Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

niedziela, 30 grudnia 2012

Cos sie konczy, cos sie zaczyna...

Cytat z Sapkowskiego, idealny na koniec roku i poczatek nowego...

Czego zycze sobie na Nowy Rok? Przede wszystkim Spokoju. Rok 2012 byl cholernie intensywny. Zaczal sie od 3-miesiecznej wizyty tesciow, potem spadla na mnie wiadomosc o kolejnej ciazy oraz koniecznosci obrony w TYM roku (tak przy okazji, zdazylam, ale o tym w ktoryms z kolejnych postow), przygotowania do slubu koscielnego, wizyta w Polsce, porod i 3 pierwsze tygodnie z noworodkiem... Po drodze byly tez pierwsze urodziny Bi i cala lista pomniejszych wydarzen. Autentycznie ciesze sie, ze ten rok dobiegl konca, jestem zwyczajnie zmeczona... Oby 2013 minal pod znakiem wszechobecnej nudy, napewno nie bede narzekac na monotonie. I jeszcze zycze sobie odrobiny czasu na czytanie ksiazek. W tym roku nie przeczytalam ani jednej, uwierzycie? A zwykle lista dochodzi do kilkudziesieciu. Ale celowo urzadzilam sobie abstynencje, zeby skupic sie na pracy magisterskiej. Teraz moge znow cieszyc sie lektura dla czystej przyjemnosci, zamiast czytac w kolko atrykuly naukowe. I w miare skromnych czasowo mozliwosci, bede pomalu nadrabiac zaleglosci. :)

A czego zycze Wam? Po prostu: Spelnienia Tego, Czego Same Sobie Zyczycie! :)

piątek, 21 grudnia 2012

Do d*** jest...

Balam sie tego. Cala ciaze z Nikiem przesladowala mnie mysl jak poradze sobie z dwojka maluchow, a szczegolnie z kolejnym niemowlakiem... Jednak pewne aspekty swojego charakteru znam doskonale...

Nie radze sobie. Z wlasnymi emocjami. Powtarza sie historia z Bi kiedy byla w wieku Nika. Nie cieszy mnie macierzynstwo. Wrecz przeciwnie, najchetniej zasnelabym i obudzila sie jeszcze w ciazy, albo najlepiej za jakies pol roku. I mam to smutne przeswiadczenie, ze gdybym mogla cofnac czas, to bylabym ostrozniejsza i zadbala, zeby ta druga ciaza pojawila sie znacznie pozniej. Nie da sie, wiem, musze zacisnac zeby i przetrwac... Ale zaczyna mnie to wszystko przerastac. Nie nadaje sie na matke niemowlecia. Z Bi radze sobie bez wiekszych problemow, teraz juz rzadko puszczaja mi nerwy. Za to placz Nika doprowadza mnie do szalu. Tak, do wscieklosci. Nie jest mi go zal, nie budzi we mnie opiekunczych instynktow. Kiedy placze mam ochote go rozszarpac, a w miare jak rosnie, placze coraz wiecej... Mierzi mnie ciagle przewijanie, bo Nik zalatwia "grubsza" potrzebe przy kazdym karmieniu. A z karmieniem tez mam zalamke. Nie mam problemow z laktacja, wymiona mam jak krowa, ale mlody nie moze zalapac jakiegos konkretnego rytmu. Raz domaga sie zarcia po poltorej godzinie, innym razem po 3-4. Nigdy nie wiem czego sie spodziewac, przewazaja jednak karmienia co 2 godziny. Ale przez brak regularnosci cycki mam ciagle obrzmiale i bolesne i przemaczam jedna wkladke laktacyjna za druga... W dodatku mlody przestal tak latwo usypiac przy piersi i teraz odlozony po karmieniu czesto zaczyna natychmiast kwekac, a po chwili juz wrzeszczy... A mi gula natychmiast skacze... W dodatku caly ciazar opieki nad nim spadl na mnie. M. pracuje na noc, wiec od 5 po poludniu, do 3 nad ranem go nie ma. Kiedy przyjezdza idzie spac i jest bezuzyteczny. Rano wstaje, zawozi Bi do niani, po czym wraca, kladzie sie spac i odsypia do 2-3 po poludniu, a kiedy wstaje zaraz musi jechac odebrac Bi. Rozumiem, ze jest zmeczony po nocce, ale ja do cholery tez spie po okolo 4 godziny i to na raty... I ja nie mam kiedy tego odespac, bo ten dzieciak jak na zlosc nie bedzie w dzien spal i koniec... :(

Matka doprowadzila mnie do placzu przedwczoraj. Wlasciwie bez powodu. Po prostu skrytykowala wszystko co robie, zaczynajac od czapeczki, ktora maly mial na glowie, az po noszenie go na rekach. Ciekawe co mam innego zrobic z dzieckiem, ktore drze sie wnieboglosy, nie akceptuje smoczka i tylko na rekach sie uspokaja? Moge go oczywiscie wystawic za drzwi, na mroz, ale to gwarantuje mi uwage sasiadow i wizyte milych ludzi z agencji ochrony praw dziecka... Kochana mamusia stwierdzila tez, ze teraz to powinnam juz sobie odpuscic ta magisterke, ze chyba mi odbilo, zeby to na sile konczyc, ze trzeba bylo sie bardziej postarac wczesniej. Mam zaprzepascic tyle miesiecy wytezonej pracy? Tak po prostu? Niedoczekanie... Zreszta, w tej chwili chetniej siadam nad praca niz zajmuje sie Nikiem...

Przed Swietami juz raczej nic nie napisze, a M. ma wolne do 2 stycznia, wiec mozliwe, ze odezwe sie dopiero wtedy.

Mimo, ze moje beda raczej srednie, zycze wiec wszystkim Wesolych Swiat, Czasu Milo Spedzonego z Rodzina, Szalowego Sylwestra i Szczesliwego Nowego Roku!

wtorek, 18 grudnia 2012

Zombie

Jeszcze zyje... Podczytuje Was nawet czasem, ale po troszku i na raty. Komentowac zwyczajnie nie mam czasu, wybaczcie...

Te z Was, ktore to jeszcze pamietaja, wiedza zapewne, ze pierwsze tygodnie z noworodkiem to nie spacer w parku, o nie... Niki budzi sie co 2 godziny na karmienie. Ma co prawda dwa razy dziennie 3 godziny przerwy, ale na moje nieszczescie przypada on na wczesne popoludnie... Najgorzej jest w nocy. Maly budzi sie co 2 godziny, albo i czesciej, je nerwowo, chwyta cyca, wypluwa, znow chwyta, za chwile juz sie drze i nie wiadomo o co mu chodzi. Ja oczywiscie tez sie wtedy wkurzam i obiecuje mu, ze znajde "okno zycia" i go oddam jak taki durny jest... Jak wreszcie uda mi sie go nakarmic to zasypia, ale budzi sie po 10-15 minutach i glosno domaga sie noszenia. Kolysanie w kolysce nie pomaga, na smoczka ma "uczulenie". Musze nieraz go nosic z 20 min zanim zasnie, a ze karmienie trwa okolo 45 minut, to zostaje mi mniej niz godzina na spanie do nastepnego... :(

W dzien zamiast spac, lece z poprawkami do tej nieszczesnej pracy (tak, tak, odebralam je wczoraj). Wiekszosc to drobiazgi, ale sporo tego. Teraz to juz prawdziwy wyscig z czasem... Zdaze, czy nie?

Dobrze, ze w dzien Bi jest u niani, ale wieczory to niezle kongo. Bi szaleje, budzi brata, ten drze sie i nie chce usnac, a jak usnie to na 15-20 min. i domaga sie noszenia... I tak az do polozenia obojga spac...

Patrze w lustro i widze wielkie, podkrazone oczy patrzace na mnie zza okularow w wychudzonej twarzy... Chcecie wiedziec jak wyglada zombie? Wpadnijcie do mnie...

sobota, 15 grudnia 2012

Nie moge uwierzyc... :(

Podejrzewam, ze wiekszosc z Was slyszala juz o szalencu, ktory w miasteczku Newtown, w stanie Connecticut wtargnal do szkoly i zastrzelil 20 malych dzieci? Ja uslyszalam dopiero wczoraj wieczorem bo w szpitalu nawet nie ogladalam wiadomosci... Ogladalam i plakalam. Tulilam Nika, a obok Bi robila rozgardiasz w pokoju. Oboje bezpieczni i szczesliwi...

To jest moj wlasny stan, stan w ktorym mieszkam... Zielony, piekny, przyjazny rodzinom... Przynajmniej zawsze tak o nim myslalam... Nigdy nie bylam w Newtown, wlasciwie to niewiele o nim slyszalam i nic dziwnego, bo to male, ciche miasteczko, ludzie zyja tam calkiem dostatnio i spokojnie. Nigdy bym nie przypuszczala, ze w takim miejscu moze dojsc do masowego morderstwa...

Bol rodzicow, ktorzy stracili swoje dzieci jest dla mnie nie do wyobrazenia... I to teraz, przed Swietami. Zaden czas nie jest odpowiedni na smierc dziecka, ale przed Bozym Narodzeniem musi to byc szczegolnie bolesne. Choinka stoi, prezenty pokupowane... Dla kogo? Zamiast na Pasterke Ci rodzice szykuja sie na pogrzeb... :(

My tez mieszkamy w spokojnym, malym miasteczku. Moje dzieci za kilka lat tez pojda do szkoly. Chcialabym odprowadzac je codzien na autobus bez strachu czy wroca do mnie bezpiecznie po poludniu. Chce wiedziec, ze zaden szaleniec mi ich nie odbierze...  I coraz czesciej stwierdzam, ze chcialabym ich zatrzymac w domu, nie spuszczac z oczu nawet na chwilke.  Tylko wtedy wydaja mi sie bezpieczni... Co sie dzieje z tym swiatem?

piątek, 14 grudnia 2012

Fota dla cioc :) i dopisek

Tak jak pisalam nie moge wgrac swoich zdjec. Ale jedna fotke Nika sciagnelam ze szpitalnej stronki (tyle, ze jest malutka). Dla blogowych cioc -  oto moj maly kawaler:



A ja nadal czekam na decyzje. Teraz jest 11 rano. O 6 rano poziom bilirubiny spadl, ale wyjeli malego spod lamp i chca sprawdzic czy zanadto nie wzrasta. Pobiora mu krew o 13 (jego male pietki sa juz calutkie poklute! :( ), zanim beda wyniki potrwa przynajmniej z godzine, wiec decyzja zapadnie pewnie okolo 15.
Rozmawialam z pielegniarkami i okazuje sie, ze takie "wynajecie" szpitalnego pokoju jest za darmo, tyle ze wtedy ja jestem juz oficjalnie wypisana i musze sama zadbac o swoje posilki, lekarstwa i inne pierdoly (co mi akurat zwisa i powiewa). Postanowione wiec. Jesli maly musi zostac, zostaje i ja, zeby kontynuowac karmienie piersia. Ale nadal trzymam kciuki, zeby jednak go wypisali...

Dopisek:


Hurra! Jedziemy do domku! Oczywiscie po wypisaniu miliona papierkow i kruczkow, ale jedziemy!!!

czwartek, 13 grudnia 2012

Samotnosc w szpitalu

Po pierwsze, odpisze hurtem na wszystkie komentarze pod poprzednim postem:

Bardzo dziekuje za wszystkie gratulacje od blogowych cioc!

Jestem jeszcze w szpitalu. Ostatnia noc, miejmy nadzieje. Mnie wypisza jutro napewno, juz nawet kilka pielegniarek i lekarzy zdziwilo sie, ze nie chce wyjsc wczesniej na zyczenie. Czuje sie w zasadzie dobrze, tylko jak chodze, to po paru minutach zszycie ciagnie mnie niemilosiernie, a jak dluzej posiedze, to potem przez chwilke chodze zgieta wpol jak stara babcia. :) Ale jest o niebo lepiej niz pierwszego dnia, kiedy z trudem doszlam do lazienki... Pielegniarki nie moga sie nadziwic, ze praktycznie nie biore srodkow przeciwbolowych, ja sama jestem zaskoczona...

Ze mna jest wiec niezle, ale z Nikiem troche gorzej. Nie jest mu nic powaznego na szczescie, ale ma zoltaczke i poziom bilirubiny na tyle wysoki, ze lekarz podjal decyzje o naswietlaniu. Zabrali mi go dzis na caly dzien, przywozili tylko na karmienia. :( Przed chwila sie dowiedzialam, ze beda go naswietlac calutka noc. Rano wyjma go spod lamp na kilka godzin i znow zmierza poziom bilirubiny, zeby zobaczyc czy nie skacze ponownie w gore. Dopiero wtedy lekarz podejmie decyzje o wypisaniu. Nie jest wiec pewne czy Nik wyjdzie jutro do domu. :( Podobno po calodobowym naswietlaniu, 95% dzieci pozbywa sie bilirubiny. Mam nadzieje, ze moj syn zmiesci sie w statystykach. Nie wyobrazam sobie wyjsc stad sama, chyba bym sie zaplakala... :( No i zostaje jeszcze kwestia karmien. Ja mam akurat naplyw mleka, mlody pieknie ssie, chce to kontynuowac... Oczywiscie jakby co, podadza mu sztuczne mleko, ale ja upieram sie przy karmieniu piersia... Jest tutaj opcja wykupienia pokoju w szpitalu, zebym mogla karmic mlodego, bo przyjezdzac co 2 godziny zupelnie nie ma sensu. Ale musimy sie dowiedziec ile taka przyjemnosc kosztuje, no i zalezy to od naplywu pacjentow, moga zwyczajnie nie miec miejsca... Poza tym tesknie za Bi, przez ostatnie 3 dni widzialam ja mniej niz godzine dziennie i brakuje mi tej mojej kaczerbichy... Juz sie nastawilam, ze w piatek do niej wracam, a tu taka niespodzianka... Ale w tej kwestii najwazniejszy jest oczywiscie Nik, Bi swietnie sobie beze mnie radzi, a Nik ma 3 dni i potrzebuje mamy non stop... :(

I siedzialam dzis caly dzien taka smutna, rozmyslajac co robic i oczywiscie jak to ja zamartwiajac sie na zapas... W dodatku M. urzadzil sobie wczoraj w pracy pepkowe (koledzy mu nie darowali, szczegolnie, ze urodzil sie SYN), wiec dzis nie nadawal sie do niczego. Przyjechal do mnie, owszem, ale przysypial na kanapie, a malego i tak nie bylo, wiec w koncu stwierdzil, ze pojedzie do domu przespac sie we wlasnym lozku. Zostalam wiec samiutka, szczegolnie, ze radze sobie tak dobrze, ze pielegniarki dzis prawie do mnie nie przychodzily. Dobrze, ze Nik byl wyjatkowo glodny i nienawidzi  swojeg inkubatora, takze "odwiedzal" mnie co 2 godzinki. :)

A na koniec zagadka:

Co robi Agata, kiedy siedzi sama w szpitalu i nie ma przy sobie nawet dziecka? I co robila Agata na porodowce, czekajac az przyjda silniejsze skurcze???
Robila wykresy do pracy magisterskiej, oczywiscie! To sie nazywa samozaparcie... :)

A zdjecie wgram dopiero z domu, bo mam problemy natury technicznej...

wtorek, 11 grudnia 2012

Witajcie! Przepraszam, ze chwilowo nie odpowiadam na komentarze, ani nie komentuje u Was, ale musze sie troche ogarnac. Moje wywolanie porodu zaczelo sie od samoistnego odejscia wod w nocy, a skonczylo na cesarskim cieciu. :( Moj drugi porod byl jeszcze "ciekawszy" od pierwszego. Ale to juz opisze w osobnym poscie.

Teraz najwazniejsze:
Maly Nik urodzil sie o 9:17 wieczorem w poniedzialek, z waga 3373 gram i dlugoscia 52 cm. Zapomnialam kabla do aparatu, ale jak maz go dowiezie to wrzuce jakas fote. :)

niedziela, 9 grudnia 2012

Na szybciocha

Melduje sie tylko krotko, bo siedze nad glupimi wykresami, ale musze chwilowo odparowac mozgownice. :)

Nie, nadal nie urodzilam. Wczoraj mialam takie klocie w podbrzuszu i pachwinach, ledwie chodzilam, myslalam, ze moze cos sie zaczyna, ale jak widac nie... No nic, poki zycia, poty nadziei. Jeszcze mam pol dzisiejszego dnia i cala noc. :) Troche jestem rozczarowana, ale nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo, no nie? Przynajmniej zrobie jeszcze troche tych wykresow, bo ze je wszystkie dzis skoncze to sie nawet nie ludze...

Poza tym nadal mam kupe rzeczy do zrobienia. Musze wyszorowac lazienke, nawlec nowa posciel, no i spakowac walizke! Uwierzycie, ze jeszcze nic nie spakowalam? ;) Zreszta tutaj to tylko rzeczy osobiste, wszystko inne jak koszule nocne, podklady, itp. daja.

Kupilismy dzis wozeczek dla lalek dla Bi, dostanie go pod choinke. Zalezalo mi, zeby zrobic to przed porodem, zeby moc obejrzec go w sklepie. Lubie zakupy przez internet, ale czasem to jak kupowanie kota w worku, nieraz chce osobiscie obejrzec zakup. Cale szczescie, ze Bi jest jeszcze na tyle mala, ze nawet sie bardzo nie zainteresowala tym co rodzice wkladaja do koszyka. Za rok to juz raczej nie przejdzie. :) Mielismy jechac potem po choinke, ale malza rozbolal brzuch (chyba ma stres przedporodowy), wiec zwinelismy sie do domku. W koncu jeszcze 2 tygodnie do Swiat, przyjdzie pora i na drzewko.

Ja za to jestem dziwnie spokojna. A moze po prostu nie mam czasu zeby siedziec i myslec o jutrzejszym dniu? Skupiam sie na innych rzeczach. Jedyne co czasem przemknie mi przez mysl, to ze bedzie mi brakowac Bi. Jak tak to narzekam, ze chcialabym dostac jeden wieczor wolny od zajmowania sie nia. I prosze, voila! Bede miala przynajmniej 2 takie wieczory, ba, 2 cale dnie! I teraz mi smutno... Nie da mi sie dogodzic po prostu. :)

Buziaki, trzymajcie jutro kciuki i do przeczytania kiedys tam! ;)

sobota, 8 grudnia 2012

O SigmaPlot poraz kolejny

Ech... Czy ten temat kiedys sie skonczy???

Jak niedawno napisalam, moj promotor chce poprawek do KAZDEGO z 131 wykresow. Do wiekszosci poprawki sa drobne (i wg mnie mozna sie bez nich obejsc), ale sa i moj promotor stanowczo sie przy nich upiera. No i wczoraj wieczorem postanowilam sie za nie zabrac z nadzieja, ze do porodu zrobie przymajmniej czesc. Taaa... Od poczatku mialam z tym programem same utrapienia, wiec czemu teraz mialoby byc inaczej?
Probna wersja, ktora mialam na kompie jest juz oczywiscie nieaktywna. Ale okazalo sie, ze po zalogowaniu sie na strone szkoly moge skorzystac z ich wersji (czemu ten dupek, moj promotor nie powiedzial mi o tym wczesniej???). No to wczoraj zalogowalam sie, troche mi zajelo, ale znalazlam dostep do programu i cala szczesliwa przystapilam do otwarcia i poprawienia pierwszego wykresu. I co? I JAJCO!!! Bo okazalo sie, ze wersja probna, w ktorej zrobilam wykresiki jest nowsza niz ta, ktora ma uniwerek. I ich program nie odczytuje moich wykresow!!! Noszszsz kurna!

Czyli co? Czyli musze wszystkie 131 wykresow zrobic OD NOWA... Czy musze dodawac, ze sie podlamalam (malo powiedziane...)? :(

piątek, 7 grudnia 2012

Polekarzowo i poszkolnie

Bylam dzis na obronie kolezanki. Ale jej zazdroszcze, ze ma to juz za soba!!! Pojechalam w sumie glownie, zeby zobaczyc sie z moim promotorem (pisalysmy u tego samego goscia) i wreczyc mu poprawki. Wykresow nie udalo mi sie nawet ruszyc, ale wiekszosc tekstu poprawilam, wiec chce zeby to sprawdzil, a nie wiem kiedy znow uda mi sie cos mu podrzucic. Przy okazji dowiedzialam sie, ze musze sie obronic do 4 lub 5 stycznia, inaczej caly moj wysilek pojdzie na marne. No i teraz wszystko zalezy od szacownego doktorka... Obrona polega tutaj na ustnej prezentacji i praca nie musi byc kompletnie skonczona zeby obrona sie odbyla. Ale to promotor decyduje kiedy jest juz na tyle niewiele poprawek, zeby sie obronic... Najgorzej, ze za 2.5 tyg Swieta i nie wiem jakie ten moj doktorek ma plany...

Teraz o lekarzu. Mialam dzis kolejne KTG (wszystko w normie), a przy okazji poprosilam, zeby sprawdzili rozwarcie. Juz mialam sie poddac bo okazalo sie, ze przywiezli jakas rodzaca karetka i caly oddzial postawiony byl w stan alarmu, ale wreszcie znalazla sie pani doktor, ktora podjela sie tego (jakze skomplikowanego) badania. :) No i dobrze, ze sie uparlam bo okazuje sie, ze mam juz 2 do 3 (jak to okreslila) cm, wiec nie musze przyjezdzac do szpitala w niedziele, tylko w poniedzialek rano (5:30!!!). Wyspie sie spokojnie we wlasnym lozku i zjem sobie kolacje i sniadanie (w szpitalu nie daliby mi nic az do urodzenia dziecka). Mam nadzieje, ze da mi to wiecej sily na porod niz poprzednim razem i obejdzie sie bez ssawki. Mowie Wam, niesamowicie poprawilo mi to humor! Dostalam nowej energii i w domu zabralam sie za sprzatanie, a Bi dzielnie mi "pomagala", czyli w sumie platala sie pod nogami. :)
Moze zreszta zaczne przez weekend rodzic sama, co jest niewykluczone skoro juz cos sie "ruszylo"? ;)

Humoru nie popsula mi nawet specjalnie wiadomosc, ze M. nie dostal calego tygodnia urlopu, chociaz to zakrawa na skandal, zeby robili laske, ze dadza BEZPLATNE dni wolne! Tzn. powiedzieli, ze nikt go oczywiscie nie zmusi do przyjscia do pracy, ale dali do zrozumienia, ze jesli nie przyjdzie to odbije sie to na jego karierze i podwyzce. Takie skur...! :( Wyglada wiec na to, ze juz od wyjscia ze szpitala czeka mnie samotna szkola przetrwania z dwojka dzieci, a myslalam, ze chociaz przez kilka pierwszych dni bede miala pomoc... :(

Czekaja nas wiec 2 dni latania. Trzeba zrobic zakupy na caly nast. tydzien, pogotowac posilki, ogarnac domek i zmienic posciel. M. przytaszczy z piwnicy kolyske, trzeba ja bedzie wytrzec z kurzu i poscielic. Musimy tez zrobic lekkie przemeblowanie. Przewijak z pokoju Bi powedruje do naszej sypialni (bo z doswiadczenia wiem, ze czeka mnie nocne przewijanie), a od nas do Bi przeniesiemy z kolei jedna z komod. A poza tym chcemy, poki nie mamy jeszcze noworodka, pojechac po choinke i ja ubrac oraz powiesic swiatelka na plotku z przodu domu. W tym roku to wszystkie swiateczne dekoracje, ktorych sie podejmujemy. :)

Nie wiem czy uda mi sie jeszcze odezwac przez weekend. Jak cos to trzymajcie kciuki w poniedzialek! :) A ja odezwe sie jak bede mogla. Moze nawet jeszcze ze szpitala, bo podobno maja tam darmowe wi-fi, ale nie gwarantuje. :)

czwartek, 6 grudnia 2012

Mikolaj

Starszy pan z siwa broda byl i u nas, a jakze. Mimo, ze tutaj wlasciwie nie obchodzi sie Mikolajek. Za pare lat bede musiala wymyslic jakies sprytne klamstewko, zeby podtrzymac tradycje. Podobnie jak zwyczaj dawania prezentow w Wigilie, bo tutaj daje sie je w pierwszy dzien Swiat, a wlasciwie to Mikolaj zostawia je w wigilijna noc. :)
No i zapowiedzialam juz mezowi, ze rok - dwa i trzeba bedzie i sobie podlozyc cos do butow. Inaczej dzieci szybko zacznal sie dopytywac czy mama i tata byli tacy niegrzeczni, ze nie dostaja prezentow... Bo szanowny Mikus kompletnie o nas zapomnial... W kazdym razie nie dostalismy po rozdze, to juz chyba cos... ;)

Tak wiec w tym roku jednak Mikolaj zawital tylko do Bi. I zupelnie ignorujac moje tradycje, zostawil prezenty kolo jej lozeczka (u mnie w domu dostawalo sie je do butow). W przyszlym roku to juz nie przejdzie. Butki beda pucowane az milo, w koncu na prezent tez trzeba sobie zasluzyc, a co! :) A wieczorem zajechal do nas dziadek, do ktorego tez, "przez pomylke" wpadl Mikolaj i zostawil prezent. :)

Bi dostala zolwia, ktorego skorupa ma otworki w rozne ksztalty i trzeba do nich dopasowywac klocki. Idzie jej calkiem niezle jak sie skupi i obawiam sie, ze zabawka szybko jej sie znudzi. :)

No i dostala swoje pierwsze swiecowe kredki! Niby zmywalne, ale nie mam ochoty ich przetestowywac pod tym katem. Stoje wiec jak cerber nad Bi za kazdym razem kiedy bierze je do reki. A musze przyznac, ze po otworzeniu pudelka i wreczeniu jej kartki spedzila dobre 15 minut smarujac kolorowe bazgroly. Jak narazie zniszczen mamy niewiele. Po ataku zlosci, jedna z kredek rzucona o ziemie polamala sie na 3 czesci. Bi zdolala sobie tez pomazac bluzeczke, bede miala okazje sprawdzic "spieralnosc" kredek. ;) No i zostala pomazana jedna z zabawek kiedy matka na chwile odwrocila glowe. Ech, przynajmniej to nie sciana ani zaden mebel... Ale to wszystko w ciagu 4 godzin po otrzymaniu prezentu, to co bedzie po kilku dniach???

A "dziadziowy" Mikolaj przyniosl lale, ktora po nacisnieciu brzuszka wydaje z siebie irytujacy ale cholernie zarazliwy chichot. Po prostu trzeba sie usmiechnac kiedy sie go slyszy! Dobra zabawka na ponure dni. :)

wtorek, 4 grudnia 2012

Po badaniach

No to jestem po USG i KTG...

Mlody wazy juz 100g wiecej (wg. USG) niz Bi w momencie narodzin, az strach sie bac ile jeszcze zdazy przybrac... Pozostaje mi tylko miec nadzieje, ze wszyscy ci lekarze i pielegniarki twierdzacy, ze kolejne dzieci rodza sie szybciej i latwiej, maja racje... :) Poza tym ustawiony jest idealnie do porodu i dodatkowo dal sobie nieskromnie zajrzec miedzy nozki, potwierdzajac, ze bez watpienia jest chlopcem. :) I jedno jest pewne, nie znosi jak mu cos ugniata "inkubator". Jak babka podlaczyla obydwa czujniki natychmiast zaczal szalec i nie przestal przez caly okres testu! :)

Mam jakies tam skurcze, ale wiekszosci z nich nie czuje, chociaz powychodzily na wykresie... Tak wiec nadal czekam. Jak cos, to w piatek kolejne KTG. Ciekawe czy doczekam? :) Raczej tak...

Bylam tez u promotora. Niestety nadal upiera sie przy swoich poprawkach. Ja uwazam, ze przynajmniej czesc z nich jest zupelnie niepotrzebna, ale nie bede sie klocic, bo nie chce, zeby facet mnie "znielubil". :) W piatek broni sie kolezanka i planuje tam byc (chyba, ze urodze). Do tego czasu mam nadzieje naniesc wiekszosc poprawek i oddac prace kolejny raz w rece promotora... Na kolejne sprawdzenie i zapewne kolejne poprawki...

Postanowilam wykorzystac kilka z uzbieranych dni urlopu i wzielam sobie wolne z pracy, juz do konca tygodnia. Dziwnie sie czulam mowiac czesc kolegom i wiedzac, ze nie zobacze ich do marca (no chyba, ze przyjade z wizyta, pochwalic sie dziecmi). Wiem, ze to zleci bardzo szybko, ale i tak mi jakos smutno. Lubie moja prace i wiekszosc ludziskow. :) Stwierdzilam, ze lepiej wykorzystam te ostatnich kilka dni przed porodem, siedzac nad praca magisterska (a wierzcie mi, wolalabym juz zasuwac do roboty). No i troche tez odpoczne, bo po odeslaniu Bi do opiekunki zawsze bede mogla sie zdrzemnac w srodku dnia, albo chociaz uwalic na kanapie z nogami w gorze. Trzeba nabrac sil na czas z noworodkiem. :) M. tez juz zlozyl u siebie podanie o tydzien urlopu (szkoda, ze bezplatnego) w nast. tygodniu. Tak wiec pomoze mi troche ogarnac nasza dwojke. Rany, nie moge uwierzyc, ze juz za pare dni bede matka DWOJKI dzieci!!! W tym jednego chlopca! Nic nie poradze, ze na mysl o synu nadal ogarnia mnie panika. O dziewczynkach wiem wszysko, jak pielegnowac, ubierac, czesac, bawic... Ale chlopak? Kompletna niewiadoma...

Poza tym niestety zlapalam wirusa od malej albo meza. Leci mi z nosa ciurkiem i czuje sie taka nie za bardzo. Siedzac w domu moze uda mi sie podkurowac do porodu... Obym tylko potem nie doprawila sie w szpitalu, bo po dzisiejszych wizytach przekonalam sie, ze maja tam strasznie zimno, brrr! A tutaj daja ci taka "seksowna" koszulke rozpinana z tylu, a do przykrycia lekki kocyk i tyle! Mam nadzieje, ze nikt nie bedzie protestowal jak zaloze wlasny puchaty szlafrok...

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Historia lubi sie powtarzac...

Dzis byl dzien rozczarowan...

Jestem po kolejnej wizycie u gina. Od zeszlego tygodnia zero postepu - 1 cm rozwarcia, szyjka wysoko. Tak wiec nie kwalifikuje sie do szybkiego wywolania... :( Powiedzialam doktorkowi, ze chcialabym urodzic w piatek i gdybym sie bardzo uparla to moze i zgodzilby sie, zeby wtedy wywolywac. Ale niestety powiedzial, ze jego doswiadczenie mowi, ze lepiej poczekac te kilka dodatkowych dni i zobaczyc czy moze cos zacznie sie "samo" dziac. Ale nie dluzej niz do 41 tygodnia. Wiec date wywolania wyznaczyl na nast. poniedzialek. Myslalam tez, ze skoro mam to male rozwarcie, to moze bede mogla stawic sie w szpitalu juz w dzien wywolania. Niestety, chca nadal zalozyc mi to lekarstwo (zebym to ja pamietala jak sie ono nazywa) na zmiekczenie szyjki macicy, wiec mam sie zameldowac na poloznictwie w niedziele po poludniu. :( Normalnie deja vu porodu z Bi. Oby tylko teraz wszystko poszlo nieco szybciej i latwiej i bez pomocy ssawki... No i bez cesarki, juz raczej wezme ta ssawke...

A w miedzy czasie, zamiast cieszyc sie z ostatnich dni spokoju, nalatam sie jak glupia... Musze jechac jutro na uczelnie bo mam pare pytan do promotora w zwiazku z poprawkami. Potem mam USG i KTG (chca sprawdzic jak miewa sie maluch i zmierzyc mniej wiecej jaki duzy szykuje sie chlop). A w piatek kolejne KTG, a dodatkowo kolezanka ma obrone, na ktora chce isc...

Tymczasem nie nadazam z poprawkami do mojej wlasnej pracy... Zamierzam pogadac jutro z szefem i jesli sie zgodzi wziac urlop do konca tygodnia (mam jeszcze uskladanych kilka dni wolnych), zeby nad nimi popracowac. Ale i tak marnie to widze... :(

Plakac mi sie chce... :(

piątek, 30 listopada 2012

A dzis Andrzeja!

Ledwo juz pamietam o tym dniu, tak dawno go nie obchodzilam. A kiedys strasznie lubilam wszystkie zwiazane z nim wrozby, czary, niewidy... :) Na codzien nie wierze w zadne horoskopy, ale w andrzejki to co innego. Z siostra i mama namietnie lalysmy wosk, a potem patrzylysmy na cien i zgadywalysmy co tez nam sie przytrafi w przyszlosci. Kiedys wyszedl mi zarys Stanow Zjednoczonych, przysiegam! :) Mialam tez talie run (juz nawet nie pamietam skad, chyba z jakiegos czasopisma) z objasnieniami, wiec losowalysmy tez runy. Potem byly imprezki ze znajomymi i wrozby w stylu "ktora laska pierwsza wyjdzie za maz". Glupotki jednym slowem, ale liczyla sie dobra zabawa... :)
A teraz zapominam, ze jest taki fajny dzien. Zreszta, nie znam nawet zadnego Andrzeja, wiec nie mam jak pamietac. Ale poczekajcie, niech no dzieciaki podrosna, to bedziemy razem lac wosk przez klucz! Mysle, ze maluchy beda zachwycone, w koncu tutaj takiej tradycji nie ma, wiec dla nich bedzie to zupelna nowosc i cos do opowiadania w szkole. :)

No i chyba zdecydowalismy sie na imie dla malego. Chyba, bo nie wykluczam, ze cos nam sie w ostatniej chwili odmieni... ;) Mimo, ze byl moim pomyslem, zrezygnowalam z Logana. Strasznie trudno jest zdrobnic to imie i brzmi zbyt twardo dla malego chlopca. Gdybym mogla urodzic od razu 13-latka, pasowaloby idealnie! :) A kilka dni temu, zirytowana nasza niemoznoscia podjecia decyzji, oswiadczylam, ze zdaje sie na slepy los. Jesli maly urodzi sie jeszcze w listopadzie, bedzie Colin. Jesli w grudniu, to na imie bedzie mu Nicholas! No i zostalo (u nas) okolo 3 godzin w 11 miesiacu roku, a oznak porodu brak. Wiec wyglada na to, ze bedzie maly Nikus. Juz chyba pisalam, ze to imie idealnie pasuje do grudniowego chlopca? A jeszcze jakby urodzil sie 6-ego, to w ogole! :) No i Nicholasa mozna skracac i zdrabniac na wszelakie sposoby, bedziemy miec znacznie wieksze pole do popisu niz z Bi. :) No chyba, ze w ostatniej chwili "wpadnie" nam jakies fajne imie...

A Bi pochorowala sie na dobre. Nos zatkany, pokasluje, a dzis wrocila od opiekunki marudna i jojczaca (mialam rano dylemat, ale nie miala goraczki, wiec zostala oddelegowana do dzieci). W koncu zaaplikowalam jej lekarstwo przeciwbolowe i pomoglo. Oczywiscie sama aplikacja odbyla sie na zasadzie tata trzyma, mama wciska znienawidzony "soczek", a dziecko drze sie, kopie i wyrywa. Ale dalismy rade... :) Zastanawiam sie tylko czy boli ja gardlo czy dziasla, bo od kilku dni reka bez przerwy laduje w buzi i podczas jedzenia tez gmera sobie tam lyzeczka. I tak jak pisalam w poprzednim poscie, wydaje mi sie, ze widze zarys gornych piatek...

Tak jak planowalam, wzielam dzis wolne, zeby popracowac nad poprawkami do magisterki. Udalo mi sie przebrnac zaledwie przez wstep. Za duzo tego, poza tym maz mnie rozpraszal... Moj drogi malzonek, nie nauczony przez zeszloroczne doswiadczenie, zawiesil karmnik dla ptakow. Oczywiscie zanim ptaszki odkryly zarcie, zrobily to wiewiorki. Paskudy uwiesily sie na karmniku i dalej wybierac nasiona! W ciagu 2 godzin wyjadly prawie polowe! M. nie mogl juz tego zdzierzyc i wracajac z silowni zajechal do sklepu. Wrocil z wiatrowka i pudeleczkiem srutu! I dalej czatowac, celowac i strzelac! Na szczescie ma "mietkie" serce i nie chce mordowac niesfornych gryzoni, tylko je troche postraszyc. Kupil wiec strzelbe o najslabszej nosnosci (tak to sie nazywa?). No i strzela obok wiewiorek, a nie bezposrednio w nie. Tylko nie wiem czy odniesie jakikolwiek sukces, bo narazie paskudy nie wydaja sie zbytnio wystraszone. Owszem, odbiegna kawalek, ale zaraz wracaja. Musialyby naprawde dostac po ogonach, to moze nauczylyby sie trzymac od karmnika z daleka... :)

Mnie za to zaczyna drapac w gardle. Oj, niedobrze... Zaraz ide poplukac sola... :(

czwartek, 29 listopada 2012

Takie tam pisanie

A tak sobie pisze. Bo lubie gledzic, a nie mam komu. Bo maz w pracy, Bi spi, zapiekanka wstawiona i mam czas zanim padne ze zmeczenia. Bo juz za "chwile" moge przez jakis czas miec go bardzo malo na pisanie...

Nie moge zabrac sie za korekte pracy. Wiem, czas leci, moge w kazdej chwili urodzic i bedzie jeszcze trudniej... Ale zalamala mnie ilosc poprawek i zwyczajnie podciela skrzydla. :( Po dokladnym przejrzeniu komentarzy promotora, zastanawiam sie po chusteczke ja mu dawalam cokolwiek wczesniej do poprawy. W tej chwili musze i tak wszystko niemal pisac od nowa. Nie mowiac juz o poprawie praktycznie KAZDEGO wykresu... Dlaczego? Bo mam nazwe odcinka rzeki na wykresach i w tytulach tychze. I sie powtarzaja. Ale on nie chce, zebym zmienila tytuly, nie, mam zlikwidowac nazwy na wykresach... No po prostu wziac dziada i udusic! Chodze wiec od poniedzialku wokol tej pracy jak kolo jeza i przymierzam sie i przymierzam i na tym sie konczy... Musze sie porzadnie kopnac w tylek, moze rusze... Wzielam wolne z pracy jutro z mysla, zeby popracowac nad tym jak Bi bedzie u opiekunki. Moze w srodku dnia latwiej bedzie mi zlapac motywacje niz wieczorem, kiedy i tak padam na nos...

A Bi od wczoraj smarcze, a dzis dodatkowo pokasluje. Mam nadzieje, ze to tylko gluty splywaja jej takze gardlem. Oczywiscie grucha jest wrogiem numer jeden, podobnie jak zwyczajna chusteczka do nosa... M. nadal kaszle, chociaz antybiotyk na zapalenie oskrzeli skonczyl 2 dni temu... A ja czekam i jak tylko nos mi sie lekko przytka, to wpadam w panike... Wirusy nie odpuszczaja i czekam z utesknieniem na mrozy. Moze wybija czesc tego dziadostwa...

W sobote mamy z M. 5 rocznice slubu cywilnego. :) Nie do wiary, ze to juz 5 lat... Na swietowanie nie ma jednak szans. Nie mam sily, poza tym nie ma chetnych na zajecie sie Bi, a wypad gdziekolwiek z nia to bardziej mordega niz przyjemnosc. A zreszta, rocznice powinno sie swietowac we dwoje... Ale znajac pamiec i odwrotny romantyzm M., nie doczekam sie nawet kwiatka... Za to umowilam sie do fryzjera, wiec moze choc tam mnie wypieszcza... :)

Oglaszam, ze jestesmy gotowi na malego (synu, slyszysz?)! Wczoraj kupilismy wreszcie ostatnie brakujace drobiazgi, czyli smoczek (nie jestem ich wielka zwolenniczka, ale na niektore dzieci nie ma innej rady) i bujak. Niech go tylko M. zlozy i zobaczy czy dziala, zeby potem nie bylo niespodzianek.
Przy okazji kupilismy Bi prezenty na Mikolajki. U mnie w rodzinie dzieciaki dostawaly 6 grudnia tylko slodycze, ewentualnie jakis drobiazg, a glowny prezent byl pod choinke. Za to u M. prezent byl na Mikolajki, a na Gwiazdke juz nic. Myslalam, ze to tylko w jego rodzinie, ale ostatnio przeczytalam cos podobnego u Klarki. Wiec moze taka jest tradycja na poludniu Polski? Jak to bylo u Was w domach? My zdecydowalismy pojsc na kompromis i wyglada na to, ze nasze dzieciaki (szczesciarze!) beda dostawac prezenty i 6 i 24 grudnia. W kazdym razie na Mikolajki Bi dostanie drewnianego zolwia, ktorego skorupa ma otwory z roznych ksztaltow geometrycznych i do tego odpowiednie klocki oraz (o zgrozo!) kredki swiecowe. Az sie boje, ale po pierwsze pediatra truje nam o kredkach juz od jakiegos czasu, a po drugie sama jako dziecko uwielbialam rysowac i kolorowac i nie chce pozbawiac swojego dziecka tej radosci. Bedziemy musieli po prostu miec Bi stale na oku kiedy bedzie bazgrolic. I mysle, ze wystarczy, ze kilka razy kredeczki jej sie zabierze, a szybko nauczy sie nie brac ich do buzi i rysowac tylko po kartce. A na Gwiazdke chce zamowic jej wozeczek dla lalek. :)

A w niedziele Bi konczy 19 miesiecy. Kolejny miesiac minal jakby go nie bylo... Nie wiem czy uda mi sie napisac podsumowanie, bo przeciez chodze w dwupaku z tykajaca bomba zegarowa. :) Moze wiec wcisne co nieco tutaj...
Wczoraj dane mi bylo uslyszec najpiekniejsze slowa na swiecie. Bi przeleciala przez dom jak huragan wolajac "mama, MAMA!!!", po czym wpadla do lazienki, zlapala mnie za palec i zaciagnela do pokoju, zeby pokazac, ze polozyla misia na poduszke. Po czym przekomicznie przylozyla palec do ust pokazujac, ze ma byc cicho bo misio spi. :) Wydaje przy tym dzwiek, cos na ksztalt "chaaa...". I wbrew pozorom ma to sens, bo w jednej z jej angielskich ksiazeczek, jest starsza dama mowiaca "hush (czyt. hasz)!", a Bi ta ksiazeczke wprost uwielbia. Ale wracajac do "mama". Absolutnie nie przyjmuje do wiadomosci, ze mogl to byc zwykly przypadek! ;) Co prawda od tamtego momentu sie nie powtorzylo...
Poza tym ulubiona zabawa ostatnio to ubieranie/ rozbieranie. I o ile Bi jest calkowicie usatysfakcjonowana kiedy przelozy bluzke przez glowe (rekawy moga sobie latac luzno, kto by sie tam nimi przejmowal), to namietnie probuje nakladac spodnie i buty (ze zdejmowaniem juz sobie radzi).  Niestety to jest juz wyzsza szkola jazdy i Bi po kilku minutach wscieka sie i zaczyna kopac garderobe i wrzeszczec. Potem przychodzi po pomoc, ale ubrana natychmiast wszystko zdejmuje i zaczyna zabawe od poczatku... I tak w kolko...
Z mowa nadal jest na bakier. Doszlo nam slowko "opa" (brzmiace w ustach Bi "abu"), ktorym cierpliwie szantazowalam moje dziecie, proszac aby je powtorzyla za kazdym razem kiedy chciala wejsc na kanape. No i dopielam swego, ale Bi nie kuma narazie, ze to slowko ma sygnalizowac chec bycia podsadzonym. Uzywa go zarowno jak chce sie gdzies wdrapac, jak i zejsc na dol. :)
A zeboli mamy juz 12, doszly nam gorne czworki. I, o ile sie nie myle, gorne piatki tez sie pchaja.

A na zakonczenie. Mam dosc bycia w ciazy!!! Kurcze jak te ostatnie dni sie dluza!!! Jestem opuchnieta, wiecznie na bezdechu i wykonczona! Ja juz nie chodze, ja kolysze sie jak kaczuszka!!! I do szewskiej pasji doprowadzaja mnie ludzie (glownie moj szef, ale tez i maz, a on powinien wiedziec lepiej) twierdzacy, ze swietnie wygladam, ze wcale nie widac iz jestem pare dni od terminu i ze doskonale znosze swoj stan bo wcale sie nie skarze! A co, mam siedziec za biurkiem i szlochac??? A zreszta, marudze wystarczajaco na tym blogu...

wtorek, 27 listopada 2012

Co nieco o milosci macierzynskiej

Kilka tygodni temu Ola zamiescila bardzo ciekawy post, o tym jak ksztaltowaly sie i ksztaltuja jej uczucia w stosunku do jej pociech. Zaraz po przeczytaniu chcialam podzielic sie wlasnymi przemysleniami, ale jak zwykle zabraklo mi czasu, zeby zebrac mysli. Nie zapomnialam jednak o tym, bo temat jest ciekawy.

W ogole to dziekuje Olu i Ttigress za podobne posty. Nie kazda kobieta, szczegolnie wsrod stereotypow Matki Polki, ma odwage przyznac, ze nie zakochala sie w swoim dziecku od pierwszego wejrzenia.

Slyszy sie wielokrotnie, ze kobiety twierdza, ze kochaly swoje dziecko jeszcze przed jego narodzinami. Albo, ze zalala je fala milosci jak tylko spojrzaly na czerwonego, pomarszczonego noworodka, pokrytego mazia i polozonego im na brzuchu. Taa... Nie kloce sie, nie neguje. Pewnie sa kobiety dla ktorych nie ma w tym nic dziwnego i ktore wlasnie w ten sposob to odczuly. Wiem jedno, ja do tego klubu nie naleze . :)

A jak to bylo ze mna? Hmm... Wszyscy, ktorzy czytaja mojego bloga wiedza, ze taka ze mnie Matka Polka jak z koziej dupy trabka... :) Mimo, ze Bi jest dzieckiem zaplanowanym, wyczekanym, wymodlonym, ze to nasz maly cud. Pisalam juz o tym, wiec nie bede sie powtarzac, przejde do sedna.

Zaczne od tego, ze w tej chwili kocham moja coreczke nad zycie. Przytulam ja, caluje kazdego dnia dziesiatki razy, powtarzajac az do znudzenia, ze jest moim najdrozszym promyczkiem. Jestem nerwowa, nie mam za grosz cierpliwosci, czesto sie na nia wydre, ale nie moge sobie wyobrazic, ze mialoby jej nie byc. Co nie znaczy, ze nie wyobrazam sobie jak wygladaloby moje zycie bez niej. Wrecz przeciwnie, wyobrazam to sobie i wyglada to jak sielanka: spokoj, cisza, porzadek, spontaniczne wypady i egzotyczne wycieczki... Z drugiej jednak strony jest comiesieczny smutek po dostaniu wiadomo czego. Ze znow sie nie udalo... I ta tesknota za czyms nie do konca okreslonym...

W kazdym razie w koncu mi sie udalo, zaszlam w ciaze i zaczelo sie dlugie oczekiwanie. :) I chociaz tak na to czekalam, to strach o malucha paralizowal wszystko inne. Ja nawet nie pozwalalam sobie na pomyslenie, ze kocham to nienarodzone dziecko, bo w kazdej chwili oczekiwalam, ze poronie, niedonosze i koniec! Coz, ciaze nie tylko donosilam, ale i przenosilam i wtedy dopiero sie zaczelo! Nie poczulam przyplywu milosci macierzynskiej kiedy wreszcie podano mi Bi po porodzie. Wlasciwie to nawet tego nie pamietam. A przez nastepne kilka miesiecy jedyne co czulam to strach i niechec. Na poczatku balam sie jej dotknac, balam sie ja obudzic, balam sie, ze znow bedzie wrzeszczec... Nienawidzilam tego ciaglego braku czasu, nawet na podstawowe czynnosci higieniczne. Cieszylam sie z powrotu do pracy bo dawal mi on 8 godzin dziennie odpoczynku od rozdarciucha... Bi zdecydowanie byla trudnym noworodkiem, okropnym niemowleciem. Rozwijala sie ksiazkowo, ale za to charakterek od poczatku miala, ze ho ho! To dziecko po prostu caly czas sie darlo, domagalo noszenia i Bog wie czego innego! I teraz, z perspektywy czasu stwierdzam, ze czulam sie za nia odpowiedzialna, opiekowalam sie nia najlepiej jak umialam, ale ja jej nawet nie lubilam. Denerwowal mnie jej placz, nienawidzilam wstawac do niej w nocy, nieraz przyszlo mi do glowy, zeby rzucic nia o sciane, to moze sie wreszcie zamknie (!)... Tak naprawde dotarlo do mnie pomalu, ze kocham to dziecko, kiedy Bi miala okolo roku. Dopiero kiedy zaczela przesypiac noce, chodzic, rozumiec co sie do niej mowi, zaczelam cieszyc sie macierzynstwem i w koncu "polubilam" swoje dziecko. Tak dlugo mi to zajelo... I kazdemu potencjalnemu rodzicowi mowie szczerze o moim doswiadczeniu. Jedna kolezanka po wysluchaniu moich wywodow sama stwierdzila, ze odechcialo jej sie dzieci. Nie bylo to dokladnie moim zamiarem, ale powiedzialam jej, ze jestem po prostu szczera i przedstawiam wersje macierzynstwa, o ktorej malo sie mowi bo kobiety wstydza sie i boja, ze zostana niezrozumiane i z gory negatywnie osadzone.

No dobrze, a jak to sie stalo, ze dziewczyna z takimi pogladami jest tydzien przed terminem drugiego porodu? Coz, wpadka, przypadek... :) Zabraklo instynktu samozachowawczego. Po prostu, po 3 latach staran o Bi, stwierdzilam, ze jezeli w ogole kiedys zajde drugi raz w ciaze, to znow zajmie mi to dobrych kilka lat. Tak wiec odpuscilam sobie antykoncepcje... I prosze, zycie pelne jest niespodzianek! :) W kazdym razie teraz tez nie odczuwam jakiejs szczegolnej wiezi z tym maluchem w brzuchu. Lubie jak sie kreci (ale nie za bardzo), bo wtedy wiem, ze wszystko z nim w porzadku. Ale poza tym to mam tyle zajec z praca, Bi i magisterka, ze ta ciaza i dziecko sa takie zapomniane i zepchniete na dalszy tor. Az czasem zal mi malego jak sobie to uswiadomie. :)

Ciekawe jak to bedzie po porodzie? Cdn. ;)

poniedziałek, 26 listopada 2012

Swieta i po swietach + dopiski x 2

Jestem, jestem, nadal w dwupaku. I marudna jak cholera...

Dlugi weekend minal jak z bicza trzasnal. I byl w sumie taki sobie... Stwierdzam, ze 9 miesiac ciazy to nie pora na stanie caly dzien w kuchni. Kiedy w czwartek nadeszla 5 po poludniu i czas bylo zasiasc do uroczystego obiadu, bylam tak wykonczona, ze nawet za bardzo nie mialam apetytu... Oczywiscie wiem, ze sa kobiety, ktore zajmuja sie gotowaniem, sprzataniem i starszymi dziecmi az do samego rozwiazania, bo ich mezowie nie maja o niczym pojecia lub sa zwyklymi sku***mi. Ale ja jestem rozpieszczona... Padlam tego dnia o 9 wieczorem, zaraz po Bi.

Piatek zaczal sie niezle bo mezus zajal sie Bi i pozwolil mi tym samym pospac do 9. Juz nie pamietam kiedy ostatnio tyle spalam. Zostalam obudzona przez slodkie przytulaski, buziaki i wszystkie 12 zabkow szczerzacych mi sie prosto w twarz, kiedy Bi w koncu zalapala, ze matka jest w domu, tylko chowa sie pod koldra. :)

A po poludniu spojrzalam na znajome blogi i przeczytalam o malym Bartusiu - Szprotce. I to byl koniec dobrego humoru na ten weekend... Ja tez sledzilam ta historie i trzymalam kciuki. Cieszylam sie, ze zabrano pieniadze na operacje. Myslalam, ze teraz juz wszystko bedzie dobrze. Nie bedzie... Wieczorem dlugo nie moglam zasnac... Myslalam o moich wlasnych dzieciach. Slyszalam Bi posapujaca w swoim pokoju, maluch wiercil mi sie w brzuchu. I myslalam o rodzicach Bartusia... To musi byc straszne uczucie stracic dziecko, potworne. Takiej pustki nie da sie zapelnic, nawet jesli ma sie ich kilkoro. Na zawsze zostanie niezagojona rana w sercu... Przez reszte weekendu wracalam myslami do malej, dzielnej Szprotki, ale chociaz mam nadzieje, ze jest on teraz w lepszym miejscu, nie potrafie opedzic sie od mysli, ze los nie jest sprawiedliwy... :(

A za chwilke musze urwac sie z pracy i jechac na kontrole. Trzymajcie kciuki, zeby bylo chociaz maciupenkie rozwarcie i zebym mogla umowic sie na wywolanie na piatek... Chociaz, znajac moje szczescie, to nic sie nie "ruszylo" i przenosze kolejna ciaze... Postaram sie dac znac jak wroce...

Dopisek 1:

Jestem po lekarzu... Mam rozwarcie na okolo 1 cm, ale to za malo na wywolanie. Musze miec przynajmniej 2 cm, inaczej przy wywolaniu dwukrotnie wzrasta ryzyko koniecznosci przeprowadzenia cesarskiego ciecia... Swoja droga to mogliby mi raz powiedziec wszystko od poczatku do konca. Bo najpierw slysze, ze moge zazyczyc sobie wywolanie. Super, kiedy? No, niestety, musi byc chociaz lekkie rozwarcie... Ok, mam rozwarcie. No niestety musi byc wieksze... Ciekawe co uslysze jak w przyszlym tygodniu bedzie rzeczywiscie na 2 cm?
Teraz stwierdzam jednak, ze moze to i dobrze, ze nie ustalilam wywolania na piatek, poniewaz sprawdzilam skrzynke mailowa i:

Dopisek 2:

Dostalam poprawki do pracy od promotora. On mnie wykonczy po prostu! Oczywiscie najwiecej komentarzy ma do wykresow i oczywiscie chce kupe dodatkowych, a spora czesc porozdzielac! Ja sie zalamie... Nie wiem kiedy ja mam to zrobic, przestac spac czy jak? A zreszta, nawet to nie pomoze bo nie mam juz przeciez glupiego SigmaPlot na laptopie...

Bez dwoch zdan, wesolo mi sie tydzien zaczyna... :(

środa, 21 listopada 2012

Przemyslenia roznorakie

Od poniedzialku nie pisalam, mimo, ze mialam troche czasu. Musialam przegryzc sprawe tej nieszczesnej pracy magisterskiej i (chyba to "zasluga" hormonow ciazowych) ryczec mi sie chcialo ze zlosci! Chyba jednak nie uda mi sie obronic do konca semestru (konczy sie jakos przed Bozym Narodzeniem), a wszystko przez nieslownosc mojego promotora... Kiedy w zeszly wtorek dawalam mu prace do ostatecznych poprawek, powiedzial, ze sprawdzi ja przed Swietem Dziekczynienia. W poniedzialek pojechalam na uczelnie zeby mu sie przypomniec i co sie okazuje: "och nie, przed swietem nie ma szans, po swiecie...". No bosko po prostu, tylko, ze listopad pomalu sie konczy, ja moge w kazdej chwili urodzic, a musze miec czas na naniesienie poprawek, a promotor znow czas na ich sprawdzenie i dopiero wtedy wyznaczy date obrony... A zostaly jakies 3, gora 4 tygodnie w semestrze... Jak nie obronie sie do jego konca, bede musiala wziac dodatkowe przedmioty, a na to, pracujac na pelen etat i przy dwojce malych dzieci, nie mam czasu. Wyszlo mi przydlugo, ale w skrocie, jak sie teraz nie obronie, to moge sie pozegnac z magistrem. A wychodzi na to, ze nie zdaze... :(

No dobrze, wyzalilam sie, teraz moge poruszyc weselsze tematy.

Jak napisalam wyzej, mamy jutro Swieto Dziekczynienia, potocznie zwane swietem indyka. Nazwa wziela sie (podobno) od pierwszych kolonistow, ktorzy przetrwali tylko dzieki polowaniom na te ptaszyska, inaczej pomarliby z glodu na nowym kontynencie. :) Swieto Dziekczynienia jest uznawane za najwazniejsze swieto rodzinne w roku. W koncu tyle jest tutaj wyznan, ze tylko niektorzy swietuja Boze Narodzenie, czy Hanukke, ale Thanksgiving obchodza wszyscy. Co ciekawe, swieto to zupelnie nie ma tej calej otoczki komercyjnej, wszyscy wskakuja w atmosfere bozonarodzeniowa, zaraz po Halloween.
Jak sama nazwa wskazuje, tradycyjnie piecze sie tu indyka. Lub, co tez jest bardzo popularne, smazy sie go w specjalnych garach wypelnionych olejem. Podobno ptaszek wychodzi wtedy mniej suchy. Nie wiem, nie probowalam, za to z wiadomosci wiem, ze w samym naszym Stanie, co roku wybucha kilka pozarow zwiazanych z uzyciem tych "indyczych frytkownic" (nie wiem jak to lepiej nazwac). :) My Swieto Dziekczynienia mocno spolszczamy, z racji tego, ze zadne z nas nie przepada za indykiem (miecho zawsze wychodzi suche), a poza tym bedzie nas niewielkie grono ( 3 dorosle osoby + Bi). Planuje ugotowac bigos, upiec szarlotke (ktora zreszta "chodzi" za mna juz od jakiegos czasu), a upieczona piers z indyka chce pokroic w kostke i dodac do salatki, zeby jakis element "indyczy" w menu sie znalazl. I to wszystko, na wiecej nie mam ani sily ani ochoty. Natomiast chetnie sie naciesze dlugim weekendem, bo piatek tez mamy wolny. :)

W poniedzialek bylam na kolejnej wizycie lekarskiej. Nadal wszystko w porzadku, maly kopie bez przerwy i widocznie mu tam dobrze, bo nie spieszy sie z wyjsciem. Za to podjelam decyzje w zwiazku z wywolaniem, oczywiscie jesli moje cialo zechce wspolpracowac. W poniedzialek zmierza mi rozwarcie i jesli bedzie chociaz male, malusienkie, to chce wyznaczyc wywolanie na nastepny piatek. Oczywiscie mozna sie klocic, ze naturalny porod jest najlepszy, ale dla mnie, na dzien dzisiejszy wywolanie jest wlasciwa decyzja. Po pierwsze maluch jest juz w pelni rozwiniety i w tej chwili wylacznie rosnie i nabiera masy. Kazdy tydzien w brzuchu = coraz wieksze i trudniejsze do "wypchniecia" dziecko. Po drugie, poniewaz nadzieja umiera ostatnia, caly czas licze, ze moze z wielkim fuksem wyrobie sie z ta praca, wiec nie chce zeby mi potencjalnie porod kolidowal z obrona. Wole miec juz dziecko po tej stronie brzucha i wiedziec na czym stoje. Ale najwazniejsza chyba przyczyna jest Bi. Po prostu nie ma sie nia kto zajac jesli nagle zaczne rodzic. A chcialabym oczywiscie zeby M. byl ze mna przy porodzie. Z rodziny mamy tu tylko mojego tate i ciocie M., ale zadne z nich nie kwapi sie, zeby zajac sie mala przez caly dzien, poza tym oboje pracuja. Wiec piatek pasowalby najbardziej. Bi bedzie u opiekunki, a po poludniu ktos juz sie znajdzie, zeby sie nia zaopiekowac dopoki M. nie bedzie wolny. A potem oczywiscie bylby weekend i M. nie musialby zwalniac sie z pracy, zeby zajac sie corka i spedzic troche czasu w szpitalu ze mna i malym.
Oczywiscie to sa tylko moje wewnetrzne debaty, wszystko bedzie zalezec od rozwarcia. :)

Co jeszcze? Z Bi robi sie takie smieszne dziecko, wszedzie jej pelno! Po przekroczeniu tego magicznego poltora roku, nagle zupelnie niespodziewanie zaczyna zachowywac sie bardziej jak dwulatek niz roczniak. Biega, wspina sie po meblach, tanczy w kolko, lub kreci glowa i zasmiewa sie, kiedy pozniej traci rownowage. Bez przerwy nadaje cos po swojemu, a gestem potrafi juz jasno wyrazic co chce (lub nie). Poza tym, nie chce jej przechwalic, ale ostatnio jakby mniej wrzeszczy, a jak juz sie zlosci to placze, ale nie wpada tak czesto w histerie. Moze dlatego, ze bardziej interesuja ja teraz zabawki i mozna latwiej odwrocic jej uwage, przez poproszenie, zeby przyniosla puzzle, albo zeby polozyla misia spac, bo jest zmeczony. :) No i nasladuje mnie na kazdym kroku, co bym nie robila, ona powtarza gesty. Najbardziej oczywiscie lubi pomagac w sprzataniu i w kuchni. Szkoda, ze za mala jest jeszcze zeby dac jej cos naprawde konkretnego do zrobienia... :)

A dzis w drodze do pracy zauwazylam, ze na jednej radiostacji graja koledy, non stop. Troche wczesnie jak dla mnie, po 1 grudnia juz lubie czuc atmosfere Swiat, ale 21 listopad to lekka przesada. Poza tym ta radiostacja puszczala naprawde fajne kawalki, a teraz nie uslysze tam juz nic "normalnego" do 26 grudnia... :)

Tak wiec zegnam Was do poniedzialku! Raczej pisac nie bede, najwyzej skrobne jakies komentarze kiedy M. bedzie drzemal. :)

Happy Thanksgiving! ;))

poniedziałek, 19 listopada 2012

Liebster Blog

Czas na kolejna nominacje! Dostalam ja od Simery. Dumna jestem z siebie jak nie wiem co, bo nie zajelo mi 2-3 miesiecy, zeby na nia odpowiedziec. :)

A o to i ona:

 
 
Poniewaz zasady tej zabawy sa nieco bardziej pokrecone, wiec skopiuje je bezwstydnie od Simery:
 
Nominacja ta jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Przyznaje się ją bloggerom o mniejszej liczbie obserwatorów, co daje możliwość ich rozpowszechnienia.
Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która nas nominowała. Następnie nominuje się kolejnych 11 osób oraz zadaje się im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który nas nominował.
 
A wiec, najpierw pytania Simery:
 
1.Jesteś brunetką/blondynką i preferujesz brunetów/blondynów?
Jestem blondynka, peferuje brunetow, ktorymi byla zdecydowana wiekszosc moich eksow i nie wiem jakim cudem wyszlam za blondyna. :)

2.Ciekawie zapowiadającą się znajomość internetową szybko "realizujesz"i spotykacie się na kawe czy przeciągasz to w czasie, flirtujesz bądź zwodzisz go wirtualnymi randkami?
Przeciagam w czasie bo zazwyczaj nie ufam za bardzo osobom poznanym w sieci, musi minac troche czasu zebym odwazyla sie spotkac z nimi w "realu".

3.Kolejnosć marzeń do zrealizowania…najpierw te przyziemne,w miare dostępne czy te górnolotne i trudne do spełnienia?
Jestem realistka i zabieram sie tylko za rzeczy, ktore mam szanse osiagnac. :)

4.Jaki strój na panieńskie koleżanki?Odważny look,czy klasyczna mała,czarna?
Klasycznie, nie lubie sie wyrozniac z tlumu. :)

5.Buty na obcasie czy flat?Nie chodzi mi co nosisz tylko jakie wolisz.
Sama wole plaskie bo mam plaskostopie i na obcasach wytrzymuje najwyzej godzinke. I jakos od zawsze tryb zycia zmuszal mnie do noszenia wygodnego obuwia. Ale zawsze podziwiam szpilki lub koturny u innych przedstawicielek plci pieknej.

6.Pazurki,naturalne,zawsze pomalowane,czy full opcja tipsy,żele i wzorki?
Naturalne, nie znosze malowac paznokci, zawsze mam wrazenie, ze sie "dusza" pod lakierem.

7.Sposób na weekend.. to wypad za miasto na łono natury,czy zakupy,głośna impreza czy kolacja w ekskluzywnej knajpie?
Zdecydowanie wypad na lono natury, najlepiej na wedrowke z plecakiem. Ale na noc powrot do domku, albo chociaz do wygodnego pensjonatu, biwakowac juz nie lubie. :)

8.Dusza towarzystwa czy trzymasz się na boku.
Z boku niestety, jestem bardzo niesmiala.

9.Marzyłas w młodszym wieku o karierze gwiazdy?Kim chciałaś być i jak to sobie wyobrazałaś?
Nieee, takich aspiracji to nigdy nie mialam. :)

10.Dałabyś szanse facetowi z dzieckiem?
Trudne pytanie, bo to zalezaloby od wielu czynnikow, w szczegolnosci od wieku i zachowania dziecka i podejscia ojca. Ale mysle, ze dalabym szanse takiemu zwiazkowi, bo znam jednego samotnego tatusia (tzn. teraz juz powtornie zonatego) ktory, oprocz tego ze zycie osobiste mu sie troche poplatalo, jest wspanialym facetem.

11.Osiągnięcie jakiego wieku budzi w Tobie trwoge i przerażenie?
Hihi, na dzien dzisiejszy 40!
 
Uff... No to teraz kolej na moje pytania. Przy okazji nagne troche zasady, bo nie nominuje nikogo w szczegolnosci. Ta zabawa krazy po blogowisku od okolo miesiaca i wiekszosc byla juz do niej nominowana. Nie chce nikomu dokladac "roboty", wiec nie nominuje osob poprzednio wybranych, ani tych, ktore nominowalam do poprzedniej zabawy. Za to zapraszam do gry wszystkich chetnych! :) Odpowiadajcie na swoich blogach lub w komentarzach!
 
Nie jestem zbyt kreatywna osoba, wiec moje pytania beda pewnie przypominac "zlote mysli" z podstawowki (czy ktos to jeszcze pamieta?). Oto jak gleboko siega moje wscibstwo:
 
1. Prawdziwe imie (dla osob uzywajacych nick'a)?
2. Przedzial wiekowy, np. 20-25, 25-30, itd. lat?
3. Brunetka, szatynka czy blondynka?
4. Twoj zawod lub wyksztalcenie?
5. Ukochana ksiazka/ autor?
6. Wymarzone wakacje?
7. Pies, kot, czy inne stworzonko?
8. Mieszkanie w miescie czy domek na wsi?
9. Ulubiony trunek?
10. Na codzien lubisz ciuszki ozdobne i eleganckie, czy raczej wygodne i sportowe?
11. Logan, Colin czy Nicholas?
 
A w ostatnie pytanie sprytnie wkrecilam referendum na temat imienia dla naszego synka. :) Nadal nie mozemy sie zdecydowac. Jak narazie stanelo na tych 3 imionach. Wlasciwie to zrezygnowalismy z "polsko" brzmiacego imienia bo te, ktore podobaly sie mnie, nie odpowiadaly M. I odwrotnie... Moze to i dobrze, ze nie mieszkamy w Polsce? Dopiero bylby dylemat. :) Decyzja, bez wzgledu na opinie publiczna bedzie nasza, ale ciekawa jestem Waszego zdania. :)

piątek, 16 listopada 2012

Kolejna zalegla nominacja :)

I znowu od Joasi (rozpiescilas mnie kochana!) ;)




Wyroznienie dostalam we wrzesniu. Nie moge uwierzyc, ze juz tyle czasu minelo...

Nie za bardzo kojarze zasady tej nagrody, ale chyba nie ma tu szczegolnych wymagan. Dziekuje nominujacemu i przekazuje wyroznienie dalej, dowolnej ilosci osob. Latwizna! ;)

A wiec po pierwsze: Joasiu, bardzo, bardzo dziekuje za nagrode! Ciesze sie niezmiernie, ze uwazasz moj blog za tryskajacy humorem i to na tyle, zeby przyznac nominacje! Pierwsza babeczka wraca do Ciebie!

A teraz pozostali, czy raczej pozostale, bo jakos babski klub mi sie tu robi... ;) Najchetniej nominowalabym wszystkie blogi, ktore czytam, bo wszystkie sa mi bardzo bliskie, ale wtedy przyznawanie nominacji zajeloby mi cala noc, wiec musze z lekka zredukowac liste. :) A wiec:

Dla Bajki, poniewaz mala Emilka (choc nigdy jej nie widzialam) z opowiastek brzmi slodko jak ta babeczka z obrazka. :)
Dla Idy, za regularna dawke dzieciecego humoru slowno - sytuacyjnego. :)
Dla Dorotki, bo jest dla mnie matka idealna i niedoscignionym wzorem do nasladowania. No i za te wszystkie Fasolkowe przeboje. :)
Dla Akularka (wiem, ze "slodki" srednio pasuje do Twojego bloga, ale MUSIALAM go nominowac, no po prostu musialam...), bo przy czytaniu jej postow przy porannej kawie regularnie opluwam ze smiechu monitor. ;)
Dla Klarki, za cudowne opowiesci o kotach i smieszna lecz jednoczesnie wzruszajaca historie o Krysi i Rysiu. :)
Dla Martusi, poniewaz jestem pod ciaglym (pozytywnym) wrazeniem, ze jedna kobietka moze ogarnac dom, meza i czworo dzieci i nie zwariowac. :)
i
Dla Hani za cudowna, ciepla madrosc zyciowa i piekne wiersze.

Gratulacje!

PS. Zostala mi jeszcze nominacja od Simery, ale zajme sie nia juz po weekendzie... Musze przyznac, ze te blogowe gry i wyroznienia sa dosc czasochlonne. :)

czwartek, 15 listopada 2012

Versatile Blogger


Do tej nagrody zostalam nominowana przez Joasie (mame blizniat i malej Lili) jeszcze w sierpniu... I szczerze bije sie w piersi, ze odpowiadam dopiero teraz. Przepraszam Joasiu! ;)

Warunkiem nagrody jest podanie 7 rzeczy, ktorych o mnie nie wiecie i nominowanie kolejnych 7 osob. :)

No i stwierdzam, ze jestem strasznie nudna, poukladana osoba, ktora prowadzila (przynajmniej dotychczas) zycie o polocie flakow z olejem... Bo staralam sie znalezc rzeczy ciekawe, ktore moga kogos zainteresowac. No i jakos nie za wiele przychodzi mi do glowy. Ale sprobuje Was nie zanudzic. Zreszta, mozecie po prostu opuscic nastepne 7 akapitow. ;)

1. Kiedy bylam dzieckiem moj tata pracowal przez kilka lat w Belgii. Poniewaz mama jest nauczycielka, wiec co roku, cale letnie wakacje spedzalysmy z tata. Z tamtego okresu zostala mi sympatia do tego pieknego kraju, jezyka francuskiego (ktorego niestety nie dane mi bylo sie porzadnie nauczyc) oraz Belgow, ktorzy sa naprawde sympatycznymi ludzmi.

2. W liceum przezylam dosc krotka fascynacje manga i anime. :) Szybko mi przeszlo, ale nadal jednym z moich marzen jest kiedys odwiedzic Kraj Kwitnacej Wisni.

3. Przeczytalam kiedys Kamasutre od deski do deski. Zreszta, czytam wszystko co mi wpadnie w rece... :) A ta szczegolna ksiazka jest bardzo hmm... ciekawa? ;) Oprocz tresci z ktorej slynie, opisuje rowniez wiele ciekawych zachowan z kultury dalekiego wschodu, ktora jest naprawde inna niz nasza, europejska i dlatego tak fascynujaca...

4. Odkad wyrosly mi stale zeby, zmagalam sie z wada zgryzu, ktora stala sie moim najwiekszym kompleksem. Co gorsza, rodzice zapisali mnie do beznadziejnej ortodontki, ktora wesolo trzepala kase za prywatne wizyty, w zasadzie nie pomagajac. Dopiero bedac na studiach sama, juz za wlasne pieniadze znalazlam porzadnego ortodonte. Okazalo sie, ze aby skorygowac taka wade jak moja musialam miec usuniete 2 gorne czworki, mechanicznie poszerzana szczeke (nie polecam, okropnosc!), a potem przez 1.5 roku nosilam staly aparat. Ale warto sie bylo nacierpiec. :)

5. Przez cale liceum i studia, z wielu powodow, wsrod ktorych kroluje moja chorobliwa niesmialosc, nie mialam faceta. Za to po studiach nadrobilam zaleglosci z nawiazka. ;)

6. Jestem balaganiara, ale wybiorcza. Stol w jadalni moze byc zawalony korespondencja, rachunkami do wyslania, kluczami, ladowarkami do komorek i cala masa innych drobiazgow, ale w szafkach i szufladach z ciuchami musze miec wszystko poukladane rowniutko jak od linijki. :)

7. Mam swoje dziwactwa jedzeniowe, szczegolnie jesli tyczy sie chleba. Przyklad? Kanapki zawsze skladam na pol, bo nie lubie macac palcami wedliny czy sera. Nienawidze tez jak mi wszystko zsuwa sie z kanapek, dlatego nigdy nie klade na nie pomidora czy ogorka, tylko kroje je w kawalki i jem osobno. :)

Uff, jakos przebrnelam... :)

Teraz pora na moje nominacje. Postaram sie wybrac osoby, ktore nie byly (chyba) jeszcze nominowane do tej zabawy, ale jesli niechcacy dolacze do niej kogos, kto nie ma na nia ochoty (lub czasu) to udzial jest calkowicie dobrowolny. :) I odwrotnie, jesli kogos pominelam, a ma ochote sie pobawic, to zapraszam! Podobnie, osoby bez blogow niech czuja sie zaproszone do podania swoich 7 ciekawostek w komentarzach. :)
A nominuje niniejszym:

Dorotke z Maminkowa
Bajke
Pauline
Mych
Talusie
Simere :)
Meg

Milej zabawy! ;)

Ajajaj...

Zostalam nominowana do zabawy... Dziekuje Simero!

Nie zebym miala cos przeciwko (chociaz na mailowe "lancuszki" zawsze sie krzywie i je przerywam, ale to co innego), tylko, ze jeszcze nie wypelnilam swojej powinnosci z dwoch poprzednich nominacji! Ups...

No nic, biore sie do roboty, czas nadrobic zaleglosci... Szczegolnie, ze (nie pochwalilam sie jeszcze) oddalam we wtorek prace magisterska do ostatecznego sprawdzenia, wiec zanim dostane znowu stos poprawek od promotora, mam kilka wolniejszych dni. Dlatego tez troche mnie ostatnio wiecej na blogowisku. :) Powinnam rowniez chyba nacieszyc sie pisaniem poki moge, bo podejrzewam, ze po urodzeniu malego na jakis czas strasznie bloga zaniedbam. Szczerze mowiac to podziwiam matki kilkorga malych dzieci, ktore mimo wszystko znajduja czas na pisanie. Pamietam, ze po urodzeniu Bi przez jakis czas mialam problem, zeby znalezc moment na prysznic, abo wyklikanie smsa! ;)

środa, 14 listopada 2012

Smierc

Nie przerazac sie prosze! :)

Pamietacie, jakis czas temu pisalam, ze chce Wam opowiedziec pewien sen, ktory nadal wywoluje u mnie ciarki i napawa smutkiem, mimo, ze snilam go juz ponad 2 lata temu? Oto i on:

Leze sobie w lozeczku z rana. Glowe podpieram rekoma i napawam sie spokojnym, porannym lenistwem. Leze tak, usmiecham sie do wlasnych mysli, sypialnia ma piekny, cieply, wyzlocony sloncem kolor (sciany mamy brzoskwiniowe, w sloneczne poranki caly pokoj robi sie zlocisty). Nagle, do pokoju wchodzi kobieta. Nie pamietam wyraznie jej twarzy, ale jest ladna, mloda, ma ciemne oczy, ciemne wlosy i karminowe usta. Ubrana jest w lekka, czerwona sukienke. Usmiecha sie do mnie, wyciaga reke...
- Dzien dobry, jestem smierc - mowi.

W tym momencie sie obudzilam, a serce telepalo mi jakby mialo wyrwac sie z klatki! Przerazilam sie nie na zarty. Wlasciwie to przez caly dzien chodzilam oczekujac jakiejs tragedii, mialam ochote zadzwonic, ze nie przyjde do pracy. Przyznaje, ze moje mysli krazyly glownie wokol nienarodzonego dziecka (bylam wtedy w ciazy z Bi). Po prostu przekonana bylam, ze ten sen byl zwiastunem poronienia! Nic sie jednak nie wydarzylo... Sprawdzilam, ze maz bezpiecznie dotarl do pracy. Wyslalam smsy do siostry i mamy, zeby sprawdzic, czy u nich wszystko dobrze. Zadzwonilam do taty, ale i u niego nic zlego sie nie dzialo. Mimo to caly czas czulam niepokoj... W koncu, wieczorem poszlam spac i wreszcie zapomnialam o tym nieszczesnym snie.
Nastepnego ranka byla sobota. M. jak zwykle wstal pierwszy, wiec chcac sie dobudzic, oparlam glowe na rekach i lezalam tak sobie ziewajac i przygladajac sie sypialni. Byl piekny, sloneczny poranek, pokoj zrobil sie cudownie zlocisty. Cos Wam to przypomina? Bo ja skojarzylam dopiero pozniej, ze lezalam sobie dokladnie jak w moim snie z poprzedniej nocy, nawet rece i nogi mialam tak samo ulozone. Lezalam zrelaksowana i nagle moja komorka zapipczala. Dostalam smsa. A tam... Moj wujek zmarl. Dostal zawalu podczas samotnej wyprawy na ryby. Byl w lodzi, na srodku jeziora. Nie mial zadnych szans, znalezli go dopiero kilka godzin pozniej...
Kiedy skojarzylam swoj sen i wiadomosc na komorce to po prostu zrobilo mi sie zimno... Zbieg okolicznosci? Byc moze, tylko dla mnie to nie byl pierwszy raz. I pieknie dziekuje za takie przypadki, obejde sie... Nie lubie takich snow, nie lubie kiedy sie sprawdzaja. I czemu dla odmiany nie moge sobie wysnic czegos przyjemnego? Ale nie, to zawsze musza byc te przykre sny... :(

wtorek, 13 listopada 2012

Poniedzialkowe lekarzowo

Nie, nie jestesmy chorzy. Nie, wroc. Wlasciwie to troche jestesmy. Bi od 2 tygodni ma gluta pod nosem, ale juz prawie jej przeszlo. Ja mam zapchany nos, ktory tylko okazjonalnie udaje mi sie porzadnie wydmuchac. Ale najgorzej trafilo M. Kaszle jakby mialy mu oskrzela wypasc razem z plucami, ale uparcie odmawia pojscia do lekarza. Ostatnio poirytowana ciaglym narzekaniem jak to juz go i glowa i klatka piersiowa bola od kaszlu, fuknelam, zeby szedl do lekarza na osluchanie, a jak nie to ja mam gdzies jego marudzenie. Jak chce sie leczyc domowymi sposobami, jego wola, ale niech mnie i Bi nie caluje, a najlepiej to niech sie do nas nawet nie zbliza, bo ja nie wiem co go za zaraza dopadla, a nie chce przed samym porodem miec szpitala w domu.
No i biedak spi na kanapie w goscinnym...

A post bedzie o wizytach kontrolnych, mojej i Bi. :)

Zaczne od siebie, bedzie szybciej. Nadal wszystko w normie. Cisnienie w porzadku, paciorkowcow nie mam, maly aktywny i serducho bije mu jak trzeba. Nawet moj brzuch nadgonil zaleglosci i mierzy dokladnie tyle, ile powinien. Nic dziwnego, ze czuje sie jak wieloryb. :) Przy okazji podpytalam doktorka jeszcze raz o to wywolanie na zyczenie i okazuje sie, ze to nie takie znowu hop-siup... Zeby wywolali mi porod wczesniej, musze byc dobra "kandydatka", tzn. musze miec juz jakies, chocby malutkie rozwarcie. No to zonk, bo jak narazie jestem kompletnie "zamknieta". Doktorek stwierdzil, ze bedziemy teraz przy kazdej wizycie sprawdzac rozwarcie i jak cos zacznie sie dziac to mozemy ustalic jakis konkretny termin. Chyba, ze znow przenosze ciaze o tydzien, wtedy bedziemy wywolywac bez wzgledu na rozwarcie. Taa... Tyle, ze wtedy maly moze urosnac juz na tyle, ze skonczy sie cesarka...
M. troche sie rozczarowal, kiedy mu to powiedzialam, bo on nie wiem czemu najbardziej sie na to wywolywanie nastawil. Pewnie dlatego, ze to nie on musi urodzic... A ja psychicznie przygotowuje sie, ze pochodze sobie z coraz ciezszym "balastem" do 11 grudnia...

To teraz Bi. Mielismy wczoraj kontrole dziecka 18-miesiecznego. Moja corcia jak zwykle dala popis swoich mozliwosci wokalnych i silowych. Nie pomoglo, ze pani doktor oferowala, ze moze pobawic sie najpierw stetoskopem. Bi zdegustowana odepchnela "zabawke", a na probe osluchania zareagowala rykiem. Znow jestem tez w szoku, ze 3 dorosle osoby musza trzymac jednego malucha zeby udalo sie zmierzyc mu nawet glupi obwod glowki! :) Koniec koncow jakos udalo sie Bi zmierzyc i zwazyc, jak dokladne sa te pomiary juz nie wnikam. :) Poza tym musze je przeliczyc z funtow na kilogramy i z inch'y na centymentry, wiec tez troche pozaokraglac. W kazdym razie Bi mierzy teraz okolo 81.9 cm i wazy niecale 12 kg. Oczywiscie znow uslyszalam, ze mamy obserwowac rozwoj mowy Bi, za to mloda pomyslnie przeszla ankiete na wczesne wykrywanie autyzmu. :)
No to z Bi mamy spokoj az do maja (za to za kilka tygodni bedziemy sie wozic na ciagle kontrole z malym...). Mam nadzieje, ze do tego czasu ten leniuch zacznie troche konkretniej mowic i pediatra sie wreszcie od tego odczepi... Przed nastepna wizyta mamy tez zabrac Bi na pobranie krwi i pojsc z nia do dentysty! Pobranie krwi nie jest znowu takie straszne, oprocz tego, ze to stres dla dziecka. Daja tutaj taki zel znieczulajacy, ktorym trzeba dziecku posmarowac miejsce uklucia okolo godziny wczesniej. Dziala jak marzenie. Przy ukluciu Bi nawet nie drgnela, ale wczesniej urzadzila histerie bo M. trzymal ja z calej sily, nie mogla sie ruszac, a jakas obca baba jej dotykala. :) Za to dentysta? Haha, powodzenia! Ja sama nagimnastykuje sie zawsze, zeby umyc jej zabki, juz widze jak ona otwiera buzie dla kogos obcego! Musieliby ja przywiazac do fotela, a szczeke rozewrzec jej lewarkiem! ;) Ale pomyslimy o tym jak bedzie blizej maja i zobaczymy...

piątek, 9 listopada 2012

Urodziny Agatona

Ale mialam beznadziejne urodziny! Nie, nic specjalnie strasznego sie nie stalo, po prostu kilka rzeczy nalozylo sie na siebie, zeby mi popsuc dzien. Jakby starzenie nie bylo samo w sobie przygnebiajace!

Po pierwsze, cieszylam sie, ze poniewaz macierzynski wypada mi zima, to nie musze sie w tym roku martwic o snieg i slizgawice! Matka Natura postanowila wiec, ze nie moze mi byc za dobrze i zeslala 20 cm sniegu! W same urodziny! Nie pamietam kiedy ostatnio nastapil taki fenomen. Chyba w 7 albo 8 klasie podstawowki i wtedy pamietam, ze sie cieszylam. Teraz troche (czyt. znacznie) mniej poniewaz zaczelo sypac jeszcze podczas godzin w pracy, a szefostwo stwierdzilo, ze nie ma po co puszczac pracownikow do domu wczesniej. W koncu to tylko zamiec sniezna, co tam. Wracalam wiec do domu z dusza na ramieniu, kiedy juz dobre 10 cm lezalo sobie na jezdni... Mam napedzik na 4 kola, wiec nie balam sie, ze gdzies utkne, ale slisko bylo jak diabli, kilka razy przy hamowaniu niezle mi tyl zarzucilo. A staralam sie to robic delikatnie, przysiegam! Po prostu troche wypadlam z wprawy, bo w zeszlym roku mielismy JEDNA sniezyce i to w weekend, wiec od 2 lat nie jezdzilam w takich warunkach...

Po drugie, moja droga coreczka przechodzila sama siebie w jeczeniu i wyciu. Caly wieczor slyszalam tylko mekolenie, o wszystko i bez powodu tez. Humor na chwile poprawil mi tata, ktory zdecydowal sie przebic przez zawieje i zaspy, zeby zlozyc swojej corce zyczenia i oslodzic jej dzien bombonierka. :) Ale to byla tylko chwilowa poprawa...

A juz wisienka na torcie bylo wieczorne przewijanie Bi. Nie dosc, ze zrobila wielka kupe (no coz, jej prawo, skoro rodzice nadal nie zaczeli jej sadzac na nocnik...), to kiedy juz byla wytarta i posmarowana kremem, matka siegnela pod przewijak po czysta pieluche, a dziecko wykorzystalo akurat te 1-2 sekundy, zeby sie posikac! Noszszszsz... Czegos takiego nie zrobila odkad skonczyla jakies 5 miesiecy! W rezultacie musialam ja wycierac i smarowac od nowa, no i zmieniac cala garderobe, bo wszystko polecialo jej prosto pod plecy... Oczywiscie Bi przyjela przebieranie z glosnym protestem i proba zwiania z przewijaka, a matka slyszalnie zgrzytala zebami ze zlosci... Swoja droga, to przy Bi niedlugo zebiska zetre sobie do dziasel, bo zgrzytam nimi nad wyraz czesto...

I co? Czyz nie uroczo spedzilam swoja rocznice narodzin??? ;))

środa, 7 listopada 2012

Shame on me! ;)

No nie zaglosowalam, no... Nie spelnilam swojego obywatelskiego obowiazku, kurcze, ze wstydu tylko zapasc sie pod ziemie... ;)
Smieje sie, ale tubylcy traktuja sprawe wyborow bardzo powaznie, jesli ktos wprost mowi, ze nie glosuje, to od razu patrza na ciebie "bykiem" i pytaja po cholere wobec tego zostales obywatelem? Ja mialam jak najlepsze checi, ale nie znalezli mnie w rejestrach! Szukali pod nazwiskiem meza, szukali pod panienskim, nie ma mnie! Nie jestem pewna jak to jest w Polsce, ale tutaj przy zmianie adresu trzeba wyslac rejestracje dla glosujacego ze wskazaniem nowego miejsca zamieszkania. I ja to zrobilam, mam ten formularz przed oczami, a jednak gdzies musial po drodze sie zagubic, czy to na poczcie, czy w czelusciach biurokracji... Tak czy owak, wczoraj wchlonela mnie czarna dziura i moglam tylko dopingowac meza, dla ktorego bylo to pierwsze glosowanie, poniewaz zostal obywatelem dopiero niecaly rok temu. A z ktorego mialam niezla polewke, bo spieszyl sie tak (musial zdarzyc do pracy), ze nie chcialo mu sie czytac kolumn, zaznaczal po dwoch kandydatow na jedno stanowisko (glosowanie bylo tez na senatorow i reprezentantow miasta) i maszyna "wypluwala" jego formularze. Dopiero trzeci wypelnil prawidlowo! ;)

A pod nasza szopka zagniezdzil sie swistak. Taki fajny, puchaty, calkiem spory (troche mniejszy od bobra) gryzon. W dzien slonko przygrzewa prosto w szope, wiec swistak wychodzi sobie na podest i wygrzewa sie. Slyszalam, ze sa malo plochliwe i mozna je tak oswoic, ze beda jadly czlowiekowi z reki. Kuszace, ale ze wzgledu na psa nie bedziemy probowac. Niech Pan Swistak lepiej ma sie na bacznosci, zeby nasza Beluska gdzies go nie dopadla. :)
Tyle mamy tutaj tych stworzen... Ciesze sie, ze na wiosne Bi bedzie juz na tyle duza, ze zainteresuje ja co to tez sie kreci po ogrodzie. Byle nie kojoty, ani niedzwiedzie, bo tych sie boje! I skunsy tez niech sie lepiej trzymaja z daleka. Reszte inwentarza serdecznie zapraszam! :)

A wczoraj zajrzalam z ciekawosci na statystyki bloga. Wiele z Was pisalo ostatnio po jakich pokreconych haslach ludzie docieraja do Waszych blogow. Zajrzalam, parsknelam smiechem i poskrobalam sie w glowe. Bo znalazlam miedzy innymi:
  • jak zrobic kreatywnie polke (polka to taniec i to nawet nie polski, ale zrobic (nie zatanczyc) ja kreatywnie??? :))
  • empatia pily tarczowej (O pile tarczowej moglam kiedys tam wspomniec przy okazji meza, bo jest w posiadaniu takowego sprzetu, ale co pila ma u licha wspolnego z empatia??? I moim blogiem???) ;))
A w ogole to dzis sa moje urodzinki. Nie przyznam sie ktore, ale nadal jest mi jeszcze blizej do 30stki niz 40stki. ;) Zazwyczaj w ten dzien ogarnia mnie lekkie przygnebienie, bo mlodosc nieuchronnie ucieka, ale w tym roku nie mam czasu myslec o starzeniu. Wlasciwie to o malo co a kompletnie zapomnialabym o swoich urodzinach, ale dostalam smsa z zyczeniami od mojej kochanej siorki! :)

wtorek, 6 listopada 2012

Taki sobie post...

Kwitna mi cyklameny w ogrodzie... Smiesznie wygladaja w otoczeniu kolorowych, jesiennych lisci. :) Tzn. dzis juz pewnie nie kwitna bo w nocy poraz pierwszy byl lekki mroz (-4), wiec pewnie padna. Tak czy owak kwiatki zwariowaly, przeciez jest juz listopad! :) Kocham cyklameny, zawsze mialam je w domu w doniczkach i strasznie sie ucieszylam, ze tutaj mozna je sadzic w ogrodzie. W praktyce okazalo sie, ze klimat nie do konca im odpowiada, podejrzewam, ze latem jest za wilgotno. Moje cyklameny na wiosne wypuszczaja listki, ktore latem usychaja, a na jesien kielkuja kwiatki, ale juz bez listkow! :) A pierwszego roku po zasadzeniu nie wyrosly w ogole i wsciekalam sie, ze zmarnowalam kase (bo nie byly to najtansze bulwy).

Caly czas chodzi mi po glowie to wczesniejsze wywolanie porodu... Wiem, wczoraj spontanicznie odmowilam, ale teraz zaczynam stwierdzac, ze moze to nie taki glupi pomysl. Mysle o tej mojej nieszczesnej pracy magisterskiej... Owszem, noworodek to dosc duze utrudnienie jesli chodzi o ilosc wolnego czasu. Z drugiej jednak strony teraz tego czasu nie mam praktycznie wcale, od rana do 16 jestem w pracy, a potem do 20 latam za Bi. Zanim ja wreszcie poloze jest 20:30. I mam godzinke zanim oczy zaczna mi sie same zamykac. A w weekend jest tyle rzeczy do ogarniecia, ze tez daje rade wygospodarowac sobie najwyzej kilka godzinek na pisanie i nanoszenie poprawek... A czas ucieka... Gdybym urodzila, to przynajmniej bylabym na macierzynskim, M. jest do 16 w domu, a Bi do 15 u opiekunki, wiec moze latwiej byloby mi wygospodarowac wiecej czasu na magisterke? Z drugiej strony bede przez jakis czas obolala i nie wiem czy dam rade jezdzic na uczelnie, zeby zobaczyc sie z promotorem. Bije sie z myslami i nie wiem co robic...

Poza tym mam problem natury hmm... intymnej? Pytanie do ciezarowek, lub dziewczyn, ktore pamietaja dobrze swoje ciaze:
Mam problem z siara! Wycieka mi ciagle, wlasciwie zaczela zaraz po odstwieniu Bi od piersi. Z jednej strony to dobrze, mam nadzieje, ze to oznacza, ze nie bede miala problemow z produkcja mleka. Jest tylko jedno, male "ale". To cholerstwo jest tak geste, ze zasycha mi na brodawkach i tworzy zolto-brazowa skorupe. I nie moge tego domyc! Ostatnio zaczelam z braku innych pomyslow, zdrapywac paskudztwo paznokciem, ale kilka razy niechcacy zerwalam sobie naskorek i nie musze chyba opisywac, ze bol byl niesamowity? Czy ktoras z Was miala podobny problem? Czym czyscilyscie brodawki, zeby nie robic sobie przy okazji krzywdy?

Przepraszam za to dosc osobiste pytanie, ale tyle tu matek, ze pomyslalam, ze moze ktoras z Was zetknela sie z czyms takim...

poniedziałek, 5 listopada 2012

Troche o wykresach i wiecej o dzidziorku

Skonczylam wczoraj wklepywac wykresy w prace magisterska. Jezeli moj promotor zazyczy sobie jakies zmiany lub poprawki (w kwestii wykresow oczywiscie) to ma szanse na zarobienie kopa w tylek. No dobra, wtedy pozegnalabym sie napewno z nadzieja na magistra, poza tym doszlo by mi oskarzenie o zniewage lub inne ale rownie przyjemne, wiec moze kopniaka bym mu nie zasadzila, ale to wyrazenie dobrze okresla moj nastroj. W mojej pracy znalazlo sie 131 (STO TRZYDZIESCI JEDEN!!!) wykresow, a nie wszystkie, ktore zrobilam wykorzystalam. A sama sie dziwilam robiac je, ze zajmuje mi to tyle czasu. No tak, tyle zajelo, bo po prostu ich liczebnosc przerasta wszelkie pojecie... Moja praca, ktora przewidywalam na gora 60 stron, urosla do 96. Nie wiem komu bedzie sie chcialo to czytac, mnie by sie NIE chcialo... Lubie ksiazki, ale nie na temat bakteryjnych zanieczyszczen rzek.

A dzis rano bylam u lekarza. Maly ulozyl sie juz glowa w dol, wiec gotow jest do wyjscia (stad zapewne ostatni dyskomfort przy chodzeniu). Mam nadzieje, ze teraz ma juz za malo miejsca na kombinowanie i odwracanie sie z powrotem. :) Przy okazji poprosilam lekarza (bo robil USG), zeby sprawdzil czy to nadal chlopak. Niestety mlody nie dal sobie zajrzec miedzy nozki, wiec zostaje czekac do porodu. :) Poza tym lekarz zrobil wymaz na paciorkowce (nie wiem czy w Polsce tez to robia). Wolalabym jednak, zeby uprzedzili mnie o tym przy poprzedniej wizycie, bo nie wygolilam sobie miejsc intymnych i czulam sie jak jakis cholerny jaskiniowiec! Z racji tego, ze nie umiem sie ogolic na "czuja", a brzuch kompletnie przeslonil mi juz widok, o golenie jestem zmuszona prosic meza. A on robi sobie z tego niezly ubaw, wiec prosze go tylko jak juz naprawde MUSZE... ;)

Poniewaz to moje drugie dziecko lekarz poinformowal mnie, ze mam prawo do wywolania na zyczenie w 39 tygodniu. Ech, brzmi tak kuszaco... Ale jak narazie odmowilam. Po pierwsze "przygody" podczas pierwszego wywolania mam nadal swiezo w pamieci. A po drugie mam tyle rzeczy do ogarniecia przed porodem, ze lepiej, zeby maly siedzial spokojnie w brzuszku jak najdluzej. Matka nie ma teraz czasu na noworodka. :)

Uwierzycie, ze zostal mi juz tylko miesiac do terminu porodu??? Ubranka na pierwsze 3 miesiace mamy, fotelik samochodowy jest po Bi, chce jeszcze kupic bujaczek, a wozek to kupimy juz po narodzinach. I tak maly przyjdzie na swiat zima, wiec nie planuje wychodzic z nim na spacery przez kilka pierwszych tygodni. Bedzie wiec wystarczajaco czasu na zamowienie wozka.
Za to nadal nie mamy imienia! Mam taki zapierdziel pomiedzy praca, opieka nad Bi i wykanczaniem magisterki (i lazeniem po blogach oraz pisaniem wlasnego, hihi), ze nie chce mi sie nawet zagladac do wykazow imion. Trudno, bedziemy decydowac w ostatniej chwili i na szybkiego. :)

sobota, 3 listopada 2012

Samochwala :)

Zainspirowala mnie Klarka, a konkretnie ten post. :) Chcialam napisac komentarz, wydawalo sie takie proste i ...utknelam! Znalezc 5 pozytywnych rzeczy na swoj temat... Jedna, dwie, to nie problem, ale AZ piec??? Rzeczywiscie latwiej jest wyliczyc swoje wady... Ale sprobuje i zachecam do tego cwiczenia wszystkie czytajace dziewczyny! :)

1. Odziedziczylam po mamie (w pewnym stopniu) zdolnosci plastyczne i niezle rysuje.
2. Mam dobra pamiec i nigdy nie sprawialo mi problemu wykucie czegos "na blache".
3. Jestem punktualna i wole 15 minut poczekac niz spoznic sie 2 minutki.
4. Mam dobre instynktowne rozeznanie w terenie i rzadko sie gubie.
5. A z pozytywow "fizycznych" to mam geste, mocne wlosy. Nie mam tendencji do tycia i nawet w 9 miesiacu ciazy jestem nadal szczupla (jak na ciezarowke oczywiscie). :)

Wasza kolej! Kto sie podejmie? ;)

piątek, 2 listopada 2012

18 miesiecy!

Tak tak, stuknelo Bi poltora roku dzisiaj! Taka ladna, okragla rocznica. :) To jaka jest moja 18-miesieczna coreczka?

Nadal jest niejadkiem. Probuje troche przechytrzyc Bi dajac jej wlasne sztucce, zeby chociaz sprobowala jesc w formie zabawy. Niestety, rzadko pomaga. Inna sztuczke stosuje siadajac do jedzenia jak gdyby nigdy nic przy stoliku w salonie. Zazwyczaj wystarcza to, zeby ciekawski maluch podszedl i poprosil o kesek tego co akurat je mama. W ten sposob Bi zjadla np. talerz rosolku, na ktory ostatnio krecila nosem. Niestety nie zawsze dziala. Wczoraj na 2 kesy puree z ziemniakow, oba zostaly wyplute. A kiedys uwielbiala kartofelki...

Mowienie tez idzie opornie. Do "tata" i "tak" dolaczylo slowko "tam". Bi uzywa go w dosc szerokim znaczeniu odpowiadajac nim na pytanie gdzie chce isc. "Tam" oznacza dowolny pokoj w domu, albo kierunek poza nim. Nastepnym slowkiem o uniwersalnym znaczeniu jest "ka" lub "ka-ka". Bi uzywa go do okreslenia roznych roznosci, od lalek, misiow i gumowych kaczuszek, poprzez produkty spozywcze i zwierzeta, az po zdjecia przypadkowych osob. Za to wszyscy czlonkowie rodziny, wraz z mama i dziadkiem nazywani sa "tata". :) Na prosbe potrafi powtorzyc konkretne slowo, ale robi to bardzo niechetnie. Najczesciej patrzy z tym swoim lobuzerskim usmieszkiem i zaciska buzie, jakby sie bala, ze wyrwe jej to slowko z gardla! ;)

Trudno jeszcze stwierdzic jak uformuje sie ten maly charakterek, ale ze bedzie raczej uparta to juz widac. Oprocz niecheci do powtarzania slow, Bi stosuje ten sam manewr przy wykonywaniu polecen. Ja prosze, zeby, dla przykladu, oddala brudna lyzeczke, pozbierala rozsypane chrupki, puscila mamine wlosy, albo podeszla do mnie bo chce jej umyc zabki. A ona stoi/ siedzi i ani drgnie, tylko patrzy. Po kilku powtorzeniach prosby, dodaje ten zlosliwy (przysiegam!) pol-usmieszek. I dalej sie nie rusza! Musze powtorzyc nieraz kilkanascie razy, czasem juz wkurzona na maksa, czesto w koncu wrzasne na nia i dopiero sie ruszy i wykona polecenie. Ale przy takim uporze w tym wieku, strach sie bac co bedzie dalej...

Zrobila sie z Bi panna niedotykalska. Tzn. ma napady, ze nie da sie dotknac wybranym czlonkom rodziny. Generalnie polega to na tym, ze jesli ktos ja trzyma, to juz zadna inna osoba nie moze jej nawet dotknac. Ja i M. sie z tego smiejemy bo wiemy, ze jej przejdzie, ale ostatnio zrobila to dziadkowi i widzialam, ze bylo mu troche przykro. :) Czesto zreszta pokazuje, ze nie ma ochoty na laskotki lub caluski i odpycha twoje rece lub twarz. Podobnie, przy kladzeniu do spania na noc, jesli ktos chce ja jeszcze poglaskac po glowce na pozegnanie, przekona sie, ze Bi reke ze zloscia odepchnie. :)

O ile wieczorne zasypianie przychodzi latwo i bez stresu, to z drzemka w dzien nadal jest masakra. U niani Bi podobno zasypia sama i bez placzu, ale w domu taka sztuczka udaje sie tylko raz na jakis czas. Zazwyczaj musi powyc z 15 minut zanim zasnie. W poprzednia sobote darla sie bite 40 minut! I nie mozemy z M. znalezc przyczyny, dziecko chce spac, owszem, ale z jakiegos powodu w dzien chce spac na raczkach rodzicow (szczegolnie tatusia) i juz.

Hmm... Przeczytalam co napisalam i wiecej tu krytyki niz pozytywow... No dobra, trzeba wytezyc mozgownice...
Bi rozwija sie dosc intensywnie fizycznie. Bieganie wychodzi jej coraz lepiej (dluzsze nogi), calkiem niezle rzuca tez pilkami i innymi przedmiotami (z lapaniem juz gorzej). Ostatnio probuje skakac, co mnie wcale nie cieszy. Z tego powodu upodobala sobie kanape w salonie, bo jest miekka i fajnie sie od niej odbija. A mnie przechodza ciarki, kiedy Bi odbija sie od miekkiej kanapowej poduchy i laduje na pupie doslownie centymetr od brzegu mebla. Zawsze staram sie ja asekurowac, ale boje sie, ze ktoregos dnia nie bede wystarczajaco szybka...
Od jakiegos czasu lubi stawac na czworaka (ale przy wyprostowanych nogach) i spogladac na swiat do gory nogami. Podejrzewam, ze kiedys zacznie z tej pozycji robic fikolki. :)
Nauczyla sie puszczac caluski. Z jakiegos powodu nie chce nasladowac gestu reka, wiec po prostu pochyla sie lekko do przodu i caluje powietrze. :) Aha, lubi tez robic "pierdzioszki" ustami. Namietnie poszukuje wiec chociaz kawalka odslonietego ciala u rodzicow. I gladkiego, bo ostatnio zrobila bezcenne, sdegustowane miny kiedy chciala "popierdziec" na szorstkim policzku taty, albo na jego owlosionej nodze. Do tego bardziej nadaje sie jednak mama. :)

Zebow mamy "juz" 10. Do gornych i dolnych jedynek i dwojek, dolaczyly obie dolne czworki. Gorne czworeczki ida baaardzo pomalu, jedna widzialam juz dawno, ale nadal sie nie przebila.

czwartek, 1 listopada 2012

Wszystkich Swietych

Jak kojarzy mi sie to Swieto? Wlasciwie to nijak. Moi rodzice nigdy nie nalezeli ani do szczegolnie religijnych ani rodzinnych. Nie pamietam nigdy z dziecinstwa, zebysmy jezdzili na mazury (rodzinne strony mamy i taty) zeby odwiedzic groby krewnych. Nie mam pojecia gdzie sa pochowani moi pradziadkowie i prababcie. Nie wiem nawet gdzie jest grob mojego dziadka od strony mamy. Zmarl kiedy mialam 8 lat i moze mam postepujaca skleroze, ale nie pamietam, zebym chociaz raz byla na jego grobie. Nawet latem, kiedy przyjezdzalismy z mama na wakacje do kuzynostwa, nigdy nie odwiedzalismy cmentarza. Babcia od strony mamy zmarla kiedy mieszkalam juz za granica, nie dotarlam na pogrzeb wiec tez nie wiem gdzie zostala pochowana. Jedynym grobem, ktory odwiedzalismy co roku jest grob babci od strony taty, ktora jest pochowana w naszym miescie (ale kiedy zmarla mialam juz 17 lat i sama nalegalam, zeby jezdzic na cmentarz, zreszta teraz tez zawsze jak jestem w Polsce grob babci jest na liscie miejsc do obowiazkowego odwiedzenia). Ale i tu, mama "zadbala" zeby nie kojarzylo sie to z niczym pozytywnym. Przed kazdym 1 listopada musialam wysluchac zrzedzenia rodzicielki na to, ze grob trzeba wyczyscic, bo odwiedza go tez krewni taty (z ktorymi na codzien nie utrzymywalismy i tak kontaktu) i nie mozna sobie narobic wstydu. Przy czyszczeniu i polerowaniu grobu oczywiscie marudzenie, ze szybko, szybko bo szkoda czasu i czemu do cholery te plamy nie schodza! Potem utyskiwanie na ceny zniczy i chryzantem i ze to wszystko i tak za pare dni nadaje sie tylko do kosza! Zazwyczaj odwiedzalismy grob babci dzien wczesniej albo 1 listopada, ale z samego ranka. Nie zeby uniknac tlumow, ale zeby bron Boze nie wpasc na wyzej wspomniana rodzine taty, bo mama nie mogla (i nie moze) ich zniesc...

Tak to kojarzy mi sie i wspomina 1 listopada. Nic podnioslego, nic duchowego. Przykry obowiazek, ktory trzeba odwalic, bo inaczej wstyd przed ludzmi... Wlasciwie to co ja sie dziwie? Cale zycie nie slyszalam od mamy nic innego, tylko, ze to czy owo trzeba zrobic (albo nie wolno robic) bo "co ludzie powiedza"... To jej dewiza zyciowa...

Jest tylko jeden aspekt Wszystkich Swietych, ktory przynosi cieplo na sercu. Po drugiej stronie ulicy od naszego bloku, pod lasem jest cmentarz. Bardzo stary, wlasciwie juz wtedy kiedy bylam dzieckiem "wrastajacy" w las, od dawna nikogo juz tam nie chowaja. Ale krewni nadal wiernie przychodza i zapalaja swieczki. Mieszkanie rodzicow jest na 5 pietrze, wiec ze swojego pokoju mialam idealny widok na ten cmentarz. I na 1 listopada, po zmroku, setki swieczek plonace w ciemnosci wygladaly po prostu magicznie. Moglam siedziec tak godzinami po ciemku wpatrujac sie z daleka na te migoczace plomyki. :)

środa, 31 października 2012

A dzis... i dopisek

A dzis juz normalnie w pracy. :)

I sa urodzinki M. Musze go wycalowac jak wroce do domu. Nic wiecej nie bedzie, bo Bi przeszkadza, a poza tym moje libido jest odwrotnie proporcjonalne do wielkosci brzucha. :) Teraz spadlo juz praktycznie do 0. ;) Moje urodzinki sa wkrotce i stwierdzilismy z M. zgodnie, ze nie mamy zadnych zyczen jesli chodzi o prezenty, wiec wolimy kupic cos Bi niz sobie. Tzn. ja zycze sobie bardzo goraco zdrowego synka i latwego porodu, ale coreczce tez mozemy cos sprawic. :) I kupilismy jej taka zabawke, nie wiem jak to sie fachowo nazywa (tutaj nazywaja to "imaginarium"), ale przesuwa sie kolorowe koraliki po powyginanych drucikach. :) Mielismy kupic jej to na Mikolajki, ale co tam, dostala miesiac wczesniej. Zabawka zdecydowanie ja zachwycila, ale niestety nadal jedno z nas musi siedziec przy niej podczas zabawy. Kiedy to sie wreszcie zmieni...

No i dzis jest Halloween. :) Co prawda nasze domostwo go nie obchodzi. Nie z powodu bzdurnych argumentow polskich biskupow, tylko dlatego, ze dla mnie jest to swieto dla dzieci, a Bi jest jeszcze za mala zeby cos z tego zrozumiec. Jak tylko bedzie na tyle duza zeby wypowiedziec "trick or treat" (czyli pewnie w przyszlym roku), to ubieramy kostium i ruszamy na obchod sasiedztwa. :) A przy okazji to nie wszystkie kostiumy musza byc straszne i ociekajace krwia. Corki mojego kolegi przebieraja sie jedna za Dorotke z "Czarnoksieznika z krainy Oz", a druga za dynie. :) A ja planowalam chociaz wydrazyc dynie w tym roku, ale zabraklo mi czasu i sil. No i szkoda, ze mieszkamy na ruchliwej ulicy bez chodnikow, wiec nigdy zadne dzieciaki do nas nie pukaja. Kiedy mieszkalam jeszcze z tata, uwielbialam rozdawac slodycze malym przebierancom. Tym wiekszym zreszta tez, chociaz nieraz cisnelo mi sie na usta "czy ty nie jestes juz za stary(a) na Halloween?". ;)

A teraz czas sie zabrac do pracy, trzeba nadrobic dwudniowe zaleglosci. :)

Dopisek:

Przypomnialo mi sie w sprawie Halloween, no i troche zainspirowal mnie post Dorotki. W kosciele do ktorego chodzimy (polskiego, rzymsko-katolickiego, zeby nikt nie zarzucil, ze to pewnie jakas inna, "luzniejsza" wiara), maja przy wejsciu dekoracje zmieniana w zaleznosci od swiat i pory roku. Co zawiera dekoracja teraz? Oprocz kolorowych lisci, dyni, indyka (bo Swieto Dziekczynienia za pasem), sa tam rowniez latarnie z dyni (Jack'o lanterns). A wiec nawet w kosciele moga zaakceptowac Halloween jako dobra zabawe dla dzieciakow i nikt nie widzi w tym grzechu ani tym bardziej satanizmu. I z tego co wiem na plebani tez rozdaja cukierki przebierancom. :)

wtorek, 30 października 2012

Przezylismy

Tytul brzmi dramatycznie, ale tak naprawde to nic specjalnego sie nie dzialo, przynajmniej nie w naszych okolicach.
Wypuscili nas wczoraj (poniedzialek) z pracy w poludnie, bo prognozy grzmialy na alarm, ze w ciagu dnia pogoda ma sie gwaltownie pogorszyc. W dodatku governor naszego Stanu zarzadzil zamkniecie niektorych autostrad o 13, wiec puscili nas do domkow w sama pore. U meza w pracy tez odwolali nocna zmiane, wiec siedzielismy sobie wesolo w trojke i obserwowalismy co tez tam sie dzieje za oknem. W sumie to troche wialo i tyle :) Jak napisalam w odpowiedzi na jeden z komentarzy, w Trojmiescie gorzej wieje podczas zimowych sztormow. M. tez stwierdzil, ze ten "huragan" nie umywa sie do halnego. Swiatlo zgaslo kilka razy, ale doslownie na kilka sekund, na tyle zeby zawolac do siebie "ooo-ooo!" i znow sie zapalalo. :) Tak wiec na wpol odczulismy ulge, a na wpol troche sie rozczarowalismy. :) Z mojej strony wiecej bylo ulgi, bo jeszcze mam swiezo w pamieci burze z zeszlego roku. Oczywiscie to u nas. Na poludniu naszego Stanu, a takze w Stanach Nowy Jork i New Jersey szkody sa ogromne. Zreszta nawet w glebi ladu kilkaset tysiecy mieszkancow (w naszym Stanie) potracilo prad. U mnie w pracy dzis rano 5 osob bylo bez elektrycznosci (co stanowi okolo 1/4 pracownikow, wiec statystycznie calkiem sporo :)), wiec dali nam wolny jeszcze wtorek. Ja prad mialam, wiec skorzystalam z okazji i pomylam podlogi w domu bo juz strasznie sie zapuscily, a co! A, i skonczylam robic glupie wykresy do magisterki. :)

A co sie dzialo rok temu? Oj dzialo sie, dzialo! I to rowniutko w zeszlym roku, niemal co do dnia. Otoz nawiedzila nas straszna burza sniezna. A ze drzewa mialy jeszcze pelno lisci, a snieg padal mokry i ciezki, wiec polamalo drzewa, a te z kolei pozrywaly linie wysokiego napiecia w calym Stanie. Prawie milion mieszkancow zostalo bez pradu! Nam sie upieklo, bo czesciowo prad zachowalismy. Wystarczalo na troche swiatla i czajnik elektryczny. Zostalismy niestety bez lodowki, kuchenki, cieplej wody i ogrzewania. Male, przenosne grzejniczki dzialaly, ale tak na pol mocy. Musielismy kombinowac i jak chcielismy zagotowac wode, to trzeba bylo wylaczyc grzejnik, bo inaczej gaslo swiatlo. :) W dzien urzadzalismy sobie kemping w salonie, a na noc przenieslismy Bi znow do kolyski do naszej sypialni (spala juz wtedy u "siebie"), wlaczalismy grzejniczek i bylo calkiem cieplo. I jakos czlowiek to przetrzymal, chociaz bylismy jednymi z ostatnich w naszym Stanie, u ktorych podlaczyli prad. Zylismy tak przez 10 dni! Zeby dodac calej sytuacji slodyczy, Bi (ktora konczyla wtedy 6 miesiecy) doslownie 3 dni wczesniej dostala zapalenie ucha i jeszcze byla na antybiotyku. A po antybiotyku dostala rozwolnienia. Wyobrazcie sobie teraz dziecko "strzelajace" co godzine i to tak, ze wszystko przelatywalo poza pieluche! W rezultacie Bi miala plecy zafajdane za kazdym razem i cala byla do przebrania. A tu nie ma biezacej cieplej wody, a pralka bez pradu nie zadziala. Wode grzalismy w czajniku i kapalismy Bi w salonie w jej wanience. Gorzej bylo z ubrankami. Z praniem recznym nie nadazalam, a poza tym w domu poza jedynym pokojem, w ktorym mielismy grzejnik, byla lodowa, wiec nic nie schlo. Zreszta nawet nie mialam sznura, zeby cokolwiek rozwiesic bo na codzien mam suszarke. Cale szczescie, ze moj tata mial prad, wiec codziennie odbywalismy wycieczke do dziadka, zeby zrobic pranie i zagrzac tylki. :) Pisze "wycieczke" bo cala okolica wygladala jak po kataklizmie, wszedzie powalone drzewa, pozrywane linie wysokiego napiecia odgrodzone przez policje, wszystkie drogi naokolo nieprzejezdne lub pozamykane... Do mojego taty normalnie jedzie sie okolo 5-10 minut. W tamtych dniach, poniewaz musielismy krazyc i szukac objazdow, zajmowalo nam to okolo pol godziny! Oczywiscie tato zaproponowal, zebysmy przeniesli sie do niego, ale przy malym dziecku tyle jest dupereli ktore normalnie mamy w domu pod reka, no i jednak mielismy te "troche" pradu, wiec stwierdzilismy, ze wszedzie dobrze, ale w domu najlepiej. :) Zywilismy sie glownie suchym prowiantem bo nie mielismy jak gotowac posilkow, a Bi przeszla na prawie 2 tygodnie na diete wylacznie "cycowa". :) Fajnie nie?
Moze dlatego az tak nie przerazila nas wizja podrozy z Bi tego lata, bo wczesniej mielismy taka szkole przetrwania? ;)