Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 18 października 2024

Polowa miesiaca za nami

W piatek, kladac sie spac, zastalam oczywiscie znajomy widok:

W pokoju wlaczone najmocniejsze swiatlo, sluchawka w uchu, telefon zaplatany w koldre, wlosy nie rozpuszczone, nie przebrana w pizame...

Sobota, 12 pazdziernika oznaczala nieco dluzsze spanie, choc nie tak jak w ostatnie weekendy. Budzik zadzwonil mi o 8:30 i choc potem jeszcze chwile sie wylegiwalam, to dosc szybko musialam sie zwlec. Kiedy wyszlam z sypialni, okazalo sie, ze Bi wlasnie siada na lozku i tylko Kokusia musialam obudzic. W poprzedni wieczor kazalam mu isc spac, ale najwyrazniej mnie nie posluchal, bo w sobote rano nie mogl sie dobudzic. Kiedy poszlam na dol robic sniadanie, zdazyl w tym czasie ponownie zasnac i musialam ostrzej krzyknac zeby w koncu wstal. Malzonek mial wolne, ale wstal juz przed 5 rano, bo Oreo przylazla do naszego lozka, lazila nam po nogach i nad glowa, mruczac na calego. Mnie to nie przeszkadzalo w dalszym spaniu, ale M. sie obudzil i juz nie mogl zasnac. Lezal sobie na kanapie, ale kiedy ja z dzieciakami powstawalismy, ubral dresy i ruszyl na marsz po osiedlu. My zreszta tez dlugo w domu nie zabawilismy, bo na 10 jechalismy do tego klubu nad jeziorem, gdzie tego dnia odbywaly sie zajecia na sciance wspinaczkowej. Poniewaz Kokusia ledwie dobudzilam, wiec mielismy oczywiscie poslizg czasowy i dojechalismy do bramki wjazdowej minute po czasie. Spytalam pana czy wie gdzie znajduje sie owa scianka, bo tyle juz razy bylam w tym klubie, a nigdy jej na oczy nie widzialam, tylko z mapy kojarzylam mniej wiecej kierunek. Pan zapewnil zebym sie nie martwila, bo wszyscy spotykaja sie pod jednym z budynkow. Taaa... Nikogo nie bylo, tylko z daleka mignelo nam kilka osob wchodzacych do lasu. Podazylismy wiec w kierunku ktory wydawal mi sie prawidlowy, choc Nik zapewnial mnie, ze przejezdzal tamtedy z klubem rowerowym i zadnej scianki nie widzial. Suuuper... Z daleka migotaly na szlaku jakies osoby, wiec szlam dalej, planujac zapytac ich czy nie wiedza gdzie mozemy znalezc wysoka na ponad 9 m strukture. Przeciez nie jest to cos, co mozna tak sobie zgubic. ;) Kiedy sie jednak zblizalismy, okazalo sie, ze te osoby akurat doszly pod scianke. Trzeba przyznac, ze drewniana konstrukcja swietnie sie kamufluje wsrod drzew. Okazalo sie, ze Nik z grupa rowerowa wyjechal z jednej ze sciezek i kompletnie wieze ominal, majac ja moze 5 m od siebie. :D No dobrze. To jak juz znalezlismy miejsce wspinania, dzieciaki musialy podpiac uprzeze i mialy 2 godziny zabawy. Zastanawialam sie wczesniej po co az tak dlugo, ale okazalo sie to konieczne. Mozna bylo zapisac maksymalnie 30 osob, ale ostatecznie dzieciakow bylo kilkanascioro. Scianka ma 4 strony, a na kazdej mogla sie wspinac tylko jedna osoba, wiec bylo sporo czekania.

Nik podjal sie najtrudniejszej strony (wyzej byla przeszkoda, gdzie trzeba bylo zawisnac), ale wymiekl ;)
 

Jedna strona miala scianke tak do 2/3 wysokosci, jedna do samej gory, a z trzeciej byly wypusty, w tym jeden, poktorym trzeba sie bylo wspiac praktycznie zwisajac plecami w dol. Chyba zadne dziecko tego nie pokonalo. ;)

Na nizsza scianke, bez trudu wspiely sie oba Potworki. Wyzszej (chyba) nie podolali
 

Z czwartej strony wspinaczka byla na siatce i tam na gorze bylo wejscie na platforme, z ktorej zjezdzalo sie na linie. Po wyprobowaniu wszystkich stron, wiekszosc dzieciakow ustawila sie do zjazdu. :)

Bi wlasnie jako pierwsza dotarla na platforme
 

Tam tez zrobil sie niezly zator, bo zjezdzali pojedynczo, ale na koncu pracownik podstawial im drabinke do zejscia, odpinal linke, po czym dopinal ja do drugiej, dluzszej, za pomoca ktorej dzieciak musial przyciagnac ja spowrotem pod wieze. Wszystko to oczywiscie sporo trwalo, szczegolnie, ze po "odprowadzeniu" linki do zjazdu, kazde dziecko musialo potem przeniesc ta dluzsza do pana od drabiny, a dziewczyna z wiezy puszczala kolejne dziecko dopiero jak na drugim koncu zjazdu wszystko bedzie gotowe. Taka troche glupiego robota, bo powinni (wedlu mnie ;P) miec kilka linek i system ich transportu, bo jedne dzieciaki z ta linka biegly, a inne szly sobie spacerkiem.

Nik skacze (w przepasc). Zeby zjechac, dzieciaki musialy sie odbic od stoleczka na brzegu platformy i przed pierwszym razem Mlodszy tak dlugo tam stal i przebieral nozkami, ze myslalam iz stchorzy :D
 

Niespodziewanie Potworki wpadly tam na mlodsza sasiadke, wiec mialy towarzystwo. I dobrze, bo poza ich trojka, byl jeszcze jeden okolo 10-letni chlopiec, a reszta to byly maluchy na oko 5-6-letnie. Pod koniec pierwszej godziny, stwierdzilam ze podjade do pobliskiego Dunkin' Donuts, po kawe i napoje dla dzieciakow, jako taki deser. Bylo bardzo cieplo, bo 21 stopni i choc wial spory wiatr wiec w cieniu chlodniej, to mlodziez byla aktywna, wiec wiadomo ze chcialo im sie pic. Z domu wzieli oczywiscie wode, ale Nik juz od kilu dni pytal o ten napoj, a ze nudzilo mi sie tam chodzac w kolko pod wieza, wiec pojechalam im kupic i przy okazji wzielam tez jeden dla malej sasiadki. :) Wrocilam akurat kiedy obydwa Potworki czekaly znow w kolejce do zjazdu. Pierwsza zjechala Bi, ale potem stwierdzila, ze bola ja rece i jest zmeczona, wiec nie chce sie wiecej wspinac.

Starsza pedzi wsrod drzew
 

Pokrecila sie wiec naokolo i pospacerowala zerkajac w telefon, bo Nik mial przed soba kilka osob, musielismy wiec na niego poczekac. Ostatecznie, kiedy zjechal byla 11:56 i pracownicy odpinali uprzeze dzieciom ktore byly juz na dole.

 

Nik, nad glowami rodzicow, gdzies w polowie zjazdu

Potworki chwile jeszcze pokrazyly po lesie z sasiadka, wyprobowujac rozne konstrukcje. Klub ma bowiem latem polkolonie, gdzie przez wiekszosc dnia dzieciarnia ma zabawy i gry w lesie. Teraz te "zabawki" leza porzucone, chyba ze akurat ktos wybierze sie na spacer i smarkateria dojrzy je wsrod drzew.

To bylo cos jak rownowaznia
 

Potworkom takie zabawy dosc szybko sie znudzily, wiec ruszylismy na parking, ale nie wracalismy od razu do chalupy. Poprzedniego wieczora dostalam w koncu sms'a z tego artystycznego studia, ze malowidla dzieciakow sa gotowe do odebrania. No wreszcie! W regulaminie jest, ze powinny byc wypalone i polakierowane w 7-10 dnia, ostatnio dostalismy je po raptem kilku dniach, a teraz po niemal 2 tygodniach. :/ Najwazniejsze jednak, ze w koncu moglismy po nie podjechac. Bi jest swoim dzielem zachwycona, Nik... nie bardzo. ;) W zasadzie nie wiem dlaczego, bo wyglada tak jak sobie zaplanowal, nie mam wiec pojecia skad nagle nos na kwinte...

Prosze o usmiech, a dostaje cos takiego...

Wrocilismy do domu i jak ostatnio w soboty, zjedlismy obiad, odpoczelismy, a potem przyszla pora zeby jechac do kosciola. Po mszy wiekszosc rodziny leciuchowala, a ja wstawilam pranie i upieklam babke na oleju. Nik ostatnio pytal czy upieke "to biale ciasto z czarnym" (coz za obrazowy opis! :D), a ze znam jego upodobnia do deserow, wiec na szczescie wiedzialam, o ktore mu chodzi. ;) Akurat wyjatkowo nie mialam przejrzalych bananow, wiec i tak musialam wymyslic cos innego. A wieczorem Oreo, miala dobra passe jesli chodzi o polowania. Najpierw przyniosla nam "prezent".

Nie wiem czy nie macie juz dosc zdjec "zdechlaczkow" :D

Tuz przed spaniem chcialam wpuscic ja do chalupy, a tymczasem przyszla z kolejna mysza, tyle ze ta puscila przed drzwiami i bawila sie w ponowne lapanie "zabaweczki".

Zdjecie kiepskie, bo zarowno kot, jak i mysz, byli w ruchu, ale to male obok nozki od krzesla, to mysza

W niedziele moglismy juz spac do oporu, ale Potworki i tak wstaly o calkiem rozsadnej porze. U Bi to zadna niespodzianka, ale zeby Mlodszy zrywal sie o 9:30 to szok. :D Mielismy tylko 13 stopni, wiec caly dzien okazal sie baaardzo leniwy, bo nikomu nie chcialo sie wysciubiac nosa z chalupy. Tylko M. pojechal do roboty oczywiscie, ale w domu byl juz po 11. Jak to w niedziele, na kawe przyjechal moj tata. Posiedzielismy, a z nami Nik, ktory caly czas wyglupial sie i wiercil jakby mial owsiki. Nie mowiac juz o tym, ze co ukroilam dziadkowi ciasta, to on sie podlaczal. Tak naprawde to tak sie do niego przyssal, ze cala babka zniknela do wieczora. To chyba jakis rekord. :O Po odjezdzie mojego taty to juz takie tam zwykle sprawy jak wstawienie kolejnego prania, ogarniecie zmywania i troche seansu przed tv. A wieczorem, kiedy M. wybieral sie juz do snu, Potworki chcialy obejrzec kolejna czesc Harrego Pottera. Na szczescie mogli sobie siedziec do pozna, bo kolejnego dnia mieli wolne od szkoly. 

Poniedzialek zaczal sie wiec pozniej niz zwykle, choc Nik sam sie obudzil tuz po 9. O Bi w ogole nie wspominam, bo ona wstaje wczesnie, wolne czy nie. ;) Tego dnia byl Columbus Day, wiec dzieciarnia w calej Hameryce leniuchowala. :) Poczatkowo mialam pomysl zeby zabrac Nika na ten jesienny festyn, na ktory jezdzimy co roku, ale ranek byl pochmurny, ponury i nawet chwile popadalo. Niby po poludniu mialo sie zrobic 17 stopni, ale gwarancji nie bylo, a ze mocno wialo, wiec odczuwalna temperatura byla i tak nizsza. Sam kawaler stwierdzil, ze w taka pogode woli posiedziec w domu. Tego dnia jechala tam moja znajoma z kolezanka Bi, ale napisala ze bedzie tam z jeszcze inna kolezanka i jej corkami. Starsza wiec skrzywila sie, ze mialaby sie "dzielic" kumpelka i nie chciala jechac. Dzien zaczeli wiec od kolejnego seansu Pottera, bo nadal mieli dwie ostatnie czesci do obejrzenia. To "siedzenie w domu" i tak Kokusiowi nie do konca wyszlo, bo przy okazji wolnego od szkoly, wymyslili z Bi zeby pojechac na lunch do Taco Bell. Probowalam namowic ich na cos innego, bo jak juz chcieli fast food, to naokolo jest kupa takich miejsc, niektorych nieco mniej "fastfoodowych". ;) Uparli sie jednak na ta pseudo meksykanszczyzne. Pojechalismy wiec, a wracajac nieco zboczylismy po bubble tea. Nik tym razem wzial klasyczna, ale bez tapioki. Czyli mial bubble tea, bez "bubble". :D

Zadowoleni bo dlugi weekend ;)

Wrocilismy do domu i dzien uplywal Potworkom na zwyczajnym leniuchowaniu, a ja sprzatalam i gotowalam. Zrobilam cos, czego nie jedlismy juz kilka lat, bo mlodziez kiedys strasznie przed tym protestowala, czyli... meatloaf. Nie wiem jak to sie zwie po polsku; to taka pieczen, ale z mielonego miesa. Zobaczymy, czy tym razem dzieciaki beda ja jadly, bo jednak dorastaja i smaki im sie zmieniaja... Wrocil M. i tak sobie krecilismy sie po chalupie. Potwory oczywiscie upieraly sie, ze skoro maja wolne, to nie chca jechac na trening. Poniewaz mieli wolne rowniez we wtorek, a w srode Nik mial miec klub rowerowy, wiec wiadomo bylo, ze tez nie bedzie chcial jechac, dalismy im wybor: albo pojada w poniedzialek, albo nastepnego dnia, ale w jeden dzien musza. Mlodszy szybko zdecydowal o tym pierwszym, Bi chwile sie jeszcze dasala, ale ostatecznie tez sie zdecydowala. Tego dnia zaczynali juz w grupie zaawansowanej, wiec trening mieli dopiero na 18:45 i niestety M. stwierdzil, ze nie chce mu sie na silownie. Treningi dzieciaki beda teraz mialy po poltorej godziny, wiec zawiozl ich i wrocil do domu. Mieli konczyc o 20:15, a malzonek chcial juz o tej porze byc w lozku, wiec jechalam po nich ja. Pojechalam troche wczesniej zeby jeszcze popatrzec jak im idzie, tymczasem byla 20:05, patrze, a wiekszosc dzieciakow wychodzi z wody. :O

Po lewej dziewczyny sciagaja z ulga czepki, po prawej chlopaki z rowna ulga rzucaja deski
 

Okazalo sie, ze na koniec mieli jakies cwiczenie i kto skonczyl, mogl isc. Wrocilismy do chalupy i dzieciaki znow chcialy zeby wlaczyc im Harrego Pottera. Nie bardzo chcialam, bo wiedzialam, ze spedza w salonie calutki wieczor i figa z mojego spokojnego relaksu, nie mowiac juz o tym, ze pojda spac i jakiejs nieboskiej godzinie. Ostatecznie jednak sie zgodzilam, bo to w koncu ostatnia czesc, no i nastepnego ranka mogli pospac.

We wtorek wszyscy poza malzonkiem mogli sie wyspac. Nawet Oreo przylazla miauczec dopiero przed 9 i w dodatku pozniej wskoczyla na lozko, obcierala sie i miziala, po czym polozyla na koldrze i uciela drzemke w sloncu.

Slodziak
 

Tego ranka Potworki nie mialy juz filmu do obejrzenia, wiec caly ranek i czesc popoludnia snuly sie bez celu. Mielismy tylko 13 stopni przy polnocnym wietrze, wiec odczuwalna temperatura wyniosla ledwie 9. Zaszylismy sie wiec z cieplym domku, przynajmniej na ten ranek. Bi napisala do kolezanki - sasiadki, ale ta dopiero pod wieczor odpisala, ze przeprasza, bo miala duzo zadane z dodatkowej matematyki. Chodzi ona do instytucji zwanej RSM (Russian School of Math), ktora ma za zadanie zrobienia z dzieciakow geniuszy matematycznych. ;) Nie wiem czy ze wszystkimi sie udaje, ale zdecydowana wiekszosc mlodziezy, ktora do niej uczeszcza, nie ma potem zadnych problemow ze szkolna matma. To wlasnie przez ta placowke nauczycielka Bi z zeszlego roku stwierdzila, ze Starsza nie nadaje sie na zaawansowana matematyke; wiekszosc klasy bowiem uczeszczala do RSM, wiec potem w szkole nie bylo ich czego uczyc. Tak czy siak, dzieciaki chodza tam raz w tygodniu gdzie tluka zadanie za zadaniem, ale potem podobno maja baaardzo duzo cwiczen do przeliczenia w domu. Z tego co mowili mi rozni rodzice, ma to w dzieciakach wycwiczyc takie liczenie z automatu - bez zastanawiania sie. Coz, Potworki nie daja sie namowic, wiec nie sprawdze czy z kazdego dziecka da sie zrobic Einstein'a. :D Nik mial nieco wiecej szczescia, bo umowil sie z kolegami z sasiednich osiedli na wspolny spacer. Mieli przejsc trase, ktora planuja wziac na Halloween. Bo tak, moi drodzy, Potworki nieuchronnie dorastaja i w tym roku plan maja taki, ze Bi trzeba bedzie zawiezc do kolezanki, gdzie rusza na jej osiedle, zas Mlodszy ma chodzic z kolegami po naszym i ich osiedlach. Nie wiem jak oni planuja zaliczyc wszystkie trzy, bo zwykle przejscie tylko naszego zajmuje prawie 2 godziny... W kazdym razie, z trzech chlopcow, dwoch sie wykruszylo z wtorkowego spaceru i zostali tylko Nik i jego najlepszy kumpel. Nie przejeli sie jednak zbytnio, bo lazili w te i nazad; do kolegi po jego psa, z tym psiakiem do nas, potem spowrotem do kolegi odprowadzic psa, po czym znow do nas zeby pograc na Playstation. Przed jego wyjsciem Potworki przygotowaly sobie domowe pizze, bo absolutnie nie zgodzilam sie puscic syna na glodniaka.

Nik ma mine jakby zobaczyl ducha, ale nie dajcie sie zwiesc, zrobil ja celowo ;)

Stanowczo tez nakazalam Mlodszemu zalozyc dlugie spodnie. Troche bylo przewracania oczami, ale potem przychodzil z podworka rumiany jak jakbluszko i juz na temat spodni i bluzy nie protestowal. Choc nie dziwie sie poczatkowemu oporowi, bo ulica przejechalo nam na rowerach kilku mlodocianych gagatkow i mieli krotkie spodenki. :O Jak juz wspomnialam o Halloween, to pokaze Wam kostium Kokusia, bo akurat przyszedl. Chlopaki przescigaja sie w konkursie na najzabawniejsze przebranie. Z tego co kojarze, jeden ma byc hot-dogiem, drugi wiekim, nadmuchiwanym kurczakiem, a Nik wymyslil sobie cos takiego:

Padlam! :D

Dla kontrastu, Bi i jej kolezanka chca sie przebrac za cienie i maja po prostu ubrac sie cale na czarno. ;) Co prawda powiedzialam, ze jak dla mnie 13-latki nie powinny juz chodzic po chalupach, ale oba Potworki oznajmily, ze chyba oszalalam, bo po pierwsze chodza nawet starsze nastolatki (coz, prawda...) i kto by przepuscil okazje na darmowe cukierki. No tak, glupia ja. :D Z pracy wrocil M. z zamiarem zabrania Kokusia po narty, bo znalazl gdzies niezla oferte za uzywane. Ostatecznie jednak okazalo sie, ze nawigacja pokazala ponad 40 minut jazdy, ktora caly czas sie przedluzala bo na autostradzie byl wypadek, a dodatkowo w wiazania najprawdopodobiej nie weszlyby buty Nika. Niestety, im krotsze narty, tym wiazania maja na mniejsze buty. Przy rozmiarze nogi Mlodszego, bedzie musial najprawdopodobnie kupic sprzet siegajacy mu czola zeby wpiac dawne buciska M. No to malzonek szuka dalej, a na szczescie mamy jeszcze ponad dwa miesiace do klubu narciarskiego. Popoludnie i wieczor minely wiec juz spokojnie. Przypomnialam Potworkom, ze wspominali cos o pracy domowej. Niestety, nauczyciele z ich szkoly zadaja ja nawet na dlugi weekend. Bi oswiadczyla, ze odrobila ja w niedziele i jej wierze, choc nie widzialam. ;) Nik zabral sie za zadania z matematyki, po czym poszedl po rozum do glowy, sprawdzil grafik i kiedy okazalo sie, ze ta ma dopiero w czwartek, predko ja porzucil, mimo ze przekonywalam zeby juz skonczyl i mial z glowy. ;) Wieczorem Mlodszy wymyslil ze chce obejrzec jeszcze raz jedna z czesci Pottera, ale tym razem powiedzialam, ze nie ma mowy. Kiedy wpadl na ten pomysl dochodzila juz 20, a nie chcialam zeby szedl spac o 23, bo w koncu skonczyla sie laba i kolejnego dnia szli juz do szkoly. Za to wieczorem przepal nam kiciul. Nik wypuscil go w ktoryms momencie na dwor i potem nawolywalam, stukalam w miseczke (co zwykle natychmiast zwabia ja do chalupy) i nic... Az sprawdzilam garaz, bo wczesniej M. wychodzil i myslalm, ze moze sie do niego zakradla. Poszlam poczytac Kokusiowi, po czym znow wyszlam zawolac kota. Nic. Minela godzina i ponownie wyszlam walac widelcem w miseczke. Az zaczelam sie zastanawiac czy malzonek nie zamknal jej niechcacy w szopce. Oreo, jak to kot, przemyka sie obok na cichych lapkach i nieraz pojawia sie i znika niczym maly duch. ;) Bylo jednak ciemno i zimno, a ja mialam wlosy wilgotne po kapieli, wiec stwierdzilam, ze w razie czego, nocka w szopce jej nie zabije. ;) Zanim polozylam sie spac, wypuscilam Maye i (bez wiekszych nadziei) ponownie zawolalam kiciula. I w koncu przyszla i to z takim entuzjazmem, ze przeciskala sie w drzwiach zeby wejsc szybciej niz psiur. :D Nie wiem gdzie byla, ale wyraznie byla steskniona. Albo zmarznieta, bo mialy byc tylko 3 stopnie i temperatura gwaltownie spadala. 

Aha. Tego ranka dostalam telefon od weterynarza, ze wszystkie wyniki Mayi wyszly w normie i nie widac przyczyny dla ktorej mialaby popuszczac nawet po tabletkach. Zgodnie z nasza srodowa rozmowa, weterynarz polecila wiec zebym zamowila mniejsza dawke tabletek, ale podawala je dwa razy dziennie. Pechowo jednak powiedziala, ze nie moga internetowo zatwierdzic recepty z tej apteki, z ktorej dotychczas je zamawialam. No oczywiscie. :/ Sprobowalam wiec ta, z ktorej biore kropelki na robaki dla kota. Powpisywalam wszystkie dane, numer karty kredytowej i... wyskoczylo mi ze moj wet wymagaja przeslania im normalnej, papierowej recepty. Nosz kurna, przeciez o to mi chodzilo zeby tam juz nie jezdzic!!! :/ W koncu u trzeciej sie udalo, ale przyslali wiadomosc, ze skontaktowali sie z wetem zeby potwierdzic recepte i... nic. :O

W srode nastapil koniec laby i Potworki musialy wyruszyc do szkoly. Oczywiscie entuzjazm byl na poziomie -10 i Bi jeczala, ze jej sie nie chce. :D Wyszlam z nimi na autobus, choc liscie z drzew masowo opadaja i czekam az bede widziala przystanek z okna. Z samego ranka nie bylo wiatru, wiec mimo 3 stopni, bylo calkiem znosnie. Porzucalam psu pileczke, a kiedy dzieciaki odjechaly, wrocilam do ciepelka. Zadzwonilam do siorki, bo przypomnialo mi sie, ze kolejnego dnia wylatywali do Hiszpani, zlozylam podanie o prace (ech...) i ogolnie snulam sie, sprzatajac kuchnie, wstawiajac zmywarke, myjac co trzeba recznie, itd. Jakos brakowalo mi motywacji do konkretniejszych dzialan, moze przez to, ze po 4 dniach z Potworkami (przy ktorych w domu panuje oczywiscie duzo wiekszy chaos) w koncu mialam chalupe dla siebie i zadziwila mnie panujaca w niej cisza. ;) Dzieciaki wrocily ze szkoly, podalam im rosol i Bi miala reszte dnia relaks, zas Nik chwile odpoczynku, po czym trzeba sie bylo zbierac na wypad z klubem rowerowym. Pechowo M. musial po pracy pojechac zalatwic sprawe i zeszlo mu dluzej niz przewidzial, musialam wiec zabrac Kokusia (wraz z rowerem) moim autem. Na szczescie dzien wczesniej przewidzielismy taka mozliwosc, wiec malzonek zapakowal mi pojazd syna do samochodu. Zeby to osiagnac, trzeba bylo zlozyc nie tylko trzeci rzad siedzen, ale maksymalnie przesunac i obnizyc oparcia srodkowym fotelom. Najwazniejsze jednak, ze po lekkim "tetrisie" wszedl. ;)

Robilam fote zeby pamietac jak dokladnie rower wszedl, a ktos mi sie wcisnal w kadr ;)
 

Gdyby sie nie udalo, planowalam pojechac z Kokusiem po prostu na rowerach. To tylko niecale 4 km i okolo 11 minut, ale niestety przez wieksza czesc trasy wzdluz bardzo ruchliwych ulic bez chodnikow. Troche mi ulzylo, ze moge sie zabrac jednak autem, tym bardziej, ze mielismy 12 stopni przy duzym wietrze, wiec nizszej odczuwalnej. Szczerze to jak dla mnie za zimno bylo na jazde na rowerze przez godzine, choc Nik powiedzial potem, ze prawie caly czas jechali przez las, gdzie od wiatru oslanialy ich drzewa.

Zbiorka
 

Po krotkiej zbiorce gromada odjechala wiec, a zmarznieci rodzice w wiekszosci wrocili do samochodow. Tak naprawde tylko ja oraz trzy inne mamy ruszyly na spacer, jedna dlatego, ze miala ze soba mlodsze dziecko, wiec musiala je jakos zabawic.

Kolory o tej porze roku, zapieraja dech w piersiach
 

Musze przyznac, ze na sloncu bylo bardzo przyjemnie, nawet pomimo chlodnej bryzy. W cieniu jednak az prosilo o kurtke. Klub byl tego dnia prawie zupelnie opustoszaly. Nawet druzyna wioslarska ze szkoly sredniej, zamiasr wyplynac na jezioro, cwiczyla na sucho, na brzegu. Pospacerowalam, posiedzialam troche na sloncu na laweczce i bujanym fotelu z widokiem na jezioro i podziwialam jesienna przyrode. Napotkalam stado indykow grzebiacych w naslonecznionej trawie. Byla 17:05 i szykowalam sie na ostatnie male koleczko, kiedy uslyszalam pokrzykiwania wracajacych chlopakow. Powinni jezdzic do 17:15, ale juz drugi raz pod rzad wrocili wczesniej. Szkoda, bo jak rozmawialam z innymi rodzicami, wszyscy liczylismy, ze mlodziez wroci wyrabana, tymczasem Nik potem mi w domu jeszcze skakal niczym pileczka. ;) Malzonek mial przyjechac odebrac rower syna, bo na jego pake jednak latwiej go wrzucic, ale utknal i musialam sama wpakowac go ponownie do siebie. Udalo sie po kilku probach, bo jednak nie mam tyle sily co M. i nawet przy pomocy Kokusia nie bylo mi latwo go ustawic, bo wchodzi tylko pod konkretym kontem i to na styk. Wrocilismy do chalupy, a malzonek dotarl dopiero po polgodzinie. Szybko przyszykowalam Nikowi cos do jedzenia, bo po jezdzie na swiezym powietrzu byl glodny jak wilk, a potem Potworki musialy sie zabrac za lekcje. Co prawda Bi miala czas juz wczesniej, ale nie wiem na co czekala. Odrobili co trzeba i Nikowi przypomnialo sie o Potterze. Poniewaz malzonek i tak wybieral sie juz pod prysznic i do spania, wiec szybko wlaczylam dzieciakom film zeby przynajmniej skonczyli wczesniej i poszli spac o normalnej porze. Wieczorem Oreo przyniosla pod drzwi kolejnego ptaszka. Byl dosc "zmasakrowany" i myslalam, ze znalazla gdzies juz zdechle truchelko, ale rano w kacie pod drzwiami odkrylam kupke pior. Niestety wiec kot, kocim zwyczajem, najwyrazniej sie swoja zdobycza "bawila". :/

Czwartek to ponownie wczesna pobudka, a jeszcze mialam taki przerywany sen. Najpier M. wstajac (przed 3 nad ranem) upuscil telefon, ktory rabnal o podloge tak, ze az usiadlam na lozku nie wiedzac co sie dzieje. Lezalam pozniej, serce mi telepalo i nie wiedzialam czy ponownie zasne. :D Dwie godziny pozniej zbudzilo mnie skrzypniecie podlogi. Znow sie zerwalam (jakas nerwowa jestem) i nasluchiwalam co sie dzieje, bo nadal ciemnica, wiec kto lazi po domu? Nic wiecej nie uslyszalam, a zegarek pokazal 5:17. Podejrzewam, ze Oreo musiala stanac na jakas pechowa deske, bo zwykle kot przemieszcza sie bezszelestnie. ;) Jakby tego bylo malo, tuz po 6 obudzily mnie... sms'y! Co prawda glos mialam wylaczony, ale takie bzyk-bzyk wibracji i tak mnie obudzilo! Pisalam dzien wczesniej do kolezanki i dopiero tego ranka odpisala, ale jak to ona, zamiast jednej wiadomosci, szesc! A telefon bzyczy i bzyczy! Po tym juz wlasciwie spania nie bylo, wiec wstalam bez humoru. ;) Na szczescie dzieciaki sie w miare sprawnie wyszykowaly i obylo sie bez klotni. Mielismy tylko 1 stopien, wiec namawialam Potworki zeby zalozyly te grube kurtko - bluzy, ktore nosily zeszlej zimy. Uparli sie, ze wystarcza im zwykle bluzy, choc po wyjsciu z domu szybko zalozyli na glowy kaptury. ;) Po poludniu temperatura miala podskoczyc do 15 stopni, wiec nawet sie bardzo nie upieralam, choc takie skoki sa denerwujace i obawiam sie, ze w szkolach za chwile znow bedzie wysyp chorobsk... :/ Na szczescie autobus dojechal juz o 7:22, zamiast zwyczajowej ostatnio 7:26. Zawsze to cztery minuty krocej marzniecia. ;) Wrocilam do domu, wypilam kawe, po czym czekalam az slonce wzejdzie troche wyzej i oswietli pokoje. Potem zabralam sie za to, co gospodynie domowe "kochaja" najbardziej, czyli odkurzanie i mycie podlogi. Tym razem w sypianiach u gory. W mojej odkrylam Oreo, ucinajaca sobie poranna drzemke.

Zaspany kiciul
 

Niestety, musialam przerwac jej blogi relaks i kiedy wlaczylam odkurzacz uciekla gdzie pieprz rosnie, czyli na dol. ;) Zadzwonili od weta, ze zatwierdzili recepte dla psa i wkrotce powinnam dostac potwierdzenie wysylki. Niestety, pani wspomniala tez, ze recepta jest wazna na kolejne dwa co-miesieczne zamowienia. Po tym czasie bede musiala zadzwonic i poprosic o jej przedluzenie. Skaranie boskie z nimi. Poprzednia byla wystawiona na caly rok. Co za problem zrobic to samo z obecna? :/ Nie dosc, ze kolejna rzecz do zapamietania, to jeszcze u nich wiecznie jest problem z dodzwonieniem sie, wiec juz widze jak "latwo" bedzie zdobyc kolejna recepte... :/ Ani sie obejrzalam, ze szkoly wrocily Potworki. Bi byla bardzo zadowolona, bo udalo jej sie poprawic test, ktory podniosl jej ocene z angielskiego i teraz ze wszystkiego wychodzi jej na koniec A. Nik - odwrotnie, z kolejnego testu z matmy dostal... D. :O Co prawda na koniec narazie wychodzi mu C, ale taka ocena tez nie ma sie co chwalic... Nie rozumiem tego... Z pracy domowych ma same A+; jakim cudem zawala test za testem? Wiadomo, ze to wiekszy stres i pospiech, a Mlodszy jest krolem glupich bledow, ale az taka roznica? :O Co prawda do konca trymestru maja jeszcze prawie 2 miesiace, wiec oceny moga sie jeszcze pozmieniac, ale u Kokusia, jesli o metematyke chodzi, wyglada to coraz gorzej... W kazdym razie, zabralam sie za obiad, ale robilismy tomowe tacos'y i Bi stwierdzila, ze tata robi lepsze. Postanowila wiec poczekac na ojca, zdrajczyni. :D Nik za to woli moje, tak dla rownowagi. ;) Zrobilam je wiec dla syna i akurat jak skonczylam, dojechal M. i zrobil sobie oraz corce. Pozniej Potworki odrabialy prace domowa, malzonek sie relaksowal po robocie, a ja wzielam za skladanie wysuszonego prania oraz szorowanie wanny i kafli w lazience dzieciakow. Tego dnia Potworki mialy trening troche wczesniej, bo o 18:30, wiec wkrotce czas byl sie zbierac. Ojciec wzdychal ciezko i marudzil, ale w koncu pojechal z potomstwem. Ja w tym czasie mialam moment na kawe i ogarniecie kuchni, choc zastanawialam sie jak dlugi, bo trening dzieciakow trwa teraz 1.5 godziny, wiec powiedzialam M., ze jesli nie bedzie mial ochoty (albo sily) cwiczyc tak dlugo, niech wroci do domu, a ja po nich pojade. O dziwo jednak zostal z nimi do konca, choc swoj trening skonczyl okolo 10 minut wczesniej. Tego dnia Nik wrocil juz z treningu zadowolony, ze bylo lzej niz w poniedzialek. Po prysznicu, Bi zagonila rodzicow do... przyciecia wlosow. Przez ostatnie bodajze 2-3 lata, zgadzala sie tylko na delikatne podciecie na doslownie 3-4 cm. Takie obciecie jednak bylo za male zeby kompletnie pozbyc sie wysuszonych, rozdwajajacych sie koncowek.

M. ustawil laserowa poziomice zeby upewnic sie, ze rowno przytnie! :D
 

Teraz w koncu panna stwierdzila, ze chce sie upewnic, ze wlosy beda obciete do zdrowego poziomu, a poza tym zmeczona jest ich myciem i czesaniem. I dodala filozoficznie, ze to tylko wlosy - odrosna. :O Nie wiem kto mi dziecko podmienil, bo jeszcze kilka miesiecy wczesniej niemal plakala przy kilkucentymetrowym podcieciu i panikowala zebym nie ciachnela za mocno. :D

Mialo byc szybko i latwo, ale maszynka nie dawala rady i nie obylo sie bez poprawek nozyczkami
 

Tym razem nie bylo placzu, tylko radosc, ze tak jej lekko i ze wlosy tak ladnie jej opadaja na ramiona i jej to nie drazni, itd. Po tym trzeba juz bylo popakowac sniadaniowki na kolejny dzien, przygotowac ciuchy i zagonic latorosle do spania. Co wcale nie bylo latwe, bo po basenie sa jacys tacy naenergetyzowani i gotowi siedziec chyba do polnocy... ;)

Piatkowy ranek przywital nas 4 stopniami. Niby bylo cieplej niz dzien wczesniej, ale byla lekka bryza, ktora sprawiala, ze wydawalo sie chlodniej. Po poludniu mialo byc jednak 18 stopni, wiec zgadnijmy kto zalozyl krotkie spodenki? Bi oczywiscie! Nik tez chcial, przekonujac ze w szkole kupa dzieciakow nadal chodzi w szortach, ale nawet sie z nim nie wyklocalam, tylko przygotowalam mu dlugie i rano zalozyl je bez szemrania. ;) Tego dnia mieli miec szkolne zdjecia, ale zadne nie chcialo sie ubrac bardziej elegancko. Nik zalozyl ulubiona koszulke, ktora ma zreszta bardzo fajny wzor, ale na dole, wiec na zdjeciach i tak nie bedzie widac. A Bi stwierdzila, zei tak pewnie nie zdejmie bluzy. A ja place gruba kase za te foty... :O Oni pojechali do szkoly na ostatni dzien tego wybitnie krotkiego tygodnia, a ja oczywiscie wrocilam spowrotem do domu. Trzeba bylo zjesc sniadanie, pozniej wypic kawke i szykowac sie na tygodniowe zakupy. Wrocilam, rozpakowalam wszystko i moglam zabrac sie za dalsza robote. ;) Trzeba bylo rozladowac zmywarke, zaladowac to, co uzbieralo sie juz w zlewie, wstawic pranie, itd. Dodatkowo musialam niestety umyc podlogi, bo Maya po (najprawdopodobniej) konskiej dawce glukozaminy, leje jak z odkreconego kranu. Gdzie sie nie polozy, wielka kaluza, zalane poslanie, pies caly mokry od sikow... :/ A ze u weta tyle czasu zajelo zatwierdzenie recepty, to od dwoch dni jestem bez tabletek dla niej. Po prostu rece opadaja. :( Dla poprawienia humoru, rozpakowalam paczke, ktora lezala od tygodnia w piwnicy. Zamowilam w koncu duze plotna z dwoma zdjeciami z komunijnej sesji Potworkow. Jesli policzylyscie, ze Komunia byla ponad 3 lata temu, macie absolutna racje. I od tego czasu foty siedzialy sobie na przenosnym USB. :D W koncu jednak stwierdzilam, ze szczegolnie te z sesji w parku, sa tak piekne, ze szkoda zeby sie marnowaly. I patrze teraz i zachwycam sie jakie te moje Potworki byly jeszcze wtedy malutkie i sliczne, ale fote wrzuce juz nastepnym razem. ;) Ze szkoly wrocily Potworki, cieszac sie ze znowu weekend, choc smucac, ze nie dlugi. ;) Niedlugo pozniej dojchal M. z tradycyjna, piatkowa pizza. Reszta popoludnia i wieczor to juz po prostu relaks. Nawet Potworki byly jakies zaskakujaco ciche. Bi odrabiala lekcje zeby miec je juz z glowy. Nik tez wyciagnal folder, ale zaczal i stwierdzil, ze jednak nie ma weny. :D

Do poczytania!

3 komentarze:

  1. Widzę, że dobudzenie Nika wygląda tak samo, jak u Jasia. Ja już się nauczyłam, że czekam w drzwiach, aż nie zacznie schodzić, bo nawet jak przy mnie usiadł, to starczyło, że wyszłam z pokoju, a z powrotem się kładł i zasypiał. Fajna ta ścianka i super, że były różne wejścia, aby każdy znalazł coś dla siebie. Szkoda tylko, że więcej było czekania niż jazdy.

    Ja rozumiem, że im starsze dzieciaki, tym późniejsze godziny treningów, ale przyznam, że te pory mnie załamują. U nas, zanim chłopaki w czwartek i piątek wrócą do domu – w obydwa dni zajęcia kończą się o 20.30, robi się 21.00, zanim się Jasiu wykąpie i pójdzie spać, robi się 22.00, a on śpioch, więc na drugi dzień trudno mu wstać.

    Strój Nika jest po prostu super!!! Niestety u nas to w zdecydowanej większości kościotrupy, wiedźmy itp.

    Jak mnie taka papierologia drażni. Ty dla psa musisz co chwilę dzwonić o tabletki, a ja dla dzieciaków i Krzyśka na alergię. Od lat biorą te same, nic się nie zmienia, więc nie rozumiem, dlaczego nie można wystawić recepty na rok i po prostu wydawać np. co 2 miesiące odpowiednią ilość, skoro i tak wszystko mają w systemie. Nie, co dwa miesiące muszę dzwonić po nowe recepty, a teraz zmienił nam się operator w ośrodku zdrowia i jest to jeszcze trudniejsze do zorganizowania, niż było.

    Pomysł z poziomicą do obcinania włosów – super. Oliwka też była zachwycona po obcięciu włosów, jak jej lekko i chłodno.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale fajną miały dzieciaki zabawę na tej ściance wspinaczkowej. Mój by oszalał ze szczęścia :) U nas teraz parki linowe w okolicy są otwarte w weekendy i niestety rzadko wtedy możemy jechać :(
    Kubki wyszły super, Bi naprawdę jest rękodzielniczką pełną gębą :)
    Hehe, ja się nie mogę doczekać, jak w końcu młody dorośnie do oglądania HP. Córka zbyt wcześnie obejrzała w kinie i później miała koszmary, więc z synkiem czekamy.

    Pozdrawiam serdecznie i życzę dobrego tygodnia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czadowy ten dino-szkielet :D
    Ja też nie cierpię odkurzać, aleee robi to za mnie robot :P

    Buziaczki z jesiennego Poznania!
    - Anula

    OdpowiedzUsuń