Sobota, 22 marca to ponownie odsypianie ciezkiego tygodnia. Malzonek mial wolne, ale jak zwykle zerwal sie bladym switem zeby jechac na silownie. ;) Bi wstala kolejna, a ja jeszcze dosypialam i dolegiwalam w lozku. Nie wiem skad kot wie ze juz nie spie, ale jak tylko podparlam sie o zaglowek, przybiegla, wskoczyla i uwalila mi sie na pelnym pecherzu. :D Nie polezala jednak dlugo, bo akurat wrocil M., zazgrzytaly garazowe drzwi i zerwala sie jak oparzona.
Kiedy wstalam, Nik spal nadal w najlepsze i dospal gdzies do 10. Jak zwykle najdluzej z rodziny. Po sniadaniu i jako takim ogarnieciu, trzeba bylo sie zabrac za sprzatanie. Niestety, wrocil ten upierdliwy czas, kiedy na wieksze porzadki bede miec mozliwosc wylacznie w weekendy i jakies dluzsze wolne. :( Oczywiscie, wracajac do domu o 14:30, bede spokojnie mogla ogarnac jakies drobniejsze sprawy, ale za odkurzanie i latanie na mopie nie mam ochoty sie brac. Zreszta, jesli bede kazdego dnia robic po 10 tysiecy krokow, mysle ze po powrocie z pracy uwale sie na kanapie z nogami w gorze, zamiast zabierac za kolejna robote. Wracajac jednak do soboty, odkurzylam i umylam podlogi na parterze, ogarnelam zmywarke i ogolnie kuchnie, bo tam zawsze wyglada to najgorzej, a potem moglam "w nagrode" obejrzec skoki narciarskie. Niespodziewanie, Polak zajal III miejsce i tym samym mielismy pierwsze w tym sezonie miejsce na podium! W miedzyczasie malzonek konczyl obiad, zjedlismy, chwila na spokojne trawienie i niedlugo trzeba bylo ruszac do kosciola. Po powrocie M. zasiadl juz na dobre przed tv, ale ja jeszcze poskladalam wysuszone pranie i dopiero moglam poleniuchowac. I tak dzien zlecial, w sumie bez wiekszych sensacji. ;)
W niedziele malzonek juz pracowal, ale ja oraz Potworki ponownie moglismy sie wyspac. Ranek jednak az tak do konca luzny nie byl, bo Bi umowila sie z kolezanka, a ja musialam zawiezc tate na busa, ktory zabieral go na lotnisko. Senior bowiem odbywal swoja doroczna wizyte w Kraju. ;) Czasowo zlozylo sie calkiem niezle, bo o 11 wyjechalismy z domu (Nik stwierdzil, ze tez pojedzie pozegnac dziadka), odstawilam Starsza u kolezanki, a potem pojechalismy z Kokusiem prosto do mojego taty. Kiedy dojechalismy, byl praktycznie gotowy, wiec tylko powylaczal ostatnie rzeczy, dal mi siatke spozywki, ktora przez 2 tygodnie by sie zepsula, zapakowalismy walizki i pojechalismy. W agencji, z ktorej dziadek wyjezdzal tez poszlo sprawnie, wiec w ciagu 15 minut wyruszylismy spowrotem. Wrocilismy do domu tuz przed M., ktory po pracy pojechal jeszcze po chinszczyzne. Szkoda, ze dlugo w domu nie posiedzialam, bo o 14:30 musialam odebrac corke. W dodatku dorwal mnie znow tata owej dziewczynki - straszliwa gadula. ;) Do domu wrocilam dopiero po 15, a jedyne o czym tego dnia marzylam, to porzadnym relaksie przed tygodniem w pracy. Pozniej juz na szczescie mialam wzgledny spokoj. Mielismy kupke drewna pozostala po ostatnim paleniu w kominku (nie pamietam nawet kiedy to bylo), a ze temperatury ostatnio spadly, a w nocy nawet mielismy przymrozek, stwierdzilismy, ze to dobra okazja, zeby je spalic.
Posiedzielismy grzejac dupki przy ogniu i tylko pod wieczor trzeba bylo szykowac sniadaniowki, ladowac komputery (to akurat Potworki), itd. Jeszcze prysznice i do spania, choc dzieciakow nie moglam zagonic na gore. Do nich jeszcze nie dotarlo, ze wstaje teraz o 4, wiec musze sie klasc sporo wczesniej. ;)
Poniedzialek zaczal sie brutalnie, choc po weekendzie wstawalo sie oczywiscie wzglednie latwo. Rano mam niestety lekki problem z ogarnieciem sie i wyjezdzam z domu na ostatnia chwile. Poki co nie napotkalam korkow, chociaz ruch na autostradzie jest juz naprawde spory. Jak kiedys przydarzy sie korek, na bank sie spoznie. ;) Najbardziej nie lubie, ze kiedy jade do roboty, nadal jest ciemno jak w doopie i czekam na lato, kiedy przez krotka chwile bede jechala w dziennym swietle. Poniewaz zaczynam o tej samej porze co wiekszosc robotnikow z I zmiany, wiec w szatni dzieje sie istne szalenstwo i nie mozna sie dopchac do szafki. Okazuje sie, ze po weekendzie kiedy cala fabryka jest zamknieta, wszystko sie niemozliwie wychladza i w kazdym pomieszczeniu czlowiek szczekal zebami. Tylko w naszym malym biurze/laboratorium bylo przytulnie. Pozniej maszyny ruszyly, podobnie jak wielki piec piekacy granole i pomalu czesc pomieszczen zaczela sie nagrzewac. Niestety, caly budynek jest dziwny, bo w jednych halach jest goraco, a w innych lodowato. Niewiadomo jak sie ubrac, bo jako osoba z kontroli jakosci, nie siedzie w jednym pomieszczeniu, tylko laze z miejsca na miejsce. Z moim kolega, ktory na imie ma Kevin choc jest Kubanczykiem, pomalu zaczynamy rozdzielac sie zadaniami, a wlasciwie to po prostu wraca uklad, ktory ponoc panowal tam zanim odeszla osoba, na ktorej miejsce zostalam zatrudniona. Okazuje sie jednak, ze jego czesc jest duzo prostsza! :D Tam sa dwie tasmy gdzie pakuje sie tylko gotowe produkty i jedyne co musi robic, to sprawdzac opakowania, wazyc oraz testowac czy wykrywacze metalu dzialaja. Ja mam to samo, ale dodatkowo moja czesc wypieka granole, a to wiaze sie ze sprawdzaniem ustawien pieca. Trzeba wiec co dwie godziny zebrac probke i poddac ja testowi na poziom wilgoci, a dodatkowo, w poniedzialek wypiekali granole, ktora potem mieszalo sie z owocami. Oficjalnie znienawidzilam suszone truskawki. :D Dziadostwo rozciera sie w rozowy kurz (wspolczuje robotnikom, bo beda chyba tydzien sprzatac po tym hale), ktory pokrywa doslownie wszystko, w tym moje okulary oraz fartuch. Dodatkowo, przy granoli z owocami, trzeba sprawdzac czy zgadza sie % owocow. Laczy sie to z wazeniem wyrzucanych przez maszyne kawalkow truskawek oraz jagody (akurat w tym przypadku), a potem wypuszczanej gotowej mieszanki. Okazuje sie jednak, ze maszyny sa ustawiane na czas, czyli np. na 3 sekundy "wyrzutu", a nie na wage. Pobierajac wiec probke, czasem mialam 66 gram owocow, a czasem 156. Bardzo to dokladne. :O Zreszta, z gotowa granola tez jest ten feler, ze rozstrzal liczyl kilkaset gram. I wez tu potem policz %. W ktoryms momencie, jak zaczelam wazyc, to mialam piec roznych wynikow, z ktorych zaden nie mieszczacy sie w "widelkach" i w dodatku jedne za wysokie, drugie za niskie. :O Tu juz mialam ochote pierdzielnac cholerna granola. ;) Kolejnym "testem" (w cudzyslowiu, bo to smiech na sali) jest sprawdzanie czy w granoli jest wystarczajaco zlepionych grudek. Polega na zwyczajnym przesianiu probki przez sitko z otworami odpowiedniej wielkosci, ale znowu, przesiewam raz - mam 130g. Przesiewam kolejny (ta sama wage granoli) - mam 460g. A prawidlowo jest pomiedzy 200 a 400g. No szlag! Jedyna zaleta to taka, ze sporo tej granoli rozsypuje sie po stole, wiec sobie pojadlam, bo byla naprawde smaczna. ;) Po dniowce, w czasie ktorej zrobilam ponownie ponad 11 tysiecy krokow, ucieklam wiec gdzie pieprz rosnie od granoli oraz suszonych truskawek. Niestety, dzien byl ponury i deszczowy, a jazda na autostradzie w taka pogode byla powolna i upierdliwa. Dojechalam jednak do domu jeszcze przed Potworkami. Przyjechali i akurat odgrzewalam im obiad, jak zadzwonil moj tata. Dzien wczesniej dzwonil i mowil ze samolot ma jakas usterke, wiec maja opoznienie. Pisalam potem do niego, ale nie odpowiadal wiec zalozylam ze juz wylecial. Okazalo sie jednak, ze opoznienie potrwalo 3 godziny, przez co spoznil sie na samolot do Gdanska i zamiast wyleciec o 8 rano, utknal w Kopenhadze do 15. Wspolczuje, ale sam jest sobie winien, bo wybral lot, gdzie na przesiadke mial 55 minut. Nawet bez opoznien mialby bieg. Wieczor mijal standardowo, az przyszla poraz zeby zabrac dzieciaki na basen. O dziwo nie bylo wiekszych protestow. ;) Malzonek ich zawiozl, a ja potem po nich pojechalam. Udalo mi sie nawet chwile popatrzec jak plywali.
Po powrocie do domu czasu oczywiscie zostalo tylko na prysznic oraz kolacje i musialam zagonic dzieciarnie na gore, bo chcialam sie polozyc o w miare rozsadnej porze.
Wtorek to ponownie wczesna pobudka i tym razem niestety wstawalo mi sie ciezko. Nie pomoglo, ze przyszla Oreo i uwalila mi sie na klacie, mruczac i chlastajac ogonem po twarzy. :D Zebralam sie oczywiscie w biegu i na ostatnia chwile, ale zdazylam na czas. :D Wiekszosc ranka walczylam dalej z truskawkowym pylem, ale po przerwie na lunch - niespodzianka. Skonczyli piec ten rodzaj granoli i przedmuchiwali system przed pieczeniem kolejnej. Jedna z pakujacych maszyn chodzila, ale druga przygotowywali do pakowania tego samego produktu co tamta. Mieli jednak jakies problemy, wiec opoznialo sie az w koncu nie ruszyli juz do konca mojej zmiany. Dzieki temu zyskalam troche spokoju, choc pozniej niestety ruszylo znow pieczenie. Tym razem granola miala pokruszone jagody, ale na szczescie nie rozpadaly sie one na pyl. Za to byla ich w partii taka odrobinka (0.6%), ze wyrzucajac je maszyna czasem wypuszczala garsc, a czasem doslownie pare okruszkow. Jak mozecie sie domyslic, ponownie wazenie tego to bylo rwanie wlosow z glowy. :D O 14 wybieglam do domu jak na skrzydlach, choc niestety musialam jeszcze zajechac do taty. Nie po drodze, bo trzeba ominac moj zjazd i jechac dwa dalej. ;) Wyjelam mu listy ze skrzynki i zajrzalam czy wszystko gra w chalupie, po czym wyruszylam juz do swojej. Na szczescie mieszkam tak blisko, ze zdazylam kilka minut przed Potworkami i zaczelam robic obiad, choc troche musieli na niego poczekac. We wtorki dzieciaki nie jezdza na basen, wiec wszyscy cieszylismy sie spokojem. Mnie ponownie w pracy stuknelo 10 i pol tysiaca krokow, wiec z ulga rozprostowalam nogi na kanapie. Nik umowil sie na rower z kolega, a ze bylo 16 stopni, wiec nawet dobrze sie zlozylo.
W srode wiec znow wstac o tej samej, zbyt wczesnej porze, wyszykowac sie i do roboty. Tego dnia ewidentnie mi nie szlo i wypadlam z chalupy naprawde na ostatnia chwile, a do pracy dotarlam na styk. Dzien okazal sie troche luzniejszy, bo skonczyli piec jeden typ granoli, zaczeli kolejny ale jakas krotka partie, wiec pozniej zmieniali na jeszcze kolejna. Wszystkie takie zmiany lacza sie z przedmuchiwaniem pieca oraz maszyn i dluzsza przerwa, w czasie ktorej odpada testowanie piekacego sie produktu. Tak przy okazji, mimo ze nie jestem jakims wielkim smakoszem granoli, to musze Wam powiedziec, ze taka swiezo upieczona, miekka, ciepla, z lekko chrupiacymi nasionami i roztopiona czekolada, doslownie rozplywa sie w ustach! :D Jednym z przeprowadzanych testow jest bardzo proste porownanie standardu do pieczonej wlasnie partii. Oprocz tego ze trzeba sprawdzic czy zgadzaja sie wszystkie skladniki, zwyczajnie tez sie granole smakuje. I to jest chyba najlepsza czesc mojego dnia. Najchetniej stalabym tam w miejscu gdzie granola wypada z pieca i wpierdzielala grudke za grudka. :D Wracajac jednak do srody, na tasmach pakujacych tez zmieniali produkty, co zawsze owocuje jakimis bledami i przerwami. Dla mnie to lepiej, bo nie musialam scigac sie z torebkami zeby sprawdzic wykrywacze metali (tasmy nie wolno zatrzymywac, a naprawde zapierdziela), a dodatkowo pare razy odpadlo co godzinne wazenie torebek (zeby dac znac maszynistom czy nie musza czegos pozmieniac w ustawieniach), bo maszyna zwyczajnie stala. A i tak udalo mi sie zrobic 10 tysiecy krokow, pewnie dzieki temu, ze co chwila maszerowalam na hale zeby sprawdzic czy cos nie ruszylo. W koncu wybila upragniona 14 i popedzilam... nie, nie do domu, ani nawet nie do taty. Pojechalam na... rozmowe kwalifikacyjna! :D Tak, kolejna. Bylam umowiona na 14:30, w sasiednim miescie. Niby blisko, ale solidnie pobladzilam, bo na autostradzie byly roboty, a za to zjazdy obok siebie i wzielam zly. ;) Pozniej, juz na ulicy gdzie byla firma, przejechalam w jedna strone, potem w druga i jej nie widze! Okazalo sie, ze wykupila ja inna, ale nie zmienila nadal nazwy na budynku, numer zaslonily jakies krzaki i wez ich znajdz probujac jednoczesnie prowadzic samochod! :O Dopiero za trzecim razem dojrzalam numery na sasiednich budynkach i droga dedukcji wywnioskowalam, ze to musi byc tu. Ogolnie rozmowa troche mnie zalamala, a troche rozsmieszyla. Trafilam do kolejnej firmy spozywczej, nie pytajcie mnie jak. Tym razem przerabiaja miecho. :D A konkretnie to grilluja, wedza, a do tego robia wlasne kielbasy. Pozniej to wszystko pakuja i rozwoza po okolicznych sklepach. Testy kontroli jakosci robia mikrobiologiczne, bo wiadomo ze praca z surowym miesem niesie za soba ryzyko skazenia bakteriami. Takie testy bardziej mi pasuja niz mierzenie poziomu wilgoci w granoli, ale... Jest wlasnie kilka "ale". Po pierwsze, firma jest malutka, hale sa malutkie, budynek jest wiekowy i niestety to po nim widac. Poza hala gdzie wedza oraz grilluja, wszedzie panuje przenikliwy ziab. Praca w kurtce jakos mnie nie ciagnie. Najgorsze jednak, ze budynek stary, pomieszczenia stare i zniszczone, co mozna jeszcze zrozumiec, ale panowal w nich taki burdel jakby cos tam wybuchlo! Kiedy weszlam, sekretarka kazala mi sie wpisac jako wizytor, ale zeby podac mi formularz, musiala najpierw przelozyc stos innych papierow. :O Glowne biuro zagracone niewiadomo czym, z biurkami pokrytymi stosem papierzyskow. Sala "konferencyjna" z krzeslami kazde z innej parafii oraz wielkim stolem zawalonym... papierami, folderami, kubkami i mnostwem niepotrzebnych rzeczy wygladajacych na zwykle smieci. W kazdym kacie jakies przypadkowe szafki, a na nich wiecej balaganu. Patrzac na to wszystko bylam po prostu przerazona, bo mialam wizje, ze najpierw trzeba by tam po prostu posprzatac i posegregowac to wszystko. Nie jestem pedantka, ale sam widok takiego chaosu wywolal u mnie uczucie niepokoju i mialam ochote odwrocic sie na piecie i uciec. :D W dodatku okazalo sie, ze jedyna osoba od kontroli jakosci byl jeden z moich rozmowcow. Ja bylabym druga. Czyli faktycznie do mnie nalezaloby ogarniecie tego burdelu. Wisienka na torcie bylo to, ze pracuja tylko na jedna zmiane, ale za to po 9-10 godzin. Mysla jednak o otworzeniu drugiej zmiany i pytali czy bylabym na to gotowa. :O Rozmowa przebiegla ok, przynajmniej tak mi sie wydaje. Nie wiem czy poszlo mi jakos super, ale raczej znosnie. Zreszta, jak tylko weszlam, marzylam zeby stamtad zwiac, wiec jak nie zaproponuja mi posady, to raczej odczuje ulge niz rozczarowanie. Wole jednak granole. :D Dotarlam w koncu do do domu, gdzie jednak dlugo nie posiedzialam, bo Potworki mialy trening.
Tradycyjnie, malzonek ich zawiozl, a ja odebralam. Udalo mi sie nawet chwilke na nich popatrzec, choc skonczyli oczywiscie nieco wczesniej. Po powrocie juz tylko prysznic i zaraz lozko. :)
Czwartek oznaczal kolejna bardzo wczesna pobudke. W dodatku mialam caly czas przykre wrazenie, ze byl piatek. :D O dziwo jednak, wstalam bez wiekszego problemu, choc z wyrobieniem sie na czas to juz zupelnie inna historia. ;) Dojechalam i z marszu ruszylam spojrzec co sie dzieje. Piec nie piekl, wiec choc to odpadalo. A przynajmniej tak mi sie wydawalo, bo dwie godziny pozniej, kiedy walczylam z wazeniem torebek, szef znienacka mnie zaczepil, czy zmierzylam poziom wilgoci. Poziom wilgoci czego? Patrze, piec idzie! :O Okazalo sie jednak, ze piekli zawrotne pol godziny, upiekli jedna partie i koniec. Ledwie zdazylismy wykonac pojedyncze testy (zwykle powtarza sie je kilkukrotnie), a zaczeli czyscic maszyne. Z tym czyszczeniem znow byla "zabawa", bo okazuje sie, ze kiedy planuja zmienic produkt z orzechami na taki bez nich, przeprowadza sie test na obecnosc alergenow. Robilismy wiec wymazy z roznych czesci maszyny ladujacej produkty do pieca, ktore w odczynniku juz po 15 minutach dawaly wynik. Pozytywny. Przekazujemy ludziom od czyszczenia, ze nie przeszlo, oni doczyszczaja (a na hali capi chlorem az oczy szczypia :D), bierzemy wymaz ponownie i... znow wynik pozytywny! Ostatecznie skonczyla sie moja zmiana i nie wiedzialam za ktorym razem udalo im sie to doszorowac. ;) Pomimo ze pozniej piec juz nie chodzil, pakowanie szlo jednak pelna para, dwa razy zmienili produkty, a to laczylo sie z dokladnym sprawdzaniem numeru partii oraz dat waznosci. W dodatku zmarnowalam mnostwo czasu bo w jednym z produktow waga wychodzila mi o dobre 100g nizsza. Czasem zdarzaja sie pojedyncze "odchyly", ale tym razem, konsekwentnie, kazda torebka byla za lekka. Mowie kobiecie obslugujacej maszyne, a ona sie ze mna kloci, ze takie ma ustawienia i nic nie da rady zmienic. I pokazuje mi, ze jak podwyzszyla wage, to czujnik zaczal odrzucac kazda torebke po kolei. W koncu wezwalam na pomoc Kevina, ktory kiedys byl operatorem maszyny i udalo mu sie przestawic jakos czujniki. ;) Przekonalam sie wiec, ze nawet jesli dzien zapowiadal sie spokojniejszy, to jednak nadal bylo w cholere bieganiny. W dodatku sciagneli mnie na meeting, niestety w porze mojego lunch'u, ale okazalo sie ze odbywa sie on raz w miesiacu, wiec da sie przezyc. Tego dnia z pracy znow musialam uciekac "biegiem", bo mialam... kolejna rozmowe o prace! :D Tym razem w firmie farmaceutycznej , choc nie laboratorium, tylko producenta czesci do kroplowek. Praca bylaby podobna do tego co robie teraz, tylko w innej branzy. ;) Jechalam "na stare smieci", bo miejsce doslownie za rogiem od firmy z ktorej odeszlam 8 lat temu. Przynajmniej nie pobladzilam. ;) Nie jestem jednak zbytnio zadowolona z mojego "wystepu". Zaczynajac od tego, ze musialam przelozyc rozmowe z piatku na czwartek, o czym pozniej. Mam tez wrazenie, ze jakos slabo szly mi odpowiedzi na pytania, ale moze to ten problem, ze czwarty dzien pod rzad wstalam o 4 nad ranem, wiec mozgownica juz wysiadala. ;) Gdzie nie pojde, zwykle oprowadzana jestem po budynku, a tym razem nic. Pani zaprosila mnie do sali, pieronem zadala kilkanascie pytan, podziekowala, pozegnala sie i tyle. Nie wygladalo to zachecajaco, choc moze byc tez spowodowane tym, ze wcisnela mnie w ten czwartek na sile i mozliwe ze byla zwyczajnie zabiegana. Wrocilam do domu, troche odpoczelam i trzeba bylo gonic Potworki zeby szykowali sie na trening. Malzonek ich zawiozl i nie wiem dlaczego to zawsze ja musze za nimi ganiac zeby sie przebierali, a ojciec pyta sie tylko mnie z niemal pretensja: "Oni jeszcze nie gotowi?". Bo kurcze, to male dzidzie sa, ze mamusia musi im porty zmienic! :/
Piatek to ponowna brutalna pobudka, jeszcze gorsza niz przez caly tydzien. Kot sie bowiem zbiesil totalnie i zaczal lazic po sypialniach i miauczec o... 3:37! Od razu chwycil mnie wku*w, bo moglam pospac jeszcze 20 minut, to nie! Wypadlam z pokoju, chwycilam kiciula ktory juz szykowal sie zeby zbiec po schodach, po czym zamknelam upierdliwca w lazience, a siebie w sypialni, majac nadzieje ze stlumie potencjalne wrzaski. Niestety, cisnienie podnioslo mi sie na tyle, ze juz nie moglam zasnac. Szlag! :/ Uparcie dolezalam do budzika i niesiona irytacja wstalam w sumie bez problemu. Dzien w robocie okazal sie raczej nudny. Nic juz nie piekli, a wszystkie nieuzywane maszyny zdazyli wyszorowac w poprzednie popoludnie oraz w nocy. Ludzie z II oraz III zmiany zrobili wiec wymazy i nam to odpadlo. Nadal trwalo pakowanie upieczonych przez caly tydzien produktow, ale raz pakowala jedna maszyna, raz druga, wiec sprawdzanie bylo minimalne. Musialam przyznac, ze zwyczajnie sie nudzilam, choc pewnie zostane za to ukarana w poniedzialek. :D Za to dziewczyny, ktore odpowiedzialne sa za dopracowywanie przepisow na nowe smaki (czasem sugerowane przez klienta, czasem ich wlasne pomysly) urzadzily nam male testowanie. Dostalismy probki 4 smakow oraz ankiete do wypelnienia i kazdy mial oceniac wyglad, teksture oraz smak.
A! Dostalam pierwsza wyplate w nowej pracy! Oczywiscie kasa sporo mniejsza niz w starej, ale i tak milo jest ponownie zarabiac. ;)
Do poczytania!
No to pieknie: jest wyplata - bedzie picie! Brawo. Wypijemy za pomyslnosc w tej nowej, a moze i kolejnej pracy. Jeszcze raz gratuluje!
OdpowiedzUsuńTylko to wstawanie o 4 rano lekko mnie przeraza.
Ale zazdroszczę Nikowi tego siedzenia przy palenisku, chętnie bym koło niego przysiadła.
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie testy, które co chwilę pokazują coś innego :) Ale cieszę się, że nie musisz już dźwigać – choć wiem, że takie chodzenie też może dać mocno w kość.
Mnie ten bałagan też by przerażał, bo może nie ocenia się po pierwszym widoku, ale jednak jak dla mnie jest to jakiś wyznacznik tego, co dzieje się w firmie. Ale faktycznie Ci się teraz rzuciło z tymi rozmowami. Dobrze, może znajdziesz coś, co jeszcze lepiej będzie Ci pasowało.
Ja mam problem wstać o 7. Aż mnie "boli" jak pomyślę o której wstajesz. Ciekawie się czyta o tych granolach:) buziaki z wiosennego ale chorobowego Poznania.
OdpowiedzUsuńAnula