Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 13 września 2024

Wrzesniowe nudy

Piatek, 6 wrzesnia zaczal sie oczywiscie "za" wczesnie. Wyprawilam Potworki do szkoly, popilnowalam z daleka przystanku, po czym wrocilam do domu, ogarnelam to i owo i przyszla pora jechac na cotygodniowe zakupy. Przynajmniej tym razem musialam zaliczyc tylko jeden supermarket. ;) Wrocilam do chalupy, rozpakowalam wszystko, dokonczylam obiad i siadlam do szukania pracy, jeeej. :/ Wrocily ze szkoly Potworki, cieszac sie weekendem, zjedli i zaraz wyjezdzalam z nimi z domu. Mielismy piekne slonce i 26 stopni, a ze byl piatek, wiec wpadlam na pomysl zeby moze w koncu zaliczyc jezioro, nad ktore wybieramy sie od powrotu z Polski. ;) Dzien wczesniej napisalam do mamy kolegi Kokusia oraz kolezanki (sasiadki) Bi czy rowniez chcieliby pojechac. Oboje dostali pozwolenie na wypad z nami, wiec wszyscy zadowoleni... Niestety, zaraz po powrocie dzieciakow ze szkoly, dostalam smsa od sasiadki, ze jej corka akurat dostala po raz pierwszy "te" dni i czuje sie tak sobie, wiec nie da rade jechac. Pech, ale wiadomo, teraz te panny sa w takim wieku, ze miesiaczki dostaja jedna po drugiej i w dodatku umawiajac sie, trzeba brac pod uwage ze zawsze ktoras moze miec swoje dni. :D Bi spuscila nos na kwinte i powiedzialam jej, ze moze zostac w domu, ale wybitnie miala ochote pochlapac sie w wodzie, bo jednak pojechala. Podjechalismy po kumpla Kokusia i dojechalismy do klubu. Przyznaje, ze liczylam, ze teraz, po sezonie, kiedy plaza jest juz oficjalnie zamknieta (choc na wlasna odpowiedzialnosc mozna z niej korzystac) nie beda kasowac za wjazd. Niestety sie przeliczylam. :/ Dzieciaki byly mocno rozczarowane, bo nie ma juz pomostow z ktorych mozna skakac, nie ma wypozyczania desek czy kajakow i nie ma nawet budy z zarciem! :D Jest tylko jezioro, ale tu zalamalam sie ja, bo choc czesc plazowa wyraznie nadal wyrownuja i oczyszczaja, to wody juz nie. Przy brzegu bylo tak nas*ane przez gesi, ze miejscami czlowiek brzydzil sie wejsc do tej wody. :/ Po ostatnich duzo chlodniejszych nocach, jezioro wyraznie sie ochlodzilo w porownaniu z poczatkiem sierpnia, ale i tak bylo duzo cieplejsze niz w oceanie na minionym kempingu, wiec Potworki, po pierwszym "o fuuuj" na widok ptasich odchodow, zaczely sie wesolo chlapac. Myslalam, ze kolega Kokusia bedzie mial opory, ale jego rodzice chyba juz "zamkneli" ich przydomowy basen, wiec uznal, ze z braku laku, dobry kit. :D

 

Po prawej chlopaki, a po lewej Bi na telefonie. Widzicie te pustke?!

Na plazy bylo niemal pusciutko, co zdziwilo mnie, bo pogode mielismy piekna; typowe cieple babie lato. No i byl piatek. Nie wiem, moze dlatego ze przyzwyczajona jestem z Polski do "dzikich" plazy, a Hamerykanie jednak wola jak czuwaja ratownicy? Ani jednak chlopcy, ani Bi nie wchodzili zbyt gleboko, wiec zerkalam na nich, ale bez stresu. Zreszta, chlopaki dosc szybko porzucili wode i pobiegli grac w kosza, a dla chwilowego "odpoczynku" szaleli na placu zabaw. 

Nie widac, ale grali na boso, bo buty sa przereklamowane ;)

Starsza, z braku towarzystwa, zadzwonila do kolezanki i przegadala z nia niemal 1.5 godziny. :O Caly czas brodzac w wodzie. Dobrze, ze telefonu nie upuscila. :D W koncu jednak minely prawie dwie godziny, Bi marudzila ze jej sie nudzi i kiedy jedziemy, zebralam wiec Nika i jego kolege i wrocilismy. Wieczor uwazam jednak za calkiem udany, bo i Mlodszy spotkal sie z kumplem, z ktorym rozdzielili go w szkole i wyciagnelam Potworki na swieze powietrze, daleko od elektroniki.

W sobote w koncu moglam z dzieciakami pospac (M. niestety pracowal), z czego skorzystala nawet Bi. Wstala dopiero o 9, co dla niej jest niezlym wyczynem. Nik wiadomo, zwlokl sie grubo po 10. ;) Nie mielismy na ten dzien zadnych konkretnych planow, a wlasciwie nikt poza Bi. Panna bowiem umowila sie znow z kolezankami na lazenie po galerii handlowej. To sie smarkulom spodobalo... ;) Przy okazji niestety Bi pomieszala nam szyki z kosciolem. Malzonek juz tradycyjnie pracowal w niedziele, wiec chcial jechac na msze w sobote. Niestety, corka miala byc odebrana z galerii o 17, a o tej godzinie rowniez konczyla sie msza. Poczatkowo stwierdzilismy, ze pojedziemy w niedziele, tylko sie rozdzielimy: ja z dzieciakami, a M. sam po pracy, do polskiego kosciola w sasiednim miescie, gdzie msza jest najpozniej. Potem jednak malzonek uznal, ze woli pojechac w sobote po poludniu, a Nik zdecydowal sie mu towarzyszyc. Zawiozlam wiec Starsza na 14 do galerii, zostawilam z kolezankami i wrocilam do domu.

Bi wraz kolezanka poganiaja jedna spoznialska, a druga stoi obok patrzac na ich rozmowe z lekkim politowaniem :D
 

Cos tam posprzatalam, wstawilam pranie i niedlugo potem chlopaki pojechali do kosciola. Ja zostalam, bo mialam zaraz jechac po corke, tymczasem panna napisala czy zamiast do 17 moze zostac do... 18:30. :O W ten sposob czesc meska wrocila do chalupy, a ja nadal czekalam na odebranie Starszej. Oczywiscie w miedzyczasie zaczelo padac i co chwila przechodzily takie ulewy, ze swiata nie bylo widac. I w taka pogode przyszlo mi jechac 20 minut po dziecko. :/ Po czym wkurzylam sie lekko, bo okazalo sie, ze z szesciu dziewczynek, trzy mamy odebraly o 17. A pytalam Bi czy inne tez zostaja dluzej, to napisala ze tak. Po czym klocila sie ze mna, ze przeciez dwie inne sie zgodzily, tyle ze mnie chodzilo o to, czy wszystkie zostaja!

Zagorzale milosniczki galerii ;)
 

No coz, nadal w ulewe, ale wrocilysmy  koncu do cieplego i suchego domu, tyle ze zrobila sie 19, wiec dzien sie w zasadzie skonczyl...

W niedziele rano Nik mogl wiec sobie pospac, za to my z Bi zwloklysmy sie wczesniej i pojechalysmy na msze. Mialysmy zreszta szczescie, bo byl taki ksiadz na zastepstwo, ktory kazanie mial ekspresowe i wszystko zakonczylo sie po 45 minutach. Wrocilysmy, zrobilam sniadanie Kokusiowi, ktory (o dziwo) juz nie spal, po czym szybko zabralam sie za chlebek bananowy. Kilka bananow prosilo juz o utylizacje, a ze mial przyjechac moj tata, wiec akurat przydalo sie ciasto. Przyjechal dziadek, wrocil z pracy M. i tak posiedzielismy sobie razem przy obiedzie oraz deserze. Przy okazji M. podpytal tescia o rade jesli chodzi o jedna z napraw w przyczepie, bo wczesniej konsultowal sie ze mna, ale od razu powiedzialam mu, ze jako baba zupelnie nie doradze mu na temat jakichs mechanicznych problemow. W miedzyczasie Nik umowil sie znow z kolega na rowery i objezdzali osiedla wzdluz i wszerz. Przyjechali w koncu do nas i zasiedli w piwnicy na Playstation, choc nie wiem w co grali, bo Nik sie ostatnio poskarzyl ze jeden z padow sie zepsul i sie nie laduje... Bi napisala do kolezanki - sasiadki, ale tamta miala jakies zajecia, wiec panna spedzila wiekszosc dnia szydelkujac. ;) Tego dnia bylo najchlodniej od poczatku lata. Tylko 19 stopni i choc w sloncu bylo dosc przyjemnie, to wial zimny wiatr az przechodzily ciarki, zas w cieniu w ogole czlowiek szybko siegal po bluze. ;) Jak przez wiekszosc dnia mialam okna pootwierane, tak wieczorem bardzo szybko je zamykalam zeby utrzymac w domu przyjemna temperature. Plan ten pokrzyzowal mi M., bo kiedy kladlam sie spac zauwazylam, ze na gorze jest jakos zimno, po czym okazalo sie, ze malzonek otworzyl sobie na osciez okno w naszej sypialni. Bo mu goraco bylo! Niewazne, ze przez wakacje (jak klima nie chodzila) w pokoju byly zawsze minimum 23 stopnie. Teraz zrobilo sie raptem 20, ale jasnie panu goraco! :O I na taka wlasnie, najzimniejsza od jakiegos czasu, nocke, kot postanowil sobie przepasc. Najpierw o 20, kiedy zwykle karmie zwierzyniec, nie moglam sie jej dowolac. W koncu sie poddalam i poszlam czytac Kokusiowi. Kiedy skonczylam, znow wyszlam zawolac i wtedy w koncu przybiegla. To bylo juz grubo po 21, a tymczasem zaraz po 22 urzadzila darcie pod drzwiami. Wypuscilam, bo nie wiedzialam czy moze musi sie zalatwic, a przed spaniem, o 23, znow kiciula wolalam, ale mnie kompletnie zignorowal. I nie rozumiem. Od powrotu z Polski nocki byly rozne, ale od kilku dni sa konsekwentnie chlodne, tak okolo 13-14 stopni. Kot jednak przesypial je cale w domu, czasem na dywanie, czasem na czyims lozku. A teraz, kiedy w nocy mialo byc 9 stopni, to postanowila sobie urzadzic wedrowki... Na dodatek gdzies niedaleko slyszalam wycie kojotow, wiec w ogole zaczelam sie zastanawiac gdzie Oreo ma instynkt samozachowawczy... No coz, zostawilam M. karteczke ze kiciul sie szwenda i poszlam spac.

O 3 nad ranem obudzil mnie wiec M. dracy sie z jednej, a potem drugiej strony domu. Nie wiem gdzie Oreo byla, ale troche musial sie jej nawolac. Najwazniejsze jednak, ze nic jej nie zjadlo i wrocila cala i zdrowa. Jak pisalam, w nocy temperatura spadla do 9 stopni, a ze chalupa sie nie nagrzala przez dzien, wiec i migiem schlodzila. Rano termostaty pokazaly 16 stopni u gory i 18 na dole. Przypomnialy mi sie czasy z Polski, gdzie dopoki spoldzielnia nie zdecydowala, ze czas rozpoczac sezon grzewczy, czlowiek chodzil w mieszkaniu ciagle zmarzniety i ubrany niemal jak na dwor. W poprzednim oraz obecnym domu zawsze mielismy termostaty ustawione na okreslona temperature i po prostu kiedy ta spadla do tego poziomu, wlaczal sie piec. W tym roku jednak, majster ktory naprawial nam klimatyzacje, powiedzial ze lepiej jest na lato termostaty zupelnie wylaczac. Juz nie pamietam czym to tlumaczyl, ale M. szybciutko je wylaczyl. Gdyby nie fakt, ze pod koniec tygodnia znow mialo byc po 30 stopni, teraz migiem bym je wlaczala... ;) Nawet dzieciaki rano narzucily na pizamy szlafroki, a zwykle biegaja po domu w krotkich rekawkach, nawet w srodku zimy. Wyprawilam potomstwo do szkoly i postalam patrzac na przystanek. Autobus dojechal o 7:23, czyli okolo 3 minut wczesniej niz ostatnio i cale szczescie, bo o tej porze nadal bylo lodowato. Wrocilam do cieplutkiego lodowatego domu, zjadlam sniadanie, a potem usiadlam oczekujac telefonu z urzedu pracy. Zadzwonili o czasie i o cudzie muzyczki musialam posluchac tylko jakas minute. :D Tym razem trafila mi sie bardzo sympatyczna kobitka. Okazalo sie przy okazji, ze dobrze ze jednak umowilam sie na ten telefon, bo dla nich, w momencie kiedy minela poprzednia data powrotu do pracy, automatycznie oznaczalo to powrot! :O Czyli trzeba dac im znac, ze zwolnienie sie przedluza, choc wedlug mnie gdybym miala do czynienia z uczciwym pracodawca, to wyszloby od niego. Nie mowiac juz o tym, ze wiedzialabym co sie dzieje i nie musiala sama sie dopytywac co z pensja, zwolnieniem i bezrobociem... Oczywiscie kiedy wytlumaczylam pani, ze do pracy nie wrocilam, odpowiedziala ze musza jeszcze potwierdzic to z pracodawca. Na szczescie jednak wspomnialam, ze mam kolejny list o przymusowym zwolnieniu, poprosila zebym go jej przeslala mailem i oznajmila, ze z tym dokumentem nie musza juz nic potwierdzac z pracodawca. Niestety od ich strony zatwierdzenie wszystkiego nadal zajmie kilka dni, a te 3 tygodnie z sierpnia raczej mi przepadna. To znaczy, moglabym zlozyc oficjalne podanie o zatwierdzenie ich, ale urzad pracy bedzie musial taka prosbe rozwazyc i podjac decyzje. A ze zasilek jest przyznawany na okreslona ilosc tygodni, wiec stwierdzilam, ze po prostu bede mogla go pobierac 3 tygodnie dluzej. Oczywiscie M., zawsze lasy na kase, pierwsze co to spytal co bedzie jak znajde prace zanim wykorzystam cale bezrobocie, ale szczerze to zaczynam powatpiewac. Wystarczy popatrzec ze na kilkadziesiat podan mialam zaproszenie na rozmowe z... szescioma. I zadna nie zaowocowala oferta pracy... :( Tymczasem na naszym osiedlu robotnicy wrocili na moja ulice. Nie wiem po co, ale wyryli kazdemu czesc podjazdu az po chodnik. Jaki to byl halas i chmura kurzu, nie musze chyba pisac.  Z jednej strony domu nie dalo sie otworzyc okien az do popoludnia. Wiekszosc dnia spedzilam jak zwykle cos tam porzadkujac i przecierajac, no i przegladajac oferty pracy. Ze szkoly dojechaly Potworki, niedlugo po nich z pracy M. i po obiedzie Bi zaczela marudzic ze chce jechac do ksiegarni. Dostala ostatnio od kolezanki karte podarunkowa i koniecznie chciala ja zuzyc. Pojechalysmy i nawet Nik sie z nami zabral zeby zobaczyc co tam ciekawego daja. ;) Co prawda zdziwilam sie, ze kod z karty juz byl zdrapany, ale nie przejelam sie az tak bardzo. No i mialysmy zaskoczenie przy kasie, bo karta miala byc na $25, ale zostalo na niej tylko $3.75. :D Kolezanka musiala skads wynalezc juz zuzyta karte, tylko mogla ostrzec Starsza, ze nie wie ile na niej zostalo. A tak to juz glupio bylo, wiec zaplacilam reszte, choc szczesliwa nie bylam. ;) Na tym samym placu byl tez sklep sportowy i choc niczego konkretnego nie szukalismy, to Potworki chcialy tam zajrzec. Ostrzegalam, ze maja tam potwornie zawyzone ceny, ale mi nie uwierzyli i patrzyli potem ze zdziwieniem, ze jakas niby zwykla koszulka (Jordan's :D), a posztuje ponad $50. ;) Ostatecznie wiec pochodzilismy, popatrzylam na akcesoria rowerowe oraz kempingowe, Nik wyprobowal wszystkie maszyny do cwiczen i pojechalismy.

Fajnie by bylo miec cos takiego w domu. Moze wreszcie bym solidnie schudla ;)
 

Wieczor uplynal juz szybko. Bi odrobila lekcje, a Nik przekonany byl, ze tez ma cos zadane, ale folder z praca domowa... zostawil w szafce. :O W ogole to juz zaczyna sie sprawdzac moja obawa, ze Mlodszy ze swoim roztargnieniem oraz olewactwem bedzie w gimnazjum biedny. Bi - jak zwykle zorganizowana i ambitna, zdazyla juz dostac A+ z jakiegos quizz'u (to taka szybka kartkowka). Nik zas zarobil sobie F (ocena najnizsza z mozliwych) bo nie oddal jakiejs pracy. Co prawda tlumaczy, ze to byl formularz na temat wakacyjnego czytania ktory nauczycielka wyslala im mailem, a on nienauczony jest sprawdzac skrzynki regularnie i nie zauwazyl,... Jestem jednak przekonana, ze pani od angielskiego w szkole im o tym przypomniala, a maja na stronie swojego "zespolu" liste zadan z kazdego przedmiotu. Bardzo ciezko jest "nie wiedziec", ze ma sie cos zadane. Podobno juz to oddal i mam nadzieje, ze nauczycielka poprawi mu ta ocene, no ale to caly Nik... albo gdzies mu cos umyka, albo folder z papierami zostaje w szkole... ;)

A! Tego dnia uplynelo 21 lat odkad wyemigrowalam do Hameryki. To prawie polowa mojego zycia! :O

Wtorek to znow wczesna pobudka i wyprawienie Potworkow do szkoly. Tym razem temperatura w nocy wyniosla "az" 13 stopni, a ze w poprzedni wieczor pozamykalam przezornie okna wczesniej, wiec rano w domu bylo znosnie. Za to autobus dojechal dla odmiany 3 minuty spozniony. Na szczescie temperatura szybko sie podnosila, wiec nie bylo zle. Mlodziez odjechala, a ja wrocilam jak zwykle do domu, wypilam kawe i musialam pojechac do sklepu po jedzenia dla psa. Jak niedawno jechalam po zapasy dla Oreo jakos nie zorientowalam sie, ze powinnam przy okazji dokupic tez psu i mam za swoje. ;) Pojechalam wiec, ale dosc szybko wrocilam, a potem oczywiscie przegladanie ofert pracy oraz gotowanie obiadu. Na ulicy kontynuuja halasy. Tym razem, z niezrozumialego dla mnie powodu, "wgryzali" sie koparka w trawe wzdluz drogi. Mozliwe, ze postanowili poszerzyc ulice. Poniewaz robota zaowocowala piachem oraz kamieniami na polowe jezdni, potem po calym osiedlu przejezdzal pojazd zamiatajacy, wzniecajacy chmure kurzu. Znow musialam pozamykac okna od strony ulicy i podjazdu. Marze juz zeby skonczyli i pojechali sobie w pi*du. ;) Potworki wrocily ze szkoly, zjadly obiad, przy czym juz w czasie jedzenia Nik wspomnial, ze moge dostac maila od matematyczki. Zaalarmowana, zaczelam dopytywac czy chodzi o oceny czy zachowanie. Okazalo sie jednak, ze znow o... prace domowa. :O Kawaler sobie nie odrobil i nie oddal na lekcji. Zrobil potem w czasie wolnym (nie wiedzialam, ze w tej szkole kontynuuja ta bzdure zwana "flex time"), ale chyba nauczycielka nie byla zachwycona, wiec spodziewal sie, ze moze poskarzyc rodzicom. :D W ogole to musze jednak zalozyc konto na stronie gdzie bede miala wglad na oceny Potworkow. W zeszlym roku tego ostatecznie nie zrobilam, bo nie mialam potrzeby. Bi skrupulatnie pilnowala zadan oraz testow i sama przychodzila pokazac mi oceny. Zreszta, poza matematyka miala sama A oraz B, wiec nie miala co ukrywac. :D Teraz jednak dostalam maila i przyszlam do syna, mowiac mu, ze musze z nim porozmawiac, a jego pierwsze pytanie to "O ocenach?". Kiedy jednak zaprzeczylam, nic nie chcial mi juz wiecej powiedziec i zastanawiam sie czy nie ma przypadkiem kolejnych F za nieoddane prace domowe. :O A porozmawiac musialam z paniczem, bo w tydzien wydal $50 na jedzenie w szkole. W TYDZIEN!!! Po pierwszych kilku dniach powiedzial mi, zebym mu nie pakowala przekasek do szkoly, bo poza lunchem nie maja przerw na jedzenie, a na dluga przerwe nie chcialo mu sie nosic sniadaniowki. Przestalam wiec, bo faktycznie przynosil je spowrotem. Teraz jednak przyznal, ze poza obiadem kupuje tez picie oraz... przekaski. I to nie jedna, o nie, moi panstwo! Pan Nik kupuje sobie po 2-3!!! Nie sa one drogie, bo kosztuja od $0.5 do $1.5, ale kiedy kupi sie ich kilka, a do tego obiad oraz napoj, to nagle wydawal po $9 dziennie! Nosz kurna! Najlepsze jednak, ze pytam dlaczego kupuje przekaski, skoro prosil zebym mu ich nie pakowala? "Bo obiad to male porcje i jestem po nim dalej glodny"!!! Ale zjesc tego, co matka spakowala, to nie laska?! No nic, uzgodnilismy, ze jednak bede mu pakowac przekaski, a wode przeciez ma z domu. Jesli w szkole maja jakas przekaske, ktora wyjatkowo lubi, to moze sobie kupic, ale jedna. Mam nadzieje, ze teraz troche sie wstrzyma i nie pojde z torbami przez glupie obiady w szkole. :O Po poludniu, korzystajac z nadal pieknego, poznego lata, poszlismy na rodzinny spacer. Niestety, spodziewalismy sie ciszy, a tymczasem na osiedlu nadal pracowali nad nowa nawierzchnia. Mieli cale wakacje kiedy malo co zrobili, a teraz zostaja po godzinach... Podejrzewam, ze konczy im sie termin, wiec nagle sie obudzili, ze trzeba sie wziac ostro do roboty. Normalka. :) Tak czy siak, przeszlismy sie, a potem Nik jak zwykle uprosil zeby pograc z nim w kosza.

Nawet ojciec skusil sie na rzut, ale spudlowal i mu sie odechcialo :D

Ruszyly tez zapisy na zimowy sezon koszykowki. Ku mojemu zdumieniu Nik najpierw powiedzial, ze chyba nie chce. Dopiero po namysle stwierdzil, zebym jednak go zapisala. ;) Reszta wieczoru to juz praca domowa dzieciakow, troche relaksu i podlewanie tego, co jeszcze sie trzyma w ogrodku. Groszek nadal kwitnie, wiec jest szansa na jeszcze pare straczkow. Zerwalam tez kolejnego balkazana, a na krzaczkach sa 3 papryki, choc musza jeszcze troche urosnac.

Srodowy poranek to jak dzien swistaka, czyli zerwac sie w zimnie (w nocy bylo 10 stopni) i z daleka popatrzec na przystanek. Dzieciaki pojechaly sie edukowac, a ja wrocilam do domu, wypilam kawe i wzielam sie za podlogi na dole. Ilosc kocich klakow przekracza wszelkie dopuszczalne normy i nie nadazam z odkurzaniem. Szkoda, ze moja podroba roomby padla, bo przy Oreo wybitnie by sie przydala. Niestety, teraz kiedy jestem w domu, nie mam nawet pretekstu zeby poprosic o nowa, bo szybciej jest mi po prostu wyciagnac bezprzewodowy odkurzacz i przeleciec chalupe. ;) Tym razem przyszla jednak pora na dokladniejsze odkurzanie oraz mycie, wiec przytaszczylam z piwnicy ciezki sprzet, a potem latalam na mopie. ;) Po tym pasjonujacym zajeciu przyszla pora na moje "ulubione" - przegladanie ofert pracy. Wyslalam nawet kilka aplikacji, tylko co z tego, skoro to zupelnie nie przynosi efektu? Wkurzylam sie tez, bo przy jednej z nich zaznaczyli ze aby byc wzietym pod uwage, trzeba przejsc test. Kliknelam od razu zeby miec z glowy i... 45 minut nie moje! :O Ludzie kochani! Zeby jeszcze taki test zastepowal rozmowe o prace! Ale gdzie tam, zaloze sie ze jakby co, to rozmowa kwalifikacyjna bylaby jak wszedzie - 3-stopniowa! :O Zalozylam sobie tez w koncu konto na tym szkolnym portalu, choc kosztowalo mnie to sporo nerwow. Dziadostwo mialo dziwne wymagania i co chwile wyskakiwal mi blad, ale przy okazji otwieralo sie okienko, ktore mowilo mi, ze czegos brakuje, ale nic nie bylo zaznaczone jako brakujace. Robilam to wszystko na czuja i wlasciwie to nie wiem jak mi sie w koncu udalo. :D Przy okazji spojrzalam sobie na oceny Potworkow, choc poki co nic ciekawego sie w tym wzgledzie nie dzieje. ;) Bi zarobila kolejne A+ z fizyki i inzynierii stosowanej (brzmi jak przedmiot uniwersytecki ;P), a tabela Kokusia byla pusciutka; nawet to F z angielskiego zniknelo kiedy oddal zalegla prace. Wkrotce potem przyjechaly ze szkoly Potworki, jak zwykle umierajace z glodu. Na szczescie obiad mialam gotowy, wiec chociaz to mi odpadlo. Kiedy zjedli, Nikowi przypomnialo sie, ze chcial pojechac do biblioteki. Na szczescie po otwarciu nowego high school, otworzyli tez przejazd od strony osiedli, moglismy wiec wziac rowery. Ranek byl lodowaty, ale po poludniu znow mielismy 25 stopni, wiec idealnie na przejazdzke. Jedynie zryty asfalt na osiedlu przeszkadzal, bo wibrowalo tak, ze mozna bylo plomby z zebow pogubic. :D

Stojak jest, ale zapomnielismy blokady. Dobrze, ze nikt sie na rowery nie polakomil ;)
 

Po powrocie zasiadlam sobie z przodu cieszac sie cieplym popoludniem i resztka popoludniowego slonca, ale Nik przyszedl spytac czy zagram z nim w kosza. No to zagralam. ;) Przez wiekszosc czasu nawet wygrywalam (ha!), ale w koncu sie zdyszalam i zmeczylam (gdzie mi tam do energii 11-latka...) i nie chcialo mi sie juz biegac za pilka. Syn szybko to wykorzystal i wbil mi pare decydujacych punktow. Nie mniej ta nasza gra to zawsze kupa smiechu, wiec fajnie bylo spedzic z synem czas. Wieczor to oczywiscie po kolei prysznice, szykowanie przekasek do szkoly, kolacja, karmienie zwierzynca, itd.

Oreo ostatnio najczesciej przychodzi na kolacje po czym juz zostaje na noc w domu. Upodobala sobie jeden z foteli w salonie, choc zaraz obok ma swoja wieze. Ale nie, lepiej zostawiac kupe klakow na meblach... :D
 

Zmienilam tez dzieciakom posciel i wstawilam ja do prania. No, takie tam domowe sprawy. I tylko Mlodszy mnie wkurzyl bo pytalam wczesniej czy ma cos zadane, ale odpowiadal tak pokretnie, ze w koncu machnelam reka. I oczywiscie o 21 przyznal, ze jednak ma prace domowa. Udusze go kiedys, serio. Szczegolnie, ze od przyszlego tygodnia Potworki maja wrocic na plywanie i przy dodatkowym ukroceniu wolnego czasu, panicz naprawde bedzie musial sie lepiej zorganizowac... A, no i Bi narzekala, ze caly dzien boli ja gardlo. Super... Z Polski M. i Potworki wrocili nadal przeziebieni. Malzonek dopiero co przestal kaszlec. I znow cos zaczyna po domu fruwac... :/

W czwartek rano ponownie mielismy tylko 10 stopni. Starsza nadal skarzyla sie na gardlo, wiec poradzilam zeby moze zalozyla dlugie spodnie. Taaa... Na pewno. ;) Co prawda po poludniu temperatura miala dojsc do 27 stopni, wiec nie bardzo ja winilam. Dzieciaki pojechaly do szkoly, a ja... wrocilam do domu, bo co mi pozostalo... :/ W chalupie, jak to w chalupie. Zawsze znajdzie sie cos do zrobienia. Tym razem stwierdzilam, ze zabiore sie za mycie lodowki. To jedna z moich najbardziej znienawidzonych i odwlekanych ile sie da, obowiazkow. ;) Na szczescie nowa lodowka jest nieco mniejsza niz stara, dzieki czemu ma tez mniejsze polki i szuflady. Nie tylko ogolnie sa latwiejsze do wyjecia i ponownego zamontowania, ale tez mieszcza sie w... zmywarce. Co prawda moge do niej wrzucic tylko 2-3 na raz, wiec mycie odbywa sie mocno na raty, ale lepsze to niz spedzic 2 godziny szorujac cholerne pudlo. :D Reszta dnia to klasyk: jedno pranie poskladac, kolejne wstawic, szukac roboty... Odkurzylam tez i umylam podlogi w pokoju "zabaw" w piwnicy i korytarzu przy wejsciu z garazu. Potem musialam juz brac sie za obiad, bo Potworki mialy lada moment wrocic ze szkoly. Okazalo sie, ze dojechali tak szybko (16 minut po skonczonych lekcjach; to chyba jakis rekord), ze nie zdazylam i musieli troche poczekac. :O Niestety, juz z autobusu Bi przyslala mi sms'a, ze zle sie czuje. Kiedy przyjechala, poskarzyla, ze do bolu gardla doszedl bol glowy i cieknacy nos, a do tego bylo jej zimno, co mnie chyba najbardziej zaalarmowalo, bo mielismy prawie 30 stopni... Dalam jej termometr i po chwili wyskoczyl wynik - 37.1. Moze nie goraczka, ale cos sie dzialo. :/ Rano tata jej kolezanki mowil, ze ich mlodsza corka tez jest chora, z bolem gardla i goraczka. Czyli witamy jesienno - szkolne chorobska. Ciekawe tylko, ze Bi oraz sasiadka sa w innych szkolach, a siostra tamtej wydaje sie zdrowa. A jeszcze ciekawsze jest to, ze sezon na choroby otwiera Bi, bo u nas to raczej Nik wszystko lapie pierwszy. ;) Wrocil z pracy M. i zabral sie za montowanie nowego haka do przyczepy, a ja zmienilam posciel z naszego lozka, wstawilam ja do prania i poskladalam to, ktore wysuszylo sie wczesniej. Potem przysiadlam w moim ulubionym kaciku z przodu, pilam kawe i popatrywalam w telefon, az uslyszalam cos jak "bok!". Po chwili znowu: "bok!". Obok mnie lezala Maya, ale jak to ona, uniosla tylko uszy, ale nawet nie raczyla sie podniesc. Wstalam, myslac ze moze Oreo cos zlapala, ale nie ukatrupila i da sie moze ofiare ocalic. Patrze, a tam, zaraz przy frontowym wejsciu... stado indykow! Dziwiec indyczych kobitek, konkretnie. ;)

 

Maszeruja sobie przez osiedle jak gdyby nigdy nic

I wcale sie nie baly, ani mnie, ani psa! Dopiero kiedy zawolalam Bi, a ta dziarsko ruszyla w ich strone (myslac, ze dadza sie dotknac, haha!), poszly w strone ogrodu sasiadow, ale tez wcale nie specjalnie szybkim krokiem. ;) Poszlam pokazac zdjecie malzonkowi i ku mojemu zaskoczeniu znalazlam tam tez Kokusia, ktory wczesniej wyciagnal z szopki rower i pojechal na przejazdzke. Coz... podobno potem wrocil na piechote, prowadzac rower i placzac. Jak wiecie, mlodszy gardzi czyms takim jak spokojna jazda po rownej powierzchni. Nawet jak nie ma do dyspozycji lasu oraz skoczni, jak na kempingu, to jezdzi po schodach, kraweznikach, itd. Jego rower ma specjalne zawieszenie do takich wariactw, ale nie jest niestety niezniszczalny. Mlodszy jakos tak pechowo uderzyl w kraweznik, ze uslyszal jak z kola ze swistem ucieka powietrze. :O Kiedy podeszlam, M. wlasnie probowal dociec skad wlasciwie powietrze wylatuje. Felga byla nieco wygieta, ale wydawalo sie, ze ulatuje ono tez z wentyla, wiec chyba go uszkodzil. Kiedy ojciec zdjal opone, okazalo sie, ze detka byla przebita na wylot, tak jakby ktos przedziurawil jej dwie scianki na raz. Nie mam pojecia jak Nik tego dokonal. W kazdym razie, niewiadomo jak szybko malzonek to naprawi i czy sam da rade. Za troche ponad 2 tygodnie Mlodszy ma zaczac klub rowerow gorskich i nie jestem pewna czy jego bedzie gotowy. Jesli nie, to nie wiem na czyim rowerze bedzie jezdzil... Tak czy siak, Nik troche uspokoil sie, ze ojciec nie sprawil mu wiekszej z*ebki i przylecial zebym pograla z nim w kosza. Pogralismy chwile, ale tym razem zupelnie mi nie szlo i ogral mnie 24:36. :D Tego dnia przyszly tez wyniki tych stanowych testow, ktore odbywaja sie na wiosne. Raporty pokazuja jasno, ze Potworki maja zupelnie inne zdolnosci. ;) Nik, z angielskiego zmiescil sie w gornej granicy opanowania materialu VI (wtedy) klasy, przekraczajac tylko o kilka punktow sredni wynik z calej szkoly. Za to jego wyniki z matematyki przewyzszaja poziom VI klasy, rowniez te uzyskane przez jego szkole.

Nik - po prawej (kolorowe) wyniki z tego roku, po lewej z zeszlego
 

Bi odwrotnie, w jezyku angielskim solidnie przekroczyla poziom VII klasy, zostawiajac daleko w tyle wyniki szkoly, ale za to z matmy zmiescila sie mniej wiecej w srodku "normy", spadajac nawet o kilka punktow ponizej sredniej uzyskanej przez szkole.

Bi - mam nadzieje, ze bedzie cos widac, bo zawsze mam problem przy zmniejszaniu tych raportow ;)

Na ile jest wiarygodne, wskazuje, ze Bi jest raczej umyslem humanistycznym, zas Nik scislym. :D Raport pokazuje tez srednia dystryktu, ale o ile w podstawowce mialo to sens bo na dystrykt skladaly sie 4 szkoly podstawowe, o tyle w poprzedniej i obecnej szkole Potworkow wynik dystryktu jest identyczny jak szkoly, bo wszystkie dzieci z danego rocznika chodza do jednej. No ale ze to testy Stanowe, a w niektorych miastach jest wiecej niz jedno middle school czy high school, to raport to rowniez musi pokazac. Wieczorem powstal oczywiscie dylemat co z Bi. Kiedy wrocila ze szkoly dalam jej tabletke przeciwbolowa bo narzekala ze najbardziej to dokucza jej glowa. Po niej panna odzyskala wigor i humor. Tabletka jednak zbila tez temperature, wiec dopiero przed spaniem dalam jej znow termometr, bo chcialam miec pewnosc, ze przestala dzialac. Wynik byl jednak normalny, wiec zawyrokowalam, ze poki co idzie do szkoly, ale zobaczymy rano.

Dzis, pierwsze co zrobilam po wstaniu, to oczywiscie sprawdzilam jak miewa sie Bi. O dziwo nie miala goraczki, stwierdzila ze gardlo przestalo bolec i tylko z nosa jej leci. Uznalam wiec, ze spokojnie moze jechac do szkoly, szczegolnie ze jestem w domu, wiec jakby co, to moge ja odebrac w ciagu 15 minut. Rano bylo w koncu nieco cieplej i choc niby "tylko" 13 stopni, to w porownaniu do ostatnich porankow wydawalo sie jakos duszno. :D Po odjezdzie dzieciakow wypilam kawe, ogarnelam sie troche, wstawilam pranie (bo bez tego nie ma dnia ;P) i pojechalam na tygodniowe zakupy. Cos bylo w powietrzu, bo tak mi sie strasznie nie chcialo, ze na parkingu pod supermarketem jeszcze siedzialam chwile w aucie, sprawdzalam maile, itd. No jakis kompletny spadek energii. Wrocilam potem do domu, rozpakowalam torby, po czym dostalam smsa od meza ze wychodzi wczesniej. Mialam sie zabrac za ogarniecie chalupy, a potem szukanie pracy, ale stwierdzilam, ze skoro moj codzienny spokoj i domowa cisza maja byc zaklocone wczesniej, to najpierw wypije spokojna kawe i sprawdze co slychac na Fejsie. :D Po poludniu znow mialo byc 28 stopni, pootwieralam okna, a tymczasem pojazd zamiatajacy jezdzil, jak na zlosc, w te i we w te naszej ulicy, wzbijajac tumany kurzu. Wsciekl sie normalnie. :/ Kiedy jezdzil tak kilka dni temu, myslelismy ze zaczna klasc nowy asfalt, ale jednak nie, wiec nie wiem czemu ma to sluzyc... Malzonek przyjechal, ale na szczescie nie zawracal gitary, tylko zabral sie za dopasowywanie nowego haka do przyczepy, a potem pojechal gdzies na najblizszy wiekszy parking zeby na rownym terenie ustawic wysokosc. Niepotrzebnie wiec wzdychalam, ze wraca wczesniej, bo i tak prawie go nie widzialam. :D

Do przeczytania!

piątek, 6 września 2024

A po urlopie w wir, choc troche relaksu tez bylo... ;)

Od razu ostrzegam, ze bedzie dlugo, ale mialam do nadrobienia dwa tygodnie, w czasie ktorych sporo sie dzialo...

Do domu dotarlismy wieczorem w srode, za to juz w czwartek 22 sierpnia wpadlismy ponownie w codzienny wir. Malzonek wstal jak zwykle nad ranem i pojechal do pracy.

Kiciul byl najwyrazniej steskniony za wiekszym towarzystwem, bo przyszedl mi rano do lozka pomruczec ;)

Potworki nadal mialy wakacje, ale akurat na ten dzien ich szkola urzadzila spotkania zapoznawcze dla dzieci przechodzacych do middle school. Jak na zlosc, bo zawsze rok szkolny zaczynal sie w poniedzialki, a spotkania byly w piatki. Tym razem szkola zaczynala sie we wtorek, wiec zalozylam ze spotkanie orientacyjne zrobia w poniedzialek. To nie, zrobili w czwartek... :D Na szczescie nadal bylismy na polskim czasie, wiec wstalismy bez problemu, choc swiezo po wyjezdzie i dlugiej podrozy, ostatnia rzecza na jaka Nik mial ochote, bylo jechac do szkoly. Az bylo mi za niego wstyd, bo do zadnego z nauczycieli sie nie usmiechnal i musialam mu przypominac o przywitaniu sie i powiedzeniu "do widzenia". Ostro tez zaprotestowal kiedy poprosilam o fote przy nazwie szkoly, a ze go przymusilam, to mine ma taka a nie inna. :D

Te 3 litery to oczywiscie skrot od calej nazwy ;)
 

Spotkanie bylo juz na 8 rano (!), wiec szybko wrocilismy i mozna bylo sie ogarniac po wyjezdzie. Rozpakowalam brudne ciuchy (ktorych byla masa, mimo ze w Polsce pranie robilam trzy razy...) i wstawilam pralke, a pozniej pojechalam na zakupy, z Bi oczywiscie, ktora byla zrozpaczona, ze to ostatni raz przed rokiem szkolnym. ;) Potem tradycyjnie po bubble tea oraz napoj dla Kokusia i do banku, bo wypadalo zaplacic sasiadkom za opieke.

Wybory z tamtego tygodnia - ja wzielam klasyczna ale z brazowym cukrem i... smakowala wlasciwie tak samo jak zawsze ;)
 

Z ta zaplata to w ogole byla komedia, bo Bi strasznie chciala wreczyc kolezance i jej siostrze upominki z Polski, wiec kiedy tam szla, dalam jej do przekazania koperte z podziekowaniem oraz kasa. Niestety, dziewczyny natychmiast ja otworzyly przy swoim tacie i podobno probowal wcisnac Starszej te kase spowrotem. Corka napisala co ma robic, bo czuje sie niezrecznie. Napisalam wiec do owego taty, ze nalegam zeby dziewczyny kase zatrzymaly, bo za cale dwa tygodnie opieki nad Oreo, naprawde im sie nalezy. Nie odpowiedzial, ale Bi wrocila bez pieniedzy, wiec uznalam ze to koniec tej sprawy. Nie! Nastepnego dnia napisala do mnie mama dziewczyn, ze ona traktowala opieke nad kotem jako sasiedzka pomoc, itd. i ze przyjdzie pozniej oddac mi te pieniadze. Znow musialam sie produkowac w sms'ach, ze dziewczyny sie wspaniale spisaly (kurcze, nawet kuwete wyczyscily, choc mowilam, ze to tylko w razie naprawde wielkiej potrzeby), wiec uczciwie zarobily te pieniadze. Na tym, poki co, sie skonczylo i mam nadzieje, ze sasiedzi nie beda dalej naciskac. :/ Poza tym, po raz pierwszy odkad zaczelismy jezdzic z przyczepa, wygladalo, ze nie wyjedziemy na wrzesniowy dlugi weekend. Kiedy kupilismy ja na Florydzie, zostawilismy papierologie zeby mogli zarejstrowac ja w naszym Stanie, a oni nam dali tymczasowe tablice na miesiac. Te stracily waznosc oczywiscie kiedy bylismy w Polsce. Z roznica czasu latwo nie bylo, ale raz czy dwa M. tam zadzwonil, zeby spytac co z rejestracja. Bezskutecznie. Przelaczali go do osoby za to odpowiedzialnej, ona nie odbierala, zostawial wiadomosci, ale nie oddzwaniala. Po powrocie, w czwartek, malzonek zaczal tam naprawde ostro wydzwaniac (mimo, ze byl w pracy) z takim samym rezultatem. Ja w miedzyczasie weszlam na ich chat i pisalam z kims, wyluszczajac im sprawe. Osiagnelam tylko tyle, ze napisano, ze sprawdza co sie dzieje. I znow cisza. Po poludniu M. zaproponowal zebym moze ja tam zadzwonila i o dziwo, zglosila sie kobieta. Wytlumaczyla, ze rejestracja tyle trwa, ale bez problemu moga wyslac nam ponownie tymczasowe tablice. Wydawalo sie, ze dobra nasza. Mieli je wyslac w piatek, wiec dostalibysmy je w poniedzialek. Niestety, nic nie przyszlo, wiec zaczelam ponowne wydzwanianie, zeby dowiedziec sie, co sie dzieje. Rezultat uzyskalam jak M. - zostawialam wiadomosci, na ktore nikt nie odpowiadal. W koncu, we wtorek po poludniu babka znow odebrala, ale... powiedziala, ze po tym jak skontaktowalam sie z glownym zarzadem (ten salon jest jednym z 11 lokalizacji tej samej formy), tamci przejeli sprawe i oni maja zwiazane rece. Wszystko mi opadlo, bo przeciez ja po prostu napisalam do kogos na chat'cie, ze potrzebuje rejestracje do przyczepy. Co lepsze, ich tez poprosilam o tymczasowe, wspominajac, ze mam za tydzien kemping. I co? I go*no... Po tym stwierdzilam, ze odpuszczam i najwyrazniej ten kemping nie byl nam pisany. Mam wazniejsze problemy, nadal jestem bez pracy a szef leci sobie w kulki. Malzonek kupil ta przyczepe na siebie, sam ja wybral oraz salon, niech sie wiec teraz sam meczy. Nie widze powodu zebym miala sobie dodatkowo psuc nerwy. :/ W kazdym razie, reszta dnia minela na dalszym rozpakowywaniu i przyzwyczajaniu sie od nowa do domu.

Piatek byl juz dniem, ktory chcialam miec w czwartek - spokojny i bez niczego pilnego do ogarniecia. Niestety, poniewaz nieszczescia chodza parami, dostalam niefortunne maile. Pierwszy od drugiej firmy, z ktora mialam rozmowe o prace tuz przed wyjazdem, ze nie przeszlam do kolejnego etapu. Drugi od szefa, bo napisalam do niego z pytaniem co sie stalo z kolejna pensja, ktora powinna wplynac kiedy bylam w Polsce, ale nie wplynela. Mialam nadzieje, ze to jakas pomylka, ale niestety, odpisal, ze znow maja opoznienie z przesylaniem kasy. Tym razem bylam juz zla, wiec spytalam jaki byl sens sciagania mnie z bezrobocia, skoro zaraz po jednej wyplacie znow nie maja kasy?! I czy w takim razie wracam na zasilek. Odpisal, ze musi sprawdzic z wlascicielem jak dlugie bedzie opoznienie zeby zobaczyc czy oplaca sie dawac mnie na bezrobocie. Nosz Ku*wa!!! Przez tych idiotow uciekly mi 3 tygodnie, kiedy moglam chociaz miec kase z zasilku! Wiadomo, ze w Polsce poszlo sporo pieniedzy, a jeszcze M. mial zaplacone tylko za 8 godzin w dni z urlopu, bez nadgodzin, wiec jego czek tez byl duzo skromniejszy. A oni sobie jaja robia!!! :( Po tym humor mialam oczywiscie spaczony na reszte dnia.

Na sobote Bi byla zaproszona do kolezanki, wiec musialam ja zawiezc, a wracajac zajechalam do biblioteki zeby wrzucic to, co bylo do oddania, a wypozyczyc dalsze czesci serii, ktora czytamy z Kokusiem oraz upatrzone przez dzieciaki filmy. Ze starszej jest taka gula, ze umawialysmy sie, ze przyjade po nia o 13:30, a jakby chciala zostac dluzej (i rodzice kolezanki sie zgodza), to ma do mnie napisac lub zadzwonic. Nic jednak nie dostalam, wiec zalozylam ze kolezanka ma plany i pojechalam po corke. Kiedy dojechalam na miejsce odruchowo zerkam na telefon, a tam... sms od Bi, czy moze zostac dluzej. Wyslany... 2 minuty wczesniej! Zapukalam, a corka blaga zebym pozwolila jej jeszcze zostac! Mowie, ze nie, bo juz przyjechalam na miejsce, a nie bede w kolko jezdzic. Serio, gdyby zadzwonila, to moze bym po drodze zawrocila, ale jak juz tam dojechalam, to nie bede wracac do domu. Co typowe dla Bi, zamiast zaakceptowac "nie", prosi, ze jeszcze godzine. Tlumacze, ze tam sie od nas jedzie 15 minut, wiec pojechalabym do domu na pol godziny i znow musialabym jechac. Dziecko sugeruje zebym... posiedziala w samochodzie! :O Tu juz ostro sie wkurzylam na taki tupet, stanowczo oznajmilam ze ma zebrac swoje rzeczy i wychodzic, a sama poszlam do auta. Wrocilysmy do domu gdzie dzien uplywal na praniu i sprzataniu (jak zwykle), az pora byla jechac do kosciola. Tak jak rok wczesniej, akurat kiedy wyszlismy po mszy, zaczely przejezdzac samochody z pobliskiego pokazu. Juz myslalam, ze znow utkniemy na parkingu czekajac na koniec kawalkady, ale okazalo sie ze jechali ze sporymi przerwami, wiec udalo sie wyjechac. Tylko po drodze minelismy kilkanascie wozow, a Nik malo ze skory nie wyskoczyl probujac je wszystkie zobaczyc i rozpoznac. ;)

Ciezko bylo zrobic zdjecia zza wielgasnego auta M., ale prosze - jedna taka "zabaweczka"
 

Po powrocie do domu chwila gry w kosza, a pozniej poszlam zobaczyc czy w warzywniku mozna cos jeszcze uratowac. Wygladalo, ze jeszcze kilka dni wczesniej mielismy sporo pomidorow, ale podobno tuz przed naszym przylotem byly straszne oberwania chmury. Podejrzewam, ze to one postracaly owoce, bo pelno ich lezalo rozplaskanych na ziemi. Zreszta, nie wiem jak bo przed wyjazdem krzaki byly geste i zielone, a teraz zostal tylko jeden, reszta padla. Na tym jedynym ocalalym sa jeszcze tylko dwa pomidory, wiec sezon na wlasne warzywa konczy sie zanim sie tak naprawde zaczal.

Ostatecznie i tak go wyrzucilam, bo wlozylam do lodowki i przypomnialam sobie o nim po prawie dwoch tygodniach, kiedy nie wygladal juz zbyt apetycznie
 

Znalazlam tylko jednego baklazana i niespodziewanie garsc groszku, ktory przezyl ogolny pomor. Niestety, straczki w wiekszosci byly przerosniete, a groszki suchawe.

Ciezko to nawet nazwac "zbiorami"
 

Niedziela miala wygladac nieco inaczej. Dzien wczesniej stwierdzilam, ze czas skorzystac z ostatnich dni wakacji i pojechac nad jezioro. O dziwo Nik nie chcial zaprosic swojego kumpla, bo stwierdzil, ze tamten zawsze chce plywac na desce, a on ma ochote na kajak. Bi oczywiscie prosila o kolezanke, ta sama u ktorej byla dzien wczesniej. Poczatkowo jej rodzice sie zgodzili, ale w niedziele rano mama napisala, ze przeprasza, ale jednak jej corka nie moze. No trudno; stwierdzilam, ze mozemy pojechac sami. W miedzyczasie Potworki zaczely dzien od jednej z czesci Spidermana, ktora Bi zaczela ogladac w samolocie, ale nie udalo jej sie skonczyc. Pozniej przyjechal dziadek, steskniony po ponad dwoch tygodniach. Posiedzial przy kawce i lodach, a w miedzyczasie Nik zaczal sie umawiac z kumplem zeby pojechac do niego. Sam sie spakowal i pojechal na rowerze, wiec choc tyle dobrego. Wiedzialam jednak ze jak tam poplywa na basenie, to nad jezioro juz nie bedzie chcial jechac. Wspomnialam Bi, ze jesli chce poplywac moge pojechac z nia sama, ale nie chciala i w sumie sie nie dziwie. Dziadek pojechal, wrocil Nik i zgodnie z moimi przypuszczeniami, nie chcial juz nigdzie sie ruszac. Zreszta, przyznaje, ze po wyjezdzie do Polski jakos cieszylam sie kilkoma dniami we wlasnym domu i nie palilam sie az tak zeby gdzies wyruszac. Spedzilismy wiec leniwe popoludnie okraszone praniem, bo to nigdy sie nie konczy. ;)

Poniedzialek byl ostatnim dniem wakacji dla Potworkow. Fajnie byloby skorzystac z niego jak na koncowke lata przystalo i poczatkowo myslalam zeby skoczyc nad jezioro skoro nie udalo sie dzien wczesniej. Niestety, prognozy ktore co chwila sie zmienialy, wreszcie zdecydowaly sie jednomyslnie pokazac popoludniowe burze. Dodatkowo czekalam na te cholerne tablice do przyczepy, a nie bylam pewna czy nie trzeba bedze pokwitowac odebrania przesylki. Potworki obejrzaly z kolei ktoras z czesci Transformers'ow, a ja siedzialam jak na szpilkach wypatrujac FedEx'u lub UPS'u.

Film wybral Nik, ale bardziej wciagnela sie Bi
 

Jak jednak napisalam juz wyzej, nic nie przyszlo, wiec okolo 13 stwierdzilam ze nie ma co siedziec. Bylo juz zachmurzone i zaczelo kropic, ale ze telefon pokazywal uparcie burze dopiero o 17, zabralam dzieciaki na obiecane Taco Bell, bo po ostatnim razie dopytywali kiedy znow sie wybierzemy. W polowie drogi zaczelo grzmiec i raz padalo, zeby za moment przestac. Zajechalismy jeszcze po bubble tea oraz napoj z Dunkin' Donuts dla Kokusia i ruszylismy do domu. Caly czas blyskalo i grzmialo, a nagle zaczely spadac ogromne krople deszczu! W kilka sekund rozpetala sie taka ulewa, ze wycieraczki nie nadazaly. Na szczescie nie bylismy daleko od domu, ale sznur aut wlokl sie niemilosiernie. Juz skrecalismy na nasze osiedle kiedy deszcz zaczal dziwnie walic po dachu oraz szybie. Kiedy wjezdzalam do garazu (na szczescie!) okazalo sie, ze mamy gradobicie! :O Potworki podniecone, bo nigdy chyba nie widzieli gradu na wlasne oczy. Nik nawet wyskoczyl przed garaz, ale dostal po glowie i szybko sie schowal. :D

Grad wielkosci mniej wiecej fasoli
 

Za to w kilka minut temperatura spadla z 30 na 17 i zrobilo sie "lodowato". Na szczescie w domu bylo cieplo i mozna bylo obserwowac burze przez okno. Zreszta, po jakiejs godzinie przeszla. Dobrze, ze pozniej stopniowo robilo sie coraz cieplej, bo to nie byl koniec planow na ten dzien. Pod wieczor odbylo sie bowiem uroczyste otwarcie nowego high school. Co prawda Bi idzie tam dopiero za rok, ale bylam ciekawa jak wyglada i na co poszla kasa z naszych podatkow. ;) Na sama uroczystosc, przeciecie wstazki, itd. nie mialam ochoty jechac, ale juz na pozniejsze "drzwi otwarte", juz tak. Wiedzialam, ze moze byc problem z parkowaniem, ale poniewaz pogoda byla mocno niestabilna, wiec jednak wzielam auto. Bi zabrala sie ze mna; Nik poczatkowo tez chcial, ale potem stwierdzil, ze zobaczy za dwa lata, kiedy przyjdzie jego pora zeby isc do liceum. :D Pojechalysmy i... niestety 90% ludzi z naszej miejscowosci bylo tak samo ciekawych. Wszystkie miejsca pod szkola oraz znajdujacymi sie tam biblioteka oraz urzedem miasta, byly pelne. Policja zablokowala wjazd dopoki sie troche nie przerzedzi. :/ Przewidywali, ze nastapi to za jakies 40 minut, wiec nie czekalam, tylko wrocilam do domu. Bylam gotowa odpuscic, bo przeciez za rok Bi i tak bedzie miala tam spotkania zapoznawcze i na bank bedzie jakies dla rodzicow nowych uczniow, tak jak to bylo w gimnazjum. Starsza jednak bardzo chciala jechac, wiec patrzac nerwowo na chmury, wskoczylysmy na rowery i pojechalysmy. Nasze obawy okazaly sie niepotrzebne, bo pogoda robila sie coraz piekniejsza. Tak samo jak nowa szkola, choc "drzwi otwarte" nieco rozczarowaly, bo tak naprawde dostepna byla tylko czesc parteru.

Tak wyglada glowne wejscie. Szkola ma dziwna konstrukcje, bo ma parter i czesc jedno pietro, a czesc (tu nie widac) dwa

Na pierwsze pietro byl zakaz wejscia, jak rowniez w niektore korytarze. Szkola ma piekna stolowke, ktora w sumie, gdyby nie kuchnia z boku, na stolowke by nie wygladala. :D

Niby sa stoliki i krzesla, ale czy to wyglada jak stolowka? ;)
 

Jeden z bocznych korytarzy to miejsca na wygodne siedzenia. Zreszta, na gorze jest wiele przeszklonych pomieszczen i widac bylo ze wszedzie jest sporo kanap zeby sie zaszyc cicho z ksiazka.

Jak dla mnie to taka zmarnowana przestrzen, bo przerwy sa tu tak krotkie, ze dzieciaki wlasciwie nie maja czasu tam przesiadywac

Szkola ma tez nowiutka i ogromna sale gimnastyczna oraz swietnie wyposazona silownie, na widok ktorej Bi zaswiecily sie oczy. ;)

To tylko jej skrawek
 

I jedyne rozczarowanie to brak basenu. Wiekszosc okolicznych miejscowosci ma w high school wlasny basen, a nasze, choc maja preznie dzialajace zespoly chlopiece i dziewczece, nie przewidzialo go w budzecie. :/ A ze Potworki najprawdopodobniej wiaza swoja szkolna przyszlosc z plywaniem, wiec wielka szkoda... W sumie w szkole spedzilysmy moze 20 minut, po czym wskoczylysmy na rowery, cieszac sie, ze nie musimy stac w korku do wyjazdu. ;) A wieczor to juz oczywiscie wielkie wyciaganie plecakow z przyborami, ladowanie chrome book'ow, sprawdzanie grafikow, pakowanie przekasek, itd. Potworki poszly do lozek wczesniej, choc po wakacyjnej labie i siedzeniu do pozniej nocy, oboje dlugo nie mogli zasnac.

Wtorek, 27 sierpnia, czyli dzien, przed ktorym drzaly wszystkie dzieci z naszej miejscowosci. Pierwszy dzien roku szkolnego! :D

 

Jak widac, humory dopisywaly :D

Moja oraz Potworkow tradycja jest zeby zawiezc ich do szkoly pierwszego dnia i tak zrobilismy.

Kiedy rano przyszlam obudzic syna, wydawal sie zmartwiony nadchodzacym dniem :D
 

Przy okazji wzielismy kolezanke Bi, bo panna prosila o wsparcie moralne, mimo ze idzie do szkoly, ktora doskonale zna.

Nik juz polecial, panny wysiadaja z nerwowymi usmiechami na buzkach

Po tym pierwszym dniu odechcialo mi sie zawozenia dzieciakow (na szczescie i tak go nie planowalam), bo utknelismy w takich korkach, ze choc do szkoly powinnam jechac okolo 10 minut, obrocenie w obie strony zajelo mi 40. :O Wrocilam do chalupy, ale zamiast napawac sie cisza, zrobilo mi sie smutno. Dalej jestem bez pracy i poki Potworki mialy wakacje, jakos lepiej to znosilam. Cieszylam sie, ze jestem z nimi, moge zadbac o normalne posilki, wyciagnac ich z domu, itd. Teraz znow zostalam pozbawiona jakiegokolwiek celu w tej mojej codziennosci. :( Napisalam za to do szefa, czy ma jakies wiesci, bo wole juz byc na bezrobociu niz bez kasy. Odpisal... zebym poszla na bezrobocie! Super... No to z kolei odpisalam czy wysle mi znow list z przymusowym urlopem, czy co? W domysle, czy mnie po prostu zwalnia. Po chwili wyslal list, z data powrotu do pracy... 4 listopada. :/ Wkurzylam sie oczywiscie, bo gdybym sama nie napisala, niewiadomo kiedy w ogole cos bym od niego uslyszala, a tygodnie leca. Poza tym, watpie zebysmy wrocili w listopadzie, a tymczasem wtedy bedzie to juz rok takich jaj! Zapytalam jakie sa plany z powrotem, z przeprowadzka i o co chodzilo z ta jedna wyplata, ktora dostalam w lipcu?! Odpisal, ze to byla jedna z zaleglych wyplat, co "widac na podsumowaniu". Przyznaje, ze podsumowania nie sprawdzilam (musze sie zalogowac na specjalna strone), ale mail z lipca brzmial: "Dobre wiesci! Wznawiam twoja pensje". Jednoczesnie nie zaplacili mi bezrobocia, wiec wygladalo to jakby faktycznie zglosil powrot do pracy. A teraz udaje glupa i pisze jakby od razu bylo jasne, ze to tylko zaleeegla pensyjka. Oczywiscie z grubsza mu to wyluszczylam, ale tu juz nie odpowiedzial. Czyli jak zwykle, brak komunikacji kompletny. W dodatku, poniewaz w bezrobociu mialam przerwe, teraz musialam od nowa aktywowac konto i nie wiadomo kiedy urzad pracy to zatwierdzi ze swojej strony... :( Z okazji pierwszego dnia, obiecalam Potworkom, ze rowniez odbiore ich ze szkoly, wiec o 14 wyruszylam z chalupy. Dotarlam grubo przed czasem, ale i tak stanelam w juz niezlym sznureczku.

Idzie, nieco wymietoszony po szkole, swiezo upieczony gimnazjalista ;)
 

Korzystajac z okazji, zadzwonilam znow do salonu, w ktorym kupilismy przyczepe. O cudzie, ktos odebral! Niestety, jak pisalam wyzej, pani poinformowala mnie, ze poniewaz skontaktowalam sie z glowna siedziba, tamci przejeli sprawe. :O Swietnie, bo ja tylko napisalam na chat, z ktorego i tak nic nie wyniklo, a oni mi teraz mowia, ze to dwa zupelnie inne miejsca i nic nie moga dla mnie zrobic?! Mowie Wam, ten powrot z Polski to jedna porazka za druga... :/

A tu juz gimnazjalna weteranka ;)

Wrocilam z Potworkami do domu, niedlugo dojechal M. i "wpadl na pomysl" zeby pojechac na lody. Pisze w cudzyslowiu, bo sama planowalam wziac dzieciaki dzien wczesniej, ale ze wracalismy w burze oraz gradobicie, wiec dalam sobie spokoj. A teraz malzonek byl z siebie taaaki dumny, ze o tym pomyslal. ;) Za to zaproponowalam wypad do innego miejsca niz zwykle. Tam trzeba jechac autostrada, sama lodziarnia tez przy ruchliwej ulicy i z tylko waziutkim chodnikiem dzielacym ja od parkingu. Pomyslalam, ze fajnie pojechac dwie miejscowosci od nas, gdzie co prawda jedzie sie tylko pare minut szybciej bo bocznymi drogami, ale trasa jest prawie o polowe krotsza. Poza tym, to bardzo znana w naszej okolicy lodziarnia gdzie robia wlasne lody, ale na malutka skale i poza sprzedawanymi latem w okienku, mozna je dostac tylko w kilku okolicznych sklepach. A najlepsze, ze otacza ja farma, pola i takie po prostu sielskie zadupia. ;) Malzonek krecil troce nosem, bo okazalo sie ze nie podeszly mu lody, na ktorych bylismy u siostry, a tam tez podobno robia swoje. On caly czas zachwyca sie lodami z Zakopanego, gdzie ma ulubiona lodziarnie, ktora jednak mam wrazenie uwielbia bardziej z sentymentu. Na mnie bowiem ich lody nie zrobily wiekszego wrazenia (nie mowiac, ze galki mieli niewiele wieksze niz "kulki" z mojego dziecinstwa) i ostatnie dwa dni dla siebie kupowalam w innym miejscu. ;) Pojechalismy jednak i widzialam, ze malzonka przekonala okolica, bo naprawde tam sielsko - anielsko. Na smaki marudzil, bo faktycznie pojawily sie wymyslne, z kozim serem lub ricotta. Co prawda ja wybralam wlasnie ricotte z malina i byl super, bo niezbyt slodki, ale tego z kozim serem sie nie odwazylam. ;) Z lodami ruszylismy zeby pokrecic sie po farmie i z zaskoczeniem odkrylismy, ze maja tam wydzielony szlak wsrod pol i prosza tylko zeby z niego nie zbaczac i nie lazic po polach i zagonach. Spacer okazal sie swietny, cisza, cykanie swierszczy i tylko temperatura przeszkadzala bo bylo 30 stopni. ;)

"A mama jak zwykle pstryka zdjecia!" - ale jak tu nie pstrykac, kiedy otacza cie taka ladna okolica? ;)
 

Nie przeszlismy jednak calego szlaku, bo okazal sie niespodziewanie bardzo dlugi i skrecal w las. Nie chcielismy zeby nas pozarly komary, wiec zawrocilismy. Do domu jednak wszyscy wrocilismy bardzo zadowoleni z takiej niespodziewanej wycieczki i mam nadzieje ze wybierzemy sie moze we wrzesniu jak zrobi sie chlodniej, ale zanim zamkna sklepik z lodami.

W srode rano przysiadlam zeby aktywowac bezrobocie, ale oczywiscie urzad musi jeszcze zatwierdzic to od siebie. Przy okazji zaczelam przegladac opcje z pozwem pracodawcy o oddanie zaleglych pensji, bo to co sie dzieje to juz po prostu dramat albo czarna komedia. Opcja pierwsza to zalozenie im sprawy bezposrednio z urzedem pracy. Kuszaca bo darmowa, ale jest haczyk. Od razu na stronie uprzedzaja ze maja poslizg na 4-6 miesiecy. :O Pamietam odwolanie taty, ktore w koncu ruszyli... ponad rok pozniej. Obawiam sie, ze zanim by doszli do mojej sprawy, szefostwo zwinie manatki i zwieje do Chin. :/ Druga opcja jest wynajecie prawnika. Tu na pewno poszloby szybciej (choc sprawy sadowe zawsze sie ciagna), ale wada jest potencjalnie wysoki koszt. Poki co sie z M. zastanawiamy.

Uprasza sie o wpuszczenie zwierzynca do chalupy :)
 

Poza tym musialam pilnie podjechac po suche zarcie dla Oreo, bo myslalam ze jeszcze jest zapas, ale sie pomylilam. Potem znow siadlam na chat z salonem od przyczepy zeby spytac co z ta sprawa, bo pisalam do nich w poprzedni czwartek, wydzwaniam i cisza. Trafil mi sie niestety bezczelny agent, bo po wymianie grzecznosci oraz pytan, kiedy odpisal (ponownie), ze zajma sie tym tak szybko jak sie da, zapytalam jak szybko to dla nich "szybko", bo pisalam tydzien wczesniej i bez rezultatu. Na to agent odpisal, ze zyczy mi milego dnia! :O No, z taka bezczelnoscia dawno nie mialam do czynienia! Oczywiscie odpisalam mu, ze jest nieuprzejmy, a ich obsluga klienta jest okropna. :D Pozniej otworzylam strone wypozyczalni instrumentow i zamowilam dla Bi skrzype, a dla Kokusia trabke. Stwierdzilam, ze ulatwie sobie zycie i wypozyczylam je z tego samego miejsca, okazalo sie jednak, ze nie moglam zamowic obydwu instrumentow jednoczesnie, tylko musialam zamawiac jeden, wpisywac wszystkie dane, placic i dopiero wtedy, od nowa przechodzic ta sama zabawe z drugim. Zupelnie bez sensu. Przyznaje jednak, ze uwineli sie w mig i juz godzine pozniej dostalam telefon, ze oba instrumenty gotowe sa do odebrania. Wzielam sie szybko za obiad zeby zdazyc przed powrotem dzieciakow, ktore o dziwo docieraja na czas, a wiem ze z innych szkol malolaty dojezdzaja nawet z polgodzinnym opoznieniem. Dojechali, podalam im obiad i uslyszalam szuranie przed drzwiami (dobrze, ze Maya byla w domu). Patrze - koperta. Spogladam na nadawce - salon przyczep. Przyslali ta tymczasowa rejestracje! :O Przesylka nadana dzien wczesniej, wiec nie wiem czy zadzialal moj czwartkowy chat, czy wtorkowa rozmowa z kobieta. A najlepsze, ze na chat'cie tego samego dnia, agent napisal, ze nie widzi w systemie zadnej tymczasowej rejestracji! Balagan to malo powiedziane! :O Wrocil z pracy M., z ktorym podzielilam sie radosna wiadomoscia. Dzien wczesniej, zrezygnowany powiedzial zebym odwolala rezerwacje i dobrze, ze stwierdzilam, ze poczekam do czwartku bo to ostatni dzien kiedy moglam odwolac bez straty kasy. Tyle, ze teraz musielismy szykowac przyczepe i sprawdzac czego brakuje w przyspieszonym tempie, bo w sumie pogodzilismy sie juz z tym, ze nigdzie nie pojedziemy. :D A! W koncu, po ponad dwoch tygodniach choroby, kaszel M. wreszcie zaczal zauwazalnie zanikac! Troche go potrzymalo, cokolwiek to dziadostwo bylo...

Czwartek zaczal sie od zbyt wczesnej pobudki oraz wyprawieniu Potworkow do szkoly.

 

Moi middle school'ersi maszeruja na przystanek ;)

Oni poszli na autobus, ktory przyjechal punktualnie, a ja w tym czasie rzucalam Mayi pileczke i fotografowalam Oreo. ;)

Mini pantera na mini glazie
 

W zasadzie zastanawiam sie czy jest sens zebym tam stala i obserwowala. W zeszlym roku, poza Bi na przystanku byla jeszcze tylko dwojka dzieciakow, w tym chlopiec, ktory zawsze siedzial w samochodzie. Kolezanka Starszej czesto dojezdzala na przystanek spozniona lub w ostatniej chwili, wiec panna stala tam sama i czulam sie bezpieczniej bedac nieopodal. W tym roku nie tylko sa z Kokusiem razem, ale jeszcze oprocz nich stoi tam czworo dzieci. Nawet ten chlopiec, ktory w zeszlym roku podjezdzal autem, teraz przychodzi piechota i czeka z grupa. Narazie krzaki oraz drzewa zaslaniaja mi widok z okna na przystanek, ale mysle ze zima, kiedy liscie opadna, bede wysylac Potworki same i obserwowac przez szybe z cieplego domu. ;) Planowo mialam w czwartek sprzatac, ale ze w ostatniej chwili udalo sie z kempingiem, wiec zamiast latac na odkurzaczu wskoczylam w auto i pojechalam na zakupy. Tego dnia Potworki mialy skrocone lekcje, wiec obiecalam im refresher (Nik) oraz bubble tea (Bi). Gdyby wracali normalnie, staloby to w lodowce kilka godzin, co byloby kompletnie bez sensu. A tak, ledwie wrocilam do chalupy, a oni przyjechali ze szkoly i napoje byly swieze. :) W kazdym razie, troche objezdzilam w kolko i zalowalam, ze dzien wczesniej pojechalam po zarcie dla kota, bo mialabym po drodze... Zaliczylam supermarket, potem po napoj dla Kokusia, po drodze po instrumenty dla dzieciakow, a na koniec po "boba" dla corki.

Dla siebie tym razem wzielam herbate Taro i choc nie byla zla, to jednak bardziej smakuje mi klasyczna
 

I w koncu do chalupy. Zdazylam dojechac i rozpakowywalam zakupy, kiedy mlodziez wpadla jak burza, ucieszeni ze skroconych lekcji. ;)

4/6 przystanku wraca do domow
 

Szybko podalam im obiad i zaczelam pakowanie przyczepy. Nie bylismy nigdzie niemal dwa miesiace, po drodze byla wizyta w Polsce, a potem kemping stanal pod znakiem zapytania, wiec czulam sie kompletnie zbita z pantalyku, krecilam sie w kolko i ciagle mialam wrazenie, ze o czyms zapominam. Spakowalam jednak ciuchy, jakies pilki, deski dzieciakow oraz przekaski zamkniete fabrycznie. Inne balam sie, ze dopadna myszy. ;)

Chodze na trasie przyczepa - dom, patrze, a Oreo stoi sobie tak... Lampa odstaje na moze 3 cm i to lekko po pochylej, a kiciul dal rade sie utrzymac. Co wiecej, potem sobie gladko wskoczyla na dach auta, zjechala po przedniej szybie i zeskoczyla juz na ziemie :O
 

Musialam tez na szybko pisac do sasiadow, przepraszajac za pytanie na ostatnia chwile, czy ich corka da rade zajac sie Oreo. Na szczescie nie wyjezdzali na dlugi weekend i T. chetnie do kota przychodzila. Spac kladlismy sie nadal lekko niedowierzajac, ze po tych przebojach z rejestracja, faktycznie jedziemy i to na jeden z naszych ulubionych pol kempingowych.


Wystarczyly trzy dni szkoly, zeby Potworki padaly wieczorem niczym konie po westernie, z zapalonym swiatlem i sluchawkami w uszach :D

W piatek chcielismy wyjechac jak najszybciej, wiec stwierdzilismy, ze zrobimy dzieciakom wolne od szkoly. Zreszta, i tak mieli ponownie skrocone lekcje, a ze to pierwszy tydzien, wiec duzo nie stracili. Rano szybko zadzwonilam ze ich nie bedzie, ale okazalo sie, ze i tak sie spoznilam i juz zdazylam dostac maila z sekretariatu z pytaniem o ich obecnosc. ;)

Stwierdzam, ze Oreo naprawde chyba sie za nami stesknila, bo ostatnio bardzo czesto rano przychodzi mi do lozka zeby sie pomiziac

Jak to z nami bywa, reszta pakowania zeszla nam dluzej niz przewidywalismy i choc chcielismy wyjechac okolo 11, to z domu wyruszylismy o 12:30. Na dzien dobry musielismy jechac z przyczepa slalomikiem (co latwe nie jest), bo na naszym osiedlu klada nowa nawierzchnie. Poki co odslonili wszystkie studzienki, a na nich postawili pacholki. ;) Caly czas mialam wrazenie, ze o czyms zapomnialam i okazalo sie, ze slusznie. W polowie drogi M. wspomnial ze nie moze sie doczekac kielbasy z ogniska, a mnie az zmrozilo, bo uswiadomilam sobie, ze jej nie spakowalam! Najlepsze, ze to cale peto, wiec spora paczka, po powrocie okazalo sie, ze lezala sobie na wierzchu, a ja do lodowki tyle razy zagladalam zeby czegos nie przeoczyc, a przeoczylam wlasnie kielbache! ;) A jeszcze wspomnialam M. przed wyjazdem zeby spojrzal do szafek i lodowki zeby zobaczyc czy cos mu sie nie rzuci w oczy. On jednak (potem przyznal) sie obruszyl, ze ma tyle wlasnego pakowania, jedzenie to moja dzialka i nie bedzie zagladal do zadnych lodowek. No to ma za swoje, tym bardziej, ze mu o tym napomknelam kiedy akurat stal w kuchni. :D A juz na miejscu okazalo sie, ze zapomnialam... kremu do opalania. Jadac nad ocean! :O Na szczescie w przyczepie bylo takie cos w sprayu, czego nie znosze, ale z braku laku... ;) W kazdym razie droga minela nam w miare spokojnie, z tylko minimalnymi korkami, co jak na piatek przed dlugim weekendem bylo calkiem niezle. Martwilismy sie jak przyczepa zniesie podroz, bo jak pewnie nie pamietacie, ale po poprzedniej podrozy okazalo sie, ze jedna z opon jest mocno starta i powstalo pytanie czy nie mamy problemow z osia, co byloby naprawde powazna usterka. Z drugiej strony zas jedna z opon miala bardzo glebokie pekniecie i nie wiedzielismy czy to my ja tak zalatwilismy podroza z Florydy, czy wygladala juz tak wczesniej tylko nie zauwazylismy. Wszystkie 4 opony M. wymienil na nowe, ale jak to z naszym pechem bywa, przy wywazaniu ich, mechanik zauwazyl, ze jedna ma jakby plaskie miejsce i nie da sie jej wywazyc. Martwilismy sie wiec jak kola zniosa 3-godzinna podroz. Na miejscu okazalo sie, ze nic sie nadmiernie nie sciera, choc moze byl to nieco za krotki dystans zeby zauwazyc... Dojechalismy, zaparkowalismy i zaczelismy wielkie wypakowywanie. Tak naprawde, na Florydzie dopiero kupilismy ta przyczepe, a potem chcielismy troche tez poznac okolice i sie na niej az tak bardzo nie skupialismy. Dopiero teraz tak naprawde czulismy, ze poznajemy sie z tym kemperem. ;) No i jest fajnie, choc nadal denerwuja mnie polki, bo sa porozrzucane po calej przestrzeni i jedne wydaja mi sie za duze, a inne za male. :D Pod wieczor Potworki az sie palily zeby pojsc na nasz tradycyjny spacer po bocznej plazy (przy ujsciu rzeki) na kraby. Bi zalozyla stroj kapielowy, mimo ze sceptycznie ostrzegalam ze robi sie chlodno. Panna nie uwierzyla i sie zdziwila, bo choc na kempingu bylo spokojniej, nad sama woda wiatr urywal glowy, a i woda byla zimna. Zdziwilo nas to, bo po calym lecie zwykle byla nieco "cieplejsza". ;) W kazdym razie Bi sie nie zamoczyla, a Nik poczatkowo rozczarowal, bo zaczynal sie juz przyplyw, a krabow najlepiej szukac przy odkrytych podczas odplywu skalkach. Okazalo sie jednak, ze krabiszony wylazly z kryjowek i lazily sobie na otwartym piasku w plytkiej wodzie. A ze Nik przezornie zakupil sobie w sklepiku siatke, wiec wylapywal jednego za drugim! :D

Sama zlapac nie potrafi, ale jesli zrobi to brat, to ona chetnie zapozuje ;)

Wrocilismy na kemping przemarznieci i z zawianymi uszami, ale na szczescie M. zdazyl juz rozpalic ognisko. Szybko robilo sie coraz zimniej, wiec pomalu zakladalismy wiecej odziezy: najpierw dlugie spodnie, potem bluzy, skarpetki, a w koncu czlowiek siedzial przy samym ogniu i caly czas przechodzily go dreszcze. ;) W koncu pomaszerowalismy do przyczepy, a malzonek popukal sie w glowe kiedy powiedzialam, ze trzeba pozamykac okna i wszystkie wywietrzniki. W nocy temperatura spadla do 13 stopni, a na dodatek mocno wialo, jak to na wybrzezu. M. sam w nocy zakladal skarpetki bo zmarzl, ale dopiero rano pomyslal, ze przeciez... przyczepa ma ogrzewanie! :D Wlaczyl je kiedy wstal i wreszcie mozna bylo wylezc spod kocy. ;)

Jak na tak lodowata nocke (wspolczulam kempingowiczom spiacym w namiotach ;P) w sobote w dzien temperatura piela sie w gore w niesamowitym tempie i po poludniu doszla do 30 stopni. Rano M. postanowil przygotowac sniadanie w iscie kempigowym stylu, choc bardziej autentyczne byloby chyba gotowane na patelni na otwartym ognisku. :D

Nie ma to jak jaja z bekonem usmazone na grillu przy przyczepie

Po obfitym posilku, chwila relaksu pod przyczepa, przy psiurze, ktory byl bardzo zadowolony, ze ma przy sobie ludziskow drapiacych po brzuchu. ;)


Wiadomo kto sie relaksowal najskuteczniej ;)
 
Potworki az piszczaly zeby podjechac nad ocean, po poludniu chwycili wiec deski, wskoczylismy na rowery i... niespodzianka. Bi ruszyla ochoczo do wody, za to Nik stwierdzil ze za zimna. Pokrecil sie troche przy brzegu, pokopal w piachu szukajac skorupiakow, po czym stwierdzil, ze chyba wroci na kemping.

To by bylo tyle z kapieli...

Bi nie wykazywala zmeczenia ciagla walka z falami oraz deska. W koncu jednak jakos obtarla sobie pache, stwierdzila, ze ja piecze i ma dosc.

Jestem pewna, ze Bi chetnie podjelaby nauke prawdziwego surfowania
 
Wrocilismy i trzeba bylo znow odpalic grilla zeby przygotowac tym razem miesko na lunch. Po odpoczynku wyruszylam z dzieciakami ponownie na plaze, ale nad rzeke.

Dla upamietnienia swojego pupila, ktos zostawil caly pojemnik pileczek dla innych psich wariatow :)

Tym razem sprawdzilismy o ktorej godzinie jest odplyw i poszlismy na skalki. Byly tam tlumy dzieciakow, kraby pochowane i wydawalo sie, ze Nik pozostanie z kwitkiem, ale jednak cos tam zlapal.

Zakupiona siatka miala taki oczojebny kolor, ale innych nie bylo :D

Po pieknym dniu, nagle zrobilo sie pochmurno i duzo chlodniej, wiec Bi tym razem przyciagnela nad wode Maye, ktora jak wiadomo nie darzy miloscia ani piasku, ani plazy. ;)

Az ciezko uwierzyc, ze w czasie przyplywu to wszystko jest pod woda
 
Dlugo tam i tak nie zabawilismy, bo na 18 jechalismy na msze. Dobrze, ze wyjechalismy z zapasem czasu, bo od naszego ostatniego razu nastapila jakas rotacja parafii i kosciolow. Ten, do ktorego kiedys jezdzilismy mial msze chyba co drugi tydzien (naprzemian z innym), a te w miasteczku gdzie jest kemping (do ktorych nie jezdzilismy bo nie pasowaly nam dotychczas godziny) polaczone sa z inna parafia i nie mialy aktualnej strony internetowej. Zgadywalismy wiec w ktorym kosciele jest ta msza na 18 (druga opcja byla w niedziele na 8, gdzie nie bylo szans, ze wstaniemy). Pojechalismy do jednego, a tam... pusto. :D Dobrze, ze oddalone sa od siebie o jakies 10 minut, wiec przejechalismy szybko do drugiego i udalo sie dotrzec akurat jak konczyli spiewac pierwszy hymn. :D Po powrocie na kemping Nik natychmiast wskoczyl na rower i tyle go widzieli. ;) Mlodszy w ogole tym razem stwierdzil, ze to jego ulubione pole kempingowe, ale nie ze wzgledu na plaze i ocean, tylko kraby oraz jazde na rowerze. W lasku przy kempingu dzieciaki jak zwykle usypaly skocznie, a ze wspolna pasja zbliza, wiec uzbierala sie cala banda rowerzystow. A w niej moj syn. :D

Bylo ich wiecej, ale nie zmiescili sie w kadrze. ;) W niebieskiej koszulce Nik, a na samym przedzie, po prawej, jedzie jeden ze starszych, pokazujacy innym jak wykonac sztuczke
 
Najfajniejsze jednak, ze przekroj wiekowy to bylo cos okolo 8-16 lat i nikt nikogo nie wyzywal od gowniarzy i nie gonil. Kiedy jezdzilismy po kempingu rodzinnie, Mlodszy co chwila pozdrawial jakiegos kolege. Wszyscy zgodnie jezdzili grupa, a starsi uczyli mlodszych sztuczek. Nik niestety usilnie probowal jezdzic na jednym kole, co nie jest umiejetnoscia, ktora chcialabym zeby nabyl. Na szczescie rower ma nadal nieco za duzy, wiec ciezko mu go oderwac od ziemi. :D Ta noc miala byc dla odmiany ciepla, okolo 18 stopni i bylo to czuc. Przy ognisku mozna bylo siedziec w krotkim rekawku i spodenkach.

O dziwo, nikt nie prosil o s'moresy
 
Zaskoczeni tez bylismy, bo bylo bardzo malo komarow. Jakies tam byly, bo Bi wrocila z trzema bablami, a Nik z jednym na szyi, ale zwykle z kempingow wracalismy cali pozarci, wiec tym razem wygladalo to naprawde skromnie. :D A wieczorem, nad kempingiem jak zwykle rozblysly fajerwerki.

Moj telefon niestety nie radzi sobie ze zdjeciami w ciemnosci...

Nie wiem jak to sie dzieje, ze kiedy bysmy tam nie byli, co wieczor strzelaja... Tej nocy, dla odmiany, mimo pouchylanych okien, poczatkowo w przyczepie bylo duszno i ciezko sie zasypialo. ;)

W nocy mialo padac, a niedziele zapowiadali pochmurna z mozliwymi przelotnymi opadami deszczu. Okazalo sie jednak, ze pogode wygralismy w totka i prognozy zmienily sie na nasza korzysc tak, ze od rana swiecilo piekne slonce, a temperatura znow doszla do 30 stopni, choc mocno wialo, wiec odczuwalna byla nizsza. Nik pobijal swoje wakacyjne rekordy, spiac do 11.

Maly spioch w swojej dziupli
 

W koncu go obudzilam, bo ilez mozna? ;) Po sniadaniu troche pokrecilismy sie po kempingu, jakis spacer, przejazdzka rowerem, a pozniej Bi wlaczyla jeczenie o plaze.

To duze okno z przodu przyczepy sie uchyla i w goracy dzien nie ma nic lepszego niz relaks na zlozonym lozku przy bryzie wpadajacej przez siatke
 

Troche sie zdziwilam, a troche rozczarowalam, bo Nik stanowczo odmowil. Pojechal z nami, ale kiedy zaparkowalysmy rowery przy wejsciu na plaze, pomachal i wrocil na kemping, twierdzac, ze "jest jak tata". Malzonek bowiem nie znosi siedziec na plazy (choc moglby pochodzic) i zwykle woli uciac sobie drzemke przy przyczepce kiedy nas nie ma. ;)

Wejscie na plaze w tym miejscu prowadzi dlugim pomostem nad chronionymi wydmami
 

Bez Kokusia przynajmniej Starsza mogla szalec w wodzie do woli, bo nikt nie jojczal, ze chce wracac. W koncu jednak i ona zmarzla, wyszla zeby chwile posiedziec i zagrzac sie w sloncu, ale ostatecznie stwierdzila, ze mozemy jechac. W sumie dzien minal podobnie jak poprzedni, bo po powrocie z plazy trzeba bylo upiec na grillu hamburgery, potem troche odpoczynku, lody na deser i znow byl odplyw, wiec czas bylo wyruszyc na polow krabow. I to cala rodzina, bo nawet M. stwierdzil, ze sie przejdzie, a skoro szlismy wszyscy, to zabralismy tez Maye zamiast zamykac ja w przyczepie.

Jedyny wspolny spacer po plazy podczas tego wyjazdu :/
 

Tym razem Nik poczatkowo mial pecha i nie mogl zadnego dorwac, az podejrzal dwoch nieco starszych chlopcow, ktorzy podnosili kamienie i glazy i wyciagali spod nich niezle sztuki. ;) Pechowo dla mnie, szybko wypracowal metode, gdzie to ja przestawialam (czasem nawet spore) kamole, a on zarzucal siatke.

Ktos tu juz kwalifikuje sie do strzyzenia ;)
 

Krabiszcza oczywiscie spierdzielaly na wszystkie strony i w zamieszaniu nawet mnie udalo sie jednego zlapac. A tak naprawde, to po prostu wylowilam go z wody "nabierajac" na rece. Kiedy sie biedakow wyciaga bez trzymania ich za pancerz, najwyrazniej wydaje im sie, ze sa na ladzie, bo nawet nie probuja szczypac. ;) Polowy zakonczyly sie wiec sporym sukcesem, ale w koncu nawet Kokusiowi znudzila sie ta zabawa, no i zmarzly stopy, wiec wrocilismy na kemping. Potem oczywiscie kawa, cos przekasic i obowiazkowo wskoczyc na rowery. Urzadzilam sobie dluzsza przejazdzke po calym kempingu i choc usilowalam wymknac sie po cichu, oboje Potworkow wyczailo ze matka zniknela i po chwili mnie dogonili. ;)


 Oto dowod, ze zjezdzilam (niemal) caly kemping wzdluz i wszerz :D

Mimo ze po poludniu sie zachmurzylo, na wieczor zaczelo sie przejasniac i nad mokradlami mielismy piekny zachod slonca.

Nik ma cos ostatnio faze na glupie miny
 

Dopiero tego wieczora Nikowi przypomnialo sie, ze kupilam mu nowe swiatelko na szprychy roweru. Nie wiem czy pamietacie, ale na kempingu w maju mial takie samo, ale zgubil juz pierwszego dnia. ;) Kupilam mu potem nowe, ale na Floryde nie wzielismy rowerow, a w domu raczej nie jezdza wieczorami, wiec go nie przyczepial. Dopiero teraz mial okazje. Mam nadzieje, ze dluzej sie utrzyma. Poki co wytrzymalo dwa dni. :D Niestety, proba zrobienia zdjecia kiedy przejezdzal, wyglada tak:

Ten czerwony zamaz to tylne swiatelko roweru, bialy to przednie, a niebieskawy i lekko zakrecony to wlasnie swiatelko w szprychach :D

Wieczorem oczywiscie siedzielismy przy ognisku, cieszac sie kolejnym cieplym wieczorem. Przyczepa w dzien sie nagrzala, ale pootwieralismy okna zeby byl przewiew i dalo sie spac. Za to w srodku nocy zrobilo sie az "za" przewiewnie i wstawalam zeby zamknac niektore okna i przykryc Kokusia, ktory oczywiscie spal zwiniety w kuleczke, ale koc mial skopany na sam dol lozka. ;)

Nadszedl poniedzialek, 2 wrzesnia. Polskie dzieci z wiekszym lub mniejszym entuzjazmem pomaszerowaly rozpoczac rok szkolny, ale hamerykanckie mialy swieto i dzien wolny. :) Niestety byl to juz ostatni dzien przedluzonego weekendu, wiec czekalo nas pakowanie "obozu" i powrot. Poki co jednak kolejka do oddania sciekow robila sie coraz dluzsza, bo wyjezdzala wiekszosc pola kempingowego. Przewidywalismy, ze spokojnie mamy czas do poludnia zanim sie tam "poluzuje". Po sniadaniu pojechalam wiec z dzieciakami na plaze, a M. na spokojnie zaczynal pakowanie. Po pieknych sobocie i niedzieli, poniedzialek niestety byl "rzeski". Bylo slonce, ale wiatr chlodnawy. Nik pojechal ze mna oraz Bi, bo zawzial sie, ze ostatniego dnia jednak poplywa na desce. I co? I jajco. :D

Kiedy napnie miesnie brzucha, widac jak dzieki plywaniu ma pieknie wyrzezbiona klate ;)

Tak jak w sobote, pokrecil sie w plytkiej wodzie narzekajac na temperature wody, troche poskakal ze mna na falach, ale choc te opryskaly go z gory na dol, to ostatecznie sie nie zamoczyl. Na szczescie Bi skorzystala ile sie dalo, chociaz ona tez dosc szybko zmarzla.

To az niesamowite jaka ona ma z tego frajde ;)
 

Chwile zagrzali sie na sloncu, po czym wrocilismy do rowerow. Obok byly prysznice, wiec moglismy oplukac stopy, a dzieciaki deski.

Nieuzywana, ale nadal upiaszczona ;)
 

Na kempingu okazalo sie, ze kolejka nadal nie popuszcza, wiec dzieciaki sie przebraly, wzielismy Maye i poszlismy jeszcze nad rzeke.

Psiur dal sie wciagnac do wody, szok!
 

Byl przyplyw, wiec kraby gdzies nam tylko migaly na dnie, ale Nik zapomnial siatki, wiec nie mial jak ich zlapac. Przeszlismy sie, porobilismy ostatnie zdjecia i wrocilismy na kemping, sprawdzic jak wyglada kolejka.

W jednym miejscu przy rzece zawsze jest fioletowy piasek. Drobniutki niczym cukier puder i w takim wlasnie niezwyklym kolorze. Nie mam pojecia skad sie tam bierze
 

Gdybym przypadkiem zapomniala, ze mam w domu nastolatke :D

Tym razem wyraznie zaczela sie zmniejszac, wiec szybko dokonczylismy pakowanie i ustawilismy sie w sznureczku, a pozniej wyruszylismy juz w kierunku domu. Mielismy szczescie, bo choc miejscami ruch byl bardzo duzy, to nigdzie nie napotkalismy korkow. Do chalupy dojechalismy tuz po 16, a potem to jak zwykle rozpakowywanie, kolejno pod prysznic i wczesniej do lozek bo kolejnego dnia wracal juz kierat. 

Wtorek rozpoczal sie bardzo wczesnie. Dzieciaki do szkoly, ja do ogarniania i szukania pracy. Musialam wstawic pierwsze z pokempingowych pran, ale tez wytaszczyc dywan, ktory zawsze rozkladamy przed przyczepa. Na polu kempingowym zrobili troche bezsensowny remont. Kiedys kazde miejsce na zaparkowanie kempera bylo wybetonowane, a przed ta betonowa czescia rosla trawa. Wiadomo, ze nad samym oceanem nie byla bardzo gesta, no ale byla. Teraz przed betonowymi prostokatami wysypali piach. Nie mam pojecia czemu to ma sluzyc, bo kurzylo sie niemozliwie i zarowno pies jak i my nanosilismy ciagle kupe tego piachu na dywan (nie mowiac juz o tym, ze potem nioslo sie do przyczepy...). Caly kemping to bylo niekonczace sie zamiatanie. Nawet jednak zamieciony, dywan byl nadal caly zakurzony, wiec we wtorek rozlozylam go za domem, wyplukalam z obu stron i zostawilam na sloncu do wyschniecia. Pogoda niestety jednoznacznie wskazuje, ze lato dobiega konca. Mimo, ze w dzien mamy 25-26 stopni, to ranki sa brutalne - okolo 10 stopni, brrr... Na noc trzeba okna zamykac, ale w ciagu dnia otwieram na ile sie da. Moglabym na wiekszosc dnia, ale niestety... Jak juz pisalam, miasto postanowilo odswiezyc nawierzchnie na uliczkach naszego osiedla. Chwalebne to, ale cale wakacje zajela im wymiana studzieniek na ulicach. Serio, tych okraglych jest moze kilkanascie, a odkopywali je 2 miesiace! Nic tylko pracowac dla miasta; nie napracuje sie czlowiek... Potem nagle w tydzien potrafili wymienic wszystkie boczne odplywy oraz pozbyc sie kraweznikow. Mozna? Mozna. No i akurat w tym tygodniu zabrali sie za zdzieranie starego asfaltu, zaczynajac, a jakze, od naszej ulicy. Nie dosc, ze halas niemozliwy, to jeszcze kurzy sie na cale osiedle. :O Cudownie po prostu. Ani otworzyc okien, ani posiedziec na zewnatrz cieszac sie ostatnimi cieplymi dniami... :/ Zaleta bycia czlonkiem klubu (tego z jeziorem) jest to, ze dostaje teraz powiadomienia o otwarciu roznych zajec. Co prawda latem ciagle mi to jakos umykalo, ale teraz w koncu udalo mi sie zapamietac zeby wejsc na ich strone w dniu kiedy otwieraja rejestracje. Nik juz od chyba dwoch sezonow prosil zeby zapisac go na zajecia z jazdy na rowerach gorskich, a ja ciagle zapominalam. Kiedy mi sie przypominalo, nie bylo oczywiscie miejsc. Tym razem sie udalo, wiec w pazdzierniku raz w tygodniu bedzie sobie jezdzil grupa po lesnych szlakach. :) Dzieciaki wrocily ze szkoly, podalam im obiad i przypomnialam, ze wrocil rok szkolny, a wiec nasz zwyczajowy zakaz uzywania elektroniki do wieczora. Bylo troche buntu i prob negocjacji, ale ogolnie przyjeli to lepiej niz sie obawialam. ;) Za to wrocily wariactwa, bo bez konsoli oraz telefonu w Potworki cos po prostu wstepuje i energia ich nawet nie rozpiera, ale wrecz rozrywa. ;) Polecieli na przejazdzki rowerowe, ale to nie wystarczylo i potem biegali jak durnowaci po domu. Udalo sie zagonic Kokusia do pracy domowej (Bi na szczescie miala malo i zrobila w szkole), ale potem jeszcze uparli sie grac w Statki oraz Uno. Nie protestowalam za bardzo, bo jednak w wakacje, otumanieni ekranami, malo kiedy wykazywali chec zeby spedzic z rodzicami czas. Wystarczylo pozbawic bezmyslnych gier oraz filmikow i z nudow mozna nawet zagrac z matka. ;)

W srode ponownie wczesna pobudka i wyprawienie dzieciakow do szkoly. Wrocilam do chalupy i zabralam sie za odkurzanie i mycie podlog na gorze. A potem sprzatanie kuchni, wstawienie prania, zmywarki, itd. Domowa codziennosc, ktorej nie lubie, ale nie mam innej opcji. :( Co gorsza, weszlam na moje konto z bezrobocia i znow mam zaznaczone, ze mi nie zaplacili, bo wystapil jakis blad. Pewnie jak zwykle schodzi im zeby to aktywowac, ale musze umowic sie zeby do mnie zadzwonili i wyjasnic. Zawsze cos. :( Pozniej jak zwykle poszukiwania pracy i wiekszosc dnia zleciala. Na ulicy nadal kurz i halas i nie moglam sie doczekac az skoncza co musza na naszej czesci i przeniosa sie na druga. Wrocily ze szkoly Potworki, zjadly obiad i nastapilo zaganianie ich do lekcji. Bi miala cos szybkiego na komputerze, ale Nik trzy strony z matmy, w tym dodawanie, odejmowanie, dzielenie i mnozenie ulamkow. Przy okazji oczywiscie matka musiala sobie przypomniec jak to robic, bo syn zrobil wielkie oczy. Zaskoczona jednak bylam, bo kiedys wydawalo mi sie, ze to Starsza byla lepsza matematycznie. Z nia jednak znacznie dluzej musialam pracowac, nie rozumiala mojego tlumaczenia, wsciekala sie, itd. Moze to fakt, ze z Kokusiem ogolnie mamy podobny sposob myslenia (nawet poczucie humoru), ale w mig kumal o czym mowie i w polowie sam dopowiadal sobie reszte i rozwiazywal. W obliczeniach ja nieraz cos jeszcze liczylam na kartce, a on juz w glowie przeliczyl i podal odpowiedz. Sceptycznie, ale sprawdzilam szybko z kalkulatorem - poprawna. ;) Raz sie walnal, a kiedy powiedzialam mu ze zle i zaczal sprawdzac, okazalo sie, ze tak bazgroli, ze zamiast 7 przeczytal 2 i stad pomylka. :D Przez to, ze w zeszlym roku matme odrabial zwykle w czasie wolnym w szkole, nie wiem kiedy zrobila sie z niego matematyczna zyleta. Dla rownowagi, w czasie naszych podrozy spytal czy Nowy Jork to jeszcze Ameryka, wiec... :D Ponownie zaliczylam tez z dzieciakami sesje gier i zastanawiam sie ile jeszcze beda chcieli grywac z matka (bo ojciec malo kiedy daje sie namowic). ;) Pamietam jak kolezanka z dawnej pracy opowiadala, ze maja z nastoletnimi synami tradycje, ze w soboty wieczorem siadaja cala rodzina do planszowek. Dziwilam sie, ze ich chlopaki nadal chca, a teraz sama zastanawiam sie jak to zrobic zeby Potworki tez chcialy ze mna grywac. ;) Wieczor minal szybko, trzeba sie bylo przygotowac na kolejny dzien i do lozek.

Czwartek zaczal sie ciezko... Poszlam spac normalnie, ale mimo wszystko rano ledwie moglam otworzyc oczy. Nie wiem skad taki kryzys... Oczywiscie bylo niemozliwie zimno, ale po poludniu znow mielismy miec 25 stopni, wiec Potworki na krotkie rekawki narzucily bluzy, ale pomaszerowali w krotkich spodenkach. Autobus poki co przyjezdza punktualnie; az jestem w szoku i zastanawiam sie kiedy sie to popsuje, bo po zeszlym roku mam jakos malo wiary. :D Ciesze sie, ze za rok Bi, a za dwa tez Nik beda mieli opcje pojechania rowerem lub pojscia piechota i nie bedziemy juz uzaleznieni od transportu school bus'ami. Po odjezdzie mlodziezy rozladowalam zmywarke, wstawilam pranie (jakby inaczej) i poszlam podlac warzywnik. Dni mamy nadal bardzo cieple i choc cukinia, ogorki oraz pomidory padly, to nadal rosnie papryka, jakis ostatni baklazan, marchew, pietrucha, szczypior i... groszek. Dzien wczesniej Bi znalazla kolejne dwa straczki, wiec nadal cos produkuje. A poki rosnie, stwierdzilam, ze trzeba podlewac. Powietrze bylo juz wyrazniej cieplejsze, ale rosa na trawie okropnie zimna. ;) Tego dnia robotnicy w koncu pojechali ryc asfalt na drugiej czesci osiedla, wiec choc nadal bylo glosno (chociaz wiadomo, ze nieco mniej), to przynajmniej az tak sie nie kurzylo. Zaleta tylu drzew na osiedlu, ktore blokuja chmure kurzu zanim dojdzie do nas. Pozniej oczywiscie trzeba bylo zasiasc do szukania pracy, ech... Ile to jeszcze potrwa... Korzystajac z tego, ze dzieciaki wrocily do szkoly, wzielam sie za segregacje starych gier oraz zabawek w pokoju w piwnicy. Na jednej z polek mialam skumulowane stare prace plastyczne Potworkow, ktore trzymalam na pamiatke, ale ktore tylko zawalaly miejsce. Oproznilam jeden plastikowy pojemnik (wiekszosc zabawek poszla prosto do kosza) i wladowalam do niego wszystkie papiery. Dzieki temu zyskalam troche miejsca na polce, bo planuje przeniesc niektore auta z pokoju Kokusia na dol. W sumie nie wiem po co je trzymam, bo Nik sie nimi wlasciwie nie bawi, ale nadal nie potrafi sie z nimi rozstac, wiec poki co nie wyrzucam. Poza tym ma sporo duzych i naprawde ladnych aut, ktore mozna sprzedac albo po prostu oddac. Jacys mali chlopcy na pewno sie uciesza. ;) Mialam wrazenie, ze tylko "uszczknelam" tego sprzatania, a przyszedl czas powrotu Potworkow ze szkoly. Tego dnia malzonek po drodze kupowal chinszczyzne, wiec odpadlo mi gotowanie. Po obiedzie Nik umowil sie ze swoim najlepszym kumplem na rowery. Godzine spedzili jezdzac miedzy swoimi osiedlami, zahaczajac tez on nowe high school.

Akurat odjezdzaja spod naszej chalupy kiedy ojciec zmaga sie z kosiarka ;)
 

Przypomnialo mi sie dziecinstwo, kiedy czlowiek jezdzil sobie bez celu pomiedzy blokami i choc pozornie nic takiego nie robil, to jakos sie nie nudzil. No i najwazniejsze, ze spedzili czas na swiezym powietrzu. Oczywiscie moj syn, ktorego kask "parzy" w glowe, wywalil sie i choc akurat lepetyny nie obil, ma porzadnie zdarty lokiec, biodro oraz udo. To ostatnie bedzie tez mialo solidne siniaki, bo juz zaczynaly wychodzic kiedy wrocil do domu. Potem juz trzeba bylo zagonic potomstwo do odrabiania lekcji, wszyscy po kolei pod prysznic i po dniu. ;)

Uff... Nadrobilam! Do przeczytania po (mam nadzieje) nieco krotszej przerwie! :D