Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 11 października 2024

Zabiegane pazdziernika poczatki

Na sobote, 5 pazdziernika mielismy plany, ktore jednak nie laczyly sie z koniecznoscia zrywania sie skoro swit. Malzonek mial wolne, bowiem w pracy cos robili i wylaczyli prad na caly dzien. Przyzwyczajony jest on do bardzo wczesnego wstawania, ale mimo wszystko, kiedy nie pracuje zwykle udaje mu sie chociaz dolezec do 7. Tym razem (podobno) nie mogl spac od 4 i po 6 wstal, godzine pochodzil po osiedlu, a potem zaczal sie krzatac po chalupie. To ostatnie sama wiedzialam, bo obudzil mnie tuz po 7 stukaniem, trzaskaniem drzwiami, itd. Tyle razy mowie mu, zeby zamykal mi drzwi od sypialni, to nie, bo "Przeciez on nie halasuje". Tyle, ze kurna, zawsze mnie obudzi, ale ze jemu sie wydaje, ze jest cicho, to nie ma tematu. :/ W kazdym razie obudzil mnie raz, obudzil drugi, potem zadzwonil moj budzik, ale nadal dosypialam i w koncu zbudzilam sie na dobre o 8:50. Nasluchiwalam jednak czy powstawaly Potworki i nic takiego nie doszlo do moich uszu, wiec polezalam sobie jeszcze z telefonem. W koncu uslyszalam, ze wstaje Bi, wiec tez sie zerwalam. Tego dnia mielismy jechac do Ikei, na obiecane zakupy dla corki. Pewnie nie pamietacie, ale na urodziny panna zazyczyla sobie, zamiast prezentu, delikatny remont sypialni. Biedne dziecko najpierw czekalo 2 miesiace na malowanie i zmiane firanek oraz karniszy, a potem jeszcze dluzej na reszte akcesoriow. Tutaj nie do konca byla to nasza wina, bo zabralismy ja do kilku sklepow zeby wybrala sobie dywan oraz nowe krzeslo do biurka (bo to o to najbardziej jej chodzilo), ale coz, nic jej nie odpowiadalo. Przypomnialo mi sie jednak, ze Ikea ma spory wybor dywanow oraz krzesel biurowych i co najwazniejsze, przystepne ceny. Niestety, mamy do niej prawie godzine jazdy, wiec w gre wchodzil tylko weekend. Ciagle jednak albo M. pracowal albo bylismy na kempingu. W jakies tam pojedyncze wolne dni kiedy bylismy w domu, ta Ikea wylatywala nam z glowy, nawet Bi. Teraz malzonek mial niespodziewanie wolne i postanowilismy ze wreszcie trzeba zakonczyc temat pokoju Starszej. Sklep otwieraja o 10, wiec w piatek tak luzno rozmawialismy, ze dobrze by bylo wyjechac po 9 zeby dojechac na otwarcie, kiedy bedzie mniej ludzi. Niestety, Bi oraz ja wstalysmy po tej godzinie (Nik nie chcial jechac), wiec bylo jasne, ze najwczesniej wyjedziemy gdzies godzine pozniej. Malzonkowi od razu spaczyl sie humor i zaczal zrzedzic, ze za pozno i bez sensu o tej porze, bo potem kosciol i zmarnujemy caly dzien. Ciekawe co on planowal robic, bo dla mnie ta wyprawa to wlasnie zalatwienie czegos, co odkladalismy prawie 5 miesiecy, a wiec przeciwienstwo marnowania... Oczywiscie M. ma takie napady egocentryzmu, ze jak stwierdzil, ze o tej porze (ktos by pomyslal, ze wieczor dochodzi) juz mu sie nie chce, to ani moje argumenty ze przeciez obiecal dziecku i ze przeciez jest nadal w miare wczesnie, ani nawet prosby samej Bi, nie przyniosly rezultatu - on nie jedzie i koniec; mozemy sobie jechac same. Do tego stopnia, ze warknal na corke ze mu sie nie chce, a kiedy opierdzielilam go ze nie musi byc od razu nieprzyjemny i moze jej lagodniej wytlumaczyc ze chce odpoczac, zaczal sie rzucac i niemal krzyczec, ze ona jest najczesciej wredna do niego, to on moze byc do niej. Normalnie czasem zastanawiam sie kto tu jest dorosly... :/ Bi miala lzy w oczach, a ja, choc samej nie bardzo mi sie chcialo, stwierdzilam ze jak mam caly dzien patrzec na jego naburmuszona gebe to wole juz wybyc na te pare godzin. Zapakowalysmy sie wiec ze Starsza do auta i pojechalysmy. Okazalo sie to fajna wyprawa, bo i wyrwalysmy sie z chalupy i ani nie bylo korkow ani tlumow w sklepie, a na dodatek z dojazdem w obie strony obrocilysmy w niecale 4 godziny. Pojechalysmy tak naprawde spojrzec na dywany oraz krzesla, ale ten kto zna Ikee, ten wie, ze tam zawsze nabierze sie tuzin innych dupereli. Wrocilysmy wiec dodatkowo z calym koszykiem przydasiow. ;) Z krzeslem mialysmy lekkiego pecha, bo to, ktore panna sobie wybrala, okazalo sie niedostepne. Podobnie jak kolejne z upatrzonych. Dopiero za trzecim razem znalazla takie, ktore spelnilo jej "standardy" i mieli je w sklepie. A juz myslalam, ze bedziemy dalej jezdzic i szukac. ;) Tak w ogole to w Ikei (jak w wielu sklepach) pojawiaja sie juz akcenty bozonarodzeniowe. :O narazie niesmialo i sporadycznie, ale sa.

Widzicie choinki po lewej? Takie drobne akcenciki rozsiane byly po calym sklepie...

Wrocilysmy do domu, zdazylysmy na chwile usiasc i zjesc obiad, po czym czas byl jechac do kosciola. Po powrocie, Bi zajela sie skladaniem krzesla, bo uparla sie, ze zrobi to sama. Ja zabralam sie ponownie za chlebek bananowy, choc marze o tygodniu kiedy nie zostana nam brazowe banany i bede miala pretekst zeby przygotowac cos innego. ;) W zeszlym tygodniu praktycznie calosc zrobila Starsza, a tym razem po chwili przylaczyl sie Nik. Szkoda, ze do gotowania ich tak nie ciagnie, tylko do pieczenia... ;) Kiedy skonczylismy, poszlam na gore zeby sprawdzic jak Bi sobie radzi i o dziwo praktycznie skoczyla. Jeszcze chwila i miala krzeslo poskladane, choc modle sie zeby nie pogubilo srubek i sie nie rozpadlo.

Za Bi stare, rozowe krzeselko, a ona sklada sobie "tron" :D

Zagonilam Mlodszego pod prysznic, a Starsza zabrala sie za skladanie malej szafki z szufladami. Wzielysmy ja bo wydawala sie na tyle niska zeby wejsc pod jej biurko, a panna od jakiegos czasu jeczala ze ma w nim za malo szuflad. Namawialam ja zeby do tego skladania jednak zgarnela ojca, ale uparla sie ze chce przynajmniej sprobowac sama. No to okey... ;) Pod wieczor, kiedy dzieciaki jadly kolacje, na nasz taras znienacka wlazl obcy kot! Taki ladny, bialo - rudy. Widzialam go juz kiedys jak przechodzil przez nasz ogrod z tylu, ale kiedy otworzylam tarasowe drzwi zeby przyjrzec mu sie lepiej, chmychnal w krzaki. Tym razem najwyrazniej albo przyszedl za Oreo, albo ja wrecz pogonil, bo siedziala pod tarasowym krzeslem. Kiedy otworzylismy drzwi, obcy kot natychmiast zwial, ale nasz wlasny byl caly wkurzony i syczal na Bi kiedy wyciagala go spod krzesla. ;) Co dziwne, ten nieznajomy kiciul po chwili znow wrocil na taraz i wyraznie miauczal pod drzwiami, ale kiedy je otwieralismy, znow uciekl. Nie wiem czy to jakis nowy kotel na osiedlu, czy bezdomny, ale raczej to pierwsze bo na ile udalo mi sie na niego zerknac, nie wygladal na brudnego czy zaniedbanego...

W niedziele malzonek pojechal do roboty, a ja z Potworkami dosypialismy. Bi i ja oczywiscie wstalysmy o w miare rozsadnej porze, ale Nik spal niemal do 11.

Nie zdazylam poscielic lozka, a juz mialam w nim nieproszonego goscia. Ale serio, wyglada tak uroczo, ze nie mam serca jej wyrzucic ;)

Jak co niedziela, na kawe, obiad i ciasto wpadl moj tata i posiedzial prawie 3 godziny. Malzonek nadal byl obrazony niewiadomo o co i zamiast z nami usiasc, zrobil andruty i poszedl na gore spac. Na dol zszedl dopiero o 18. Ja w tym czasie (kiedy tata pojechal) wstawilam zmywarke, a pozniej poszlam do przyczepy, bo nadal lezaly w niej poduszki. Przynioslam je do domu, zdjelam poszwy i zapakowalam je do plastikowego pojemnika, na przechowanie przez zime. Przez chwile mielismy szalony pomysl zeby wyjechac gdzies ponownie na nadchodzacy dlugi weekend, ale znow mielismy problem zeby dodzwonic sie na Floryde z prosba o kolejna tymczasowa tablice. Ostatecznie zrezygnowalismy, bo szkoda nerwow... Niedlugo M. bedzie musial przygotowac kampera na zime, wiec pora byla pozbierac wszystko co moze zawilgotniec. I tak jeszcze pare rzeczy zostalo. Poszwy oraz nasze przescieradlo wstawilam do prania wraz nowa posciela, bo w Ikei kupilam dzieciakom po zestawie. Bi niedawno stanowczo odmowila nakladania jej rozowej poscieli, wiec przydala jej sie nowa. Nik zas posiada jeden zestaw, ktorego nie znosze, bo ma domieszke czegos sztucznego i po suszeniu w suszarce jest tak naelektryzowany, ze caly sie "skleja" i musze sie z nim niezle naszamotac i nawkurzac zeby go poskladac. Bez zalu go gdzies oddam. ;) I tak dzien migiem zlecial i nadeszla pora na wyciaganie plecakow oraz sniadaniowek  po weekendzie i szykowanie sie na kolejny tydzien szkoly. Przypomnialam tez Kokusiowi, ze musi dokonczyc prace domowa. Grzecznie sie za nia zabral, nie powiem, ale robil to tak na raty, ze zeszla mu cala reszta wieczora, a powinno moze pol godziny... Nasz kiciul niestety uparl sie cos ostatnio na lapanie ptakow - tym razem przyniosla wrobla. Tlumacze jej, ze ma polowac na gryzonie, ale jakos nie dociera. ;)

Truchelko :(

Poszlam tez do ogrodu powyciagac tyczki oraz klatki na pomidory. O dziwo papryki nadal produkuja papryczki, znalazlam tez jednego baklazana. Niestety za male zeby je zerwac, a srodek tygodnia ma byc chlodny, wiec raczej juz bardzo nie urosna. Za to znalazlam garsc straczkow groszku. Dzieciaki sie ucieszyly. :)

A-le plooony!!! :D
 
Malzonek nie odzywal sie caly dzien i pewnie jeszcze kilka dni mu zejdzie, wiec czesc wieczora spedzilam siedzac sobie w sypialni na telefonie, delektujac sie spokojem. Jeszcze pare lat, dzieciaki wyjada na studia i pewnie bede spedzac tak wiele samotnych wieczorow, bo M. niestety, jak cos mu nie pasuje, to potrafi tak milczec lub odzywac sie polslowkami przez tydzien. Zadne tlumaczenia, ze przeciez lepiej jest obgadac konflikt i dojsc do porozumienia, nie pomaga. Do niego nie dociera, ze mozna inaczej i co gorsza, nie widzi w tym nic zlego, "Bo taki juz jest i koniec". No to coz, trzeba czekac az jasnie panu przejdzie cokolwiek gryzie go w dupe... :/

Poniedzialek jak zwykle zaczal sie wczesnie, a w dodatku bylo deszczowo, wiec ponuro i ciemno. Cala nasza trojka byla nieprzytomna i milczaca, tylko Bi od czasu do czasu wyduszala z siebie, ze nie chce jej sie do szkoly. :D Nie lalo jakos strasznie, bardziej kropilo, wiec mlodziez uparla sie, ze nie chca kurtek przeciwdeszczowych ani parasoli. Poniewaz poznym rankiem mialo sie wypogodzic, wzruszylam ramionami ze niech robia co chca, sama jednak zabralam parasol. ;) Oni odjechali, a ja wrocilam do chalupy na sniadanie oraz kawke. Pozniej pojechalam zalatwic sprawe, ale udalo mi sie obrocic w godzine, wiec nie bylo zle. Wczesne popoludnie uplynelo mi na codziennym ogarnianiu sprzatania oraz prania. Malzonek napisal ze pojedzie po pracy po chinczyka, wiec nie musialam martwic sie o obiad. Wrocily dzieciaki, a troche pozniej M. Po obiedzie Potworki dosc opornie zabraly sie za lekcje, a ja za skladanie ostatniego tego dnia prania. Pokaze Wam pokoj Bi po remoncie, a raczej jego kawalek. Od strony wiekszego okna jeszcze nie posprzatala, ale tam i tak nic sie nie zmienilo. W kazdym razie ta "odmieniona" strona pokoju wyglada teraz tak:

Zmiany Bi poczynila raczej subtelne, ale pokoj zyskal bardziej neutralny wyglad

Musze znalezc jakies zdjecie z dawnym wygladem. ;) Obok biurka jest szafeczka z szufladami, ktora Bi skladala cala niedziele, ale zlozyla samodzielnie. :O W sklepie wydawalo nam sie "na oko", ze zmiesci sie pod biurko. Jak widac zabraklo niewiele, ale jednak. ;) Wpasowala sie jednak idealnie na tamta sciane, wiec jest ok, choc troche zawalone. W tym ciemnawym swietle dywan wydaje sie niemal czarny, ale w rzeczywistosci jest ciemnozielony.

Znalazlam! To byla wersja #1 pokoiku. Patrze, ze ustawienie mebli bylo identyczne, tylko bez tej szafeczki z szufladami, wydawalo sie duzo luzniej. Noi kolorystyka zdecydowanie malej dziewczynki ;)
 
Nik chcial pojechac do biblioteki, bo umyslil sobie zeby obejrzec od nowa wszystkie czesci Harrego Pottera. Pojechali z Bi na rowerach, bo panna z kolei stwierdzila, ze zacznie od nowa czytac ksiazki z tej serii i tym razem moze ja skonczy. Ostatnio porzucila ja po czwartej czesci. ;)

Odjezdzaja; fajnie juz mam, ze nie musze za nimi chodzic lub jezdzic krok w krok
 
Niewiadomo kiedy nadszedl czas zeby zbierac sie na trening. M. stwierdzil ze nie chce mu sie jechac, ale tego dnia stanowczo oznajmilam, ze albo jada z nim, albo wcale. Poniewaz nadal sie boczyl, bardzo sie ucieszylam, ze mam wymowke zeby zrobic mu na przekor. Wiem, zlosliwa jestem. ;) Szczerze to myslalam, ze nie pojada, ale jednak malzonek sie sprezyl i ich zabral. Ja zostalam zas bo trening zaczynal sie o 18 i dokladnie o tej godzinie otwierali rejestracje do szkolnego klubu narciarskiego. Nie wiem czy pamietacie z zeszlego roku, ale miejsca w dawnej szkole dzieciakow zapelnily sie w pol godziny. :O Bi pewnie by brak zapisu przebolala, ale wiem ze Nik by sie chyba poplakal gdyby sie nie udalo, wiec juz przed 18 zasiadlam przed kompem, sprawdzajac wczesniej czy dziala mi login oraz haslo, bo rzadko ich uzywam. Kiedy nadszedl czas, trzesacymi sie rekoma wpisywalam wszystkie dane, a jak na zlosc trzeba bylo podac i osobe w razie naglego wypadku gdyby rodzice byli nieosiagalni, wszelkie problemy zdrowotne oraz alergie dziecka (lub ich brak), numer ubezpieczenia zdrowotnego, itd. Oczywiscie podwojnie, dla Nika oraz Bi. Okazalo sie, ze niepotrzebnie az tak nerwowo to wszystko wklepywalam, bo w tym roku w dawnej szkole dzieciakow miejsca zapelnily sie w "az" godzine. W obecnej, zabraklo ich po poltorej, wiec na upartego moze bym i zdazyla po treningu. :D Ciezko bylo to jednak przewidziec, a nie bede ryzykowac. W kazdym razie sa zapisani, choc poki co "warunkowo", bo musze dostarczyc jeszcze wszystkie formularze. Te jednak M. musi najpierw wydrukowac w pracy. Reszta wrocila i pierwsze pytanie dzieciakow to oczywiscie czy ich zarejstrowalam. Po czym byl wielki okrzyk radosci. :) Bi juz umowila sie z jedna z kolezanek, wiec moze tym razem nie bedzie fochow po dwoch wyprawach na stok. ;) Nika kolegi niestety mama nie zapisala, bo w tym roku jezdzic chcialo tez jej drugie oraz trzecie dziecko i stwierdzila ze to za duzo kasy. Woli cala swoja ferajne (maja tez czwarte) zabrac na stok sama w dzien klubu. Szkoda mi Kokusia (choc wiem ze on po prostu lubi jezdzic i nie zalezy mu az tak na konkretnym towarzystwie), ale rozumiem kobiete, bo za Potworki zaplacilam $800 (a to tylko za wyciag i przejazd autobusem, bez lekcji czy wypozyczenia sprzetu :O), a w szkole do ktorej chodzi jej mlodszy syn cena jest jeszcze wyzsza. Swoja droga to zastanawiam sie od czego to zalezy, bo dzieciaki ze wszystkich szkol jada busami, a szkola Potworkow konczy lekcje prawie godzine wczesniej zas wracaja ze stoku o tej samej porze, wiec sa tam dluzej. A jest taniej niz w innych szkolach... Po treningu pytalam Potworki czy jacys koledzy/kolezanki tez zostali przeniesieni do grupy zaawansowanej i okazalo sie sie, ze przynajmniej czworka. Przynajmniej nie bedzie jojczenia, ze nie chca bo nie maja kumpli. ;)

Wtorek zaczal sie wczesnie dla mnie i Kokusia, ale Bi mogla sobie pospac, bo umowiona bylam z nia do pediatry na bilans. Tego dnia przyszlo wyrazne ochlodzenie i rano bylo tylko 7 stopni, wiec dalam Kokusiowi dlugie spodnie. Cos tam marudzil, ale zalozyl je, a kiedy wyszlismy na autobus okazalo sie, ze mialam racje. Powietrze bylo wyraznie "rzeskie". :D Dzieciarnia z przystanku odjechala, a ja wrocilam do domu, gdzie Bi juz wstala. Caly zeszly rok ciagle bylo mekolenie, ze nie chce do szkoly, zazdrosc jak Nik chorowal i musial zostac w chalupie, nawet dzien wczesniej stekala ciagle, ze nie chce jej sie jechac. A jak we wtorek jechala pozniej, to marudzila, ze woli do szkoly, ze ominie ja test z matmy i bedzie musiala go pisac kiedy indziej, ze opusci polowe nauk socjalnych a to jej ulubiony przedmiot, itd. Nie dogodzisz. ;) Na 9 pojechalysmy wiec do pediatry, gdzie na szczescie uwineli sie dosc sprawnie i 25 minut pozniej wyszlysmy. Tym razem nie bylo zadnych szczepionek, wiec wszystkie badania poszly rutynowo, choc zawsze zastanawia mnie sens osluchiwania przez bluze. :D Badanie wzroku nadal wyszlo dobrze, choc nieco sie Bi pogorszyl; nie na tyle jednak zeby potrzebowala okularow.

Dane techniczne:

Wzrost: 161.3 cm (63.5 in)

Waga: 54.2 kg (119.6 lbs)

Co ciekawe, wydawalo nam sie, ze przestala juz rosnac, a jednak. Przez rok urosla okolo 2.5 cm, wiec nie powalajaco, ale cos tam poszla w gore. Ona sama bardzo sie z tego cieszy, bo nadal ma nadzieje, ze zrowna sie ze mna, choc obawiam sie, ze sie nie doczeka. ;) Mnie bardziej niepokoi jej waga, mimo ze niby jest w normie. Bi jednak wyraznie nabiera ksztaltow i oby te "ksztalty" nie przesadzily. ;) Ja sama mam niemal 170 cm, a przez cale lata nastoletnie oraz wczesna mlodosc nigdy nie wazylam tyle co moja 13-letnia corka. Lekarka jednak nie miala zastrzezen, a nie chce wpedzic Starszej w anoreksje, wiec sie nie odzywam. Dostalysmy juz formularz zdrowotny, ktory panna bedzie potrzebowac na wiosne do szkoly sredniej i moglysmy wychodzic. Potem musialysmy przebic sie przez nasze miasteczko zeby odwiezc panne do szkoly. Wyrzucilam ja pod drzwiami i pojechalam jeszcze na zakupy, bo obu zwierzakom konczylo sie zarcie, wiec potrzebne bylo zaopatrzenie. W domu zmywarka (ktora zdazylam wstawic rano) skonczyla juz mycie, ale za to musialam wlaczyc pralke. To dwa sprzety, ktore prawie nigdy nie odpoczywaja. :D Trzeba bylo tez cos upichcic, choc teoretycznie mielismy i reszte chinczyka i jakis kotlet schabowy sie ostal... Zaplanowalam jednak gulasz, rozmrozilam mieso, wiec gulasz musial byc. :) Przynajmniej Maya sie cieszyla, bo musialam poodkrajac tluszcz, wiec cos jej tam skapnelo. Pozniej miecho sie juz dusilo, a ja moglam siasc do innych spraw. Przede wszystkim musialam wygrzebac formularze potrzebne do klubu narciarskiego i wyslac je M. zeby wydrukowal. Jeden formularz rozumiem, bo jest nie ze szkoly, ale ze stoku. Wiadomo, oni tez musza sie zabezpieczyc, wiec chca miec wszystkie informacje o mlodziezy korzystajacych z ich gorki, jakie maja poziomy jazdy, z jakiej sa szkoly, itd. Drugi formularz jednak jest z oddzialu szkolnego i trzeba na nim wypisac imie dziecka, rodzica, telefon i "pozwolenie" na udzial w klubie. Bez sensu, bo skoro dzieciaka zapisuje i place gruba kase, to przeciez oczywiste, ze sie zgadzam, tak? No chyba ze obawiaja sie, ze jakis przedsiebiorczy smarkacz sam sie w tajemnicy zapisze. Tyle ze wtedy raczej podrobi tez podpis matki czy ojca. :D Tak czy siak, wyslalam formularze malzonkowi, a potem przypomnialo mi sie, ze dzien wczesniej dostalam maila, ze Kokusiowi znow skonczyla sie kasa na koncie "zywieniowym". Szybko sie zalogowalam i wyslalam kolejne $50; moze na trzy tygodnie starczy. W sama pore, bo zostalo mu juz tylko $1.80. :O A na koniec musialam tez wejsc na strone tego klubu z jeziorem i odnowic czlonkostwo. Zastanawialam sie nad tym, bo niestety podrozalo o $30, a nie wiem czy w przyszlym roku bedziemy z niego rownie czesto korzystac. No ale w sumie to zawsze jest niewiadoma, bo zalezy od pogody i planow urlopowych (ktore klaruja sie czesto dopiero wiosna), a po tym jak czekalam 4 lata, nawet glupio byloby rezygnowac po jednym sezonie. Nie mowiac juz o tym, ze i ja i Potworki ogolnie lubimy tam jezdzic, choc dzieciaki wiadomo, najlepiej z towarzystwem. ;) Ostatecznie zdecydowalam sie odnowic. Kolejne $410 nie moje. :O Finansowo pazdziernik daje po tylku, bo i klub narciarski i teraz nasz miasteczkowy klub... Nie mowiac juz o kilku stowkach w Ikei w sobote. A oprocz tego kupa pomniejszych wydatkow, jak druzyna plywacka, jakies zakupy, w przyszlym tygodniu beda robic szkolne zdjecia, wiec wiadomo ze tez kupie... :O A pracy niet. Ze szkoly wrocily Potworki, dostaly obiad i zabraly sie za prace domowa. Bi z normalnym dla siebie zaangazowaniem, Nik co chwila wstajac i szukajac po domu niewiadomo czego. Tego dnia Starsza byla wsciekla, bo dostala z angielskiego B i w piatek chce poprawic test, bo ocena ponizej A jest dla niej nie do przyjecia. :D Nik za to dostal C- z matematyki i stwierdzil ze nie nadaje sie na zaawansowana. Tyle, ze z prac domowych konsekwentnie dostaje A+, wiec nie wiem co sie z nim dzieje na testach. Twierdzi, ze traci punkty na glupotach, np. policzyl i wynik wyszedl mu z miejscami po przecinku. Ale przepisujac go w miejsce na odpowiedz, go sobie zaokraglil. I nauczycielka juz mu odjela za to punkty. :O Zastanawia mnie przy okazji, ze z trzech testow otrzymal identyczna ocene. A raczej nie sama ocena, ale identyczny procent: 70.62%. Trzy razy taki sam, dokladny wynik? Zaczynam myslec, ze nauczycielka wpisuje automatycznie to samo. Jakby tego bylo malo, dostalam maila od nauczycielki angielskiego Nika, dotyczacego jego... zachowania. :O Pani przyznala, ze kiedy rozmawia z Kokusiem sam na sam, jest grzeczny i odpowiada z szacunkiem. Na lekcjach jednak sie wyglupia i buja na krzesle. :/ Oczywiscie pogadalam sobie z synem, ktory stwierdzil, ze mu sie... nudzi. Wiem, ze czytanie i pisanie to nie jego bajka, ale na Boga! To jest, kurna, szkola i nie wazne czy przedmiot jest jego ulubionym czy nie, ma sie starac jak najwiecej z niego wyniesc! A juz na pewno oczekuje odpowiedniego zachowania na lekcji! Naprawde, siwych wlosow z nim dostane... Dzieciaki odrobily co musialy, przepytalam Kokusia z kolejnej listy slowek (test w czwartek) i uparli sie, ze chca obejrzec druga czesc Harrego Pottera. Malzonek poszedl spac, a ja wlaczylam im film. Sama posprzatalam kuchnie, cos tam uporzadkowalam, ale ostatecznie siadlam z nimi, bo nie mialam co robic. A akurat, choc ksiazki uwielbialam, za filmami nie przepadam. Mam wrazenie, ze aktorzy graja sztucznie i polowy konwersacji nie moge wysluchac przez brytyjski akcent. ;) Poniewaz zaczeli oglacac dosc wczesnie, wiec skonczyli grubo przed 22. Myslalam, ze beda jeszcze siedziec w pokojach, ale okazalo sie, ze poszli spac. Ja zreszta nie patrzylam na zegarek i zdziwilam sie, ze ide na gore juz o 23:07, bo zwykle jest to sporo pozniej. :)

W srode rano w powietrzu czuc bylo jesien. Mimo ze mielismy 6 stopni, wiec teoretycznie tylko stopien mniej niz dzien wczesniej, wydawalo sie duzo chlodniej i panowala jakas taka przeszywajaca wilgoc. Zgadnijmy kto w taka pogode zalozyl krotkie spodenki? Tak, Bi. ;) Po poludniu mialo byc 17 stopni, wiec uznala ze nie ma sie co ubierac. Mialam nadzieje, ze jak porzadnie wysypie ja gesia skorka, to kolejnego dnia pojdzie juz po rozum do glowy. ;) Dzieciaki pojechaly do szkoly, a ja wrocilam do domu.

Kiedy poszlam poscielic lozko, znow znalazlam w nim nieproszonego goscia, tym razem od strony M. ;)

Jak codzien posprzatalam chaos z poprzedniego wieczora i na chwile usiadlam z kawa. Nie na dlugo, bo na 11 jechalam z Maya do weta. Dzien wczesniej bylam na corocznej wizycie ze starszym dzieckiem, a w srode tez ze starszym, ale czworonogiem. :D Tym razem jednak u lekarza bylo tyyyle czekania, ze szlag mnie trafial. Tam co chwila zmieniaja sie lekarze i tym razem znow byla jakas nowa pani doktor, niestety strasznie powolna i dlugo myslaca. Wszystko sie opoznialo i siedzialam z psem w gabinecie po kilkanascie minut po kazdym pytaniu. Wyszlam stamtad o... 12:30, a do domu dojechalam po 13. :O

W gabinecie Maya miala nawet swoja podobizne ;)

Co "lepsze" nie dostalam tego, po co tam pojechalam czyli tabletek na robaki i sikanie. :D Na robaki popatrzyli po dacie ostatniej recepty, ze jeszcze powinnam miec zapas. I faktycznie, mam jeszcze cztery, ale nigdy wczesniej im to nie przeszkadzalo, a dla mnie byl to glowny cel tej wizyty. Chcialam juz to odbebnic i miec z glowy. Co do lekarstwa na popuszczanie, tu akurat zgadzam sie z pania weterynarz, ze skoro dosc mocna dawka tabletek nie pomaga do konca (bo troche jednak daje) to trzeba wykluczyc inne podloza. Postanowila przeprowadzic szczegolowe badanie krwi oraz moczu. Niestety, dopiero kiedy beda mieli wyniki, bedzie mogla stwierdzic, czy dajemy wieksza dawke lekarstwa, czy leczymy to, co potencjalnie wyjdzie w praniu. Przy okazji wspomnialam, ze psiur ostatnio buntuje sie podczas spacerow, ze bardzo powolnie wstaje z poslania i "przymierza" sie do schodow zanim na nie wejdzie. Zgodnie z moimi obawami, Maya ma zmiany artretyczne (reumatyczne?) w stawach i dostalam dla niej suplement z glukozamina. Przynajmniej jedna rzecz od razu. ;) Niestety, badania oraz tabletki oznaczaly, ze rachunek wyniosl ponad $300. :O Tak jak pisalam wyzej, pod wzgledem finansowym pazdziernik jest straszny... Najlepsze, ze tyle kasy, a siuski do badania moczu musze zebrac sama. Dostalam cos jakby tacke, ktora mam psu podstawic i potem przelac do sterylnego pojemniczka. Super, tylko to oznacza, ze bede z psem lazic po ogrodzie czekajac az sie wysiura. Problem w tym, ze jak wezme ja na smycz, to bedzie szalec z radosci, myslac ze idziemy na spacer. Na spacerach zas ona sie malo kiedy zalatwia. :/ Marnie to widze... W kazdym razie, dojechalysmy wreszcie do domu, pies napil sie wody i padl wymordowany przezyciami (znow darla sie jak obdzierana ze skory przy pobraniu krwi :D), a i ja klaplam na kanape, dziekujac losowi, ze nie musze gotowac obiadu. Troche posiedzialam, napilam sie kawy, wstawilam zmywarke i zaraz przyjechaly Potworki. Dostali jesc i dojechal M. Tego dnia Nik mial pierwsze spotkanie w klubie rowerowym, wiec malzonek z miejsca musial doczepiac bagaznik na rower do auta. Mowilam mu, ze jeden rower to mozna po prostu wrzucic na pake, ale gdzie tam. Mlodszy zwykle jezdzi bez kasku, a tu byl on obowiazkowy, wiec wygrzebal go, calego zakurzonego i z pajeczyna w szparach. Nie zartuje. :D Przetarlam mu go, nalalismy wody do butelki i pojechalismy. Proponowalam M., ze sama wezme jego auto, ale chyba bal sie mi je powierzyc, bo tez pojechal. Moglam zostac skoro jechal ojciec, ale chcialam sobie pochodzic po swiezym powietrzu, szczegolnie, ze po poludniu zrobilo sie faktycznie cieplo i slonecznie. Odstawilismy Mlodszego na zbiorke, przy czym okazalo sie, ze grupa jest niewielka - moze osmiu chlopakow i choc zapisywac mozna od 8 lat, to wszyscy mieli powyzej 10, a czesc bierze w tym udzial juz ktorys sezon.

Pan wyluszcza chlopakom zasady bezpieczenstwa; Nik akurat sie zglasza

Chlopcy odjechali, a my z M. ruszylismy na spacer. Klub, taki tloczny i glosny latem, o tej porze roku urzeka spokojem i cisza. Jedynie nad jeziorem bylo troche ruchu, bo druzyny wioslarzy ze szkoly sredniej mialy trening i znalazly sie nawet dwie osoby, ktore... plywaly. Tak, w pazdzierniku! :O Sprawdzilam wode i zgodnie z przewidywaniami, okazala sie sie lodowata. Polazilismy wiec i w koncu wrocilismy na miejsce zbiorki, a po chwili przyjechala gromada.

Wracali w sporym rozrzucie i az dziw, ze nikogo po drodze nie zgubili ;)

Nik byl oczywiscie zachwycony, bo jazda po lasach i wertepach, to to, co lubi najbardziej. Choc tego dnia akurat nie przejechali az tak dlugiego odcinka, bo na plazy zauwazyli ogromne stado gesi (my z M. tez je widzielismy) i postanowili je przeploszyc. Okazalo sie, ze klub ma specjalny pojazd, ktory porusza sie na ladzie i w wodzie i sluzy wlasnie do przeganiania ptaszysk, ktore laza i s*aja, a powinny dawno wyruszyc na poludnie. ;) Urzadzenie jest zdalnie sterowane, wiec chlopaki mieli radoche po kolei nim kierujac. Przez to jednak zpstalo mniej czasu na jazde po lesie, choc i tak Nik mial mnostwo opowiesci o stromych gorkach, luznym zwirku oraz skoczniach. ;) Wrocilismy do chalupy i tak jak sie obawialam, oznajmil ze jest zbyt zmeczony zeby jechac na basen. W sumie to sie nie dziwie, bo zostalo mu jakies 10 minut i musialby sie szykowac do wyjscia. Skoro nie jechal on, to Bi rowniez oznajmila ze nie chce i zostalismy w chalupie. Potworki grzecznie zabraly sie za lekcje, a wieczorem, juz niemal tradycyjnie, obejrzeli trzecia czesc Pottera.

Kiedy kladlam sie spac, zastalam znajomy widok

Czwartek to ponownie zimny ranek, ale (zgodnie z moja nadzieja) Bi zalozyla legginsy. ;) Nik to wiekszy zmarzluch, wiec po pierwszym dniu kiedy cos tam mamrotal ze nie chce, teraz zaklada dlugie portki bez szemrania. Choc dziem wczesniej, w klubie rowerowym wiekszosc chlopcow miala krotkie i oznajmil, ze nastepnym razem tez zalozy szorty. Zobaczymy, bo w przyszlym tygodniu ma przyjsc kilkudniowe ochlodzenie. W kazdym razie, dzieciaki odjechaly, a ja wrocilam odgruzowywac chalupe.

Ktos znow rozlozyl sie na moim miejscu i drzemal w sloncu

Trzeba bylo rozladowac zmywarke i powrzucac do niej to, co zalegalo w zlewie, przetrzec jak zwykle blaty i niestety podlogi na dole prosily juz o odkurzenie oraz mycie. Kiedy skonczylam, Mialam tylko moment na ochloniecie, po czym musialam wyjezdzac z chalupy. Zarejstrowalam dzieciaki do klubu narciarskiego, ale trzeba bylo jeszcze doniesc potrzebna papierologie. Oddalam formularze, po czym pojechalam do... pracy. Starej niestety. Szef napisal, ze ma dla mnie czek, wiec mialam nadzieje ze postanowili z wlascicielem oddac mi w koncu zalegla kase, albo chociaz jej wieksza czesc. Taaa... Ja naiwna. Dostalam znow ochlapy, a szef tlumaczyl, ze wlasciciel wyslal mu tylko kase na zaplate rachunkow. Ktorys rachunek mial blad, wiec odeslal do poprawki i zostala mu kasa, wiec postanowil wypisac czek dla mnie. Podobno w przyszlym miesiacu wlasciciel ma przeslac wiecej na uregulowanie dlugow, zaleglych wyplat, itd. Jak ich znam, to obiecanki cacanki. :/ W kazdym razie, wrocilam do chalupy, pootwieralam okna w sypialniach, bo w koncu zrobilo sie troche cieplej (14 stopni - maks na ten dzien) i moglam wypic kolejna kawe. W lodowce nadal mielismy spore zapasy, wiec pozostalo mi tylko dogotowac ryz i makaron (bo rozpieszczona rodzina lubi miec wybor :D) i gotowe. Wrocily dzieciaki, a chwile pozniej malzonek. Nik pochwalil sie, ze z raportu na nauki socialne dostal A oraz B-. Spytalam skad ten gorszy stopien i powiedzial, ze zapomnial podac jednego ze zrodel. :O Okazuje sie, ze ten nauczyciel, ktory ogolnie jest bardzo sympatyczny i uczniowie go uwielbiaja, jednak ocenia baaardzo surowo. ;) Mlodziez zabrala sie za odrabianie pracy domowej, a chwile pozniej czas byl jechac na basen. Ostatni trening dla dzieciakow w grupie srednio-zaawansowanej. Od przyszlego tygodnia przechodza do zaawansowanej. Im srednio sie chce, bo treningi beda po 1.5 godziny, a nam sie chce jeszcze "sredniej" bo trzeba bedzie ich wozic na 18:45 (oprocz czwartkow, bo wtedy jest na 18:30). Ale coz, i tak to przeciagnelismy bo oboje powinni byc w tej grupie od ponad roku, Nik moze nawet od dwoch. :D Pojechal z nimi M. na szczescie, wiec zyskalam godzinke dla siebie, czyli na skladanie prania i taki tam "relaksik". Wrocili i dzieciaki oczywiscie koniecznie chcialy obejrzec Pottera. Niech oni juz skoncza cala serie, bo nie ma jak nawet w spokoju posiedziec wieczorem w salonie. ;) Zaczeli dopiero tuz przed 20, wiec skonczyli ogladac o wpol do 23. Probowalam szybko zagonic ich (szczegolnie Kokusia) do spania, ale oczywiscie tylko przewracali oczami i dalej sie slimaczyli...

Nadszedl piatek i znow wczesna pobudka. Dzieciaki poszly na przystanek, a ja podjelam sie karkolomnego zadania zebrania moczu psiura. Tak jak sie obawialam, to nie takie hop-siup. Pies latal szczesliwy, przynoszac mi pileczke i ani myslac zeby sie wysikac. Kiedy zabralam zabawke, caly czas odbiegal do miejsca, w ktorym ja polozylam i krecil sie w kolko, zapominajac o fizjologii. Musialam zawolac ja (i to ostro, bo rozbawiona wcale nie sluchala) w glab ogrodka, ale tu stalo sie to, co przewidzialam. Maya przysiadla zeby sie wysiurac, ja przyskakiwalam z tacka, a pies zrywal sie jak oparzony, bo nie wiedzial co sie dzieje i czemu ja do niej tak doskakuje od tylu! :D Komedia po prostu... W dodatku rano mielismy tylko 3 stopnie, ja w sweterku i klapkach i pol godziny ganiam za siersciuchem po ogrodzie! Po kilku probach przeklinalam w myslach weterynarzy i szykowalam sie do porazki, bo stwierdzilam, ze pies w koncu tak po trochu, ale wysika wszystko z pecherza i tyle. Niespodziewanie jednak... sie udalo! Maya chyba w koncu zauwazyla, ze nic jej nie robie, za ogon nie lapie, wiec po prostu zaczela siusiac bez uciekania od tacki. ;) Zebralam probke, przelalam do sterylnego pojemniczka i juz. Tyle, ze teraz czekala mnie jazda do weta, bo prosili zeby mocz dowiezc w dniu zebrania. Poniewaz byli jeszcze zamknieci, wsadzilam pojemniczek do lodowki (fuj!) i usiadlam z kawa. Kiedy zblizal sie czas otwarcia kliniki, wyszykowalam sie i pojechalam. Oddalam co trzeba, po czym od razu podazylam na tygodniowe zakupy. Do domu dotarlam dopiero przed poludniem, ale na szczescie potem juz nie musialam sie nigdzie ruszac. Obiadu tez gotowac nie musialam, bo M. mial przywiezc tradycyjna, piatkowa pizze. :) Przyjechaly dzieciaki, niedlugo pozniej malzonek i mielismy wolny wieczor. Dzieciaki szczegolnie ucieszone, bo przed nimi 4-dniowy weekend. Niestety, nauczyciele nie odpuszczaja i mieli pozadawane jakas tam prace domowa, ale oczywiscie na moja propozycje zeby odrobili jak najszybciej i cieszyli sie wolnym, tylko wzruszyli ramionami. Trudno, ich wola. :) Zmienilam im posciel zeby zupelnie nie przebimbac wieczora, wstawilam brudna do prania, a potem to juz relaks przed tv. A! Tego dnia malzonek dowiedzial sie, ze dostalismy w koncu tablice rejestracyjne do przyczepy. Juz na stale. Nie mamy ich jeszcze w reku, ale wszystko jest zatwierdzone. Kurcze, no nie mogli tego wyslac tak ze 3 dni temu?! Akurat moze bysmy sie szybko wyszykowali na wyjazd! Albo ta pi*da z Florydy mogla napisac w zeszlym tygodniu cos w stylu, ze nie przysle nam tablic tymczasowych, bo wyslali juz wszystko co potrzeba do urzedu motoryzacji w naszym Stanie i na dniach powinnismy dostac numery... A ona nie odpowiada ani na telefony, ani na maile... Nie mielismy wiec ni rezerwacji, ani nawet planu. Trudno; widocznie tak mialo byc...

I taki byl ten miniony tydzien. Nie powiem zebym sie nudzila, ale jednoczesnie nie dzialo sie nic fajnego. Takie po prostu zalatane byly te dni...

Do przeczytania!

1 komentarz:

  1. Ja ogólnie Ikei nie lubię, bo nie wiem, jak u Was, ale u nas jest ona ulokowana na dwóch piętrach i w taki sposób, że chcąc dojść od wejścia do kasy, i tak trzeba przejść cały sklep. Niby są 3 skróty, ale one niewiele dają. Ja nielubiąca zakupów, lubię wejść, podejść do konkretnego regału i wyjść, a tu się tak nie da. Teraz byliśmy po regał i żeby dojść do samoobsługowego magazynu, który znajduje się przy kasach, musieliśmy obejść cały sklep, tracąc na to dobre 15 minut, chociaż tempo mieliśmy szybkie i nic innego nie oglądaliśmy. Drażni mnie takie coś.

    Tu piszesz o delikatnych ozdobach, a u nas jak wejdziesz do Tedi, to już od drzwi atakują świąteczne ozdoby, które zajmują dobrą połowę sklepu, jak nie więcej. Co najmniej jakby został tydzień do świąt, a tu nawet jeszcze Wszystkich Świętych nie było.

    Nasze dzieciaki mają pościel z bohaterami bajek. Jasiu dwie z Mario, i po jednej z Dobrym Dinozaurem i Minionkami. Za to Oliwka ma z Krainą Lodu, z Biedronką i Czarnym Kotem, oraz z Kubusiem Puchatkiem. Zazwyczaj zmieniamy jak są w szkole, ale ostatnio byli w domu i coś mnie naszło, aby zapytać pannę czy nadal chce mieć taką dziecięcą, na co odpowiedziała, że – nie, chciałaby już jakąś inną. Na moje pytanie czemu nie mówiła, stwierdziła, że nie pomyślała, bo zawsze już była założona :D

    Jak opisujesz zachowanie M. to tak jakbym widziała moją mamę. Potrafiła się przez tydzień lub dłużej nie odzywać do taty i do nas, gotowała tylko dla siebie, a dla naszej trójki gotował tata – na zmianę parówki albo kaszkę, bo tylko to potrafił :D. Po czym mijał ten czas i jakby nigdy nic, ćwierkała słodko jak skowronek.

    Zmiany w pokoju niby niewielkie, ale efekt jest wyraźnie widoczny. Bardzo mi się podoba.

    Patrzę na wzrost i wagę Bi, zestawiam to z Oliwką i jestem przerażona, jakie to nasze dziecko jest malutkie. Ona i tak jest najniższa wśród dziewczynek z klasy (jeden kolega jest niższy od niej), ale tutaj nie ma aż tak dużej różnicy wzrostowej, jak byłaby chyba stojąc przy Bi.

    Widzę, że nie tylko mnie wkurzają te formularze. U nas dzieciaki przed każdym wyjściem poza szkołę, czy jakąś akcją zewnętrznej firmy w szkole, przynoszą formularze do wypełnienia. Imię i nazwisko opiekuna, adres opiekuna, imię i nazwisko dziecka, alergie, wyrażenie zgody itd. Też się zawsze zastanawiam, po co mam to wypisywać, skoro wcześniej dałam dzieciakowi na to pieniądze. Totalnie bezsensowna papierologia, jakby nie można było wypełnić jednego pisma na początku roku.

    Chociaż wiem, że dla Ciebie to śmieszne nie było i dla mnie pewnie też by takie nie było, gdybym musiała to robić, to jednak opis łapania sików May nieźle mnie rozbawił :D

    Czytając ten kolejny wpis, pomyślałam sobie – i niech ktoś powie, że nie pracująca zawodowo mama nic nie robi, tylko leży i zbija bonki...

    OdpowiedzUsuń