Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 30 sierpnia 2019

Staycation

Dla niewtajemniczonych, angielski wyraz STAYCATION jest zartobliwym pochodnym od "vacation". Zgodnie z pierwszym czlonem, oznacza dni wolne od pracy i szkoly, ale bez wyjazdu na urlop. :)
Tak wlasnie uplynal mi i Potworkom ostatni tydzien wakacji. To znaczy, oni mieli pelny tydzien "staycation", nie pojechali juz na polkolonie, ja zas zadeklarowalam, ze w poniedzialek i wtorek bede pracowac, ale z domu. A w koncu pracowalam w czwartek i niedzielny wieczor. Coz, nie sadze zeby komus w pracy zrobilo to roznice. Na szczescie. ;) Postanowilam bowiem juz na poczatku wakacji, ze poniewaz poza przedluzonymi weekendami polaczonymi z kempingami, nie wyjezdzamy na dluzszy urlop, chce dac dzieciakom odpoczac chociaz ten ostatni tydzien przed rozpoczeciem szkoly. Planow mialam mnostwo i czesciowo oczywiscie na planach sie skonczylo, bowiem zalezne byly od pogody oraz innych "ludziow", a to czasem ciezko zgrac. ;) Ale mysle, ze Potworki fajnie spedzily ten tydzien, a ja mialam w koncu czas pomieszkac we wlasnym domu. Weekendy bowiem sa zawsze zalatane, a kiedy bierzemy kilka dodatkowych dni urlopu to albo sa swieta (i czlowiek lata z wywieszonym jezykiem) albo gdzies jedziemy, albo jest to taki pojedynczy, przypadkowy dzien, z ktorym niewiadomo co zrobic. ;) Teraz w koncu mialam okazje posnuc sie po domu, wypic spokojna kawe na tarasie, popatrzec na kwiatki i jak przechodzi slonce i zmienia sie swiatlo w pomieszczeniach. No, mialam po prostu czas polubic swoj dom i ogarnac nieco rozgardiasz w nim. :)
Oprocz tego jednak, staralam sie zafundowac Potworkom jak najwiecej atrakcji. Mysle, ze sie nie zawiedli i z gory ostrzegam, ze relacja bedzie bardzo... tasiemcowata. :D W tym tygodniu juz szkola, praca, obowiazki, wiec fajnie bedzie wrocic do jeszcze - wakacyjnych wspomnien.

W poniedzialek postanowilam zabrac Potworki na plaze. W koncu od powrotu z kempingu na poczatku miesiaca, nie spedzilismy w ogole czasu nad woda, poza przydomowym basenem. Nad oceanem nie bylismy ponad miesiac. Wiedzac, ze wakacje sie koncza, a wrzesniowa pogoda to juz loteria, stwierdzilam, ze czas pozegnac plaze i przy okazji powdychac troche jodu na zapas. ;) Niestety, droga okazala sie takim koszmarem, ze zdazylam kilkanascie razy przeklac ja w duchu i pozalowac, ze nie pojechalam nad staw jezioro w sasiednim miasteczku. ;) Poniewaz Potworki ostatnio byly mocno rozczarowane plaska niczym lustro tafla wody w naszej zatoczce, stwierdzilam, ze pojade te pol godziny dalej nad otwarty ocean, gdzie fale sa niemal gwarantowane. Pierwsze 20 minut jazdy minelo sprawnie. A potem sie zaczelo. Wyobrazcie sobie, ze na jednej z autostrad (tej prowadzacej nad ocean rzecz jasna) w naszym Stanie sa swiatla. Tak, dobrze czytacie! Nie wiem kto to wymyslil i dlaczego, ale jedzie sie szybko i bez przeszkod, az dojezdza do miasteczka, a tam: stoooop! Swiatla! I to zeby jedne! Nie, to jest seria trzech swiatel w malych odleglosciach. No, ale czlowiek mieszka juz tu od lat, poniekad sie przyzwyczail choc nadal przeklina pomyslodawce tego idiotyzmu. Tym razem jednak wkopalam sie przepieknie, bo nie tylko swiatla, ale jeszcze na calej dlugosci autostrady prowadzcej przez miasteczko (4 zjazdy) zamknieto jedna (z dwoch) linie! Korek oczywiscie byl gigantyczny, ale auta sie w miare posuwaly i choc przejazd przez miasteczko zajal nam 20 minut zamiast 5, to zacisnelam zeby i, kiedy minelismy swiatla i korek sie rozladowal, pomknelam radosnie naprzod. Mruknelam nawet do Potworkow: "No, teraz to juz pojedziemy..." i okazalo sie, ze powiedzialam to w zla godzine, bo raptem 3 zjazdy dalej... znow zamkneli jedna linie autostrady! Wezcie, trzymajcie mnie! Tym razem robotnicy dali ludziom niezle do wiwatu, bo zamkneli droge na dlugosci szesciu zjazdow, a na tym odcinku jedzie sie przez takie zadupia, ze te zjazdy oddalone sa od siebie o dobre kilka kilometrow... Dodatkowo, nie udalo mi sie zaobserwowac dlaczego, ale jak wczesniej, przez miasteczko, auta jednak posuwaly sie pomalu ale stale do przodu, tak tutaj momentami stawaly na kilka minut, po czym jechaly kawaleczek i... znow stawaly.
Nie bede Wam streszczac calej drogi. Napisze tylko, ze mialam dosc i ja i Potworki. Cala droga powinna zajac nam 1.5 godziny. Tymczasem minely dwie, a my dojechalismy do wysokosci blizszej plazy, na ktorej bylismy ostatnio. W tym momencie nawigacja pokazala, ze do docelowego miejsca zostalo nam jeszcze 44 minut jazdy, wiec zrezygnowana zaproponowalam Potworkom, ze moze lepiej zjedzmy tutaj, bo dalej nie wiadomo jaka nas czeka jazda i czy z tych 44 minut nie zrobi sie ponad godzina. Dodatkowo parking przy publicznej plazy szybko sie zapelnia, a nie chcialam potem w nerwach szukac prywatnego i placic za niego jak za zboze. Na szczecie Potworki tez niezle wynudzily sie podczas dlugiej jazdy w korkach i ochoczo przystaly na pomysl blizszej plazy.
I tak wyladowalam z dzieciakami tam, gdzie ostatnio, ale obylo sie bez marudzenia i znudzonych jekow. Nie wiem jakie czary zadzialaly, ale mimo, ze fale byly jeszcze mniejsze niz ostatnio, Potwory bawily sie przednio i wcale nie mialy ochoty wracac do domu kiedy zarzadzilam odwrot. :) Bez fal nie mogli za bardzo skorzystac ze swoich desek, wymyslili wiec, ze jedno sie kladlo na deske, a drugie ciagnelo ja przez wode. Prosta zabawa, a uciechy mieli co niemiara.

Na poczatku jeszcze probowali plywac na nich "tradycyjnie", ale szybko znudzil im sie naped sila wlasnych nog :)

Poza tym Nik namietnie zakopywal nogi w przybrzeznym blotku po czym rechotal udajac, ze nie moze wyjsc, a Bi odkryla, ze na miekkim piachu rewelacyjnie robi sie mostki i gwiazdy. ;)

Akrobatka :)

A ja dalam... pupy, bo kiedy dojechalismy, chmurzylo sie, wiec poczatkowo nie posmarowalam nas kremem z filtrem. Kiedy slonce zaczelo przebijac sie przez chmury w panice zaczelam smarowac siebie i dzieciaki, ale za pozno. Bi spalila sobie dekold i plecy, a ja ramiona, cycki i uda. Tylko Nik, ktorego slonce opala od razu na brazowo, sie wywinal. Starsza, zahartowana sloncem na polkoloniach, juz nastepnego dnia byla brazowa, a nie czerwona, tylko ja wygladalam niczym rak jeszcze pod koniec tygodnia. :D

Poniedzialek byl wiec dosc meczacy, ale ze od srody zapowiadana pogoda miala byc burzowa i niestabilna, wiec postanowilam skorzystac z pieknego wtorku i zabrac Potworki do pobliskiego parku rozrywki. Tu wkurzyl mnie M., ktory dzien wczesniej mial pretensje, ze pojechalam na plaze. Wysluchalam wykladu, ze on sie martwi, ze tyle rzeczy moze sie stac, itd. To samo, co gadal ostatnio, maruda jedna. Problem w tym, ze dla niego Potworki sa na tyle male, ze nie potrzeba im zadnych atrakcji. Ja wyszukuje ciekawe miejsca, proponuje wycieczki, a moj maz uwaza, ze maja basen i hustawki przy domu i to powinno im wystarczyc... W kazdym razie, kiedy w poniedzialek wieczorem powiadomilam go, gdzie zamierzam pojechac i zaproponowalam, zeby wzial pol dnia wolnego i pojechal z nami (tam faktycznie przydalaby mi sie druga para oczu i rak), puknal sie tylko w czolo, oznajmil, ze dzieciaki sa na park rozrywki za male, ze on nie znosi takich glosnych i tlocznych miejsc (a jeszcze przed dziecmi dosc czesto tam jezdzilismy...) i jak mam ochote, moge sobie jechac sama.
Nie to nie, bez laski. Zaplanowalam, ze pojade zaraz po otwarciu, o 11 rano, spedzimy troche czasu na kolejkach, zjemy cos, a potem przejdziemy do parku wodnego. Kiedy przy sniadaniu powiedzialam Potworkom, gdzie jedziemy, Bi oszalala ze szczescia i zaczela tanczyc po kuchni. ;) Ona jest juz na tyle duza, ze slyszala o tym miejscu. To nasz lokalny park i wiele rodzin wykupuje sezonowe przepustki, szczegolnie jesli sa z rodzaju niepracujacych matek lub nauczycielek, ktore maja lato wolne. ;) Sporo kolezanek Bi bylo wiec w tym parku wielokrotnie, a dodatkowo mijamy wielkie tablice reklamujace go w drodze do kosciola i dzieciaki juz kilka razy pytaly kiedy tam pojedziemy. No to pojechalismy. ;)

Przed wejsciem. Na takich maluchach juz ten widok robi wrazenie :)

Tylko pozniej niz przewidywalam, bo... rano dostalam sms'a od M. ze on jednak chce jechac z nami, ale zebym poczekala az o 1 wyjdzie z pracy. Nie bardzo bylo mi to na reke, bo wiedzialam, ze w parku rozrywki, gdzie na kazda atrakcje trzeba odstac swoje w kolejce, czas pedzi niesamowicie i szkoda mi go bylo marnowac, ale coz... Niech i ojciec spedzi z dziecmi troche czasu jesli chce. ;) Okazalo sie jednak, ze to nie milosc rodzicielska nim kierowala, tylko raczej nieufnosc wzgledem ludzi, miejsca i mojej zdolnosci upilnowania dzieci. ;) Przez wiekszosc drogi sluchalam wykladu, ze on wcale nie chce tam jechac, ale musi, bo beda tlumy, latwo dziecko zgubic, sama nie dam rady, wystarczy sekunda, zeby cos sie stalo, itd. Nie chcialam sie z nim klocic zeby nie psuc rodzinnej wycieczki, wiec tylko raz prychnelam, ze jakos dotychczas calkiem skutecznie dzieci pilnowalam. Nie musze dodawac, ze juz w drodze z parkingu do wejscia do parku, szly dwie matki bez towarzyszacego ojca, jedna z dwojka, druga z trojka dzieci. ;) Nie omieszkalam pokazac ich M. z komentarzem, ze nie bylabym ani pierwsza ani tym bardziej ostatnia mama jadaca do parku z dziecmi bez ich taty, szczegolnie, ze byl srodek tygodnia i wiele osob pracuje... Ech, ten moj malzonek...
W kazdym razie, reszta dnia uplynela bardzo przyjemnie, choc spedzilismy tam "tylko" 5 godzin, a wiec zaliczylismy gdzies troche ponad polowe atrakcji. Na kilka kolejek gorskich Nika by jeszcze nie wpuszczono (jest za niski), a po przejazdzce jedna Bi wyszla tak przerazona, ze na zadna inna nie dala sie juz namowic. :D Przy okazji ja popelnilam blad, bo zapomnialam, ze park wodny (z mysla o ktorym glownie chcialam tam jechac) zamykaja godzine wczesniej niz reszte parku. Zostawilismy go na koniec i szykowalam sie, ze spedzimy tam pozostale 2 godziny wypadu. I bardzo bylam zdziwiona, kiedy godzine pozniej pracownicy zaczeli przeganiac ludzi do wyjscia. Troche Potworki skorzystaly, ale zobaczyly tak naprawde moze 1/4 wodnej czesci parku. :/ Trudno. Myslalam, ze moze zabiore ich w ktorys weekend wrzesnia, ale prognozy dlugoterminowe nie brzmia zbyt zachecajaco...
Na szczescie Potworki byly tam pierwszy raz, wiec nawet nie wiedza, co ich ominelo. ;) Okazuje sie tez, ze sa nadal na tyle mali, ze zaliczyli z radoscia wszystkie karuzele i przejazdzki dla maluszkow i z wiekszosci wyszli zachwyceni.

Ta byli wrecz zachwyceni bo oswiadczyli, ze leca na Dumbo :)

 Rozczarowala ich jedynie miniaturowa wersja karuzeli z krzeselkami, bo ta ledwie sie krecila. ;)

To miala byc chyba przejazdzka dla niemowlat ;)

Poza nia jednak, podobal im sie nawet pociag - gasiennica, w ktorego wagoniku ledwie sie zmiescili. ;)


 Lepsza przejazdzka byly jednak samoloty dyndajace na linach, ktore mialy z przodu cos na ksztalt zagla. Podczas jazdy mozna je bylo przekrecac, co powodowalo, ze samolot bujal sie na boki. Do tego ruch obrotowy calej karuzeli i mi bylo niedobrze od samego patrzenia, ale Potworki byly zachwycone.

Tu karuzela jeszcze stoi w miejscu, wiec trudno ocenic jak to lata :)

Przeszlismy sie tez przez krotka sciezke z dinozaurami. Te byly calkiem niezle, niemal kazdy sie poruszal kiedy naciskalo sie guziki, ale niestety spora ich czesc nie dzialala. Wiadomo, od poczatku sezonu, pstrykaja nimi tysiace dzieciakow. ;)

Ankylozaur... chyba :)

Wykluwaja mi sie blizniaki ;)

Hitem okazala sie jednak przejazdzka wagonikiem udajacym klode, ktora, po kilku slalomach po "rzece", wdrapywala sie po lancuchach na gore, po czym spadala z gory w fontannie wody. Bi wrzeszczala ile sil w plucach, ale oboje z Nikiem prosili, zeby pojechac jeszcze raz. Na szczescie odstraszyla ich dluga kolejka, o ja za zadne skarby bym juz na to nie wsiadla. ;) Potem jednak poszlismy na te kolejke gorska, o ktorej wspomnialam, a ktora jedzie przez las i choc jest cholernie szybka, to nie ma zbyt wielu spadow i moze ze 3 ostrzejsze zakrety. I na niej Bi sie tak wystraszyla, ze na zadna inna juz isc nie chciala. Moglam moze wziac ich na druga z tych mniejszych, tamta jednak przeraza mnie, bo cala konstrukcja jest drewniana (widac jej czesc na zdjeciu przed wejsciem), na wolnym powietrzu (tamta, na ktora poszlismy, ma wieksza czesc przytwierdzona do naturalnej rzezby terenu) i choc wagoniki jezdza wolniej, to wszystko grzechocze i sie trzesie. W tym parku bylismy kilkakrotnie "przed dziecmi", jechalam i mialam wrazenie, ze zaraz sie rozleci. No, ale moze dla Bi bylaby odpowiedniejsza? ;) Zobaczymy za rok, na ktora odwazy sie wejsc. Juz w tym roku wzrost umozliwilby jej wejscie na wszystkie kolejki oprocz chyba jednej, ale coz jak odwagi brak. Po mamusi zreszta. Bylam kiedys w wiekszym parku rozrywki, w sasiednim stanie. Tylko raz dalam sie namowic na taka "prawdziwa", stalowa, kolejke gorska. Nie dosc, ze mam lekki lek wysokosci i juz jadac na gore myslalam, ze zes*am sie, za przeproszeniem, ze strachu, to podczas jazdy oko uchylilam na sekunde moze ze dwa razy. Przez praktycznie cala jazde oczy mialam zacisniete z przerazenia i w dodatku myslalam, ze rzygne. :D Bi jest panikara po mnie. Tymczasem Nik zszedl z kolejki zachwycony, podniecony opowiadal, ze momentami "latal", czyli, ze dupka unosila mu sie w powietrze na tyle, na ile pozwalaly zabezpieczenia i chetny byl na jeszcze. ;) W tym momencie jednak planowalismy juz przejscie do "wodnej" czesci parku, wiec Mlodszy musial obejsc sie smakiem.

W parku wodnym poczatkowo spedzili czas w czesci przeznaczonej dla najmlodszych.

Taki zajety, ze nie ma czasu ustawic sie do zdjecia :)

A tu Bi

Potem przeniesli sie na wieksze zjezdzalnie.

Fota wdrapujacych sie Potworkow, zeby oddac mniej wiecej wielkosc zjezdzalni

Nik zjezdzal i krzyczal "jeszcze raz!" :D

Niestety, tych najfajniejszych i najbardziej ekstremalnych zjezdzalni nie zaliczyli, ale na szczescie o tym nie wiedza. ;)

Po dwoch intensywnych dniach, czesciowo z ulga przywitalam duszna i burzowa srode. Poczatkowo planowalam na ten dzien odwiedziny jakiegos kolegi dla Kokusia i kolezanki dla Bi, ale na mysl o bandzie mlodocianych, zamknietych w domu z powodu pogody, odechcialo mi sie. ;) Dzien okazal sie za to idealny na szkolne zakupy. Pojechalam z Potworkami do sklepu i udalo nam sie za jednym zamachem dostac wszystko, co potrzebowali oraz kilka nadprogramowych dupereli, ktore wpadly im w oko. No nie dalo sie inaczej. ;) Mielismy tez szczescie (a jeszcze wieksze mial pies), bo kiedy wyjezdzalismy z domu, chmurzylo sie, ale jeszcze nadal gdzieniegdzie przebijalo slonce. Uznalam wiec, ze zdazymy przed zapowiadanymi burzami i zamknelam Maye na zewnatrz w jej kojcu, ktorego uzywamy latem. Tymczasem, kiedy wyszlismy ze sklepu jakes 1.5 godziny pozniej, zaczelo w oddali grzmiec. Zanim dojechalismy do domu (15 minut), juz padalo. Z parasolem w reku popedzilam wypuscic siersciucha z "wiezienia". Weszlam do domu i kilka sekund pozniej rozpetala sie burza z ulewa i piorunami. To sie nazywa fart. :)

W srode spotkania dziecieco - towarzyskie nam wiec nie wyszly, ale za to zlapalam potrzebny oddech i wyszorowalam lodowke, czego robic nienawidze (nasza wielka lodowa ma ogromne polki i szuflady, ktore nie mieszcza sie w zlewie, wobec tego najczesciej mycie ich konczy sie powodzia na podlodze i moja skrajna frustracja), ale czasem niestety trzeba. ;)
Za to w czwartek Potworki nadrobily towarzysko z nawiazka. Z samego rana dostalam smsa od sasiadki z pytaniem czy Potwory nie chca pobawic sie z jej corkami. Poniewaz tego ranka zaplanowalam sobie odkurzanie oraz mycie podlog, bylam na to, jak na lato. Juz widzialam jak odstawiam dzieciarnie sasiadce, po czym radosnie pedze do domu i sprzatam go w samotnosci i bez upierdliwego "mamooo" przy uchu. ;) Tiaaa... Odpisalam sasiadce, ze jasne, a za chwile dostalam odpowiedz, ze przyprowadzi swoje panny za pol godziny.
Zaraz, co? :D
Okazalo sie, ze ona tego dnia pracowala z domu, ale miala do godziny 13 same telekonferencje. Oczywiscie ciezko sie skupic na rozmowie telefonicznej kiedy obok kloca sie dzieciaki, wpadla wiec na genialny pomysl podrzucenia ich sasiadce, czyli mi. ;) W koncu, po konsternacji i goraczkowym mysleniu, co robic (Bi blagala o play date z ta kolezanka od poczatku wakacji, wiec mialabym to z glowy ;P), napisalam, zeby dala mi godzine na czesciowe ogarniecie chalupy i potem sama przyjde po jej dziewczyny.
W koncu cala czworka wesolo biegala mi po chalupie. Oczywiscie za dobrze byc nie moglo i rozdzielili sie na pary, gdzie Bi i jej przyjaciolka wsiadly we wlasne zajecia, a Nikowi przypadla do zabawy dziewczynka o rok mlodsza od siebie.

Bi i jej BFF ;)

Calkiem niezle sie zreszta dogadywali. Niestety, jak jedna para biegla na dwor, to druga wracala do domu i odwrotnie, a ja za wszelka cene staralam sie rozdwoic. :D

A tu "maluchy" :)

Na koniec przypomnialam sobie o zachomikowanych balonach na wode i urzadzilam dzieciakom bitwe. Nie przewidzialam tylko, ze 30 balonow starczy na jakies... 5 minut zabawy. :D

Nastepnym razem musze kupic ich ze 3x tyle ;)

Po poludniu czekala nas kolejna partia tego towarzyskiego dnia. Pojechalam na basen do niedalekiego miasteczka, zeby spotkac sie z kolega z dawnej pracy, ktory ma syna w wieku Bi. Dzieciarnia poszalala w wodzie, a my pogadalismy i posmialismy sie jak za dawnych czasow.


Szkoda tylko, ze mimo ladnych prognoz, po 1.5 godzinie nadplynely chmury i choc mielismy nadzieje, ze przejdzie bokiem, to zaczelo kropic, grzmiec, a w koncu rozpadalo sie na dobre i musielismy sie zwijac. :( Najbardziej niepocieszony byl Nik, bowiem basen znajdowal sie w parku, gdzie jest rowniez duzy plac zabaw i... skatepark. I na ten wlasnie skatepark Mlodszy napalil sie jak szczerbaty na suchara. ;) Koniecznie chcial sprobowac pojezdzic po nim na rowerze (specjalnie upchnelam go w bagazniku) i wyl mi polowe drogi do domu. Zeby go nieco udobruchac obiecalam, ze jeszcze przed koncem wakacji zabiore go do jakiegos skatepark'u. ;)

Piatek to byl maly przedsmak szkoly. Tego dnia, w szkole Potworkow byla godzina "otwarta" o 9 rano. Dzieci mogly przyjechac poznac nauczycielki, ktore beda ich uczyc w tym roku oraz zorientowac sie, ktore dzieci z poprzednich lat trafily do ich klas. Z tego, co udalo mi sie zaobserwowac, Nik trafil swietnie. Jego nauczycielka wydala mi sie po prostu przesympatyczna. Ma sporo doswiadczenia i uczy w tej szkole juz 30 lat (choc wyglada dosc mlodo), wiec Mlodszy powinien byc w dobrych rekach. Poza tym, do jego klasy trafila chyba polowa dzieciakow z klasy I. ;) Mlodszy musial znalezc swoja szafke, poukladac swoje rzeczy w biurku, dodac przybory do klasowego zbioru oraz udekorowac tabliczke z imieniem, ktora bedzie przytwierdzona do jego biurka.


Nastepnie przeszlismy do klasy Bi, ktora na szczescie w tym roku znajduje sie na tym samym pietrze. Poprzedni rok i kawalek jeszcze poprzedniego, przy kazdej wizycie w szkole, musialam biegac gora - dol pomiedzy klasami. A ze szkola jest stara z wysokimi sufitami, to schody tez wysoookie. ;)
Wracajac do tegorocznej klasy Bi. Jej nauczycielka zrobila na mnie wrazenie raczej surowej oraz takiej... chlodnej. Niby byla mila, nie odbralam jej jednak tak cieplo jak nauczycielki Nika. Szkoda, bo poprzednie lata Bi miala szczescie trafiac na naprawde cudowne Panie. Moze jednak sie myle. Pamietam, ze nauczycielka Bi z I klasy w starej szkole rowniez zrobila na mnie srednie wrazenie, a potem okazala sie wspaniala. Tegorocznej panie jeszcze wiec nie "skreslam". :D Bi na szczescie stwierdzila, ze jej nauczycielka jest "ok", a za to byla bardzo dumna, bo w tym roku przypadla jej gorna szafka. Nawet nie wiedzialam dopoki Potworki mnie nie oswiecily, ale w tej szkole klasy 0-II maja dolne szafki lub zwykle wneki z wieszakami, a klasy III-IV szafki gorne. Przejscie do gornych szafek jest wiec symbolem doroslosci i statusu. Oto dzieciaki wkraczaja w grono tej starszej polowy szkolnej spolecznosci. :D


Reszta piatku okazala sie niestety "stracona". Na ten dzien umawialam sie wstepnie z kolezanka (ta od pogotowia ;P). Miala do mnie wpasc, ale niestety kilka dni wczesniej wybrala sie na rodzinna wycieczke, przedobrzyla z aktywnoscia i znow wrocil bol, dostala antybiotyk na kolejne tygodnie i wizyte odwolala. :(
Przy okazji pogoda sie popsula, chmurzylo sie, grzmialo gdzies w oddali, troche pokropilo. Strach bylo oddalac sie za bardzo od domu. ;) Zeby wiec nie "zmarnowac" reszty dnia, wymyslilam sobie odkurzanie auta! No tak mnie naszlo... Zreszta, bylo ono naprawde potrzebne, bo ostatnio moje auto odkurzone zostalo rok temu przez... tescia, ktory nudzil sie w czasie gdy my bylismy na jakims kempingu. ;) Po roku wozenia dzieci oraz ogolnie wchodzeniu przy roznej pogodzie i porach roku, mozecie sobie wyobrazic pewnie, jak wygladalo w srodku? Podpowiem, ze moj maz - samochodowy pedant, lapal sie za glowe za kazdym razem, kiedy do niego wsiadal. :D Wytrzepalam wiec dywaniki, odkurzylam fotele i podlogi, wytarlam z kurzu tablice rozdzielcza oraz wszystkie plastikowe powierzchnie, schowki i miejsca na kubki oraz umylam od srodka szyby. Narobilam sie jak dziki osiol, schowalam odkurzacz i... przypomnialo mi sie o bagazniku! ;) Akurat bagaznik jest u mnie najczystsza czescia auta, bo zazwyczaj woze w nim tylko zakupy i jakies wieksze klamoty. Czasem jednak przewoze w nim Maye (mam kombi), wiec oczywiscie tyl foteli pokryty byl kudlami, a na szybkach pelno bylo odciskow psiego nosa. Dodatkowo, po poniedzialkowej plazy, na dnie walala sie kupa piachu. Co bylo robic, wytaszczylam odkurzac z powrotem i dokonczylam dzielo. :) Teraz z zadowoleniem rozgladam sie wsiadajac co rano do samochodu i tylko w nosie mnie kreci od zapachu chemikaliow, ktory nie chce sie jakos ulotnic. ;)

A na ostatni weekend wakacji oraz poczatek roku szkolnego, przyszlo ekstremalne ochlodzenie... Z rozrzewnieniem wspominam zeszly rok, kiedy ranki nadal byly cieple, a lekcje skracali z powodu goraca. W tym roku nam to nie grozi. ;) Spadek temperatury z ponad 30 stopni do ledwie 22 oraz 11-12 w nocy byl tak gwaltowny, ze nawet Potworki prosily o bluzy, a rano goraczkowo szukaly posianych gdzies w czasie lata kapci. ;) No ale ostatni wakacyjny weekend zobowiazywal, wiec trzeba bylo go jakos spozytkowac, a nie siedziec w domu. Chociaz, Potworki pewnie by sie nie obrazily gdybym powiedziala im, ze z okazji konca wakacji moga spedzic caly weekend nad tabletami. Na pewno nie uslyszalabym slowa protestu. Poniewaz jednak jestem wredna matka, czas na tabletach wydzielam skapo, skrupulatnie go pilnujac. ;) Mlodziez nie miala wiec wyjscia i musiala znalezc sobie zajecie. Wyciagneli wiec zestaw, ktory Bi dostala jeszcze na urodziny. Mial on wszystko, co potrzeba do zrobienia "kuli" do kapieli.


Widzac cala kupe paczuszek z kolorowym proszkiem, zawczasu powiedzialam Bi, ze bawi sie w to sama i ja nie mam zamiaru jej pomagac. Przyznaje, ze nie bardzo mialam ochote sie w tym grzebac, a dodatkowo czesto Potworki zabieraja sie za cos, po czym okazuje sie, ze sobie nie radza i koncze to za nich ja. Tym razem pomyslalam, ze niedoczekanie. :) Oczywiscie skonczylo sie tak, ze troche i tak musialam im pomoc, bo instrukcja nie byla zbyt dokladna, a Bi w dodatku nie przeczytala jej drugiej strony i dziwila sie, ze masa jej sie nie klei. :D
Ranki oraz wieczory zrobily sie potwornie zimne, ale popoludnia sa nadal calkiem cieple, w sobote postanowilam wiec dotrzymac dana Kokusiowi obietnice i zabrac go do skatepark'u, tym razem w naszym wlasnym miasteczku. Nik tak bardzo sie cieszyl, a do pierwszego wjazdu podszedl za ostroznie i za wolno. W rezultacie, rower stoczyl sie w dol, a Mlodszy spadl i odrapal sobie plecy i dupke. Na szczescie stwierdzil, ze nic mu nie jest, za drugim razem juz sie bardziej rozpedzil i wjechal bez problemu. Potem mial opory przed zje-chaniem, ale przy malej zachecie szybko je pokonal.


Ciesze sie, ze mial okazje sprobowac swoich sil. Jak wiecie, Nik uwielbia swoj rower i jest na nim prawdziwym kamikadze. Oglada filmy na YouTube, na ktorych chlopaki robia salta i tym podobne wyczyny na swoich BMX'ach. Oczywiscie na filmiku wyglada to na banalnie proste, ciesze sie wiec, ze Mlody mial okazje sprobowac i przekonac sie, ze to wcale nie takie latwe, szczegolnie kiedy ma sie 6 lat i rower dosc spory do swojej postury. ;)
Reszte czasu w parku spedzilismy juz w miejscu odpowiedniejszym dla dzieci - na placu zabaw. Tu Potworki naprawde mialy pole do popisu. Przechodzenie po drabinkach, przewroty do tylu i do przodu, hustawki i karuzela, czyli najlepsze miejsce wyzycia sie dla kazdego malolata. :)


A wracajac do domu, M., ktory lubi urzadzac sobie wycieczki krajoznawcze, skrecil w inna droge niz ta, ktora przyjechalismy i okazalo sie, ze park ten znajduje sie rzut beretem od trasy rowerowej, wiec mozna tam dojechac spokojnie z domu na rowerach. W ktorys weekend sie na bank wybierzemy.

W niedziele jak zwykle "nawiedzil" nas moj tata. Okazalo sie tez, ze nie zniechecily go poobijane kolana i wyrazil chec wybrania sie z nami ponownie na przejazdzke. Tym razem ruszylismy w przeciwnym kierunku trasy rowerowej obok naszego osiedla, czyli z grubsza na polnoc. Trasa fajna, dzieciaki jechaly dziarsko i bez marudzenia i jechalismy sporo dluzej niz ostatnio. W koncu jednak Bi zaczela wymiekac, a ze dojechalismy do jednego z parkingow, ktore znajduja sie przy trasie, zarzadzilam krotki odpoczynek i odwrot, szczegolnie, ze jeszcze musielismy dojechac do domu.


Oczywiscie, jak to z dziecmi bywa, tu Bi marudzila, ze nogi ja bola i jest zmeczona, a kiedy w przeswicie miedzy drzewami dojrzala plac zabaw na jakims osiedlu, nie bylo bata, musielismy tam zjechac i na wspinaczki i bieganie nagla oba Potwory mialy sil az nadto. ;)


Poznym popoludniem niestety zachmurzylo sie, zerwal sie zimny wiatr, a ze nad glowami wisiala nam ponura wizja powrotu do szkoly, a dla mnie do pracy po tygodniowej labie, reszta dnia uplynela juz leniwie i domowo. Potworki ublagaly, zeby zrobic cos a'la batoniki z chrupek do mleka Rice Krispies i roztopionych marshmallows. Nie wiem czy w Polsce sa, ale tutaj sprzedaja cale zestawy do odgniatania roznorodnych ksztaltow. Robilsmy juz dynie na Halloween, skarpetki na Boze Narodzenie, teraz przyszla kolej na ukochane ostatnio przez Bi jednorozce. :)


Tak wlasnie uplynal nam bezwyjazdowy urlopik. Od poniedzialku powrocil brutalny kierat. Wyglada na to, ze wrzesien bedzie u nas w pracy szalony, a ze to czas, kiedy Potworki nadal przyzwyczajaja sie do szkolnej rutyny, zaraz zacznie sie Polska Szkola, zajecia dodatkowe, spotkania organizacyjne, itd... Moze byc (nie)wesolo. :)

P.S. Mam nadzieje, ze Was nie zameczylam tym postem :)

wtorek, 27 sierpnia 2019

Zaczelo sie...

No i mamy koniec i poczatek. Koniec wakacji, poczatek szkoly. Wczoraj rano Potworki pomaszerowaly w mury placowki edukacyjnej.

Obowiazkowe pamiatkowe zdjecie :)

Gdzie sie podzialy moje maluszki? Bi niby dopiero 8 lat, trzecia klasa, ale na tym zdjeciu jakos strasznie dorosle wyszla... Nik to moj bejbik, pieszczoszek, a tu powazna II klasa! A dopiero co odwozilam ich do "babci" Marysi, dopiero co do przedszkola posylalam! :O Ani sie obejrze, a skoncza high school i fruuuu! Do college'u mi uciekna! :O

P.S. Poczatek roku szkolnego przywital nas iscie spektakularnym ochlodzeniem. Rano mamy po 11 stopni! Brrr... W salonie nad ranem wlacza sie ogrzewanie! :O Jeszcze do tego szkola i mam wrazenie, ze jest koniec wrzesnia, a nie sierpnia! Na szczescie od jutra temperatury maja wskoczyc na bardziej "letnie" wartosci. ;)

piątek, 23 sierpnia 2019

Nudy na pudy w zeszlym tygodniu


Napisalam ostatnio, ze ciekawe tygodnie przeplataja sie z nudnymi? Napisalam. I jak zwykle blogowy chochlik zasmial mi sie w nos, bowiem jednak dwa tygodnie pod rzad potrafilo nie dziac sie nic spektakularnego. ;)
Jak spojrze w pamiec i poszukam co sie dzialo w zeszlym tygodniu, widze tylko poranne ogarnianie Potworkow, prace, "chwile" wieczorem w domu, czytanie ksiazki przed spaniem, kiedy oczy sie same zamykaja i... lozko. Caly tydzien zlal sie niemal w jedno...

Mimo, ze zapisani byli na polkolonie, wakacje strasznie rozleniwily Potworki. Troche w tym mojej winy, bo korzystajac z tego, ze na camp nie musieli zdazyc na konkretna godzine, nieco im poluzowalam i nie poganialam rano. A przynajmniej nie az tak, jak w roku szkolnym, kiedy musieli zdazyc na autobus. Jesli by nie zdazyli, czekaloby mnie osobiste zawiezienie, a ze szkola znajduje sie w kierunku przeciwnym od mojej pracy, to wiecie... Stawka byla spora... ;) Tutaj jednak i tak ja ich zawozilam i tak, a do tego polkolonie znajdowaly sie doslownie dwie minutki autem od domu, nie bylo wiec takiej presji. Do tego dodac fakt, ze zajecia na polkolonii zaczynaly sie o 9 rano, a autobus szkolny przyjezdzal o 8:10 i...w rezultacie Potwory (szczegolnie Nik) potrafily nieraz jesc miseczke platkow na mleku... 40 minut! :O Dodatkowo (i tutaj tez Kokus byl najczestszym winowajca) potrafili w momencie, kiedy ja oznajmialam, ze nakladamy buty i wychodzimy, wykrzyknac, ze... musza kupe! Rece opadaja!!! Nieraz dojezdzalismy na polkolonie kwadrans po 9. Oczywiscie teraz nie mialo to znaczenia, ale juz od nastepnego tygodnia trzeba sie bedzie ostro spiac i wrocic na bardziej poukladane tory. ;)

Poki co jednak, nadal jest lato, w zeszlym tygodniu byl przedostatni tydzien wakacji, wiec i grafik nadal luzniejszy i umysly wyluzowane. No moze poza praca, ale ze moj szef nadal jest w Chinach, wiec i w pracy nikt mi nie sterczal nad glowa. ;)
Wraz z sierpniem, nadeszlo delikatne ochlodzenie, a w kazdym razie nie jest juz tak uporczywie upalnie jak w lipcu. Ranki zrobily sie zimne, ale po poludniu nadal wraca upal. W poniedzialkowe popoludnie, o godzinie 17:30 nadal termometr wskazywal 29 stopni, Potworki z radoscia wskoczyly wiec do basenu.

Pontony, choc zabieraja mnostwo miejsca w naszym malym baseniku, nadal sa hitem :)

Nie przeszkadzalo im zupelnie, ze plywali juz tego dnia dwa razy na polkoloniach. ;)
Pozniej, korzystajac z przyjemnego wieczoru bez oslabiajacej wilgoci w powietrzu, zabralam sie za wyrywanie wiechci pozostalych po kwiatach. Ku mojemu zdumieniu, dolaczyly do mnie Potworki. Dla nich zajecie okazalo sie frajda i razem obrobilismy caly ogrod. Samej zajeloby mi to pewnie kilka wieczorow, a tak - zrobione!

Pomocnicy :)

Nie obylo sie rzecz jasna bez klotni, bo pochwalone potomstwo zaczelo rywalizowac i przescigac sie w tym, kto zerwie wiecej. Skoczylo sie fochem i placzem, jakzeby inaczej. :D

Rowniez w poniedzialek przyszly maile z przydzialami nauczycieli. Nie wiem czy podzialala moja sugestia z listow, ktore rodzice pisali pod koniec maja, czy Potworki mialy farta, ale Bi dostala sie do klasy w ukochana psiapsiolka, a Nik z ulubionym kumplem oraz bonusowo jeszcze z jednym lubianym kolega. Dla scislosci, maile byly tylko z przydzialem nauczycielek. Dokladnie ktore dzieci trafily do ktorej klasy dowiemy sie dopiero w poniedzialek, bo nie wszystkie dzieci mialy mozliwosc dotrzec na spotkanie zapoznawcze, ktore odbylo sie... dzis (ale o tym w kolejnym poscie). Pisalam juz chyba kiedys, ze tutaj co roku nie tylko zmienia sie wychowawca, ale jeszcze dzieci z danego rocznika sa mieszane? W poprzedni poniedzialek moja komorka rozgrzala sie wiec do czerwonosci od smsow otrzymywanych oraz wysylanych do znajomych mamusiek, probujac wywiedziec sie z kim jeszcze znajomym dzieciaki beda w klasie. Narazie dowiedzialam sie tylko tyle, ze Nik bedzie z dwoma ulubionymi kumplami oraz bonusowo z sasiadka z naprzeciwka (co skwitowal przewrotem oczami :D). Natomiast Bi bedzie z najlepsza przyjaciolka oraz synem naszych znajomych (na ktorego Komunii bylismy w maju), ale poza tym nie wiem o nikim innym. Wszystkie dziewczynki, ktorych rodzicow numery mialam, beda w innych klasach. :/
To taka tutejsza, coroczna nerwowka, bo od obecnosci ulubionych kolegow, zaleza oczywiscie humory dzieciakow na poczatku roku oraz szybkosc przystosowania sie do nowej Pani i klasy. :) Chociaz Bi juz zawczasu wzdycha, ze "znowu ta szkola...". Dziwne, bo pamietam, ze JA tam lubilam wracac do szkoly po wakacjach. Moja radosc trwala przecietnie okolo tygodnia, ale to juz szczegol. ;)

Wtorek nie wyroznial sie niczym szczegolnym, oprocz tego, ze po pracy wybralam sie z dzieciakami do kolezanki. Dzieciarnia polatala u niej w ogrodzie, my sobie poplotkowalysmy i oczywiscie nadal bylo nam malo. Nigdy nie mozemy sie nagadac. ;) Ciesze sie tez, ze Potworki maja kolezanke - Polke w swoim wieku. Nawet jesli miedzy soba i tak rozmawiaja po angielsku. ;)

Sroda i czwartek byly najwyrazniej tak nudne, ze calkowicie umknely mojej pamieci. Nie mam pojecia, co robilam, poza praca oczywiscie. ;) Wrzuce wiec fote tego "cudu" znalezionego przypadkiem na froncie domu.

Czy nie piekny?

Czesc ogrodu pomiedzy glazami a chodnikiem rzadzi sie sama soba. Panuje tam wieczny cien, slonce dochodzi dopiero poznym popoludniem, wiec jest to krolestwo funkii. Poza nimi jednak rosnie tam tez troche innych kwiatow i zdarzaja sie takie niespodzianki. :)

A tu rabata przy frontowych drzwiach. Nie wiem o czym myslala osoba projektujaca owa kompozycje, bowiem wysokie, biale floksy zaslaniaja widok na reszte kwiatow od strony drzwi oraz sciezki! :D

Poza flora, po osiedlu krazy tez fauna. Nasze sasiedztwo ma taki wspolny adres mailowy gdzie mozna zamieszczac ogloszenia, pytac o polecanych fachowcow lub dzielic sie ciekawszymi wydarzeniami. I tak, pewnego dnia, otrzymalam maila ze zdjeciami. Jedni z sasiadow mieli na ogrodzie... rysia! :O

Zdjecie mocno zamazane bo podejrzewam, ze robione z daleka, ale rysia rozpozna nawet amator

Rys wzbudzil zachwyt, ale nic poza tym. Te wspaniale koty sa raczej "niesmiale", rzadko sie pokazuja i unikaja ludzi jak moga. Innego jednak dnia, M. pojechal po cos do sklepu, po czym doslownie minute pozniej otrzymalam od niego telefon. Myslalam, ze czegos zapomnial, tymczasem on chcial mnie ostrzec, zebym nie wypuszczala dzieci do ogrodu, bowiem doslownie trzy domy od naszego, niedzwiedz przewrocil sobie smietnik i spokojnie pochlanial co lepsze kaski! :O Moj maz nagral nawet film i ta bestia byla ogromna!
Rysie, niedzwiedzie, kojoty, strach z domu wyjsc normalnie... ;)

W zeszly czwartek Potworki doszly do dnia 50 wyzwania czytelniczego i w piatek wybieralam sie z nimi do biblioteki, ale ta okazala sie... zamknieta, z powodu szkolenia personelu. Serio?! ;)
Mowi sie trudno i jedzie w sobote. Ze swojej strony trzymalam kciuki zeby nic nam nie wypadlo, sobota byla bowiem ostatnim dniem wyzwania, wiec gdybysmy nie przyjechali, "nagroda" za 50 dzien by przepadla... Pisze w cudzyslowiu, bo nagroda bylo znow zakrecenie kolem oraz wypisanie kuponikow, z ktorych panie rozlosuja wsrod dzieci kosze z upominkami.

Tym razem kreci Bi :)

Na szczescie nic nie stanelo nam na przeszkodzie, dzieciaki zakrecily kolem "fortuny", wrzucily bileciki do upatrzonych sloikow, wypozyczyly po kilka ksiazek oraz bajek na DVD (to Kokus) i pozostalo czekac na wyniki. Obawiam sie jednak, ze zadne z Potworkow nie mialo szczescia, bowiem minelo juz kilka dni i nikt nie zadzwonil zeby zawiadomic o wygranej. ;)

A jeszcze w zeszly piatek, minal Potworkom ostatni dzien polkolonii. Niesamowite jak szybko zlecialo 9 tygodni. Mgnienie oka normalnie... :/ Jak co piatek, dzieciaki dostaly dyplomy. To dla Potworkow byly ostatnie, tymczasem Bi swoj... zapomniala... ;)

Tym razem Nik zostalm nagrodzony za bycie "najlepszym przyjacielem wszystkich" i to jest prawda, bo to dziecko generalnie lubi kazdego ludzia. :) Poniewaz Bi ostatni dyplom zapomniala, wrzucam przedostatni. Tym razem dostalam nagrode za bycie "krolowa zabawy w chowanego". Nik potwierdzil, ze nikt nie moze jej znalezc, a Bi ucieszyla sie, ze choc raz dostala nagrode za cos niezwiazanego z plywaniem. ;)

W ogole, nie wiem czy pisalam, ale te polkolonie, poza cotygodniowymi platnosciami jak za zboze, kosztowaly nas jeden bidon (Kokusia), jeden stroj kapielowy (Bi) i prawie jedna czapke. Dzieciaki zapominaly, kolejnego dnia niby szukaly, ale cos slabo, bo nie znajdowaly, a M., ktory ich odbieral, nie chcialo sie najwyrazniej poszukac. Traf chcial, ze nastepnego dnia po tym, kiedy Nik zostawil czapke z daszkiem, Potworki odbieralam ja. Poszlam wiec do srodka i przeszukalam polki ze zgubionymi/ zapomnianymi rzeczami. Czapke odzyskalismy, ale kubek oraz stroj przepadly. Pewnie komus wpadly w oko. Dodam jeszcze, ze stroj Bi byl nowiutki, kupiony specjalnie z mysla o polkoloniach, ech... :/

W sobote po poludniu zorganizowalam zas nie lada gratke dla Kokusia. W miescie obok otworzono bowiem sale gimnastyczna z zajeciami z parkour. Jesli ktos nie wie, co to parkour, jest to sport na bazie toru przeszkod. Jak wiadomo, Nik jest milosnikiem sportow ekstremalnych i  o tym calym parkour gadal mi juz od jakiegos czasu. On jednak naogladal sie filmikow na YouTube, gdzie kretyni istni kaskaderzy uprawiaja ten sport w miescie, skaczac z budynku na budynek, itd. Ja usiluje mu wytlumaczyc, ze takie cos nadaje sie moze dla bandy mlodziezy bez wyobrazni, ale nie dla malego chlopczyka. Na sali gimnastycznej, o ktorej wspomnialam wyzej, co sobote organizowane sa zajecia probne, postanowilam wiec zapisac na nie Mlodszego, zeby zobaczyl, jak to wyglada.

Jedno z cwiczen polegalo na "wbieganiu" jak najwyzej na materac

Zabrala sie tez z nami Bi, ale na koniec zjadla ja trema i siedziala ze mna na trybunach, placzac, ze ona chce zejsc i cwiczyc z innymi, ale sie wstydzi i dlaczego ona jest taka niesmiala. ;) A dodam, ze byly tam i inne dziewczynki (choc niewiele), wiec nie chodzilo o brak towarzyszek.
Jesli o Kokusia chodzi, to wyszedl zachwycony, choc w grupie byl zdecydowanie najmlodszy. Na regularnych zajeciach dzieci sa juz rozdzielane wiekowo, tutaj malolaty mialy od 6 lat (Nik) do okolo 13.

Potem mlodziez cwiczyla serie skokow przez skrzynie obite miekkimi gabkami

Niestety, zajecia, przynajmniej na tej sali, nie nadaja sie na lato. Mimo otwartych ogromnych drzwi (niczym garazowe) oraz wiatrakow, bylo potwornie goraco. Ja siedzialam na krzeselku, a wyszlam stamtad spocona jak mysz. Na zewnatrz 30 stopni i 60% wilgotnosci powietrza, a w sali brak klimatyzacji, wiec nie ma sie co dziwic. Nie wiem jak dzieciaki daly w ogole rade cwiczyc i dziwie sie, ze zadne nie zemdlalo. ;)

Byl tez skok na scianke tak, zeby zlapac sie brzegu

Ogolnie, zajecia przypominaly gimnastyke, ale taka bardziej "chlopieca" i Nik oczywiscie chetny jest zeby sie zapisac. Rozwazam taka mozliwosc (choc jeszcze sie waham bo to prawie pol godziny drogi od nas), ale za kilka tygodni, kiedy porzadnie sie ochlodzi. :)

Pokaze Wam w koncu nowe plecaki/ tornistry Potworkow. Kupilam je juz jakis czas temu, ale jakos nie bylo okazji tu wrzucic.

Przy okazji cala, Potworkowa, wyprawka

W zeszlym roku dla obojga Potworkow wybralam sztywne tornistry. Bi uparla sie jednak nosic cale jedzenie w sniadaniowce (zamiast rozdzielic lunch oraz przekaski do osobnych kieszeni) i choc na codzien nie mialo to znaczenia, to kiedy musiala przyniesc cokolwiek dodatkowego, tornister ledwie sie domykal. W tym roku, na urodziny dostala sniadaniowke prawie dwa razy wieksza od zeszlorocznej, stwierdzilam wiec, ze przyda jej sie wiekszy plecak. Starsza ma obecnie faze na jednorozce, takiz musial byc wiec i plecak. Na szczescie udalo mi sie wyszukac cos w ciemniejszym kolorze, na rynku bowiem kroluje polaczenie - jednorozec + rozowy. Nie dosc, ze ten roz "gryzie" mnie po oczach, to jeszcze jest malo praktyczny - taki plecak kilka razy przejedzie po szkolnym holu i bedzie szary. ;)
Firmy nie wymieniam bo tak naprawde nie wiem ile ten plecak wytrzyma. Nigdy nie kupilam nic tego producenta. ;) Za to z czystym sumieniem moge polecic marke tornistra Nika - DeLune (to nie jest post sponsorowany! ;P). W zeszlym roku kupilam obudwu Potworkom tornistry tej firmy i choc nie sa najtansze, to jakosc rowna sie cenie. Na poczatku, kiedy je dostalam i okazalo sie, ze metki sa w jezyku rosyjskim, zwatpilam, przypominajac sobie jakosc dupereli kupowanych "od ruskich" na ryneczku. ;) Tym razem jednak przyjemnie sie rozczarowalam. Tornistry sa stosunkowo lekkie, a po calym roku szkolnym nic sie z nimi nie zadzialo. Nigdzie sie nie popruly, nic sie nie rozerwalo, zamki chodzily bez zarzutu i nawet sie specjalnie nie pobrudzily. Jedyne co, to Potworki zdolaly oderwac breloczki, ale to bylo do przewidzenia. ;) Dlatego w tym roku bez wahania wybralam dla Kokusia tornister tej samej firmy. Gdyby nie to, ze Bi potrzebuje jednak czegos wiekszego, zostawilabym im zeszloroczne, ale ze jej kupowalam plecak, kupilam tez Nikowi, zeby nie bylo awantury. ;) No a dlaczego nie plecak, ktos spyta? Ano dlatego, ze niestety u mnie w rodzinie panuje skolioza i wydaje mi sie, ze Nik ja odziedziczyl. Ja mam wade postawy, moja siostra ostrymi cwiczeniami wypracowala sobie prawidlowa posture, ale skrzywienie kregoslupa pozostalo. Moj tata jest wyraznie pochylony, a jego mama (a moja babcia), w ostatnich latach zycia miala na plecach sporego garba. Porownujac postawe Kokusia z prosta niczym struna Bi, mam wrazenie, ze on tez pochyla sie do przodu i lopatki za bardzo mu wystaja. Tutejsi pediatrzy nawet tego dokladnie nie sprawdzaja, ja wole jednak chuchac na zimne i robie co w mojej mocy, zeby plecy Mlodszego choc troche wycwiczyc. Po pierwsze - plywanie, na ktore zamierzam go nadal zapisac. Po drugie, wolalam mu jednak kupic tornister ze sztywnym, prostym tylem (choc obitym miekka gabka, wygodna dla plecow). Jeszcze przynajmniej na ten rok.

A! A w niedziele wybralismy sie znow na rodzinna przejazdzke rowerowa i tym razem zaden z Potworkow nie marudzil, bowiem jechal z nami... dziadek! :)

Miny od razu inne niz ostatnio :)

Moj tata dostal od kogos uzywany rower i postanowil go wyprobowac. Obawiam sie jednak, ze mogla to byc jego pierwsza i ostatnia przejazdzka. ;) Rower okazal sie bowiem "damka" i to w dodatku na niego przymala.

Mama, synek, corka i... dziadek! Tata robi zdjecie ;)

Moj tata ma prawie 2 m wzrostu, a jego rower jest identycznego rozmiaru co moj, gdzie ja jestem o niemal 30 cm nizsza. :D Przy skretach obijal kolanami o kierownice i nie byla to chyba najbardziej komfortowa jazda. ;)

Poza tym, pewnie Was zaskocze, ale... jesien idzie. :D Mlode deby rosnace przy parkingu obok mojej pracy, pelne sa ogromnych zoledzi.






A skoro juz o pracy pisze, to kolejna osoba z budynku popisuje sie ulanska fantazja jesli chodzi o tablice rejestracyjna. Na parkingu stoi sobie takie cos:

Ktos tu lubi Wladce Pierscieni, chociaz ja wybralabym sobie raczej jakies lepiej sie kojarzace imie :D


Ja tymczasem mam jakas faze na kokosa ostatnio. Zupelnie przypadkowa i nieswiadoma dodam, zeby nikt nie pomyslal, ze to jakas ciazowa zachcianka. ;) W ciagu jednego tygodnia, zupelnie o tym nie myslac, kupilam sobie szampon o zapachu kokosa, cos a'la wafelki ale na mleczku kokosowym, a na koniec dodalam wiorki kokosowe do chlebka bananowego. :) Z tym chlebkiem bananowym juz sama nie wiem bowiem, co mam robic. Jest goraco i banany dojrzewaja w takim tempie, ze nie nadazam z pieczeniem. Chleb bananowy zaczyna nam sie pomalu przejadac, dlatego kombinuje z roznymi dodatkami, zeby urozmaicic jego smak. Z wiorami kokosowymi jednak jakos mi nie podszedl. ;)

A na koniec trzy Potworkowe powiedzonka. :)

Jako stworzenia wybitnie dwujezyczne, moje dzieciaki mieszaja sobie jezyki swobodnie, liczac, ze starzy i tak ich zrozumieja. ;) Niewazne, ze matka, slyszac czasem ich gadanie, musi sobie w mysli zdanie powtorzyc i przeanalizowac, zeby wiedziec o co chodzi. Czesto jednak jest nieco latwiej. I tak, ktoregos dnia, kiedy jechalam autem po prawie pustej autostradzie, Bi wykrzyknela, rownie zachwycona, co ja:

"There's no korek!"

Zaiste, cuda sie zdarzaja. :D

Nik ma za to "problem" z goscmi przylatujcymi do naszego poidla. Podlapal jakos polska nazwe - koliber, ale ze lubi ja zmiekczac, wiec uparcie przylatuje do nas... kolibrek. :D Nie koliber, nie koliberek, tylko kolibrek. OK... :)

Co sie jednak dziecku dziwie, skoro ma ono nadal problem z, rodzimym badz co badz, narzeczem. W jeziorze na ostatnim kempingu, przeplywaly czasem klebowiska zielonych glonow. Kiedy Nik spytal co to jest, najpierw odpowiedzialam, ze glony, ale widzac jego niepewna mine, dodalam angielskie tumaczenie - algae [czyt. mniej wiecej "aldzi", bo nie mam polskich liter]. Nawet to jednak nie pomoglo i do konca wyjazdu, widzac glony, Nik wykrzykiwal, ze "O! Znow allergy!" [czyt. ~alerdzi = alergia]. :D

I tym radosnym akcentem, zakoncze tego, wyjatkowo krotkiego, posta. ;)

Potwory juz w poniedzialek do szkoly, AAAAAAA!!!

piątek, 16 sierpnia 2019

Znowu tydzien, gdzie nie dzialo sie nic ekstremalnego, a jednak duzo :)

Tak sie te tygodnie przeplataja. Raz gdzies jedziemy i jest interesujaco, raz siedzimy w domu i sa... chcialam napisac "nudy", ale w sumie dzialo sie sporo, tylko, ze drobiazgow. Nic nie poradze, ze latem tydzien bez wyjazdu lub wycieczki, jest dla mnie tygodniem straconym. ;)

Wrocilismy z kempingu we wtorek okolo 18, wiec reszta wieczora to byl wyscig z czasem (bo nastepnego dnia mialo lac) zeby wypakowac wszystko co niezbedne z przyczepy, wykapac Potworki oraz siebie, no i przygotowac sie do powrotu w "kierat" nastepnego ranka. Ja zainaugurowalam powrot do domu rowniez wstawieniem jednego prania, ale na wiecej nie starczylo mi ani czasu, ani sil. :)

W srode po pracy wiec, najwazniejsze to bylo wstawic, wysuszyc (suszarka bebnowa to piekna rzecz :D), poskladac i poukladac w polkach kolejne ladunki prania. :) W miedzyczasie, na wyscigi z zapowiadanymi burzami, popedzilam z dziecmi do biblioteki, Potworki bowiem doszly do dnia 40 w swoim wyzwaniu na codzienne czytanie. Za ukonczenie 40, 50 oraz 60 dni, nie ma juz nagrod, a przynajmniej nie od razu i nie gwarantowanych. ;) Tym razem dzieci moga zakrecic "kolem".

Kolo "fortuny"

Kolory na kole oznaczaja ilosc kuponow - 1, 2 lub 3. Na kazdym kuponiku trzeba napisac imie oraz numer telefonu. Biblioteka ma 10 koszy z upominkami o roznej tematyce (widac je za Kokusiem, na szafce), a przy kazdym koszu sloik, do ktorego dzieciaki wrzucaja kupony. Moga wrzucic po jednym lub po kilka, do woli. Kiedy wyzwanie czytelnicze dobiegnie konca, panie bibliotekarki rozlosuja kosze pomiedzy dzieci. Troche wydaje mi sie to nie fair, bo dzieciaki jednak ambitnie czytaja kazdego dnia zdobywajac gwiazdki, a nagroda nie jest gwarantowana. Takie sa jednak zasady i coz robic...

Tegoroczne wyzwanie czytelnicze bylo w duchu kosmosu i planet, wiec Nik nie mogl sobie odmowic zdjecia z kartonowa makieta rakiety ;)

Fajne za to jest, ze biblioteka wysyla raporty z letniego czytania do szkol, wiec nie musze sporzadzac listy przeczytanych ksiazek. Odpowiadajac z gory na Wasze pytania: tak, hamerykancka szkola na poczatku kazdego roku szkolnego prosi dzieci o przyniesienie listy przeczytanych latem ksiazek. :O W naszym miasteczku (i zapewne wielu innych), co roku robiona jest tez wystawa ze zdjeciami dzieci oraz nauczycieli czytajacych w wakacje w roznych miejscach. Ja, wiedzac o tej tradycji, przezornie pstyknelam Potworkom fotki z ksiazkami podczas ktoregos kempingu. ;)
Potworki doszly do dnia 50 wyzwania czytelniczego w bibliotece. Niestety, wyzwanie konczy sie juz jutro, dalej wiec nie "dojda", bo zagapilam sie i zapisalam ich tydzien po rozpoczeciu wakacji. Ups... :D

W czwartek po pracy pedzilam na zlamanie karku do domu, bowiem chalupe nadal mialam nie do konca ogarnieta po powrocie z kempingu, a miala wpasc do mnie kolezanka. Znajoma przyjechala, Potworki polecialy do basenu z jej starsza corka, a ja wyciagnelam mlodszej wszystkie plastikowe pojemniki, ktore znalazlam w szafkach kuchennych. :D

Starszyzna w akcji ;)

Popilysmy kawke, zjadlysmy kawalek ciasta na tarasie i bylo bardzo fajnie. Dopiero na koniec nagle, w ciagu kilku minut zerwal sie straszny wiatr, zrobilo sie ciemno i po chwili zaczelo kropic. To niestety zmotywowalo kolezanke do "ucieczki" do domu. Bala sie ulewy, bo garaz ma niepolaczony z domem i nie chciala biec w deszczu z 11-miesiecznym malenstwem. :)

W piatek za to niespodziewanie wyladowalam na... pogotowiu. Spokojnie, nie ze soba. Z inna kolezanka. Kumpela miala tydzien wczesniej zabieg laparoskopowy, ale zamiast dochodzic do siebie, miala coraz silniejsze bole, w koncu dostala goraczki i jej lekarz, nie mogac za duzo zobaczyc na sprzecie w gabinecie, wyslal ja na pogotowie. Ja w tym czasie wyslalam jej smsa z rutynowym pytaniem jak sie czuje, po czym od wiadomosci do wiadomosci okazalo sie, ze jest sama (maz w pracy) i w szpitalu po przeciwnej stronie ulicy od mojej roboty. Pojechalam sprawdzic czy czegos jej nie potrzeba przywiezc, po czym... zostalam jako wsparcie duchowe. A na pogotowiu jak na pogotowiu. Najpierw 1.5 godziny w poczekalni. Potem pol godziny za zaslonka na sali, az konsylium zdecyduje sie, co z nia zrobic. Troche zmotywowalo ich to, ze kolezanka, ktora spodziewala sie tylko szybkiej wizyty u lekarza i nie wziela ze soba tabletek, zaczela wrecz wic sie z bolu. W koncu pobrali kilka fiolek krwi oraz probke moczu i podali prochy przeciwbolowe. Potem niestety 40 minut czekania na wyniki badan z krwi, kolejne pol godziny oczekiwania na tomograf, samo przeswietlenie 10 minut, po czym... godzina czekania na wyniki!!!! :O A na koniec okazalo sie, ze cos tam znalezli, ale do konca nie wiedza co, wiec... klada ja na oddzial!!! W miedzyczasie kumpeli padla komorka, wiec dzwonila do meza, cioci mowiacej po polsku, ktora miala kontakt z jej mama (ktora zostala z dziecmi) oraz przyjaciolki (bombardujacej ja smsami) z mojej. Jak przyjechalam do niej o 15, to wyszlam prawie o 20, tylko po to, zeby za pol godziny wrocic z ladowarka do komorki oraz prowiantem, bo stolowke szpitalna zamkneli, a kolezanka tego dnia jadla tylko sniadanie oraz kawalek chlebka bananowego, ktory zostal mi z pracy i ktorym ja bez zalu obdarowalam. ;)
Na szczescie wszystko dobrze sie skonczylo. Wdarlo sie jakies zapalenie, ale antybiotyk podzialal i w poniedzialek wypuscili ja do domu. ;)

Ktoregos dnia bylam tez swiadkiem stluczki i stwierdzam, ze po tym swiecie to jednak chodza (jezdza) idioci! Jakis gosc, z lewego pasa postanowil nagle zjechac sobie na parking po prawej stronie drogi! Szkopul w tym, ze prawym pasem obok niego jechalo inne auto. Nie wiem czy w ogole sie nie rozejrzal, czy stwierdzil, ze sie "przemknie"? Znacie to uczucie kiedy obserwujesz akcje niczym w zwolnionym tempie i nic nie mozesz zrobic? Tak wlasnie mialam. Patrzylam jak gosc z lewego pasa skreca sobie beztrosko w prawo, jak auto z prawego pasa usiluje odbic w bok, zaraz za nim auto z lewego (teraz juz w poprzek prawego pasa) tez odbija, ale sila rozpedu niesie obydwa auta prosto w kolizje. :) W koncu az tak mocno sie nie pukneli, bo to nie autostrada, predkosci nie byly zawrotne, a w momencie kolizji obaj juz hamowali... Ale nadal zastanawia mnie o czym myslal kretyn z lewego pasa? ;)

Co poza tym?

W sobote Potworki zaproszone zostaly do najlepszego kolegi Kokusia z klasy. Kolega ma siostre blizniaczke i mlodszego o rok brata. Pisalam juz kiedys o tym, ze blizniaki znaja tez Bi, jako ze spedzili z nia rok w przedszkolu. Cala gromada zna sie wiec juz od 4 lat. Oni maja przy domu basen, wiec Potwory lecialy tam jak na skrzydlach. Zdjec niet, bo tym razem ja nie zostalam zaproszona, tylko dzieci. ;) M. troche panikowal, ze dzieciaki takie nie dopilnowane, ze za male i w ogole, ale w koncu odebralam ich calych i zdrowych. :)

Na wizyte u kumpla Nik zazyczyl sobie kolorowe pasemka :D

W czasie kiedy Potworki udzielaly sie towarzysko, mialam w koncu czas zajrzec do warzywnika od wyjazdu na kemping. A jak juz zajrzalam, to za glowe sie zlapalam! Ogorki wielkie jak... oszczedze Wam porownania... :D Do tego cukinie oraz masa pomidorow.


Polowe tego dobra oddalam tacie, ale i tak sporo nam zostalo, bo jeszcze czesc ogorkow mialam w lodowce z poprzednich zbiorow. Niestety ogorasy wyrosly takie gigantyczne, ze nie nadaja sie juz na malosolne. No serio, spojrzcie na tego delikwenta!

Ja wcale nie mam drobniutkich dloni! :)

Sam zajalby niemal caly sloik! ;) Na szczescie 3 sloje malosolnych zrobilam przed wyjazdem. Na nieszczescie, juz wszystko (jeden sloj poszedl dla taty) zjedzone. :D


W niedziele po kosciele czekaly nas zakupy spozywcze, co wykonczylo mnie tak, ze klapnelam na tarasie i nie chcialo mi sie ruszac. :) Na szczescie przyjechal tata, wiec mialam swietna wymowke zeby posiedziec popijajac kawke. Potworki wyplawily sie w basenie. Narzekali co prawda, ze woda strasznie zimna (noce zdecydowanie sie ochlodzily, wiec i z nimi woda), ale wyjsc nie chcieli, wiec wnioskuje, ze nie bylo tak zle. :D
Pod wieczor zaczelo mnie juz lekko nosic i lenistwo zaczelo wychodzic mi bokiem. Zaproponowalam rowery i... Bi oswiadczyla, ze nigdzie nie jedzie, ale zostala przeglosowana. ;) Niestety, calutka droge musielismy sluchac jej narzekania i pytan, kiedy wracamy, a gdy zdecydowalismy sie przedluzyc odrobine trase, zaczely sie juz otwarte ryki i szlochanie. Na koniec pojechalismy raptem 20 minut w jedna strone, czyli przejazdzka zajela nam niecala godzine, ale Bi tak nam krwi napsula, ze zamiast sie zrelaksowac, wszyscy wrocilismy podminowani. Nie ma jak rodzinna wycieczka. ;)

Takie wlasnie byly humory. Bi odwrocila sie tylkiem, a M. patrzyl gdzies w bok... ;)

Tylko Nik nie zrazal sie nastrojem rodziny i caly byl szczesliwy, ze znow porusza sie na swoim ukochanym jednosladzie ;)

Potworkom skonczyl sie wlasnie ostatni tydzien na polkoloniach. Dzis otrzymali ostatnie dyplomy.

Te sa sprzed 2 tygodni. Nik dostal nagrode dla "najbardziej towarzyskiej" osoby, a Starsza dla "panny syrenki". :D Bi marudzi, ze "dlaczego ona zawsze dostaje cos o plywaniu", ale nic nie poradze, ze to dziecko czuje sie w wodzie niczym uchatka i to WIDAC ;)

Troche smutno, bo po pierwsze, w ogolnym zarysie Potworki lubily to miejsce, a po drugie, wakacje sie nieodwolalnie koncza... Ale za to zaoszczedzimy ponad $400 tygodniowo (nie przesadzam - tyle kosztuja TYGODNIOWE polkolonie dla dwojki dzieci, a to akurat byla calkiem przystepna cena!), wiec finansowo wyjdzie nam to na dobre. ;)

Poza tym, ostatnio z Bi... polujemy! Na szczescie tylko z aparatami. :D Do naszego poidelka wiszacego na tarasie, zlatuja sie bowiem kolibry i probujemy lapac je na zdjeciach lub filmikach.

Nie wiem czy uda Wam sie cos tam dojrzec...

Niestety, bestie sa cholernie szybkie, a przy tym malutkie. Mimo, ze poidlo znajduje sie moze 2m od kuchennego okna, ciezko uchwycic je na zdjeciach, tym bardziej, ze kolibry maja zielonkawe grzbiety, a w tle sa ruszajace sie, zielone liscie drzew. :D Kilka ujec jednak cos tam zlapalo. ;) Bi ma na tablecie nawet przesliczny filmik, kiedy jeden z kolibrow krazyl wokol poidla i wracal do niego przez dobre dwie minuty. Zazwyczaj bowiem kazda "wizyta", to zaledwie kilkadziesia sekund. Ptaszki popija nektaru wody z cukrem i odlatuja, zeby za kilkanascie minut podleciec po kolejna dawke.

To zdjecie zebyscie mialy obraz ich rozmiarow. Poidlo jest, jak widac, mniej wiecej wielkosci mojej dloni

W weekend mialysmy jednak spore szczescie, bo kilka kolibrow przylatywalo na zmiane. Czasem byl to piekny samczyk z czerwonym podgardlem, a czasem skromniej ubarwione samiczki. Skad wiem, ze bylo ich kilka? A stad, ze jeden przeganial drugiego! ;) Kolibry niestety nie potrafia sie dzielic i zawziecie bronia dostepu do cennego nektaru, mimo, ze w poidle jest go zdecydowanie za duzo zeby daly rade wszystko wypic. :)

Tutaj koliber jest od tylu. Mimo, ze ich grzbiety sa zielonkawe, piorka maja metaliczny polysk i na zdjeciach wygladaja niczym szare :/

I wiecie co? One cwierkaja! :) W starym domu poidlo mielismy gleboko w ogrodzie i nie bylo szans sie do niego zblizyc, wiec wczesniej nie mialam okazji ich uslyszec. Sa tak malenkie, ze to cwierkanie to takie bardziej popiskiwanie (dla mnie brzmi troche jak cmokanie), ale wyrazne. No i poruszaja sie tak niesamowicie, latajac do przodu, do tylu i unoszac sie w powietrzu bez ruchu, ze moglabym sterczec w oknie godzinami, przygladajac sie ich wyczynom. To chyba jedne z najwdzieczniejszych stworzen na swiecie. :)

U nas juz za tydzien szkola! Aaaaa!!! :O