Pisalam tego posta spokojnie i w dobrym humorze, az doszlam do srody. Wtedy wszystko sie spie**olilo. :(
Jak juz jednak jest, to wrzuce go, zeby nie siedzial w roboczych, choc jak mysle o poprzednim tygodniu, to jakbym myslala o kims innym.
Chcialabym moc napisac, ze sobote 18 stycznia zaczelam od wyspania sie, ale nie ma tak dobrze. ;) Zostalam na ten dzien wpisana w grafik, wiec musialam sie stawic na poczcie. Malzonek oczywiscie wyjechal nad ranem do wlasnej roboty, ale Potworki spaly w najlepsze. Budzik nastawilam sobie na 20 minut pozniej, ale niestety, o normalnej, "szkolnej" porze, Oreo zaczela marsze po sypialniach, przy akompaniamencie glosnego miauczenia. No i tyle z chociaz odrobine dluzszego spania. W dodatku, kiedy w koncu zwloklam sie i poszlam jej otworzyc drzwi, jak zwykle od nich odskoczyla i z daleka zastanawiala sie, czy faktycznie ma ochote wyjsc. Wkurzylam sie i wyleciala za drzwi z impetem. ;) Przyszykowalam sie i wyjechalam do pracy kiedy Potworki nadal odsypialy szkolne dni. Dzien na poczcie okazal sie w miare spokojny. Zeby tak moglo byc zawsze! Listy znow byly jakos dziwnie pomieszane, ale ze bylo ich mniej, wiec dosc szybko udalo mi sie to ogarnac. Niestety byl tez ogromny stos gazetek do rozwiezienia pod kazdy adres mieszkalny, ale nie bylo na nich daty, a takie masowe reklamy lub ulotki zwykle maja date do kiedy musza byc dostarczone. Poczatkowo mialam je zostawic dla Roba, bo mialam mnostwo innych katalogow i gazet, ale po namysle zlitowalam sie i dostarczylam do domow jednorodzinnych, dla niego zostawiajac mieszkania oraz domki szeregowe. Wyslalam mu o tym wiadomosc, ale nie odpisal. Moze wkurzyl sie, ze nie dostarczylam wszystkich... ;) W kazdym razie, bylo tez znacznie mniej duzych paczek, a choc malych dosc duzo, to tez nie jakos do przesady. Dzieki temu, udalo mi sie wyruszyc w trase juz o 10:30, czyli posortowalam wszystko w dwie godziny. Ale najlepsze bylo, ze w soboty wiekszosc biur jest zamknieta, wiec moglam je sobie pominac. Niektore niestety maja skrzynki na zewnatrz, ale jesli trafi sie wieksza paczka (tym razem nie trafila mi sie) nie dostarcza sie jej. Dzieki temu wrocilam na poczte juz o 13:43. Najbardziej obawialam sie tego powrotu w sobote, bo wiadomo ze zwykle jestem najwolniejsza, a w te dni urzad zamykany jest juz o 12:30. Urzednicy szybko tylko ogarniaja kase, cos tam posprzataja, po czym zamykaja drzwi na lancuch i wlaczaja alarm. I tego sie najbardziej obawialam, mimo ze mialam kod do alarmu; ze cos zle nacisne i zacznie mi wyc. Na szczescie, kiedy podjechalam, jeden z innych zastepcow akurat rozladowywal wlasne auto, a inny facet byl nadal w srodku. Szybciutko ogarnelam to, co przywiozlam spowrotem i kwadrans po 14 ruszylam do domu. Niestety i tak bylo juz za pozno zeby zabrac Kokusia na mecz, ktory mial na 14:30. Pojechal z nim M. i choc napisalam ze jak chce moze wracac do domu, a ja przyjade obejrzec reszte rozgrywki i przywioze Mlodszego do domu, odpisal zeby odpoczywala po pracy, a oni spokojnie dojada. Nie upieralam sie, bo mimo luzniejszego dnia, wiadomo ze troche zmeczona i tak bylam, tym bardziej ze popoludnie dzien wczesniej spedzilam na nartach. Chlopaki dojechaly i Nik pochwalil sie, ze ten mecz wygrali, a podobno druzyna przeciwnikow mialam kilku bardzo dobrych graczy. No szkoda, ze tego nie widzialam. :/ Z gorszych wiesci, to Mlodszy znowu... smarcze. Rano ponoc bolalo go troche gardlo, ale przeszlo, za to puscilo sie z nosa! On doslownie co 3 tygodnie cos lapie! Oszalec mozna! Przez mecz Kokusia, nie zdazylismy do kosciola jak zwykle na 14, wiec pojechalismy do innego na msze pol godziny pozniej. Po fakcie strwierdzilam, ze moglam syna zostawic w domu, bo caly czas glosno pociagal nosem i co chwila kichal i glupio mi bylo przed ludzimi... Po powrocie kolejka pod prysznic, bo wszyscy chcieli go wziac troche wczesniej, a pozniej juz relaks. Wieczorem Nik jadl platki z mlekiem i nagle przyszedl powiedziec, ze wypadl mu jeden z trzonowcow! :O Zab musial juz wisiec na wlosku, ale Mlodszy zupelne tego nie czul. Nie wiem nawet ile mu jeszcze zostalo mleczakow, ale chyba juz pomalu wymiana dobiega konca... A! Kiedy nadal jezdzilam wozem pocztowym, z roboty wrocil M., podlaczyl od nowa komputer Kokusia, po czym sprobowali go uruchomic. Iiii... dziala jak zloto!!! :D A ja sie tyle uplakalam! Glupie pudlo... Ale dobrze, ze dziala. ;)
Kolejnego dnia, w niedziele, mialam nadzieje wreszcie dluzej pospac. No coz... Skutecznie uniemozliwil mi to kot. Od 7 rano chodzila po pokojach i miauczala. W koncu wstalam, wzielam kiciula pod pache, znioslam na dol i wyrzucilam za drzwi. ;) Wrocilam do lozka, ale zasnac juz nie moglam. W koncu sie poddalam i wstalam jeszcze przed 8, co dla mnie w weekend jest niezwyklym wyczynem. ;) Sniadanie sobie oraz dzieciakom, wstawic zmywarke, a pozniej pranie, umyc sie, itd. Krotko mowiac, ranek mijal leniwie. ;) Panna Bi zabrala sie zas za ciasto. Nie mielismy przejrzalych bananow, ale sama myslalam o babce na oleju albo ciescie z jablkami, bo kupilam je nie pamietajac, ze nadal mamy praktycznie cala miske. Starsza jednak przejrzala przepisy i stwierdzila, ze to za proste i chce znalezc cos bardziej wymagajacego. Wyrazila wrecz ubolewanie, ze wszystkie przepisy w internecie, to "szybkie i latwe ciasto takie i takie". :D Wytlumaczylam pannie, ze wiekszosc doroslych, po odhaczeniu pracy oraz wszelkich domowych obowiazkow, ostatnia rzecza na jaka ma ochote, to bawic sie w 3-warstwowe torty. Jak chce upiec deser, to wlasnie szybki i prosty. ;) W koncu Bi znalazla przepis na ciasto cytrynowe, ktory okazal sie taka bardziej hamerykancka wersja babki cytrynowej, ktora pieke na Wielkanoc. ;) Wyszla jej zreszta bardzo smaczna i tylko M. krecil nosem, bo z jakiegos powodu nie przepada za cytrynowymi wypiekami.Oczywiscie, jak na poczatkujacego piekarza, Starsza zawalila calutki blat w kuchni mikserem oraz niezliczona iloscia kubkow, misek oraz lyzek i lyzeczek. :D Musze jednak przyznac, ze potem grzecznie po sobie posprzatala, choc musialam pokazac miejsca gdzie maka zostala na blacie. Na szczescie w konsumpcji pomogl dziadek, ktory tradycyjnie zjawil sie na kawe, ale mimo wszystko, stwierdzam ze jesli ta milosc do pieczenia Bi zostanie, to marnie bedzie u nas z jakakolwiek dieta.
Mnie sie wreszcie udalo spasc z waga ponizej 60kg. Po raz pierwszy od kilku lat zobaczylam piatke z przodu, w czym zapewne pomogla poczta, bo i nabiegam sie z paczkami i nie jem wiekszosc dnia, bo zwyczanie nie mam czasu... No ale przy ciaglych wypiekach corki, za chwile zaczne raczej przybierac niz gubic... Tym bardziej, ze ona sie stara i przykro jej jesli odmawiamy sprobowania, wiec co robic. Probujemy az za bardzo... ;) Nik niestety nadal solidnie smarcze, a i M. oznajmil, ze chyba cos go bierze. Nie wiem czy nie podlapalismy czegos w Bostonie i po prostu u Kokusia pierwszego wylazlo. :( Wiekszosc dnia jednak minela w atmosferze oczekiwania. Na to popoludnie i wiekszosc nocy zapowiadano najwieksza sniezyce (jak narazie) w tym sezonie. Straszyli juz od kilku dni, ale prognozy raz pokazywaly ze zacznie padac o 13, a raz od 16, raz ze zacznie sie od deszczu, innym razem ze od razu od sniegu. Tymczasem, kiedy rano wstalismy, przywitalo nas slonce i praktycznie czyste niebo. Caly ranek, co sie zachmurzylo, to za moment znow bylo slonecznie. No i temperatura poszybowala do +5 stopni. I tylko nasze ptaki, przylatujace do karmnika chyba cos czuly, bo zlatywaly sie calymi chmarami i Bi dwa razy dosypywala ziarna. :O Moj tata pojechal gdzies o 14 i wciaz bylo sucho. Wkrotce jednak zaczal proszyc drobniutki snieg. Nadal bylo jednak cieplo, a powierzchnie nagrzane, wiec przez dobre dwie godziny nie osiadal. W koncu troche sie ochlodzilo, a snieg zgestnial i przeszedl w zapowiadana sniezyce. Co jakis czas robila sie wrecz zadymka i dom sasiadow naprzeciwko byl praktycznie niewidoczny. Malzonek sie podlamal, bo kolejnego dnia mial jechac do roboty, za to Potworki byly zachwycone, nawet Nik, choc ostrzeglam ze nie wiem czy bedzie mogl wyjsc na snieg. Bi zalowala tylko, ze i tak mieli poniedzialek wolny, wiec nie bedzie snow day w szkole. ;) Osobiscie odetchnelam z ulga, ze mielismy swieto federalne, a wiec poczta byla zamknieta. Normalnie bowiem przeciez w poniedzialki pracuje i musialabym rano zasuwac do pracy przy niepewnych drogach, a potem jeszcze krazyc z poczta na marnie odsniezonych ulicach. Na szczescie ominela mnie ta watpliwa zabawa. ;)
Jak napisalam wyzej, w poniedzialek mielismy dzien Martina Luthera Kinga, szkoly oraz poczta zamkniete, wiec moglibysmy pospac dluzej, ale coz... W Oreo cos wstapilo i kolejny dzien od 7 rano krazyla, miauczala, przechodzila mi po wlosach, po czym biegla do pokoi dzieci i slyszalam, ze tam tez sie darla. Tym razem jednak zaparlam sie, ze nie wychodze z cieplej poscieli. W rezultacie pozniej juz tylko przysypialam pomiedzy napadami miauczenia. Zreszta nie tylko ja, bo kiedy w koncu wstalam, ani Bi juz nie spala (co akurat jest normalne), ani nawet Nik. Okazalo sie, ze tym razem meteorolodzy panikowali bez wiekszego powodu, bo sniegu spadlo tylko okolo 15 cm. Oczywiscie w niektorych miejscach wiatr nawial go wiecej, no ale ilosc tylka nie urywala. ;)
Mimo pieknego slonca i czystego nieba, caly dzien byl lekki mroz, wiec wiadomo bylo, ze nawet ta ilosc trzeba odsniezyc, bo nie stopnieje. Tym bardziej, ze na kolejne kilka dni zapowiadali rekordowe mrozy. Zanim jednak Potworki oraz ja zjedlismy sniadanie i jako tako sie ogarnelismy, zdazyl wrocic z pracy M. Mimo ze jego firma nie byla tego dnia oficjalnie zamknieta, to jednak byl to jeden z kilku dni w roku, gdzie mogli wziac wolne bez zuzywania urlopu. Dodac do tego snieg i przyjechala garstka ludzi. Malzonek wiec posiedzial kilka godzin, po czym wrocil do domu. Nie tylko chcial posiedziec z nami, ale jeszcze akurat tego dnia bylo zaprzysiezenie nowego prezydenta i chcial obejrzec ceremonie. On ogladal, a my z Bi wyszlysmy pomachac lopatami.
Sniegu nie bylo duzo, ale odsniezanie szlo opornie, bo poprzedniego wieczora najpierw snieg byl mokry, a potem scial mroz, wiec zrobila sie warstewka lodu. W dodatku, tam gdzie nad ranem M. przejechal autem, byl ugnieciony i za nic nie chcial odchodzic od powierzchni. Pogoda tez nie pomagala, bo z jednej strony slonce przygrzewalo, a czlowiek machal szufla i sie pocil, a z drugiej zawiewal lodowaty wiatr. Ani sie opatulic, ani rozpiac... Odsniezylysmy jednak frontowe wejscie oraz stopnie do podjazdu i jego kawalek przed garazem. Reszte skonczyl M., tyle ze poszedl dopiero po poludniu, bo uparcie ogladal ta cholerna inauguracje, mimo mogl sobie ja pozniej cofnac w tv. :/ Przez to, "moja" czesc w sloncu praktycznie wyschla, a jego zostala z warstwa sniegu oraz lodu, ktory przez noc jeszcze dodatkowo zmrozilo. :/ Reszta dnia to bylo takie leniwe snucie. Poskladalam jedno pranie, wstawilam nastepne i umylam dolna lazienke. Pomiedzy tym a gotowaniem obiadu i innymi domowymi pierdolkami, sporo czasu spedzilam obserwujac ptasich glodomorow. Poniewaz wszystko przykryte bylo sniegiem, wiec karmnik cieszyl sie ogromna popularnoscia. ;)
Rowniez ze strony kiciula, ktory co chwila dopraszal wypuszczenia na zewnatrz. Na szczescie nie lubi moczyc sobie lapek ani siedziec brzuchem w sniegu, a do tego byl mrozik, wiec za kazdym razem szybko wracala. I cale szczescie, bo po poludniu mielismy kolo domu National Geographic Wild na zywo. :D W praktycznie bialy dzien, przed garazem przeszedl rys! I zaczail sie pod drzewami z przodu na wiewiorke. Patrzylismy jak gryzon raz schodzil, raz wdrapywal sie wyzej, a rys pomalutku, chowajac sie za kamieniami oraz krzakami, podchodzil blizej. W koncu wiewiorka zdecydowala sie zejsc z drzewa i dziki kot natychmiast sie na nia rzucil! :O Nie wiem jakim cudem chybil, mozliwe, ze przez rozbryzg sniegu, ale wiewiorka - szczesciara uciekla i w kilku susach znow byla na drzewie! Zalowalam, ze nie nagralam calego zajscia, ale nie spodziewalam sie zupelnie takiej akcji. :D
Wtorek zaczal sie juz normalna pobudka o 6:30. Temperatura na termometrze nieco przerazala, po pokazal -15 stopni. Stwierdzilam oczywiscie, ze wezme Potworki na przystanek autem. Tego dnia nie stalo tam zadne dziecko; wszystkie byly w samochodach. ;) I cale szczescie, bo autobus dojechal dopiero o 7:38. :O Przypominam, ze wedlug grafiku powinien podjezdzac o 7:20, a zwykle jest okolo 5 minut pozniej. Tym razem pobil jakis niechlubny rekord. :/ Gdybym nie wziela dzieciakow autem, staliby w takim mrozie 20 minut! Nie mowiac juz o tym, ze powinni byc w szkole o 7:40, a w dwie minuty to nawet by tam nie przefruneli. ;) Rozumiem, ze na pewno musieli autobusy odsniezyc, a i pewnie niektore nie mogly zapalic, bo to zazwyczaj takie starocie jak te wozy pocztowe, ale jednak pozniejszy autobus, jadacy do innej szkoly, podjechal o czasie... Tak czy siak, dzieciaki wreszcie pojechaly, cieszac sie, ze ominie ich kawalek lekcji, a ja zaszylam sie w chalupie. Wyszlam tylko na chwile na taras, bo pierzaste glodomory wyjadly cale ziarno. Niesamowite uczucie kiedy pod klapkami skrzypiala mi warstewka sniegu, a deski tarasu strzelaly z zimna. ;) Cieszylam sie, ze (poza Kokusiowym treningiem koszykowki wieczorem) nie mialam zadnych pozadomowych planow. Musialam napisac maila do managerki z poczty, ze nie bedzie mnie w sobote. Mamy pewne plany i choc wolalabym poczekac az bede na 100% pewna, ze wypala, to nie chcialam jej zawiadamiac na ostatnia chwile. Ma teraz niezly bol glowy zeby obstawic wszystkie trasy, wiec pomyslalam, ze lepiej dla niej jesli bedzie miala kilka dni na zaplanowanie co i jak. A jesli nasze plany nie wypala, to coz, posiedze w domu i plakac nie bede. :D Troche zirytowal mnie brak odpowiedzi. Juz kiedys tez wyslalam jej wiadomosc ze nie moge przyjsc i tez nie raczyla odpisac. A moglaby chociaz docenic, ze dostaje uprzedzenie wczesniej. W koncu moglabym napisac w piatek, albo nawet w sobote rano, ze mnie nie bedzie i czesc. ;) I tak juz czekam na nowa robote. A nawet gdybym nie czekala, to co? Zwolnia mnie, kiedy i tak brakuje im dwojki ludzi? :D Jestem w sumie na okresie probnym i w tym czasie chyba moga mnie zwolnic za odmawianie pracy, ale przy braku pelnego oblozenia, raczej mi to nie grozi. :D W miedzyczasie dostalam maila, ze trening koszykowki zostal odwolany, bo trener oraz jego syn sa chorzy. Czyli nie tylko Kokusiowi cos "wylazlo" przez weekend. ;) Dzien, do przyjazdu dzieciakow spedzilam wiec na skladaniu prania, wstawianiu kolejnego oraz zmywarki, scieraniu kurzy, i tym podobnych domowych obowiazkach. I wpuszczaniu i wypuszczaniu Oreo, ktora wychodzi z siebie patrzac na tyle ptaszkow podlatujacych do karmnika, a jednoczesnie szybko marzna jej lapki, wiec chce sie zagrzac. I tak krazy: z domu - do domu - z domu - do domu... ;) Mlodziez wrocila, kiedy dopiero konczylam obiad. Plan byl zupelnie inny, bo M. mial po pracy zajechac po chinczyka. Ten niestety, z jakiegos powodu, byl zamkniety i malzonek zadzwonil mi tylko, ze jedzie w pustymi rekami. Na szczescie mielismy jeszcze zupe, ale nic do niej, wiec na szybko gotowalam ryz. Potworki musialy chwile na obiad poczekac, ale to nic. Pozniej Nik sie tak przy tym obiedzie guzdral, ze zanim skonczyl, zaczelo sie robic ciemno. A kawaler koniecznie chcial wyjsc na snieg. Tak w ogole, to kiedy zobaczylam go idacego z autobusu, mialam ochote zlapac za pasek. Przypominam, ze panicz jest przeziebiony. Wydaje sie, ze pomalu mu przechodzi, ale nadal ma slyszalnie przytkany nos. Po poludniu temperatura osiagnela "zawrotne" -8 stopni. Chlopak rano mial zalozona puchowa kamizelke, bo kurtka to przeciez zuooo... Tymczasem, wylazi z autobusu i nie tylko idzie w samej bluzie, a kamizelke upchnal w plecaku, to jeszcze na nogach ma crocsy (za pozno zauwazylam kiedy rano wychodzilismy) i radosnie maszeruje w nich po sniegu!!! I jak on zamierza wyzdrowiec?! Zreszta, wszyscy gimnazjalisci to jakies ubraniowe przyglupy! Bi kamizelke miala zalozona, ale za to rozpieta. Nawet jej kolezanka, ktora wiem ze jest raczej zmarzluchem, szla w kurtce zimowej, ale... rowniez rozpietej! Ja nie wiem, ze te dzieciaki nie lapia non stop zapalenia oskrzeli! :O W kazdym razie, Nik koniecznie chcial wyjsc na snieg. Nie bronilam mu, ale oczywiscie znow probowal sie wywinac od cieplejszej odziezy. Tymczasem zapadal juz zmierzch i temperatura szybko spadala. Zalozyl laskawie sniegowce oraz kurtke zimowa, choc byl protest przeciwko czapce. Najpierw uparl sie na sam kaptur, ale szybko przekonal, ze czapka jednak wygodniejsza. Chcialam dac mu cieplejsze spodnie narciarskie, takie typowo sniegowe, ale tu rowniez zaparl sie, ze woli te cienkie, ktore co prawda sa nieprzemakalne, ale to tak naprawde warstwa polara pokryta nieprzemakalnym materialem... Tu jednak machnelam reka. Na koniec, wbrew mojej radzie, wzial zwykle materialowe rekawiczki. Przytaszczyl z garazu "slizgacz" i ruszyl zjezdzac. Jak to dobrze miec dom na pagorku. ;)
Zaraz po pierwszym zjezdzie, przylecial do domu, bo spadl ze slizgacza i przemoczyl rekawiczki. A nie mowilam? ;) Pozniej juz jednak bawil sie dlugo i smialam sie, ze z Kokusia faktycznie jeszcze jest dziecko. Zjezdzal, robil orzelki na sniegu, sciagal bialy puch z kazdej mozliwej powierzchni, itd. Dla kontrastu, Bi zadarla nos w gore, ze za dorosla juz jest na sanki i woli poczytac ksiazke. ;) Malzonek napalil w kominku i wszyscy poza Nikiem, grzalismy z rozkosza dupki przy ogniu. Szczegolnie milo bylo, patrzac na temperatury za oknem, uzmyslowic sobie, ze normalnie trzeba by sie bylo zbierac po 19 i pedzic na trening. :)
Sroda przywitala nas rekordowa temperatura -18 stopni. :O Pechowo, M. wzial moje auto, bo umowil sie po pracy na zmiane oleju. Nie ufalam sobie przy wyjezdzie i wjezdzie do garazu jego wielka bryka, bo on naprawde ma po obu stronach ledwie kilka cm zapasu, wiec niestety nie moglam zabrac Potworkow na przystanek samochodem. Za to polecilam im zeby mieli juz wszystko przyszykowane, buty zalozone i byli praktycznie gotowi do wyjscia, po czym stanelam na czatach przy kuchennym oknie. ;) Na szczescie, o tej porze roku, kiedy na drzewach nie ma lisci, widac w dole droge, ktora dojezdza autobus. Na szczescie po dzieci do middle school musi on wjechac na nasze osiedle (ten do high school zatrzymuje sie na dole, przy samym wjezdzie), a potem, zeby nie cofac, robi koleczko. Dzieki temu dzieciaki maja szanse go zlapac dwa razy. Tego dnia przyjechal juz normalnie, o 7:25. Krzyknelam do Potworkow, ze jedzie, szybko chwycili za plecaki i pobiegli. Myslalam, ze beda musieli moment poczekac, az autobus przejedzie przez osiedlowa "petelke", ale okazalo sie, ze wszystkie inne dzieciaki czekaly w autach i zanim sie wygramolily i doszly do autobusu, Potworki tez juz wlasciwie dobiegaly. Oni wiec nie musieli czekac, a ja cieszylam sie, bo nawet nie wytknelam nosa z chalupy. :D Po ich odjezdzie sniadanie oraz kawka, po czym trzeba sie bylo brac za robote. Rozladowac i zaladowac zmywarke, odkurzyc i pomyc podlogi... No, takie tam domowe obowiazki. ;)
Do tego momentu doszlam, a potem zycie postanowilo mnie kopnac w doope...
Tego popoludnia zdarzyla sie jedna z najgorszych rzeczy, jaka mogla mi sie przytrafic. :( Moja oferta pracy, zostala wycofana!!! Nie pisalam wczesniej, ale praca miala byc w jednej z rzadowych agencji. W poniedzialek glupi Trump podpisal natychmiastowy nakaz zaprzestania zatrudniania w wiekszosci owych agencji, z niewielkimi wyjatkami. Przeplakalam cale popoludnie. To byla dla mnie naprawde wymarzona praca i praktycznie ja mialam! Najgorzej, ze sama sobie strzelilam w kolano, bo agencje dostaly pozwolenie na utrzymanie ofert, ktore zostaly zaakceptowane przed 20 stycznia, z data rozpoczecia pracy przed 8 lutego. Spelnilam pierwszy warunek, ale jesli pamietacie, babka zdziwila sie, ze chce zaczac 27-ego, bo nie zdaze dac 2-tygodniowego wypowiedzenia. Zgodzilam sie z nia i przelozyla rozpoczecie przeze mnie pracy na 10 lutego. Dwa mizerne dni!!! Napisalam do niej szybko, ze moge jednak zaczac 27-ego, ale oczywiscie bez odzewu. Pozniej doczytalam, ze ludzie z kadr mieli wyslac zawiadomienia wycofujace oferty pracy i zakaz dalszej komunikacji z kandydatami. :( Jestem zrozpaczona i wsciekla na sama siebie, ale tez i na ta babe, bo gdyby nie zatrzymala mnie tym zdziwionym ze "ale to bedzie za malo czasu na zlozenie wypowiedzenia", mialabym szanse zaczac w poniedzialek i juz. A kobieta na pewno wiedziala co sie szykuje, wiec zamiast mnie stopowac, powinna raczej przyspieszyc. Czytalam potem komentarze ludzi, ktorych agencja, spdziewajac sie czegos takiego, przyspieszyla maksymalnie zatrudnienia, zeby zdazyc przed blokada. A mnie baba pozbawila szans. :(
Wiem, ze to "tylko" praca i sa wieksze tragedie, tyle ze jestem juz ponad rok bezrobota! A pracy na poczcie nienawidze. Malzonek mowi zebym zrezygnowala jesli chce, ale zawsze to jakies grosze do budzetu domowego. Tak sie cieszylam, ze w poniedzialek wrecze im wypowiedzenie, tyle mialam planow i marzen! I wszystko w czarnej doopie... Chwilowo odechcialo mi sie czegokolwiek. Siedze i co chwila placze. W czwartek odwiozlam Potworki na przystanek, bo znow bylo -12, a potem wrocilam do lozka, zeby zasnac i nie pamietac. Nie pojechalam z nimi dzis na narty, bo nawet na to nie mam ochoty. Na jutro mamy zaplanowana wycieczke, zalatwione bilety (dobrze, ze darmowe) i tez chyba zrezygnujemy. Malzonkowi rowniez wszystko opadlo, tyle ze on akurat na Trumpa glosowal, wiec osobiscie sie do tego przylozyl. Tylko dzieciakow szkoda, bo cieszyli sie na wycieczke...
Pisac tez mi sie tak naprawde odechcialo, choc pewnie emocje w koncu opadna i jednak bede klepac w klawiature dalej...
Przytulam. Daj sobie przyzwolenie na placz i nicnierobienie. Przesylam Ci moc usciskow.
OdpowiedzUsuńAgulaW
Gratulacje dla Nika i jego drużyny. Cieszę się też, że komputer jednak działa, bo to zawsze jeden problem mniej na głowie. Z tymi zębami to widzę, że jest niekończąca się historia, ja mam wrażenie, że Jasiowi wypadają wszystkie od nowa, bo to nie możliwe, aby człowiek miał aż tyle mlecznych zębów.
OdpowiedzUsuńPięknie wygląda kolejne ciasto Bi, my byśmy chętnie zjedli, bo uwielbiamy cytrynowe wypieki :) Ale Ci zazdroszczę tej wagi, ja w pandemii tak ładnie zjechałam, ale jak widzisz, nie udało mi się tego utrzymać i muszę zaczynać od nowa.
Fajnie macie z tym śniegiem, u nas śniegu zero, a w dodatku +10.
Kochana wiem, co czujesz, bo sama to przerabiałam, kiedy to praca zapowiadała się super, tyle już było planów, a jak wyszło, sama wiesz. Jak najbardziej masz prawo do płaczu i wkurzania się, bo musisz przejść swoistą "żałobę" – tak, wiem jak to brzmi, ale prawda jest taka, że utraciłaś coś, co było dla Ciebie ważne!!! Mam jednak nadzieję, że uda Ci się znaleźć coś równie dobrego, w końcu nie możesz ciągle mieć pod górkę...
Bardzo mi przykro, wiem co to znaczy pracować poniżej kwalifikacji i jak traumatyczne jest czekanie na odpowiedź a potem odmowa zatrudnienia. Może jednak być tak, że zamknięcie jednych drzwi spowoduje otwarcie drugich, lepszych. I tego Ci życzę z całego serca.
OdpowiedzUsuńOd zawsze wiedzialam ze toto z Bialego Domu bylo i jest POS. Przykro mi bardzo ze nie dostalas tej pracy. A z drugiej strony, everything happens for a reason. Mam nadzieje ze znajdziesz jeszcze lepsza prace. Masz naprawde wsaniale dzieci i jest bardzo milo czytac o ich postepach. Glowa do gory! Trzymam kciuki za Ciebie. JoEl
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro 😒
OdpowiedzUsuńPrzytulam mocno.
OdpowiedzUsuńPrzykro, bo naprawdę ta poczta,to nie praca dla Ciebie. Może jednak rzuć to, jak mówi mąż?Chociaż, nie wiadomo, co w kolejnych krokach poczyni Wasz wybraniec narodu🤣.Strach się bać. ( u nas mnożą się dowcipy na ten temat! I jeśli to tylko nie będzie kolejna wojna, to można się pośmiać)
OdpowiedzUsuńMiałam napisać, że masz się wspaniale, że Bi tak chętnie i dobrze piecze, ale teraz jak doczytałam do końca Twojego posta, to smutno mi z Twojego powodu. I można Cię pocieszać, że inni coś tam... - ale to nie ma znaczenia. Po prostu daj sobie czas na smutek, złość ile potrzebujesz. Mam nadzieję, że jednak szybko zadzieje się coś dobrego w Twoim życiu. Przytulam mocno.
OdpowiedzUsuńHmmm, z ta wycofana oferta pracy w rzadowej agencji to rzeczywiscie duza szkoda, ale coz... Bywa i tak. Zdarza sie. Niestety, musisz teraz to odchorowac i odzalowac. Na pewno cos jeszcze kiedys dobrego sie trafi. Kiedys, ale jeszcze nie teraz.
OdpowiedzUsuńU nas w NC tez byla TA SAMA sniezyca, bo ogarnela chyba z polowe USA, w kolejnych godzinach. Nie wspominajac, ze snieg tez byl na Florydzie i nad Zat. Mexykanskam - w LA, AL i MS. Bo ta chmura byla prze-ogromna. A przed naszym domem snieg potem lezal przez 3 dni.
Swietnie macie z Bi w domu piekaca ciasta itd. Niech jej nie mija ten zapal.
Gratuluję spadku wagi! :)
OdpowiedzUsuńZ tymi katarami i bolącymi gardłami też się lata bujaliśmy, ale obecnie, odpukać dzieciaki nie chorują. Ostatnio we wrześniu covid, ale objawy dwudniowe. Tfu, tfu...
Chyba u nas pomogło D3 w wysokiej dawce przepisane od laryngolog. Syn miał brac 3 miesiące w dawce 10000. To bardzo dużo. Podawałam mu tylko przez 1 miesiąc taką dawkę , w kolejnym zmniejszyłam na 8000 a później na 4000. Obecnie 2000 na zmianę z 4000. U córki tak samo. A jak się jakiś katar zaczyna to podaję cynk i przechodzi.
A jeszcze rok temu była tragedia z chorobami.
Bardzo mi przykro z powodu odrzucenia Twojej oferty przez tą agencję.
Zostaje mi życzyć Ci w tym nowym roku, znalezienia nowej, wymarzonej pracy.