No i dobrnelismy do kolejnego weekendu. Sobota, 7 grudnia zaczela sie jak zwykle troche pozniej, przynajmniej dla mnie i Potworkow. Malzonek oczywiscie pracowal. Planowalam rano wstac i pojechac z wizyta do taty, ale kiedy zadzwonil budzik, nie bylam w stanie otworzyc oczu. Przydrzemalam jeszcze pol godziny, a potem zmusilam sie do oparcia glowy o zaglowek, ale dobudzic sie dalej bylo mi ciezko. Ostatecznie do taty nie pojechalam, bo zanim wstalam, podalam sniadanie sobie oraz dzieciakom, ogarnelam troche kuchnie, umylam sie, itd. zrobila sie prawie 11. Tego dnia zas Nik mial pierwszy mecz koszykowki w tym sezonie. Zaczynal sie o 12:30, ale trener prosil zeby zjawic sie kwadrans wczesniej na rozgrzewke, wiec wyjechac musielismy juz w poludnie. Dojechalismy, Mlodszy pobiegl sie rozgrzewac, a ja zajelam miejsce na trybunach. Pierwszy mecz, wiec smiac mi sie chcialo, bo chlopaki z obu druzyn poczatkowo wygladali jakby nie za bardzo wiedzieli co tam robia. Dopiero po kilku minutach zaczelo to wygladac jak koszykowka. :D Ogolnie to "nasz" zespol praktycznie zmiotl przeciwnikow, bo wygrali jakos 35:13. Tamci swietnie strzelali i niemal kazda proba konczyla sie koszem, ale kiepsko ze soba wspolpracowali, dlatego tych okazji mieli niewiele. Nasi trafiali tak srednio co trzeci raz, ale nadrabiali szybkimi podaniami i ogolnie praca zespolowa. Nik gral niezle, choc pare razy mentalnie przewrocilam oczami, kiedy zlapal pilke, mial wokol pusty obszar i zamiast z ta pilka biec do kosza, to szybciutko ja przekazywal innemu zawodnikowi. :D
W niedziele M. ponownie pracowal, a ja i dzieciaki spalismy. Przebilam sama siebie i choc budzik zadzwonil o 8:30, wylaczylam go i stwierdzilam, ze jeszcze chwile poleze. Obudzilam sie o... 9:39 i dobrze ze spojrzalam na zegarek bo mialam ochote przewrocic sie na drugi bok i jeszcze moment przydrzemac. Strach pomyslec do ktorej bym spala... :D Kiedy pollezalam probujac sie dobudzic, przylazla Oreo, po czym ulozyla mi sie na brzuchu. Akurat na przeponie, wiec ciezko bylo mi oddychac, ale jednoczesnie mruczala tak rozkosznie, ze nie chcialam jej zrzucac.
Kolejnego dnia pobudka byla jak zwykle w tygodniu o 6:30. Spakowalam Potworkom sniadaniowki oraz wody, po czym pilnowalam z daleka przystanku. Na szczescie autobus przyjechal calkiem wczesnie, bo o 7:23.
Wrocilam do domu zeby zjesc sniadanie i skonczyc sie szykowac, po czym pojechalam do pracy. Tak jak sie spodziewalam oraz obawialam, ilosc paczek przekracza wszelkie mozliwosci pojmowania. Nie bylam w stanie tego jakos logicznie poukladac i zmarnowalam na trasie mnostwo czasu, bezskutecznie szukajac pakunkow. Tym razem spotkala mnie kompletna porazka, bo przywiozlam spowrotem chyba 20. Kilka mialo byc do firm ktore mam po drodze, ale do ktorych dojechalam tak pozno, ze je zamknieto. Wiekszosci jednak po prostu nie moglam znalezc w balaganie i mimo ze mialam zaznaczone, ze mam np. 3 male paczuszki pod dany adres, odkopywalam tylko 1 albo 2. Juz sie tez przekonalam, ze w poniedzialek rano nic nie jest gotowe. Urzednicy dopiero rozdzielali paczki, a kiedy sortowalam listy najpierw ucieszylam sie, ze w sumie nie ma ich tak duzo, a potem zalamalam, bo okazalo sie, ze brakuje mi polowy trasy. W dodatku to co znalazlam bylo posortowane, ale kiedy poszlam spytac gdzie reszta, dostalam kupe przypadkowych listow, z ktorych spora czesc okazala sie nie moja. :O W tygodniu udawalo mi sie wyjezdzac przed 11, a tego dnia dopiero o 11:23 zaczynalam pakowac auto, przy czym mialam wszystkiego tyle, ze musialam obracac z wozkami trzy razy. :/ Na dodatek pogoda sprawila mi psikusa, bo rano prognozy pokazywaly, ze okolo 14 maja sie zaczac przelotne opady deszczu. Z samego rana nawet przebijalo przez chmury slonce. Zalozylam wiec zwykla jesienna kurtke. Taaa... padac zaczelo juz o 12 i lalo rowno przez reszte dnia, zadne tam "przelotne". Po kilku kursach pod drzwi z paczkami, mialam przemoczona i kurtke i buty. :( Jak na jednym osiedlu domkow szeregowych praktycznie nie maja paczek, a jesli juz to male, ktore mieszcza sie w skrzynce lub schowku na pakunki, tak tym razem w ulewie musialam jezdzic i szukac numerow domow, bo mialam 5 ogromnych, ktorych do zadnego schowka nie zmieszcze. :/ Ostatnie dwie paczki po prostu zignorowalam i przywiozlam spowrotem, szczegolnie ze jedna miala byc do kolejnej firmy i podejrzewalam ze ona tez mogla juz byc zamknieta. Do bazy i tak dotarlam dopiero o 17:30. Ostatnia godzina rozwozenia to byl koszmar. Przez deszczowa pogode szybko zrobilo sie ciemno, auta z naprzeciwka oslepialy, a przednia szyba nie tylko zachlapana deszczem, ale tez zaparowana. Mimo nadmuchu nie moglam jej odparowac, bo nie dosc, ze okno mialam praktycznie caly czas otwarte, to jeszcze sama bylam mokra, wiec parowalo tez z mojej odziezy. :/ Okazalo sie, ze na poczte nie wrocilam ostatnia, bo zaraz po mnie dotarlo dwoch ostatnich listonoszy. Za to dotarlam w ostatniej chwili, bo urzedniczka juz zamykala drzwi na klodki. Nadal nie dostalam instrukcji ani kodu do alarmu, a po godzinach nie mozna tak sobie po prostu tam wejsc. Musze pamietac, ze paczki - nie paczki, na poczte trzeba wracac okolo 17, inaczej moge miec przygody z alarmem. :O Do domu wrocilam o 18:15, wiec wlasciwie tylko umylam rece i zamienilam ze wszystkimi pare slow i Potworki musialy sie zbierac na trening. Zawiozl ich na szczescie M., a ja w tym czasie zjadlam obiad i mialam chwile zeby sie zagrzac, bo oprocz mokrych na palcach skarpetek, okazalo sie, ze sweter mialam wilgotny na karku i plecach. :O
Pozniej jednak malzonek zabral sie za kolacje, wiec odebrac ich pojechalam ja. Zreszta, lubie podejrzec jak sobie radza.
Wtorek, 10 grudnia, to byl oczywiscie jeden z dwoch najwazniejszych dni w roku. Nasz "malutki" synek oficjalnie stal sie 12-latkiem! :D Niestety, byl to jednak dzien powszedni, wiec trzeba bylo sie zwlec rano z lozek i pomaszerowac na przystanek. Pogoda byla paskudna, mimo ze nie padalo. Byly 3 stopnie, w powietrzu utrzymywala sie nieprzyjemna wilgoc, a przy tym bylo ciemno i ponuro. Nik uparl sie jechac w samej bluzie, a mnie bylo chlodno w kurtce. W dodatku autobus tego dnia dotarl dopiero o 7:29, wiec troche sie w tym zimnie uczekali. Mam nadzieje, ze nie zaowocuje to kolejna choroba... :/ Oni pojechali, a ja wrocilam do domu odpoczywac po poprzednim dniu. Juz dzien wczesniej od rana bolaly mnie plecy. Niewiadomo w sumie dlaczego, bo przeciez mialam kilka dni przerwy od roboty... Potem, w pracy, troche sie rozruszalam, ale we wtorek rano znow ciezko mi bylo sie pochylic. Straszne... Nigdy wczesniej takich boli nie mialam... Nie ma jak sobie popodnosic pierdyliona paczek. :/ Napisalam do siostry czy ma czas pogadac, po czym jak na zawolanie, zadzwonila... mamuska! Oczywiscie zeby poprosic zebym ojca zabrala zeby mogl jej wplacic kase. Ludzie... Ledwie skonczylam z nia, zadzwonila jednak siorka, ktora miala jednak niewiele czasu, bo za chwile musiala wychodzic z mlodsza dwojka z domu. Ja tez sie zebralam i pojechalam do sklepu, zeby kupic Kokusiowi czekoladowa babeczke. Potworki zawsze chca dmuchac swieczki w faktyczny dzien urodzin, a ze wiem ze Nik nie przepada za moimi tortami (chlip!), to pomyslalam, ze kupie mu cos, co lubi. Po powrocie nadal pielegnowalam plechy, dodatkowo konczac obiad i ogarniajac to i owo, bo wiadomo ze poprzedniego dnia malo co zrobilam. Wrocily dzieciaki, a niedlugo po nich M. Bi juz od tygodnia dopytywala czy zabiore ja do biblioteki, ale ciagle albo nie mialam czasu, albo bylam wykonczona, albo ona na chwile zapominala. We wtorki Nik ma koszykowke, ale dopiero o 19:30, wiec nie bylo przeszkod. Zabralam panne i na szczescie choc raz wiedziala czego szuka i gdzie to znalezc. ;) Obrocilysmy wiec w 20 minut, a pozniej wreszcie wcisnelismy swieczki w babeczke, zaspiewalismy Mlodszemu Sto Lat i zdmuchnal.
W kazym razie, popatrzylam tez troche na trening Kokusia i jestem pod wrazeniem jaka ich trener trzyma dyscypline. Jak to w zespole rekreacyjnym, facet jest po prostu tata jednego z chlopcow. Wiekszosc owych panow jest sympatyczna, ale przez to czesto mlodziez wchodzi im na glowe. Nie temu! Trzyma chlopakow w ryzach, jednemu zabral z rak butelke z woda, bo ja gniotl i halasowal kiedy on cos im tlumaczyl. Nikowi oberwalo sie za wiczne gadulstwo. :D Jestem zaskoczona, ale pozytywnie, bo takie 13-14-letnie wyrostki (Nik wiadomo, jest z konca roku, a lacza VII i VIII klasy, wiec najmlodszy) jednak sa juz pyskate i z fochami. ;) Wrocilismy do domu dopiero przed 21, M. juz spal, podalam synowi kolacje, chwile mu poczytalam i wlasciwie tez musial juz sie klasc.
Sroda byla od rana paskudna: deszczowa i wietrzna. Za to temperatura byla zupelnie nie grudniowa. Rano mielismy jeszcze 2 stopnie, ale po poludniu zaczela szybowac w gore i doszla do 16. :O Lalo, wiec zabralam Potworki na przystanek samochodem. A niech czasem maja. ;) Potem zaszylam sie z rozkosza w cieplej, a co najwazniejsze - suchej, chalupie. Przezornie dzien wczesniej powiedzialam tacie, ze zabiore go zeby mogl wyslac mamusce kase, ale w czwartek. Wiedzialam ze w taka paskudna pogode nie bedzie mi sie chcialo nigdzie jechac. A w niektorych momentach lalo tak, ze ledwie bylo widac dom sasiadow. Dzien ulozyl sie zas tak, ze wiekszosc ranka oraz popoludnia spedzilam z nosem w komputerze. Poczatkowo zjadlam sniadanie i zabralam sie za odkurzanie oraz mycie podlog u gory, bo sprzatalam przed goscmi w niedziele, ale na dole, a gora juz zdazyla sie nieco zapuscic. W miedzyczasie co chwila zerkalam na telefon, sprawdzajac maile. Dzien wczesniej, z okazji urodzin Kokusia, dostalam bowiem rowniez prezent i zadzwonila babka z propozycja pracy. :D Musiala dostac ustne potwierdzenie zanim mogla wyslac oficjalnego maila. Jak to ja, stwierdzilam, ze dopoki nie dostane czegos na pismie (chocby elektronicznym), to nie bede sie podniecac. I w srode, poznym rankiem, w koncu go dostalam, a juz obgryzalam paznokcie z nerwow. ;) Narazie, tak jak w przypadku poczty, propozycja jest "warunkowa" (ech...), bo rowniez musza sprawdzic moja kartoteke i czekaja na oficjalny transkrypt z uniwersytetu (i musza go dostac bezposrednio z placowki, nie ode mnie), ale mam nadzieje ze to tylko formalnosci i za tydzien lub dwa, dostane juz oficjalna propozycje, z data rozpoczecia. Trzymajcie wiec kciuki zeby moje dni jako listonosza, byly policzone. :D Dostalam pierdylion formularzy do wypelnienia, a jeszcze musialam sie skontaktowac wlasnie z uniwerkiem; elektronicznie, ale oczywiscie zapomnialam hasla, a potem resetujac je, pomylilam sie i musialam resetowac od nowa. :D Caly ranek i czesc popoludnia nerwowki. Potem zabralam sie za gulasz na obiad, choc ten na szczescie robi sie glownie sam. Wrocily dzieciaki, wrocil M. i popoludnie minelo spokojnie. Potworki powinny byly jechac na basen, ale M. spojrzal za okno na sciane deszczu i stwierdzil, ze moze lepiej tego dnia dac sobie spokoj. :D Trzeba przyznac, ze pogoda naprawde szaleje. Trzy tygodnie temu mielismy ostrzezenia przeciwpozarowe i apele o oszczedzanie wody, a w srode ostrzezenie przed... powodziami! :O Bez treningu dzieciaki powolnie odrabialy lekcje i szykowaly cos do szkoly, wszyscy po kolei ruszyli do kapieli i nadszedl wieczor. Aha! Tego dnia, moj swiezo upieczony 12-latek, po raz pierwszy wzial prysznic calkowicie samodzielnie. Od kilku tygodni kapie sie w sumie sam, ale zawsze prosil zebym umyla mu plecy, bo nie dosiega. Coz, tym razem postanowil jakos sam powyginac konczyny. ;) Mam nadzieje, ze faktycznie je umyl, bo Bi sie przyznala, ze plecow nie myje, bo... nie dosiega. :O Najsmieszniejsze, ze ona zawsze bierze prysznic w naszej lazience, a my mamy taka myjke na dlugiej raczce, bo M. tez ma jakies malo gietkie ramiona, wiec potrzebuje "narzedzia" do wyszorowania plechow... Zapomnialam! Tego dnia przyszly tez szkolne raporty Potworkow za pierwszy trymestr, choc teraz, jak mam wglad w oceny na biezaco, nie sa one w sumie zadnym zaskoczeniem.
Bi leci na samych A, czyli piatkach, a Nik ma praktycznie wszystkie B, czyli czworki. I zero ambicji zeby postarac sie o wiecej... :/ Ma tez dwa A, jedno z... w-f'u, a drugie z fizyki i inzynierii stosowanej, ale to sa takie raczej luzne przedmioty (szczegolnie ten pierwszy). Nie pisalam chyba, ze z tej fizyki i inzynierii dostal nagrode za najciekawszy projekt na drukarke 3D. Zeby wykazywal podobne zaangazowanie co do reszty przedmiotow...
W czwartek pobudka o tej samej porze. Po srodowym, niespodziewanym ociepleniu nie pozostalo ani sladu. Mielismy 0 stopni i porywisty wiatr, ktory sprawial, ze odczuwalna temperatura byla solidnie na minusie. Autobus przyjechal o 7:24, choc mogl troszke wczesniej... Dzieciaki pojechaly do szkoly, ucieszone bo mialy skrocone lekcje. Nie wiem czy pamietacie, ale w zeszlym tygodniu mieli je miec krotsze w srode, czwartek oraz piatek. Ostatecznie jednak czwartkowa pogoda sprawila, ze szkoly zamknieto. A ze skrocony dzien byl z okazji wywiadowek, wiec przeniesiono go na ten czwartek. Potwory pojechaly wiec do szkoly, a ja wrocilam do domu, wypilam kawe, po czym niechetnie, ale ruszylam do taty. Kilka dni go nie widzialam, wiec zaskoczona bylam jak sobie radzi. Po domu chodzi juz bez zadnego wspomagania, a na zewnatrz bierze laske, choc czesto zamiast sie na niej podpierac, trzyma ja pod pacha. :D Noga oczywiscie jeszcze troche puchnie i boli; w koncu minal tylko tydzien i 2 dni od operacji, ale oklady z lodu skutecznie pomagaja. Spodziewalam sie, ze wyslac kase matce bede musiala pojechac sama, ale tata dziarsko zabral sie ze mna. Poszlo szybko, bo w sklepiku mieli wszystkie jego informacje, wiec kiedy wrocilismy zostalam jeszcze pol godzinki zeby sobie pogadac. Potem musialam wracac, bo trzeba bylo dokonczyc obiad i czekac na Potworki. Chcialam tez skonczyc podpisywanie formularzy do potencjalnej nowej pracy, ale okazalo sie, ze kilka bylo zaznaczonych jako tylko do przeczytania i nie moglam z nimi nic zrobic. Dopisek mowi ze bede je musiala podpisac pierwszego dnia. No to ok. Podpisalam wiec tylko te, ktore na to pozwalaly. Jeden niestety po podpisaniu wyrzucil mi infomacje ze musze wgrac zdjecie paszportu. Ech... Wszystkie wazne dokumenty mamy w sejfie, a ten ostatnio M. zaniosl do schowka w piwnicy. :/ Nie dosc, ze dostac sie do niego mozna tylko w kucki i z latarka w reku, to mnie nadal bolaly plecy i przejscie kilkunastu krokow w takiej pozycji, to byla tortura. No ale czego sie nie robi zeby pozegnac poczte... :D Dojechaly dzieciaki, zjedlismy obiad i ponownie trzeba sie bylo zbierac. Na to popoludnie mialam bowiem wywiadowki u Potworkow.
No i nadszedl piateczek. Pobudka rano jak zwykle i wyszykowac sie z Potworkami na przystanek. Mielismy -6 stopni, a dzieciaki jak zwykle upieraly sie, ze jest nadal lato. Bi wymyslila ostatnio ze bedzie nosic bluze z puchowa kamizelka na wierzchu, a Nik, ku mojemu zdumieniu, oprotestowuje nawet ta kamizelke. :O Bo wyglada glupio, bo wszyscy (w domysle pewnie koledzy) chodza w samych bluzach, bo to obciach... No ludzie! Wiem od innych rodzicow, ze to jakas przypadlosc mlodziezy ze kurtka to wstyd, wiec gotowa bylabym machnac reka... Ale! Nadal mam w pamieci ostatnie ciagnace sie zapalenie ucha Mlodszego i nie mam ochoty na powtorke z rozrywki... W kazdym razie oni odjechali, a ja jak zwykle wrocilam do domu, zjadlam sniadanie, wypilam kawe i ruszylam na zakupy. Tym razem, poza zwyklymi zakupami spozywczymi, musialam tez podjechac po zapas zarcia dla naszego zwierzynca. Przy okazji tez, skoro juz jezdzilam, poszukalam tez czegos dla mojej siorki, bo w tym roku chce wyslac im paczke. Co prawda kiedys umawialysmy sie, ze prezenty wysylamy tylko dzieciakom, ale ona ostatnio wyslala tez upominek dla mnie oraz M. Glowilam sie co jej kupic, bo oni nie narzekaja na brak kasy i N. dostaje od meza naprawde luksusowe prezenty. W koncu jednak sobie przypomnialam, ze ona przeciez zajmuje sie rekodzielem i szyje takie piekne, kolorowe smoki. Zakupilam jej wiec stosik blyszczacych skrawkow materialu, tiulu oraz jakies krysztalki oraz inne blyskotki, ktore (mam nadzieje) przydadza jej sie do dekorowania swoich stworkow. :) Zakupow jednak zadnych nie lubie, wiec wrocilam zmeczona psychicznie (:D), rozpakowalam zakupy i moglam usiasc i cos zjesc, a takze wyslac kilka maili. Miedzy innymi do mojego dawnego szefa, z tradycyjnym juz pytaniem gdzie moje zalegle wyplaty? :/ Wrocily dzieciaki i na dzien dobry Nik oznajmil, ze... boli go gardlo! :O Jaciepierdzieleilemozna!!!! Kurna chata, ile to minelo od antybiotyku na uszy?! Dwa tygodnie?! I znowu zaczynamy jazde... :/ Mam nadzieje, ze jednak sie to nie rozwinie w nic powaznego, a za tydzien dzieciaki zaczynaja niemal dwutygodniowa przerwe, wiec Nik bedzie mial czas sie dokurowac... Niedlugo po Potworkach, wrocil M., ktory okazalo sie, ze pracowal przez przerwe, wiec wyszedl pol godziny wczesniej. Pojechal jeszcze tylko po sushi na obiad, ktore wszamal nawet Nik, nadal mowiacy szeptem i twierdzacy, ze nie moze przelykac. Reszta wieczora to juz standardowy relaks przy kominku. I tylko Oreo dostala kociokwiku i zapierniczala po domu jak szalona, po czym... wskoczyla na choinke!
Nie przewrocila jej, a ze dzieciaki nadal nie powiesily bombek, wiec nic nie stracila, ale najwyrazniej zlamala cos w jednej z galazek. Choinka sztuczna, ale galazki przyczepione sa na srubach i cos sie obluzowalo, bo galazka opada na te ponizej, nie trzyma sie sztywno. :/ Super... Juz sam czubek oraz dol nie swieci, a widzielismy, ze kiciul gryzie kabelki. Teraz mamy polamane galazki. Przez tego kota, choinka na koniec sezonu bedzie sie nadawala tylko do kosza... :(
A na zakonczenie posta, dialog z corka (nieco intymny - ostrzegam! :D), przetlumaczony na polski.
Porownujemy dlugosc swoich wlosow.
Bi: "Moje jakos tak do cycek mi siegaja."
Ja: "Moje tez mniej wiecej."
Bi: "Jak naciagne wlosy, to akurat do sutka dosiegne."
Ja (sprawdzam): "Moje nie, tylko do poczatku piersi".
Bi: "No tak, ale twoje cycki sa przeciez troche obwisle."
Kurtyna!!! :D
Hihi, nawet nie wiesz jak mnie rozbawiłaś tym dialogiem z Bi :) Aż zarechotałam na cały głos :D
OdpowiedzUsuńU nas dzisiaj strasznie wieje, odczuwalna -6, a młodzież po mieście pomyka w odpiętych kurtkach i dziurawych portkach - strasznie głupia moda. A co drugi smarka zielonymi gilami, które widać w sklepie z daleka (byłam dzisiaj na zakupach i nos mi zamarza).
Nie gratuluję jeszcze nowej pracy, ale cieszę :)
Dla Nika przesyłam same serdeczności i życzenia zdrowia.
Uściski
Oreo - jaka dzielna kicia! Pewnie calkiem wam zalatwi choinke juz do Wigilii. Bedziecie skladac prezenty pod drapakiem bez galazek i bez lampek. Nowofalowo.
OdpowiedzUsuńA dialog kobiecy o cyckach tez jak najbardziej na czasie. Bi dorosleje i zna sie na biologii. Na co wskazuje tez swiadectwo semetralne ze szkoly. Zdolne masz dzieci..
Trzymam za nową pracę!( godną Twoich kwalifikacji!)
OdpowiedzUsuńNo nie baw się już w listonosza!Dobrego tygodnia!