Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

poniedziałek, 15 czerwca 2015

O tym jak to jest kiedy matka ma jelitowke oraz kolejny malutki krok w "doroslosc"...

Na poczatek musze napisac komunikat: dziewczyny obiecuje, ze KIEDYS, w koncu odpowiem na zalegle komentarze! Kurcze, az mi glupio, ale ostatnio mam tak niewiele czasu na bloga, ze chec sklecenia posta zawsze wygrywa z komentarzami... Ewentualnie chce ponadrabiac komentowanie u Was, bo sama bedac blogerka, wiem ze kazdy komentarz cieszy i kazdy (no chyba, ze "trollowaty") czyta sie z usmiechem...

Milusi wirus, z ktorym w zeszlym tygodniu zmagaly sie Potworki, okazal sie jednak tylko jelitowka. Normalnie w zyciu nie okreslilabym jelitowki slowem "tylko", ale ze moi rodzice juz snuli ponure podejrzenia o zatruciu salmonella, a tesciowie grzmieli przy kazdym telefonie, ze napewno TA opiekunka dala dzieciom do jedzenia cos starego lub zepsutego (jak ja kocham moja rodzine!), wiec wyrok: jelitowka przyjelam niemal z ulga... ;) Moje wczesniejsze malo optymistyczne podejrzenia, ze nikt tego g*wna nie zlapal oprocz moich dzieci, zostaly migusiem rozwiane. Po prostu dziadostwo ma dziwnie dlugi etap "wylegania". Dwoje dzieci u opiekunki w koncu tez zaczelo wymiotowac i latac na nocnik. ;) A takze, zeby bylo "weselej" chwycilo rowniez mnie... Za jakie grzechy, powiedzcie mi?! To ja tu spedzam dwa dni opiekujac sie (niezbyt) czule, ale troskliwie marudna dziatwa, a potem za kare sama sie zarazam! No gdzie tu sprawiedliwosc?!

W kazdym razie wyglada na to, ze albo moje dzieci sa jakies malo odporne, albo oslabilo ich przeziebienie, ale oni odchorowali wirusa najmocniej i najdluzej. U reszty dzieci (zarazilo sie i tak tylko dwoje z czworga) potrwalo to 1, gora 2 dni. Moje meczyly sie 4-5... U mnie w ogole objawy byly zupelnie niejednoznaczne i gdyby wczesniej chore nie byly Potworki, zadawalabym sobie pytanie, czy w ciazy przypadkiem nie jestem. A smiejcie sie, smiejcie! :D Bylo to bowiem tak: w czwartek po poludniu dopadly mnie mdlosci. Nie byly jakies straszne, ale meczace. I na tyle silne, ze wieczorem kolo lozka przygotowalam sobie miske, tak na wszelki wypadek. Okazala sie jednak niepotrzebna. ;) No i bylam oslabiona. Kiedy zmuszona bylam stac, musialam podtrzymywac sie mebli... W piatek rano, o dziwo czulam sie w miare normalnie, odwiozlam wiec dzieci do opiekunki, a sama pojechalam do pracy. Ale w miare jak ranek uplywal, czulam sie coraz bardziej senna. Nie mdlilo mnie, nic nie bolalo, tylko kompletnie nie mialam apetytu.

Ta SENNOSC! Okolo poludnia byla juz tak silna, ze gdzie bym nie przysiadla, czy to przy biurku, czy przy stole podczas przerwy na lunch, czulam jak powieki natychmiast zaczynaja mi opadac, a za nimi glowa. Taka nieopanowana sennosc ostatnio odczuwalam w ciazy z Bi (z Nikiem jakos tego nie pamietam), kiedy to gotowa bylam przyciac komara o kazdej porze dnia, a wychodzac z pracy ryczec mi sie chcialo, bo zamiast jechac 20 min do domu, najchetniej zdrzemnelabym sie w aucie, na parkingu. W piatek mialam identyczne uczucie, stad moje skojarzenia z ciaza. :D W kazdym razie wczesnym popoludniem stwierdzilam, ze i tak jestem bezuzyteczna, wiec zwolnilam sie z pracy, pojechalam do domu, wypuscilam tylko Maje na siusiu, nastawilam budzik na godzine kiedy zazwyczaj odbieram Potworki i padlam na kanapie, nawet sie nie przebierajac. :) Ta 1.5-godzinna drzemka postawila mnie na nogi na tyle, ze bylam nawet w stanie pojechac na zakupy spozywcze, chociaz przytrzymywalam sie kurczowo koszyka. Potem jednak bylo juz gorzej. W sobote bylam tak oslabiona, ze ledwie bylam w stanie przejsc przez dom. Za kazdym razem kiedy musialam wstac i cos zrobic (a Potworki sa jeszcze zbyt male, zeby zrozumiec, ze matka chora i cudowaly jak zwykle), po prostu chcialo mi sie plakac... Mialam tylko lekki stan podgoraczkowy, a przy 25 stopniach w domu, kladac sie z ulga do lozka w czasie drzemki Potwornickich, przykrylam sie pierzyna, a i tak nie moglam rozgrzac konczyn i powstrzymac telepania... I przez caly weekend nie bylam w stanie pic mojej ukochanej kawy. Na sama mysl zoladek podchodzil mi do gardla... Za to przeprosilam sie z herbatka rumiankowa, na ktora zazwyczaj patrzec nie moge i nawet nie pamietam jak dlugo mi juz w szafce lezala... Swoja droga to dosc interesujace, ze nie moglam przelknac ani kawy, ani nawet czystej wody, a rumianek (nieposlodzony!) pilam litrami. :)

A teraz uwaga: wylewam pomyje ma meza (juz czesciowo wylalam u Marty z Przemyslen i Refleksji, ale pozale sie jeszcze raz, a co!)!

Jesli przyszlo Wam na mysl, ze troskliwy malzonek przejal obowiazki, albo przynajmniej zajal sie marudnymi i znudzonymi Potworami, to sie baaardzo pomylilyscie! Rozumiem, ze w sobote rano byl umowiony na zmiane oleju w aucie. Nie mogl w koncu przewidziec, ze sie rozchoruje. Pol ranka z trudem funkcjonowalam i zabawialam dzieci z pozycji pollezacej, powstrzymujac ich przed radosnym wskakiwaniem na moj brzuch (lezaca mama, to jak najlepsza trampolina) i pocieszajac sie (o ja glupia!), ze jak M. wroci, to przejmie dzieciaki, a ja w koncu bede mogla polezec z zamknietymi oczami, a moze nawet sie zdrzemnac... Moja naiwnosc nie zna granic... Maz moj bowiem wrocil i zamiast okazac odrobine wspolczucia, wyrazil ubolewanie, ze nie pojedziemy na planowane "polskie" zakupy. Oraz z podniesionymi brwiami i zdziwieniem w glosie zapytal po czym ja jestem taka oslabiona, skoro ani nie wymiotuje, ani nie mam biegunki? To prawda, ze na cale 3 dni choroby "pogonilo" mnie tylko jeden, jedyny raz... Czyli co? Wedlug malzonka najwyrazniej symuluje! Po tym pytaniu bowiem, na ktore udzielilam wyczerpujacej (i logicznej moim zdaniem) odpowiedzi o walce organizmu z wirusem i takie tam, Pan Malzonek... wyszedl! Po prostu zabral sie i poszedl na dwor myc auto! Ani slowka, ze moze wezmie ze soba dzieci, zebym mogla chwilke polezec, nic!

Ooo, tu juz mi cisnienie skoczylo! Musicie wiedziec, ze przez pierwsze dwa dni kiepskiego samopoczucia, kiedy nudnosci lub sennosc na chwilke odpuszczaly, bralam sie za robote. Jakos tak glupio mi bylo, ze jestem tak malo uzyteczna (to chyba jakas nasza durna, babska ambicja, zeby byc perfekcyjna pania domu!) i chociaz ta zmywarke rozladowalam i zaladowalam oraz przygotowalam mega szybki obiad na nastepny dzien. W piatek wieczorem nawet warzywa podlalam, chociaz przeciagniecie weza przez ogrod kosztowalo mnie zadyszke i zawroty glowy. A jak w sobote juz padlam jak kon po westernie, to maz mi tu sugeruje, ze wyolbrzymiam?! Wk*rw dodal mi sily i czy to sie szanownemu M. podobalo czy nie, zwloklam sie z kanapy, ubralam dzieciom portki na tylki (goraco bylo, wiec po domu lataly w samej bieliznie/ pampersie), sandaly na nogi i sruuu! Wyrzucilam do tatusia, na podworko, a sama walnelam sie spac, o! Nawet ta wywalczona drzemka, byla jednak mocno przerywana, bo: "Maaamaaa, musze siusiu!", "Mama, a cio lobis?", "Mamooo, piciu!", itd. Niestety, tatus jak to tatus, mial w powazaniu, ze zbliza sie pora Potworkowej drzemki i gdybym nie obudzila sie na czas, dzieciarnia poszlaby spac na glodniaka... Albo godzine pozniej, bo przeciez chcialabym cos w nich przed spaniem wcisnac... :/

Musze jednak przyznac, ze ta sobotnia pozno-poranna drzemka oraz popoludniowa, ktora ucielam sobie razem z Potworkami naprawde mi pomogly. Zniknela potworna slabosc, zostalo tylko lekkie oslabienie, ktore zreszta trzyma mnie do dzisiaj. Ale poczulam sie na tyle dobrze, ze wczoraj wkrecilam sobie motorek w d*psko i latalam jak wsciekla, usilujac wcisnac w jeden dzien wszystko, co mialam zrobic przez weekend... Nie ze wszystkim sie udalo, ale ten wysilek i tak przyplacilam cholernym bolem glowy, akurat wtedy kiedy w koncu padlam wykonczona do lozka... :/ A po wyszorowanej o 21 wieczorem podlodze, dzis rano Bi przebiegla sie w kaloszach, wytrzepujac z podeszw zaschniete bloto, wiec cisnienie znow mi skoczylo...

Apetyt nadal do konca nie wrocil. Jestem jednak w stanie wypic po kilka lykow kawy, wiec jest jakis postep. Zywie sie zas glownie jogurtami i chrupkami kukurydzianymi, bo nic innego za bardzo nie jestem w stanie przelknac. Na dwa tygodnie przed plazowym urlopem moze to i dobrze? ;) Podejrzewam zreszta, ze do kiepskiego samopoczucia dolozyl sie okres, ktory i tak zrobil mi przysluge (laskawca!) i przyszedl idealnie po 28 dniach, zamiast po ostatnio zwyczajowych 26, inaczej dostalabym go idealnie na sam poczatek choroby. Jak super jest polaczyc sobie jelitowke i miesiaczke, zaloze sie, ze niektore z Was mialy okazje sie przekonac... ;)

No! Wymarudzilam sie! Teraz cos z weselszej beczki.

Kiedy kilka tygodni temu szorowalam plotek z przodu domu, zauwazylam, ze jeden ze szczebelkow (czy jak to sie zwie) nie ma na gorze nakladki, ktora wienczy wszystkie inne. Co sie z nia stalo, nie mam pojecia, nigdzie jej nie znalazlam, ale to akurat nie jest wazne. ;) W kazdym razie z mieszanymi uczuciami, pochylilam sie, zeby zajrzec do srodka - spodziewajac sie brudu, pajakow lub innego robactwa. Jakie bylo moje zdziwienie, kiedy ujrzalam - lilie! Rosnaca w kwadratowej rurce o wymiarach 3x3 cm! :) Zasmialam sie, pokazalam znalezisko M. oraz Bi (jakze by inaczej) i... spisalam kwiat na straty, nie spodziewajac sie, ze moze zbyt dlugo przezyc rosnac w tak dlugiej i waskiej "doniczce". Lilia tymczasem postanowila zagrac mi na nosie i nie tylko nie padla, ale i przerosla swoje wiezienie. :)



Te zdjecia zrobilam ponad tydzien temu. Teraz "silly lilly", jak ja dzwiecznie ochrzcilam, jest znacznie wyzsza od slupka w ktorym rosnie (a on konczy sie dobrze ponad metr nad ziemia!) i nawet ma paczki! :)

Poza tym, miniony weekend byl czasem kolejnej, waznej zmiany... Ten tytulowy "krok" w doroslosc... I wiem, wiem, ze czasem wylazi ze mnie matka-wariatka, wiem ze wychowuje dzieci nie dla siebie, lecz spoleczenstwa, ale... No, smutno mi, ze oni rosna tak szybko, ze z kazdym dniem, tygodniem, miesiacem, rokiem, sa coraz mniej "moi". Tacy moi na wlasnosc, kiedy ja i M. jestesmy calym ich swiatem i gwarancja szczesliwosci... Juz niedlugo nowy etap - przedszkole, potem zaraz szkola i ani sie obejrze, a wyfruna mi z gniazda te moje pisklaki... :(

Ech, rozpedzilam sie troche w tej mojej rzewnosci. No mowie Wam, zem czasem matka - wariatka. :) Coz to za zmiana nastapila u nas w domu? Przeszlismy z tego:

 
 
Do tego:
 


Lozeczko Nika, mojego malutkiego synka, mojego prawie - dzidziorka, zostalo rozmontowane, kilka desek za to dokreconych i tworzy teraz miniaturowe dzieciece lozko... Malutka zmiana, ale dla mnie to symbol uplywajacego czasu. Brak lozeczka ze szczebelkami oznacza, ze w tym domu nie ma juz dzidziusia. Jest dwojka (jeszcze) malych dzieci, ale etap niemowlecy pozegnalismy bezpowrotnie. Ciezko jest nie uronic lezki...

Zeby otrzasnac sie nieco z patosu, to rodzice oczywiscie cykali sie jak mlodszy zareaguje na zmiane... Pierwsza reakcja, jeszcze przed kompletnym zlozeniem byla hmm... malo zachecajaca. ;) Mianowicie Mlodszy urzadzil histerie, kiedy zaczelismy wynosic niepotrzebne deski do piwnicy. Potem jednak zaczal z duma powtarzac, ze ma lozeczko jak duzy chlopczyk (chlip!), a ze dostal na zachete nowa posciel, w tym wlasna koldre (dotychczas spal w spiworku, ale ostatnio zaczal strasznie protestowac przed jego zalozeniem), wiec nastapila pelnia szczescia. Balismy sie oczywiscie tez czy nie bedzie wieczorem lub w nocy z tego lozeczka zwiewac. No coz, nie chce zapeszyc chwalac, ale pierwszy wieczor byl idealny. Kokus tak byl dumny z nowego, "doroslego" lozka, ze nie chcial nawet czytac ksiazeczek, tylko pouczal mnie, czytajaca Bi, zebym nie robila halasiu, bo on chce spic. I poszedl spac bez marudzenia czy uciekania, nawet nie wolal swoim zwyczajem po 3 razy piciu. :) Oby tak dalej!

A matce pozostalo obetrzec lzy, uniesc glowe, zagryzc zeby i zamiast sie rozczulac, przyjmowac te nieuchronne (i narazie male, malutkie, malutenkie, a juz jak ciezkie!) zmiany z duma...

25 komentarzy:

  1. Biedna mamuska..nie chlipaj, przytulam :*
    Wyobrazam sobie jak się czujesz..ja na mysl ze Riczi niebawem konczy roczek znoszę się łzami :(
    Wiesz w takim razie ciąża bylaby calkiem wskazana :) Myslicie o trzecim potomku?
    Ja się boję chorować. Moj m zapewne zachowalby się podobnie -/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, mi tez przyszło na mysl, ze to była tylko jelitowka. I co M. by zrobił gdybym zachorowała poważniej. I nie były to przyjemne myśli. :(
      Temat trzeciego dziecka powraca regularnie, ale raczej sie nie zdecydujemy. :(
      Ja jakoś wszystkie etapy dorastania Bi przyjmowałam zupełnie naturalnie. Wręcz na nie czekałam. Nika jakoś bardziej przeżywam, chyba właśnie dlatego ze zdaje sobie sprawę ze to moje ostatnie dziecko. :(

      Usuń
  2. Z mężczyznami i chorobami to chyba taki " standard ". I masz racje my zbyt dumne jestesmy zeby nawet w chorobie odpuścić jakieś obowiązki domowe . Inna sprawa , ze oczekujemy , iż w takim momencie to tym chłopom sie żaróweczka zapali i pomyślą o jakiejś pomocy . My naiwne ... Z wiekiem to niestety nie mija . Za to oni jeszcze nie zachorują a juz " umierają " ...

    Samej mi sie wierzyc nie chce , że Kokuś to juz całkiem spory Nikus . Z " dorosłym " łóżeczkiem . Chlip ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Ja tez nie moge uwierzyc, ze z mojego synka juz wlasciwie jest chlopiec, a nie dzidziorek... :(

      Faceci to porazka. Sami "umieraja" przy byle katarku. Ale ich kobieta moze sie slaniac na nogach i sie nie domysla, ze moze trzeba by pomoc. A nawet jak im sie pokaze paluszkiem, to robia taka laske, ze odechciewa sie prosic... :/

      Usuń
  3. organizm regeneruje się najszybciej podczas snu i odpoczynku, matki małych dzieci mają w czasie choroby dużo trudniej zdrowieć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te biedne matki maluchow znacznie szybciej doszlyby do siebie, gdyby ich malzonkowie byli chetniejsi do kiwniecia paluszkiem... :/

      Usuń
  4. 1. No nareszcie DUŻY Nik ma normalne łóżko, Ty panikująca matko wariatko :P

    2. Jelitówki współczuję, ja zawsze mam wymioty, ale jak nie wymiotuje, to zwyczajnie nie mogę się ruszyć mam taką imprezę w żołądku, śpię wtedy całe dnie bo inaczej nie da rady :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to ja wlasnie tak mialam! Zadnych wymiotow, tylko bol brzucha i potworne oslabienie. :(

      Hehe, sama z siebie sie smieje, ze czasem wychodzi ze mnie taka sfiksowana mamuska. Na codzien nie rozczulam sie zbytnio nad swoimi dziecmi i macierzynstwem. Ale przychodzi kolejny kamien milowy w ich rozwoju i nagle sie kompletnie rozklejam... :)

      Usuń
  5. Dobrze, że już po wszystkim... :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a dla Nikusia gratulacje! Duży chłop! :D

      Usuń
    2. Oj duzy... :(

      Wlasnie, wesolo nie bylo, ale dobrze, ze juz po wszystkim. :*

      Usuń
  6. Acha Agatko...co tu powiedziec- faceci i ich rozumowanie... :(
    Mam nadzieje, ze choroba poszla won i juz mozesz wszystko po swojemu ogarnac??
    A swoja droga- jesli masz juz takie duze dzieci to moze czas na kolejne???? Spoko, nie krzycz , nie bij... :)
    Usciski za ocean :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poszla, poszla... :)

      Nie, trzeciego nie bedzie, chyba ze przypadkiem. Ale na to jestesmy za starzy i zbyt odpowiedzialni. Temat wraca regularnie, ale prawda jest taka, ze w tej chwili na trzecie nas zwyczajnie nie stac. A za 2-3 lata, kiedy (mam nadzieje) finanse sie poprawia, to juz nie beda te lata na reprodukcje. ;)

      Usuń
  7. Ech z facetami....
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie, cholernie sa samolubni i niedomyslni...

      Usuń
  8. Eh, aż mnie wzdrygnęło na myśl o jelitówce, bo jak pamiętasz, nie tak dawno przerabialiśmy i my... I mam nieco podobne odczucia. Marcina męczyło okropnie, bo na dwa końce i to naprawdę często ganiał do toalety. Ja miałam to szczęście, albo tego pecha, że miałam "tylko" biegunkę. No więc jakie to porównanie do cierpień małżonka?? Jednak... tego, czego na zewnątrz u mnie nie było widać, to potworny ból żołądka. Agata, ja myślałam, że zejdę- serio. W życiu mnie tak nic nie bolało, nawet przy kamicy żółciowej. No ale... nie wymiotowałam, więc... Rozumiesz :) No ale oddam Mu to, że jak już był na chodzi to Lilą się zajmował i z psem wychodził, a zapowiedział wcześniej, że z psem na dwór- nigdy.

    Co do Nika- jak ja Cię rozumiem! No chodź matka, uściskamy się :) Kurczę... Mnie tak zawsze rozwalają te właśnie symboliczne kroki ku dorosłości :( I tak, jest radość, no ale... Ale to ukłucie w sercu też jest, nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buhuuuhuuu... Wlasnie wirtualnie chlipie na Twoim ramieniu Martus! :* Doskonale to ujelas. Z jednej strony ciesze sie i dumna jestem, ze dzieciaki sa zdrowe, rosna, rozwijaja sie, ale... mam tez swiadomosc, ze kazdy krok naprzod przybliza nas do nieuchronnego dorosniecia i ich odejscia z domu na zawsze...

      Faceci nigdy nie przyznaja sie, ze ich malzonka moze czuc sie gorzej niz oni sami... No jak to mozliwe?! Skoro oni "umieraja", no to gorzej juz byc nie moze, nie? :)
      Brawa dla Marcina, bo ja mojego do pomocy i dania mi chwilowego wytchnienia, musialam "przymusic". A raczej postawilam go przed faktem dokonanym, wystawiajac mu dzieciaki za drzwi! :D

      Usuń
  9. Ja dobrze Cię rozumiem z Nikiem. Przy Oliwii cieszyłam się, że wszystko robi tak szybko i jakoś sama ją motywowałam do samodzielności. Z Jasiem trochę się wkurzam, że mu idzie tak opornie, a z drugiej, przez to wolniejsze tempo wydaje mi się "taki malutki" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie. Ja przy Bi ciegle wypatrywalam kolejnych etapow i cieszylam sie z kazdego najmniejszego postepu. A przy Niku, z jednej strony powtarzam, ze nie moge sie juz doczekac az "costam". Ale z drugiej strony jakby bardziej celebruje jego wczesne dziecinstwo. Dluzej karmilam go piersia, bo jakos szkoda mi bylo z tego rezygnowac, pozniej niz Bi zaczelismy go odpieluchowywac, itd. Jakos nie spiesze sie przy nim tak jak przy jego siostrze. :)

      Usuń
  10. oj wspolczuje jelitowki...
    i wcale Ci sie nie dziwie, ze sie roztkliwiasz. Tez pewnie tak bede miala :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na codzien wcale nie jestem matka - wariatka. Ale przy takim, nawet symbolicznym "dorastaniu" Potworkow, rozpadam sie na emocjonalne kawalki...

      Usuń
  11. O moja ty kochana i biedna, rany :(
    Mila by powiedziała "bidna bidna", jelitówka to takie cholerstwo że normalnie szkoda gadać :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooom... To raptem moj 2 lub 3 raz w zyciu i mam nadzieje, ze juz nigdy mnie nie dopadnia, chociaz to raczej plonna nadzieja. :)

      Usuń
  12. Nie cierpię jelitówek :(((
    Dobrze, że już po...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, dobrze... Ja ogolnie nie znosze chorowac, ale malo co rozklada czlowieka na lopatki jak grypa jelitowa... :/

      Usuń