Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 13 grudnia 2024

Dalej w grudzien

No i dobrnelismy do kolejnego weekendu. Sobota, 7 grudnia zaczela sie jak zwykle troche pozniej, przynajmniej dla mnie i Potworkow. Malzonek oczywiscie pracowal. Planowalam rano wstac i pojechac z wizyta do taty, ale kiedy zadzwonil budzik, nie bylam w stanie otworzyc oczu. Przydrzemalam jeszcze pol godziny, a potem zmusilam sie do oparcia glowy o zaglowek, ale dobudzic sie dalej bylo mi ciezko. Ostatecznie do taty nie pojechalam, bo zanim wstalam, podalam sniadanie sobie oraz dzieciakom, ogarnelam troche kuchnie, umylam sie, itd. zrobila sie prawie 11. Tego dnia zas Nik mial pierwszy mecz koszykowki w tym sezonie. Zaczynal sie o 12:30, ale trener prosil zeby zjawic sie kwadrans wczesniej na rozgrzewke, wiec wyjechac musielismy juz w poludnie. Dojechalismy, Mlodszy pobiegl sie rozgrzewac, a ja zajelam miejsce na trybunach. Pierwszy mecz, wiec smiac mi sie chcialo, bo chlopaki z obu druzyn poczatkowo wygladali jakby nie za bardzo wiedzieli co tam robia. Dopiero po kilku minutach zaczelo to wygladac jak koszykowka. :D Ogolnie to "nasz" zespol praktycznie zmiotl przeciwnikow, bo wygrali jakos 35:13. Tamci swietnie strzelali i niemal kazda proba konczyla sie koszem, ale kiepsko ze soba wspolpracowali, dlatego tych okazji mieli niewiele. Nasi trafiali tak srednio co trzeci raz, ale nadrabiali szybkimi podaniami i ogolnie praca zespolowa. Nik gral niezle, choc pare razy mentalnie przewrocilam oczami, kiedy zlapal pilke, mial wokol pusty obszar i zamiast z ta pilka biec do kosza, to szybciutko ja przekazywal innemu zawodnikowi. :D

Nik celuje do kosza
 
Musze przyznac, ze jednak kilka razy odwazyl sie z nia pobiec, pare razy ja przejal od przeciwnikow i kilkukrotnie rzucal do kosza, choc spudlowal. Po rozgrywce wrocilismy do chalupy, choc nie na dlugo, bo mielismy dosc intensywne popoludnie. Ida Swieta, a nastepna sobota szykuje sie rowniez dosc zajeta, wiec chcielismy pojechac do spowiedzi, zeby nie pchac sie potem w tlumy przed samym Bozym Narodzeniem. Do spowiedzi zawsze jezdzimy do polskiego kosciola w sasiednej miejscowosci, ale chcielismy potem wrocic do tego, do ktorego jezdzimy zazwyczaj, zeby po prostu szybciej byc po mszy w domu. Pojechalismy wiec juz na 15 i okazalo sie, ze uwinelismy sie tak szybko (ponad 2 tygodnie przed Swietami jednak tlumy do spowiedzi nie wala :D), ze w koncu czekalismy 10 minut pod kosciolem, bo nie oplacalo sie wchodzic do chalupy, choc mielismy ja po drodze... Po mszy chlopaki poszli po drewno, bo dzieciaki prosily zeby znow napalic w kominku, a ja popedzilam zeby wyjac maslo, o ktorym wczesniej zupelnie zapomnialam... Tego dnia musialam skonczyc tort Kokusia, ale jak zwykle mialam skleroze i musialam czekac. Ogolnie to nie wiem co z tymi tortami jest, ale zaczynam sie zastanawiac, czy nie zaczac kupowac gotowych. :D Co kolejny, to masy coraz bardziej mi sie leja... Tym razem wsadzilam je do lodowki myslac, ze w koncu stezeja, ale mija pol godziny, godzina, poltorej, a masa odrobine bardziej sie sciela, ale w sumie to nadal jest polplynna. :( Zabralam sie jednak w koncu do przekladania, bo inaczej stwierdzilam, ze bede tego torta robic do polnocy. :/ Oczywiscie masy wyplywaly bokiem, a ja klelam na czym swiat stoi i wybieralam je z talerza lyzeczka. Stwierdzilam, ze w maju, na urodziny Bi, przygotuje kremy dzien wczesniej, zeby posiedzialy w lodowce dobe... Oczywiscie przez to caly tort przechylil sie na jeden bok i cale szczescie ze po nalozeniu polewy nie rzucalo sie to az tak w oczy. Obrazka na oplatku mozna sie bylo oczywiscie domyslic. :D
Venomek :)

W niedziele M. ponownie pracowal, a ja i dzieciaki spalismy. Przebilam sama siebie i choc budzik zadzwonil o 8:30, wylaczylam go i stwierdzilam, ze jeszcze chwile poleze. Obudzilam sie o... 9:39 i dobrze ze spojrzalam na zegarek bo mialam ochote przewrocic sie na drugi bok i jeszcze moment przydrzemac. Strach pomyslec do ktorej bym spala... :D Kiedy pollezalam probujac sie dobudzic, przylazla Oreo, po czym ulozyla mi sie na brzuchu. Akurat na przeponie, wiec ciezko bylo mi oddychac, ale jednoczesnie mruczala tak rozkosznie, ze nie chcialam jej zrzucac.

Nos w nos z drapieznikiem :D
 
Po kilkunastu minutach sama poszla. ;) W koncu sie zwloklam, zrobilam sniadanie i zaczelam pomalu ogarniac. W tym momencie zadzwonil moj tata. Tego dnia mialam go przywiezc do nas na urodziny Kokusia, wiec stwierdzil ze jak mam przyjechac o 13, to moze byl przyjechala z pol godzinki wczesniej i podwiozla go do banku zeby mogl wyslac kase mojej mamusce. No sorry, ale dochodzi 11, ja jeszcze w pizamie, mam miec po poludniu gosci a chalupa wyglada jakby tornado przez nia przeszlo. Powiedzialam tacie, ze zobacze, ale raczej nie ma szans. Nosz kurna! Matka ma emeryture i kase na kontach oszczednosciowych; to nie tak ze nie ma bidula z czego oplacic rachunkow! Po prostu swoja kase wydaje na przyjemnosci, a na oplaty idzie to, co przysyla jej maz! A poza tym to nie moj problem, ze oboje przeciez wiedzieli ze tata ma zabieg po ktorym 2 tygodnie bedzie uziemniony i jakos tego nie wzieli pod uwage... Mnie faktycznie odgruzowywanie zeszlo niemal do 13, kiedy musialam jechac po ojca. Przywiozlam seniora i sie biedak rozczarowal. ;) Nik sam juz jakis czas temu mowil ze chce dostawac kase zamiast zabawek, ale dziadek do pieniazkow dorzucil jeszcze zestaw Lego, bo chyba ciezko mu zaakceptowac ze jego wnuki to juz takie nastolatki. A Mlodszy klocki odstawil na bok, ale za to wylewnie dziekowal mu za kasiore. :D Punktualnie o 14 przyjechal chrzestny ze swoja dziewczyna i przywiozl Kokusiowi prawdziwa, profesjonalna wedke. :D Padlam ze smiechu, bo Nik pare razy pytal M. czy kiedys wybiora sie na ryby. Nie mam pojecia skad mu sie to wzielo, bo malzonek wedke co prawda posiada, ale ostatnio lowil chyba 20 lat temu. No to teraz syn mu tak latwo nie odpusci, szczegolnie na kempingach. :D

Zeby moj tata nie musial z ta noga chodzic z pokoju do pokoju, Nik swieczki dmuchal na malutkim stoliku kawowym...

Zjedlismy pizze kupiona wczesniej przez malzonka, pozniej po kawalku tortu i po dwoch godzinach goscie zaczeli sie zbierac. Moj tata zostal tyci dluzej, bo chcial zebym pomogla mu jeszcze z bezrobociem, a potem musialam go odwiezc. Cieszyl sie w sumie ze przyjechal, bo przynajmniej wyrwal sie troche z domu. Nam wieczor uplynal juz spokojnie. Malzonek napalil w kominku i grzalismy dupki, w przerwie przygotowujac sie na kolejny dzien. Mnie az ciarki przechodzily, bo mialam pracowac, a juz sie przekonalam, ze poniedzialki na poczcie, szczegolnie w okresie przedswiatecznym, sa doslownie legendarne. :O

Kolejnego dnia pobudka byla jak zwykle w tygodniu o 6:30. Spakowalam Potworkom sniadaniowki oraz wody, po czym pilnowalam z daleka przystanku. Na szczescie autobus przyjechal calkiem wczesnie, bo o 7:23.

Po odjezdzie halasnikow, Oreo uciela sobie drzemeczke na lozku Kokusia

Wrocilam do domu zeby zjesc sniadanie i skonczyc sie szykowac, po czym pojechalam do pracy. Tak jak sie spodziewalam oraz obawialam, ilosc paczek przekracza wszelkie mozliwosci pojmowania. Nie bylam w stanie tego jakos logicznie poukladac i zmarnowalam na trasie mnostwo czasu, bezskutecznie szukajac pakunkow. Tym razem spotkala mnie kompletna porazka, bo przywiozlam spowrotem chyba 20. Kilka mialo byc do firm ktore mam po drodze, ale do ktorych dojechalam tak pozno, ze je zamknieto. Wiekszosci jednak po prostu nie moglam znalezc w balaganie i mimo ze mialam zaznaczone, ze mam np. 3 male paczuszki pod dany adres, odkopywalam tylko 1 albo 2. Juz sie tez przekonalam, ze w poniedzialek rano nic nie jest gotowe. Urzednicy dopiero rozdzielali paczki, a kiedy sortowalam listy najpierw ucieszylam sie, ze w sumie nie ma ich tak duzo, a potem zalamalam, bo okazalo sie, ze brakuje mi polowy trasy. W dodatku to co znalazlam bylo posortowane, ale kiedy poszlam spytac gdzie reszta, dostalam kupe przypadkowych listow, z ktorych spora czesc okazala sie nie moja. :O W tygodniu udawalo mi sie wyjezdzac przed 11, a tego dnia dopiero o 11:23 zaczynalam pakowac auto, przy czym mialam wszystkiego tyle, ze musialam obracac z wozkami trzy razy. :/ Na dodatek pogoda sprawila mi psikusa, bo rano prognozy pokazywaly, ze okolo 14 maja sie zaczac przelotne opady deszczu. Z samego rana nawet przebijalo przez chmury slonce. Zalozylam wiec zwykla jesienna kurtke. Taaa... padac zaczelo juz o 12 i lalo rowno przez reszte dnia, zadne tam "przelotne". Po kilku kursach pod drzwi z paczkami, mialam przemoczona i kurtke i buty. :( Jak na jednym osiedlu domkow szeregowych praktycznie nie maja paczek, a jesli juz to male, ktore mieszcza sie w skrzynce lub schowku na pakunki, tak tym razem w ulewie musialam jezdzic i szukac numerow domow, bo mialam 5 ogromnych, ktorych do zadnego schowka nie zmieszcze. :/ Ostatnie dwie paczki po prostu zignorowalam i przywiozlam spowrotem, szczegolnie ze jedna miala byc do kolejnej firmy i podejrzewalam ze ona tez mogla juz byc zamknieta. Do bazy i tak dotarlam dopiero o 17:30. Ostatnia godzina rozwozenia to byl koszmar. Przez deszczowa pogode szybko zrobilo sie ciemno, auta z naprzeciwka oslepialy, a przednia szyba nie tylko zachlapana deszczem, ale tez zaparowana. Mimo nadmuchu nie moglam jej odparowac, bo nie dosc, ze okno mialam praktycznie caly czas otwarte, to jeszcze sama bylam mokra, wiec parowalo tez z mojej odziezy. :/ Okazalo sie, ze na poczte nie wrocilam ostatnia, bo zaraz po mnie dotarlo dwoch ostatnich listonoszy. Za to dotarlam w ostatniej chwili, bo urzedniczka juz zamykala drzwi na klodki. Nadal nie dostalam instrukcji ani kodu do alarmu, a po godzinach nie mozna tak sobie po prostu tam wejsc. Musze pamietac, ze paczki - nie paczki, na poczte trzeba wracac okolo 17, inaczej moge miec przygody z alarmem. :O Do domu wrocilam o 18:15, wiec wlasciwie tylko umylam rece i zamienilam ze wszystkimi pare slow i Potworki musialy sie zbierac na trening. Zawiozl ich na szczescie M., a ja w tym czasie zjadlam obiad i mialam chwile zeby sie zagrzac, bo oprocz mokrych na palcach skarpetek, okazalo sie, ze sweter mialam wilgotny na karku i plecach. :O

Mlodszy, zajety gadaniem, mnie nie dojrzal

Pozniej jednak malzonek zabral sie za kolacje, wiec odebrac ich pojechalam ja. Zreszta, lubie podejrzec jak sobie radza.

Starsza "pozuje" ;)
 
Wrocilismy do chalupy, zjesc i wlasciwie nadeszla pora spania.

Wtorek, 10 grudnia, to byl oczywiscie jeden z dwoch najwazniejszych dni w roku. Nasz "malutki" synek oficjalnie stal sie 12-latkiem! :D Niestety, byl to jednak dzien powszedni, wiec trzeba bylo sie zwlec rano z lozek i pomaszerowac na przystanek. Pogoda byla paskudna, mimo ze nie padalo. Byly 3 stopnie, w powietrzu utrzymywala sie nieprzyjemna wilgoc, a przy tym bylo ciemno i ponuro. Nik uparl sie jechac w samej bluzie, a mnie bylo chlodno w kurtce. W dodatku autobus tego dnia dotarl dopiero o 7:29, wiec troche sie w tym zimnie uczekali. Mam nadzieje, ze nie zaowocuje to kolejna choroba... :/ Oni pojechali, a ja wrocilam do domu odpoczywac po poprzednim dniu. Juz dzien wczesniej od rana bolaly mnie plecy. Niewiadomo w sumie dlaczego, bo przeciez mialam kilka dni przerwy od roboty... Potem, w pracy, troche sie rozruszalam, ale we wtorek rano znow ciezko mi bylo sie pochylic. Straszne... Nigdy wczesniej takich boli nie mialam... Nie ma jak sobie popodnosic pierdyliona paczek. :/ Napisalam do siostry czy ma czas pogadac, po czym jak na zawolanie, zadzwonila... mamuska! Oczywiscie zeby poprosic zebym ojca zabrala zeby mogl jej wplacic kase. Ludzie... Ledwie skonczylam z nia, zadzwonila jednak siorka, ktora miala jednak niewiele czasu, bo za chwile musiala wychodzic z mlodsza dwojka z domu. Ja tez sie zebralam i pojechalam do sklepu, zeby kupic Kokusiowi czekoladowa babeczke. Potworki zawsze chca dmuchac swieczki w faktyczny dzien urodzin, a ze wiem ze Nik nie przepada za moimi tortami (chlip!), to pomyslalam, ze kupie mu cos, co lubi. Po powrocie nadal pielegnowalam plechy, dodatkowo konczac obiad i ogarniajac to i owo, bo wiadomo ze poprzedniego dnia malo co zrobilam. Wrocily dzieciaki, a niedlugo po nich M. Bi juz od tygodnia dopytywala czy zabiore ja do biblioteki, ale ciagle albo nie mialam czasu, albo bylam wykonczona, albo ona na chwile zapominala. We wtorki Nik ma koszykowke, ale dopiero o 19:30, wiec nie bylo przeszkod. Zabralam panne i na szczescie choc raz wiedziala czego szuka i gdzie to znalezc. ;) Obrocilysmy wiec w 20 minut, a pozniej wreszcie wcisnelismy swieczki w babeczke, zaspiewalismy Mlodszemu Sto Lat i zdmuchnal.

Juz oficjalnie dwunastolatek...
 
Pozniej staralam sie byc w miare produktywna, wiec poskladalam pranie, wstawilam kolejne, ale wszystko z zerkaniem na zegarek. W koncu nadeszla pora zeby jechac, wiec w paskudna mzawke zabralam syna na trening. Dla mnie oznaczal on godzine krecenia sie po szkole, ogladania prac plastycznych dzieciakow i rozmowy przez telefon, bo czesto w czasie treningow Potworkow, odhaczam wlasnie zobowiazania towarzyskie. :D Na jakims blogu przeczytalam niedawno wywody chyba dosc zarozumialej (albo przewrazliwionej) kobity, ktora pisala ze jesli wasi znajomi dzwonia tylko kiedy czekaja na cos i chca zabic czas, to nie warto pielegnowac takiej przyjazni. Dla mnie to lekka przesada, bo wiem po sobie ze w codziennym zalataniu, przy normalnych, domowych sprawach i wszelkich innych obowiazkach, ta godzina kiedy dzieciaki trenuja to czesto jedyny czas kiedy moge na spokojnie wykonac telefon, bo nic mnie nie goni i nie rozprasza. Mimo ze od roku jestem niemal caly czas w domu, to w srodku dnia, kiedy mam czas, wiekszosc normalnych ludzi pracuje. No ale niektorzy najwyraznie czuja sie urazeni jesli z gory nie zarezerwuje sie dla nich 3 godzin na rozmowe...

Rozgrzewka

W kazym razie, popatrzylam tez troche na trening Kokusia i jestem pod wrazeniem jaka ich trener trzyma dyscypline. Jak to w zespole rekreacyjnym, facet jest po prostu tata jednego z chlopcow. Wiekszosc owych panow jest sympatyczna, ale przez to czesto mlodziez wchodzi im na glowe. Nie temu! Trzyma chlopakow w ryzach, jednemu zabral z rak butelke z woda, bo ja gniotl i halasowal kiedy on cos im tlumaczyl. Nikowi oberwalo sie za wiczne gadulstwo. :D Jestem zaskoczona, ale pozytywnie, bo takie 13-14-letnie wyrostki (Nik wiadomo, jest z konca roku, a lacza VII i VIII klasy, wiec najmlodszy) jednak sa juz pyskate i z fochami. ;) Wrocilismy do domu dopiero przed 21, M. juz spal, podalam synowi kolacje, chwile mu poczytalam i wlasciwie tez musial juz sie klasc.

Sroda byla od rana paskudna: deszczowa i wietrzna. Za to temperatura byla zupelnie nie grudniowa. Rano mielismy jeszcze 2 stopnie, ale po poludniu zaczela szybowac w gore i doszla do 16. :O Lalo, wiec zabralam Potworki na przystanek samochodem. A niech czasem maja. ;) Potem zaszylam sie z rozkosza w cieplej, a co najwazniejsze - suchej, chalupie. Przezornie dzien wczesniej powiedzialam tacie, ze zabiore go zeby mogl wyslac mamusce kase, ale w czwartek. Wiedzialam ze w taka paskudna pogode nie bedzie mi sie chcialo nigdzie jechac. A w niektorych momentach lalo tak, ze ledwie bylo widac dom sasiadow. Dzien ulozyl sie zas tak, ze wiekszosc ranka oraz popoludnia spedzilam z nosem w komputerze. Poczatkowo zjadlam sniadanie i zabralam sie za odkurzanie oraz mycie podlog u gory, bo sprzatalam przed goscmi w niedziele, ale na dole, a gora juz zdazyla sie nieco zapuscic. W miedzyczasie co chwila zerkalam na telefon, sprawdzajac maile. Dzien wczesniej, z okazji urodzin Kokusia, dostalam bowiem rowniez prezent i zadzwonila babka z propozycja pracy. :D Musiala dostac ustne potwierdzenie zanim mogla wyslac oficjalnego maila. Jak to ja, stwierdzilam, ze dopoki nie dostane czegos na pismie (chocby elektronicznym), to nie bede sie podniecac. I w srode, poznym rankiem, w koncu go dostalam, a juz obgryzalam paznokcie z nerwow. ;) Narazie, tak jak w przypadku poczty, propozycja jest "warunkowa" (ech...), bo rowniez musza sprawdzic moja kartoteke i czekaja na oficjalny transkrypt z uniwersytetu (i musza go dostac bezposrednio z placowki, nie ode mnie), ale mam nadzieje ze to tylko formalnosci i za tydzien lub dwa, dostane juz oficjalna propozycje, z data rozpoczecia. Trzymajcie wiec kciuki zeby moje dni jako listonosza, byly policzone. :D Dostalam pierdylion formularzy do wypelnienia, a jeszcze musialam sie skontaktowac wlasnie z uniwerkiem; elektronicznie, ale oczywiscie zapomnialam hasla, a potem resetujac je, pomylilam sie i musialam resetowac od nowa. :D Caly ranek i czesc popoludnia nerwowki. Potem zabralam sie za gulasz na obiad, choc ten na szczescie robi sie glownie sam. Wrocily dzieciaki, wrocil M. i popoludnie minelo spokojnie. Potworki powinny byly jechac na basen, ale M. spojrzal za okno na sciane deszczu i stwierdzil, ze moze lepiej tego dnia dac sobie spokoj. :D Trzeba przyznac, ze pogoda naprawde szaleje. Trzy tygodnie temu mielismy ostrzezenia przeciwpozarowe i apele o oszczedzanie wody, a w srode ostrzezenie przed... powodziami! :O Bez treningu dzieciaki powolnie odrabialy lekcje i szykowaly cos do szkoly, wszyscy po kolei ruszyli do kapieli i nadszedl wieczor. Aha! Tego dnia, moj swiezo upieczony 12-latek, po raz pierwszy wzial prysznic calkowicie samodzielnie. Od kilku tygodni kapie sie w sumie sam, ale zawsze prosil zebym umyla mu plecy, bo nie dosiega. Coz, tym razem postanowil jakos sam powyginac konczyny. ;) Mam nadzieje, ze faktycznie je umyl, bo Bi sie przyznala, ze plecow nie myje, bo... nie dosiega. :O Najsmieszniejsze, ze ona zawsze bierze prysznic w naszej lazience, a my mamy taka myjke na dlugiej raczce, bo M. tez ma jakies malo gietkie ramiona, wiec potrzebuje "narzedzia" do wyszorowania plechow... Zapomnialam! Tego dnia przyszly tez szkolne raporty Potworkow za pierwszy trymestr, choc teraz, jak mam wglad w oceny na biezaco, nie sa one w sumie zadnym zaskoczeniem.


 Moze choc raz bedzie cos widac...

Bi leci na samych A, czyli piatkach, a Nik ma praktycznie wszystkie B, czyli czworki. I zero ambicji zeby postarac sie o wiecej... :/ Ma tez dwa A, jedno z... w-f'u, a drugie z fizyki i inzynierii stosowanej, ale to sa takie raczej luzne przedmioty (szczegolnie ten pierwszy). Nie pisalam chyba, ze z tej fizyki i inzynierii dostal nagrode za najciekawszy projekt na drukarke 3D. Zeby wykazywal podobne zaangazowanie co do reszty przedmiotow...

Ech, ten Nik...
 
Ogolnie jednak B to ocena przyzwoita i nie ma co marudzic, ale wszystko psuje D+ z nieszczesnej matmy. Bedziemy miec naprawde zagwozdke pod koniec roku szkolnego, bo z jednej strony wiem, ze nauczycielka kiepsko uczy, ale z drugiej, niewiadomo czy inna bedzie lepsza i czy sens bedzie trzymac Kokusia na sile na poziomie zaawansowanym...

W czwartek pobudka o tej samej porze. Po srodowym, niespodziewanym ociepleniu nie pozostalo ani sladu. Mielismy 0 stopni i porywisty wiatr, ktory sprawial, ze odczuwalna temperatura byla solidnie na minusie. Autobus przyjechal o 7:24, choc mogl troszke wczesniej... Dzieciaki pojechaly do szkoly, ucieszone bo mialy skrocone lekcje. Nie wiem czy pamietacie, ale w zeszlym tygodniu mieli je miec krotsze w srode, czwartek oraz piatek. Ostatecznie jednak czwartkowa pogoda sprawila, ze szkoly zamknieto. A ze skrocony dzien byl z okazji wywiadowek, wiec przeniesiono go na ten czwartek. Potwory pojechaly wiec do szkoly, a ja wrocilam do domu, wypilam kawe, po czym niechetnie, ale ruszylam do taty. Kilka dni go nie widzialam, wiec zaskoczona bylam jak sobie radzi. Po domu chodzi juz bez zadnego wspomagania, a na zewnatrz bierze laske, choc czesto zamiast sie na niej podpierac, trzyma ja pod pacha. :D Noga oczywiscie jeszcze troche puchnie i boli; w koncu minal tylko tydzien i 2 dni od operacji, ale oklady z lodu skutecznie pomagaja. Spodziewalam sie, ze wyslac kase matce bede musiala pojechac sama, ale tata dziarsko zabral sie ze mna. Poszlo szybko, bo w sklepiku mieli wszystkie jego informacje, wiec kiedy wrocilismy zostalam jeszcze pol godzinki zeby sobie pogadac. Potem musialam wracac, bo trzeba bylo dokonczyc obiad i czekac na Potworki. Chcialam tez skonczyc podpisywanie formularzy do potencjalnej nowej pracy, ale okazalo sie, ze kilka bylo zaznaczonych jako tylko do przeczytania i nie moglam z nimi nic zrobic. Dopisek mowi ze bede je musiala podpisac pierwszego dnia. No to ok. Podpisalam wiec tylko te, ktore na to pozwalaly. Jeden niestety po podpisaniu wyrzucil mi infomacje ze musze wgrac zdjecie paszportu. Ech... Wszystkie wazne dokumenty mamy w sejfie, a ten ostatnio M. zaniosl do schowka w piwnicy. :/ Nie dosc, ze dostac sie do niego mozna tylko w kucki i z latarka w reku, to mnie nadal bolaly plecy i przejscie kilkunastu krokow w takiej pozycji, to byla tortura. No ale czego sie nie robi zeby pozegnac poczte... :D Dojechaly dzieciaki, zjedlismy obiad i ponownie trzeba sie bylo zbierac. Na to popoludnie mialam bowiem wywiadowki u Potworkow.

Przy okazji Nik pokazal mi swoja szafke

W gimbazie maja je tak jak niegdys w podstawowce w marcu - prowadza ja dzieci, opowiadajac o swoich wynikach, o tym z czego sa najbardziej dumni, nad czym musza popracowac, itd. Nauczyciel Bi bardzo ja chwalil, mowiac ze swietnie sobie radzi, ze jest doskonale zorganizowana, zawsze podchodzi do lekcji z entuzjazmem i ze jego zycie byloby duzo latwiejsze gdyby wszyscy uczniowie funkcjonowali w szkole w ten sposob. Mysle, ze uroslam z dumy o kilka cm. Za to u Kokusia szybko spadlam z piedestalu... :D Nik to jest taka fajna, wesola i przyjacielska osobowosc i jego nauczyciel tez to przyznal. Niestety, jesli chodzi o nauke, to jest len, jadacy po najnizszej lini oporu. Sama to zreszta wiem. Jesli za przedmiotem nie przepada, to go zlewa, bazgrze jak kura pazurem bo mu sie spieszy i nie chce sie postarac nawet czytelniej pisac, gada z kolegami, ukradkiem usiluje jesc bo jest glodny, a kiedy maja flex time, czyli czas wolny na dokonczenie jakichs zadan lub zaczecie pracy domowej, Nik... gra na komputerze. Nauczyciel powiedzial ze juz pare razy musial mu laptoka zabrac. :O Ogolnie to ma podobne zdanie jak ja - Mlodszy marnuje potencjal. Dostaje te B bez wiekszego wysilku, zupelnie sie nie przykladajac. Gdyby tylko troche sie postaral, mialby spokojnie A. No, ale ciezko cos poradzic na ogolny brak ambicji... :/ Dostal tez pozniej ode mnie ochrzan za granie w czasie "wolnym", bo ten czas powinien byc przeznaczony na obowiazki szkolne. Kawaler bronil sie, ze "nie mial nic do zrobienia", gdzie zylka mi zaczela pulsowac, bo prezentacja, ktora mial przygotowac na wywiadowke, byla... nie skonczona! A przez to, ze poprzedni czwartek mieli wolny, dostal bonusowy tydzien na skonczenie jej! Ale nie, on przeciez nic nie mial do roboty! :O Co do prob jedzenia w czasie lekcji to tylko westchnelam, bo trudno mu sie dziwic. Potworki maja przerwe na lunch o godzinie 10 (!) rano, a lekcje koncza sie o 14:30. Nik ostatnio jest jak studnia bez dna, ciagle cos je (bo i intensywnie rosnie), wiec nie dziwie sie, ze ciezko mu wytrzymac czterech godzin. A jesli zastanawiacie sie dlaczego nie zje na przerwie, to tutaj trwaja one (poza przerwa na lunch) raptem 4 minuty. :O Starcza tylko na tyle czasu zeby przejsc z klasy do klasy. Co prawda radzilam Kokusiowi zeby mial jakas przekaske w kieszeni i idac ja wszamal, ale podejrzewam ze zajety jest zyciem towarzyskim. ;) W kazdym razie, wrocilismy do chalupy, wrocil z pracy M. Potworki odrabialy lekcje, a pozniej Nik wreszcie zabral sie za otrzymane od dziadka Lego. Troche z poczucia obowiazku, ale i tak cieszylam sie ze przynajmniej nie siedzi caly czas na telefonie. Pod wieczor mlodziez miala trening i tym razem ich zawiezlismy, choc dalismy nieco... pupy. :D Przebrali sie i ojciec zabral ich jak zwykle na 18:45, potem wrocil do domu, mielismy chwilke dla siebie i M. ruszal do spania, a ja zaczelam sie zbierac po dzieciaki. Na spokojnie, bo wydawalo sie, ze mam czas, po czym nagle mnie olsnilo, ze przeciez jest czwartek, wiec trening zaczynal sie juz o 18:30, a konczy o 20! Odebrac ich oczywiscie zdazylam, bo i tak musialam poczekac az sie przebiora, ale przez nasze roztargnienie, Potworki przyjechaly 15 minut spoznione! :D Po powrocie to juz oczywiscie kolacja i szykowanie sie do spania.

No i nadszedl piateczek. Pobudka rano jak zwykle i wyszykowac sie z Potworkami na przystanek. Mielismy -6 stopni, a dzieciaki jak zwykle upieraly sie, ze jest nadal lato. Bi wymyslila ostatnio ze bedzie nosic bluze z puchowa kamizelka na wierzchu, a Nik, ku mojemu zdumieniu, oprotestowuje nawet ta kamizelke. :O Bo wyglada glupio, bo wszyscy (w domysle pewnie koledzy) chodza w samych bluzach, bo to obciach... No ludzie! Wiem od innych rodzicow, ze to jakas przypadlosc mlodziezy ze kurtka to wstyd, wiec gotowa bylabym machnac reka... Ale! Nadal mam w pamieci ostatnie ciagnace sie zapalenie ucha Mlodszego i nie mam ochoty na powtorke z rozrywki... W kazdym razie oni odjechali, a ja jak zwykle wrocilam do domu, zjadlam sniadanie, wypilam kawe i ruszylam na zakupy. Tym razem, poza zwyklymi zakupami spozywczymi, musialam tez podjechac po zapas zarcia dla naszego zwierzynca. Przy okazji tez, skoro juz jezdzilam, poszukalam tez czegos dla mojej siorki, bo w tym roku chce wyslac im paczke. Co prawda kiedys umawialysmy sie, ze prezenty wysylamy tylko dzieciakom, ale ona ostatnio wyslala tez upominek dla mnie oraz M. Glowilam sie co jej kupic, bo oni nie narzekaja na brak kasy i N. dostaje od meza naprawde luksusowe prezenty. W koncu jednak sobie przypomnialam, ze ona przeciez zajmuje sie rekodzielem i szyje takie piekne, kolorowe smoki. Zakupilam jej wiec stosik blyszczacych skrawkow materialu, tiulu oraz jakies krysztalki oraz inne blyskotki, ktore (mam nadzieje) przydadza jej sie do dekorowania swoich stworkow. :) Zakupow jednak zadnych nie lubie, wiec wrocilam zmeczona psychicznie (:D), rozpakowalam zakupy i moglam usiasc i cos zjesc, a takze wyslac kilka maili. Miedzy innymi do mojego dawnego szefa, z tradycyjnym juz pytaniem gdzie moje zalegle wyplaty? :/ Wrocily dzieciaki i na dzien dobry Nik oznajmil, ze... boli go gardlo! :O Jaciepierdzieleilemozna!!!! Kurna chata, ile to minelo od antybiotyku na uszy?! Dwa tygodnie?! I znowu zaczynamy jazde... :/ Mam nadzieje, ze jednak sie to nie rozwinie w nic powaznego, a za tydzien dzieciaki zaczynaja niemal dwutygodniowa przerwe, wiec Nik bedzie mial czas sie dokurowac... Niedlugo po Potworkach, wrocil M., ktory okazalo sie, ze pracowal przez przerwe, wiec wyszedl pol godziny wczesniej. Pojechal jeszcze tylko po sushi na obiad, ktore wszamal nawet Nik, nadal mowiacy szeptem i twierdzacy, ze nie moze przelykac. Reszta wieczora to juz standardowy relaks przy kominku. I tylko Oreo dostala kociokwiku i zapierniczala po domu jak szalona, po czym... wskoczyla na choinke!

Zwariowac idzie...

Nie przewrocila jej, a ze dzieciaki nadal nie powiesily bombek, wiec nic nie stracila, ale najwyrazniej zlamala cos w jednej z galazek. Choinka sztuczna, ale galazki przyczepione sa na srubach i cos sie obluzowalo, bo galazka opada na te ponizej, nie trzyma sie sztywno. :/ Super... Juz sam czubek oraz dol nie swieci, a widzielismy, ze kiciul gryzie kabelki. Teraz mamy polamane galazki. Przez tego kota, choinka na koniec sezonu bedzie sie nadawala tylko do kosza... :(

A na zakonczenie posta, dialog z corka (nieco intymny - ostrzegam! :D), przetlumaczony na polski.

Porownujemy dlugosc swoich wlosow.

Bi: "Moje jakos tak do cycek mi siegaja."

Ja: "Moje tez mniej wiecej."

Bi: "Jak naciagne wlosy, to akurat do sutka dosiegne."

Ja (sprawdzam): "Moje nie, tylko do poczatku piersi".

Bi: "No tak, ale twoje cycki sa przeciez troche obwisle."

Kurtyna!!! :D

3 komentarze:

  1. Hihi, nawet nie wiesz jak mnie rozbawiłaś tym dialogiem z Bi :) Aż zarechotałam na cały głos :D
    U nas dzisiaj strasznie wieje, odczuwalna -6, a młodzież po mieście pomyka w odpiętych kurtkach i dziurawych portkach - strasznie głupia moda. A co drugi smarka zielonymi gilami, które widać w sklepie z daleka (byłam dzisiaj na zakupach i nos mi zamarza).
    Nie gratuluję jeszcze nowej pracy, ale cieszę :)
    Dla Nika przesyłam same serdeczności i życzenia zdrowia.

    Uściski

    OdpowiedzUsuń
  2. Oreo - jaka dzielna kicia! Pewnie calkiem wam zalatwi choinke juz do Wigilii. Bedziecie skladac prezenty pod drapakiem bez galazek i bez lampek. Nowofalowo.
    A dialog kobiecy o cyckach tez jak najbardziej na czasie. Bi dorosleje i zna sie na biologii. Na co wskazuje tez swiadectwo semetralne ze szkoly. Zdolne masz dzieci..

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzymam za nową pracę!( godną Twoich kwalifikacji!)
    No nie baw się już w listonosza!Dobrego tygodnia!

    OdpowiedzUsuń