Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 4 października 2024

Dosc intensywny koniec wrzesnia i witamy pazdziernik

W piatek wieczorem, kiedy kladlam sie spac, zastalam znajomy widok. ;)

Telefon wlaczony, sluchawki w uszach... ;)

Sobota, 28 wrzesnia, zaczela sie sporo pozniej niz dni powszednie. Dla mnie i dzieciakow, bo malzonek oczywiscie pracowal. O godzinie 8 obudzila mnie Oreo, draca sie na schodach, wiec wstalam, wypuscilam ja, a potem stwierdzilam, ze poloze sie jeszcze. Na chwilke. "Chwilka" potrwala do 9:40, kiedy to zerwalam sie jak oparzona! ;) Kiedy wstalam, okazalo sie ze Bi juz przesiaduje na dole, choc przyznala, ze tez spala do 9. Nik oczywiscie nadal spal w najlepsze. Zrobilam sniadanie sobie i corce, a kiedy nadeszla 10:30, poszlam na gore obudzic syna, ale okazalo sie, ze juz nie spi. Przyszykowalam sniadanie i jemu, a potem przygotowalam ubrania, bo mielismy lekko napiety grafik. Akurat wychodzilismy, kiedy z roboty dotarl M. Szybko zamienilismy pare slow i pojechalam z Potworkami na kolejne zakupy ciuchowe. Jesli pamietacie, ostatnio Nik wrocil z tylko dwiema parami portek. Dodatkowo, z tych, ktore wydawalo mi sie, ze nadal pasuja, po zalozeniu na tylek niektore okazaly sie jednak krotkawe. Poniewaz chlodniejsze dni zblizaja sie wielkimi krokami, wiec wiedzialam ze nie moge odkladac zakupow zbyt dlugo. Poprzedni weekend odpadl ze wzgledu na kemping, ale w tym nic juz nie stalo na przeszkodzie. Bi byla oczywiscie cala podniecona, ale Nik jechal raczej zrezygnowany. Zaproponowalam mu, zeby zostal w chalupie, ale znow oznajmil, ze musi sam popatrzec co mu matka kupuje. ;) W sklepie Bi wlazla z zapalem na dzial dziewczecy, a na chlopiecy podazylam z Kokusiem. Moj syn oczywiscie chwytal z wieszakow portki, ktore podobaly mu sie kolorem i stylem i wrzucal do koszyka, zupelnie nie patrzac na rozmiar. Co prawda powiedzialam mu zeby bral na 14 lat, ale okazalo sie ze duzo zalezy od producenta i niektore modele byly dziwnie krotkie albo bardzo szerokie w pasie, gdzie Mlodszy to chudzina. A Nik oczywiscie, spodnie sruuu, do koszyka i juz go nie ma! Znow musialam szukac go po sklepie, zeby moc chociaz przylozyc mu portki do nog, bo o przymierzeniu nie bylo oczywiscie mowy... Bi, zupelne przeciwienstwo, sama chwycila kilka par jeansow oraz spodni dresowych, bo stwierdzila, ze potrzebuje czegos wygodnego po domu i luznego zeby zima narzucic na stroj kapielowy. Jesli sie zastanawiacie, 90% dzieciakow z druzyny po prostu naciaga spodnie na mokry stroj i tak jedzie do domu. :O W kazdym razie, panna wszystko rzetelnie przymierzala i cale szczescie, bo cos okazalo sie za ciasne, cos innego za krotkie, cos jeszcze niewygodne... Oprocz spodni, oboje chwycili bluzy z kapturem, ktore beda zakladac zamiast kurtek chyba do grudnia. ;) Nik znalazl tez elegancka koszule, ktora planuje zalozyc na swieta, a ktora jest na lat 16, ale dziwnie mala i pasuje mu jak ulal. ;) Mnie zas udalo sie chwycic kazdemu z nich po kurtce narciarskiej. To bylo super znalezisko, bo pamietalam, ze Nikowa byla rok temu na styk, zas Bi juz dwa lata temu wyrosla ze swojej, ale zadna jej nie podchodzila. Tym razem tez odrzucila wszystkie, ktore mialy jakikolwiek wzorek i chciala czarna, ale nie bylo jej rozmiaru. Ostatecznie wybrala calkowicie fioletowa, kiedy zapewnilam ja, ze po pierwsze, wiekszosc ludzi na stoku nosi raczej kolorowe stroje, po drugie, jesli bedzie jezdzic ze szkola, to wieczorami jest juz i tak ciemno, a po trzecie obiecalam ze kupie jej czarne spodnie (i tak potrzebuje wiekszych), wiec caly zestaw bedzie wygladal dosc neutralnie. Do domu wrocilismy wiec objuczeni i oblowieni (dzieciaki, bo dla siebie kupilam okragle 0 ;p) i wiekszosc zimowych zakupow mam z glowy.

Niezly stosik ;)

Pisze "wiekszosc", bo Bi wybrala kilka par jeansow oraz legginsow, ale tylko jedne spodnie dresowe. W ostatnich latach, tych ostatnich nie chciala w ogole zakladac, ale jak widac jej sie odmienia i teraz przebakuje cos, ze chcialaby dokupic jeszcze ze dwie pary. Tym razem moze jednak postawie na zakupy internetowe. :D Wpadlismy do domu o 14:35 i ponownie minelismy sie tylko w drzwiach z M., ktory jechal do spowiedzi. Mielismy czas zeby zjesc obiad i chwile odsapnac, wrocil malzonek, a chwile potem jechalismy do kosciola. Po powrocie w koncu dzieciaki mialy czas zeby pochwalic sie ojcu "zdobyczami". Nooo, bardziej Bi, bo Nik uparl sie zeby miec wglad na wybrane rzeczy, ale po fakcie juz mu zwisaly i powiewaly. ;) Przy okazji pokazalam M. kurtki narciarskie i rozmowa zeszla na szkolny klub narciarski. Ku naszemu zdumieniu, w tym roku zapisac sie do niego chce rowniez Bi. Kurtki mamy, ale wspomnialam, ze buty Kokusia rok temu byly tak na styk, wiec w tym na bank bedzie potrzebowal nowych i ze nie jestem pewna co z Bi, bo w zeszlym roku ani razu nie byla na stoku, wiec nie mam pojecia czy jej nadal pasuja. I tak, od slowa do slowa, wyciagnelismy caly sprzet ze schowka i dzieciaki zaczely przymierzanie.

Wszyscy mocuja sie z zapieciami
 

Bylismy w lekkim szoku, bo po dwoch latach, buty Bi nadal pasuja. Oczywiscie kupilismy je lekko na wyrost, ale to oznacza, ze stopa niewiele jej urosla od tamtego czasu. Zgodnie z moimi przewidywaniami, butow z zeszlego roku Mlodszy nie mogl nawet wcisnac. Dalismy mu przymierzyc te Starszej (o numer wieksze), zeby zorientowac sie mniej wiecej w rozmiarze, ale tez marudzil, ze go cisna. Okazuje sie, ze malzonka buciory sa o jeszcze rozmiar wieksze, wiec Nik przymierzyl jego i szczeki nam opadly, bo... pasuja. :O Az oskarzylam syna, ze wymysla, dopoki nie przylozyl swojej stopy do ojcowej i faktycznie - malzonka jest oczywiscie szersza i ogolnie "masywniejsza", ale na dlugosc sa takie same. Oznacza to, ze w rok Nikowa gira urosla o prawie dwa rozmiary. :O Butow narciarskich, bo nie jestem pewna jak to sie przeklada na zwykle obuwie. ;) Przy okazji sprawdzilismy narty, bo juz w zeszlym roku Mlodszy narzekal, ze chcialby dluzsze. Teraz jednak oznajmil, ze moze zostac przy starych, bo one maja z dwoch stron zaokraglone konce, wiec nadaja sie do sztuczek oraz jazdy tylem. Wiadomo, ze chlopcy marza tylko o wyglupach. ;) Pechowo dla niego jednak, wiazania w tych mniejszych nartach rozciagaja sie tylko do okreslonego rozmiaru i w butach M. juz ich nie dal rady zapiac. Bedziemy musieli wiec kupic mu nowe narty i kijki, bo te tez sa juz za krotkie. Bi poki co zostaje ze starymi butami (ktore zreszta byly w uzyciu moze 3 razy i wygladaja jak nowe) oraz nartami i chyba jest troche zazdrosna. Narty w sumie na upartego mozna by jej sprawic dluzsze, ale ze nie jezdzila od dwoch lat, to na nieco krotszych latwiej jej bedzie przypomniec sobie co i jak. :) Wieczorem Bi odrobila lekcje zeby miec spokoj w niedziele, ale Nik stwierdzil ze ma tylko jedna stone i mu sie nie chce. Wlasnie zabieralam sie za chlebek bananowy, kiedy corka spytala czy ona moze go zrobic. skonczylo sie tak, ze ja jej wszystko odmierzalam i podawalam, a ona wsypywala/wlewala i mieszala. Moze kiedys odwazy sie wziac po prostu przepis i przygotowac go od A do Z. ;)

W niedziele M. ponownie rano pracowal, a ja oraz Potworki spalismy do wypeku. Oreo darla sie na dole przed 7, wiec wpol spiaca zeszlam ja wypuscic, a potem wrocilam do lozka. Obudzilam sie o 9:15, ale lezalam pozniej, ziewajac, prawie do 10. Kiedy w koncu sie zwloklam, okazalo sie, ze Bi dopiero sie przeciaga, a Nik nadal spi jak zabity. Zeszlam na dol zrobic sniadanie sobie oraz corce i wypuscic Maye. Za to wpuscilam do domu kiciula, ktory najwyrazniej dosc mial buszowania po ogrodzie. Nie ma sie zreszta co dziwic, bo po kilku bardzo cieplych dniach, w niedziele bylo pochmurno, ponuro i w dodatku duzo chlodniej. Nawet po poludniu, temperatura doszla tylko do 18 stopni. Przed 11 poszlam obudzic Kokusia, ale tylko mruknal, ze nie wstaje i przekrecil sie na drugi bok. :D Napisalam do taty czy wpada na kawe i oczywiscie przyjechal. Z pracy wrocil M., ale jak zwykle znalazl sobie robote. Ten facet czasem nie wie jak sie relaksowac. ;) Tym razem otworzyl jeden ze schowkow w przyczepie, gdzie odkryl przerdzewiale sruby, wiec probowal je doczyscic lub wymienic. Dziadek dostal zapiekanke, bo jedna zostala z soboty, a potem ciasto bananowe i hektolitry kawy. ;) Niestety musialam go "pogonic" szybciej niz zwykle, bo ponownie ja i Potworki mielismy plany. Bi chciala sie znow spotkac z kolezankami, ale zaproponowalam, zeby zamiast lazic po galerii, wybraly jakies spokojniejsze miejsce, gdzie beda mogly posiedziec i pogadac. Panna przypomniala sobie o tej pracowni artystycznej, gdzie zabralam ja kiedys z okazji urodzin. Ostatecznie umowila sie tylko z jedna kolezanka, z ktora mocno zaprzyjaznily sie w zeszlym roku i dzwonia do siebie niemal codziennie, ale w tym roku w szkole rozdzielili je do zupelnie innych zespolow i praktycznie sie nie widuja. Kiedy Nik uslyszal gdzie zabieram siostre, stwierdzil, ze on tez chce, wiec pozegnalismy dziadka i pojechalismy w trojke. Z kolezanka Bi spotkalismy sie juz na miejscu, po czym jej mama stwierdzila, ze wraca do domu. Tez nie chcialam tam siedziec niczym nianka, wiec pokazalam Kokusiowi co i jak bo byl tam pierwszy raz, a potem wzielam od dzieciakow zamowienia na napoje (niedaleko jest kawiarnia z bubble tea) i pojechalam.

Bi z kolezanka - to co widac to jakas 1/6 calej sciany wylozonej roznorakimi pierdolkami do malowania...
 

Obrocenie zajelo mi znacznie dluzej niz przewidzialam, bo w kawiarni byl niespodziewany ruch i obawialam sie, ze dzieciaki skoncza zanim dojade. Niepotrzebnie. Nik juz wlasciwie skonczyl i tylko z nudow domalowywal na swoim kubku kropki. Kolezanka Bi nakladala druga warstwe na wzor na swojej donicy. Tylko Bi sie jak zwykle guzdrala. Miala prosciutki rysuneczek na kubku, ale wieki zajelo jej zeby go dokladnie pomalowac i dodac kolejna warstwe, a pozniej stwierdzila, ze domaluje jeszcze zielone kropy. ;) Ostatecznie, tak jak ostatnim razem, wszyscy na nia czekali.

"Artysci malarze" :D
 

Kolezanka zadzwonila po mame ze juz skoczyla i po chwili pojechaly, ale na szczescie w tym momencie Starsza tez juz kladla ostatnie poprawki. Zaraz obok jest miejsce z mrozonym jogurtem i Nik zrobil oczy kota ze Szreka, wiec zaszlismy jeszcze tam. Niestety, dzieciaki wypily wczesniej po sporym napoju, a teraz popychali to lodami i w polowie drogi Mlodszy oznajmil, ze mu niedobrze, a i Bi mruknela, ze chyba nie dokonczy. Ewidentnie sie przeslodzili. ;) Po powrocie zrobil sie wieczor, wiec Nik w koncu zasiadl do lekcji (po czym nie skonczyl bo sprawdzil grafik i nastepnego dnia nie mial matmy), a pozniej to wiadomo, kolacja, prysznice, itd. Kiedy rano budzilam Nika, mowilam zeby wstawal, bo wieczorem bedzie mu ciezko zasnac, ale nie sluchal. Wieczorem grzecznie zgasil swiatlo o 22:30, ale kiedy po 23 sama sie kladlam, odkrylam ze jeszcze nie spi. Przyznal, ze nie moze usnac i tyle czasu lezy i przewraca sie z boku na bok. Pieknie. "Dobrze" to wrozylo na pobudke do szkoly nastepnego dnia... ;)

Za to Bi spala juz w najlepsze, a w nogach jej lozka Oreo, ktora spojrzala na mnie z pretensja, ze swiece jej telefonem po oczach ;)

Okazalo sie, ze porzadne wyspanie sie w weekend pomoglo na tyle, ze w poniedzialek rano, pomimo ciemnego i mglistego poranka (i Kokusiowej niemoznosci zasniecia poprzedniego wieczora), wstawalo sie calkiem znosnie. Wyszykowalismy sie i dzieciaki pomaszerowaly na przystanek. Popatrzylam z daleka, rzucajac pileczke Mayi, po czym wrocilam do domu. Ranek uplynal na ogarnianiu poweekendowego chaosu, bo sporo bylam poza domem, wiec mniej mialam czasu na doprowadzanie wszystkiego do ladu. Wstawialam tez jedno pranie za drugim, bo trzeba bylo wyprac to co sie juz uzbieralo oraz stos nowych ciuchow. A w miedzyczasie oczywiscie przegladalam oferty pracy. :/ Dzieciaki wrocily ze szkoly, podalam im obiad, po czym niedlugo z pracy dojechal M. Nik koniecznie chcial przejechac sie na rowerze, a ze dni mamy jeszcze w miare dlugie, to zgodzilam sie, tylko przykazalam, ze ma zaraz wracac i siadac do lekcji, bo pozniej maja z Bi trening. To znaczy mieli miec, bo chwile pozniej dostalam maila, ze z powodu "nieprzewidzianych okolicznosci" musza odwolac wszystkie treningi. Razem z M. zgodnie stwierdzilismy, ze pewnie znow jakis dzieciak porzygal sie, albo zrobil dwojke do basenu. ;) Poprzedni glowny trener pisal bez ogrodek co sie stalo, teraz widze staraja sie byc bardziej dyplomatyczni. Nie widze jednak innego powodu gdzie odwolaliby wszystkie treningi bez podania logicznej przyczyny, czyli jakiejs awarii lub czegos w tym rodzaju. Potworki byly oczywiscie bardzo zadowolone z niespodziewanie wolnego wieczoru. Nik zamiast jednej przejazdzki, zaliczal jedna za druga, wpadajac tylko do domu zeby sie napic. W koncu pojechalam tez z nim do biblioteki, ktora co prawda byla zamknieta, ale wrzucilismy ksiazki do oddania przez specjalny wlot. Kiedy zaczelo sie sciemniac, zaczelam zaganianie Kokusia do lekcji. Bi twierdzila, ze nic nie ma i wierzylam jej, bo ona sama walczy o jak najlepsze stopnie. Nik oczywiscie powiedzial, ze zostalo mu tylko jedno zadanie z matematyki, ale tym razem stwierdzilam, ze musze jednak wziac sie za systematyczne sprawdzanie jego zadan. Cale szczescie, ze nauczyciele z jego zespolu zamieszczaja prace domowa oraz tematy daty klasowek na stronie szkoly. Okazalo sie, ze ma do oddania kilka dodatkowych prac oraz... klasowke z angielskiego, nastepnego dnia! :O Wszystkie prace niby oddal, ale ze klasowka ze slownictwa, wiec stwierdzilam, ze go przepytam. A kiedy szukal kartki ze slowami oraz ich definicjami, znalazl niedokonczone zadanie z nauk scislych, ktore do oddania bylo... w poprzedni wtorek! :O Mialam ochote go udusic! Dokonczyl je szybko i obiecal, ze odda nastepnego dnia. Przepytalam go wiec ze slow, gdzie 6 kojarzyl, ale 4 mu sie ciagle mylily. Trzeba mu jednak oddac, ze brzmialy podobnie. ;) Po polgodzinnych cwiczeniach nadal nie bylam pewna jak pojdzie mu ten quiz. ;) Pozniej zagonilam do pocwiczenia slowek z hiszpanskiego (bo nauczycielka napisala zeby cwiczyc), co na szczescie mogl zrobic na komputerze i zostalo mu tylko to zadanie z matmy, jedyne o ktorym pamietal. ;) Kiedy ja sleczalam nad slowkami jakbym sama nadal chodzila do szkoly, Oreo bawila sie w mysliwego. Najpierw zostawila przy schodach ryjowke i choc wiedzialam, ze sa malutkie, to nie wiedzialam, ze az tak. :O

To malenstwo mialo moze ze 3 cm (nie liczac ogona)!

Pozniej usilowala wejsc do domu z mysza w pyszczku, ale jej nie wpuscilam. I cale szczescie, bo kiedy upuscila mysz na progu, ta "ozyla" i uciekla w krzaki! :O A kot pogonil za nia oczywiscie. ;) Wieczorem, kiedy M. juz spal, a dzieciaki poszly do swoich pokoi, Oreo przeprosila sie ze swoja wieza, do ktorej nie wlazila od wczesnej wiosny. Troche jednak urosla i nie bardzo miesci sie w swoim domku. ;)

I pomyslec, ze jeszcze niedawno wlazila tam cala i zostawala jej kupa miejsca...

I zaczal sie pazdziernik... 

Wtorek rozpoczal sie jak zwykle pobudka i wyjsciem z dzieciakami na przystanek. Oni pojechali, a ja wrocilam do mojej nudnej codziennosci, czyli prania, zmywania, czyszczenia oraz gotowania obiadu. Dzien zlecial wiec baaardzo szybko i ani sie obejrzalam, a dzieciaki wrocily zadowolone do domu. Nik pochwalil mi sie, ze dostal dwie A oraz jedno B z raportu napisanego na nauki socjalne (mieli osobne oceny za kazda czesc). Za to zapomnial oddac tej pracy na nauki scisle, ktora byla do oddania tydzien wczesniej! :O Tego dnia zadne z Potworkow nie mialo zadanych lekcji, co zdarzylo sie chyba pierwszy raz od poczatku roku. To znaczy, Nik mial kolejnego dnia przemowienie na temat lektury (kazdy uczen mial 1 minute na wypowiedz), ale oswiadczyl, ze cwiczyl w szkole i umie ja doskonale. Coz, zobaczymy jaka mu wpadnie za to ocena. ;) Po szkole umowil sie z kumplem na rowery i krazyli miedzy naszym a jego osiedlem. Wpadl tez w ktoryms momencie po karte biblioteczna, bo stwierdzili, ze pojada do biblioteki (ktora znajduje sie niemal posrodku miedzy ich domami :p). Nik wrocil potem z wypozyczona gra oraz filmem. Zamiast jednak poczekac na czwartek, ktory mieli miec wolny, uprosil ojca zeby pozwolil mu obejrzec go juz tego dnia. Okazalo sie, ze Bi tez chciala obejrzec ten film (Maze runner - nie znam polskiego tytulu), wiec zasiedli w salonie, a M. stwierdzil, ze idzie spac. O 18:30. ;) Ja troche sie krzatalam, a potem usiadlam z dzieciakami na ostatnie pol godziny seansu. Kiedy film sie skonczyl, byla juz pora dla dzieciakow zeby zjadly kolacje i zaczely szykowac sie do spania.

W srode jak zwykle obudzilam sie wczesnie, ale jeszcze dolegiwalam w lozku, kiedy przyszla Oreo i miziala sie i obcierala, jakby chciala we mnie wsiaknac.

 

Nie moglam zrobic jej porzadnego zdjecia, bo caly czas wstawala, obracala sie, albo chociaz przekrecala glowe ;) 

Smieszne to stworzenie, bo w dzien czesto nawet nie daje sie poglaskac i cala sie ugina, albo siedzi pod kanapa zeby wszyscy dali jej swiety spokoj. Ale rano lubi sobie pomruczec i pougniatac czlowiekowi brzuch. ;) Niestety, dosc szybko musialam ja delikatnie przesunac (po czym i tak uciekla z pokoju), bo czas byl wstawac. Zebralismy sie z dzieciakami i poszli na autobus, ktory przyjechal o 7:23, czyli jakies 3 minuty wczesniej. Niby niewiele, ale kiedy stoi sie w porannym chlodzie, to robi roznice. I tak dobrze, ze jesien mamy w tym roku raczej sucha, wiec przynajmniej nie sterczy czlowiek w zacinajacym deszczu. Pewnie wszystko przed nami. ;) Dzieciaki pojechaly do szkoly, a ja wzielam sie za podlogi u gory, bo blagaly juz o odkurzenie i umycie. Potem oczywiscie jakies pomniejsze sprzatanko i przecieranko i trzeba bylo pomyslec o obiedzie. Na szczescie nadal mielismy zupe, wiec musialam dogotowac tylko makaron i gotowe. Sprawdzilam tez sobie najnowsze oceny dzieciakow. U Bi nauczyciele sa jacys malo aktywni i nic nowego sie nie pojawilo, za to u Kokusia szaleja. ;) Z angielskiego podciagnal sie jakims cudem na B, nawet pomimo, ze poprawke klasowki z pisowni duzymi literami napisal ponownie na... D. Zalamka z tym dzieckiem. Za to cwiczenie slownictwa przynioslo dobre rezultaty, bo dostal A+. Prosze, wystarczy troche powtorzyc. :) Z angielskiego wiec ocene (srednia na caly semestr, ktora oczywiscie moze sie jeszcze zmienic) poprawil, za to z nauk scislych spadl z A na B, bo z jednego z pisemnych raportow dostal A, B oraz C z roznych czesci. Z matmy z kolejnego testu dostal C-, choc z prac domowych nadal ma same A+. Siwych wlosow z nim dostane. ;) Mlodziez wrocila do domu cieszac ze maja jakby piatek, bowiem kolejnego dnia bylo Rosh Hashanna i szkoly w naszym miasteczku zamkniete. Kiciul rozszalal sie z polowaniem i zlapal tym razem wiewiorke ziemna. Jej pierwsza.

Wydaje sie, ze Bi uratowala stworzeniu zycie, bo pogonila kota, zabarykadowala chipmunk'a znalezionymi ceglowkami (zostawiajac szpary na tyle duze zeby mogl sie wymknac) i kolejnego dnia go nie bylo
 

Nik stwierdzil wiec, ze lekcje sobie odrobi w czwartek, a poki co chcial jechac (na rowerze) do biblioteki po kolejne czesci filmu z poprzedniego dnia. Bi najpierw chciala tez jechac, ale pozniej sprawdzila w katalogu, ze nie maja upatrzonej przez nia ksiazki, wiec zrezygnowala. Nie bardzo usmiechalo mi sie puszczac Kokusia samego, wiec zmusilam sie zeby dotrzymac mu towarzystwa. Pojechalismy, wypozyczyl sobie plyty i jeszcze dwie gry na dokladke, po czym wrocilismy do domu, gdzie niedlugo Potworki musialy szykowac sie na basen. Oczywiscie Bi marudzila, ze jej sie nie chce i dopytywala czy moze znow odwolali. A juz stanowczo oznajmila, ze poniewaz kolejny dzien jest wolny od szkoly, powinni miec tez wolne od plywania. Od tego tygodnia obydwie grupy srednio - zaawansowane (jedna byla bardziej zaawansowana niz druga :D) polaczyli w jedna, wiec zaczynali juz o 18. Fajnie byloby zeby tak zostalo, ale nie ma tak dobrze. W kazdej grupie odbywaja sie ewaluacje i pod koniec tygodnia maja dac rodzicom znac, do ktorej ich przenosza (lub nie). Potworki juz od dluzszego czasu powinny byc w grupie zaawansowanej (tylko nie chcieli), wiec podejrzewam, ze czekaja ich przenosiny. Wtedy niestety nie dosc, ze beda znow zaczynac o 18:30, to jeszcze trening bedzie sie konczyl o 20. :O Poki co, wlasnie w srode, trener wzial ich do osobnej linii i musieli plywac po 100 m kazdym stylem. Na trening pojechali z M., a ja w tym czasie spokojnie wzielam prysznic i dopilam kawke. Kiedy wrocili, pogonilam Nika pod prysznic, a potem uprosil zeby wlaczyc druga czesc filmu. Mlodziez wiec urzadzila sobie ponownie seans, a my z M. mielismy spokojna (choc glosna, bo tv ryczalo na caly regulator) chwile na rozmowe. Ostatnio niestety, jaki bysmy temat nie zaczeli, konczy sie na rozgryzaniu mojego poszukiwania pracy. Zadne z nas nie moze uwierzyc, ze szukam juz tyle czasu i nic... :/ W koncu malzonek poszedl spac, a ja obejrzalam z dzieciakami koncowke filmu. Po nim Nik oznajmil, ze tez sie polozy, bo jest zmeczony, ale Starsza jeszcze chwile pokrazyla, choc kiedy sama sie kladlam znow znalazlam ja spiaca przy zapalonym swietle.

Tym razem nie dosc, ze zapalone swiatlo, ze sluchawka w uchu u wlaczony telefon, ale nawet nie przebrana w pizame :O

Ja i dzieciaki moglismy wiec w czwartek pospac dluzej. Mnie przeszkodzila w tym nieco Oreo, ktora o 6:48 chodzila od pokoju do pokoju, pomrukujac i pomiaukujac, jakby chciala zawolac: "Pobudka spiochy!". Polprzytomna wstalam i poczlapalam na dol, wypuscic zmore. Ona pobiegla radosnie na ogrod, a ja ziewajac spowrotem do lozka. Na szczescie dosc szybko zasnelam ponownie, ale kiedy budzik zadzwonil o 8:30, wylaczylam go, przewrocilam sie na drugi bok i spalam dalej. O tej porze juz jednak nie spalam tak mocno, wiec slyszalam jak Bi zaczyna sie krecic, idzie do lazienki i w koncu schodzi na dol. Nik powiedzial, ze zbudzil sie o 9, ale dolegiwal w lozku. Ja zbudzilam sie na dobre o 9:40, ale zanim wstalam bylo krotko po 10. O dziwo Nik zrobil juz sobie platki na sniadanie, ale Bi - ksiezniczka, czekala az wstanie matka. ;) Nie moge jednak narzekac, bo zwykle jest odwortnie: Starsza wstaje do szkoly i sama przygotowuje sobie sniadanie, a Kokusia musze budzic i szykowac mu jedzenie. Dzien dzieciaki zaczely od trzeciej czesci filmu (sie wciagneli ;p), a ja w tym czasie sie umylam i ogarnelam kuchnie. Po filmie szybko zagonilam Nika do ubrania sie i pojechalismy do... fryzjera. Jego kudly juz naprawde prosily sie o strzyzenie, wiec postanowilam wykorzystac dzien wolny i zabrac go do salonu. Na dzien dobry zostalismy obszczekani, bowiem okazalo sie, ze wlasciciel zabiera do pracy pupilke. ;)

Psi patrol :D

Za to bylo dwoch fryzjerow, wiec Nik praktycznie od razu wskoczyl na fotel. Ku mojemu lekkiemu zmartwieniu, nie chcial porzadnego strzyzenia, tylko lekkie podciecie. Niestety, Mlodszy nieuchronnie wchodzi w wiek, gdzie zaczyna decydowac o swoim wygladzie.

Bardzo patryjotyczna peleryna :D
 

Jesli o wlosy chodzi, to przyznaje ze w dluzszych i tak mu ladniej, tyle ze jak mielismy ponad 4 miesiace miedzy cieciami, tak teraz pewnie bedzie musial tam wrocic za dwa. No i szczerze, to ledwie widze roznice we fryzurze. ;)

Przed - ktos nie mial ochoty na foty (co za rym!) :D

Po - troche porzadniej, a Mlodszy cieszy sie, ze grzywa zaslania mu pryszczochy na czole ;)
 

Poniewaz mieli wolne, Potworki probowaly sie zgadac ze znajomymi zeby spedzic razem czas, okazalo sie jednak, ze tylko Nikowi sie udalo. Po fryzjerze pedzilismy wiec do domu, bo za 15 minut mial przyjechac jego kolega. Dobrze, ze bylismy niecale 10 minut od domu. Faktycznie za moment na rowerze zjawil sie H., chlopaki zrobili sobie domowe pizze (bo Mlodszy nie jadl nic od sniadania), a potem juz troche grali na Playstation, troche jezdzili na rowerach, troche grali w kosza przed domem, a troche w miniaturowego w pokoju Kokusia. ;) Dobrze, ze byla piekna pogoda, 23 stopnie i mogli pobyc na swiezym powietrzu. Niech korzystaja poki nie ma jesiennej pluchy. Oreo nadal szalala z polowaniem i tym razem znow zlapala ptaszka, gnatcatcher, ktory nie ma (lub nie znalazlam) polskiej nazwy. Malzonek wrocil pozniej bo musial oddac samochod do warsztatu. Toyota wymieniala jakies czesci z modelu jego auta, a naprawa byla nie dosc, ze konieczna ze wzgledow bezpieczenstwa, ale tez darmowa. Zanim tam dojechal, oddal auto i podstawili mu zastepcze, do chalupy dotarl ponad godzine pozniej niz zwykle. Nie ma sie wiec co dziwic, ze nie chcialo mu sie jechac na silownie, szczegolnie, ze nadal byl lekko polamany po poprzednim dniu, a dzieciaki znow zaczynaly o 18. Pojechalam wiec z nimi ja, co zreszta wcale mi nie przeszkadzalo. :) O tej porze przez polowe treningu bylo zupelnie jasno na dworze, wiec moglam pomaszerowac wzdluz i wszerz parkingu. Dzieciaki tym razem odbebnily juz normalny trening.

Nik odplywa od scianki, a Bi sie przyglada
 

W najblizszych dniach mielismy sie dowiedziec do ktorych grup lub grupy ich przydziela. Widzialam jak glowny trener (w koncu sie upewnilam ktory to :D), sprawdzal innego chlopca i zapisywal potem cos na kartkach.

Bi wyglada jakby sie smiala, a tak naprawde to po prostu bierze gleboki oddech
 

Wrocilismy do domu akurat na kolacje dzieciakow i karmienie zwierzynca, co z jakiegos powodu, od pewnego czasu stalo sie moja dzialka. ;) Nik mial tego dnia odrobic lekcje, ale ze mial je tylko z matematyki, a po sprawdzeniu grafiku okazalo sie, ze jej w piatek nie ma, czywiscie sobie odpuscil. ;) Swoja droga dobija mnie ta 6-dniowa rotacja grafiku. Nie wiem w ogole co to za sens, choc nauczyciele przekonuja, ze dzieciaki szybko sie w tym lapia. Taaa... nie wszystkie. Bi rzeczywiscie momentalnie to ogarnela. Do dzis to ona podpowiada Kokusiowi jakie ma lekcje, bo sa one ponumerowane (oznaczone jako period 1, 2, 3, itd.). Nie wiem jak ona to zapamietuje, bo przez te numery i rotacje, taki np. lunch, jest codziennie o 10:30 (wiem, strasznie wczesnie!), ale czasem jest oznaczony jako period 3, a czasem period 6. :O Dodatkowo, sa przedmioty jak w-f, ktore czasem maja dwa razy w tygodniu, a czasem wcale. :O W kazdym razie Nik gubi sie w tym kompletnie, a ja nawet nie probuje ogarnac moim malym rozumkiem... ;)

Po dniu wolnym w srodku tygodnia, w piatek wstawalo sie... dziwnie. ;) Dzieciaki stwierdzily, ze czuja sie jakby byl poniedzialek. :) Do szkoly oczywiscie jechac im sie nie chcialo, ale pocieszalo, ze to jeden dzien i znow wolne. Oni odjechali, a ja wrocilam do domu wypic kawe, po czym wyruszylam na cotygodniowe zakupy. Po powrocie rozpakowalam zakupy i usiadlam przed kompem z kolejna kawa. Napisala do mnie jednak sasiadka, ktora w piatki pracuje z domu, ze chce sobie zrobic przerwe wczesnym popoludniem i pojsc na spacer. Poszlysmy wiec razem. :) Byly 24 stopnie i piekne slonce, wiec mialam spodenki i krotki rekawek. Jednoczesnie jednak liscie pomalu zaczynaja spadac z drzew, wiec smiesznie sie czulam szeleszczac klapkami wsrod kolorowego listowia. :D Wrocilam potem do chalupy i jak zwykle bylo do wstawienia pranie, zmywarka i tym podobne sprawy. Ani sie obejrzalam, a do chalupy dotarly dzieciaki. Tego dnia na szczescie nie musialam sie martwic o obiad, bo M. mial po pracy pojechac po pizze. Co prawda w czwartek tez na obiad byla "pizdusia", ale domowa, ale kupna, z naszej ulubionej pizzerii nikt nie pogardzi. ;) Wrocily Potworki i czekalismy na obiad. Niestety, M. pojechal oddac zastepcze auto i odebrac wlasne, wiec zeszlo mu nieco dluzej niz zwykle. W miedzyczasie stwierdzilysmy z Bi, ze wykapiemy psiura. W przyszlym tygodniu mam z Maya jechac do weta, a jest przykurzona, nie mowiac juz ze ostatnio skoczyly jej sie tabletki ( trzy dni temu wreszcie przyszly), wiec strasznie sie posikiwala i co chwila tylek oraz tylnie lapy miala mokre, fuj... Zreszta, nie lubie jej kapac w wannie, wiec zwykle robie to kiedy jeszcze jest ciepla pogoda. Coz, obie z Bi wyszlysmy z tej operacji mokrusienkie, ale pies zostal wyszorowany i pachnial tak, ze cale popoludnie wtulalam w nia co chwila nos. :D

Po kapieli oczywiscie zawziecie tarzala sie w trawie :D
 

Wrocil malzonek, zjedlismy pizze i reszta dnia uplynela Potworkom na elektronice, malzonkowi na kanapie, a mnie troche na relaksie, a troche na skladaniu prania i ogarnianiu domowej rzeczywistosci, jak zwykle. Aha. Przyszedl tez zapowiadany e-mail z druzyny plywackiej i zgodnie z naszymi przypuszczeniami Potworki maja byc przeniesione na najbardziej zaawansowanej grupy. Niestety, rownoczesnie pozmieniali troche godziny treningow i w wiekszosci dni beda je mieli od 18:45 do 20:15. :O Tragiczne godziny i malzonek od razu spytal czy moze zostawimy ich w slabszej grupie. ;) W zasadzie to bylabym sklonna, tyle ze wiem, ze na dluzsza mete przydadza im sie takie dluzsze i intensywniejsze treningi, specjalnie Bi, jesli faktycznie mysli o dolaczeniu do druzyny plywackiej w high school za rok. Co prawda z tego co sie dowiedzialam, ta druzyna jest bardzo duza i w zasadzie przyjmuja kazdego kto sie zglosi, ale fajnie by bylo zeby Starsza nie byla jednym z najwolniejszych zawodnikow. :D Nik ma dwa lata zeby zdecydowac czy chce plywac w szkole sredniej, ale jemu tez przyda sie lepsza forma. Im starsze dzieciaki, tym na zawodach plywaja w dluzszych wyscigach, wiec trzeba byc naprawde wytrzymalym zeby zajac dobre miejsce. W kazdym razie, ani M. ani Potworki nie sa zadowolone z przenosin, choc dla nas - rodzicow to akurat nie jest nic takiego, bo mamy tak blisko, ze w zasadzie M. moze ich zawozic, cwiczyc chwile i wracac do domu, a ja potem po nich pojade...

Posta konczylam pisac z takim uroczym towarzystwem przy boku :)

Milego weekendu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz