piątek, 21 marca 2025

Nadeszla nowa "era" :D

Sobota, 15 marca, okazala sie bardzo leniwa. Malzonek mial wolne, wiec wszyscy pospalismy dluzej, choc sam zainteresowany zerwal sie juz po 6 i pojechal na silownie. Twierdzi, ze pojawila sie presja, bo wielkimi krokami zbliza sie lato i kempingi, a jemu zaczyna pokazywac sie brzuszek. ;) Tak naprawde to jest ledwie widoczny, a M. na kempingach zwykle wiekszosc dnia przesypia na lezaku, a nie prezy piers do przechodzacych lasek... No ale, calkiem sporo osob ma to pragnienie zeby "zrobic cos ze soba" przed sezonem plazowym i moj maz zalicza sie do tej grupy. ;) W Kazdym razie, on zdazyl pojechac i wrocic, a ze swojego pokoju wylonila sie tylko Bi. Ja nie spalam juz jak przyjechal, ale dolegiwalam jeszcze w lozku, a Nik chrapal w najlepsze. Mlodszy w ogole obudzil sie dopiero po 11, ale trzeba przyznac, ze potrzebowal tego snu skoro nadal wychodzi z przeziebienia. Rano okazalo sie, ze jest mu duzo lepiej, choc nos nadal mial zawalony. Ale nie byl on juz tak obtarty, a i syn przyznal ze czuje sie lepiej. Jak napisalam na poczatku, dzien spedzilismy leniwie. Mialam oczywiscie jakies pranie do ogarniecia (a nawet dwa :D), zmywarke, itd. ale obiad mielismy gotowy, wiec odpadlo stanie przy kuchence, wiec mozna bylo porobic cos przyjemniejszego. Bi jak zwykle czytala, a Nik wsiakl w gry na kompie. Kiedy juz ogarnelam co mialam zrobic, wlaczylam sobie tradycyjnie skoki narciarskie. ;) Malzonek pyta po co to ogladam, skoro nasi skacza tak jak skacza... Czasem sama sie zastanawiam, ale chyba trzyma mnie przy tym sentyment. No i dzieki nim, w zimowe weekendy zawsze mam plan na to co ogladac w tv, zamiast oddawac pilota mezowi, ktory albo skacze bezmyslnie po kanalach, albo wlacza ktorys z niekonczacych sie filmow dokumentalnych o Hitlerze. ;) Skoki sobie cofnelam, ale rozgrywka w drugiej serii byla tak ciagle przerywana przez zbyt silny wiatr, do tego dodac przerwe miedzy seriami, ze ciagle przyspieszajac zeby przeskoczyc nudne momenty, nagle zrownalam sie z faktycznym czasem i zmuszona bylam ogladac na zywo. Caly czas wskakiwaly minutowe albo dluzsze przerwy, wiec konkurs ciagnal sie niczym guma z gaci i mialam wrazenie, ze cale popoludnie ogladam skoki. :D Kiedy sie w koncu skonczyly, trzeba bylo podac obiad i za chwile czas byl zbierac sie do kosciola. Zastanawialam sie co z Kokusiem, ktory co prawda wyraznie odzyskiwal wigor, ale od czasu do czasu zanosil sie kaszlem jakby mial sie udusic. Niezbyt czesto jednak, wiec uznalismy z M., ze moze bedziemy miec szczescie i akurat w czasie mszy nie zakaszle. :D Pojechalismy wiec i faktycznie, tylko raz lekko odchrzaknal. Po powrocie nawet zostal kilka minut przed garazem, celujac do kosza. Dosc szybko jednak zagonilam go do domu, bo pogode mielismy srednia. Niby bylo 12 stopni, co jak na polowe marca bylo calkiem niezle, ale za to sie chmurzylo. Padac zaczelo dopiero po 21, ale caly dzien w powietrzu czuc bylo taka przenikajaca, nieprzyjemna wilgoc. Reszte wieczora spedzilismy na dalszej czesci leniuchowania. Bi najpierw stwierdzila, ze chce upiec ciasteczka, ale potem jej sie odwidzialo, musialam wiec zastanowic sie nad jakims wypiekiem na przyjazd dziadzia w niedziele. Nie mialam przejrzalych bananow, ani jablek, babka na oleju byla ostatnio... Przypomnialo mi sie jednak, ze kiedys zamrozilam partie takich brazowych bananow. Wygrzebalam je z czelusci zamrazarnika i wyjelam, ucieszona, na chlebek bananowy. Niestety, im bardziej sie rozmrazaly, tym bardziej "ciapowato" wygladaly. Zostawilam je dla powolnego rozmrazania w lodowce, ale obawialam sie, ze kolejnego dnia beda zbyt wodniste zeby ich uzyc... Panna Bi za to, poprosila zeby "nauczyc" ja golic nogi zyletka. Tlumaczylam jej mniej wiecej jak, bo to przeciez zadna filozofia, ale uparla sie ze pierwszy raz chce to zrobic w mojej obecnosci. Kupilam jej wiec wlasna zyletke i tego dnia poddala ja inauguracji. ;) Zachecalam oczywiscie jak moglam, choc smiac mi sie chcialo, bo sama gole nogi na zasadzie sru-sru i zrobione. Nawet jesli znajduje pozniej pozostaly paseczek nieogolonych wlosow, ups... :D Starsza robila to powoli i z namaszczeniem, wiec zamiast 5 minut wszystko zajelo prawie pol godziny.

Kiedy to dziecko tak doroslo...

A jednoczesnie nie dociskala zyletki wystarczajaco, wiec tez zostawila pelno wlosow. Troche to tez przez to, ze wlosiska miala dosc dlugie, wiec caly czas zapychaly ostrza. ;) No ale pierwsze koty za ploty. Mysle ze od teraz bedzie sobie juz radzic sama.

W niedziele M. pojechal do pracy, a ja oraz Potworki spalismy dluzej. Mnie oczywiscie o 6:30 obudzila Oreo, biegajac po pokojach i glosno miauczac. Wypuscilam bestie na dwor i na szczescie moglam wrocic do lozka. Jak juz ostatnio pisalam, nie wiem co w tego kota wstepuje. Bi wstala gdzies po 8 i wpuscila kiciula spowrotem. A ten... pobiegl prosto na gore i zaczal biegac i pomrukiwac pomiedzy moja sypialnia, a pokojem Kokusia. Zwariowac mozna. :O W koncu wstalam i po sniadaniu zabralam sie za chlebek bananowy. Poczatkowo myslalam, ze nic z tego nie bedzie, bo rozmrozone banany plywaly doslownie w soku, ktory z nich sie wydzielil. Obawialam sie strasznego zakalca, ale odsaczylam na sitku ile sie dalo i stwierdzilam, ze raz kozie smierc. ;)

Nie napisze co mi to przypomina :D

I niespodzianka, bo ciasto wyszlo idealne! Wrecz lekko "za" suche, ale zakalca ani widu ani slychu. Cuda panie dziejku. :D Przyjechal moj tata i posiedzial jak zawsze prawie 3 godziny. Za tydzien wylatuje do Polski, wiec przez jakis czas nie bedziemy sie widzieli, za to mnie czeka podjezdzanie do niego i wyciaganie poczty. Caly dzien byla bardzo dziwna pogoda. Bylo pochmurno i co jakis czas mzylo, choc porzadnie rozpadalo sie dopiero w nocy. Powietrze przesiakniete bylo wilgocia, ale przy tym nadszedl cieply front i mielismy 18 stopni. Przez to, mial czlowiek wrazenie, ze jest slynny, hamerykancki humid, ktory wystepuje zwykle w srodku lata. ;) Ogrzewanie sie nie wlaczalo, ale w domu panowala duchota, wiec pouchylalam okna. Wilgoc wchodzila do srodka i podloga "skrzypiala" pod kapciami. :D Niestety, przez nadciagajacy deszcz, wszyscy chodzili zamuleni i ziewajacy. Po odjezdzie dziadka, M. zasnal na kanapie, a dzieciaki wsiakly w swoje sprawy. Bi probowala robic cos na drutach, choc przyznala, ze juz 5 razy prula i zaczynala od nowa. Jednak z szydelkiem bardziej sie lubi. ;) Teraz jednak wymyslila ponoc cos, co musi byc zrobione na drutach. Nik oczywiscie zawziecie gral na kompie. Na szczescie przeziebienie wyraznie mu przechodzilo. Albo taki szybki wirus, albo znalazlam sposob. To juz bowiem trzecie przeziebienie, kiedy poza lekarstwami lagodzacymi kaszel oraz niezyt nosa, zaczelam dawac mu tez lek na alergie. Dalo mi do myslenia to, ze podczas tego ostatniego strasznego zapalenia ucha, lekarka zasugerowala zeby dawac mu wlasnie tez cos na alergie. Co prawda ona polecila konkretny lek i dawalam mu go przy infekcji uszu, ale ze ma on dluga liste potencjalnych (i powaznych) skutkow ubocznych, wiec przy zwyklym przeziebieniu stwierdzilam ze wystarczy zwykly Claritin (to nie post sponsorowany! ;P). I moze to moje pobozne zyczenie i zwykly przypadek, ale odkad zaczelam przy katarze dodawac mu cos na alergie, ten, zamiast ciagnac sie jak zwykle 2-3 tygodnie i czesto przechodzic w zapalenie ucha, zaczal znikac w ciagu kilku dni. :O Wieczorem trzeba bylo sie szykowac na kolejny dzien roboczy. Poprosilam M. zeby pokroil mi schab na plastry bo ma pewniejsza reke, tymczasem okazalo sie, ze to co kupil, to byly dwie poledwiczki wieprzowe. Na kotlety schabowe srednie. ;) Szybko wyszukalismy przepis i zrobilismy plastry poledwiczki w sosie, ale choc Nik sprobowal i byl zachwycony, tak Bi zmarszczyla nos, ze ujdzie w tloku. ;) Pozniej to juz wyciaganie sniadaniowek i plecakow, szykowanie ubran oraz przekasak, itd.

Nadszedl poniedzialek i zwyczajowa ranna pobudka. Kiciul tym razem oszczedzil mi wrzaskow przed budzikiem, ale jak tylko uslyszal, ze krece sie w lozku, wskoczyl mi na nerke (lezalam na boku ;P) i zaczal ja energicznie ugniatac i mruczec. Rano wszyscy sa zaspani i bez humoru, wiec zwykle szykujemy sie w ciszy i bez rozmow. ;) Lalo jak z cebra, wiec wzielam Potworki na przystanek autem i cale szczescie, bo autobus dojechal dopiero o 7:27. Rano bylo 13 stopni i spodziewalam sie kolejnego dusznego dnia, tym razem jednak temperatura w dzien, zamiast rosnac, stopniowo spadala. Nik sie podlamal, bo nie byl w piatek w szkole i ominely go powtorki na testy z angielskiego oraz matematyki. Pocieszal sie jednak, ze obydwa mial miec we wtorek, wiec beda jeszcze raz powtarzac wszystko w poniedzialek. Coz, dopiero siedzac w samochodzie, sprawdzil plan i okazalo sie, ze tego dnia tych przedmiotow nie ma. Pamietacie, ze w szkole Potworkow maja rotacje 6-dniowa? Takie sa wlasnie efekty, ze bez ciaglego sprawdzania, dzieciakom myla sie dni oraz grafik. :/ Ze swojej strony mruknelam, ze w czwartek upieral sie, ze taaak zle sie czuje i nie chce isc do szkoly w piatek, a potem okazalo sie ze w ciagu dnia bylo mu stopniowo coraz lepiej i mogl spokojnie isc. Niech wiec teraz nie narzeka. :D Kiedy mlodziez odjechala, wrocilam do domu i jak zawsze zabralam sie domowa robote. Caly czas padalo, wiec Oreo nie mogla sie zdecydowac, czy chce zostac w domu, czy wyjsc na dwor. Raczej to drugie, ale po chwili przemoczone futro dawalo sie we znaki i wracala jak niepyszna do chalupy. Zeby za kilka minut znow miauczec pod drzwiami... :D Za ktoryms razem, podchodze zrezygnowana, otwieram frontowe podwoje, siegam po haczyk od przeszklonych, patrze, a za krzak u sasiadow wchodzi... rys! Malo co, a wypuscilabym kiciula na przekaske! ;) Polecialam po telefon, ale rysia dojrzalam juz jak znikal na ogrodzie sasiadow po drugiej stronie ulicy. Kota jednak chwilowo nie wypuscilam. :D Czas w domu zlecial oczywiscie ekspresowo i ani sie obejrzalam, a trzeba bylo konczyc obiad. Poledwiczki mielismy gotowe, ale fajnie byloby jeszcze dogotowac jakies kartofle i zmajstrowac surowke. ;) Wrocily Potworki, zjedlismy obiad i po chwili dojechal M. Zmienialam posciel, wstawialam pranie i  takie tam, a w ktoryms momencie Nik zauwazyl, ze na taras znow przybiegl ten rudo - bialy kocurek. Pobieglysmy z Bi sie z nim przywitac, bo obie uwielbiamy takie przytulasne kiciule. ;) Chwycilam tez puszke z karma, ale o dziwo, kot wcale nie chcial jesc.

Ja otwieram puszke, a on olewa zarcie ;)

Wygladalo jakby przyszedl sie po prostu przywitac. Pomruczal, poobcieral sie i pobiegl dalej. Mielismy maly dylemat co zrobic z treningiem, bo choc Nik twierdzil, ze czuje sie ok, to mial nadal slyszalnie zapchany nos. Ostatecznie stwierdzilismy, ze moze przyda mu sie jeszcze dzien bez moczenia sie i zostali w domu. I chyba dobrze sie zlozylo, bo wieczor uplywal jak zawsze, a o 19 poszlam sprawdzic do pokoju kawalera jak sie miewa i czy nie jest glodny i zastalam go... spiacego przy biurku. :O Czyli chyba jeszcze do konca sil nie odzyskal...

We wtorek wstalismy jak zawsze do szkoly. Mamy marzec, wiec pogoda jest nieprzewidywalna. Od poprzedniego dnia mocno wialo, za to temperatura spadla do 1 stopnia. Po ostatnim cieple sama nie mialam ochoty sterczec na zimnie, wiec wzielam dzieciaki na przystanek samochodem. Wiadomo, ze nikt nie protestowal. ;) Kiedy odjechali, wrocilam na sniadanie, a potem stwierdzilam ze pojade zatankowac auto i kupie sobie po drodze kawe. Rzadka to ostatnio "rozpusta". ;) Kiedy wrocilam, wzielam szybki prysznic, bo chcialam podkrecic (posciskac :D) wlosy na pozniej. Potem mialam troche spokoju na dokonczenie obiadu, wstawienie pranie i podobne roboty domowe. O 14 czekala mnie... kolejna rozmowa o prace! :D Z tej firmy, gdzie chca kogos zatrudnic na nocna zmiane. Tym razem mialam video rozmowe z managerem, ktory zarzadza kilkoma oddzialami na polnocnym wschodnim wybrzezu, ale ktory pracuje glownie z domu, a mieszka w New Jersey. Czyli w kazdym z "zarzadzanych" przez siebie miejsc pojawia sie raz na miesiac, przy dobrych wiatrach. ;) Smiac mi sie chcialo, bo faceta najwyrazniej mocno rozpiescila praca z domu. Ja na rozmowe zalozylam koszule z kolnierzykiem (a na tylku dresy, haha) i usiadlam w jadalni tak, zeby za soba miec sciane z lustrem, czyli najbardziej "profesjonalnie" wygladajacy kat w chalupie. A moj rozmowca usadowil sie przy jakims stole w sypialni. Za soba mial lozko oraz komode i nie wygladalo to na umeblowanie hotelowe! :D W kazdym razie, rozmowa przebiegla w sympatycznej atmosferze i wydaje mi sie, ze facet byl calkiem zadowolony z moich odpowiedzi, no chyba ze jest dobrym aktorem. Jak juz pisalam, za ta praca przemawia fakt, ze podnioslabym "status" zawodowy w branzy, no i calkiem hojna wyplata. Natomiast godziny sa tragiczne, a w dodatku dowiedzialam sie, ze oni produkuja dawki radioaktywne do tomografi! Czyli nie dosc, ze praca w nocy, to jeszcze zawsze jest jakies ryzyko napromieniowania... :/ Poki co czekam czy jeszcze sie odezwa i jesli tak, to bede sie zastanawiac czy warto sie podejmowac czegos takiego. Balam sie, ze Potworki wpadna jak burza do domu pod koniec mojej rozmowy, wiec juz poprzedniego wieczora przykazalam im, ze maja wejsc cichutko, a potem przypomnialam rano i dla lepszego efektu wyslalam im smsa. ;) Oczywiscie caly dol naszego domu jest otwarty, a jadalnia znajduje sie zaraz obok wejscia, ale prosilam zeby sie chociaz postarali. Przed rozmowa wyrzucilam tez na dwor Maye, bo wiedzialam ze jak uslyszy dzieciaki, to rzuci sie do drzwi. Na szczescie skonczylam okolo 14:45, wiec kilka minut przed ich powrotem. Napisalam im szybko, ze moga jednak halasowac. :D Dojechali, podalam im obiad, potem wrocil M., ktory chcial wiedziec oczywiscie jak wrazenia, a ja sama zjadlam dopiero gdzies o 18, jak emocje troche opadly. Ostatnio troche tych rozmow mialam, telefonicznie, internetowo i osobiscie, ale kazda to dla mnie nadal spory stres. A! Zeby bylo smieszniej, dostalam zaproszenie na rozmowe do kolejnej firmy! Tym razem na takie samo niskie stanowisko co w tej innej pracy, rowniez w branzy spozywczej! Nie wiem co sie dzieje; przez ostatnie 3 tygodnie mialam wiecej zaproszen na rozmowy niz przez caly miniony rok. :O Tutaj jednak chyba juz dam sobie spokoj i odmowie, bo stanowisko niskie, wiec placa bedzie pewnie odpowiednio niska (w ogloszeniu nie ma), a...

...w srode zaczelam nowa prace! Po fiasku z tamta pozycja w federalnej agencji, postanowilam nie zapeszac i nie pisac na blogu, ze dostalam kolejna propozycje. ;) W fabryce granoli oraz owsianek, o ktorej juz Wam wspominalam. Pozycja, tak jak na poczcie, daleka od marzen, bo niestety niska w porownaniu z tym, co robilam wczesniej, a wiec i wyplata odpowiednio niewielka. Tu jednak kolejne bezcenne doswiadczenia dala mi przygoda z urzedem pocztowym. Moge wiec sie pocieszyc, ze po pierwsze, wyplata slaba, ale i tak wyzsza niz u poczatkujacego listonosza. A do tego praca w normalnym wymiarze godzin, a nie jakies pojedyncze dni. No i weekendy wolne. ;) Tylko to rozpoczecie zmiany o 5:30... :/ Pocieszam sie jednak, ze choc pobudki beda ciezkie, to za to wychodzac z pracy o 14 bede krecic piruety radosci na parkingu! :D Pierwszego dnia jednak musialam przyjechac dopiero o 8 rano, zeby pan z kadr mogl mnie oficjalnie powitac, wreczyc magnetyczna karte do drzwi, druga do odbijania sie przychodzac oraz wychodzac i inne formularze do wypelnienia. Dostalam tez szafke, bo na hale nie wolno wchodzic w wierzchnim ubraniu, ani nic ze soba wnosic. Wszyscy pracownicy na hali maja ubrania "pracownicze" (5 zestawow, na kazdy dzien tygodnia) z racji, ze przy pracy z zywnoscia trzeba uwazac na przynoszenie brudu z zewnatrz, oraz zmiane obuwia. Szafka ma niestety klodke na korbke, niczym sejf, wiec otworzenie jej zajmuje mi nieraz trzy proby i szlag mnie trafia. ;) Zabronione jest tez noszenie jakiejkolwiek bizuterii, a obraczke mozna miec tylko czysta, bez brylancikow. Nie mozna miec rowniez sluchawek w uszach, ani nawet... lakieru do paznokci (bo moze odprysnac), co dla mnie jest idiotyczne, bo pracuje sie w rekawiczkach. Pierwszego dnia dowiedzialam sie, ze moze nie bede mogla miec przy sobie telefonu, bo pracownikom nie wolno. Takie troche wiezienie. :O Na szczescie w dziale kontroli jakosci telefon mozesz miec, zeby w razie czego skontaktowac sie z managerami, jesli wyskoczy cos powaznego. Tego pierwszego dnia dyrektor od kontroli jakosci pokazal mi co nieco, ale potem mial spotkanie, wiec zostawil mnie pod "opieka" faceta, ktory bedzie moim bezposrednim kolega i bedziemy sie dzielic obowiazkami. Ogolnie wzdycham ze robota dosc idiotyczna, bo glownie co godzine wazenie kilku probek z kazdej z pieciu tasm produkcyjnych i dawanie znac obslugujacym maszyne wypelniajaca opakowanie zeby troche zmniejszyli lub podwyzszali ladunek. Co dwie godziny dodatkowo sprawdza sie szczelnosc opakowan pod cisnieniem, kody, date waznosci do spozycia oraz testuje skanery i wykrywacze metali. Juz pierwszego dnia okazalo sie ze skanery wykryly kilka... kamykow w granoli. :O Managerka mowila ze maja problem z jednym z dostawcow platkow, bo od jakiegos czasu znajduja kupe kamykow. Oprocz tego, pierwszego dnia moj przelozony pokazal mi jeszcze testy, ktorym poddaje sie swiezo wypiekana mieszanke granoli. Jeden to proste badanie smakowe i porownanie z zatwierdzona "probka". Pozniej jeszcze badanie zawartosci tlenu w opakowaniu, proporcji grudek do mniejszych, luznych skladnikow oraz pomiar wilgotnosci. Takie prosciuchne testy, ze mozna pasc ze smiechu. ;) Myslalam, ze pierwszego dnia popracuje krocej i wyjde normalnie, o 14. Niestety, albo stety, szef stwierdzil zebym zostala do 16:30. Nie bardzo bylo mi to w smak, bo obawialam sie korkow i mialam racje. Jazda do domu zajela mi wieki i przeklinalam stolice naszego Stanu przez ktora musze przejezdzac. Dojechalam do chalupy dopiero po 17, a jak na zlosc Nik mial tego dnia ten dodatkowy koncert, o ktorym kiedys wspominalam i  juz na 18:15 mial byc odstawiony w high school. Koncert mial sie odbyc dopiero o 19, ale nie chcialo mi sie jezdzic w te i we wte, wiec juz zostalam.

Plan "imprezy"

Przez to mialam oczywiscie wrazenie, ze praktycznie nie bylo mnie w domu tego dnia. Koncert byl oczywiscie fajny (przyznam niestety, ze szkola Kokusia grala jakies najnudniejsze kawalki :D), choc po calym dniu przy huku maszyn, ostatnie na co mialam ochote, to sluchanie bebnow oraz trabek.

Wchodza muzykanci. Kokusia zaznaczylam Wam zielonym kolkiem

Graly dzieciaki z zespolow kazdej ze szkol, choc troche je podzielili i tym razem byly to klasy VI ze starej szkoly Potworkow, klasy VII z obecnej oraz dwie grupy z high school. To ostatnie ma bowiem (o czym nie wiedzialam) kilka roznych zespolow, grajacych nieco inna muzyke. Szczegolnie jedna z grup miala bardzo dramatyczny repertuar, przypominajacy sciezke dzwiekowa z jakiegos filmu. Pieknie to brzmialo!

W zielonym kolku moj osobisty trebacz ;)

Po koncercie wrocilismy do chalupy i czas byl szykowac sie do spania. Polozylam sie oczywiscie duzo wczesniej niz zwykle, bo kolejnego dnia czekala mnie pobudka o 4 rano. :O

W czwartek jednak wstawalo sie calkiem niezle, bo wiadomo, trzymala mnie w pionie adrenalina. W koncu to byl dopiero drugi dzien w nowej pracy. Od rana chodzilam krok w krok za kolega, ktory pokazywal mi co i jak. Najwiekszym dla mnie wyzwaniem bylo znalezienie drogi w labiryncie pomieszczen, a nie same testy. Dzien okazal sie dosc monotonny, bo niespodziewanie skonczyli piec granole wczesniej, wiec odpadlo kilka testow. Trzeba wiec bylo tylko obskoczyc wazenie co godzine, a co dwie godziny dodac do tego skanery, wykrywacze metali oraz kody na pudelkach i opakowaniach oraz szczelnosc torebek. Mimo ze produkcja stanela, to pakowanie szlo pelna para, wiec co dwie godziny to testowanie troche trwalo, no i miedzy piecioma liniami trzeba sie bylo nachodzic. Tego dnia stuknelo mi prawie 12 tysiecy krokow. Po poludniu robotnicy zaczeli czyscic maszyny (w weekend fabryka jest zamknieta), wiec trzeba bylo sprawdzic czystosc. Badanie na obecnosc mikroorganizmow rowniez okazalo sie proste jak budowa cepa, bo robia je za pomoca automatycznego wymazu. Maziasz po czesci maszyny, potrzasasz zeby odczynnik wymieszal sie z probka, wkladasz do czujnika i po kilkunastu sekundach masz wynik. Nuuuda. ;) Tu wyzwaniem bedzie zapamietanie jak owe czesci maszyn sie nazywaja, bo nie znam tego nawet po polsku. ;) Tuz przed moim wyjsciem, inny facet z kontroli jakosci spytal czy chce zobaczyc test na obecnosc alergenow. Przez niego wyszlam o 20 minut pozniej, a test okazal sie bardzo podobny do poprzedniego, bo jedyna roznica bylo to, ze tutaj probki inkubowane przez 15 minut. Ciekawa odmiana bylo to, ze jeden z wymazow nie przeszedl, wiec dowiedzialam sie co robic w takim wypadku. W skrocie to polecic robotnikom ponowne czyszczenie i kolejny wymaz. :D Opoznienie nie bylo jednak jakies straszne, a do chalupy wrocilam tuz przed Potworkami. Bylam jednak wykonczona, bo caly dzien kursowalam miedzy tasmami produkcyjnymi, potem jeszcze te wymazy. Miesnie nog bolaly mnie jak po maratonie. Zwierzylam sie malzonkowi, ze jak tak dalej pojdzie, to moze chociaz schudne. ;) Tego dnia mialam juz na szczescie czas odsapnac, choc nie wiedzialam w co wlozyc rece. Dzien wczesniej prawie mnie nie bylo, a poszlam spac wczesniej, wiec zrobilam tylko to, co najpilniejsze. W czwartek wiec musialam ogarnac i naczynia i kuchnie ogolnie, poskladac jedno pranie, wstawic kolejne, bo Bi oznajmila ze nie ma majtasow, itd. Do tego Potworki mialy basen, choc Bi oczywiscie marudzila ze nie chce. Sorry Batory, ale w poprzednim tygodniu byli raz, a w tym ponownie, w poniedzialek Nik mial jeszcze solidnie zawalony nos, w srode koncert, wiec zostal czwartek. Co prawda Kokus ciagle ma lekko przytkany kinol, ale stwierdzilam ze choc raz niech pojda. Malzonek ich zawiozl, ja odebralam i choc raz trening skonczyl sie niemal o wlasciwej porze, wiec udalo mi sie ich podejrzec.

Zamiast plywac, panna przeciaga sie niczym kot. ;) Nik niestety stoi tylem zaraz przed nia

Po powrocie kolacja, prysznic i sruuu do spania, bo czekala mnie znow wczesna pobudka.

No i nadszedl piatek. Choc pracowalam dopiero trzeci dzien, mialam wrazenie, ze minal caly tydzien. ;) O dziwo ponownie wstalam bez wiekszych problemow. Jadac do roboty o 5 rano, przynajmniej nie ma korkow, choc ruch jest juz zadziwiajaco duzy. :O Po czwartkowym rekordzie, nadal czulam miesnie nog i balam sie jak dam rade znowu tyle dreptac, ale okazalo sie, ze niepotrzebnie. Produkcja zakonczyla sie dzien wczesniej, a w polowie ranka skonczylo rowniez pakowanie przy wiekszosci tasm. Zostaly wiec tylko dwa stanowiska, ktore trzeba bylo co godzine sprawdzac, a pod koniec naszej zmiany jedno z nich rowniez skonczylo prace. Dodatkowo trzeba bylo tylko powtorzyc ten jeden wymaz ktory nie przeszedl dzien wczesniej. Poniewaz czasu bylo pod dostatkiem, mialam czas zeby poczytac przepisy, musialam obejrzec strasznie kiczowaty filmik o ochronie bezpieczenstwa zywnosci i nauczylam sie przeprowadzac test na obecnosc glutenu. Cala ta fabryka chelpi sie bowiem tym, ze produkuje produkty bezglutenowe, trzeba sie wiec upewnic, ze faktycznie takimi sa. Kolejny test, ktory okazal sie rozczarowujaco prosty. Troche bardziej skomplikowany niz te poprzednie, ale z grubsza przypominajacy test na covid. Nawet te paseczki z rezultatami to wypisz wymaluj jak on. ;) Tego dnia wyszlam o czasie i cale szczescie, bo chcialam jeszcze podjechac na tygodniowe zakupy. Mimo calkiem wczesnej pory, korki zdazyly sie juz jednak pojawic, wiec nie obylo sie bez irytacji, ale zakupy odhaczylam, wrocilam do domu i moglam sie spokojnie zrelaksowac, cieszac weekendem. Tym razem w pelni zasluzonym. ;)

Do poczytania o dalszych walkach z granola! :D

5 komentarzy:

  1. Gratuluję otrzymania pracy i cieszę się ogromnie, że mimo wszystko jest to praca z Twoim zawodem związana. Hihi, to teraz napisz jak bardzo zdrowa lub nie, jest granola :)
    Co do brania leków na alergię w czasie przeziębień u osób takich jak Kokuś to to jest bardzo dobre rozwiązanie. Ja co prawda przez większość roku biorę takie leki, ale w czasie choroby idę do lekarza po mocniejsze dawki, bo to wstrzymuje wydzielanie się takich ilości kataru, a co za tym idzie - skraca u mnie czas przeziębienia. Hehe, skłamałabym pisząc, że katar odchodzi, bo mam go cały rok, ale nie taki "chorobowy".
    Jestem ciekawa czy faktycznie spadnie Ci waga w tej pracy.
    Zdrowia i mnóstwa energii Ci życzę. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się zastanawiam, kiedy Oliwka dołączy do Bi z usuwaniem owłosienia. Na razie nic nie mówi.

    U nas, dopóki dzieciaki nie miały zdiagnozowanej alergii i nie dostały na nią leków, też przeziębienia często – zwłaszcza u Oliwki, kończyły się zapaleniem ucha. Dopiero jak zaczęli brać na alergię, to skończyły się problemy z uszami, więc może u Nika też jest coś na rzeczy?

    Cieszę się, że znalazłaś pracę i to w takich ludzkich godzinach, żebyś popołudnia miała jednak dla siebie i rodziny. Mam nadzieję, że mimo monotonności i prostoty wykonywanych zadań, jednak się tam zaaklimatyzujesz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Brawo, szczere gratulacje na nowa kariere! Wychodzi na to, ze warto bylo czekac na te prace, a juz na pewno nie warto bylo zostawac na poczcie. Pieknie sie ulozylo!
    Ciekawam tylko, czy w tej fabryce bedziesz musiala sobie kupowac lunch, czy wystarczy tam siegnac na tasme produkcyjna po batonika i glod minie. Ja bardzo lubie kupowac granole i owsianki pod roznymi postaciami. Bedziesz miala we mnie wierna klientke.
    Z rozpoczetym goleniem owlosienia u Bi to rzeczywiscie nowa era i przelom zyciowy. Tak sie m.in. wchodzi w "doroslejsza mlodosc".

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję pracy! To teraz już czekam na ciekawostki dot granoli 😃 lubię ale bez przesady. Nie wiem czy wstałabym tak wcześnie do pracy.
    A jak dzieciaki rano do szkoły teraz się zbierają? Nie ma mamy do pomocy 😜
    Powodzenia w nowym miejscu!

    Buzki, Anula

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratuluję pracy 🙂 cieszę się że w końcu Ci się udało
    i rzeczywiście w porównaniu z tą, to praca na poczcie to ciężka harówka była
    Pozdrawiam serdecznie, powodzenia ❤️
    Aneta R.

    OdpowiedzUsuń