Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 30 maja 2014

O 3-letniej Bi, czyli dziecko dwujezyczne mi rosnie

Na poczatek spojrzcie na nowy suwaczek Bi. "Jagodka" wzbudza we mnie nostalgie, za kazdym razem jak to czytam wzdycham z usmiechem. Tak M. ochrzcil Bi kiedy jeszcze nosilam ja pod sercem i nie mielismy wybranego imienia. Przezwisko to tak w nas "wsiaklo", ze mamy nagrany filmik gdzie Bi ma jakies 3 miesiace, a my nadal wolamy do niej: Jagodka, Jagusia... Ach, wspomnienia...

W polowie miesiaca mielismy bilans u lekarza. Mialam cos o tym skrobnac, ale przy okazji dodam spostrzezenia na temat mojej trzylatki.

Bi mierzy 97.8 cm. Prawie metr, wow! Wzrost ma w gornych rejestrach siatki centylowej, wiec rosnie mi wysoka panienka.

Waga: 16.6 kg, a wiec tez "konkretna". Tu mnie lekarka troche zmartwila, bo Bi przytyla od ostatniego bilansu 3 kg i stwierdzila (lekarka, nie Bi), ze to sporo jak na trzyletnie dziecko. Ale czy napewno 3 kg w ROK (bo ostatni bilans byl po drugich urodzinach) to tak duzo? Tym bardziej, ze pediatra przyznala, ze gdyby to bylo 2-2.5 kg to jeszcze byloby ok? Bi jest na 86 centylu (BMI), wiec nie wybiega poza skale... Poza tym to taki niejadek, ze nie wiem skad ona w ogole czerpie tyle kalorii... Pediatra zasugerowala, ze powinnismy zapewniac jej jak najwiecej ruchu, ale to jest przeciez dziecko, ktore nawet siedzac kreci dupka... Ech... coz, nie bede o tym teraz myslec, pomysle o tym jutro... ;)

Poza tym to byla pierwsza od urodzenia Bi wizyta u lekarza, kiedy Mala Dama wspolpracowala i nie protestowala (no prawie). Jeszcze miesiac temu, kiedy bylysmy z wysypka, Bi odsuwala stetoskop i odmowila otworzenia buzi. Tym razem dala sie pieknie przebadac. Zawstydzila sie tylko kilka razy, np. kiedy pani doktor poprosila o glebokie oddechy, Bi przytulila sie do mnie i wyszeptala niesmiale "Nieeee...". Lekarka ma jednak na to swoje sposoby i poprosila, zeby Bi dmuchala na chusteczke, a to juz okazalo sie frajda. Wyglada ogolnie, ze Bi przeszla z etapu darcia podczas badan lekarskich, do skrajnej niesmialosci. Odmowila pokazania na obrazku, ktory traktor jest niebieski oraz proby staniecia na jednej nodze. Ale podskoczyla chetnie. :) Dobrze, ze sama z siebie zaczela nucic angielska piosenke, przynajmniej nie wyszlam na matke kompletnie zaniedbujaca rozwoj dziecka... ;)

Niestety, poraz kolejny uslyszalam, ze czas zaczac chodzic z Bi do dentysty... Nic zlego sie narazie z jej zabkami nie dzieje, ale dobrze ja przyzwyczaic do rutynowych wizyt. Nic tylko trzeba szukac jakiegos fajnego, przyjaznego dzieciom gabinetu... Poniewaz Bi tym razem grzecznie otworzyla buzie dla pani doktor, poczulam lekka nadzieje, ze wizyta u dentysty jest w ogole mozliwa...

To tyle o lekarzach. A jaka jest Bi poza tym? Kazdy kto czyta mnie jakis czas, wie ze przede wszystkim charakterna! Niby bunt dwulatka powinien byc fiuuu! za nami, ale jakos nie odnotowalam spadku atakow zlosci. Roznica jedynie taka, ze kiedys Bi po prostu sie wydzierala, teraz zas drze sie bardziej artykulowanie. Kiedys musielismy sie domyslac o co jej chodzi, teraz (zazwyczaj) nam to dokladnie wykrzyczy, co nie zmienia faktu, ze ryk jest o rzeczy, ktorych absolutnie nie moze dostac badz zmienic. Bi bowiem jest mistrzynia grania na nerwach i testowania limitow. Ona nas po prostu non stop testuje, na ile jej tym razem pozwolimy. Tak bylo z opisanym przeze mnie niedawno lizaniem kamykow i tak jest ze wszystkim...

Hitem ostatnich dni sa awantury o Peppe. Od jakiegos czasu Bi namietnie pokochala Swinke i teraz ciagle domaga sie jej w telewizji. Sek w tym, ze pozwalam jej ogladac tylko jeden kanal z kreskowkami, a Peppe puszczaja raptem dwa razy dziennie. Ale jak przetlumaczyc trzylatce, ze rodzice nie kontroluja programu telewizyjnego? No wlasnie... Bi ryczy, smarka, wrzeszczy, a ja jestem zmuszona po prostu wzruszyc ramionami i wyjsc z pokoju, coz innego mi pozostalo?

Robi sie z niej tez cwaniara. Podczas ostatniej choroby oczywiscie tulilam i dopieszczalam to moje dziecie, ciagle powtarzajac "moja ty biedna, taka jestes chorutka". Zebym to ja wiedziala, ze matczyna troska obroci sie przeciwko mnie! Od czasu choroby minal juz ponad tydzien, a za kazdym razem kiedy prosze Bi, zeby pozbierala rozwalone po calym pokoju zabawki, przyniosla cos albo rozebrala/ubrala sie, slysze "Ja nie, ja cholutka!". A sprobuj powiedziec, ze o chorobie to ona dawno zapomniala. Oburzenie siega zenitu i na caly dom rozlega sie "Bibi cholutka, ja kaszelek, ja katalek", polaczone z udawanym kaszlem i kichaniem. Jeszcze troche i zacznie mi symulowac goraczke wkladajac termometr do herbaty! ;)

Poza tym od jakiegos czasu Bi, prawdopodobnie pod wplywem zazdrosci o mlodszego brata, przestala dazyc do samodzielnosci. Wrecz przeciwnie, nagle okazuje sie, ze moje trzyletnie dziecko "nie umie" samo zjesc, ubrac/rozebrac sie czy zejsc po schodach... Na wszystko slysze "Ja nie lade" (nie dam rady). Oprocz zapinania zamka blyskawicznego w bluzach lub kurtkach. To jest jej wielka pasja i usiluje zapinac nie tylko wlasna bluze, ale brata, mamy oraz tatusia.

Ciezko juz teraz pisac o rozwoju mowy Bi, bo ona mowi praktycznie wszystko. Czasem sama sie zastanawiam skad zna poszczegolne slowa. Fakt, ze wymowe nadal ma kiepska i czasem nawet ja, jej wlasna rodzicielka, nie wiem o co jej chodzi, albo cudem domyslam sie z kontekstu (i szkoda, ze bez polskich liter ciezko jest oddac trzyletnie seplenienie). Ale dogadac sie juz mozna. Jak np. ostatnio, kiedy Bi miala problem, zeby wybrac sobie filmik na YouTube'ie:

"To dol zlob. Tak dol" pokazujac paluchem w kierunku podlogi, na wypadek gdybym nie wiedziala o co chodzi.

Poslusznie przesuwam ekran komputera. Jezdze kursorem to w gore, to na dol, a Bi mruczy pod nosem:

"To nie, nieee, nie to...".

W koncu zniechecona mruczy "Siama nie wiem co ciem".

Dokladnie coreczko i tyczy sie to nie tylko filmikow w kompie! ;)


Mialysmy tez ostatnio pogadanke na temat swiatel drogowych. Kiedy stanelam na czerwonym, Bi oznajmila:

"Mama lubi PINK!"

Na co zasmialam sie, ze wcale nie lubie, bo to oznacza, ze musze sie zatrzymac. A poza tym to nie PINK, tylko RED - czerwone. A mama lubi zielone, bo wtedy moze jechac.

"Aaaa, lone [zielone] mama lubi?" dopytuje sie jeszcze na wszelki wypadek moje dziecko. :)


Poza tym pojawiaja nam sie, nieudolne narazie, proby odmiany czasownikow i rzeczownikow. I tak, Bi dumna, ze sama zapalila swiatlo, oznajmia:

"Ja lacilam [wlaczylam]. Ja umiem lacilac." :)


A kiedy podzielila sie z rodzina ciasteczkami, wymienia:

"Dalam mamusi. Dalam Kokusi. Tatusi dalam."


Bylo jeszcze:

"Ja boilam dziedzia [balam sie niedzwiedzia]." Tak, tematyka niedzwiadkowa nadal jest u nas na tapecie. ;)


Dwa wyrazy, z ktorych ostatnio sie usmialam:

satotot - samolot

ba babaf - plac zabaw (tu troche sie naglowilam zanim zgadlam o co jej chodzi)


A teraz, zgodznie z tytulem, pare slow o dwujezycznosci mojej Malej Damy. Jakis czas temu Kasia z bloga "Nie Pozniej Tylko Teraz" pytala o to w komentarzu.

Mimo naszych wysilkow, zeby dzieci mowily jak najwiecej (albo najlepiej wylacznie) po polsku zanim pojda do szkoly, mimo ze mowimy w jezyku ojczystym w domu i mimo ze Pani Marysia (opiekunka) tez jest Polka, Bi lapie coraz wiecej angielskich slowek i zwrotow od dzieci u opiekunki. Wlasciwie co kilka dni przynosi nowe slowko. Nie da sie tez ukryc, ze angielski jest znacznie latwiejszy w wymowie, a ze Bi ma z tym problem, widze ze jest on dla niej jezykiem "wyboru".

W tej chwili umie liczyc do 10 po polsku, a po angielsku dociaga do 20! Oczywiscie cyfry jej sie jeszcze troche myla, nagminne jest zaczynanie liczenia od "dwa" i przeskakiwanie cyfr, np. kiedy Bi dostaje dwa winogrona to jakims cudem dolicza sie pieciu. Czasem liczac przeskakuje sobie z polskiego na angielski nawet nie mylac cyfr, np. "One, two, czy [trzy], teri [cztery], five, six, itd., a czasem skacze swobodnie po numerach mieszajac oba jezyki. :)

Kolory niestety zna praktycznie wylacznie po angielsku, pomimo mojego upartego powtarzania wszystkiego w obu jezykach. Chce bowiem, zeby nauczyla sie rozrozniac kolory, a to nadal jej sie myli, ale chce tez, zeby zaczela uzywac polskich odpowiednikow. Do znudzenia powtarzam wiec: "Prosze, niebieski klocek. Blue - NIE-BIES-KI" Tyle, ze znowu klania sie latwosc wymowy i taki np. zolty, zawsze przegra z yellow. Albo czerwony - o ile latwiej jest powiedziec RED! Trudny ten jezyk ojczysty...

Oprocz kolorow i cyfr, Bi ma ogolnie caly angielski repertuar. "Come on" i "go away" mowi juz od dawna. Tak samo "bye-bye" czy "hi".

Zwroty grzecznosciowe do niedawna mowila po polsku, ale ostatnio trzeba sie nagimnastykowac, bo woli uzywac wersji angielskich. Jak np. kiedy wiercac sie niechcacy uderzyla mnie lokciem prosto w twarz. Mowie zla: "Bi, walnelas mnie centralnie w szczeke, musisz sie tak krecic?" Na to Bi skruszona:

"Ups, sioli [sorry] mama, sioli!".

Kiedy ma napad pod tytulem jestem-malutka-i-nie-zejde-sama-po-schodach, krzyczy "My hand!" albo "Help!".

Potrafi pieknie wymowic "thank you", ale juz z prostym "thanks" ma problem. Wymawia go "thanck", z wyraznym C-K na koncu, co wg. mnie jest trudniejsze, ale jak widac nie dla Bi. :)

Kiedy widzi wystawiony w swoja strone aparat, krzyczy "Cheese!" i szczerzy sie do zdjecia.

Ulepila "loda" z ciastoliny i dumnie pokazala twierdzac, ze to "aj-skim" ("r" gdzies jej sie zapodzialo).

Ciagnela ostatnio smycz Mai z okrzykiem "Push!" i nie moglam jej przetlumaczyc, ze tu akurat powinno byc "pull". A tak w ogole to niech sprobuje powiedziec "ciagnij!". Tiaaa, cholerna polska wymowa...

Pojawilo sie tez pierwsze spolszczenie angielskiego slowa. Z jakiegos powodu nazwanie Bi "baby" to obraza majestatu. No pewnie, ona jest w koncu prawie dorosla... ;) W kazdym razie, kiedy jest zla na kogokolwiek, pokazuje na winowajce paluchem i krzyczy "Ty bejbus!". Wszyscy jestesmy bejbusiami kiedy podpadniemy. :)

Spiewa piosenki polskie i angielskie. Z polskich zna "Kolko graniaste", "Stary niedzwiedz", "Wlazl kotek na plotek" i mnostwo pojedynczych zwrotek przypadkowych piosenek. Z angielskich spiewa ciagle "Twinkle twinkle little star", "Alphabet song", "The wheels on the bus" i "Itsy bitsy spider".
Najsmieszniej wychodzi jej jednak stare dobre "Panie Janie". Jak wiadomo jest to piosenka, ktora ma swoja wersje w wiekszosci jezykow swiata". Wersja Bi brzmi tak:

"Are you sleeping, are you sleeping,
brother John, brother John,
syskie dzony bija, syskie dzony bija,
bim bam bom, bim bam bom!"

Polowa po angielsku, polowa po polsku! :)


Potworek Starszy jest tez bardzo zainteresowany pracami plastycznymi. Mila odmiana po dluuugich miesiacach, kiedy przynosila kredki albo ciastoline i domagala sie, zebym to ja cos rysowala/lepila. Sama nie chciala nawet sprobowac. Teraz juz samodzielnie zasiada przy stole zaopatrzona w pudelko kredek lub flamastrow, albo ukochana paczke ciastoliny. I kombinuje. Nie ma juz bazgrolow, chociaz do ludzkich postaci jej rysunkom tez daleko. A z ciastoliny lepi wiecej niz tylko rozgniecione kulki. Zreszta same zobaczcie:




Wiem, do sztuki nowoczesnej to jeszcze temu troche brakuje, ale i tak jestem niesamowicie dumna z mojego dziecka. Szczegolnie, ze ona to zwyczajnie lubi. Moja krew! Ja tez moglam godzinami rysowac/kolorowac/wycinac/lepic. Skoro Bi fizycznie kompletnie nie jest do mnie podobna, to niech chociaz ma moje zainteresowania... Jeszcze jak kiedys bedzie lubila czytac ksiazki to w ogole spuchne z dumy niczym balonik. ;)

wtorek, 27 maja 2014

Ach, co to byl za weekend! ;) + dopisek

TRA-GICZ-NY!!!!

Lacze sie w bolu z Totowa Mama, bo nieskonczona ilosc razy mialam ochote walic glowa w sciane, albo siasc i plakac, albo wyjsc na taras i drzec sie gdzies w przestrzen, albo spakowac sie i uciec jak najdalej...

Niko zabkuje. Nadal. Wyjatkowo paskudnie. Juz poraz ktorys z rzedu pokazuje, ze o ile dolne zeby wychodza mu w miare znosnie, to gorne ida nie tylko dluuugo, ale najwyrazniej bardzo bolesnie. Mlody ryczy ciagle i o wszystko. Wyje. Marudzi. Kazda najmniejsza rzecz konczy sie histeria i zanoszeniem.

Nie je. NIC. Przez 3 dni jego dzienne menu skladalo sie z kubka kakao, 2 jogurtow i miseczki kaszki many. Jesli wczesniej martwilam sie, ze jego dieta jest mocno ograniczona, to teraz trudno to w ogole nazwac dieta. Nawet ukochane wczesniej zupy wypluwane sa z obrzydzeniem...

W dodatku mecza go nadal resztki zeszlotygodniowego przeziebienia (juz sama nie wiem czy to nie alergia, bo ile mozna?). Z nosa nadal cieknie. Od czasu do czasu, glownie w nocy, lapie go atak odrywajacego sie kaszlu, czasem tak mocnego, ze wywolujacego wymioty... :(

Jako tako przezyc ten weekend pozwolil nam tylko srodek przeciwbolowy. Ale ile mozna tym faszerowac male dziecko??? Juz w zeszlym tygodniu sporo go dostawal bo goraczkowal... Ale po leku Niko staje sie innym dzieckiem! Nagle humor mu wraca i bawi sie oraz dokazuje jak zwykle. Tylko srodek przestaje dzialac, a wraca mala mekola i placzek...

Humor Nika mial oczywiscie zgubny wplyw na reszte rodziny. Bi z zadrosci urzadzala popisy wscieklosci domagajac sie choc chwili uwagi. M. i ja probowalismy przekrzyczec dwoje dzieci i dzwonienie w uszach wywolane maloletnim wrzaskiem, co w sobote oczywiscie zakonczylo sie sprzeczka...

Wreszcie wczoraj Nik funkcjonowal bez srodka przeciwbolowego i nawet jako tako sie trzymal (po-drzemkowego, godzinnego wycia nie licze), wiec mam nadzieje, ze pomalu wychodzimy na prosta, pomimo, ze kaszel i katar ciagle sa obecne. Tyle, ze nadal nic nie je...

A poza tym to weekend jakos minal, chociaz przez humory najmlodszego czlonka rodziny, nawet sie nie osmielilismy robic jakichkolwiek wiekszych planow. Pogoda dopisala. W sobote wial jeszcze troche chlodny wiatr, ale niedzielne zapowiadane przelotne deszcze gdzies sie zapodzialy i bylo pieknie, tak wsam raz, 25 stopni i sucho. Wczoraj za to przyszlo prawdziwe lato. Rano cos niespodziewanie pokropilo, ale potem wyszlo slonce, temperatura skoczyla do 28 stopni, a wraz z temp. niestety wilgotnosc - 70%! Parowa jak przed burza, wszyscy chodzilismy mokrzy od potu, bleeee...

A tak poza tym, to w wielkim skrocie:

Z boku dzialki stanela kolejna "sciana" plotu. Taka ze mnie gula, ze zapomnialam pstryknac zdjecia, ale to sie nadrobi. Jeszcze "tylko" M. musi powbijac kolki i oplesc siatka caly tyl i bedziemy pieknie odgrodzeni od natury i jej inwentarza.

Maya nieskonczona ilosc razy uciekala w las i chyba tylko cudem wracala. Niech juz ten plot stanie...

Znowu znalazlam na psie kleszcza, ktory urzadzil sobie z siersciucha autobus i "przyjechal" do domu. Brrr...

Jakas zaba - samobojca uparcie wracala na nasz podjazd, mimo, ze kilka razy o malo nie zostala zjedzona przez psa. Przy okazji odkrylam, ze z Bi zrobila sie straszna mimoza i paniusia. Bala sie wziac plaza do reki, mimo, ze obiecalam jej, ze zaby nie gryza, a maz podspiewywal pod nosem "Pocaluj zabke w lapke...". Zdecydowanie NIE moja krew, ja tam wszystkie stworzenia lapalam w rece... Niko za to chetny byl, zeby poznac blizej nowe stworzonko, ale nie chcialam ryzykowac zycia biednej zaby. :)

Oficjalnie otworzylismy sezon piaskownicowy! Balam sie jak to bedzie z moja dwojka, ktora ostatnio walczy o kazda jedna zabawke. Juz widzialam oczami wyobrazni sypanie w siebie nawzajem piaskiem i tluczenie sie po glowach lopatkami. Okazalo sie jednak, ze Bi jak wsiadla w piach, to moglaby z niego nie wychodzic, za to Niko ma piaskownice w nosie. Bardziej ucieszyl sie z lopatki, ktora zaczal okladac siostre, psa i mamine kwiatki. Chlopak! ;) Za to jakims cudem, kiedy wzielam go do domu na przewiniecie, odkrylam cala pieluche piachu! Nie mam pojecia jak i kiedy to zrobil.

W niedziele wybralam sie na niezbedne letnio - ciuchowe zakupy dla dzieci. Wrocilam obladowana i biedniejsza o okragla sumke, ale niech jeszcze tylko przyjda zamowione dla Nika sandalki i letnie ubrania mam z glowy (mam nadzieje). Bi, niczym typowa kobieta, oszalala ze szczescia na widok stosiku ciuszkow i koniecznie domagala sie przymierzenia kazdej rzeczy.

Corcia wzmocnila wreszcie miesnie nog na tyle, zeby jezdzic na rowerku w kolko po podjezdzie bez zatrzymywania (wczesniej co chwila "utykala" pod gorke i trzeba bylo ja popchnac). A Niko popyla za nia na swoim samochodziku, ale teraz juz nie ma szans jej dogonic. :)

Ciasto bananowe, ktore upieklam w sobote zniknelo w ciagu kilku godzin. Chyba jakies krasnoludki mialy w tym udzial. ;)

A na koniec wiadomosc roku (dla mnie przynajmniej): moi tesciowie sie do nas wybieraja!!! Aaaaa!!!!!! Jak tak to ciagle powtarzali, ze juz sa starzy, schorowani, tu ich boli, tam ich strzyka, nie nadaja sie na taka podroz... W dodatku tesciowej wygasl paszport... Ja tam na to jak na lato, im dalej od tesciow tym lepiej... Az tu ni z gruchy, ni z pietruchy w niedziele oznajmiaja, ze tesciowa odbiera nowy paszport w polowie czerwca i rozgladaja sie za biletami! Dobijcie mnie od razu, bo kolejnych 3 miesiecy z nimi nie przezyje!!!

I jeszcze Potwory w wydaniu letnim:


Babcia i dziadzio dzwonia na Skype, zeby oznajmic "radosna" nowine... :/
 








Wiem, wiem, na zdjeciach wygladaja na wesole, slodkie, pelne energii niewiniatka... No, z ta energia to by sie zgadzalo. Poza tym, to po prostu dobrze sie maskuja... ;)

Dopisek:

Zupelnie zapomnialam (jak moglam, no jak???) napisac, ze w poniedzialek Bi pierwszy raz w zyciu zerwala kwiatka (malego, zoltego jaskra, pelno ich u nas rosnie) i przyniosla go dla mnie ze slowami "to dla ciebie", tak po prostu... Serducho mi sie roztopilo, szczegolnie, ze Mloda zrobila to idealnie w Dzien Matki, o ktorym oczywiscie nie miala pojecia. Slodkie to bylo. :) Szkoda, ze nie pstryknelam kwiatkowi zdjecia...

piątek, 23 maja 2014

Sukces! + PS

Malo mnie w sieci w tym tygodniu, oj malo... A uplynal on pod znakiem chorobsk...

Poniedz. i wtorek spedzilam w domu, kurujac Bi, ktora rozlozylo kompletnie. Po konsulatcji lekarskiej wyglada, ze albo to wyjatkowo paskudne przeziebienie albo grypa (!). W kazdym razie nigdy nie widzialam Bi tak chorej. Lalo jej sie z nosa, gardlo czerwone i bolace oraz goraczka. Bi nie potrafi wydmuchac nosa, odciagnac nie da, wiec ciagle wyciera sobie smarki rekawem. W rezultacie nos oraz skore nad gorna warga ma obtarte niemal do krwi. Dodajmy do tego trupia bladosc i zaczerwienione oczy i mamy przed soba mala kupke nieszczescia. A matka chcac nie chcac wziela wolne i zajela sie dogadzaniem, tuleniem i ogolnym rozpieszczaniem. :) Niko tez sie zarazil, ale przeszedl to znacznie lagodniej. Troche mu sie z nosa lalo i mial stan podgoraczkowy, ale poza tym humor mu dopisywal i normalnie chodzil do opiekunki, a ja w tym czasie moglam kurowac siostre. Ktora zreszta w poniedzialek jeszcze byla oslabiona i marudna, za to we wtorek z nadmiaru energii prawie odbijala sie od scian. Caly czas musialam wymyslac jej zabawy, bo pozostawiona wlasnej inwencji, zaczynala np. okladac psa tekturowa rurka i ganiac go pod jadalnym stolem... Najlepszy znak, ze zdrowie powraca. ;)

Teraz Bi jeszcze troche smarcze i pokasluje, za to Nik cos nie moze dojsc do siebie. Nadal leci mu z nosa, od czasu do czasu zakaszle i w dodatku ropieja mu oczka... Na domiar zlego gorne czworki dopiero czesciowo sie przebily, a trojki sa nadal dopiero widoczne pod dziaslami. Do tego deszczowa pogoda (wyglada, ze synek bedzie meteopata, po matce...) i Mlodszy tak marudzi, ze wytrzymac sie z nim nie da...

Od srody jestem juz w pracy, ale do blogosfery na dluzej nie moglam zawitac, bo mialam szkolenie. Czterodniowe, tyle ze 2 dni mi "uciekly". Nudne jak cholera bo na temat nowego systemu komputerowego, ktory bedzie uzywany przy niektorych projektach. Ciemny pokoj (dla projektora), do tego deszczowa aura za oknem i z trudem utrzymywalam otwarte oczy, pomimo kawy pitej jedna za druga. Przez cale dwa dni zadalam prowadzacemu moze jedno sensowne pytanie. :)
Mialam tez podpisac pilny raport, ale nie przewidzialam, ze nie bedzie mnie w pracy zeby skonczyc niezbedna dokumentacje... Trudno, moga na mnie krzywo patrzec, dziecko najwazniejsze. Poza tym jednak fajnie jest wpasc do robotki na 3 dni, zeby potem miec kolejne trzy wolne (szykuje nam sie dlugi weekend)! ;)

A na bloga wpadlam na dluzej dopiero dzis. I za pare godzin znow znikam na 3 dni. W poniedzialek Memorial Day, wiec nie pracujemy. I dobrze sie sklada, bo prognozy nie sa za ciekawe: sobota - przelotne deszcze i chlodnawo, niedziela - burze, dopiero wlasnie w poniedzialek slonce i okolo 26 stopni. Juz sie nie moge doczekac! Moze pierwszy wypad na plaze? ;) A jesli nie, to napewno jakis grill, bo ogniska chyba przy Niku nie zaryzykuje, a szkoda...

Co poza tym u Potworow? Pomalu zamieniaja sie w aktualna idolke Bi - Swinke Peppe. Czy to slonce czy deszcz, do szczescia wystarczaja im kaluze na podjezdzie. Sami zreszta zobaczcie:

Piatek po poludniu:




Sobota rano:





W niedziele niestety bylo juz tylko tak:
 
 
I wlasciwie jest nadal, tyle ze leki przeciwgoraczkowe juz niepotrzebne. Tylko Nikowi jeszcze na noc podaje przeciwbolowy, inaczej budzi sie i poplakuje. Podejrzewam zebiska...
 
Na powyzszym zdjeciu mozecie tez podziwiac mojego "koscielnego" gozdzika. Ponad tydzien, a skubaniec nie ma najmniejszego zamiaru wiednac! :)
 
Aha, prawie zapomnialam o moim tytulowym sukcesie! Nic wielkiego, chociaz ja czulam sie bardzo usatysfakcjonowana. Po prostu, po wielkanocnej porazce, w koncu odwazylam sie ponownie sprobowac sil w pieczeniu muffinek. Wlasciwie to nie mialam wyjscia, bo musialam wymyslic cos interesujacego dla Bi, ktora we wtorek miala juz napady dzikiego biegu wzdluz i wszerz domu z nudow... A poza tym chcialo mi sie czegos slodkiego, a bananowiec, ktory upieklam w sobote znikl w ciagu jednego dnia. :) Babeczki wyszly pulchne, mieciutkie i delikatne, mniaaam! Wykorzystalam ten przepis (dzieki Dorotka!), ale dodalam rodzynki i pokruszone migdaly oraz orzechy wloskie. Czekolade tez mialam dodac, ale okazuje sie, ze zniknela (ktos wyzarl, bo jeszcze niedawno lezala spokojnie w szafce!). W kazdym razie ciesze sie, ze wyszly, moze teraz bede je regularnie piekla, bo tak fajnie, szybko to idzie, no i frajda dla Bi jest nieoceniona. Nawet pomimo, ze potem swoich wypiekow nie ma ochoty probowac. ;)
 
Poza tym, wreszcie definitywanie "zaklepalismy" date przyjecia urodzinowego Bi. Zaproszenia wypisane, klamka zapadla. Tak tak, przyjecie odbedzie sie (ponad) miesiac po wlasciwych urodzinach. :) No trudno, najwazniejsze, ze wreszcie przekonalam malzonka. Teraz czas zaczac solidne planowanie, chociaz u mnie z tym zawsze na bakier i jak znam zycie znow wszystko bede robic na ostatnia chwile i na odwal - odpieprz. Inaczej przeciez nie bylabym Agata! ;)
 
Milego weekendu, odezwe sie (mam nadzieje) we wtorek!
 
 
PS. A jednak odzywam sie jeszcze dzis! ;) Wypuszczono nas bowiem wczesniej, tak na mile rozpoczecie dlugiego weekendu. Z tej okazji naszla mnie refleksja, ze 2 godziny to jednak strasznie duzo czasu. Oczywiscie mowa o dwoch godzinach bez dzieci. I nie, nie bede plakac jak bardzo za nimi tesknie. Albowiem aktualnie delektuje sie ta chwilka spokoju. Tym milsza, ze nieoczekiwana. :) Wyszlam z pracy, zalatwilam sprawe w banku, pojechalam na "polskie" zakupy (tu sie lekko zalamalam, bo parking pelen, a kolejka za wedlina jak za czasow PRLu w Polsce. Ja wiem, ze dlugi weekend i w ogole, ale sklepy beda otwarte normalnie jutro i pojutrze, a wiekszosc tez w poniedz. A tu ludzie wykupuja towar z polek jak przed wojna...), przyjechalam do domu, wypiescilam Maye, ktora normalnie jest mocno pod tym wzgledem zaniedbywana, bo wiadomo, przegrywa dobitnie walke o uwage na rzecz dzieciakow, rozpakowalam zakupy, rozladowalam i od nowa zaladowalam zmywarke, a teraz mam jeszcze okolo godziny zanim bede musiala jechac po Potwory, wiec siedze na tarasie, popijam (goraca!) kawke i pisze Wam o tym jak fajnie jest przez moment nie slyszec ciaglego "y-y-yyyyy!" oraz "Mama, siusiu! Mama ja ciem piciu! Mama ja ciem china [plastelina] bawic!", itd.
 
Zrozumieja mnie tylko matki dwojki absorbujacych pociech, ktore na chwile sie od nich wyrwaly. ;)
 
No, teraz to juz naprawde milego weekendu! ;)


wtorek, 20 maja 2014

NadeJszla wiekopomna chwila!

Jak wiele razy juz pisalam, Bi uwielbia dokuczac bratu. Szczegolnie zabierac mu zabawki, ktore on wlasnie sobie upatrzyl i dorwal w lapki. I niewazne jest czy zabawka docelowo nalezy do Bi, czy Starsza na codzien sie zupelnie sie nia nie interesuje. Wazne jest, ze brat sie nia bawi, trzeba mu ja wiec odebrac. Dziecieca zlosliwosc i pokaz sily w jednym. :)

Tak tez bylo wczoraj. Nik zaczal bawic sie starym sorterem, na ktory Bi od dawna nie zwracala uwagi, bo to zabawka typowo dla dzidziorkow. Na widok bawiacego sie grzecznie Nika oczy jej jednak zablysly. Nawet nie tyle mu ja probowala odebrac, co po prostu mu dokuczala, przyciskala guziki, zabierala z rak ksztalty do dopasowania, itd. Niko zaczal ryczec, ale jednoczesnie probowal sie obrocic, odsunac zabawke od niej, uciec na drugi koniec pokoju. Ja z kolei mitygowalam corke, wreszcie usilowalam odsunac ja od braciszka i zainteresowac ja czyms innym. Na nic, Bi wyrywala mi sie i natychmiast biegla do Niko, zeby ponowic proby doprowadzenia go do placzu.

Taka przepychanka trwala dobra chwile. Juz zamierzalam zabrac Bi za kare do drugiego pokoju, kiedy Niko nie zdzierzyl i jak nie PRZYFANSOLI siostrze twarda, plastikowa zabawka! :))) Bi oczywiscie rozryczala sie straszliwie, chociaz nic specjalnego jej sie nie stalo, ale wreszcie odczepila sie od brata.

Uczy sie chlopak, uczy. Patrzy na siostre, przyglada sie dzieciom u opiekunki i zaczyna kumac jak odgonic natretow. :)

Wiem, ze to strasznie niepedagogiczne, ale M. musial przejac strofowanie syna, bo ja zaczelam sie dusic ze smiechu. Zamiast przyjac marsowa mine i strzelic Kokusiowi wyklad na temat bicia, mialam ochote bic mu brawo, ze wreszcie zaczal walczyc o swoje i nie daje sie maltretowac siostrze. :)

Pierwszy krok do bijatyk miedzy rodzenstwem poczyniony. ;)

piątek, 16 maja 2014

Czy wczoraj byl "trzynasty"???

Uch, fatalne mialam wczoraj popoludnie, FA-TAL-NE! Jeden nerw za drugim! Niby w sumie drobiazgi, ale jak ma sie PMSa to wszystko powoduje skok cisnienia!

Coz takiego sie wydarzylo zapytacie. Po kolei:

- malzonek moj szanowny, pracoholik cholerny, wrocil do domu dopiero o 19. Bo chcial skonczyc pisanie programu, a mu nie wychodzilo i stracil rachube czasu... Pierdzielony perfekcjonista, on po prostu nie moze przezyc jak cos nie jest idealne (dziwne, ze zone sobie wzial taka nieidealna...)! A ja sie tu morduje z Potworami i psem! Sama!

- deszcz padal, wiec tradycyjnie lepetyna mnie rypala (jestem meteopata, nie smiac sie!) i klulo za lewym okiem.

- po powrocie do domu, zastalam dwie wielkie kupska i kaluze siuskow na pol kuchni. Pisalam kiedys, ze Maya to fajny psiak? Zmieniam zdanie coraz bardziej z kazda wytarta kaluza! Zlosliwa Kupa Klakow!

- zepsul nam sie "invisible fence", wiec Maya vel "Wstretny Kundel", poleciala w lasek za domem i przepadla. Bite 10 min. darlam sie stojac w krzakach, a ta %^$#$ nie wracala. Juz oczami wyobrazni widzialam ja rozszarpana przez niedzwiedzia albo innego kojota, a w lagodniejszej wersji ukradziona (po drugiej stronie lasku jest parking jakiejs firmy i kreci sie tam sporo ludu). Juz wracalam do domu z zamiarem zadzwonienia po M., zeby wracal do domu szukac psa (bo ja przeciez nie poleze z dziecmi w las), kiedy kundlica wybiegla z krzakow jak gdyby nigdy nic... Dzis drapie mnie gardlo i nie wiem czy cos mnie bierze, czy zdarlam je wrzeszczac, cmokajac i gwizdzac na pieprzonego szczeniaka.

- Bi znalazla sobie zabawe w lizanie kamieni z podjazdu, fuuuj! Wlasciwie to robila to "od zawsze", ale myslalam, ze trzylatki wyrastaja juz z brania wszystkiego do buzi! Co gorsza, uznala, za swietny pomysl wtajemniczenie w to brata. Co jeszcze gorsze, kiedy stanowczo zabronilam takiej zabawy, co chwila odwracala sie do mnie plecami i mowila do Nika konspiracyjnie "Koko patrz, yummy...!" pokazujac mu znow lizanie kamyka. Takie to male a juz otwarcie nieposluszne i bezczelne!

- O niezliczonej ilosci klotni o rowerek/wiaderko/taczke/patyk nawet nie wspomne. Mam czasem wrazenie, ze nic nie robie tylko co 3 min. ratuje Nika przed zmasakrowaniem przez siostrunie...

- Wreszcie wrocilismy do domu, gdzie okazalo sie, ze dla Nika podwieczorek jest "be". Za to stal i wyl pod szafka z przekaskami.

- Odkrylam, ze Nikowi chodzi po wlosach KLESZCZ! Najgorsze, ze paskudztwo musialo przyjechac do domu na psie albo naszej odziezy, wdrapac sie gdzies na meble i zeskoczyc Malemu na glowe, bo chwile juz bylismy w domu, a nie zauwazylam go wczesniej. Oczywiscie sprawdzilam szybko dzieciaki i zadne nie mialo wbitego nigdzie kleszcza, ale mnie potem wszystko caly czas swedzialo... Zaczynam widziec nasz ogrod jako jedno wielkie siedlisko niedzwiedzi i kleszczy (M. mial w srode kleszcza wbitego na plecach), czyli miejsce do unikania zamiast rodzinnych zabaw...

- Wisienka na torcie byla godzina 20, kiedy Bi nagle zaczela smarkac, a moment pozniej wydala mi sie podejrzanie ciepla. Zmierzylam temperature: 38.5. Czyli witamy kolejne chorobsko... :(

Wniosek: nienawidze jak M. zostaje dluzej w pracy!

Oraz nie zawsze to 13 jest pechowy! ;)

P.S. Bi wyladowala o 23 w naszym lozku. Oczywiscie spanie z nia to mordega. Mimo, ze goraczka jej spadla, wiercila sie, przewalala z boku na bok, wbijala mi niekapek w zebra, mamrotala przez sen cos w stylu "Nu-nu, Kokus...", a za kazdym razem jak odwracala sie w moja strone, jej lekkie jak piorka wlosy laskotaly mnie w nos. Jestem dzis potwornie niewyspana, zieeeeeew...

Milego weekendu!

środa, 14 maja 2014

Co w trawie piszczy, czyli o ogrodzie i weekendzie slow pare

Ostrzegam, ze bedzie duzo zdjec ogrodowych! ;)

Pomyslalam, ze w miare jak doprowadzamy z M. ogrod do porzadku, oraz wszystko rosnie/ rozrasta sie i kwitnie, bede od czasu do czasu wrzucac aktualne foty naszego ogrodu.

Na poczatek tyl. Jestem fatalna w edytowaniu zdjec, wiec zamiast dodawac opisy ponumerowalam po prostu roslinki, a pod zdjeciami bede wrzucala legende. :) Tylko nie wiem czy cos w ogole bedzie widac...

1 - kawalek tego wczesnego Rododendrona, ktorego pokazalam Wam ostatnio. Niestety juz przekwitl.
2 - Mountain Laurel, ktory jest oficjalna roslina naszego Stanu. Kazdy Stan, oprocz wlasnej flagi, ma rowniez "swoje" zwierze i rosline (i chyba pare innych rzeczy, ale nie pamietam).
3 - Roza, ktora cudem przezyla jesienne przesadzenie.
4 - Bez. W tym roku kwitnie wyjatkowo slabo. :(

 
W najwyzszej Tui z poprzedniego zdjecia mamy niespodzianke - gniazdko Robina (po polsku ten ptak chyba nazywa sie Rudzik). :)

Ponizej skalniak, ktory jest moja pieta achillesowa. Nic nie chce mi sie tam za bardzo przyjac, z czego radosnie korzystaja chwasty. :/

1 - miniaturowe Narcyzy, ktore juz drugi rok z rzedu nawet nie raczyly zakwitnac. Rozwazam ich wykopanie i wsadzenie w tym miejscu czegos innego.
2 - Bee Balm. Wyglada teraz niepozornie, ale wyrasta na spore kwiaty, ktore bardzo ladnie kwitna. Co wazne, przyciagaja kolibry!
3 - Hosta (zebym to ja wiedziala jak to sie po polsku nazywa...).
4 - to ten niskopienny Floks, o ktorym ostatnio pisalam, ze zaczyna kwitnac. Teraz juz w pelni rozkwitl.
5 - Tampa Grass, ozdobna trawa, ktora narazie jest mala, ale zobaczycie pod koniec sezonu. Robi sie ogromna, a co gorsze co roku rosnie wieksza!
 
 
A tak Floks wyglada w pelnej krasie:
Jak widac juz rosna pomiedzy nim zdzbla trawy i inne chwasciory... :/
 
 
A pod tarasem rosna:
1 - Znow narazie niepozorne, ale wkrotce beda tu spore kwiaty. Po angielsku nazywa sie to Purple Coneflower, po polsku nie wiem, ale z laciny Echinacea. Mowi Wam cos? ;)
2 - Forsycja
3 - Hydrangea (po polsku chyba Hortensja)
 
 
Moje bzy niestety w tym roku maja malo kwiatow. Powinny w pelni zakwitnac lada dzien. Narazie wygladaja tak:
 
 
Teraz przod domu (czy raczej jego kawalek, ktory dopiero udalo nam sie doprowadzic do porzadku):
 
1, 3 - juz przekwitle Narcyzy.
2 - Spirewort, bardzo ladna roslina, pokaze ja Wam znow jak zakwitnie.
4 - Allium, swiezo przesadzona samosiejka, nie wiem czy sie przyjmie.
5, 6, 7 - Male Hiacynty, ktore w ogole w tym roku nie zakwitly. Jesli historia sie powtorzy za rok, wykopuje je. Gdzies tam tez kielkuja miniaturowe Astry.
 
To byla prawa strona, teraz pora na lewa:
1 - Rododendron.
2 - nie pamietam jak to sie nazywa, ale to jakis ozdobny krzew, ktory nawet nie kwitnie.
3 - Azalia.
4, 9, 10 - plozace ozdobne krzaczki, rozrastajace sie jak glupie. :)
5 - miniaturowy Aster, ktorego M. w zeszlym roku kilka razy scial niechcacy kosiarka zylkowa. Na szczescie kwiatek to jakims cudem przezyl.
6 - Hosta.
7 - Lawenda, ktora niestety nie wyglada za dobrze po zimie, ale mam nadzieje, ze dojdzie do siebie i nie pojdzie "na straty".
8 - kolejny Spiderwort.
 
A te malenstwa ponizej (narazie maja jakies 20 cm wysokosci) to Lilie. Ledwo wykielkowaly, a juz zjadaja je takie czerwone zuki. Nadszedl czas masowego trucia! ;)
 

A jak nam poza tym minal poprzedni weekend? Oprocz kiepskich "niedzwiedzich" wiadomosci calkiem sympatycznie. Praca w ogrodzie zawsze dobrze wplywa na moj nastroj. Co prawda pogoda w piatkowe popoludnie i wiekszosc soboty wygladala tak:
 

 

 

 Pies obowiazkowo musi brac udzial w kazdej zabawie i pod koniec dnia nie wiem kto jest bardziej wymordowany - Potworki czy Maya.
 
Za to niedziela wygladala juz tak:
 


 To zdjecie jest sfalszowane. :) Oni NIGDY nie trzymaja sie za rece. Bi posluchala po prostu mojej prosby o chwycenie raczki brata. :) A kapelusikiem cieszyla sie przez 5 minut wolajac, ze wyglada jak dama. Chwile pozniej oznajmila, ze poca jej sie wlosy i cisnela kapeluszem w kat tarasu...

Przy okazji okazalo sie, ze matka na nagle przyjscie lata jest zupelnie nieprzygotowana. Przynajmniej jesli chodzi o garderobe dzieci. Bi wyrosla ze wszystkich bluzeczek na krotki rekaw, Niko nie ma ich wcale, a oboje nie posiadaja nawet jednej pary szortow! O ile Bi ratowalam sukieneczkami, to Nik musial sie zadowolic bodziakami. Czas na zakupy! Na szczescie (???) lato po 3 dniach sobie poszlo i wrocila wiosna, wiec dzieci chwilowo ponownie maja w czym chodzic. :)

A na koniec przedstawiam Wam jak spia czteromiesieczne, wymeczone calodniowymi harcami, szczeniaki:

:))))



poniedziałek, 12 maja 2014

Siedemnastek!

Mial byc po-weekendowy posciak, ale ze Niko w sobote skonczyl 17 miesiecy, pora na comiesieczne podsumowanie.

To jaki jest obecnie Kokus? Nooo, kochany, cudowny i przede wszystkim MOJ MOJ MOJ!!! :)

A powaznie, to slodki, wiecznie usmiechniety dzidzius, rozdajacy caluski wszystkim naokolo, pomalu odchodzi w zapomnienie. Niko rozwija swoj charakterek i matka juz przewiduje kolejne siwe wlosy. Cale szczescie, ze jestem blondynka... ;)

Przede wszystkim skonczyly sie calusy 365485 razy dziennie. Buuuhuuu, a ja tak kochalam te mokre buziaki dawane z otwarta buzia. Teraz Niko tylko z rzadka pozwala sie pocalowac. Zazwyczaj usmiecha sie filuternie i odwraca glowe, albo zanosi dzikim rechotem i usiluje wyrwac sie i zwiac z uscisku. Na szczescie nadal lubi od czasu do czasu przyjsc i przytulic sie. Ot, tak sobie.

Poza tym, ta mala cholera nauczyla sie niewiadmo gdzie i kiedy draznic siostre. No dobra, Bi nadal dokucza mu bardziej niz on jej, ale pomalu role sie wyrownuja. Bi doprowadza do szewskiej pasji, kiedy Niko przeszkadza jej w jakiejs czynnosci, jak zakladanie butow. A Nik oczywiscie obowiazkowo podchodzi sie przygladac. Kiedys ograniczal sie do patrzenia, tudziez prob dotkniecia buta, czy cokolwiek Bi akurat trzymala. Teraz za to np. uparcie depcze jej noge. Bi wrzeszczy "Nie! Ty bejbus! Koko - bejbus (no, najgorsze wyzwisko swiata, hehe)". A Nik ucieszony przytupuje jedna noga, jak do odstraszenia bezpanskiego psa, z takim smiesznym "Ta!!". Bi oczywiscie odwrzaskuje "NIEEEEE!!!" A Nik znow tupie w jej strone z tym swoim "TA!!!" i cwano sie usmiecha. Zawsze smiac mi sie chce, kiedy widze te zaczepki. Oczywiscie Bi w koncu nie moze zdzierzyc takich tortur i probuje rzucic sie na brata, pomimo naszych tlumaczen, ze on jest jeszcze malutki i nie wie, ze jej dokucza. Chociaz pokusze sie, patrzac na zachowanie Nika, na stwierdzenie, ze on doskonale wie, jak dzialac siostrze na nerwy i robi to z premedytacja. :)

Niko tez wymusza, wymusza i jeszcze raz wymusza... Co gorsza wycwanil sie i nie da sobie tak latwo odwrocic uwagi. Ostatnio przyszedl do kuchni, stanal pod szafka gdzie mamy ciastka, chipsy i inne niezdrowe przekaski i wola "Eeee!", co w Kokusiowym jezyku znaczy "daj, daj, tam jest cos ciekawego, daj!". Udajemy, ze nie wiemy o co chodzi, ale "Eeee" staje sie coraz glosniejsze. W koncu delikwent uderza w ryk i kladzie sie na ziemie w gescie rozpaczy. Daje mu chrupka. Dalej ryczy. Daje ryzowe ciasteczko. Nic, dalej placz. Dobrze wiem, ze chcialby biszkopcika, albo paluszka, ale wiem tez, ze na jednym sie nie skonczy, a potem nie zje mi obiadu. Wyciagam z szuflady kluczyki do starego auta - zazwyczaj hit sezonu. Spojrzenie Nika mowi mi wyraznie, ze racze sobie zartowac. Uch... Takich batalii staczamy kilka dziennie... Czy ja naprawde chce, zeby Niko rosl i madrzal, bo czasem nie jestem pewna. :)

Kilka dni temu odkrylam, ze moje mlodsze dziecko umie... udawac placz! Mruzy oczka, wydaje z siebie "Yyy-hyyy-hyy", po czym usmiecha sie radosnie z udanej sztuczki.
Smiech tez potrafi udawac. :)

Jak slownictwo? Ano nijak. Moje dzieci nie garna sie do rozwoju mowy... Oprocz odglosow zwierzat z poprzedniego podsumowania oraz uniwersalnego slowka "BAM!", Nik mowi "Pa pa" oraz "Y-y", ktore oznacza "nie". O mama albo tata mozemy narazie sobie pomarzyc.

Do znajomych czesci ciala doszly te intymne: dyndus oraz pupa, ktorej jednak nie da rady dosiegnac. :) Na haslo przy kapieli "umyj brzuszek!", poslusznie naciera mydlem wypukly bebenek. Zreszta, Niko rozumie juz teraz strasznie duzo. Do tego stopnia, ze trzeba przy nim uwazac na to co sie mowi. Przykladowo, w niedziele probowalam polozyc go na drzemke. Juz ladnie wzial misia do przytulenia, juz-juz zaczal isc za mna w strone sypialni. Az tu M. odezwal sie do Bi "usiadz na chwile spokojnie, zaraz mama polozy Kokusia spac, a my pojedziemy do sklepu". Mimo, ze moj malzonek mowil przyciszonym glosem, Niko to uslyszal, zaliczyl w tyl zwrot, polecial do drzwi, wrocil z butami i zaczal swoim "Eeeeee!" domagac sie, zeby mu je nalozyc, ewidentnie domagajac sie wziecia go ze soba. Oczywiscie po czyms takim, proba polozenia spac skonczyla sie histeria i rykiem az sciany sie trzesly...

Wreszcie mamy jakies postepy w rozszerzaniu diety. Niko zjada, bez wiekszego entuzjazmu ale zjada makaron, ale tylko z jednym rodzajem sosu. Polubil parowki. Czasem zje chlebek z szyneczka lub maslem orzechowym. Ale hitem ostatnich dni okazaly sie... klopsiki w sosie koperkowym z ryzem! Bi nie chce ich nawet sprobowac, Niko wcina az mu sie uszy trzesa. Martwi mnie za to jego konsekwentna niechec do wszelakich owocow i warzyw. Od czasu do czasu zje kawalek banana. To wszystko. Nawet sokow nie chce pic. :(

Niko ma obie dolne czworki, gorne juz sie czesciowo przebily, ale troche im jeszcze brakuje. Wszystkie cztery trojki sa widoczne tuz pod dziaslami, ale kto wie kiedy sie w koncu przebija... Kolejny bilans dopiero pod koniec czerwca, wiec nie mam pojecia ile wazy i mierzy.

A na koniec pare fotek mojego 17-miesieczniaka.

Niko bardzo sprawnie uzywa wszelkich krzeselek i podnozkow. Ostatnio probowal uzyc jezdzika, zeby wspiac sie na kanape i strasznie sie zloscil kiedy ten mu sie odsuwal. A kilka dni temu odkryl, ze pilka to swietny i bardzo wygodny stoleczek:




A po kapieli robie mu czasem irokeza, tzn. w wydaniu Kokusiowym to raczej "irokezik". Wyglada o, tak (wybaczcie, ze zdjecie zamazane, ale i syn i pies byli w ruchu):


Przodem irokez juz tak fajnie nie wyglada, ale za to jest najslodsze pysio na swiecie:


I jak tu go nie calowac, powiedzcie same??? ;)

sobota, 10 maja 2014

Wiesci z frontu "niedzwiedziego"

Kurcze, no. Tydzien zylam sobie w blogiej uludzie, ze to byl jednorazowy przypadek... Ze sie raczej nie powtorzy... Przez tydzien zostawalam z dziecmi w ogrodzie, czujac sie coraz pewniej. Pod koniec tygodnia osmielilam sie nawet spuscic Bi i Nika na kilka sekund z oka, zeby wyrwac tu i owdzie jakiegos chwasta...

Dzis te zludzenia i zbudowane od nowa lekkie poczucie bezpieczenstwa runelo...

"Nasz" niedzwiedz znow widziany byl przy naszym domu. W czwartek. Przeszedl sobie najwyrazniej przez nasza posesje i probowal przejsc przez ulice. Zostal obtrabiony przez jakies auto, wiec poszedl sobie spokojnie wzdluz ogrodu sasiada.

Sasiedzi z przeciwnej strony ulicy przyszli nas o tym powiadomic i ostrzec, zebysmy uwazali bo wiedza, ze mamy male dzieci.

Cale popoludnie debatowalismy z M. co z tym zrobic. Nie wyobrazamy sobie zamknac sie na cztery spusty w domu. Ale zyc w ciaglym strachu tez nie damy rady. Chcac nie chcac, M. pojechal kupic materialy na plot. Trzeba bylo ruszyc oszczednosci, ale co zrobic. Po to zreszta miedzy innymi sa. Bezpieczenstwo dzieci jest wazniejsze niz kasa na koncie. Zreszta nawet my nie wyobrazam sobie w tej chwili samotnego pielenia chwastow, czy nawet siedzenia na lezaczku na trawie. Caly czas nerwowo bysmy sie rozgladali i podskakiwali przy najmniejszym szmerze...

Troche jestem tylko zla, no dobra, jestem porzadnie zla, nawet wsciekla, ze moj malzonek odmawia zatrudnienia ekipy do postawienia tego plotu. M. jako typowa Zosia-Samosia uparl sie, ze nie bedzie placil komus za cos, co umie zrobic sam. No i wiem, ze umie, ale ma ograniczone zasoby czasowe, a wynajeta firma postawilaby go w kilka dni. Malzonkowi zajmie to pewnie kilka tygodni... A ja przez ten czas nabawie sie ostrej nerwicy. :(

Jak tu zyc w tym "dzikim" kraju, no jak???

piątek, 9 maja 2014

Dzieciece dramaty male i duze :)

Tytul powazny, ale chodzi oczywiscie o osobiste problemy egzystencjalne moich Potworow. :)

Scena 1:
Nik zaczyna sie bawic jedna ze swoich zabawek, gdzie wklada sie kuleczke w otwor, naciska guzik, zeby kulki wytoczyly sie z pojemnika, po czym wali w cos na ksztalt katapulty, zeby kulki spowrotem wskoczyly do pojemnika. Zabawke ta Bi ma najczesciej w powazaniu, ale skoro brat sie nia bawi, to trzeba mu ja zabrac, jakze by inaczej! W szamotanine i wrzaski wkraczam ja i pokazuje dzieciom, ze moga ladnie bawic sie razem: Nik wklada kulki, Bi naciska guzik, Nik wali w katapulte. Niestety, podzial rol szybko nudzi Mlodego, ktory zaczyna naciskac siostrowy guzik. Bi podnosi taki rejwach (tak to sie pisze?), ze lece do pokoju malo nie zabijajac sie o bramke. Bi wrzeszczy na brata: "TY NIE CISKAJ GUUUZIIIK!!! JA GUZIIIIK!!!", Nik zaczyna ryczec, chyba ze strachu. Na moje (proby) tlumaczenia, ze Niko jest malutki i nie rozumie, ze nie mial naciskac guziczka, Bi ryczy jeszcze glosniej. Na sugestie, ze w takim razie moze Niko teraz ponaciska guzik, a Bi powklada kulki i walnie w katapulte, Starsza wrzeszczy "NIEEEE!!!!", kopie zabawke i wybiega wyjac z pokoju...
Urocze popoludnia z moimi dziecmi. :)

Scena 2:
Bi budzi sie w nocy z placzem. Wolamy do niej, zeby przyszla do nas, ale nie, szlochajac doprasza sie, zeby to tata po nia przyszedl. Matka zwleka sie pierwsza, ale w progu pokoju dzieciecego wita ja "NIE MAMUSIA, TY NIEEE!!! TATAAAA!!!". Nie, to nie, wracam do lozka, odprowadzana kolejna fala wrzasku. W koncu malzonek sie zwleka i idzie po corke... Po wyladowaniu w naszym malzenskim lozu dopytujemy Bi co sie dzieje. Mamrocze przez lzy, ze Kokus cos tam. Nie wiem, co we snie zmalowal jej o polowe mlodszy braciszek, ale musialo to byc cos powaznego, bo Bi jeszcze kilka razy tej nocy budzi mnie kwileniem przez sen.
Urocze nocki z malymi Potworami. :)

Scena 3:
Jestesmy w ogrodzie. Bi marudzi, ze chce zdjac kurtke. Tlumacze, ze wieje zimny wiatr, wiec kurtka ma zostac na miejscu. Odwracam sie na moment, a to wystarcza Bi, zeby z szelmowskim usmieszkiem zdjac kurtke i polozyc ja na tarasie. Mowie, ze w takim razie musi isc bawic sie do domu, bo jest chlodno i moze sie przeziebic. Jak mozna bylo przewidziec, zaczyna wyc, ze ona nie chce do domu. Przykazuje wiec, ze ma ubrac kurtke. Nie, mama ma to zrobic. Poniewaz akurat asekuruje Nika, ktoremu zachcialo sie pojezdzic na starym rowerku Bi, tlumacze corce, ze przeciez potrafi juz ubrac kurtke, wiec niech to zrobi sama. Dziecko zaczyna ryczec na cala chyba ulice. Tlumacze, ze nie moge jej w tej chwili pomoc, ale Bi juz nie slucha, bo szlocha histerycznie i to tak glosno, ze ogladam sie na ogrod sasiada, czy nikt nie sprawdza czy nie znecam sie nad corka... W koncu zrezygnowana, prosze Bi, zeby chociaz podala mi kurtke to ja ubiore (Niko odmawia zejscia z rowerka). Nie, kurtka lezy moze z metr od Bi, ale to mama ma sie wdrapac na taras, wziac ja i ubrac latorosl. Musze przyznac, ze w tym momencie obudzilo sie we mnie "zle" i mialam dosc humorow smarkuli, ktora corac czesciej probuje traktowac mnie i M. jak sluzacych. Stanowczo oswiadczylam, ze sama ma wziac kurtke i mi przyniesc. W skrocie, Bi darla sie na cala cholerna okolice dobre 20 minut, a ja poszlam z Nikiem na slizgawki modlac sie, zeby sasiedzi nie zadzwonili po opieke spoleczna. W koncu jednak Mloda, zasmarkana i z buzia pokryta czerwonymi centkami, przyszla potulnie z kurtka w reku i dala sie ubrac. Ufff... Jedna proba sil za mna...
Urocze dni z kochanymi malenstwami. :)

Scena 4 (zeby nie bylo, ze histerie to wylacznie domena Bi):
Tata zrobil dzieciom po porannym kubku kakao. Po chwili wchodze do kuchni i na blacie znajduje zawleczke od jednego z niekapkow. Poniewaz grozi to slodkimi, kakaowymi plamami na kanapie, podlodze i stole, M. pedzi do dzieci i sprawdza ktore ma kubek bez zawleczki. Pechowo okazuje sie, ze to Nik. Mlody udaje, ze nie slyszy prosby o "pozyczenie" na chwilke kubka. W koncu M. zabiera mu go z reki, szybko odkreca wieczko, wklada zawleczke, zakreca i oddaje synowi. Niko oczywiscie podnosi ryk. I nie pomaga oddanie kubka, chodzi za nami, drze sie, szarpie mnie za nogawke, drze sie, lapie za bramke i szarpie nia ze zloscia, drze sie, kladzie sie na podlodze w kuchni. Oczywiscie caly czas sie drac. Nie pomagaja tlumaczenia, ze juz przeciez ma kubek spowrotem w raczce. Najwyrazniej musial wykrzyczec wszystkie poranne frustracje, bo po jakichs 10 min. przyssal sie do kubka jak gdyby nigdy nic i to zakonczylo cala histerie.
Urocze poranki z moimi pociechami. :)

Niech oni juz wreszcie wyrosna z okresu buntow bo osiwieje...

poniedziałek, 5 maja 2014

Przezycia nie na moje nerwy, czyli o naszym weekendzie

Weekend, weekend i juz po weekendzie. :) U nas co prawda zwykly, dwudniowy, ale za to okazal sie pelen wrazen, takze tych malo pozytywnych. Ale o tym pozniej...

Uwaga, bedzie dlugo! :)

Nie wiem czy to wplyw tego, ze wiosna wrocila do nas (mam nadzieje) juz na dobre, temperatura dochodzi do 20 stopni i swieci slonko, czy fakt, ze PMS i okres mam za soba, ale wrocil mi dobry humor i anielska (haha, jasne!) cierpliwosc. A przydala sie, oj przydala!

W sobote zaliczylam tylko rano lekkiego wk**wa, kiedy usilowalam nakarmic syna przed wyjazdem na zakupy, a on po 3 kesach jajecznicy i jednym gryzie chlebka, odmowil dalszej wspolpracy. Nie chcialam, zeby marudzil potem w sklepie z glodu, wiec wscieklam sie nie na zarty. Nic to oczywiscie nie dalo, a niejedzeniowy trend Niko utrzymal cala sobote. Dopiero popoludniu przypadkiem odkrylismy, ze pchaja mu sie gorne czworki oraz wszystkie 4 trojki naraz co by wyjasnialo ekstremalny brak apetytu...

Za to Bi znow przebija sama siebie. Myslalam, ze bunt dwulatka juz za nami, ale on chyba po prostu gladko przeszedl w bunt trzylatka. :) To byl zdecydowanie weekend histerii! O co? O wszystko! Nie ten niekapek, nie te skarpetki, ona sama musi sie ubrac, albo nie, niech to zrobi mamusia, ona nie chce bluzki, a wlasciwie to spodni tez sobie nie zyczy, nie bedzie jadla plackow, chce suchy chlebek, a moze jednak zje tego placka (ryk, bo sie skonczyl...). Mozna by tak w kolko wymieniac... Ale cyrk jaki odstawila w niedziele z rana przyprawil nas o opadniecie szczek do samej podlogi... Poszlo oczywiscie o drobiazg. Tzn. drobiazg dla nas, ale najwyrazniej dla trzylatka to wazna rzecz.
Mianowicie Bi nie poszla z tata po kawe na wynos, taka tragedia! Zawsze po kosciele zajezdzamy do sieci Dunkin' Donuts. Nie jest to nasza ulubiona kawa, ale jest calkiem smaczna i po drodze, wiec zatrzymujemy sie, zeby podladowac bateryjki kofeina. :) Bi zna oczywiscie nasze rytualy i juz od wyjscia z kosciola dopraszala sie, ze ona chce isc z tatusiem. Normalnie nie ma problemu, ale wczoraj w momencie jak podjezdzalismy po kawe, Nik zaczal przysypiac i kiedy auto stanelo, wlaczyl syrene. Mruknelam wiec tylko do M., zeby nie bawil sie w odpinanie Bi, tylko szybko wskoczyl po kawe i ruszamy dalej. Malzonek wysiadl, a na to Bi zrobila sie czerwona, wziela dluuugi, gleboki oddech (taki, ze balam sie, zeby ona z kolei sie nie zaniosla) i wydala z siebie nieludzki ni to wrzask, ni to pisk, ze " JA CIEM IC TATUUUUSIEEEM!!!!!!!!". Darla sie, kopala siedzenie, szarpala za pasy, trzepala calym cialem na wszystkie strony! WYgladalo to jak atak epilepsji! Histeryczne wrzaski, bo trudno to nazwac placzem, co chwila przeplatala swoim "JA CIEM TA-TU-SIEEEM KAWEEEE!!!!!", nawet kiedy ten dawno wrocil i ruszylismy dalej. I tak cale 15 minut drogi do domu. Normalnie wygladala jakby ja cos opetalo (serio, przyszedl mi na mysl film "Egzorcysta", ktorego widzialam tylko fragment i mi wystarczylo). Nie dalo jej sie uspokoic zadnymi argumentami, wiec w koncu dalismy sobie spokoj. I tylko ucieszylismy sie, ze siedziala przypieta bezpiecznie w foteliku, bo byla w takim stanie, ze gdyby miala swobode, to chyba chodzilaby po suficie i walila glowa w szybe! Ja pitole!

A co na to poniekad sprawca calego zamieszania - Niko? Ten jak tylko samochod ruszyl, usnal i spal sobie slodko, majac w powazaniu potepiencze wrzaski siostry. ;)

W sobote zaliczylismy wazny pierwszy raz dla naszej rodziny: poszlismy na spacer z dwojka dzieci i psem na smyczy i nie wzielismy wozka!
Wnioski? Calkiem pozytywne. Na wyprawy w gory jeszcze nie pojdziemy, ale na krotki spacer w parku nasza mala rodzinka jak najbardziej sie nadaje. Oboje, Bi i Nik dzielnie maszeruja i pies moglby sie od nich uczyc. Maya, nieprzyzwyczajona do chodzenia na smyczy, kilka razy polozyla sie na ziemi odmawiajac dalszej wedrowki. Nie mowiac o tym, ze wystraszyla sie obcego miejsca i musielismy sila wyciagac ja z auta. I gdzie ten mlody, zadny przygody psiak??? ;) Oczywiscie spacer z dwojka maluszkow ma to do siebie, ze daleko nie ujdziemy, no i dzieci nie zawsze podzielaja nasz entuzjazm do dalszego marszu (Mama Dwoch Corek moze zaswiadczyc, prawda Martus? ;)). Najpierw zaliczylismy obowiazkowe karmienie kaczuszek i gesi. Stamtad udalo nam sie odciagnac Bi tylko za pomoca placu zabaw widocznego miedzy drzewami. Natomiast na dalszy spacer musielismy wyciagac oboje niemal sila. I o ile Nik po chwili odzyskal humor i biegl radosnie sciezka odkrywajac las (i znajdujac wszelkie mozliwe smieci), to Bi strzelila focha (a to ci niespodzianka!). Najpierw szla za nami z rykiem, ale po chwili ograniczyla sie do marszczenia brwi i stanowczego odmawiania zdjec. Niemal wszystkie wygladaly tak:


Bi odwracala sie natychmiast na widok nakierowanego w jej strone obiektywu. :) Najlepsze ujecie dnia wyszlo mi tak:

Stroj moje dziecko wybralo sobie w sobote samo. Uparla sie na TE spodnie i na TA bluzke i w rezultacie wygladala wypisz wymaluj jej aktualna idolka: Peppa Pink, eeee, znaczy sie Pig. :)

Za to Niko odkryl zbieganie z pagorkow. Aparat oddala i wyplaszcza, wiec musicie uwierzyc mi na slowo, ze byl tam spad, moze nieduzy, ale dosc stormy dla 16-miesieczniaka. A wiec Niko biegal sobie w dol (zaliczajac od czasu do czasu glebe w miekka trawke):

A potem gramolil sie do gory:

Stalismy tak na tej "gorce" przez 5 minut, 10 minut... Po 15 minutach zaczelismy juz dreptac w miejscu i namawiac syna do porzucenia fascynujacej zabawy. Na szczescie dosc szybko dal sie przekonac. :)

Glowne "atrakcje" weekendu przypadly jednak na niedziele. Poranne schizy Bi juz opisalam. Reszta dnia uplynela za to pod znakiem dzikiej zwierzyny. ;)

Najpierw znalezlismy malutkiego kroliczka, wielkosci mojej dloni, ktory przerazony przycupnal miedzy kamieniami. Pokazalam go Bi i chcialam zostawic w spokoju, ale moj "mundry" maz przystawil maluchowi pod nos marchewke, czym go sploszyl. Teraz trzeba go juz bylo ratowac przed Maya, ktora wczesniej dwa razy prawie po nim przebiegla, nawet nie weszac, ze jest w poblizu zwierzatka, ale majac przed nosem ruchomy cel, ruszyla w poscig! W koncu udalo nam sie zlapac psa, a za chwile M. dopadl samego kroliczka, ktory znow przysiadl w bezruchu. Po raz pierwszy przekonalam sie, ze kroliki wydaja glos. Ten maly piszczal jak opetany. :) M. pokazal go Bi z bliska, po czym szybciutko wypuscil, bo futerko miluskiego zwierzatka az ruszalo sie od pchel. :)

Pozniej, zainspirowana przez Matke Blogujaca, postanowilam pstryknac dla Was kilka fotek tego, co rosnie w moim ogrodzie. Oto co udalo mi sie zfotografowac:

Tulipanki. :) Szkoda, ze z kilku rodzajow, ktore posadzilam, przezyly tylko te najbardziej pospolite: zolte i czerwone...
 

Ten krzaczor to odmiana Rododendrona. Ma mniejsze liscie i kwitnie dwa razy do roku, na wiosne i dosc pozna jesienia. Kwiaty nie ukladaja sie w peczki jak w typowym Rododendronie, ale tak jak w Azalii, rosnal pojedynczo. No i ta odmiana kwitnie wiosna bardzo wczesnie, jak widac na zdjeciu.
 

To malenstwo dopiero zaczyna kwitnac. To jest (jakby ktos nie wiedzial) niskopienna odmiana Floksa. Obok skalniaka rosna u mnie jego dwie odmiany, niestety miedzy roslinkami usiluje wcisnac sie trawa i inne chwasty, a ciezko tam pielic, bo wyrywam przy okazji sporo samego Floksa, wiec caly czas sie glowie co zrobic z tamtym kacikiem...
 
 
I na tych 3 fotach moje ambitne plany zdjeciowe sie skonczyly. Chcialam jeszcze pstryknac cosik z przodu domu, gdzie zrobilismy z M. calkiem ladny postep w porzadkach. Tyle, ze wychodzac zza rogu domu, stanelam oko w oko z czym? Slucham drogie Panie? Coz moglo tak wystraszyc Agate, ze wychodzac teraz z domu za kazdym razem rozglada sie nerwowo???
 
 Nie bede trzymac Was w niepewnosci i napisze, ze zobaczylam ni mniej ni wiecej tylko NIEDZWIEDZIA!!! Moze z 5 metrow ode mnie! Dorosly, wielki Niedzwiedz Brunatny na naszej posesji! Cos mi sie wydaje, ze przez pare sekund stalam tam w szoku, mrugajac i nie dowierzajac w to, co wlasnie ujrzalam. Potem wrzasnelam tylko "M., niedzwiedz, bierz dzieci do domu!" i nie czekajac na jego reakcje chwycilam Nika, zlapalam Bi za reke i ruszylam w strone drzwi! Moj maz potem powiedzial, ze w pierwszej chwili jego mozg nie zarejstrowal kompletnie co powiedzialam. :) Przez chwilke dzialo sie u nas istne pandemonium, bo Nik mi sie wyrywal, Bi wrzeszczala, ze "ja nie lade (nie dam rady)" wejsc po schodach, a pies (ktory nota bene nawet nie warknal ani nie szczeknal na nieproszonego goscia) mial w tylku nasze goraczkowe nawolywania, zeby wracac do domu... A chwile pozniej M. wybiegl z domu z aparatem, ale misiek byl juz kilka domow dalej (o czym dawaly nam znac ujadania sasiedzkich psow), a nie pozwolilam mezowi uganiac sie po okolicznych krzakach. Wiec zdjecia nie bedzie.
 
W kazdym razie mielismy wielkie szczescie, ze brama byla zamknieta, inaczej mozliwe, ze niedzwiedz wyszedlby zza rogu domu wprost na nas, bo stalismy akurat zaraz obok wejscia na taras! Poza tym, jakies 15 minut wczesniej bylam z przodu domu sama z Bi, a w momencie kiedy zobaczylam misia, wybieralam sie wlasnie na przod domu! Sasiad nam pozniej powiedzial, ze te niedzwiedzie sa z reguly malo agresywne i wystarczy narobic halasu i uciekaja. Zazwyczaj noca zakradaja sie do smietnikow i tyle. Mozliwe, ale jest wiosna, sa glodne, dla takiego zwierza Nik lub nawet Bi to tylko zakaska... Ten chodzil sobie po sasiedztwie w bialy dzien. Kurcze, nasz ogrod jest nieogrodzony, ze wyjdzie mi cos od tylu, z lasku, to zawsze bralam pod uwage. Ale z przodu, od ulicy??? W zyciu!!! Zreszta, wlasnie dlatego mam nadzieje, ze to byl jednorazowy przypadek i misiek sie zwyczajnie zgubil. Nasza ulica w dni robocze jest bardzo ruchliwa, o czym nieraz pisalam, zaden niedzwiedz sie tam nie przemsknie... Z jednej strony mieszkamy tu juz 5 lat i to byl pierwszy raz. Ale z drugiej, nie wiem skad ten niedzwiedz sie przyblakal i gdzie ostatecznie poszedl. Co jesli zadomowi sie w lesie za naszym domem? Jest cieplo, spedzam z dziecmi wiekszosc popoludnia na powietrzu. A teraz sie zwyczajnie boje... Ale mam ich zamknac na trzy spusty w domu? Tez nie za bardzo...
 
Jak widzicie mam pietra i dylemat co z tym niedzwiedzim fantem zrobic... Najchetniej wystawilabym dom na sprzedaz i wyprowadzila sie gdzies do centrum duzego miasta... Ale to malo praktyczny plan i zdaje sobie sprawe, ze zwyczajnie panikuje... Poza tym rok temu w pobliskim wiekszym miescie tez byla sensacja bo niedzwiedz przyblakal sie w nocy niewiadomo skad i rano wedrowal po samym centrum...
 
Pozostaje mi pogratulowac tym, ktorzy dotrwali do konca posta... ;)


piątek, 2 maja 2014

To dzis, to juz! Matka wspomina i chlipie...

Rowno 3 lata temu przyszedl na swiat najpiekniejszy, najcudowniejszy i najcharakterniejszy zodiakalny "Byczek" na swiecie! ;)

Moja corka, moja duma, moja mala Bi!

Zabawne, kiedy Bi konczyla roczek, wspominalam ze strachem trudy porodu (moze wplyw mial na to fakt, ze dzien wczesniej znow zobaczylam dwie kreski na tescie ;)). Rok temu, majac jeszcze w psychice swieze wspomnienia z narodzin Nika, moje mysli tez krazyly wokol porodowki. Dzis za to, kiedy moja Bibusia konczy 3 lata, nie mysle wcale o ciazy i porodzie. Wspominam za to rozowego, tlusciutkiego bobasa, ktory niewiadomo kiedy wyrosl na calkiem dorodna panienke, wesola, zywa i majaca wlasne zdanie.

Z tej okazji wlazlam w pliki ze zdjeciami Malej Damy i wsiaklam... Wydaje mi sie jakby to bylo wczoraj, a to juz tyle czasu...

Kilkoma podziele sie z Wami. :)


Niemal 5-miesieczna Bi. Dowod, ze nieczesto, ale jednak czasem udawalo sie "zapchac" ja smokiem. :)



Prawie 8-miesieczna Mala Dama. Taki to byl pulpet! ;)



1 Urodzinki i rezultat wrozby. :)



Prawie 16 miesiecy, podczas wizyty w Polsce



2 Latka! I impreza przy kielbasie z ogniska. :)



2 i pol!



A tu juz dumna trzylatka. Rodzice sprezentowali rowerek, a wraz z rowerkiem kask, ktory Bi dumnie nosila cale popoludnie. :)


Kiedy to zlecialo??? Powiedzcie mi, bo (uzywajac popularnego ostatnio powiedzonka) nie ogarniam!

Spelnienia Marzen Najdrozsza Coreczko!!!