Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 12 września 2014

Witamy na Dzikim Zachodzie, czyli jak Agata do Hameryki trafila

Pod jednym z ostatnich postow Minia i Kasia (Lahana) wyrazily chec przeczytania o tym jak to sie stalo, ze mieszkam w Stanach. Zastanawialam sie czy w ogole jest sens pisac o tym osobnego posta, bo przyczyny, ktore przyszly mi pierwsze do glowy sa bardzo prozaiczne. Kiedy jednak zastanowilam sie glebiej, stwierdzam, ze to nie takie proste jakby sie wydawalo...

Ostrzegam lojalnie, ze (znow) bedzie dluuugo...

Wierzycie w przeznaczenie? Ja chyba w sumie nie, a przynajmniej nie w to, ze jakas niewidzialna sila nami steruje i nasze zycie jest juz "odgornie" zaplanowane. Wierze za to, ze to kim jestesmy w danym momencie, jest wypadkowa pozornie nie powiazanych ze soba wydarzen, nawet sprzed kilku lub kilkunastu lat. Kazde zyciowe doswiadczenie ksztaltuje nas i prowadzi w kierunku innej drogi niz obralibysmy gdyby tego doswiadczenia nie bylo. Na zycie dziecka najwiekszy wplyw maja oczywiscie rodzice i to od nich musze zaczac moja historie. Bo historia mojego wyjazdu jest wlasciwie historia mojej najblizszej rodziny, zwlaszcza ojca.

Moj tato we wczesnej mlodosci, porzucil (hehe, wlasciwie nawet jej nie zaczal) prace w zawodzie na rzecz gry w pilke nozna. I powiem Wam, ze zazdroszcze mu, ze znalazl w zyciu cos co kocha robic, a przy tym jest w tym cholernie dobry. Moj rodziciel bowiem, grajac w klubach z Warmii i Mazur, szybko zostal zauwazony przez I ligowy klub z Trojmiasta. W ten sposob wlasnie moi rodzice trafili do Gdyni. I wielka szkoda, ze byly to wczesne lata 80. Inny ustroj, inne czasy. Gdyby wszystko dzialo sie teraz, moj tata mialby spora szanse na zostanie kims w rodzaju Lewandowskiego. Nawet jednak jak na tamte czasy, dzieki grze taty nasza rodzina zyla na naprawde wysokim poziomie. Kluby zalatwialy nowe auta, jako jedni z pierwszych mielismy w bloku telefon, zakupy w Pewex'ie (czy ktos to jeszcze pamieta?) byly na porzadku dziennym. Rodzice mieli nawet szanse dostac od klubu domek w Gdansku (nosz kurcze, jakie "high life" :p), ale moja mama przestraszyla sie przeprowadzki z Gdyni do Gdanska (!!!). ;)

Jak to z kariera sportowca bywa, szybko sie ona skonczyla. Kiedy tata mial okolo 30-stki, byl juz "stary" w porownaniu z innymi zawodnikami. Przestal byc juz takim pozadanym graczem, pomalu zmuszony byl do przejscia do Klubow II Ligowych, potem do III Ligii. Ponizej zaczyna sie juz granie niemal hobbistyczne, a tu trzeba rodzine utrzymac! Dzieki znajomosciom tato dostal prace, ale jego pensja, plus nauczycielska pensyjka mamy oczywiscie nawet sie nie umywaly do jego poprzednich zarobkow. Rodzice nie potrafili dostosowac sie do nowego poziomu zycia. Poniekad ich rozumiem, przyzwyczaili sie do swoistych "luksusow", a teraz trzeba bylo z nich zrezygnowac. Decyzja zapadla szybko - tata wyjezdza za granice. Tam nadal trwalo zapotrzebowanie na dobrych (nawet starszych) graczy, a w porownaniu z Polska, zarobki w nizszych ligach byly nieporownywalnie wieksze. Los taty podzielilo wczesniej (i pozniej) wielu zawodnikow, wiec dzieki dawnym kolegom z druzyny, wyjechal najpierw do Niemiec, a potem osiadl na dluzej w Belgii.

Do Belgii o maly wlos, a cala nasza rodzina przenioslaby sie na stale, poniewaz jeden z Klubow byl powaznie zainteresowany zatrudnieniem taty na stale i pomoca w uzyskaniu legalnego pobytu (pamietajcie, ze to czasy sprzed UE). Gdyby tak sie stalo, pisalaby tego bloga zapewne zupelnie inna Agata, albo blog bylby w jez. francuskim. ;) Ja wtedy bylam mlodsza nastolatka i na wiesc, ze mamy zostac w Belgii na stale, zareagowalam jak chyba wiekszosc nastolatek. Placzem, wsciekloscia i nienawiscia do calego swiata. Ryczalam, ze rodzice chca mi zycie zrujnowac i ze ja nie zostawie swojej szkoly ani kolezanek. Alez bylam wtedy glupiutka! ;) Koniec koncow cos nie wypalilo. Nie wiem dokladnie co sie stalo, ale Klub wycofal oferte, a my wrocilismy do Polski. W Belgii jednak tata przebywal przez dobrych kilka lat. Do domu przyjezdzal na Swieta, a my spedzalysmy z nim cale wakacje. I do dzis mam sentyment do tego kraju, chciaz podstawa francuskiego, ktora zlapalam przez te lata, dawno mi z mozgownicy wyparowala. ;) Zawsze mowie malzonkowi, ze jesli kiedys zdecydujemy sie na powrot do Europy, to ja najchetniej osiade w Belgii. M. ma jednak inne plany, bo on z kolei spedzil jeden semester ns studiach w Szwajcarii i twierdzi, ze on jesli gdzies zamieszka, to tylko tam. ;)))

Jeszcze przed wyjazdami do Belgii, moj tata spedzil pol roku w USA. Wyjechal na wize turystyczna z zamiarem zostania nielegalnym imigrantem (hehe), ale kiedy wszyscy znajomi wylatywali do Polski na Boze Narodzenie, cos w nim peklo, kupil bilet i wrocil. Mowia jednak, ze jesli raz sie "zasmakowalo" Ameryki, albo sie ja znienawidzi, albo pokocha. Moj tata zlapal bakcyla. Tym razem chcial jednak wrocic legalnie, zeby moc regularnie odwiedzac rodzine. Jak wielu Polakow, zaczal wiec skladac papiery na loterie wizowa. Dziwie sie, ze nie zabraklo mu motywacji, bo w miedzy czasie pracowal w Belgii, a mama oczywiscie gderala mu co roku, ze marnuje czas i pieniadze, bo w zyciu wizy nie wylosuje. :) A jednak przez 6 czy 7 lat, co rok cierpliwie wypelnial formularze, i je wysylal.

I w koncu sie doczekal! Wylosowal wize dla calej rodziny. Ja bylam wowczas w III klasie liceum. Przez jakies pol roku mielismy w domu istna rewolucje, bo zeby wizy utrzymac, konieczne byly roznorakie badania lekarskie, zatwierdzane w wyznaczonych punktach w Polsce (my jechalismy do Poznania, bo takiego punktu nie ma, lub wtedy nie bylo w Trojmiescie). Czekala nas tez wizyta w konsulacie w Warszawie, gdzie oficjalnie wbito nam wizy do paszportow. Tzw. "Zielone Karty" musielismy wyrobic juz bedac w Stanach. Ja, jako 17-latka, musialam tez podpisac zaswiadczenie, ze do czasu wyjazdu nie wyjde za maz. :))) Takie zabezpieczenie, bo mojemu malzonkowi wtedy tez przyslugiwalaby wiza... Z tym pierwszym wyjazdem byly tez dodatkowe przeboje, bo w konsulacie sie nie pie*rza i rodzice dostali pismo, ze granice musimy przekroczyc do maja, inaczej wizy przepadna. A to przeciez srodek roku szkolnego! Zaczelo sie wiec zalatwianie, zeby szkoly moja i siostry, zgodzily sie wydac nam wczesniej swiadectwa...

Po kilku miesiacach, biegania, zalatwiania i placenia, placenia i jeszcze raz placenia, wyladowalismy poraz pierwszy na amerykanskiej ziemi. Zatrzymalismy sie u starszego malzenstwa, dalekich krewnych taty. Ja i siostra zaczelysmy uczeszczac do szkol i wszystko bylo na dobrej drodze, zeby zostac na stale. Niestety, z powodow rodzinnych, ktore tu pomine, tata musial wrocic do Polski, jego pobyt tam sie przedluzal, a mama, ktora od poczatku Stany znielubila, nie chciala tam zostac bez niego. Siostra byla smarkata i nie miala nic do gadania, ja za to - o dziwo - chcialam czekac na powrot taty. Niestety, krewni nie chcieli brac na siebie odpowiedzialnosci za nastolatke, wiec nie mialam wyjscia tylko wrocic do Polski.

W ten sposob znalazlam sie z powrotem w Kraju. Jak gdybym nigdy nie wyjezdzala, wrocilam grzecznie do liceum, zdalam mature i dostalam sie na studia. Poniewaz warunkiem utrzymania Zielonej Karty jest coroczne przekraczanie granicy, kazdego roku moj tata bral z pracy urlop bezplatny i przylatywal do Stanow na kilka miesiecy. Potem dojezdzalam ja z mama i siostra.

I tak minelo mi pare lat studiow, konczylam pisac prace magisterska i w mojej glowie coraz jasniej pojawialo sie pytanie "co dalej?". Po mojej biologii czekala mnie raczej kariera nauczycielska. A w czasie studiow bylam przez rok lektorem w szkolce jezykowej i nie wspominam tego okresu za dobrze. Wiedzialam, ze nauczycielstwo to nie moje powolanie. Poza tym jaka byla szansa, ze w ogole znalazlabym prace w tym zawodzie? Zycie zlozone jest ze zbiegow okolicznosci i w tym samym czasie moi rodzice zaczeli powaznie zastanawiac sie nad ich sytuacja. Konkretnie to tata mial dosc bujania sie pomiedzy Polska a USA. Poza tym, przez te lata wyczerpal niemal wszystkie znajomosci (nikt nie bedzie ci wiecznie pomagac w znalezieniu pracy, z ktorej po kilku miesicach "uciekniesz"). Tata wiedzial, ze jesli teraz rzuci prace w Stanach, nie bedzie mial juz po co tam wracac. Namawial mame na przeprowadzke cala rodzina, ale ona nie chciala o tym slyszec. Wiecie, fajniej jest zyc sobie beztrosko, bez malzonka kontrolujacego na co idzie cala wyplata, za to przysylajacego dulary. ;)) Rodzice debatowali ze swojej strony, z drugiej ja zastanawialam sie co z soba poczac po obronie. I w koncu dotarlo do mnie, ze jesli zostane w Polsce, to czeka mnie moze kariera nauczycielki, a moze kasa w supermarkecie. Poza tym, bede jeszcze przez wiele lat mieszkac z toksyczna matka, bo na wlasne mieszkanie nie bylo mnie stac.

Szczegolnie ta druga wizja byla wrecz przerazajaca. Przez caly okres studiow moje stosunki z rodzicielka stopniowo sie pogarszaly. Ona wiecznie niezadowolona, musiala na kims sie wyzywac, a ja stalam sie jej psychicznym workiem treningowym. Nigdy nie pisalam na blogu jak straszne bylo zycie z nia pod jednym dachem, jak ona potrafi manipulowac uczuciami i wzbudzac poczucie winy, zeby dostac to, czego chce. I pewnie nigdy nie napisze, ale tamte lata zostawily blizny na reszte zycia. Ja, dorosla badz co badz kobieta, czekalam jak malutkie dziecko na powrot taty ze Stanow, bo wtedy matka kierowala cala zlosc i frustracje na niego. I kiedy pomyslalam, ze tak ma wygladac moje zycie przez nastepnych kilka(nascie) lat, albo co gorsza tata wyjedzie na stale do USA, a ja zostane juz permanentnie zdana na laske-nielaske matki, to zobaczylam siebie stojaca na moscie i zastanawiajaca sie czy skoczyc...

I tu dochodzimy do sedna. Decyzja wyjazdu byla wiec podyktowana warunkami ekonomicznymi, ale rowniez, a moze i przede wszystkim checia ucieczki przed wplywem matki. Zasugerowalam tacie, ze jesli zdecyduje sie wyjechac na stale, to ja za kilka miesiecy do niego dolacze. To go przekonalo. Tata wyjechal na stale wiosna, a ja dolaczylam we wrzesniu. W ten sposob nasza rodzina zostala podzielona, bo matka robila co w swojej mocy, zeby przekonac siostre do pozostania w Kraju i w koncu dopiela swego. Ot i cala historia. :)

I wicie co? Ostatnio borykamy sie z M., moze nie z problemami, ale ograniczeniami finansowymi. Ola i Meg, ja wiem, ze nie chcecie nawet slyszec o tym, ze w Stanach nie jest tak jak w "Desperate Housewives", omincie wiec akapit. :) W kazdym razie nie tak wyobrazalam sobie zycie w Stanach (i nie takie do niedawna bylo) i kilka razy przeszlo mi przez mysl, ze po co mi bylo to USA, skoro teraz przeliczam czeki i zastanawiam sie czy starczy na rachunki, czy trzeba bedzie dolozyc z oszczednosci... Ale jak sobie przypomne powyzsza alternatywe, przechodza mnie ciarki i natychmiast stwierdzam: WARTO BYLO! Byle dalej od mamusi. :)

Mam nadzieje, ze nie zanudzilam Was ta opowiescia? ;)

31 komentarzy:

  1. Nie, nie zanudzilas :) Ciekawie napisalas- to ja zawsze myslalam, ze moj wyjazd do Niemcowa byl szalony ;) ale Twoje wjazdy i wyjazdy przebijaja go na glowe!
    Nam wyjazd dal samodzielnosc i niezaleznosc- we wszystkich dziedzinach zycia- warto bylo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wlasnie dal mi wyjazd: niezaleznosc. Z dala od mamy, naprawde "odzylam", wczesniej czulam sie kompletnie stlamszona...

      Usuń
  2. No, proszę, to ty córką legendy piłki nożnej i nic się nie chwaliłaś :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E, no leganda to zbyt mocne slowo, ale nawet po tylu latach, w Trojmiescie, na dzwiek mojego panienskiego nazwiska, wiele osob, szczegolnie mezczyzn, pyta czy jestem corka TEGO pana. I jestem. ;)

      Usuń
  3. Jak ja uwielbiam te twoje długie wpisy:D
    Bardzo ciekawa historia życiowa. A czy wyobrażasz sobie teraz powrót do Polski czy już raczej przywykliscie do ameryki???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sobie kompletnie nie wyobrazam. Maz juz bardziej, bo zanim wyjechal zaczal w Polsce pracowac zawodowo i mial widoki na niezla kariere. Mysle, ze pewnie przywyklabym z powrotem do polskiej rzeczywistosci, ale zajeloby to raczej duuuzo czasu... :)

      Usuń
  4. Super historia. Ja kierowalam sie podobnymi motywami wyjezdzajac do Irlandii. Mialam duzo szczescia, ze granice otwierali w maju 2004, a ja akurat konczylam liceum.
    I tez nie chcialam mieszkac na ganku u rodzicow, bo Ojciec poiformowal mnie, ze bedac na studiach weekendami bede musiala pracowac I dokladac mu do mieszkania ;)
    Podziekowalam .....

    A z ta zielona karta to super, ze taty upor w koncu sie oplacil... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cala rodzina byla w szoku, ze w koncu mu sie udalo. Po tylu latach! :)

      Moja matka tak samo. Oswiadczyla, ze skoro jestem dorosla i zarabiam, to MAM OBOWIAZEK sie jej dokladac do "zycia", a jak nie to mam sie wynosic. Najsmieszniejsze, ze sama mialam zaproponowac jej, ze bede oddawac jej pewna sumke, ale poniewaz zaczela temat sama i to takim tonem, natychmiast stanelam "okoniem". W zasadzie kiedy konczylam studia, mialam juz wstepnie nagrana mozliwosc wynajecia wspolnego mieszkania z kilkoma dziewczynami. Jednak zdecydowalam sie wyjechac. ;)

      Usuń
  5. Bardzo fajnie się czyta Twoją opowieść i powiem nawet że mam niedosyt mały :) No i nigdy mi się nie znudzą Twoje "długie" wpisy :)

    No i dziękuję, że dałaś się nam troszkę lepiej poznać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, poznalyscie zawila historie mojej rodzinki. ;)

      Usuń
  6. Ale historia! I popieram koleżankę powyżej - kiedy zamierzałaś nam powiedzieć, że jesteś córką Lewandowskiego lat 80.??? :)

    No a M.? Poznaliście się już w Ameryce? :)

    PS. Sorry za ciekawość ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma sprawy. Tak, z M. poznalismy sie juz w Stanach. :)

      Haha, przesadzilam troche z tym Lewandowskim, ale tak jak pisalam Asi, moje panienskie nazwisko jest w Trojmiescie dobrze znane. Oczywiscie ludziom z pokolenia naszych rodzicow, nasi rowiesnicy juz taty nie kojarza. :)

      Ja tez jestem bardzo ciekawa jak poznaliscie sie z H. ;)

      Usuń
    2. My w Polsce na studiach, całkiem nudna historia ;)

      Usuń
  7. Zanudziłaś?! Żartujesz! Świetny post. Też byłam zawsze ciekawa wszystkich okoliczności, dzięki którym żyjesz w Stanach. Pytałam chyba nawet o to, kiedy pisałaś post o studiach w Ameryce.
    Niesamowicie układa się nasze życie i każdy człowiek ma swoją, wyjątkową, niepowtarzalną historię, nawet jeśli dla niego ona wydaje się nudna.

    Bardzo, bardzo mi przykro, że czynnikiem decydującym była chęć ucieczki przed mamą.

    Kurczę, mój ojciec to taki zapalony kibic od wielu wielu lat, że pewnie Twojego tatę kojarzy :) Niestety ja nie. I chciałoby się powiedzieć- ale ten świat mimo wszystko mały! No to ja też będę trochę wścibska- a jak wygląda małżeństwo Twoich rodziców- są razem na odległość, czy każde żyje już jako wolny (choć może bez rozwodu) człowiek? Wybacz, że pytam, ale mam nadzieję, że się za to pytanie nie obrazisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mozliwe, ze pytalas, przepraszam w takim razie, ze nie odpowiedzialam wczesniej.
      Ech, mialas juz okazje poczytac o mojej mamusi, wiec wiesz jak to jest. Gdybys miala wizje mieszkania ze swoim ojcem przez jeszcze kilkanascie lat, nie ucieklabys? ;)
      Mozliwe, ze Twoj tata kojarzylby nazwisko mojego. A moze i nie, bo Szczecin jest jednak kawalek od Trojmiasta. Kojarzy sie najczesciej zawodnikow druzyn, ktorym sie kibicuje. :)
      Cos Ty, nie obraze sie, bardzo czesto slysze to pytanie! Moi rodzice sa razem na odleglosc. Przynajmniej nic mi nie wiadomo, zeby ukladali sobie zycie od nowa. :)

      Usuń
  8. nie zanudziłaś. Wprost przeciwnie. Więcej takich opowieści:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy znajdzie sie wiecej takich historii. Moje zycie, oprocz jezdzenia w ta i nazad za granice, bylo raczej monotonne: szkola, dom, studia, praca, itd. :)

      Usuń
  9. Ciekawa historia i dobrze się stało, może wreszcie rynek się poprawi i będziecie mogli mieć dom w europie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, no nie wiem czy kiedykolwiek do tego dojdzie, chociaz M. bardzo by chcial. Ja juz troche jednak wsiaklam w tutejsze zycie...

      Usuń
  10. Fantastyczna opowieść! Ciekawe miałaś życie (pomijając sytuację z mamą, współczuję), podróżowałaś po Europie i Stanach. Super.
    Aga ja miałam Ci już wcześniej o tym napisać. To niesamowite, że mieszkając w USA (krainie mlekiem i miodem płynącej) twoje problemy są identyczne jak nasze w kraju. Jak to się wszystko pozmieniało co?
    Pozdrawiam was serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, trudno to nawet nazwac podrozowaniem. Moi rodzice nie mieli zadatkow na "swiatowych" ludzi. Bedac poza granicami, mieli okazje pojezdzic, pozwiedzac i nigdy tego nie robili. Z Belgii mielismy tylko pare godzin jazdy do Francji i Paryza, a tymczasem nie ruszalismy sie z malego miasteczka, gdzie pracowal tata. W Brukseli (ktora zreszta jest przepiekna, polecam do zwiedzania) bylismy tylko raz, przy okazji zalatwiania polskiej szkoly, kiedy mielismy zostac w Belgii na stale. Troche mam do rodzicow o to zal, bo to jednak okazja, zeby dzieciakom cos pokazac, otworzyc oczy na podroze, a oni kompletnie to olali...
      Hehe, niestety, mysle ze zycie w kazdym kraju, dla przecietnego "zjadacza chleba" obfituje w takie problemy. Oczywiscie inaczej by to wygladalo, gdybysmy z M. byli lekarzami badz prawnikami. No, ale nie jestesmy... :) Nas dobija to, ze opieka nad dziecmi jest tu tak potwornie droga. Juz chyba kiedys pisalam, ze miesieczna oplata za dwoje dzieci wynosi niemal 3/4 mojej pensji. A to u prywatnej opiekunki, przedszkola sa jeszcze drozsze! Odetchniemy troche jak dzieci pojda do szkoly, ale poki co dziekujemy Bogu, ze zanim pojawili sie Bi i Nik, udalo nam sie co nieco odlozyc... :)

      Usuń
  11. No to nieźle Was nosiło :)

    Wiesz myślę, że kłopoty finansowe mniejsze czy większe, wszędzie się zdarzają, a skoro jesteś tam szczęśliwa, to z pewnością nie ma czego żałować ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troszke sobie pojezdzilam do Belgii/USA i z powrotem... ;)

      Pewnie masz racje, nigdzie nie jest idealnie. A jak nie ma problemow z finansami, sa inne. :)

      Usuń
  12. a jak poznałaś męża? tylko nie pisz w komentarzu:)) tylko caaaały post - lubię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, no dobrze, kiedys opisze nasza historie, czy raczej "historyjke", bo ta bedzie raczej krotka i nieskomplikowana. :)

      Usuń
  13. Skoro z Trójmiasta i taki nasz dzisiejszy Lewandowski to - o jaaaaaaaa ! No i znam Twoje nazwisko panieńskie ;-)
    Jak to niezbadane są wyroki boskie. Czasem jedno wydarzenie, jedna decyzja decydują o całym naszym życiu ...

    A w kwestii kryzysu - gdy on następuje w Hameryce - sięga się po oszczędności . W Polsce sięga się zazwyczaj...dna ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak? ;) Przeslij mi na maila, bo ciekawa jestem czy zgadlas! :)

      A wiesz, ze nawet tu, czasem smece znajomym z pracy, ze musze "ruszyc" oszczednosci, a oni na to, ze przynajmniej mam co ruszac, bo oni nie maja! My zreszta mamy tylko dlatego, ze w czasach "przed dziecmi", kiedy moglismy sobie na wiele pozwolic, wolelismy zyc rozsadnie i co miesiac troche odkladac...

      Usuń
  14. to historia nie na posta a na książkę całą. Powodzenia w Ameryce ( byłam przez pół roku i jestem z tych co pokochali :) Mam nadzieję, że kiedyś tam wrócę, choćby na chwilkę) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesli pokochalas to wracaj, chociaz nie jest to juz az TAKI kraj perspektyw jak jeszcze 20 lat temu... :)

      Usuń
  15. Niesamowite...
    zawsze twierdziłam, że to życie pisze najciekawsze scenariusze:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem tak... Po tym jak buntowalam sie przed wyjazdem do Belgii, w zyciu bym nie przypuszczala, ze z wlasnej woli wyemigruje na stale. ;)

      Usuń