Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 8 marca 2024

Tydzien z tylko piecioma zdjeciami

A trzy z nich sa z pierwszych dwoch dni. :D

Sobota, 2 marca, to ten sam schemat co zwykle. Malzonek znow pracowal, ale dzieciaki i ja pospalismy do oporu. Do wylegiwania sie w lozku, wybitnie zachecala pogoda - od rana kropilo, a po poludniu opad przeszedl w mocny deszcz, ktory nie ustal do poznego wieczora. Bez niespodzianki, dzien Potworki zaczely od filmu. ;)

Wyjatkowo, oboje patrza na ekran :D
 

Tym razem padlo na Avengers: endgame, ale produkcja niezbyt ich zainteresowala. Zreszta, kiedy juz ogarnelam wszystkie domowe poranne pierdolki, przysiadlam sie do nich na kanape i stwierdzam, ze film faktycznie jest bezsensownie rozwleczony i zwyczajnie nudny. Jesli nie zna sie (tak jak ja) dobrze wszystkich bohaterow i produkcji Marvel, to mozna sie pogubic w niuansach i szczegolach. Wrocil do domu M., zjadl wczesny obiad i polozyl sie na drzemke. Co prawda zapewnial, ze nie zasnie i tak tylko chce polezec (ahaaa), ale gdybym go nie zbudzila, spoznilby sie na zmiane oleju, na ktora byl umowiony na 13:45. A i tak skomentowal, ze za pozno go obudzilam, kiedy zrobilam to kwadrans wczesniej. :O Tyle, ze przeciez mial nie zasnac, a ja poszlam na gore tylko kontrolnie... On pojechal, a ja podalam dzieciakom obiad, a potem obejrzalam skoki narciarskie. Nasi spisali sie tego dnia wyjatkowo calkiem niezle. ;) Malzonek wrocil akurat tak, zeby sie szybko przebrac i pojechac do kosciola, bo kolejnego dnia mial ponownie pracowac. Po powrocie w ulewnym deszczu, z ulga zaszylismy sie juz na dobre w chalupie i zalowalam, ze nie przynieslismy drewna zeby napalic w kominku. Nie bylo jakos strasznie zimno, ale deszcz i 6 stopni na plusie to tez pogoda na grzanie dupki przy ogniu. ;) Poniewaz niedziela to zazwyczaj dzien kiedy odwiedza nas moj tata, wiec pomyslalam o jakims ciescie. Zwykle pada na chlebek bananowy, ale tym razem, co rzadkosc, nie mialam przejrzalych bananow. Najpierw planowalam wiec machnac babke na oleju, ale potem zauwazylam, ze jablka leza juz jakis czas i niektore zaczely sie marszczyc. Zamiast ciasta bananowego, padlo wiec na jablkowe. ;) Reszta wieczoru to juz zwykly relaks telewizyjny. Malzonek polozyl sie oczywiscie bardzo wczesnie, ja powiedzmy ze rozsadnie, a Potworki pozno, bo korzystaly z weekendu. Bi jak zwykle zasypiala wieczorem na fotelu, ale kiedy poszla na gore, rozbudzila sie i sama nie wiem o ktorej poszla spac. :D

W niedziele M. znow pracowal, a ja i Potworki rano smacznie spalismy. Tym razem, dla odmiany, obudzilo mnie slonce i wstalam nieco wczesniej. O tej porze roku, kiedy na drzewach nie ma lisci, w pokoju mam tak jasno, ze musialabym przykryc glowe koldra zeby spac. Kiedy wstalam, Bi - ranny ptaszek, byla juz na dole, ale Nik jeszcze dosypial. Gdy w koncu wstali, pochloneli sniadanie i rzecz jasna chcieli obejrzec film. Wybrana zostala pierwsza czesc Avatar'a, a ten niestety jest niemozliwie dlugi. ;) Pod koniec przyjechal moj tata i chcac nie chcac usiadl z wnukami na chwile seansu. Malzonek po pracy pojechal jeszcze do sklepu po psia karme, a potem po zamowionego chinczyka, na ktorego zalapal sie tez dziadek. Kiedy film litosciwie sie skonczyl, przelaczylam na skoki narciarskie, a raczej na 2/3 drugiej serii, bo tata zdradzil wyniki pierwszej. :D Milo bylo choc raz w sezonie zobaczyc, ze jeden z naszych staje na podium. Juz tyle razy byl blisko i konczylo sie niczym... Dziadek pojechal dopiero tuz przed 15 bo i dosc pozno przyjechal. Tego dnia bylo po prostu przepieknie - 17 stopni, a w sloncu pewnie spokojnie 20. Po odjezdzie mojego taty, wyruszylismy wiec na spacer.

Drzewa lyse, widac ze przedwiosnie, choc po strojach Potworkow mozna sie pomylic ;)
 

Mimo ledwie poczatku marca, naprawde czuc bylo wiosne. :) Po powrocie dzieciaki zostaly jeszcze na podworku pograc w kosza. Malzonek pokrecil sie przy domu, ale ja popatrzylam na rabatki (narazie dopiero hiacynty oraz krokusy kielkuja, a forsycja ma paczki) i poszlam do chalupy zeby wziac prysznic. Nadchodzil wieczor, wiec stwierdzilam ze zrobie to wczesniej i przynajmniej zwolnie kolejke reszcie. ;)

Sezon na wieczory przy koszu, czas start
 

Wieczor to juz oczywiscie typowe wyciaganie plecakow oraz sniadaniowek i szykowanie na kolejny tydzien. Oreo spedzila na zewnatrz praktycznie caly dzien, przychodzac tylko od czasu do czasu napic sie lub przegryzc pare chrupek (mokre dostaje rano i wieczorem, ale przez dzien ma w miseczce suche). Kiedy my wyszlismy na spacer, akurat przyszla do domu, wiec ja zamknelismy, ale wkrotce po naszym powrocie wyszla i przepadla. Nie wrocila nawet w porze swojej kolacji, a zwykle, z jakims wewnetrznym zegarkiem, wiedziala ze jest pora jedzenia. W ktoryms momencie uslyszalam za oknem taki wsciekly miauk walczacych kotow i wyszlam na zewnatrz z latarka. Wolalam Oreo i przyswiecalam naokolo, ale zadnego z kiciuli nie dojrzalam... Spodziewalam sie, ze nasza znow przepadnie na polowe nocy, ale o dziwo wrocila kiedy akurat szykowalam sie do spania. Bylam zaskoczona, dopoki nie uslyszalam z kolei... kojotow. Kot musial je slyszec lub wyczuwac duzo wczesniej i pewnie dlatego wrocil.

Poniedzialek to powrot porannej pobudki. Najpierw wyszlam z Bi, ktorej autobus dojechal w miare o czasie. Wrocilam do Kokusia, ktory wypoczety po weekendzie byl w calkiem niezlym humorze, a to ostatnio jest odstepstwo od reguly. ;) Wychodzac na jego autobus, zastanawialismy sie czy wroci normalny(a) kierowca, czy znow beda jakies jaja. Na szczescie prowadzila ich zwykla babka. Syn odjechal, a ja wrocilam do domu poogarniac troche przed praca. Wstawic pranie, przelozyc je potem do suszarki, pochowac to, ktore poskladalam wieczorem, (M. juz spal, wiec nie mialam jak pochowac w naszych komodach), umyc zlewy w gornych lazienkach... Procz kilkunastu innych, drobniejszych czynnosci. Wiadomo, ze w domu nudy nie ma. :) A potem przyszedl czas pojechac do roboty. Tam cisza i spokoj, jak zwykle. Ciekawe ile to jeszcze potrwa, ta cisza lub przedluzanie firmowej agonii? ;) Poniewaz ciagle dostaje maile przypominajace ze powinnam zarejstrowac dzieciaki na pilke nozna bo na jesien graly w zespolach ligowych, wiec w koncu zebralam sie w sobie i zadzwonilam do wydzialu rekreacyjnego miasta, zeby przekazac ze dzieci nie zarejstruje, bo nie beda graly. Spodziewalam sie jakichs pytan, dociekania, tudziez surowego przypomnienia, ze zespoly ligowe prosza o gre dziecka w dwoch sezonach, itd. A tu nic, facet wzial tylko imiona dzieci i tyle. Na fali "pilkarskiej", weszlam na app'ke w telefonie, ktora mialam do komunikacji z zespolami dzieciakow. U Kokusia bowiem rozmawialam juz z trenerem (ktory jest rowniez opiekunem na nartach) i wymienilam maile z managerka zespolu, wiec wiedzieli, ze Mlodszy nie wraca. A u Bi wyslalam managerce maila, ale nie dostalam zadnej odpowiedzi. Poniewaz jednak mialam juz doswiadczenie z tym, ze ona nie odczytuje regularnie maili lub/i na nie nie odpowiada, wiec przyszlo mi do glowy, ze moze wyslala cos na app'ke. Wchodze, a tam niespodzianka, bo oba zespoly dzieciakow z niej... zniknely! U Kokusia to w sumie logiczne, ale u Bi nie wiedzialam nawet czy ktos juz wie, ze nie bedzie grala. Jak sie okazuje, managerka musiala mojego maila przeczytac i bez zadnego dociekania po prostu wywalila ja z zespolu. :O To jednak pokazuje roznice w prowadzeniu druzyn, bo u Kokusia managerka od razu napisala ze przykro jej, ze Nik czuje sie niepewnie i wyslala liste szkolen i zajec, gdzie moglby pocwiczyc gre. A u Bi? Nic, ani pytania dlaczego nie bedzie grala (nic nie napisalam o powodzie, a przeciez rozne rzeczy sie zdarzaja), ani ze jej przykro ze traca zawodniczke... Kompletnie zero zainteresowania. Oczywiscie to sprawilo, ze przestalam miec jakiekolwiek wyrzuty sumienia w zwiazku z odejsciem Starszej, a wczesniej jednak myslalam, ze kurcze, glupio tak troche, skoro od razu zaznaczaja, ze prosza o gre w dwoch sezonach... Na kolejne dni zapowiadali temperatury solidnie plusowe oraz deszcz, wiec tylko troche sie zdziwilam, ze stok narciarski postanowil zamknac trasy, o czym dowiedzialam sie z niezawodnego Fejsbuka. Bardziej zdziwilo mnie nie samo zamkniecie, tylko fakt, ze nie czekali zeby zobaczyc jak pogoda sie wyklaruje (bo zawsze cos sie przeciez moze przesunac), ale oglosili juz dzien wczesniej. Chociaz w sumie milo o tym wiedziec z wyprzedzeniem, niz rano taszczyc sprzet do szkoly tylko po to, zeby po poludniu dostac wiadomosc, ze wyjazd odwolany... Mail ze szkoly, otrzymany pare godzin pozniej, juz mnie oczywiscie w ogole nie zdziwil. Tak, zdecydowanie na wtorkowa pogode ktos tej zimy rzucil zly urok. ;) Po pracy wrocilam do chalupy, gdzie reszta rodziny juz oczywiscie sie zjechala. Niestety, Mlodszy zaczal narzekac na bol gardla. Suuuper... Dopiero co wszyscy chorowalismy, a zaczyna sie od nowa. :/ Nik, jak to on, tu narzeka, ale plukac sola nie, ssac tabletki nie, tylko miod zaczal jesc lyzeczka za lyzeczka. Poza tym jednak wydawal sie calkiem w porzadku i spora czesc popoludnia spedzil grajac w kosza. Poniewaz niewiadomo bylo czy ten bol gardla w cos sie rozwinie, a do tego rozpierala go normalna energia, wiec M. wzial go jednak na trening na basenie. Po powrocie gardlo nadal bolalo, choc w koncu namowilam go na tabletke do ssania, ktora przyniosla choc chwilowa ulge. Niestety, na sam wieczor Mlodszy... zachrypl. Zwariowac mozna z tymi zarazami... Ponownie jednak jak ostatnio kiedy narty odwolali a Nik byl chory, tym razem tez moze i dobrze, ze akurat nie bedzie musial jechac na stok przeziebiony...

Wtorek rano to znow pobudka o tej samej porze. Wyszlam z Bi, ktora odjechala dosc szybko. Wczesniej obudzilam Kokusia i modlilam sie zeby faktycznie wstal, bo widzialam, ze nie moze sie dobudzic. Kiedy wrocilam do domu okazalo sie, ze jednak zszedl na dol, choc bez humoru. Tak jak sie obawialam, do bolu gardla doszedl przytkany nos. Glowe mial jednak chlodna, wiec dalam mu lekarstwo i wyslalam do szkoly, bo dziwne troche byloby go trzymac w domu z powodu lekkiego przeziebienia. Na szczescie jego autobus podjechal w momencie kiedy doszlismy na przystanek. Wrocilam do domu i zastanawialam sie co robic, w sensie czy zostac w domu, czy jechac do pracy. Tej zimy zwykle we wtorki zostawalam w chalupie, bo po poludniu powinny byc narty. Co prawda tych wiecej bylo odwolanych niz sie odbyly, ale o tym zwykle dowiadywalam sie tego samego dnia. Tym razem wiedzialam z wyprzedzeniem, ze nart nie bedzie, ale ostatecznie stwierdzilam, ze zrobie jak zwykle, czyli zostane w domu, a do roboty podjade w srode. Okazalo sie to bledem, ale o tym za moment. Zostalam wiec i zajelam sie praniem, skladaniem poprzedniego, zmywarka, kurzami i takimi tam domowymi pierdolkami. Na dworze faktycznie caly dzien naprzemian kropilo oraz padalo i nie chcialo sie wysciubiac nosa. Przynajmniej, nie mi, bo kiciul caly dzien wychodzil, wracal z przemoczonym futerkiem, obsychal (tarzajac sie bezczelnie na bialym dywanie :O), po czym wychodzil ponownie. ;) Wrocila ze szkoly Bi, zeznajac ze mimo iz czula sie dobrze przygotowana do testu z matmy z zeszlego tygodnia, ale porobila na nim mnostwo zwyczajnie glupich bledow, potracila za nie punkty i ostatecznie dostala C+. Ech... Ze wszystkich przedmiotow ma A i B, a z tej cholernej matmy nie moze sie podciagnac... :/ Niedlugo potem dojechaly chlopaki, z Kokusiem narzekajacym na bol glowy, gardla oraz zapchany nos. Byl tez oczywiscie kompletnie bez apetytu i ledwie wcisnal tyci (ulubionej) pomidorowki, a w dodatku przyznal ze w szkole nie zjadl lunchu. Zmierzylam mu temperature i mial 36.9, wiec cos sie dzialo, choc jeszcze niezbyt spektakularnie. Dalam mu tabletke, ale nie mialam czasu bardzo mu sie przygladac, bo mielismy z M. sprawy do zalatwienia. Ubezpieczenie na auta podniesli nam o $600 (!!!), agencja umyla raczki twierdzac, ze nic tanszego nie maja, wiec kontaktowalismy sie z roznymi agentami, probujac jednak cos znalezc. W koncu jedna babka znalazla polise za calkiem niezla cene, ale okazalo sie, ze ubezpieczyciele nadal patrza na nasze "wypadki" z 2020 (!) roku. Raczej nikt juz o tym nie pamieta (ja sama praktycznie zapomnialam), ale jedno to bylo drzewo na przyczepce (odszkodowanie poszlo z ubezpieczenia domu, czy raczej "posiadlosci", a mamy je polaczone z motoryzacyjnym), a drugie to kiedy cofajac w garazu rozpierdzielilam sobie drzwi auta. Oba przypadki zdarzyly sie prawie 4 lata temu, ale ubezpieczyciele nadal traktuja nas jak niewiarygodnych i nieodpowiedzialnych. :/ Ostatecznie udalo sie zbic cene ubezpieczenia o $200. Niewiele, ale lepszy rydz niz nic. Pod wieczor krecilam sie jeszcze chwile na dole, az poszlam zeby sprawdzic czy Kokusiowi rosnie temperatura i dac lekarstwo. Okazalo sie jednak, ze kawaler... spi. Musial sie naprawde kiepsko czuc, bo byla ledwie 20:15. Przez chwile rozwazalam obudzenie go, ale dalam sobie spokoj, uznajac ze jak bedzie sie naprawde zle czul, to sam sie obudzi. I mialam racje, bo o 22 uslyszalam, ze maszeruje do lazienki. Skorzystalam z okazji i chwycilam za termometr, ktory pokazal 37.8. Nie jakos straszliwie, ale jednak juz wlasciwie goraczka, a Mlodszy mial w dodatku dreszcze, wiec nie bylam pewna czy nie bedzie mu jeszcze rosla. Oczywiscie w takiej sytuacji jasne bylo, ze kolejnego dnia zatrzymam go w domu i nie pojade do roboty. Moglam wiec jechac jednak we wtorek, ale jak to mowia: jakby czlowiek wiedzial ze sie przewroci, to by usiadl. ;)

Srode zaczelam wiec jak zwykle od nadzorowania z dystansu przystanku "gimnazjalistow", a potem moglam wrocic spokojnie do domu. Mlodszy obudzil sie zaskakujaco wczesnie, ale samopoczucie mial niemal bez zmian. Cieknacy nos, bol glowy, nadal lekko bolace gardlo. Tyle, ze bez temperatury. Na szczescie dal sie namowic na sniadanie, ale potem juz spedzil czas troche przed tv, a troche w lozku. Tego dnia niestety przyszly fatalne wiesci, ze szefostwo nadal nie ma zapewnionych funduszy zeby wszystkich wezwac spowrotem pod koniec marca. :( Niby po pytaniach jednego faceta, napisal ze pracownicy "niezbedni" (do ktorych sie zaliczam) maja miec placone od konca marca lub poczatku kwietnia. Wiadomo jednak, ze skoro nie maja funduszy, to nawet jesli (bo i tak nie bardzo w to wierze) zaczna placic, bedzie to tymczasowe... W dodatku przyszedl tez mail, ze odchodzi kolejna osoba. Jesli tak dalej pojdzie, to nawet jesli nagle w kwietniu czy maju oglosza powrot, moze sie okazac, ze nie zostanie im nikt z pracownikow. :( Pomimo tego zycia "w zawieszeniu" od listopada, dzien plynal jak zawsze. Skoro i tak utknelam w chalupie, to chociaz odkurzylam oraz pomylam podlogi na dole. Tego dnia mielismy jechac do faceta od rozliczenia podatkowego, ale mimo ze spytal kiedy mozemy przyjechac i odpisalismy, ze tego samego dnia po 17 jestesmy wolni, juz nie odpisal, wiec nie chcielismy jechac w ciemno. Pozniej facet napisal, ze odpowiedzial ze mu pasuje, ale... zapomnial wiadomosci wyslac. :D Z innych wydarzen nie do konca pozytywnych, to zauwazylam w ktoryms momencie, ze Oreo siedzi na tarasie taka przycupnieta, w pelnej gotowosci. Myslalam, ze zaraz z niego zbiegnie w pogoni za jakims gryzoniem, ale nic sie przez chwile nie dzialo, wiec uchylilam drzwi, sprawdzajac czy nie chce wejsc do domu. Kot wpadl jak burza i polecial od razu na gore. Zdziwiona wyjrzalam na zewnatrz sprawdzic co ona tak bacznie obserwowala, patrze, a przez ogrod z tylu, przebiega rys!!! Zupelnie zapomnialam, ze one tez czasem kreca sie po okolicy. Kurcze, sasiedzkie psy (ktore nie zawsze sa lagodne), kojoty, niedzwiedzie, lisy i teraz jeszcze rysie! Lista drapieznikow, ktore potencjalnie moga zezrec naszego kota, caly czas rosnie. :/ Jeszcze przed lisem czy kojotem, moze uciec na drzewo, niedzwiedz raczej malego, zwinnego kota gonic nie bedzie, ale rysie sa rownie szybkie, zwinne i swietnie sie wspinaja. Gdzie taki kot moze sie schowac? Tylko w domu, ale jak ta zaraza nie wraca pol nocy, to nawet czlowiek nie mialby jak jej uratowac... :/ Wieczor spedzilismy w chalupie, bo Nik sie na basen oczywiscie nie nadawal, a M. i tak nie bardzo sie chcialo jechac na silownie. Zaproponowalam Bi, ze jesli chce to zabiore ja na trening, ale stwierdzila, ze jak wszyscy sie lenia, to ona tez. ;) Wisienka na torcie tego dnia byl email od matematyczki Starszej. Nadchodzi wiosna, wiec nauczyciele w starszych klasach zajmuja sie analiza postepow uczniow przed przydzieleniem ich na odpowiednie poziomy w przyszlym roku. Potworki sa jeszcze na tyle mlode, ze dotyczy to wylacznie matematyki. Dopiero w high school beda mieli rozne poziomy z wiekszej ilosci przedmiotow. Tak jak w sumie oczekiwalam, nauczycielka napisala, ze zastanawia sie na ktorym poziomie umiescic Bi. Z zalozenia, dzieciaki ktore przechodza na zaawansowana matematyke, juz na niej zostaja. Nauczycielka jednak martwi sie, ze Starsza moze sobie nie poradzic w VIII klasie, bo material bedzie coraz trudniejszy, a w dodatku beda przerabiac zagadnienia z gimnazjum, ale tez juz licealne. Zadania beda tez bardziej abstrakcyjne i dzieciaki maja same szukac rozwiazania, opierajac sie na posiadanej wiedzy. Brzmi to zniechecajaco nawet dla mnie. ;) Bi podreperowala troche oceny w drugim trymestrze, ale nadal srednia z matematyki to C-. Zastanawiam sie czy warto ja stresowac i na sile trzymac na tym poziomie. W dodatku, w middle school srednia obliczana jest tylko informacyjnie, natomiast w high school bedzie sie ona juz liczyc przy aplikacji na studia. Wiem, ze to jeszcze troche czasu, ale zastanawiam sie czy warto obnizac ja Bi tylko po to, zeby trzymac ja na zaawansowanej matmie, ktora wyraznie sprawia jej trudnosc. Nauczycielka napisala, ze "wstepnie" zatrzymuje Starsza na zaawansowanej, ale chciala wiedziec co ja i panna o tym myslimy. Szczerze to nie wiem dlaczego sama o tym z Bi nie porozmawia. Jej latwiej bedzie podac przyklady gdzie panna ma jakies braki, ktore beda sie jeszcze poglabiac. Poki co pogadalam wstepnie z corka, ktora chetnie przenioslaby sie na zwykla matematyke i jedyne co ja martwi to brak kolezanek, bo tu oczywiscie juz przyzwyczaila sie do towarzyszy. Mysle wiec, ze musze usiasc i napisac do nauczycielki zeby nie krepowala sie jesli uwaza, ze lepiej Bi "zdegradowac". ;) Wieczorem zmierzylam Kokusiowi temperature i mial normalna, wiec poinformowalam kawalera, ze idzie do szkoly, bo caly dzien wydawal sie miec tylko lekkie przeziebienie. Mlodszy byl oczywiscie bardzo niezadowolny i przekonywal, ze powinien zostac jeszcze jeden dzien w domu. Taaa... Zadzieram kiece i lece. ;) 

Czwartek zaczal sie wiec jak zwykle. Wstalam z Bi i wyszykowalysmy sie do wyjscia. Obudzilam Kokusia i wyszlam z panna, gdzie jej autobus tego dnia dojechal dopiero o 7:27. Padal deszcz, ale bylo 6 stopni i bezwietrznie, wiec stalo sie w miare, moze nie przyjemnie, ale tez nie nieprzyjemnie. ;) Wrocilam do chalupy, do obrazonego syna, ktory nadal mial lekko przytkany nos i twierdzil ze gardlo dalej troche go boli. Wrocil mu jednak apetyt i sam przyznal, ze ma wiecej energii. No i przede wszystkim mial tego dnia skrocone lekcje, wiec stwierdzilam, ze nawet jesli nie bedzie sie czul w 100% zdrowy, to jakos te 4 godziny wytrzyma. Wyszykowal sie i poszlismy na jego autobus, ktory na szczescie dojechal dosc szybko. Mlodszy odjechal, a ja wrocilam do domu. Dzien wczesniej myslalam, ze skoro zostalam w domu w srode, to do pracy podjade w czwartek. Tylko na chwile, bo musialam odebrac Kokusia, ktory konczyl wczesniej, ale zawsze. Po mailu szefostwa jednak, kompletnie mi sie odechcialo. Zostalam wiec w chalupie i zajelam sie domowymi sprawami. Przed 13 wyruszylam po syna, mijajac sie w garazu z Bi, ktora dojechala wyjatkowo szybko. Wrocilam z Kokusiem do chalupy i mialam chwile oddechu, bo dzieciaki nie byly jeszcze glodne, z racji ze przyjechali wczesniej, wiec mniej czasu niz zwykle minelo od ich lunch'ow w szkolach. W koncu jednak zjedli obiad, a niedlugo po tym wrocil do domu M. Fajnie byloby posiedziec i zrelaksowac sie, szczegolnie ze przestalo padac, ale bylo pochmurno i zerwal sie nieprzyjemny wiatr. Niestety, tego dnia juz udalo sie skontaktowac z panem od podatkow, jechalismy wiec do niego na 17. Przygotowani bylismy, ze trzeba bedzie slono doplacac, ale okazalo sie, ze z federalnych mamy zwrot, zas doplacic musimy do stanowych, wiec wyszlismy niemal na zero. Lepszy rydz niz nic. ;) Do domu wrocilismy na tyle szybko, ze malzonek z dzieciakami spokojnie zdazyli na trening, choc potem okazalo sie, ze mogli sobie odpuscic. Kokusia od razu zostawilam w domu bo nadal byl przytkany, a nie chcialam zeby sie doprawil. Bi z M. jednak debatowali czy chce im sie jechac, czy nie, ale ostatecznie pojechali. Po to, zeby za 15 minut wrocic. :D Okazalo sie, ze znowu jakis dzieciak narobil "dwojke" do wody i musieli zamknac basen... :O Ludzie kochani, zaloze sie, ze to ten sam smarkacz, ktoremu przydarzylo sie to juz kilka razy! Nie rozumiem jak rodzicom nie wstyd ciagle z nim/nia wracac, ani ze zespol im nie powiedzial jasno, ze ma sie zapisac kiedy bedzie mial/a wiecej kontroli nad czynnosciami fizjologicznymi. :/ Ostatecznie wszyscy mielismy wiec calkiem spokojny wieczor i jedyne co, to trzeba sie bylo szykowac na jeszcze jeden dzien pobudki i szkoly. A dla M. oczywiscie pracy, choc jego troche pomijam, bo on pracuje ostatnio niemal bez dni wolnych. ;)

Piatek to ponownie wczesna pobudka, choc przebudzilam sie najpierw tuz po 5 i pomyslalam, ze od poniedzialku bede wstawac tylko pol godziny pozniej, wiec przez jakis czas bedzie znow praktycznie ciemno. Nie znosze wiosennej zmiany czasu. :/ 

Takie poranne widoki sa urocze, tylko te czarne klaki na bialej poscieli...
 

Zebralysmy sie z Bi i wyszlysmy o zwyklej porze, tymczasem panna dopiero dochodzila na przystanek, kiedy podjechal autobus. Jej kolezanki rodzice nawet jeszcze nie podwiezli, wiec szybko wyslalam sasiadce sms'a, ze musi sie pospieszyc, albo im ucieknie. Na szczescie po chwili sasiad przypedzil i zlapal autobus kiedy ten zrobil petle przez jedna czesc osiedla. ;) Wrocilam do Kokusia ktory juz jadl sniadanie, zjadlam wlasne i po chwili znow wychodzilam, tyle ze z synem. Jego autobus az tak szybko nie przyjechal, ale dlugo czekac tez nie musielismy. Wrocilam do domu, nakarmilam kota, wypilam szybka kawe i pojechalam na zakupy. Tego dnia dzieciaki znow mialy skrocone lekcje i musialam odebrac Kokusia, wiec oczywiscie bez sensu bylo jechac do pracy. Po zakupach rozpakowalam torby, zjadlam cos, wypilam kolejna kawe (:D) i zaraz czas byl jechac po syna. Wrocilismy do domu i dzieciaki mogly rozpoczac weekendowy relaks. Przez to, ze lekcje skoczyli wczesniej, mozna bylo miec wrazenie, ze mamy dlugi weekend. ;) Towarzystwo najpierw musialo odsapnac, bo 4 godziny w szkole byly taaakie meczace. ;) Obiad zjedli dopiero pozniej, bo jeszcze nie zdazyli zglodniec, szczegolnie Nik, ktory lunch jadl godzine przed powrotem do domu. W przeciwienstwie do czwartku, tego dnia mielismy piekne slonce i choc temperatura tylka nie urywala (11 stopni), to bylo calkiem wiosennie. Odciagnelam wiec Kokusia od elektroniki, proponujac gre w kosza. Paniczowi nie trzeba bylo oczywiscie dwa razy powtarzac.

Mam nadzieje, ze to zamilowanie do ruchu nigdy mu nie przeminie
 

W ktoryms momencie dolaczyla do nas nawet Bi, co nie zdarza sie czesto, choc po chwili poleciala do sasiadow z naprzeciwka, ktorych corka miala u siebie kolezanki, z ktorymi Starsza tez sie zna. Reszta wieczora minela juz na spokojnym relaksie. Malzonek polozyl sie wczesnie, ale dzieciaki i ja moglismy sobie siedziec do oporu.

Na koniec zapomniane zdjecie sprzed tygodnia lub dwoch. Wrzucilam pranie do pralki, za soba slysze jakies szuranie, odwracam sie zeby zamknac brudownik, a tam:

Moglam ja tam zamknac ;)
 

6 komentarzy:

  1. Hmmm, z waszym labem juz tak bardzo sie przedluza przerwa, ze naprawde kiepsko to wyglada. Wspolczuje bardzo! W tym momencie, po wysluchaniu State of the Union Bidena - troche mnie smiesza jego deklaracje, ze "w USA ekonomia sie poprawia i umacnia". Sluchalam tego wieczorem i zapamietalam, ze "w ubieglym miesiacu stworzono 15 mln. nowych miejsc pracy!" Przypomnial mi sie wiec obrazek: W jakims supermarkecie typu Walmart, pracownica sie przechwalaja do prezydenta: Dziekuje za stworzenie tylu nowych miejsc pracy. Sama mam az 3 etaty w 3 roznych sklepach! - No coz, wszedzie teraz jest z ekonomia kiepsko, nie tylko w USA.
    Podoba mi sie powiedzonko, ze "jakby czlowiek wiedzial ze sie przewroci, to by usiadl/" - Bede je stosowac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, wyglada to juz naprawde beznadziejnie. Wlasciwie to chyba pozostaje czekac az oglosza oficjane zamkniecie. Nie wiem jak dlugo beda to jeszcze przedluzac...

      Usuń
  2. Dlatego my, jak kładziemy się na tapczanie mając wolną chwilę np. przed treningiem, to chociaż każde z nas ma książkę i planuje czytać - i tak ustawiamy budzik, bo raczej w 98% zasypiamy :D

    Może nauczycielka nie chciała sama rozmawiać z Bi, bo zakładała, że Tobie jako mamie, z większą otwartością powie, jak to widzi i nie będzie się czuła w obowiązku zostać na tej zaawansowanej matematyce?

    Coś się trzymają Was te wirusy, ale to pewnie też przez tą dziwną pogodę...

    Z pracą, to już ręce opadają... Nie ma nic gorszego niż takie zawieszenie, gdy nie wiadomo co i j ak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta nauczycielka dopiero po moim mailu zeby po prostu przeniosla Bi na nizszy poziom, napisala ze porozmawia ze Starsza... A wiem, ze panna raczej chetniej poslucha obcych niz matki. :D
      Wlasciwie to wirusy sie uczepily Nika. Reszta z nas sie (odpukac!) jakos trzyma. ;)
      Z praca to juz brak slow...

      Usuń
  3. Dokładnie, zwariować można z tymi zarazami. Ehh. U nas też co chwilę jakieś dziadostwo się przypląta. Zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas to glownie Nik. Jego czepia sie 90% wirusow, a reszta czasem cos od niego podlapie. ;)

      Usuń