Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 1 marca 2024

Milo zakonczony tydzien

Niby w poprzednim tygodniu tylko trzy dni byly "kieratem", ale zmeczyly nas jak pelny tydzien. ;) Dlatego w sobote, 24 lutego, cala nasza trojka (M. tradycyjnie pracowal) pospala sobie sporo dluzej. Co prawda Oreo urzadzila o 7 rano darcie pod drzwiami, ale po kilku minutach mrauczenia odpuscila. Bi wstala gdzies po osmej, co jak na nia jest wyczynem, ja nie spalam od 9 ale lenilam sie jeszcze troche w poscieli, za to kiedy pol godziny pozniej schodzilam na dol, Nik jeszcze spal. Syn naprawde wdal sie w matke - spiocha. ;) To juz tradycja, ze Potworki zaczely ranek od filmu. Znowu wybrali trzecia czesc Straznikow galaktyki, ktora co prawda juz widzieli, ale ze ostatnio obejrzeli dwie pierwsze czesci, to chcieli sobie powtorzyc tez ostatnia.

Nik jak zwykle na dwa fronty: oglada i gra :D
 

Malzonek po pracy objechal pol okolicy, zajezdzajac do lekarza na kontrole, dwoch sklepow oraz biura babek, u ktorych mamy ubezpieczenie aut oraz domu. Dzieki temu dzieciaki spokojnie obejrzaly film do konca, bez ojca marudzacego ze za glosno i ze nie moze sie zdrzemnac na kanapie. ;) Ojciec zreszta mial wlasne plany, bo zachcialo mu sie robic... bigos. Zwykle robilam go ja, ale na ktores swieta. Juz pare lat temu jednak, kompletnie mi sie przejadl i faktycznie dluuugo go nie gotowalam. Malzonek zreszta wcale sie nie dopraszal, a tu nagle go naszlo... No to ugotowal, choc przyznaje, ze on robi go w zupelnie inny sposob niz ja, dodaje troche inne przyprawy, itd. Niby to tylko kapucha z dodatkami, ale w jego wykonaniu nie smakuje to w ogole jak bigos, przynajmniej dla mnie. Oczywiscie kiedy mu to powiedzialam, byla wielka obraza. ;) Poza tym obejrzelismy skoki narciarskie (tragedia) i reszta popoludnia smiegnela. Pojechalismy tez do kosciola, bo juz kolejny weekend M. mial pracowac w niedziele. Po powrocie oczywiscie troche relaksu (oprocz wstawienia zmywarki), kolacja i malzonek pomaszerowal do spania o 19:30, bo jak sie wstaje o 2 to potem wieczorem oczywiscie nie mozna utrzymac otwartych oczu. ;) Bylo na tyle wczesnie, ze tym razem naszlo mnie i szybko upieklam chlebek bananowy. I tak mialam to zrobic, bo kolejnego dnia wybieral sie do nas moj tata, ale planowalam pieczenie raczej na rano. No ale, tak przynajmniej mialam to juz z glowy.

W niedziele ponownie M. pracowal, ale mnie i Potworki czekalo dluzsze spanie. Tym razem nawet Kokusiowi udalo sie obudzic troche wczesniej niz w sobote, a poranek dzieciaki zaczely od... filmu. A to niespodzianka. :D Tym razem wybrali Avengers: infinity war, bo jak sie pokochalo wszystkich bohaterow ze Straznikow galaktyki, to trzeba obejrzec wszystkie mozliwe filmy z nimi. ;) Ja przygotowywalam sniadanie, mylam sie, ogarnialam zmywarke i ogolnie kuchnie, ale w miedzyczasie przysiadalam na momencik z nimi, choc przyznaje ze film srednio mnie zainteresowal, a miejscami wrecz nudzil. Nic dziwnego, ze w ktoryms momencie wchodze do salonu, tv huczy, a tu Bi na Nintendo, zas Nik na iPadzie. Ale wylaczyc nie dadza. :D Na moje strofowanie Mlodszy sie oburzyl, ze on juz to ogladal - w samolocie do Polski, dwa lata temu. To po co chcial wypozyczyc plyte?! W kazdym razie akurat film sie konczyl, kiedy M. wrocil z pracy, a za niedlugo przyjechal moj tata. Kiedy chodzi prosto, wlasciwie nie widac zeby cos mial robione z noga. Przy wchodzeniu po schodach w gore, tez nie. Troche sztywno tylko schodzi jeszcze w dol, ale to powinno sie wypracowac z czasem. Mowi, ze ten rehabilitant w klinice (przynajmniej teraz ma zajecia zawsze z ta sama osoba) daje mu niezly wycisk, kaze robic przysiady, zginac noge z obciazeniem, itd. Ponoc po kazdej sesji potem dwa dni boli go noga. Ale za to kiedy nie cwiczy, to bardziej boli go druga, ta nieoperowana. ;) Obejrzelismy druga serie skokow narciarskich bo dziadek zdradzil wyniki pierwszej, wiec nie bylo po co ogladac, a potem juz po prostu posiedzielismy i pogadalismy. Tata pojechal, a nam pozostalo szykowanie sie na kolejny tydzien. Po poprzednich dwoch tygodniach, kiedy siedzialam z chorymi Potworkami, a potem mielismy dlugi weekend i tylko 3 pracujace dni, teraz mialam wrazenie, ze weekend tylko sie zaczal i od razu skonczyl. Musialam zagonic Nika pod prysznic, ogarnac sniadaniowki, a do tego takie zwykle pierdolki jak zmywarka, ktora po prostu nigdy nie stoi pusta dluzej niz pol godziny. ;) Trener dzieciakow w koncu przyslal wyniki zawodow, w ktorych Potworki zdazyly wziac udzial przed chorobami. Bi zajela jedno pierwsze miejsce i dwa drugie, a w jednej ze sztafet jej grupa zajela drugie. Przy drugiej sztafecie nie ma wyniku, wiec podejrzewam ze za cos je zdyskwalifikowano. Nik zajal jedno pierwsze i jedno drugie miejsce. W tej sztafecie do ktorej zostal "dokoptowany", jego grupa zajela drugie miejsce, ale niestety na liscie nie ma jego imienia, wiec nie wiem czy dostanie za nia wstazke. Niestety, otrzymalismy tez smutne wiesci, ze z druzyny plywackiej dzieciakow odchodzi glowny trener. Facet byl tam trenerem 12 lat, a od pieciu prowadzil druzyne praktycznie samodzielnie. To on ustalal terminy zawodow, przygotowywal rozpiske wyscigow, przygotowywal pozniej wstazki. On konsultowal liste zawodnikow z przeciwnymi druzynami, prowadzil dane najlepszych czasow kazdego dziecka i wysylal kandydatury na mistrzostwa. Obawiam sie, ze bez niego ta druzyna sie po prostu rozpadnie, bo w tej chwili nie ma tam nikogo kto mialby na tyle czasu i byl na tyle ogarniety zeby to przejac. Wszyscy pozostali trenerzy to takie "dzieciaki", nadal chodzace do szkoly. Zastanawiam sie czy nie zaczac sie juz rozgladac za jakas inna druzyna dla Potworkow. O dwoch w okolicy wiem na pewno, a o trzeciej slyszalam pogloski. Zadna jednak nie bedzie dwie minuty autem od domu i polaczona z silownia, gdzie moze sobie przy okazji jezdzic M. ;) W kazdym razie, wieczor uplynal juz glownie na szykowaniu sie na kolejny dzien.

W nocy jakos slabo spalam i czesto sie przebudzalam, wiec mimo ze po weekendzie powinnam byla byc wypoczeta, to w poniedzialek rano strasznie ciezko mi sie wstawalo... Najpierw oczywiscie wychodzilam z Bi i jej autobus litosciwie przyjechal juz o 7:24. Tego dnia mialo nadejsc solidne ocieplenie i po poludniu temperatura dojsc do 10 stopni. Rano jednak bylo -1, wiec niezbyt przyjemnie.

W poniedzialek rano jeszcze wygladalo calkiem "zimowo", ale po kilku cieplych dniach w srodku tygodnia, po sniegu nie zostalo ani sladu...
 

W domu Nik jadl sniadanie a potem konczyl sie szykowac i poszlam na przystanek z kolei z nim. Tym razem u niego opoznienia nie bylo (jak w piatek), wiec dosc szybko wrocilam do cieplutkiej chalupy. Tam jak zwykle: rozladowac zmywarke, wstawic pranie, przelozyc je do suszarki, przewietrzyc sypialnie, itd. A pozniej do roboty. Niestety, Oreo wyszla poznym rankiem i nie wrocila zanim musialam wyjezdzac. Wolalam kilka razy, a wychodzac rozejrzalam sie naokolo, ale nigdzie jej nie bylo. Co robic, pojechalam i wyslalam smsa Bi (bo ona pierwsza wraca do domu) zeby spojrzala pod drzwi z obu stron czy kot gdzies nie czeka na wpuszczenie. Na szczescie potem mi napisala, ze zlokalizowala powsinoge. ;) W pracy siedzialam krocej niz zwykle, bo musialam odebrac Kokusia. Do malzonka przyjezdzala bowiem specjalna ekipa zeby mu wyczyscic auto. Nie zeby mial taka fanaberie czy cos. ;) Kilka miesiecy temu, obok parkingu w jego pracy, stawiali i potem malowali budynek. Pechowo, malowanie odbywalo sie w jakis bardzo wietrzny dzien. Nie pamietam kto to pierwszy zauwazyl, ale kilkanascie osob, ktore parkowaly na obrzezach, mialo czesc aut pokryte takimi malusienkimi kropelkami farby. Oczywiscie nie bylo to cos, co dalo sie zmyc zwyklymi srodkami, ale na szczescie firma, ktora przeprowadzala malowanie, wynajela fachowcow, ktorzy przyjezdzali do kazdego do domu i czyscila karoserie. Akurat w poniedzialek przyjezdzali do M., ale o takiej niefortunnej porze, ze zdazyl wrocic z roboty, ale po syna jechac juz nie. Na szczescie jednak obecnie nie musze siedziec w pracy do zadnej okreslonej pory, wiec wyszlam o 15 i pojechalam po Kokusia. Kiedy wrocilismy do chalupy, czyszczenie odbywalo sie w najlepsze, a raczej mozolnie, bo kropelki trzeba bylo moczyc izopropanolem, a potem scierac jakby gumka. Na szczescie skonczyli na czas, bo na 18 jechalismy z M.do ksiegowego, u ktorego co roku rozliczamy podatki. W tym roku po raz pierwszy Potworki stwierdzily, ze zostana w domu. Do zeszlego roku wszedzie ich ciagnelismy; na spotkania w bankach, urzedach, itd. Teraz Bi ma wlasny telefon, a przy tym oboje sa na tyle duzi, ze czlowiek zostawia ich w domu z wewnetrznym spokojem. Co prawda Nik do ostatniej chwili sie wahal czy nie jechac z nami, ale ostatecznie zostal. Dziwnie jakos tak bylo w aucie bez dwojki "ogonkow". ;) Zalatwilismy co trzeba, po czym wrocilismy do zupelnie niestesknionej dzieciarni. Po kolei pod prysznic, a potem juz wyszykowac sie na kolejny dzien i do spania. Ja musialam oczywiscie tez przygotowac dla Kokusia wszystkie narciarskie akcesoria. Bylo to sporym wyzwaniem, bo na popoludnie kolejnego dnia zapowiadano 14 stopni. Jak tu sie ubrac? :O

We wtorek rano ponownie najpierw wyjsc z Bi. Jej autobus niestety dojechal dopiero o 7:27, ale ze bylo tylko -1 i bezwietrznie, a do tego swiecilo slonce, wiec nawet przyjemnie sie stalo. Wrocilam do chalupy i zdazylam zjesc sniadanie zanim budzilam Kokusia, bo ten mogl sobie tego dnia pospac pol godziny dluzej. Kiedy wstal i wyszykowal sie, wrzucilismy jego plecak szkolny, pokrowiec z trabka, plecak narciarski oraz same narty do bagaznika auta i popedzilismy do szkoly. Mlodszy podazyl w prawo zeby odniesc trabke do sali muzycznej, a ja w lewo, do korytarza gdzie lezal juz stos nart i plecakow. Pozniej zajechalam jeszcze do biblioteki oddac obejrzane filmy oraz przeczytane ksiazki i moglam wrocic do chalupy. W domu wiadomo ze sobie czlowiek nie posiedzi, wiec rozladowalam zmywarke, wyszorowalam kuchenke, przetarlam w kuchni blaty, poskladalam pranie, wstawilam kolejne i przelozylam potem do suszarki. To tak z grubsza. ;) Kawke jednak tez wypilam, zeby nie bylo, a nawet dwie. ;) Przed 15 i ja musialam sie przebrac, wrzucic sprzet do auta i wyruszyc w strone szkoly. Zgodnie z moimi obawami, bylo koszmarnie cieplo. Pod kurtke zalozylam tylko cienka bawelniana bluzke, ale i tak bylam cala upocona. Nie wyobrazam sobie nart bez nieprzemakalnych spodni, na wypadek gdyby czlowiek wywinal orla. Te maja dodatkowo podszewke i ocieplenie, do tego ocieplane buty narciarskie i... tragedia. Dopiero po fakcie pomyslalam, ze przeciez moglam zalozyc grubsza bluzke, ale za to z kurtki wyjac podszewke. Coz... blondynka. ;) Nik buntowal sie ze nie chce spodni na snieg, ale dobrze, ze jednak je zalozyl, bo jezdzil na muldach i pare razy sie wywalil. A ze snieg byl mokry i rozciapany, wiec zwykle portki natychmiast by mu przemokly. Kasku tez mu nie odpuscilam, szczegolnie przy predkosciach jakie ten chlopak rozwija. Za to pozwolilam na gore zalozyc po prostu bluze zamiast kurtki. Zreszta, polowa dzieciakow oraz mlodziezy na stoku, jezdzila w bluzach. Jeden osobnik nawet w krotkim rekawku, choc przy 14 stopniach to jednak lekka przesada. ;)

Widoki ze szczytu. Jak widac, gorka nie jest jakos szczegolnie wysoka
 

Poniewaz bylo tak cieplo, wiec warunki byly oczywiscie nieciekawe. Snieg byl mokry i klejacy i sam hamowal. W sumie lepsze to niz lod, przynajmniej dla mnie. ;) Za to zbijal sie niestety w mokre i klejace kopy, o ktore latwo zahaczalo sie jedna narta, podczas gdy druga sunela szybciej, wiec mozna bylo latwo stracic rownowage. Moje nogi oczywiscie szybko daly mi znac ze w takich warunkach to one pracowac nie chca. ;) Juz po godzinie uda napierdzielaly mnie jak cholera i kiedy przyszla pora zeby zjechac na kolacje, popedzilam jak na skrzydlach. Zreszta, ogolnie jakas glodna tego dnia bylam. ;) Po zjedzeniu kompletnie nie mialam ochoty wracac na stok, ale Nik oczywiscie az piszczal. Robilo sie pozno, jego kumpel (ktory przyszedl pozniej, bo mial lekcje) nadal jadl, a Mlodszy jeczal i jeczal zeby sie pospieszyl. W koncu poszlismy sami i umowilismy sie z mlodzianem, ze spotkamy sie z nim pod wyciagiem. I faktycznie, czekal na nas kiedy zjechalismy. W sumie to zastanawiam sie po co ten chlopak w ogole wychodzi po kolacji na stok, bo to juz kolejny wyjazd kiedy zjechal z nami tylko raz i stwierdzil, ze idzie oddac narty i buty do wypozyczalni. ;)

Nie da sie im zrobic zdjecia tak, zeby obydwaj wygladali "normalnie" :D
 

My zreszta tez zjechalismy juz i poszlismy sie przebrac, bo byla 18:56. Nastepnym (ostatnim) razem musimy jednak zapamietac, zeby zjechac jeszcze raz. Oszczedzi nam to siedzenia pol godziny w autobusie. ;) Ktory tego dnia jednak zapelnil sie calkiem sprawnie i dojechalismy do szkoly dobre 10 minut wczesniej niz zwykle. A podczas jazdy rowniez bylo duzo spokojniej. Sezon grypowy zbiera zniwo i wokol siebie naliczylam przynajmniej piatke brakujacych dzieciakow, wiec z calej grupy musialo brakowac sporo wiecej. I wydaje sie, ze nieobecnych bylo kilku najwiekszych lobuzow (dwoch nawet kojarze), bo to byla najspokojniejsza jazda od poczatku klubu. ;) Mielismy tez szczescie, bo w drodze powrotnej zaczal padac deszcz. Gdyby front sie troche przesunal, jezdzilibysmy w mzawce. ;) Poniewaz do szkoly dojechalismy wczesniej, to do domu rowniez. Malzonek juz spal, wiec szybko podalam dzieciakom kolacje, po czym poszlam wypakowac wszystko, bo oczywiscie i buty i narty ociekaly woda. Nik mial tez mokre spodnie, a ja kurtke, bo narty nioslam pod pacha. ;) Reszta na szczescie byla sucha i mozna bylo ja albo schowac do szafy, albo wrzucic do prania. O dziwo Nika nie moglam zagonic do spania, choc sama ledwie zylam. Padlam jak mucha i spalam jak zabita, budzac sie tylko raz, kiedy M. wstawal i zrzucil swoj telefon, ktory rabnal o podloge tak, ze obudzilby umarlaka. :D

W srode strasznie ciezko sie wstawalo, bo i lekko polamana nadal bylam po nartach (choc i tak czulam sie lepiej niz moglam przypuszczac dzien wczesniej) i za oknem padal deszcz. Juz od rana mielismy 9 stopni na plusie, przy takiej cieplej wilgoci, wiec wydawalo sie jakby byl kwiecien, a nie koncowka lutego. Kot zglupial zupelnie i caly ranek chodzil w te i we wte. Podejrzewam, ze gdyby nie deszcz, wyszlaby i tyle bym ja widziala. Poniewaz padalo, wracala po chwili zdegustowana, ale jak tylko obeschla, wrzeszczala pod drzwiami zeby ja wypuscic ponownie. ;) Bi juz kilka dni temu (widzac prognozy) pytala czy bedzie mogla zalozyc krotkie spodenki. Tlumaczylam, ze to jeszcze nie sa temperatury na szorty, a w dodatku ma padac. Sadzilam jednak, ze jak to Bi, i tak zrobi co zechce. O dziwo nie. Zalozyla dlugie spodnie i wziela bluze, choc wybrala taka bez kaptura, wiec musiala tez wziac parasol. Po poludniu mialo porzadnie wiac, wiec mialam tylko nadzieje, ze jej ta parasolka nie odfrunie. ;) Jej autobus dojechal znow dopiero o 7:28 i cale szczescie ze tylko kropilo i wydawalo sie calkiem cieplo. Nik wstal lewa noga, choc uparcie zaprzeczal jakoby byl zmeczony po nartach. Jak corka wyjatkowo stoicko podeszla do ubran, tak afere (no, bardziej "aferke") urzadzil syn. On tez pytal dzien wczesniej czy moze w srode zalozyc krotkie spodenki, ale powiedzialam mu to samo co Bi. Przygotowalam wiec dlugie spodnie, ale za to koszulke z krotkim rekawkiem, na ktora mogl zalozyc bluze. A on pyta mnie czy moze isc w kamizelce. Odpowiedzialam, ze moze, tylko musi zmienic koszulke na bluzke z dlugim rekawem. Na niezadowolona mine dodalam, ze moze tez zalozyc bluze zamiast kamizelki i wtedy moze zostac w t-shircie. Nie wydaje mi sie zeby to byla jakas wielka rzecz, ale Nik cos tam burknal pod nosem i wyszedl z pokoju tupiac wsciekle nogami... :O Przez reszte ranka chodzil jak chmura gradowa i tak samo wygladal na przystanku. Probowalam go troche zagadac i wyciagnac z niego o co mu tak naprawde chodzi, ale bezskutecznie. Kiedy machal mi przez okno autobusu, wygladal jakby mial sie zaraz rozplakac. Nie mialam pojecia co sie dzieje i modlilam sie tylko zeby nie byl znowu chory... Wrocilam do domu, ogarnelam ponownie zmywarke oraz prania, pobawilam sie w otwieranie drzwi kotu, wypilam kawe i musialam jechac do roboty. Nooo, w sumie nie musialam, ale te dwa dni w tygodniu "lubie" sie tam pokazac. Tym razem wpadlam tez na kolege (kto wie co tam porabial) i wypytalismy sie nawzajem o to, czy wiemy cos o powrocie. Zadne z nas oczywiscie nie mialo zadnych nowych wiadomosci. :( Po powrocie do domu, pierwsze co, to przyjrzalam sie bacznie Kokusiowi. Panicz wygladal i zachowywal sie normalnie - wrocil zwykly wesolek. Czyli rano musial byc po prostu zaspany i jednak troche zmeczony po nartach, ale sie nie przyzna... :/ Zjedlismy obiad, posiedzielismy, Bi odrobila lekcje i jechali na trening. Powiedzialam im, ze glowny trener odchodzi i zeby podeszli i mu podziekowali za te wszystkie lata, ale nie mialam wiekszej nadziei ze zapamietaja. Tym bardziej, ze srednio za tym trenerem przepadaja... O dziwo, po powrocie zareportowali, ze jednak z nim rozmawiali. Wieczor to oczywiscie juz kolacja, szykowanie sie na kolejny dzien, itd. A o 21:30, Nik znienacka oznajmil, ze... musi odrobic lekcje! :O Mialam ochote go udusic, bo przed treningiem snul sie bez celu, skakal do gornych framug drzwi (z nudow) i nawijal glupoty trzy po trzy. A jak trzeba sie szykowac do snu, to przypomina sobie o pracy domowej! Przyznaje, ze troche w tym mojej winy, bo Mlodszy wiekszosc zadan odrabia w szkole i do domu przynosi sporadycznie jakies niedokonczone resztki. Nie zawsze wiec pamietam zeby go spytac, a kiedy to robie, zwykle i tak odpowiada, ze nic nie ma...

Czwartek zaczal sie jak zwykle dosc wczesnie. Trzeba zaznaczyc, ze byl to 29 luty, widywany tylko co cztery lata. :D Po 14 stopniach z poprzedniego dnia, rano mielismy -3, z odczuwalna -9, bo mocno wialo. Na szczescie okazalo sie, ze to dzien wczesnych autobusow. Bi dojechal juz o 7:21, wiec stalysmy na zewnatrz cale dwie minuty. A Kokusia podjechal idealnie kiedy doszlismy na przystanek. Nie ukrywam, ze bylam bardzo zadowolona, ze prawie natychmiast moglam wrocic do cieplutkiego domku. Tego dnia nie planowalam jechac do roboty, ale poogarniac troche chalupe. W domu jak w domu, zawsze jest mnostwo do zrobienia. Odkurzylam i pomylam podlogi na gorze, wyszorowalam kuchnie, poskladalam jedno z niekonczacych sie pran... No, same wiecie jak wyglada domowa codziennosc. ;) Wiekszosc dnia smignela niewiadomo kiedy i ani sie obejrzalam, wrocila ze szkoly Bi. Zdazylam podac jej obiad i zamienic pare slow, a wrocily chlopaki. Reszta nas dolaczyla do jedzacej panny, a potem chwila oddechu i M. z dzieciakami jechali na basen/silownie. Ja w tym czasie wzielam prysznic, a potem szykowalam ciuchy oraz przekaski na kolejny dzien. Kiedy reszta wrocila, zjedlismy szybko kolacje, malzonek walnal sie do lozka, niedlugo po nim Nik, a Bi zasypiala na fotelu w salonie, ale dopiero przed 23 udalo mi sie ja wygonic na gore. Niestety, przy myciu zebow tak sie rozbudzila, ze kiedy kwadrans pozniej sama sie kladlam, panna siedziala w lozku, ale jeszcze nie spala. Za to wczesniej wolalam kota, ktory jak zwykle wyszedl po kolacji, a ten podszedl pod schodki, popatrzyl i sobie poszedl. :O Co robic... Zostawilam M. karteczke zeby zawolal ja jak wstanie i poszlam spac. ;)

Piateczek przywital solidnym mrozem, bo -7, ale za to bezwietrznie. Od rana moj telefon irytujaco pikal, bo sasiadka zapraszala Potworki na zabawe popoludniu i sporo bylo szczegolow do uzgodnienia. Autobus Bi podjechal o 7:24, czyli tak posrodku, ani wczesnie, ani pozno. ;) Za to Kokusia zrobil nas w balona. Mlodszy poszedl na gore myc zeby, a ja konczylam jesc sniadanie i krecilam sie na dole, zerkajac bezmyslnie przez okno. A tu nagle na nasza ulice wjezdza autobus! Nie zatrzymal sie na rogu (gdzie jest przystanek), wiec zalozylam ze to z podstawowki (ten zabiera dzieci spod domow), ale na wszelki wypadek zaczelam wolac Kokusia. Panicz sie ociaga, a ja widze ze sasiad z naprzeciwka wybiega z domu z corka, bo pewnie jak ja, na wszelki wypadek wolal sprawdzic ktory to autobus. ;) Wyprysnelismy z Nikiem z chalupy, ale autobus juz zdazyl zawrocic i dojechal ponownie na przystanek. Widze ze sasiad podchodzi pod okienko kierowcy, pewnie upewniajac sie ze corka wsiada do wlasciwego. Dwoch chlopcow z naszego przystanku tez akurat dobieglo i wsiadlo, wsiadla sasiadka, wiec Nik puscil sie pedem i na szczescie zdazyl. No ale takich "wyscigow" dawno nie mielismy. ;) Ja oczywiscie nawet nie zdazylam podejsc, ale sasiad powiedzial, ze to jakis zastepczy kierowca, ktory nie mial pojecia co sie dzieje. Patrzylismy potem z opadnietymi szczekami, jak autobus od razu skreca w lewo zeby wyjechac na glowna droge, zamiast w prawo, zeby zrobic koleczko po drugiej czesci osiedla (skad chyba tez zabiera jakies dzieciaki). Od sasiadki z ktora smsowalam wczesniej wiem, ze od ich strony tez nie zabral dzieciakow (m.in, jednej z jej corek), bo nikt nie spodziewal sie ze moze dojechac tak wczesnie. Po poludniu Nik opowiadal, ze dotarli do szkoly tylko z dziewiatka dzieciakow i juz o 8:11. O tej porze jeszcze nie wpuszczaja uczniow do budynku, a w miedzyczasie podejrzewam, ze rodzice wydzwaniali, ze autobus nie odebral ich dzieci. Musieli wiec przejechac cala trase od nowa. :O Ja w kazdym razie wrocilam do domu po odjezdzie Kokusia, wypilam kawe i pojechalam na zakupy. Po powrocie oczywiscie wtaszczyc torebska na gore, rozpakowac to cale dobro, a potem juz odgruzowywanie, czyli zwykla codziennosc... Po szkole wpadla jak burza Bi, z kolezanka do kompletu. Troche zla bylam, bo przygotowalam pannie przekaske zanim pojdzie do sasiadow, ale nie mialam nic gotowego dla kolezanki. Pytalam kilka razy czy chcialaby cos przekasic, ale odmawiala. W koncu dziewczyny polecialy do sasiadow, a po chwili do domu dojechal M. z Kokusiem. Na szczescie kupili po drodze pizze, wiec nie musialam sie martwic zeby Nik cos zjadl zanim pojdzie do sasiadow. Pytalismy go zreszta z M. czy na pewno chce spedzic 1.5 godziny z samymi dziewczynami. Coz, chcial. ;)

Sasiadka, tak jak ja, lubi pstrykac foty przy kazdej okazji :)
 

Odprowadzilam go wiec, zabierajac przy okazji Maye na szybka przechadzke. Sasiadka konczyla jeszcze prace, wiec jej nie widzialam, ale napisalam jej potem zeby po prostu odeslala dzieciaki o 17:30. Na szczescie tym razem nie bylo problemu zeby zaciagnac Bi do domu, bo wiedziala, ze mamy potem plany. A jakie? :D Otoz, druzyna plywacka przygotowala mala uroczystosc rozdania wszystkich zaleglych wstazek oraz dodatkowych dyplomow. Fajnie, ze przyjechal na nia jeszcze ich glowny trener, mimo ze jego ostatni dzien w pracy byl poprzedniego dnia. ;) A kiedy pisze "mala" uroczystosc, to mam na mysli dokladnie to. Podobna urzadzili kilka lat temu, jeszcze przed covidem, ale wtedy skrzykneli rodzicow, kazdy przyniosl jakies przekaski, deser, picie, itd. Trenerzy urzadzili dzieciakom najpierw gry w wodzie, a zarzad budynku zamowil pizze. Tym razem widzialam, ze sporo dzieciakow tez przyjechalo w strojach kapielowych, ale poniewaz w mailu nic na ten temat nie bylo, wiec Potworki zostawily plecaki ze strojami oraz recznikami w aucie, bo stwierdzilam, ze jak cos to im je szybko przyniose. Okazalo sie jednak, ze cala "impreza" to bylo tylko wlasnie rozdanie nagrod. Najpierw wywolywali po kolei dzieciaki z kazdej grupy i dawali zdobyte wstazki za odpowiednie miejsca w wyscigach.

Nik wstazki chwycil niemal w locie :D
 

Kazdy rodzic mogl pstryknac dziecku pamiatkowe zdjecie, a potem kazda grupka miala zdjecie grupowe.

Mlodszy z duma prezentuje wstazki za jedne jedyne zawody, na ktore pojechal - niebieskie za pierwsze miejsca, czerwone za drugie. Dostal jednak tez wstazke za te dodatkowa sztafete
 

Z grupy Potworkow zjawilo sie tylko czworo dzieciakow, ktore braly udzial choc w jednych zawodach
 

Na koniec zrobili zdjecie wszystkich dzieciakow ze wstazkami, a potem calej druzyny (a raczej obecnych dzieciakow) wraz z trenerami.

Tu wszystkie dzieciaki ze wstazkami
 

Pozniej znow zaczeli wywolywac dzieciaki po dyplomy w roznych kategoriach. Ponoc glosowali na siebie jakies dwa tygodnie temu. Bi zgarnela az dwa: za najlepszy kraul oraz "ducha zespolu". W kazdej kategorii bylo 3-4 zwyciezcow i szczerze, to Kokusiowi tez nalezalby sie dyplom za najlepszy kraul, ale jak sie nie jezdzi na zawody, to koledzy nie maja okazji tego zauwazyc. ;)

I jeszcze dyplomik do kompletu
 

Na koniec trenerzy otworzyli jeszcze pudelko z ciastkami, wiec dzieciaki sie chociaz zaslodzily. ;) W kazdym razie, impreza byla szybka i choc miala sie odbyc od 18 do 19:30, to zaczela sie dopiero o 18:15, bo czekano na spoznialskich (a niektorzy i tak nie dojechali, mimo ze deklarowali ze beda), a skonczyla tuz przed 19. Potworki, wraz z grupa innych dzieciakow chcialy jeszcze koniecznie wyprobowac maszyny na silowni, bo pechowo te znajdowaly sie zaraz w salce obok, wiec jak mozna przepuscic taka okazje. :D

Jeszcze kilka lat i beda mogli zapisac sie na silownie
 

Wrocilismy do chalupy w porze spania malzonka, ale dzieciaki do lozek sie oczywiscie nie kwapily, bo w koncu mialy weekend. :)

Do przeczytania!

6 komentarzy:

  1. No to juz macie jakby pozegnanie zimy, z tym znikajacym na cieplo sniegiem. Wazne, ze zdazyliscie sie tej zimy wyjezdzic na nartach, bo to sama przyjemnosc.
    Wielkie gratulacje za zdobyte wstazki plywackie. Zdolne macie dzieci, z pasja do sportow. Fajnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z ta pasja to coraz gorzej. Bi w tej chwili tylko plywa, ale ten najwiekszy zapal i tak juz jej przeszedl. A Nik zawodow nie lubi, a w inne sporty gra, ale nie osiaga jakichs zawrotnych wynikow. ;)
      Zimy to mi strasznie szkoda. Myslalam, ze uda sie jeszcze wziac Bi na narty, ale ze z kasa nadal slabo, to chyba juz odpuszcze.

      Usuń
  2. Ja dobrze Nika rozumiem, bo bardzo rzadko się zdarza, abym skupiła się wyłącznie na filmie. Z tym, że ja siedzę nie z grą, ale z książką.

    Gratulacje dla dzieciaków za wyniki w zawodach. Szkoda, że trener odchodzi, ale jak piszesz, że wszystko było na jego głowie, to się nawet nie dziwię. Może ktoś z tych młodszych się ogarnie, jak będą sami i jednak to przejmie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja Nikowi powiedzialam, zeby zapomnial, ze go do kina wezme, skoro nie potrafi obejrzec filmu bez jednoczesnej gry. ;)
      Ten trener byl glownym prowadzacym i podejrzewam, ze mial placone znacznie wiecej niz te "dzieciaki". Nie wiem czy ci mlodzi w ogole beda potrafili to ogarnac. Lepiej zeby zatrudnili kogos kompetentnego, inaczej ta druzyna sie rozpadnie.

      Usuń
  3. Gratulacje dla Bi i Nika - miłe to mieć pamiątki po zwycięstwach. U Was taka pogoda w kratkę, że aż byłam ciekawa kiedy Bi wyskoczy w krótkim rękawku :)
    U nas było ocieplenie, ale gdzieś uciekło. Wczoraj tak zmarzłam z psami na spacerze, że aż w domu zrobiłam sobie termofor do łóżka. Hihi, widać, że się starzeję :P
    Wasza Oreo jest śliczna i puchata, ale widać, że już po kociemu układa sobie plany i w nosie ma godziny powrotu do domu... A teraz w marcu to dopiero z kotami będzie wesoło. Nawet te wykastrowane/wysterylizowane więcej biegają poza domem niż normalnie.

    Pozdrawiam Was serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, krotkie spodenki i rekawki oboje zaliczyli juz w zeszlym tygodniu kiedy w dzien mielismy 18-20 stopni. W tym juz powrot zimy, choc teoretycznie zaczela sie wiosna. ;)
      Oreo jest takim puchatkiem i to jest jej przeklenstwo, bo wszyscy chcieliby ja glaskac i tulic, a ona ucieka przed pieszczotami, jak to kot. :D

      Usuń