Brzmi jak bardzo rozsadne i wiarygodne tlumaczenie dla mojego znikniecia, co nie? Tylko ze, jesli pamietacie, moj malzonek nie wie o blogu, wiec pisze glownie z pracy! A w tej ostatniej nic sie nie zmienilo, nie przybylo mi obowiazkow, nie przyuczam sie do nowego stanowiska, nie brakuje nikogo z zespolu, nic! Owszem, mialam audyt. Dwunastego. Przed audytem dwa dni byly wyrwane z "zyciorysu" przez przygotowania do niego. Po wszystkim kilka dni zajelo zeby nadrobic stracony dzien, nie zaniedbujac biezacych spraw. Potem, 18-ego wzielam pol dnia wolnego bo musialam zabrac Bi na bilans 4-latka. Pechowo zlozylo sie, ze wypadl on w wariacki dzien i potem znow 2 dni nadrabialam uzbierane zaledwie przez pol dnia papierzyska.
I to tyle! Ot, zycie, codziennosc... Nic specjalnego. Tymczasem mnie przez dwa tygodnie udalo sie napisac zaledwie kilka mizernych komentarzy... Oraz jeden post z tekstami Potwornickich, ktory mialam juz w roboczych i musialam tylko "obrobic". A takze post (czy raczej "poscik") z apelem o pomoc w uzyskaniu placu zabaw dla "Maminkowych" dzieci, ktory nie zajal mi wiecej niz 15 minut... Poza tym po blogu hula wiatr i wieje ciszaaa... Nie mam nic konkretnego na usprawiedliwienie milczenia, no nie mam i juz! Az Martusia (mama Elizki i Lilci) zaczela sie o mnie martwic! Przy okazji, dzieki Kochana, bo Twoj komentarz sprawil, ze postanowilam dac sobie kopa i przysiasc do napisania posta z prawdziwego zdarzenia! :*
Od poczatku wiec. Tesciowie wylecieli 7-ego, a ja chyba nie uczcilam tego ani sloweczkiem na blogu? Nie ma w sumie o czym sie rozpisywac. Pojechali, M. poplakal sie przy pozegnaniu, mnie nie bylo specjalnie rzewnie. ;) Potworki w ogole sie na dziadkow wypiely i nie tylko, ze nie plakaly, ale nawet nie chcialy dac im buziakow na pozegnanie. Az mi sie tesciow zal zrobilo, bo oni wzruszeni pozegnaniem, a Bi oraz Nik, nieswiadomi, ze niewiadomo kiedy teraz zobacza dziadkow na zywo, uciekali i chowali sie za moimi oraz M. nogami...
W przeciwienstwie do M., ktory rozstanie mocno przezyl i chodzil jak struty przez kilka dni, ja juz nastepnego dnia czulam sie jakby tesciow w ogole nie bylo i cieszylam sie odzyskanym domkiem i swoboda. W koncu nie musze tak czesto sprzatac, bo nas calymi dniami praktycznie nie ma. Za to musielismy na powrot zaczac gotowac, ale przyznaje, ze to zadanie przejal glownie M., a z racji pory roku sporo grillujemy, wiec nie jest to strasznie uciazliwe...
A Potworki wrocily do opiekunki. I tu juz nastapil kryzys... O ile Bi przyjela powrot ze spokojem i co ciekawe, z radoscia (chyba weszla juz w wiek, gdzie potrzebuje towarzystwa wiekszej grupy dzieci), o tyle Nik mial kryzys i to spory. Nie od pierwszego dnia, o nie! Pierwszego dnia spokojnie rano zostal i spokojnie go odebralam. Bylam w szoku, ale tez ucieszylam sie, ze moze zaakceptuje powrot bez sensacji. Taaa... Moja radosc byla mocno przedwczesna... Drugiego dnia zostal bez problemu, ale okazalo sie, ze poznym rankiem mial kryzys i plakal z przerwami 2 godziny, nawolujac mame. Oj... Mialam zle przeczucia i sie niestety nie pomylilam. Trzeciego dnia nastapil prawdziwy hardcore. Nik juz od rana wyl, ze nie chce do babci, ze chce do pracy z mama i tata. Ryczal w domu, wyl podczas jazdy autem, histeryzowal juz na miejscu. Znowu zanoszenie sie, ponownie zabraklo mu doslownie kilku sekund zeby zemdlec. :( Kolejnego dnia znowu od rana ryk, jak tylko sobie przypomnial gdzie jedzie... Na miejscu wycie, mimo moich prob odwrocenia uwagi i kurczowe trzymanie sie mojej nogi... Masakra przez wielkie "M". Kolejny dzien, kolejny stopien "leku separacyjnego" (mozna o czyms takim mowic u dziecka w wieku niemal przedszkolnym?). Nik rano wyje, czepia sie nogi ojca, smarkajac, ze on chce jechac do pracy z tatusiem, po czym, po wyjsciu tego ostatniego, przerzuca sie na moje odnoze i ryczy, ze chce jechac ze mna... Musze przyznac, ze po trzech dniach porannego wycia, moja cierpliwosc byla juz mocno napieta i huknelam na niego, ze dosyc juz tych cyrkow. Natychmiast w myslach zwyzywalam sie od wyrodnych matek i poszlam przytulic i przeprosic synka, ktory zdazyl sie juz na mnie obrazic. ;) Okazalo sie jednak, ze moj wybuch niespodziewanie przyniosl rezultat! Kokus to bystry dzieciak (czasem mam wrazenie, ze az za bardzo) i odmienilo mu sie o 180 stopni. Zrozumial chyba, ze ryk nie pomoze i zamiast wrzaskow, nastapilo zalosne chlipanie i dopytywanie sie (srednio co minute) czy jak sie wyspi (mowa o drzemce), to mama po niego "psyjedzie". Przy tym lzy jak grochy i kurczowe przytulenie do mojej szyi i samej mi sie ryczec zachcialo. O ile wrzaski i histerie tylko mnie irytuja, o tyle autentyczna rozpacz takiego maluszka, sprawila, ze chyba poraz pierwszy odkad zostalam mama pozalowalam, ze nie mam mozliwosci zrezygnowania z pracy i zajecia sie dziecmi w domu. Tylko po to, zeby nie musiec ogladac maloletniej zalosci...
Obecnie Nik nadal co ktorys dzien urzadzi awanture o to, ze nie chce do babci, tylko do pracy z mama lub tata. I upewnia sie (ale juz bez placzu) po kilka razy kazdego ranka, czy jak wstanie z drzemki, mama zaraz po niego przyjedzie. A ja odpowiadam, ze tak, oczywiscie. I obywa sie bez wiekszych akcji. Oby juz tak zostalo...
Szesnastego maja odbyla sie tez imprezka urodzinowa Bi dla dzieciakow. Bylo w sumie dziewiecioro maluchow (razem z moimi) i ja, nieprzyzwyczajona do takiej ilosci malolatow na raz, myslalam: o matko, tyyyle dzieci? Okazalo sie jednak, ze sala, ktora wynajelismy byla tak obszerna, ze cala dziewiatka kompletnie w niej ginela. :) Zapamietac na przyszlosc: albo zaprosic cala przedszkolna klase Bi, albo wynajac mniejsza (o jakies 2/3) sale zabaw. :D
Tak jak wspomnialam, 18 maja zaliczylam z Bi bilans 4-latka. Musze przyznac, ze byl to bilans przez wielkie "B". Oprocz standardowego mierzenia, wazenia, osluchania, zagladania w oczy, uszy i gardlo, Bi miala mierzone cisnienie oraz badany sluch i wzrok. Badanie wzroku polegalo na sprawdzenie miesni oczu i czy w obu galkach one wspolpracuja. Bi musiala zaslonic jedno oko, po czym trzymajac glowe prosto, podazac wzrokiem za palcem lekarki. Przy badaniu sluchu napedzila mi chwilowego stracha, bowiem kompletnie nie wspolpracowala. Miala wsadzony w ucho aparat, ktory wydawal z siebie ciche pipczenie. I Bi miala powiedziec "pip" w momencie kiedy je uslyszy. Taaa... Corka moja najpierw milczala jak zakleta, a na pytanie czy slyszy pipczenie oswiadczyla, ze tak. Kiedy pouczylam (ponownie), ze w takim razie musi powiedziec "pip", Bi zaczela pipczec sobie dla zabawy raz za razem. I teraz pytanie czy Bi robi sobie jaja, czy ma problem ze sluchem? Koniec koncow pielegniarka przyniosla aparat badajacy sluch automatycznie i badanie wyszlo w porzadku. :) Oprocz tego Bi musiala okreslic kolor pokazanych przez pediatre kafelkow na podlodze. Tutaj sie smieje, bo Bi, ktora kiedys kolory znala wylacznie w jez. angielskim, podczas pobytu tesciow jak na zlosc zapamietala je po polsku. U lekarza musialam wiec tlumaczyc to co mowi. Mam nadzieje, ze pediatra autentycznie uwierzyla, ze Bi zna kolory. ;)
No i najgorsze: szczepionki! Szczerze mowiac, z racji, ze Bi jest panikara, zastanawialam sie czy uprzedzic ja i przygotowac, czy lepiej nic nie mowic. Majac jeszcze w pamieci jej "niegdysiejsze" akcje u lakarza, wybralam druga opcje. Balam sie, ze jesli jej powiem o szczepionkach, cale badanie przejdzie na wrzasku, wierzganiu nogami i przytrzymywaniu wijacej sie pannicy. Bi jednak sprawila mi niespodzianke i przy ukluciach nawet nie drgnela. A to ci dopiero! :)
Dane techniczne:
wzrost - 107.9 cm
waga - 18.7 kg
Odetchnelam z ulga jesli chodzi o wage. Nie wiem czy pamietacie z bilansu w zeszlym roku, iz pediatra stwierdzila, ze Bi troche za duzo przybrala miedzy 2 a 3 rokiem zycia? Teraz, po 3-miesiecznym "tuczeniu" ze strony tesciowej bylam pewna, ze znow uslysze, ze Starsza nieco zbyt duzo wazy, a tu niespodziewanka. Okazuje sie, ze waga jest w sam raz. Co do wzrostu uslyszalam, ze Bi jest bardzo wysoka. Nie wiem jak to 108 cm przeklada sie na przecietny wzrost polskich dzieci, bo wydaje mi sie, ze tutaj srednia jest zanizana przez latynosow, ktorzy sa z reguly dosc niscy. Nie wspomne juz o sporej populacji azjatow... W kazdym razie wg. tutejszych statystyk, Bi jest wzrostu przecietnego 5-latka, albo nawet nizszego 6-latka. No, duza Mala Dama. ;)
Jedna rzecz z bilansu nie daje mi spokoju. Otoz pediatra spytala mnie czy Bi rozpoznaje jakies literki i byla dosc zaskoczona, ze nie. Bi prosi czesto zebym jej cos napisala. Pisze wiec proste wyrazy jak "mama", "tata", "Bibi", itd. Starsza jednak zupelnie nie jest zainteresowana nasladowaniem. Lekarka zachecala, zeby czesto bawic sie literkami, podpisywac jej imieniem kazdy rysunek, zeby przyzwyczajac ja do widoku jej imienia, itd. Nie krytykowala, ale wyczulam w tym co mowila, pewien nacisk. Nasza pediatra nie jest tu wyjatkiem. Kolega z pracy, ktory ma synka w wieku Bi mowil, ze panie w jego przedszkolu delikatnie upominaly go, ze maly nie potrafi sie podpisac (w przeciwienstwie do wiekszosci grupy) i moze dobrze by bylo nad tym popracowac w domu. Maly T. konczy 4 lata pod koniec lipca. Zastanawiam sie, czy to ja jestem dziwna, czy swiat oszalal? Mam wrazenie, ze w dzisiejszych czasach wszyscy naokolo pchaja dzieciaki do przodu jesli chodzi o wiedze, a w szczegolnosci o umiejetnosc pisania. Bi ma 4 lata. Czy to takie dziwne, ze ma w nosie literki? Ze woli skakac biegac, spiewac piosenki oraz zwyczajnie rysowac? Owszem sa dzieci, ktore chetnie i szybko ucza sie liter, niemal mimowolnie. Martusiu z Przemyslen i Refleksji, mysle tu o Twojej Oliwce. ;) Coz, Bi do nich nie nalezy. Zreszta, widze po jej rysunkach, ze dopiero teraz pomalutku zaczyna lapac kontrole nad reka i jej rysunki zaczely przypominac "cos" zamiast malowniczych bazgrolow. Jeszcze wiele wody uplynie zanim osiagnie precyzje potrzebna do wyszkicowania czegos co choc minimalnie bedzie przypominac literke. :)
Dosc o bilansie. W zeszly czwartek mielismy w pracy piknik. Kolejny "event", ktory wypadl w pracowity dzien i byl jak dla mnie kompletna strata czasu. Chyba jestem rozpieszczona, ale kiedys te pikniki byly naprawde fajne. Urzadzane w prywatnych kompleksach rekreacyjnych, w sobote, z atrakcjami. Mozna bylo przyjechac cala rodzina i fajnie spedzic czas. A teraz? Owszem, byla masa jedzenia. Ale na tym przyjemnosc sie konczyla. Organizatorzy wynajeli namiot, ktory rozlozony zostal na koncu naszego parkingu. Mielismy wiec widok na asfalt, wlasne auta i ogromny parking z ciezarowkami sasiedniej firmy. Cudnie. W dodatku pogoda nie dopisala. Slonce co chwila chowalo sie za chmury oraz wial lodowaty wicher, bo z naszym szczesciem piknik wypadl oczywiscie w czasie kilkudniowego ochlodzenia, jakze by inaczej... Towarzystwo dretwe, plus nudy na pudy. Siedzialam tam, trzeslam sie z zimna (pomimo 3 warstw ubran) i marzylam, zeby wrocic do biura i zajac sie zwyczajnie praca. Rok temu, z jakiegos powodu ta "przyjemnosc" mnie ominela i wszyscy mowili, zebym zalowala, bo tak bylo fajnie. W tym roku bralam udzial i nie zauwazylam, zebym w zeszlym zbyt duzo stracila. Co lepsze, wcale nie zauwazylam, zeby ktokolwiek szczegolnie swietnie sie bawil. Oczywiscie dla niektorych liczylo sie po prostu to, ze przez pol dnia nie musieli pracowac oraz darmowe zarcie. Ja tam pracoholiczka nie jestem, ale wolalabym juz siedziec w papierzyskach. Z okazji kolejnych takich piknikow, planuje pod byle pretekstem brac dzien wolnego. ;)
O, tak to wygladalo :) |
A miniony weekend byl tutaj "dlugi", trzydniowy. Trzy dni spedzone z Potworami, eee... kochanymi maluszkami sprawily, ze zaczelismy sie z M. zastanawiac czy napewno jestesmy gotowi na rodzinne wakacje? ;) Dzieciaki teraz, nie dosc ze nadal urzadzaja na zmiany histerie i maratony jojczenia, to jeszcze kloca sie miedzy soba. O co moze sie klocic 4-latka z 2-i-pol-latkiem i jak to przebiega? Mniej wiecej tak:
Jedziemy autem. Ktores zauwaza autobus szkolny/ kopare/ ciezarowke, itd.
"O! Widzialem kopale/ cienzialuwe/ kulbas!"
"Ja tez widzialam kopare/ ciezarowke/ schoolbus!"
"Ty nie widzialas! To (bylo) z mojej stlony!"
"Ja tez widzialam!"
"Nie widzialas z mojej stlony!"
"WIDZIALAM!!!"
"NIE WIDZIALAS!!!"
"WI-DZIA-LAM!!!!"
I tak w kolko. Przez kilka minut. Uszy odpadaja. Takie awantury mamy o to co kto widzial, o to co beda jedli, jaka bajke obejrza na dobranoc, ona mi dokucia, a on niechce sie ze mna bawic, a ja cialem niebieski talezik, nie ubiore tej bluzki, chce ta z konikiem, ona ma klutki lekawek, ja tes ciem, itp., itd. W skrocie, wakacje przestaja nam sie jawic jako czas relaksu, a raczej jako tydzien ciaglego pacyfikowania i uslugiwania malym tyranom. ;)
Z okazji dlugiego weekendosa urzadzilismy sobie pierwsze w tym roku ognisko. Szkoda, ze Potworki zupelnie nie byly zainteresowane pysznymi, pieczonymi kielbaskami. W ogole mialy w duszy ognisko, caly czas jeczaly i ciagnely mnie, tate oraz dziadka za nogawki. Kiedy w ktoryms momencie Nik potknal sie i prawie upadl przy samym ognisku, wygladalo na to, ze trzeba je bedzie jednak ugasic, bo i tak nie mamy z niego przyjemnosci, a jeszcze dzieciaki ciagle sie przy nim kreca, niczym male cmy. W koncu jednak mnie oswiecilo: a moze by im otworzyc piaskownice?! To byl strzal w dziesiatke! Piaskownica stoi zaraz kolo ogniska, wiec mielismy dzieciaki na oku, a one "zniknely" na jakies 45 min! Mozna bylo sobie spokojnie upichcic kielbache, normalnie pogadac, bajka! :)
Czesc ogrodowa posta zostawie sobie jednak na nastepny raz, bo juz i tak wyszedl mi (znowu!) tasiemiec. ;)
A na koniec ponawiam apel:
Prosze, glosujcie na Gorsk, w powiecie Torunskim w konkursie Nivea!!! Z kazdego adresu email, mozna oddac jeden glos dziennie. Nie mozemy dopuscic, zeby Basia i Ignas wypadli ze zwycieskiej 40-stki, szczegolnie po osobistej prosbie Basienki! Czy ona nie jest urocza? :)
Nooooo, jesteś wreszcie :)
OdpowiedzUsuńJasne, że o wyjeździe teściów nie wspomniałaś ani słowem, a ja byłam przekonana, że tu parę minut później będą fajerwerki i szampan :) No ale... skoro M. tak ciężko to zniósł, to może faktycznie- uczcijmy to minutą ciszy. Potworki są jeszcze za małe, żeby rozumieć te emocje związane z wylotem dziadków, więc wcale im się nie dziwię.
Ach zazdroszczę Wam tej pogody... U nas było dziś całe 13stopni plus mega zimny wiatr :(
Lilka jest właśnie na etapie deklarowania, że Ona do przedszkola nie idzie, a ja mam zakaz pójścia do pracy- oczywiście ryczy przy tym, jakby to się już teraz działo, i na samą myśl o wrześniu robi mi się słabo...
U nas każdy piach, który można wykorzystać do zabawy, powoduje, że Lilka przepada :)
Buziaki i czekam na post z kwiatkami!
Oooo... To we wrzesniu bedziemy obie blade i omdlewajace. :) Bi na przemian twierdzi, ze chce isc do przedszkola i miec kolezanki i tupie nogami wrzeszczac, ze ona nigdzie nie idzie... ;)
UsuńPozazdroscilas nam pogody moja Droga i sobie poszla! :) Od tygodnia bylo pieronsko zimno i deszczowo. Na szczescie od jutra ma wrocic lato. :)
Jejku, jak ja wam zazdroszczę tego ogniska, jak mi się marzy kiełbasa z ogniska a nie z grilla :), masakra :)
OdpowiedzUsuńBi jest wysoka, nasza o ciut ponad pół roku młodsza a ma 95 cm i 13 kg, ale tutaj nie ma być za kim, bo ja niska i Mąż też.
Oliwia pyta o literki, chce je poznawać, fajnie widzieć jak jej to idzie, ale z drugiej strony mam takie wrażenie, że to za wcześnie i podobnie jak Ty, momentami mam wrażenie, że na siłę, już od kołyski próbujemy z dzieciaków zrobić intelektualnych geniuszy. Ja się uczyłam pisać i czytać w zerówce jak miałam 6 lat, a na poważnie rok później w szkole i co, jestem jakaś głupsza, bo nie umiałam swojego imienia napisać w wieku 4 lat? Pęd szczurów dosłownie już od porodówki.
Dokladnie to mi przyszlo na mysl po slowach pediatry: wyscig szczurow. Jak dziecko, tak jak Oliwka lubi i samo chce sie uczyc literek i dodawania, to czemu nie? Nie zaszkodzi mu to, a wrecz skorzysta. Ale nie widze sensu przymuszania do tego KAZDEGO dziecka...
UsuńA wiesz, mojemu malzonkowi nie chcialo sie ostatnio rozpalic ogniska, wiec upieklismy kielbaski na grillu i tez byly pyszne! Z ogniska marza mi sie pieczone ziemniaczki. Ostatnio mielismy tylko malutki ogienek, bo bylo bardzo wietrznie i zwyczajnie zabraklo popiolu na kartofelki. :)
W sumie juz mialam isc spac...juz prawie zamykalam kompik....ale gdy zobaczylam, ze cos nowego jest u Ciebie- zostalam, malo tego nawet pisze komentarz- co nie jest norma- bo z prawie zawsze najpierw czytam na szybko-a potem delekzuje sie wpisem i po raz drugi i komentuje!
OdpowiedzUsuńWidzisz wiec, ze nie powinnas tak dlugo zostawiac bloga ...teskinmy!!!
jednym zdaniem powiem tylko- piekne te Twoje Potworki- urosly od ostatnich zdjec, a wielka przestrzeni ogrodu zazdroszcze- SUPEROWO!!
Podziel sie troche cieplem- u nas zimnawo....
Pozdrawiam serdecznie!!!
Do nas tez przyszlo ochlodzenie i to solidne, ale juz sobie (na szczescie) poszlo! :)
UsuńPrzestrzen mam ogromna i fajna jest dla dzieci i psa do latania, ale ogarnac to, zeby jako tako wygladalo, to juz wyzwanie, wiec cos za cos. ;)
Haha, mam identyczny styl! Najpierw czytam nowego posta raz, potem drugi i dopiero zostawiam komentarz. :D
Taaa, Tobie się wydaje, że wcześnie, to co ja mam powiedzieć, jak na polecenie logopedki uczę Milę czytać? A przy okazji zainteresowałam się pojęciem czytania globalnego i takie różne pańcie uczone zalecają już naukę globalnego czytania rozpoczynać u rocznych dzieci? Czasem mam wrażenie, że mam zielone włosy i jestem z Saturna.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię, że piszesz pisząc w pracy, zastanawiasz się czemu my piszemy czy komentujemy, bo większość z nas siedzi w domu na tyłeczkach albo pisze przy mężach :) Choć ja ostatnio jestem w komentowaniu marna, bo jak tylko zaczynam stukać, Mila pcha się na kolana i każe śpiewać. A tak podzielnej uwagi to ja nie mam...
Haha, z tym badaniem słuchu, to jakbym Milę widziała, tym że ona zaczęłaby śpiewać. :P Dzieci są niezle :)
Bi to duża i śliczna dziewczynka. Będzie z niej modelka oj będzie ;)
Jak nauka czytania jest zalecona terapeutycznie, albo dziecko samo sie tym interesuje, to zupelnie inna para kaloszy. ;) Ale takie przymuszanie kazdego dziecka do nauki liter, to juz przesada...
UsuńO pojeciu czytania globalnego slyszalam. Poniewaz jednak moje Potworki nie wykazuja zadnego zainteresowania takimi zabawami, nawet nie probowalam im tego wprowadzac. Podobnie szeroko otwieram oczy czytajac o "metodzie krakowskiej" (Mila chyba tez jest nia prowadzona?). Wszystkie te cwiczenia wydaja mi sie przeznaczone dla duzo starszych dzieci, tymczasem jedna z blogerek, ktora czytam dosc regularnie, wykonuje je ze swoim synem, ktory jest w wieku Bi. Nie wiem jednak czy u niego to tez wymagania terapii, czy po prostu przerost ambicji mamy. :D
Wiesz, ja podziwiam mamy piszace z domu, bo ja kiedy nie jestem w pracy, nie mam praktycznie czasu spokojnie usiasc. Nawet jak Potworki maja drzemke, to mam pierdylion rzeczy do wykonania. :) A wieczorem, nawet jak M. pojdzie wczesniej spac, oczy mi sie same zamykaja i nie jestem w stanie sklecic porzadnego stylistycznie zdania. :D
Hehe, lepiej, zeby to moje dziecko postawilo raczej na nauke i wyroslo na ladna lecz skromna dziewoje. Z takim bowiem charakterkiem, ma zadatki na pyskata i zarozumiala celebrytke. :D
Pewnie, że lepiej mieć bałagan w domu i gotować samemu, niż teściów na głowie :D
OdpowiedzUsuńI tak jesteś bardzo dzielna, że przetrwałaś ten czas bez szwanku na umyśle hihi
Co do wzrostu Bi, to jest naprawdę wysoka panienka. Mogę tylko powiedzieć, że Tusia ma 103cm, a jest jedną z najwyższych osób w przedszkolu w swojej grupie. Pewnie z Bi będzie modelka jak się patrzy!
A pogody i ognicha aż zazdroszczę, bo u nas jednak chłodno i do pięknej pogody letniej dalekooooooo.......
Tak długo nie odpowiadałam, ze w miedzy czasie lato przyszło do Polski oraz wróciło do nas. :)
UsuńTusia to tez wysoka dziewczynka! Bo ona przecież jest od Bi młodsza, wiec do 4 urodzin jeszcze urośnie!
A w ogóle to wracajcie na bloga dziewczyny, tęsknie! ;)
Dobrze, że już jesteś, martwiłam się :**
OdpowiedzUsuńCzytający czterolatek...? Dziwne... Nie mogą się uczyć własnym tempem? W odpowiedniej klasie?
Nie martw sie Noelko! Coś mi ostatnio po prostu nie po drodze z blogiem. :/
UsuńMnie tez zdziwiła ta rekomendacja. Wydaje mi sie ze Bi ma jeszcze czas na taka naukę...
Ehh człowiek może być stary kon a jak mamusia odjeżdża po długim pobycie to i łezka się w oku zakręci :)) i ja tak mam i H. też więc wcale się M. nie dziwię. Oczywiście to nie działa już tak z teściami więc bywa, że gdy ci wyjeżdżają muszę mocno pilnować się by nie wyglądać na zbyt szczęśliwa i wytrwale pocieszam małżonka ;)
OdpowiedzUsuńTy się od rodziny uwolniłas,a teraz ja się na odwiedziny szykuję.. Wizyte planuje siostra H. Niby nie jest to tragedia ale zawsze dodatkowa osoba w domu 24h...
Kokus to mądry chłopak :) trzymam kciuki by szybko przyzwyczaił się do Waszej codzienności.
Hihihi, żebyś wiedziała, ze podczas pożegnania z teściami starałam sie wyglądać przynajmniej poważnie, chociaż uśmiech sam mi sie na gebusie wciskał! :)
UsuńMam nadzieje ze siostra H. Okaże sie jednak mało upierdliwym i sympatycznym gościem! ;)
Zazdroszcze pogody.. u Nas raz cieplo, raz zimno i tak w kolko az mozna oszalec.
OdpowiedzUsuńJesli chodzi o 4 latki i nauke literek to chyba lekka przesada. Przeciez po to jest szkola, nieprawdaz?
Wysoka Bi jest. Moj Starszak jest podibnego wzrostu i wazy tyle samo,ale 4 lata w sierpniu dopiero :)
Pozdrawiam Was serdecznie :)
Tak mi sie tak zawsze wydawalo, z ta szkola i nauka literek. :) Najwyrazniej jednak tutaj maja inne zdanie. Co ciekawe, Stany maja chyba jeden z najslabszych poziomow edukacyjnych na swiecie, wiec wydaje mi sie, ze ta nauka czytania to jakas fanaberia. :D
UsuńKawal chlopa ze Starszaka! ;)
Zapraszam to zapoznania się z moją historią.
OdpowiedzUsuńhttp://bol-ktorego-nie-zapomnisz.blogspot.com/
Do zwrostu się nie przejmuj te liczniki są do dupy wsadzić, u nas starsi są zawsze za chodzi co do wzrostu a Niko to kurdupelek... Wszystko zależy od rodziców i genów... Jak znajdziesz sposób na.blogosfere i bycie na dworze daj cynk :)
OdpowiedzUsuńMam sposob na blogosfere i podworko: laptop! :D Tyle, ze one dosc szybko sie rozladowuja... ;)
UsuńWiem, ze centyle to tylko cyferki i statystyka. Ale mialam okazje popatrzec na Bi wsrod rowiesnikow i ona naprawde byla sporo wyzsza. Zastanawialam sie tylko czy tutejsze dzieci sa po prostu drobne i czy Bi bylaby rowniez wyzsza niz polskie 4-latki. Coz, dowiem sie kiedy pojdzie do Polskiej Szkoly, ale to dopiero od zerowki. ;)
O ja, ale Ci zazdroszczę takiego dużego ogrodu! I pogody pięknej też, bo u nas akurat wieje. A rano lało. No jesień normalnie ;)
OdpowiedzUsuńA brak czasu rozumiem, nawet jak się "siedzi w domu i nic nie robi" to czasu brak, a co dopiero jak się pracuje zawodowo! Pozdrawiam mimo wszystko wiosennie ;)
U nas tez pogoda w kratke. Wczoraj 16 stopni i ulewy, dzisiaj okolo 20, ale burze, od jutra znow okolo 30 i slonce. :) Niech to sie w koncu ustabilizuje, bo co dzien musze dzieciom przygotowywac zupelnie odmienne zestawy ciuchow! ;)
Usuń