolejek praktycznie nie ma, a panie sa przemile. Poza tym, wszystko wysylamy poczta (no, teraz sporo naleznosci placi sie tez elektronicznie). W przyslanym rachunku jest juz koperta zwrotna, a jego dol ma perforowany odcinek do wypelnienia, oderwania i odeslania wraz z czekiem. Z rachunkami to wybawienie, bo choc i tak wypisywac sie nie chce, ale i tak lepsze to niz popylanie do spoldzielni, zeby zaplacic za gaz czy prad (pamietam to z Polski, ale nie wiem czy nadal sie to praktykuje?), to na inne przesylki reaguje dosc nerwowo. Przedstawie Wam np. taka sytuacje. Swiezo zrobilam obywatelstwo. Wlasnie dostalam do lapki pachnacy drukarnia certyfikat obywatela. Chce wyrobic sobie hamerykancki paszport. Tylko, ze aby go otrzymac musze wypelnic formularz i wyslac go poczta, razem z moim nowo otrzymanym certyfikatem! Nie, kopia nie wystarczy, musi byc oryginal! Wyobrazacie sobie ile paznokci obgryzlam w ciagu kolejnego miesiaca?! W kazdym razie, po kilku tygodniach, certyfikat wrocil do mnie bezpiecznie (poczta, a jak) wraz z nowiutkim paszportem. :) Podobnie miala sie rzecz z paszportem Bi, tylko ze zamiast certyfikatu, wysylalismy akt urodzenia. Poczta wysylaja rowniez karty  z  numerem social security. To bardzo wazny numer, cos w rodzaju naszego PESEL. Bez niego, nie dostanie sie ani ubezpieczenia, ani pracy (numer ten uzywa sie do rozliczania podatkowego). Moj maz, swoja Zielona Karte, rowniez otrzymal poczta. Podobnie jest z wszelkimi kartami platniczymi. Wszystkie przychodza poczta. A np. zasilek dla bezrobotnych, zalatwia sie przez telefon (pod warunkiem, ze ma sie odpowiedni dokument od pracodawcy). ;)

To wszystko co wpadlo mi do glowy. I tak wyszedl tasiemiec. ;) Nie da sie ukryc, ze Hameryka jest krajem, hmm… specyficznym. :D Do wszystkiego da sie jednak przyzwyczaic, no i nie ma co ukrywac, ze to jednak zachodni, cywilizowany kraj. Po tylu latach czuje sie tu swojsko i swobodnie i momentami zapominam, ze mieszkam zagranica. Gdybym przeniosla sie do, powiedzmy, Chin, byloby zapewne duzo ciezej. ;)

29 komentarzy:

  1. U Nas z wyrabianiem paszportow jest identycznie (oryginalne akty urodzenia chlopcow oraz jeden z paszportow rodzicow ), wracaja bezpiecznie do rak.
    Masll u Nas tylko solone , niesolone do ciast.
    Z tymi slowkami innymi to duzo nauczylam sie w hotelu, gdzie Amerykanow bylo co mrowek. "Elevator", a nie "lift", "trush", a nie "bin".
    Z tym lodem to prawda. Kazdy w hotelu szukal maszyny z lodem, a jak nie bylo to brali z baru.
    I z ta data to fakt, kazdy Amerykanin pisze jak napisalas wyzej... :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mial byc "trash".. zle napisalam...

      Usuń
    2. Przez to zamieszanie z datami, u mnie w pracy wymagają, żeby datę pisać np. 11Jul16. Ale wielu klientów pisze cyfrowo i jak są spoza Stanów, to robi sie bałagan. ;)

      U mnie w pracy wiele osób mówi trash bin. :) O elewator zamiast lift zupełnie zapomniałam. Poza tym na wiele rzeczy mówi sie inaczej w rożnych częściach Stanów. Np. tutaj, na wschodzie, na napoje gazowane mówi sie soda. A mój kolega, który przyjechał z Illinois, mówi "pop". :D
      Taaa... Amerykanie i ich miłość do lodu... Bez lodu nie da sie przeżyć, nawet jak widać w chłodnej Irlandii... ;)

      Usuń
  2. przy wysyłanym dokumentom nie dziwię się obgryzionym paznokciom, chyba bym zrobiła to samo ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz juz przywykłam, ale na początku zawsze byłam w szoku, ze jak to, mam wysłać TO pocztą?! ;)

      Usuń
  3. O kurcze - sporo tych nazwijmy to " dziwactw " . Dziwne bo inne .
    O datach dowiedziałam się dopiero od Ciebie . Nie sądziłam tez , że są takie różnice w celebrowaniu świąt . Ja wprawdzie często tez ubieram choinkę w listopadzie ( bo w grudniu zawsze nawał pracy ) ale u mnie stoi ona z reguły do lutego . No dobra - zdarzyło się że miałam do marca .
    Nie płaci sie juz rachunków w spółdzielniach :-) Tzn pewnie starsze pokolenie jeszcze płaci . Młodsze -przelewy . Aczkolwiek wciąż dużo osob płaci rachunki na poczcie .
    O Matko - oryginalne , ważne dokumenty pocztą ??? Szok ( dla mnie ) .
    Bardzo ciekawie się czyta o tych różnicach .

    Odezwij się koniecznie przed wyjazdem . Pakowanie ... nie lubię tego . Ale za to lubię to co po nim następuje 😀

    P. s masło orzechowe : bleeeee .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że to w sumie nie dziwactwa tylko inne zwyczaje. :)

      Haha, a moja koleżanka była w szoku jak powiedziałam, ze my zazwyczaj trzymamy choinkę przynajmniej do połowy stycznia! :D

      Taaak, warto jest spędzić kilka godzin ładując walizki, żeby potem wypocząć na urlopie. Gorzej z wypakowywaniem, bo tu juz nie ma rekompensaty za trud. :)

      Usuń
  4. Komentarz do masła orzechowego czytałam... jedząc masło orzechowe :D zwyczajnie posmarowany chleb tym masłem zupełnie by mi nie smakował bo faktycznie, nie dość, że mdławy to przykleja się do wszystkiego i zapycha, ALE! ja mam na masło orzechowe sposób i mogłabym je w ten sposób jeść tonami :D mam dwie wersje: 1. wafel ryżowy (ewentualnie wafel ryżowy w polewie czekoladowej!), na to masło orzechowe i dżem jagodowy (owoce leśne i truskawka też ujdą, ale jagoda!!!). 2. normalny chleb, masło orzechowe a na to banan. MISTRZOSTWO! można oczywiście dowolnie mieszać ;) np wafel w polewie czekoladowej, masło i na to banan :D polecam, spróbuj, może akurat Ci przejdzie :) te dwa połączenia (i wariacje na ich temat) naprawdę zmieniają nie tylko smak ale też pogląd na samo masło orzechowe :D /ohalaska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym bananie juz wczesniej slyszalam, ze pycha. Jakos nie moge sie przelamac, zeby sprobowac. ;) Za maslo orzechowe z dzemem jednak podziekuje. To "peanut butter and jelly" to wlasnie maslo z dzemem, tylko tutaj preferuja ciemne winogrona. Probowalam, nie znosze. ;)

      Usuń
  5. Z datami faktycznie miałabym problem, ale jak to mówią do wszystkiego sięmożna przyzwyczaić - do dziwactw też :) Długo już zabawiliście w tej Hameryce, dobrze że znalazlaś swoje miejsce, bo chyba tak jest skoro nie ciągnie Was nigdzie indziej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noooo... To jest tak. ;) Mnie nigdzie nie ciagnie, podoba mi sie tu, gdzie jestem. Mojego meza za to, co jakis czas nosi. Do Arizony by sie przeniosl, albo Texasu, albo ostatnio na Floryde. A nawet do Kanady, czy Australii. I zrzedzi, ze podcinam mu skrzydla. :D

      Usuń
  6. Odlot... A najbardziej rozwaliło mnie święcenie gardeł xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na pierwszej takiej mszy, myslalam, ze to jakis zart! :D

      Usuń
  7. Agata, uwielbiam takie ciekawostki!
    W Niemcowie np. wszystkie rzeczowniki pisze sie duza litera, cyfry mowi od tylu, do poludnia zyczy sie milego poranka, po 12 milego dnia.
    W sklepie miesnym norma jest podarownie dziecku plasterka kielbasy- np mortadeli, w malych sklepach przy kasie lizaka badz ciasteczka.
    Kupujac cos na wage nie kupujemy pol kilo tylko jeden pfund ( 500gr)
    W soboty wszyscy kosza trawe!! To, ze grilluja to normalka. Wbrew pozorom norma jest mowienie dzien dobry obycym ludziom mieszkajacym np. na tym samym osiedlu..to tylko taka namiastka po 23 latach zycia w Niemcowie.
    Pewnie wroslam w to tak samo jak Ty i wielu spraw nie widze.
    Spisuj jeszcze, ja z ciekawoscia i przyjemnoscia poczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi z kolei fajnie sie czytalo Twoj komentarz! Moze kiedys wystosujesz posta o "dziwactwach" w Niemcowie? ;)
      O patrz, zapomnialam zupelnie o tych "dzien dobry". Tutaj tez do poludnia zyczy sie dobrego poranka, potem dobrego popoludnia, a od zmierzchu dobrego wieczora. Ale to chyba sa podstawy angielskiego, powszechnie znane. ;)
      Matko, oszalalabym jakby mi w kazdym sklepie dokarmiali Potworki! Oni i tak sa straszni do jedzenia, a jakby jeszcze z kazdych zakupow przywozili po lizaku, w ogole nic by juz nie jedli! :D
      Tutaj tak samo. Mijajac obcych ludzi na ulicy, czy w parku, normalne jest pozdrowienie sie nawzajem. Dobrze, ze w wiekszych skupiskach, jak w supermarketach juz tego nie ma, bo pol dnia zeszloby na pozdrawianiu ludziskow. ;)

      Usuń
  8. Naszemu listonoszowi zdarza się wrzucać polecone po prostu do skrzynki, nie fatygując się nawet na górę.Jakby miał mi tak wrzucić ważne dokumenty, dziękuję bardzo. Stresujące to wysyłanie dokumentów, ale przynajmniej nie trzeba stać godzinami w kolejkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Na początku bardzo sie denerwowałam, ale teraz przyzwyczaiłam sie, ze poczta działa naprawdę niezawodnie. Nigdy mi sie nie zdarzyło, żeby coś zniknęło.

      Usuń
  9. U mnie mozna wniosek o paszport na poczcie zlozyc, wiec niczego nie musialam wysylac na szczescie.:)
    A poza tym w USA najbardziej mnie urzekl brak biurokracji i obfitosc towarow w sklepach ( ale przyjechalam tu 27 lat temu).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, że jedyna biurokracją, z która się zetknęłam, jest urząd social security oraz imigracyjny. Ale w tym ostatnim juz wszystko ekstremalnie utrudnione. ;)
      A z paszportami może sie coś zmieniło?! Bo ostatni wniosek, który składaliśmy, był dla Bi, ponad 4 lata temu. Może teraz juz nie trzeba wysyłać aktów urodzenia? Przekonamy się, kiedy bedziemy wysyłać podanie dla Kokusia. ;)

      Usuń
  10. Co kraj to obyczaj ;) Z tych ''pants'' sie usmialam :) U nas to raczej tak na majty sie mowi :D
    Spokojnych przygotowan do urlopu zycze :) Dasz rade!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj majtasy to "underpants", a kobiece "panties" :D

      Usuń
  11. 13 lat... kawał czasu Agatko.

    Nazbierało się widze, taka litania że hej, ale z wielkim zaciekawieniem czytałam :)

    Uśmiałam się z tych dat :) też bym się myliła
    Hahaha niby podobny angielski i "amerykański" ;)
    Fartnęło Ci się z tymi miarami ;) ale też by była to dla mnie czarna magia. To ile mil na godzinę jeździsz? nie mylisz się ;)
    Bleeee majonezem i musztardą, a fuj, ale znam takich i u nas, musztardą tak smarują też ukraińcy :)
    Zdrowiutki naród to widzę - ja unikam soli jak ognia :)
    A wiesz, że ja kiedyś też uwielbiałam masło orzechowe, jeszcze jak mialam tyle lat, że nie musialam zbytnio zwazać na to co jem ;p może u nas jest smaczniejsze ;)
    U nas też grill króluje w Polsce od wielu lat, zawsze, wszędzie i z każdej okazji - osobiście, nie przepadam :)
    Też bym takich świecen nie zniosła, lubię nasze, bo to najkrótszy pobyt w kościele ku mojej radości ;)
    Ja pierdziele, padłam z tym swieceniem gardeł :D
    Z tym zimnym wychowem to fajna sprawa, szybko bym się dostosowała :)
    Szlafroki, piżamy i papiloty na zakupach zszokowały mnie, nieźle :)
    Miła ta ich otwartość, lubię takich ludzi :)
    Hahahaha Chiny :)
    buziaki Agatko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, na szczescie ograniczenia napisane sa w milach, a moje auto na liczniku mile ma wiekszymi cyferkami, wiec sie nie myle. Czasem tylko z ciekawosci zerkam ile to km/h. Ale lepiej nie patrzec, bo najczesciej jade po autostradzie okolo 75 mil/h, a to jakies 120 km/h. ;)
      Sol tutaj to przeklenstwo. Jak kiedys zobaczylam ja w skladzie niemowlecych obiadkow w sloiczkach, to sie przerazilam i od tego czasu Bi byla juz tylko na wlasnorecznie ugotowanych miksturach. :/
      Haha, a ja wlasnie tego zamilowania do zimna nie znosze. Potworki tez chowam raczej "po polsku", wiec nic dziwnego, ze Bi ciagle w przedszkolu chorowala, skoro w domu zawsze wszystko cieple, albo w temp. pokojowej, a tam nagle z lodowki! ;)
      Wiesz, podczytywalam kiedys bloga kobietki, ktora przeprowadzila sie do Tajwanu. Tam to dopiero roznica kultur! :O

      Usuń
  12. Niektóre zwyczaje faktycznie dość nietypowe dla nas i chyba raczej nie sprawdziłyby się w polskich warunkach. Powiem szczerze, że te częste zmiany nauczycieli też mi się nie podobają - bo wiem, że jako dziewczę w wieku (wczesno)szkolnym bardzo przyzwyczajałam się do swoich wychowawczyń i każe rozstanie z nimi było dla mnie takim małoletnim dramatem. Poza tym chyba jednak lepiej, jeśli dany pedagog juz dziecko zna, wie o jego silnych i słabych stronach, potrafi do niego indywidualnie podejść - a nie co roku uczy się tego wszystkiego na nowo.

    Natomiast odnośnie tej amerykańskiej otwartości i optymistycznego nastawienia do życia - często zastanawiałam się, czy to tylko mit, czy faktycznie tak to tam wygląda. Potwierdzasz, że rzeczywiście tak jest - a więc można tylko brać przykład z osobników zza oceanu, bo u nas z kolei tendencja zupełnie odwrotna ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To najprawdziwsza prawda. ;) W parku spacerujacy sie pozdrawaiaja, w kazdym sklepie czy restauracji czy gdziekolwiek kazdy usmiechniety, itd. Na poczatku patrzylam podejrzliwe na to ich wieczne "How are you?" i usmiech, ale oni juz tacy sa. Moze to i troche sztuczne, a napewno powierzchowne, bo obcej osobie nie zaczniesz opowiadac szczegolow ze swojego zycia, ale jednak jest to mile. Przezywam lekki szok, kiedy przylatuje do Polski, mowie urzednikom lub kasjerce w sklepie "dzien dobry", usmiecham sie, a oni patrza jakby zastanawiali sie z ktorego psychiatryka zwialam! :D

      Co do szkoly, to tez fanem nie jestem. W dodatku, w Polsce w starszych klasach funkcjonuje etat "wychowawcy", ktory jest taka osoba odpowiedzialna za lepsze poznanie uczniow i wsparcie ich w razie czego. Tutaj tego nie ma. Do IV klasy dzieci maja jednego, glownego nauczyciela, ktory jednak co roku sie zmienia. A potem juz kazdy przedmiot z osobnym nauczycielem i zero "godziny wychowawczej" czy czegos w tym stylu. Owszem, jest szkolny pedagog i jacys tam urzednicy oraz psycholodzy, ale oni raczej interweniuja kiedy jest juz problem. Nie ma natomiast nikogo, kto widzialby jak dziecko ogolnie odnajduje sie w klasie i wsrod rowiesnikow.

      Usuń
  13. Boże, z tymi datami to miałabym mega problem. Szlafroki i piżamy w sklepach hue hue skąd ja to znam :D No, może szlafroków jednak w Turcji w sklepach nie uświadczysz, ale już piżamowe spodnie jak najbardziej. Tylko, że oni optymistycznie utrzymują, że to dresy :D Zreszta dres to narodowy domowy strój Turków. Pamiętam, że gdy po raz pierwszy pojechałam z H. do jego rodziców jego mama wciąż na mój widok dopytywała gdzie się wybieramy, a gdy zrozumiała, że dżinsy to u mnie w domu stały element garderoby zaczęła jęczęc "wygodnie ci? ubierz coś wygodnego." albo "chodź, kupimy ci coś wygodnego". Po jakimś tam czasie uległam i teraz jak przystało no żonę Turka mam swój dresikowy zestawik :P fakt, wygoda ogromna, ale wygląd hmmm.. ja jednak zawsze dbam o to by kolana nie sięgały mi do kostek i kolorystycznie też staram się jakoś ogarniać, ale Turcy to już level hard. Potrafią te same drechy nosić 20 lat :)

    Otwartość i taka "miła ludzka twarz" - tego okropnie brakuje mi w Polsce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, a wiesz, ze te dresy to tez domena Polakow, szczegolnie z nieco starszego pokolenia? ;) Moj tata np. dzinsy ubiera na swieta lub bardziej uroczysta wizyte, ale poza tym to zawsze spodnie dresowe. I nie tylko on, w "Polakowie" widuje cale stada takich panow. Moj tata tez ma taki zestaw, ktory pamietam jeszcze z dziecinstwa! :D

      Ja rowniez posiadam spodnie dresowe, ale ubieram je wylacznie po domu. No dobra, jechalam w nich na Floryde, bo na tyle godzin w aucie potrzebowalam czegos wygodnego. ;)

      Usuń
  14. Lubię te wpisy o dziwactwach ze Stanów :) Żałuję, że w czasie studiów nie miałam na tyle odwagi, żeby pojechać tam chociaż na kilka miesięcy. Teraz z dzieciakami to już nie ma szans. Może jak będą starsi to tylko z Mężem :)
    Chciałabym zobaczyć LA i zachodnie wybrzeże. Byłaś tam kiedyś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, tam to juz wyprawa niemal jak do Europy, wiec jeszcze sie nie odwazylismy. Ale zdecydowanie jest na naszej liscie miejsc do zobaczenia. ;)

      Usuń