Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 20 grudnia 2024

Tydzien pelen emocji

Nadeszla kolejna sobota, 14 grudnia i fajnie byloby pospac dluzej, ale niestety nie bylo tak dobrze. :D Co prawda bol gardla Kokusia dzien wczesniej mogl pokrzyzowac nam plany, ale zachowywal sie normalnie, nie mial goraczki, a wieczorem oznajmil ze gardlo go juz nie boli, a za to puscilo mu z nosa. Wygladalo to wiec na klasyczny przypadek przeziebienia, ale kladac sie spac, stwierdzilam, ze zanim rano zwloke go z lozka, najpierw zmierze mu temperature. Szkoda, ze i tak musialam sie zerwac o 6:10. :/ Termometr pokazal normalne 36.6, wiec powiedzialam Potworkom, zeby wstawali. Spotkalo sie to oczywiscie z fochem i marudzeniem. Na pytanie do corki co chcialaby na sniadanie, burknela, ze "spac". Poniewaz sama tez nie jestem rannym ptaszkiem, wiec fuknelam na nia, ze moze jechac glodna. Syn za to zszedl na dol... placzac. Pytam o co, a on na to, ze czuje sie "slaby". To jego zwykly opis samopoczucia kiedy jest chory, ale tym razem stwierdzilam, ze moze powinien najpierw dobrze sie rozbudzic zanim zacznie ryczec, ze nie ma sil. A gdzie jechalismy? A na zawody plywackie! ;) W ich zespole maja je wlasnie zima oraz latem. O dziwo Potworki, nawet Nik, zdecydowaly sie wystapic. Co prawda oboje twardo twierdza, ze na mistrzostwa sie nie wybieraja, ale stwierdzilam, ze gdyby jednak do lutego zmienili zdanie, fajnie by bylo zeby mieli taka opcje. A zeby sie kwalifikowac do mistrzostw, trzeba zaliczyc zawody przynajmniej dwukrotnie. Tymczasem w styczniu, w piatki beda mieli klub narciarski i raczej nie sadze zeby po calym popoludniu na stoku, zdecydowali sie nastepnego ranka zrywac na zawody na basenie. Padlo wiec na grudzien. Pechowo, przez ostatnie sprawy zawodowe jestem strasznie roztargniona i wyleciala mi z glowy data pierwszych, ktore byly tydzien wczesniej. Zapisalam wiec dzieciaki na nastepne, w ta sobote. Niestety, zbiorka byla juz na 7:30, w miejscowosci oddalonej od nas o 25 minut. Zeby nie bylo, oczywiscie spytalam czy chca jechac, ostrzeglam, ze bedziemy musieli wstac rano w sobote i... rezultat jak widac. :D Martwilam sie tez o to przeziebienie Kokusia, ale z drugiej strony, odwolywac plany z powodu... kataru? Stwierdzilam, ze to poczatki, wiec moze mu bardzo nie zaszkodzi. Spakowalam mu tez dwa reczniki i przypomnialam zeby sie obsuszyl i zagrzal miedzy wyscigami, czego i tak nie zrobil... :/ Po poczatkowym zrzedzeniu, Potworki sie rozbudzily i ostatecznie humory im dopisywaly, nawet Kokusiowi, ktory gadal i wyglupial sie z kolegami i nie bylo po nim widac zadnej choroby. Zawody przeszly calkiem szybko, bo zadna z druzyn nie miala jakiejs zawrotnej liczby zawodnikow. Dodatkowo, w grupie wiekowej Bi (dziewczyny 13+) oraz Kokusia (chlopcy 11-12), nie bylo czworki dzieci, wiec odpadly im sztafety. Za to nowy trener zaszalal z iloscia wyscigow indywidualnych. Dawniej zawsze mieli na samym poczatku oraz koncu sztafety, a w srodku 2 wyscigi indywidualne. Tym razem mieli indywidualnych... po 5. :O Okazalo sie tez, ze Bi wlasciwie nie miala sie z kim scigac. Przeciwna druzyna posiadala tylko jedna dziewczynke powyzej 13 roku zycia, ale ta plynela tylko w dwoch wyscigach, wiec reszte Starsza miala przeciwko kolezance z wlasnego zespolu.

Dziewczyny, kraul na 50m. Bi wlasnie dotknela scianki, dwie pozostale wlasnie doplywaja

Do niektorych dolaczyli chlopcow z tej samej grupy wiekowej, ale oni sie wlasciwie nie liczyli, bo wyniki i tak oceniano wedlug plci. Obie panny plywaja na dosc wyrownanym poziomie, ale Bi wszystkie wyscigi z nia wygrala.

Dziewczyny, styl grzbietowy na 100m. Bi (za deska do skakania) wlasnie doplynela, kolezanke widac wu gory po prawej

Przy jednym z wyscigow z dziewczynka z tamtego zespolu, zajela II miejsce. Plynely na 200 m (osiem dlugosci basenu) i pod koniec widac bylo ze juz obie ledwie ciagnely. Ostatecznie tamta byla najwyrazniej w nieco lepszej formie. ;) Ostatecznie, na 5 wyscigow, Bi 4 wygrala, a w jednym byla druga. Nik mial juz wieksza konkurencje, ale okazalo sie, ze choc w kraulu nie mial sobie rownych i oba wyscigi wygral, to w zabce oraz motylkowym trafil na godnego przeciwnika i zajal II miejsca.

Chlopcy, kraul na 50m. Nik dotyka scianki, w kadr wlasnie wplynal jeszcze jeden chlopiec, reszty nawet nie widac

Wlasciwie, w zabce walczyl ostro do konca i tu bedzie sie chyba po prostu liczylo ktory z mierzacych czas pierwszy nacisnal guzik w stoperze. :D

Probowalam uchwycic moment kiedy dotkneli scianki (oczywiscie jeden patrzy na drugiego :D), ale jak widac zrobili to praktycznie jednoczesnie. Teraz wszystko zalezy od refleksu ludzi ze stoperami ;)

W jednym wyscigu zas go... zdyskwalifikowali. :O W niektorych stylach sedziowie patrza dokladnie na prace rak i nog, wiec ktos nadgorliwy zauwazyl, ze zrobil jakis blad w przewrocie... :( Czyli u Kokusia dwie wygrane, dwa drugie miejsca i jedna dyskwalifikacja. :D Za to z goglami Kokusia byly przeboje, bo zamiast przyjsc do mnie juz na rozgrzewce zebym sciagnela sznurki, kawaler czekal na pierwszy wyscig. Gdzie wskoczyl i pierwsze co, poprawial gogle, bo mu sie wody nabralo. W tym czasie przynajmniej dwoch chlopcow go wyprzedzilo, ale na szczescie byl to kraul i Mlodszy migiem nadrobil stracony czas i przyplynal pierwszy. No i mam nadzieje, ze tu go nie zdyskwalifikowali. :/ Ostatecznie zaciesnialam je TRZY razy, ale w koncu przestaly sie obsuwac. Stwierdzam tez, ze organizatorzy z tej druzyny byli strasznie przewrazliwieni na kazdym punkcie. Co chwila darli sie przez megafon, ze przed startem ma byc cisza, co ogolnie jest zrozumiale, ale nikt nigdy sie tym az tak nie przejmuje. Jednemu z chlopcow mama pomagala sie przebrac zaraz obok basenu. Chlopak byl owiniety recznikiem, nic nie bylo widac, a jakas kobieta i tak przybiegla i rozdarla sie na caly regulator, ze to niedopuszczalne i maja pojsc do przebieralni. :O Koniec koncow Bi uznala, ze warto bylo startowac w zawodach, zas Nik ze nigdy ich nie polubi i nie chce brac udzialu w wyscigach, bo to za duzy stres. ;) Co ciekawe, wiekszosc czasu spedzil na wyglupach z kolegami i wygladalo ze jest w szampanskim humorze. Dzieki temu ze Potworki nie mialy na koniec sztafet, a ja nie zglosilam sie do pomocy, moglismy wyjsc jak tylko Bi przeplynela ostatni wyscig. Do domu wyruszylismy jeszcze przed 11. Mielismy mroz, -2 stopnie, powiedzialam wiec Potworkom zeby poczekali w srodku, a ja podjade autem przed schody do budynku. I co widza moje oczy?! Ida... z odkrytymi glowami!!! :O A przeciez oboje wlasnie wyszli z wody, wiec wlosy mieli mokre, Nik przeziebiony... Mialam ochote ich udusic... Powiedzieli mi, ze "zapomnieli". Dobra, mozna sie zapomniec i wyjsc bez kaptura, ale chyba natychmiast czuje sie lodowate powietrze na mokrej glowie?! Potem chcieli jeszcze podjechac do biblioteki. Podwiozlam ich pod samo wejscie i poczekalam az wyjda. Tym razem Nik pomyslal zeby zalozyc kaptur, ale Bi znow wyszla z odkryta glowa. Tutaj to byly doslownie trzy kroki, no ale... Wyjechalismy tak wczesnie, ze udalo nam sie wrocic do chalupy przed M., ktory byl tego dnia oczywiscie w robocie. Po obiedzie wszyscy mielismy czas zeby odsapnac, ale na 16 jechalismy do kosciola. Potem malzonek napalil w kominku, ale zamiast sie przy nim relaksowac, Nik zaczal blagac zeby upiec pierniki. Ciasto, przy naleganiu Kokusia, zagniotlam (czy raczej mikser :D) juz w piatek, ale co do pieczenia, myslalam raczej o niedzieli. No ale coz... skoro oba Potworki uparly sie w sobote i mialy na to energie, to niech pieka. Musze przyznac, ze wszystko wlasciwie zrobili sami, a moim jedynym zadaniem bylo wyciaganie goracej blachy z piekarnika.
Pierniczenie ;)

A! Dzieciaki wreszcie dostaly "weny" i ubraly choinke! Reszta dekoracji jednak nadal lezy w pudlach w piwnicy... ;) Za to Nik postanowil pomoc wejsc w swiateczny nastroj za pomoca filmu "Elf". Ktorego zreszta szczerze nie cierpie, wiec na czas seansu zniknelam w drugim pokoju. ;)

W niedziele wreeeszcie moglam sobie z Potworkami pospac do oporu. No prawie, bo o 7 Oreo chodzila po pokojach wrzeszczac wnieboglosy i w koncu zwloklam sie zeby ja wypuscic. Budzik nastawilam na 9 i choc przewidywalam, ze po wylaczeniu moge zasnac ponownie, to o dziwo nie chcialo mi sie juz spac. W koncu wstalam i okazalo sie, ze nie tylko Bi juz nie spi, ale nawet Nik siedzi w lozku na telefonie. Powiedzial ze zbudzil sie o 7, wiec podejrzewam, ze to sprawka kiciula... Wstalismy, zjedlismy sniadanie i zadzwonilam do taty zeby podal mi informacje do bezrobocia, bo spodziewalam sie, ze z ta noga do nas nie przyjedzie. I tu mnie mocno zaskoczyl, bo oznajmil ze juz dzien wczesniej pojechal sobie na zakupy, wiec do nas tez normalnie przybedzie. :O Moglabym przysiac, ze albo gdzies bylo w instrukcji, albo ktos wspomnial, ze nie wolno mu prowadzic auta do wizyty kontrolnej ktora ma w srode. Tata stwierdzil jednak, ze nic takiego nie pamieta... Przyjechal wiec i jak zwykle posiedzial przy obiedzie i kawie. Na szczescie mielismy pierniki, bo nie upieklam ciasta. Po pierwsze, nie spodziewalam sie goscia, a po drugie, Bi planowala po poludniu upiec... sernik. To mi sie corka rozkreca z pieczeniem! :D Kiedy dowiedziala sie, ze dziadek sie do nas wybiera, chciala sie za ciasto zabrac od razu, ale pechowo, akurat misa miksera myla sie w zmywarce. ;) Po odjezdzie dziadka to juz oczywiscie zwykle ogarnianie, wstawienie jakiegos prania, zmywarki, itd. Bi upiekla tez swoj sernik. Patrzylismy na jej poczynania z M. raczej podejrzliwie, bo znalazla oczywiscie hamerykancki przepis, a "tubylcze" serniki sa inne od polskich. Takie bardziej kremiaste i ciezkie. Okazalo sie jednak, ze w smaku wyszedl ok, choc i tak wole polskie. ;)

W poniedzialek Potworki mialy niespodzianke, bo lekcje opozniono o dwie godziny. W nocy spadlo troche sniegu; tak doslownie pare cm. Drogowcy jednak sie nie spieszyli, a rano snieg mial przejsc w marznacy deszcz, wiec szkoly postanowily poczekac na lepsze warunki. Dla mnie to oznaczalo niestety kiepskie spanie, bo o 5:23 obudzul mnie sms ze szkoly, mimo ze glos mialam wylaczony. Swiatelko ekranu i bzykniecie wibracji wystarczylo. Potem lekko przysnelam, ale o 6 zbudzil mnie budzik Bi. Pobieglam do jej pokoju zeby przekazac, ze moze spac dalej, po czym zaszlam do lazienki i wrocilam do lozka. Niestety, lekki ruch w pokojach zaalarmowal Oreo, ktora przyszla mi do sypialni pomrukujac towarzysko, a pozniej wlazla do szafy i zrzucila z polki pudelko, ktore huknelo o drewniana podloge az podskoczylam. :/ Zanim zdazylam ponownie przysnac, zatrabil budzik Kokusia. Pobieglam z kolei do niego i w sama pore, bo syn zdazyl sie juz zerwac i siegal po ubrania. Kiedy powiedzialam, ze lekcje maja opoznione, z ulga wrocil do lozka. Ja tez, ale zasnac znow bylo ciezko, tym bardziej, ze sama mialam wstac za pol godziny. Ostatecznie ucielam sobie lekka drzemke, ale w efekcie, kiedy zadzwonil moj wlasny budzik, bylam nieprzytomna. Niestety, mimo ze dzieciaki cieszyly sie dluzszym rankiem, ja musialam jechac normalnie do roboty. Zwloklam sie wiec, zjadlam sniadanie i szykowalam sie, jednoczesnie pakujac Potworkom sniadaniowki i robiac im jedzenie. Jak zwykle dalam im kilka ostatnich instrukcji, po czym z wielka niechecia, ale wyruszylam do roboty. Drogi prezentowaly sie roznie, jedne lepiej, drugie gorzej i cieszylam sie, ze na poczcie mialam spedzic kolejne 2-3 godziny sortujac, zanim mialam wyjechac w trase. Na miejscu okazalo sie, ze na widok ilosci paczek, wszystkich, lacznie ze mna, ogarnela doslownie rozpacz. Na wozkach lezaly ich doslownie gory i w rezultacie pudelka spadaly i trasy sie mieszaly. Jeden z listonoszy rozlozyl bezradnie rece i stwierdzil, ze nie wie od czego w ogole zaczac, a inny ponuro oznajmil, ze nigdy nie przypuszczal, ze znienawidzi Boze Narodzenie. Sama zreszta podzielalam jego sentyment... Poczatkowo wydawalo sie, ze mam farta, bo Rob napisal, ze wie iz w poniedzialki przed Swietami jest szalenstwo, wiec zebym zostawila mu czesc paczek, to przyjedzie okolo poludnia je dostarczyc. Postanowilam wiec zabrac wszystkie mniejsze, ktore mieszcza sie w skrzynkach, oraz duze z osiedli domkow szeregowych oraz blokow, bo tam trzeba miec specjalny klucz zeby otworzyc schowki. Niestety, bylam w polowie organizacji tego wszystkiego, kiedy managerka przyszla i oznajmila, ze mamy problem. Okazalo sie, ze inna poczta musiala pozyczyc jedyny zapasowy samochod i w rezultacie Rob nie ma czym rozwiezc paczek, bo nie chce brac swojego prywatnego auta. W obec tego mialam zabrac tyle ile pomieszcze w pojezdzie, choc zaznaczyla ze moze bede musiala pozniej wrocic po reszte. Hahahahaa!!!! Od razu wiedzialam, ze juz z tym co mam bede jezdzic do wieczora... :/ Zabralam kilka dodatkowych paczek z poczucia obowiazku, ale nie mialam juz jak ich sobie pozaznaczac, wiec zdalam sie na pamiec i... wiekszosc oczywiscie wrocila ze mna. ;) Pogoda ponownie zrobila mi na zlosc, bo po porannym sniegu i marznacym deszczu, przez wiekszosc dnia mialo byc pochmurno, ale sucho. Mialo sie tez zrobic znacznie cieplej.  Oczywiscie, nie tylko caly dzien na zmiane padalo i mzylo, ale jeszcze caly czas bylo okolo 0. Przezornie zalozylam kurtke przeciwdeszczowa, ale kiedy rozkladalam poczte w zewnetrznych grupowych skrzynkach (przy mieszkaniach), nie moglam powstrzymac klekotania zebiszczy. Zeszlo mi rzecz jasna do 17, a przeciez nie mialam sporej ilosci pakunkow. Kiedy wrocilam, okazalo sie, ze inny facet, ktory wrocil wczesniej, zostal poproszony o rozwiezienie ich. Glupio mi sie zrobilo, bo to ten sam, ktory pomagal mi pierwszego samotnego dnia. Po dotarciu spowrotem na poczte, okazalo sie, ze poza mna, nadal nie wrocily 3 osoby, a inna nadal segregowala to, co przywiozla spowrotem. Ciezki dzien dla wszystkich... Jak najszybciej ogarnelam to co sama przywiozlam i popedzilam do domu. Malzonek sprawil mi mila niespodzianke i napalil w kominku, wiec moglam rozgrzac skostniale gnaty. Nik nadal mial solidnie zapchany nos, wiec stwierdzilismy, ze lepiej odpuscic mu basen. A jak on nie szedl, to wiadomo ze Bi tez odmowila. W ten sposob mielismy spokojny wieczor i moglismy sie relaksowac bez wylazenia na zewnatrz. Cale szczescie, bo pogoda zostala paskudna do pozniej nocy...

Spalam fatalnie. Ja sie do tej roboty po prostu nie nadaje. Ostatnio dwa tygodnie bolaly mnie plecy, a teraz ramiona i nogi. Odzywa sie dzwiganie paczek, a dzien wczesniej kilka bylo naprawde strasznie ciezkich. Cale szczescie, ze tamten facet dostarczyl je za mnie, ale i tak musialam je poprzekladac z miejsca na miejsce. Nie wiem co ci ludzie zamawiaja - kamienie? :/ W kazdym razie, przewracalam sie z boku na bok od bolacych gnatow... Rano pobudka jak zwykle o 6:30, przyszykowac Potworkom sniadaniowki i wychodzilismy na autobus. Ten dojechal znosnie, bo o 7:23 i moglam wrocic do domu. Nik przezywal, bo choc pierwszy trymestr sie juz skonczyl, a juz na poczatku kolejnego, tuz przed Swiateczna przerwa ma sporo zaliczen. Tego dnia na naukach socjalnych mieli przeprowadzic debate (nie pamietam na jaki temat) na ocene, a w czwartek i piatek zapowiedziane mial pisanie raportu na nauki scisle, na podstawie samodzielnie wyszukanych zrodel. Z samego rana bylo jeszcze pochmurno i mgliscie, ale potem zaczelo sie przejasniac i temperatura miala dojsc do 12 stopni. W drugiej polowie grudnia! :O Tego dnia planowalam po prostu odpoczywac po poprzednim, ale tez mialam kolejny formularz do odeslania do potencjalnej nowej pracy oraz pranie do zrobienia. Ten tydzien odbywa sie pod znakiem koncertow w szkole Potworkow, a niestety w tym roku zmienili wymagania co do strojow. Od zawsze mieli miec czarny dol i biala gore, a w tym roku zazyczyli sobie zeby dzieciarnia ubrana byla cala na czarno. Zadne z Potworkow nie mialo odpowiedniej czarnej bluzki, wiec musialam je na szybko zamawiac i wyprac zeby mogli zalozyc je na koncert. Nie ma jak dolozyc rodzicom roboty. :/ Powyciagalam tez w koncu wiekszosc ozdob swiatecznych i udekorowalam salon. A takze powiesilam u Kokusia w pokoju wieszadlo na wstazki. ROK czekalo az nabierze mocy urzedowej! :D Tego akurat szybko pozalowalam, bo okazalo sie, ze srubki wcale tak latwo sie nie wkrecaly, wiec dodatkowo nadwyrezylam obolale ramie. :(

Przynajmniej zapelnilam troche pustke po dzwigu ;)

Potem wrocily ze szkoly Potworki, zjedli obiad i Bi poszla pomoc M. wieszac w koncu swiatelka na domu. Pamietalam, ze rok temu polowa nie swiecila i malzonek je powyrzucal, ale zadne z nas nie pamietalo ile zostalo. Coz... niewiele. ;) Wlasciwie tylko sznur znad garazu. Dodatkowo, wyszperalam lampki, ktore kiedys kupilam na taras, a potem sie okazalo, ze wieczorami komary tak tna, ze i tak tam nie przesiadujemy i lezaly w piwnicy kilka lat. Sznur bardzo krotki, wiec M. zarzucil je na roze. Dodatkowo, chyba z miesiac temu kupilam taka nadmuchiwana choinke. Troche dla zartu, ale dzieciaki okazaly taki entuzjazm, ze nie bylo mowy o jej oddaniu. Ta malzonek postawil w kacie utworzonym przez wystajace z salonu okno i w ten sposob mamy dom oswietlony wlasciwie tylko od strony garazu. Wieniec na drzwiach ma swiatelka, ale wiem z doswiadczenia, ze sa one za druga para oszklonych drzwi i sa niemal niewidoczne. Pozniej juz siedzialysmy z Bi jak na szpilkach, bo musiala byc w szkole na 17:30. Koncert o 18, ale wczesniej dzieciaki mialy dostroic instrumenty, a pozniej rozgrzac "glosy". ;) Tym razem M. oznajmil, ze jest zmeczony, a zaliczyl wszystkie koncerty w zeszlym roku, wiec nie jedzie. Bi bylo troche przykro, ale coz... Potworki wiedza juz, ze ich ojciec nie jest zbyt zaangazowany w ich wydarzenia, nie ma zamiaru udawac, a co gorsza, wali prosto z mostu, ze cos go nudzi lub denerwuje. Nik wahal sie co robic, ale ostatecznie zostal w domu. W koncu sam mial swoj koncert w czwartek. Ja oczywiscie pojechalam z entuzjazmem i... nieco sie rozczarowalam. Po pierwsze, tak jak rok temu, rodzicow dzieci z zespolu wyslali na sale gimnastyczna, a reszte do audytorium. Zespol jednak zaczal grac pierwszy, a grupa z audytorium siedziala tam jak glupia. :/ Nie rozumiem dlaczego nie moga miec calego koncertu w jednym miejscu, jak na wiosne? Albo dzieci, ktore nie graja w zespole, powinny moc przyjechac pol godziny pozniej. A tak, i one czekaly az zespol skonczy, a ich rodzice, siedzieli 50 minut (!) w audytorium, w wiekszosci gapiac sie w telefony. :/ Wreszcie zjawila sie grupa rodzicow, ktorych dzieci rowniez spiewaja lub graja w orkiestrze, a po chwili przyszla mlodziez. Najpierw wystapil chor i... kolejne roczarowanie. Niestety, biora do niego dzieciaki, ktore sie zglaszaja, a wiele z nich po prostu nie ma glosu lub nie trzyma melodii. Szczegolnie chlopaki, ale tych jest tylko kilku, a ze chca miec tez tenorow czy barytonow, wiec zadnemu nie podziekuja.

Bi pierwsza od lewej oczywiscie - jedyna bez zaciemnionych oczu ;)

Dodatkowo, Bi mowila ze niby glosowali ktore piosenki chca spiewac, ale dyrygentka wcisnela im dwie na sile, nie podobaly im sie, wiec spiewali nierowno i bez polotu. Niestety, lepiej juz brzmial chorek dzieciakow z poprzedniej szkoly, bo tam byli mlodsi i wykazywali wiecej entuzjazmu. Tutaj z energia zaspiewali "A sky full of stars" Coldplay oraz stare "I'm still standing" Eltona Johna i mysle, ze nauczycielka powinna wziac pod uwage, ze mlodziez woli spiewac takie nowsze lub znane kawalki. Pozniej zagrala orkiestra i tutaj juz nie bedzie wiekszego marudzenia, bo wyszlo im pieknie. Z takich bardziej znanych melodii, poniewaz zbliza sie Boze Narodzenie, zagrali "Carol of the bells", ale wszystkie cztery melodie byly piekne, choc kazda inna. Lekko sie tylko zirytowalam, bo nie nagralam pierwszej. Nauczycielka - dyrygentka sie na nia nie zjawila, tylko jeden z chlopcow wstal i zagral wstep. Myslalam wiec, ze to jakby rozgrzewka, bo czesto zanim zaczna, graja game i dopiero po chwili dotarlo do mnie, ze to juz symfonia! :O Nie wiedzialam jednak ile jej jeszcze zostalo, wiec odpuscilam sobie nagranie... Niestety tez, panna siedziala niedaleko, bo trzecia od brzegu, ale pod takim katem, ze idealnie zaslonily ja kolezanki. :/

Tutaj (zaznaczona strzalka) pochylila sie na sekunde zeby przewrocic kartke z nutami, ale poza takimi momentami, nie widzialam jej w ogole :/

Po koncercie panna musiala wrocic do sali bo zostawila tam bluze, a w miedzyczasie jedna grupa rodzicow wychodzila, a druga wchodzila na koncert ich dzieciakow, w korytarzu zrobil sie straszny tlok i chwile zajelo nam z Bi zeby sie znalezc. W koncu jednak dojrzalam w morzu glow jedna bardzo jasna. To zaleta posiadania blondasa w kraju, gdzie jednak wiekszosc to bruneci. ;) Wrocilysmy do domu i o dziwo, ten bardzo zmeczony ojciec, jeszcze nie byl w lozku. Poszedl do niego w momencie kiedy weszlysmy do domu. Potworki zabraly sie za prace domowa (ktora Nik mogl zrobic wczesniej, ale pooo co), zjedli kolacje i trzeba bylo zagonic ich do lozek.

Sroda to pobudka o zwyklej porze. Spalam lepiej, gnaty mniej bola (choc cos naciagnelam w prawym przedramieniu - starosc nie radosc), ale obudzic sie i tak nie moglam. ;) Potworki poszly na przystanek, a ja rzucalam pileczke Mayi. W koncu oni odjechali, a ja zabralam sie za codzienne ogarnianie. Z patrzeniem na zegarek niestety, bo na 10 tata mial kontrole po operacji i chcial zebym pojechala z nim. Nie wiem w sumie po co, bo w zeszlym roku bylam chora, pojechal wiec sam i swietnie sobie poradzil. No ale moze czuje sie po prostu pewniej z kims kto mowi plynnie po angielsku. Na szczescie kontrola poszla sprawnie, bo i w poczekalni dlugo nie siedzielismy i nie bylo kolejki do przeswietlen. Tak jak po operacji powiedzial chirurg, tata ma teraz pasujace do siebie kolanka. :D

Komplecik :D

Skoro juz wybylam z domu, to po wizycie lekarskiej pojechalam od razu do sklepu po ostatnie prezenty. Moj tata dostanie jak zwykle kalendarz z wnukami oraz magnesy z ich szkolnymi portretami, ale stwierdzilam, ze to troche malo i ze dorzuce mu jakis perfumik. Poza tym nie mialam nic dla przyjaciolki chrzestnego, a ze jej nadal tak dobrze nie znam, uznalam, ze "najbezpieczniejszym" prezentem bedzie tez jakis zestaw z perfumem i balsamem czy plynem do mycia. A ze oni zawsze zachwycaja sie kawa z naszego ekspresu, taka z pianka, jak late czy cappuccino, wiec dorzucilam jeszcze reczny spieniacz mleka. Pozniej moglam odhaczyc kolejny punkt programu. Na tym samym placu jest sklep budowlano - przemyslowy, ktory o tej porze roku zreszta swieci pustkami. Nikt raczej na prezenty nie kupuje srubek czy cegiel. No chyba ze dmuchanego Mikolaja albo odsniezarke. :D Ja mialam misje zeby wypozyczyc sprzed do czyszczenia dywanow. Mialam juz dosc tego jak wyglada dywan w salonie, choc sami jestesmy sobie winni. Kto kupuje jasno szary dywan przy dwojce dzieci oraz psie?! Wowczas nie mielismy jeszcze Oreo. Przyjechalam do chalupy, wciagnelam sprzet na gore (wcale nie bylo to takie lekkie, mimo ze wyglada niczym odkurzacz), przeczytalam instrukcje, obejrzalam filmik na YouTube i zabralam sie za robote. Coooz... Przyznaje, ze woda w pojemniku byla prawie czarna, wiec jakis brud z niego wyciagnal, ale po samym dywanie wlasciwie nie widac roznicy. Gdzieniegdzie wyrazniej widac wzorek, ktory ostatnio zlewal sie w jednolity, szary kolor. No ale oczekiwalam bardziej spektakularnego efektu. :/ No nic... Na pewno odkurzyl go duzo lepiej niz kazdy z moich trzech (!) odkurzaczy, bo na brzegach czesci zbierajacej, byl doslownie kozuch z kocich klakow... :O Pozostaje miec po prostu satysfakcje z wiedzy, ze dywan jest duzo czystszy niz przedtem... Niestety, z jakiegos powodu, zadne ze zdjec "przed" ani "po" sie nie wgraly. Pokazuje jakis blad. Na zadnych innych, tylko tych. Dziwne... Pojechalam odwiezc sprzet, choc w sumie wypozyczenie jest na 24 godziny, ale do niczego wiecej go nie potrzebowalam. Po powrocie mialam chwile na szybka kawe i zaraz przyjezdzaly Potworki. Malzonkowi dojazd zajal duzo dluzej, bo pojechal jeszcze do Polakowa. Cale szczescie, bo ostatnio zaproponowal ze zrobi swiateczne zakupy w polskim sklepie, wiec dalam mu liste, a potem zlapalam sie za glowe. Podaje - majonez, a on kupil chyba najmniejszy sloiczek z mozliwych. Tymczasem planuje taka salatke gdzie sie kazda warstwe polewa majonezem, wiec troche go schodzi... Tu jednak mozna powiedziec, ze sama jestem sobie winna, bo nie zaznaczylam rozmiaru. Jak jednak wytlumaczyc to, ze napisalam jak byk - 1kg kapusty kiszonej. Malzonek kupil... 0.5kg. Stwierdzil, ze nawet nie patrzyl, tylko kupil woreczek i czesc... No co ja moge zrobic z taka doslownie garstka, tym bardziej, ze w gotowaniu zmieknie i jeszcze bardziej sie skurczy... Mialam jechac ktoregos dnia, choc irytowal mnie fakt jazdy po glupi majonez i pol kg kapusty. Na szczescie M. sam stwierdzil, ze zobaczy czy dostanie postne golabki (to go naszlo...), wiec zadowolona dorzucilam mu brakujace rzeczy. :) Mimo, ze do przerwy swiatecznej zostaly 2 dni, oba Potworki mialy sporo zadane i oboje spedzili wiekszosc wieczoru z nosami w papierach. Az dziw... Z mala przerwa na trening, choc Bi umarudzila sie za wszystkie czasy. Nie byli jednak w poniedzialek przez przeziebienie Kokusia i mieli nie isc w czwartek przez jego koncert, a we wtorek koncert miala Bi. Sroda to byl wiec jedyny dzien. Przeziebienie Nika nie ruszalo sie w zadna strone - ani lepiej, ani gorzej, wiec uznalam ze moga isc. Moze plukanka z chloru cos da. ;)

Nik mnie dostrzegl kiedy po nich przyjechalam i pozdrawia ;)

Po powrocie Nik ambitnie nadal zasiadl nad nauka. Kolejnego dnia mieli pisac wypracownie i przygotowywal sobie notatki. Po wywiadowce ostatnio jakby zaczal sie bardziej przykladac do lekcji, tylko pytanie ile to potrwa. :D

W czwartek pobudka o tej samej porze. Po dwoch niemal wiosennych dniach, nadeszlo ochlodzenie. Tego dnia nie bylo jeszcze tragicznie, ale lodowaty wiatr sprawial, ze choc lekko na plusie, temperatura odczuwalna byla minusowa. Potworki sie nawzdychaly kiedy powiedzialam zeby na bluzy zalozyly kamizelki (kurtki to przeciez zuooo...) i ciekawe czy potem tego nie docenily, bo kiedy czekalismy na autobus, bylo mi naprawde nieprzyjemnie, a w przeciwienstwie do nich, mialam kurtke. Z drugiej strony, juz dawno stwierdzilam, ze oni maja popsute termostaty... ;) Wrocilam do chalupy i po sniadaniu oraz porannej kawie, zabralam sie za sprzatanie. Nie tylko trzeba bylo juz odkurzyc i pomyc podlogi na dole, ale przed Swietami oraz oczekiwanymi goscmi bylo to wrecz nieodzowne. Po skonczeniu usiadlam sobie z kolejna kawa zeby lekko odsapnac i zaczelam myslec co wyszorowac/ uprzatnac nastepne. Poniewaz w poniedzialek mam pracowac, wiec przez weekend chce jak najwiecej pogotowac, to zas oznacza, ze na gruntowne porzadki zostal mi tylko czwartek oraz piatek. Poniewaz zycie jest zlosliwe, wiec jak tylko pomyslalam, ze fajnie miec taki luzny, domowy dzien, najpierw dostalam sms'a od managerki z poczty, ze chce zebym szkolila sie na kolejna trase i czy moge przyjechac w nastepny czwartek oraz piatek, a w tym samym czasie przyszla cala seria maili od tego potencjalnego pracodawcy. :O Najpierw przemyslalam poczte, bo tak sie cieszylam, ze po kolejnym koszmarnym poniedzialku bede miala wiekszosc przerwy swiatecznej Potworkow wolne razem z nimi... Tyle, ze na piatek mam umowionego fryzjera, a wtedy bede na niego czekala prawie miesiac... Ostatecznie stwierdzilam, ze nie bede go przekladac bo i tak dlugo czekam i odpisalam, ze moge przyjechac zeby poznac inna trase w czwartek, ale w piatek nie dam rady. Potem zaczelam otwierac maile z potencjalnej nowej pracy. Oczywiscie zaden nie zawieral oficjalnej oferty, a wszystkie nawiazywaly do sprawdzenia mojej historii kryminalnej. :O Zwariowac mozna, bo od dwoch tygodni przesylaja to od osoby do osoby, a kazda wysyla mi formularze do wypelnienia. Teraz dostalam nakaz zalozenia konta na stronie (Bosz... kolejny login i haslo do zapamietania...) i wypelnienie formularza internetowego. I zadzwonienie pod telefon gdzie mialam poprosic o przyznanie identyfikatora. Pomyslalby ktos, ze taki identyfikator to po prostu wydrukuja Ci w 5 minut. W starej pracy jechalo sie do biura w innym budynku i robili to od reki. A tu zaznaczyli ze beda pytac o dane osobowe, PIN i tak dalej. Tymczasem pan wzial ode mnie imie, nazwisko i numer telefonu i stwierdzil ze ktos do mnie zadzwoni. Super; pewnie jak w poniedzialek bede jezdzic z poczta. :/ W mailu zaznaczone bylo, ze ten internetowy formularz moze zajac duzo czasu, choc optymistycznie machnelam reka, ze chyba przesadzaja. Poniewaz jednak czekaja mnie przygotowania do Swiat, praca w poniedzialek oraz czwartek, a w miedzyczasie same Swieta, wiec stwierdzilam, ze lepiej od razu sie za niego zabrac. Iiii... o rety! Nie przesadzili z tym ostrzezeniem! Potrzebowalam multum informacji o sobie, ale tez o M., moich rodzicach oraz tesciach! :O Laczylo sie to tez ze schodzeniem co chwila do sejfu po moj paszport, potem M., potem okazalo sie, ze potrzebuje tez polski bo mam podwojne obywatelstwo, a na koniec musialam wygrzebac stary certyfikat zrobienia obywatelstwa hamerykanckiego. Jak zaczelam to wszystko robic okolo 13:30, tak nie skonczylam do 16:30, w miedzyczasie tylko na szybko odgrzewajac obiad Potworkom, ktore zdazyly wrocic ze szkoly. :O Mialam pytania o to kiedy wyjezdzalam ze Stanow i na ile, szereg pytan o mozliwe uzaleznienia, zalegania z podatkami i powiazania z terrorystami. Nie pamietam kiedy ostatnio mnie az tak przetrzepano... W kazdym razie, wreszcie skonczylam i moglam wreszcie ja zjesc obiad i troche sie zrelaksowac. Ponownie bylo to niestety z patrzeniem na zegarek, bo przyszla kolej syna na koncert. Mial go dopiero o 19, a to oznaczalo, ze musial dojechac do szkoly na 18:30, choc w zasadzie nie wiem czy trabke sie stroi... Tak czy siak, on poszedl do sali muzycznej, a ja zajelam miejsce na trybunach w sali gimnastycznej, bo zespol gral wlasnie tam, a nie jak orkiestra, w audytorium. W koncu doczekalismy sie mlodych artystow i coz... grali fajnie, ale jakos melodie mi specjalnie nie podeszly. Poza ostatnia, ktora byla kolejna wariacja na "Carol of the bells". Tym razem za to mialam szczescie, bo choc w czasie pierwszego utworu Nik byl calkowicie zasloniety jakas dzieczynka, przy kolejnym sie ona przesunela i widzialam syna jak na dloni. :)

Nik zaznaczony strzalka

Fajnie tez, bo zespol gra pierwszy i jesli dziecko nie spiewa potem ani nie gra na instrumencie smyczkowym, moze wracac do domu. Z radoscia wiec zgarnelam Kokusia i pojechalismy. A w domu jak to w domu, juz zwykle szykowanie sie na kolejny dzien, dla Potworkow ostatni przed swiateczna przerwa.

W koncu nadszedl piatek i zwyczajna pobudka. Dzieciaki zjadly, zebraly sie i ruszylismy na przystanek. Bi jechala we w miare dobrym humorze, bo z okazji ostatniego dnia przed przerwa swiateczna, mieli turniej siatkowki - uczniowie kontra nauczyciele. :D Oczywiscie dzieciaki wczesniej wybieraly reprezentantow, ale Starsza wolala kibicowac. Dla wiekszosci liczylo sie jednak glownie to, ze praktycznie nie bedzie lekcji. Nik dla odmiany, jechal wkurzony, bo z VII klas, tylko jego zespol/druzyna (4 klasy) miala praktycznie normalnie lekcje, a on, jakby tego malo, mial drugi dzien pisania eseju na naukach socjalnych. Pocieszala go jedynie mysl, ze po poludniu, na jednej z lekcji mieli ogladac Epoke Lodowcowa. Tak czy siak, czekalo ich juz tylko kilka godzin przed dluuugim w tym roku odpoczynkiem. Kiedy oni odjechali, ja oczywiscie wrocilam do domu, zjadlam sniadanie, wypilam kawe i musialam sie zbierac na zakupy. Poza zwyklymi rzeczami na caly tydzien, musialam dokupic tez produkty na Swieta i zdziwil mnie pustawy koszyk. Obawiam sie, ze bede pedzic do sklepu na ostatnia chwile po jakies zapomniane skladniki. ;) Po zakupach zajechalam jeszcze do biblioteki, oddac filmy wypozyczone ostatnio przez Kokusia, po czym dotarlam do domu, rozpakowalam zakupy, przyciagnelam z ulicy kubly na smieci i moglam sie zabrac za domowe pierdolki. Miedzy innymi przelozyc pranie do suszarki i sprzatanie, ktorego nie zrobilam dzien wczesniej. ;) Mialam tez kolejny formularz do potencjalnej pracy, ktory odpuscilam sobie w czwartek. ;) W ktoryms momencie zerknelam na rog ekranu w kompie, gdzie pojawiaja sie jakies wiadomosci lub aktualna pogoda, a tam pokazuje "snow". Patrze za okno - faktycznie cos tam popaduje. ;) Wrocily dzieciaki, wrocil M. i relaksowalismy sie przy kominku, bo malzonek, po trzech tygodniach, mial miec wolne, wiec mogl troche dluzej posiedziec. Tymczasem nagle zadzwonil moj telefon i choc numeru nie kojarzylam, ale cos mi zaswitalo w nazwie miasta, z ktorego dzwoniono. Odebralam wiec i dobrze, bo okazalo sie, ze oddzwaniaja z miejsca gdzie dzwonilam dzien wczesniej. Tym razem pan faktycznie zebral ode mnie dane osobowe, ale "pocieszyl" tez, ze w przyszlym tygodniu raczej nic nie ruszy, bo wiadomo, Swieta... Wspaniale... :/ Reszta wieczora juz bez niespodzianek. Caly czas proszyl snieg i choc nie spadly go zawrotne ilosci, to przykryl powierzchnie. Oreo, bardzo zdegustowana, chodzila w te i we w te. Nie mogla usiedziec w chalupie, ale co wyszla, zaraz wracal pod drzwi, bo mokro i zimno, wiec jaki szanujacy sie kot chcialby sie walesac? ;)

Fota nie na temat i sprzed paru dni, ale za to smieszna. Wyrosl nam kolejny kwiatek ;)

Mysle, ze wpadne jeszcze zlozyc Wam zyczenia, ale poza tym, to do przeczytania po swiatecznym wariactwie! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz