Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 13 września 2024

Wrzesniowe nudy

Piatek, 6 wrzesnia zaczal sie oczywiscie "za" wczesnie. Wyprawilam Potworki do szkoly, popilnowalam z daleka przystanku, po czym wrocilam do domu, ogarnelam to i owo i przyszla pora jechac na cotygodniowe zakupy. Przynajmniej tym razem musialam zaliczyc tylko jeden supermarket. ;) Wrocilam do chalupy, rozpakowalam wszystko, dokonczylam obiad i siadlam do szukania pracy, jeeej. :/ Wrocily ze szkoly Potworki, cieszac sie weekendem, zjedli i zaraz wyjezdzalam z nimi z domu. Mielismy piekne slonce i 26 stopni, a ze byl piatek, wiec wpadlam na pomysl zeby moze w koncu zaliczyc jezioro, nad ktore wybieramy sie od powrotu z Polski. ;) Dzien wczesniej napisalam do mamy kolegi Kokusia oraz kolezanki (sasiadki) Bi czy rowniez chcieliby pojechac. Oboje dostali pozwolenie na wypad z nami, wiec wszyscy zadowoleni... Niestety, zaraz po powrocie dzieciakow ze szkoly, dostalam smsa od sasiadki, ze jej corka akurat dostala po raz pierwszy "te" dni i czuje sie tak sobie, wiec nie da rade jechac. Pech, ale wiadomo, teraz te panny sa w takim wieku, ze miesiaczki dostaja jedna po drugiej i w dodatku umawiajac sie, trzeba brac pod uwage ze zawsze ktoras moze miec swoje dni. :D Bi spuscila nos na kwinte i powiedzialam jej, ze moze zostac w domu, ale wybitnie miala ochote pochlapac sie w wodzie, bo jednak pojechala. Podjechalismy po kumpla Kokusia i dojechalismy do klubu. Przyznaje, ze liczylam, ze teraz, po sezonie, kiedy plaza jest juz oficjalnie zamknieta (choc na wlasna odpowiedzialnosc mozna z niej korzystac) nie beda kasowac za wjazd. Niestety sie przeliczylam. :/ Dzieciaki byly mocno rozczarowane, bo nie ma juz pomostow z ktorych mozna skakac, nie ma wypozyczania desek czy kajakow i nie ma nawet budy z zarciem! :D Jest tylko jezioro, ale tu zalamalam sie ja, bo choc czesc plazowa wyraznie nadal wyrownuja i oczyszczaja, to wody juz nie. Przy brzegu bylo tak nas*ane przez gesi, ze miejscami czlowiek brzydzil sie wejsc do tej wody. :/ Po ostatnich duzo chlodniejszych nocach, jezioro wyraznie sie ochlodzilo w porownaniu z poczatkiem sierpnia, ale i tak bylo duzo cieplejsze niz w oceanie na minionym kempingu, wiec Potworki, po pierwszym "o fuuuj" na widok ptasich odchodow, zaczely sie wesolo chlapac. Myslalam, ze kolega Kokusia bedzie mial opory, ale jego rodzice chyba juz "zamkneli" ich przydomowy basen, wiec uznal, ze z braku laku, dobry kit. :D

 

Po prawej chlopaki, a po lewej Bi na telefonie. Widzicie te pustke?!

Na plazy bylo niemal pusciutko, co zdziwilo mnie, bo pogode mielismy piekna; typowe cieple babie lato. No i byl piatek. Nie wiem, moze dlatego ze przyzwyczajona jestem z Polski do "dzikich" plazy, a Hamerykanie jednak wola jak czuwaja ratownicy? Ani jednak chlopcy, ani Bi nie wchodzili zbyt gleboko, wiec zerkalam na nich, ale bez stresu. Zreszta, chlopaki dosc szybko porzucili wode i pobiegli grac w kosza, a dla chwilowego "odpoczynku" szaleli na placu zabaw. 

Nie widac, ale grali na boso, bo buty sa przereklamowane ;)

Starsza, z braku towarzystwa, zadzwonila do kolezanki i przegadala z nia niemal 1.5 godziny. :O Caly czas brodzac w wodzie. Dobrze, ze telefonu nie upuscila. :D W koncu jednak minely prawie dwie godziny, Bi marudzila ze jej sie nudzi i kiedy jedziemy, zebralam wiec Nika i jego kolege i wrocilismy. Wieczor uwazam jednak za calkiem udany, bo i Mlodszy spotkal sie z kumplem, z ktorym rozdzielili go w szkole i wyciagnelam Potworki na swieze powietrze, daleko od elektroniki.

W sobote w koncu moglam z dzieciakami pospac (M. niestety pracowal), z czego skorzystala nawet Bi. Wstala dopiero o 9, co dla niej jest niezlym wyczynem. Nik wiadomo, zwlokl sie grubo po 10. ;) Nie mielismy na ten dzien zadnych konkretnych planow, a wlasciwie nikt poza Bi. Panna bowiem umowila sie znow z kolezankami na lazenie po galerii handlowej. To sie smarkulom spodobalo... ;) Przy okazji niestety Bi pomieszala nam szyki z kosciolem. Malzonek juz tradycyjnie pracowal w niedziele, wiec chcial jechac na msze w sobote. Niestety, corka miala byc odebrana z galerii o 17, a o tej godzinie rowniez konczyla sie msza. Poczatkowo stwierdzilismy, ze pojedziemy w niedziele, tylko sie rozdzielimy: ja z dzieciakami, a M. sam po pracy, do polskiego kosciola w sasiednim miescie, gdzie msza jest najpozniej. Potem jednak malzonek uznal, ze woli pojechac w sobote po poludniu, a Nik zdecydowal sie mu towarzyszyc. Zawiozlam wiec Starsza na 14 do galerii, zostawilam z kolezankami i wrocilam do domu.

Bi wraz kolezanka poganiaja jedna spoznialska, a druga stoi obok patrzac na ich rozmowe z lekkim politowaniem :D
 

Cos tam posprzatalam, wstawilam pranie i niedlugo potem chlopaki pojechali do kosciola. Ja zostalam, bo mialam zaraz jechac po corke, tymczasem panna napisala czy zamiast do 17 moze zostac do... 18:30. :O W ten sposob czesc meska wrocila do chalupy, a ja nadal czekalam na odebranie Starszej. Oczywiscie w miedzyczasie zaczelo padac i co chwila przechodzily takie ulewy, ze swiata nie bylo widac. I w taka pogode przyszlo mi jechac 20 minut po dziecko. :/ Po czym wkurzylam sie lekko, bo okazalo sie, ze z szesciu dziewczynek, trzy mamy odebraly o 17. A pytalam Bi czy inne tez zostaja dluzej, to napisala ze tak. Po czym klocila sie ze mna, ze przeciez dwie inne sie zgodzily, tyle ze mnie chodzilo o to, czy wszystkie zostaja!

Zagorzale milosniczki galerii ;)
 

No coz, nadal w ulewe, ale wrocilysmy  koncu do cieplego i suchego domu, tyle ze zrobila sie 19, wiec dzien sie w zasadzie skonczyl...

W niedziele rano Nik mogl wiec sobie pospac, za to my z Bi zwloklysmy sie wczesniej i pojechalysmy na msze. Mialysmy zreszta szczescie, bo byl taki ksiadz na zastepstwo, ktory kazanie mial ekspresowe i wszystko zakonczylo sie po 45 minutach. Wrocilysmy, zrobilam sniadanie Kokusiowi, ktory (o dziwo) juz nie spal, po czym szybko zabralam sie za chlebek bananowy. Kilka bananow prosilo juz o utylizacje, a ze mial przyjechac moj tata, wiec akurat przydalo sie ciasto. Przyjechal dziadek, wrocil z pracy M. i tak posiedzielismy sobie razem przy obiedzie oraz deserze. Przy okazji M. podpytal tescia o rade jesli chodzi o jedna z napraw w przyczepie, bo wczesniej konsultowal sie ze mna, ale od razu powiedzialam mu, ze jako baba zupelnie nie doradze mu na temat jakichs mechanicznych problemow. W miedzyczasie Nik umowil sie znow z kolega na rowery i objezdzali osiedla wzdluz i wszerz. Przyjechali w koncu do nas i zasiedli w piwnicy na Playstation, choc nie wiem w co grali, bo Nik sie ostatnio poskarzyl ze jeden z padow sie zepsul i sie nie laduje... Bi napisala do kolezanki - sasiadki, ale tamta miala jakies zajecia, wiec panna spedzila wiekszosc dnia szydelkujac. ;) Tego dnia bylo najchlodniej od poczatku lata. Tylko 19 stopni i choc w sloncu bylo dosc przyjemnie, to wial zimny wiatr az przechodzily ciarki, zas w cieniu w ogole czlowiek szybko siegal po bluze. ;) Jak przez wiekszosc dnia mialam okna pootwierane, tak wieczorem bardzo szybko je zamykalam zeby utrzymac w domu przyjemna temperature. Plan ten pokrzyzowal mi M., bo kiedy kladlam sie spac zauwazylam, ze na gorze jest jakos zimno, po czym okazalo sie, ze malzonek otworzyl sobie na osciez okno w naszej sypialni. Bo mu goraco bylo! Niewazne, ze przez wakacje (jak klima nie chodzila) w pokoju byly zawsze minimum 23 stopnie. Teraz zrobilo sie raptem 20, ale jasnie panu goraco! :O I na taka wlasnie, najzimniejsza od jakiegos czasu, nocke, kot postanowil sobie przepasc. Najpierw o 20, kiedy zwykle karmie zwierzyniec, nie moglam sie jej dowolac. W koncu sie poddalam i poszlam czytac Kokusiowi. Kiedy skonczylam, znow wyszlam zawolac i wtedy w koncu przybiegla. To bylo juz grubo po 21, a tymczasem zaraz po 22 urzadzila darcie pod drzwiami. Wypuscilam, bo nie wiedzialam czy moze musi sie zalatwic, a przed spaniem, o 23, znow kiciula wolalam, ale mnie kompletnie zignorowal. I nie rozumiem. Od powrotu z Polski nocki byly rozne, ale od kilku dni sa konsekwentnie chlodne, tak okolo 13-14 stopni. Kot jednak przesypial je cale w domu, czasem na dywanie, czasem na czyims lozku. A teraz, kiedy w nocy mialo byc 9 stopni, to postanowila sobie urzadzic wedrowki... Na dodatek gdzies niedaleko slyszalam wycie kojotow, wiec w ogole zaczelam sie zastanawiac gdzie Oreo ma instynkt samozachowawczy... No coz, zostawilam M. karteczke ze kiciul sie szwenda i poszlam spac.

O 3 nad ranem obudzil mnie wiec M. dracy sie z jednej, a potem drugiej strony domu. Nie wiem gdzie Oreo byla, ale troche musial sie jej nawolac. Najwazniejsze jednak, ze nic jej nie zjadlo i wrocila cala i zdrowa. Jak pisalam, w nocy temperatura spadla do 9 stopni, a ze chalupa sie nie nagrzala przez dzien, wiec i migiem schlodzila. Rano termostaty pokazaly 16 stopni u gory i 18 na dole. Przypomnialy mi sie czasy z Polski, gdzie dopoki spoldzielnia nie zdecydowala, ze czas rozpoczac sezon grzewczy, czlowiek chodzil w mieszkaniu ciagle zmarzniety i ubrany niemal jak na dwor. W poprzednim oraz obecnym domu zawsze mielismy termostaty ustawione na okreslona temperature i po prostu kiedy ta spadla do tego poziomu, wlaczal sie piec. W tym roku jednak, majster ktory naprawial nam klimatyzacje, powiedzial ze lepiej jest na lato termostaty zupelnie wylaczac. Juz nie pamietam czym to tlumaczyl, ale M. szybciutko je wylaczyl. Gdyby nie fakt, ze pod koniec tygodnia znow mialo byc po 30 stopni, teraz migiem bym je wlaczala... ;) Nawet dzieciaki rano narzucily na pizamy szlafroki, a zwykle biegaja po domu w krotkich rekawkach, nawet w srodku zimy. Wyprawilam potomstwo do szkoly i postalam patrzac na przystanek. Autobus dojechal o 7:23, czyli okolo 3 minut wczesniej niz ostatnio i cale szczescie, bo o tej porze nadal bylo lodowato. Wrocilam do cieplutkiego lodowatego domu, zjadlam sniadanie, a potem usiadlam oczekujac telefonu z urzedu pracy. Zadzwonili o czasie i o cudzie muzyczki musialam posluchac tylko jakas minute. :D Tym razem trafila mi sie bardzo sympatyczna kobitka. Okazalo sie przy okazji, ze dobrze ze jednak umowilam sie na ten telefon, bo dla nich, w momencie kiedy minela poprzednia data powrotu do pracy, automatycznie oznaczalo to powrot! :O Czyli trzeba dac im znac, ze zwolnienie sie przedluza, choc wedlug mnie gdybym miala do czynienia z uczciwym pracodawca, to wyszloby od niego. Nie mowiac juz o tym, ze wiedzialabym co sie dzieje i nie musiala sama sie dopytywac co z pensja, zwolnieniem i bezrobociem... Oczywiscie kiedy wytlumaczylam pani, ze do pracy nie wrocilam, odpowiedziala ze musza jeszcze potwierdzic to z pracodawca. Na szczescie jednak wspomnialam, ze mam kolejny list o przymusowym zwolnieniu, poprosila zebym go jej przeslala mailem i oznajmila, ze z tym dokumentem nie musza juz nic potwierdzac z pracodawca. Niestety od ich strony zatwierdzenie wszystkiego nadal zajmie kilka dni, a te 3 tygodnie z sierpnia raczej mi przepadna. To znaczy, moglabym zlozyc oficjalne podanie o zatwierdzenie ich, ale urzad pracy bedzie musial taka prosbe rozwazyc i podjac decyzje. A ze zasilek jest przyznawany na okreslona ilosc tygodni, wiec stwierdzilam, ze po prostu bede mogla go pobierac 3 tygodnie dluzej. Oczywiscie M., zawsze lasy na kase, pierwsze co to spytal co bedzie jak znajde prace zanim wykorzystam cale bezrobocie, ale szczerze to zaczynam powatpiewac. Wystarczy popatrzec ze na kilkadziesiat podan mialam zaproszenie na rozmowe z... szescioma. I zadna nie zaowocowala oferta pracy... :( Tymczasem na naszym osiedlu robotnicy wrocili na moja ulice. Nie wiem po co, ale wyryli kazdemu czesc podjazdu az po chodnik. Jaki to byl halas i chmura kurzu, nie musze chyba pisac.  Z jednej strony domu nie dalo sie otworzyc okien az do popoludnia. Wiekszosc dnia spedzilam jak zwykle cos tam porzadkujac i przecierajac, no i przegladajac oferty pracy. Ze szkoly dojechaly Potworki, niedlugo po nich z pracy M. i po obiedzie Bi zaczela marudzic ze chce jechac do ksiegarni. Dostala ostatnio od kolezanki karte podarunkowa i koniecznie chciala ja zuzyc. Pojechalysmy i nawet Nik sie z nami zabral zeby zobaczyc co tam ciekawego daja. ;) Co prawda zdziwilam sie, ze kod z karty juz byl zdrapany, ale nie przejelam sie az tak bardzo. No i mialysmy zaskoczenie przy kasie, bo karta miala byc na $25, ale zostalo na niej tylko $3.75. :D Kolezanka musiala skads wynalezc juz zuzyta karte, tylko mogla ostrzec Starsza, ze nie wie ile na niej zostalo. A tak to juz glupio bylo, wiec zaplacilam reszte, choc szczesliwa nie bylam. ;) Na tym samym placu byl tez sklep sportowy i choc niczego konkretnego nie szukalismy, to Potworki chcialy tam zajrzec. Ostrzegalam, ze maja tam potwornie zawyzone ceny, ale mi nie uwierzyli i patrzyli potem ze zdziwieniem, ze jakas niby zwykla koszulka (Jordan's :D), a posztuje ponad $50. ;) Ostatecznie wiec pochodzilismy, popatrzylam na akcesoria rowerowe oraz kempingowe, Nik wyprobowal wszystkie maszyny do cwiczen i pojechalismy.

Fajnie by bylo miec cos takiego w domu. Moze wreszcie bym solidnie schudla ;)
 

Wieczor uplynal juz szybko. Bi odrobila lekcje, a Nik przekonany byl, ze tez ma cos zadane, ale folder z praca domowa... zostawil w szafce. :O W ogole to juz zaczyna sie sprawdzac moja obawa, ze Mlodszy ze swoim roztargnieniem oraz olewactwem bedzie w gimnazjum biedny. Bi - jak zwykle zorganizowana i ambitna, zdazyla juz dostac A+ z jakiegos quizz'u (to taka szybka kartkowka). Nik zas zarobil sobie F (ocena najnizsza z mozliwych) bo nie oddal jakiejs pracy. Co prawda tlumaczy, ze to byl formularz na temat wakacyjnego czytania ktory nauczycielka wyslala im mailem, a on nienauczony jest sprawdzac skrzynki regularnie i nie zauwazyl,... Jestem jednak przekonana, ze pani od angielskiego w szkole im o tym przypomniala, a maja na stronie swojego "zespolu" liste zadan z kazdego przedmiotu. Bardzo ciezko jest "nie wiedziec", ze ma sie cos zadane. Podobno juz to oddal i mam nadzieje, ze nauczycielka poprawi mu ta ocene, no ale to caly Nik... albo gdzies mu cos umyka, albo folder z papierami zostaje w szkole... ;)

A! Tego dnia uplynelo 21 lat odkad wyemigrowalam do Hameryki. To prawie polowa mojego zycia! :O

Wtorek to znow wczesna pobudka i wyprawienie Potworkow do szkoly. Tym razem temperatura w nocy wyniosla "az" 13 stopni, a ze w poprzedni wieczor pozamykalam przezornie okna wczesniej, wiec rano w domu bylo znosnie. Za to autobus dojechal dla odmiany 3 minuty spozniony. Na szczescie temperatura szybko sie podnosila, wiec nie bylo zle. Mlodziez odjechala, a ja wrocilam jak zwykle do domu, wypilam kawe i musialam pojechac do sklepu po jedzenia dla psa. Jak niedawno jechalam po zapasy dla Oreo jakos nie zorientowalam sie, ze powinnam przy okazji dokupic tez psu i mam za swoje. ;) Pojechalam wiec, ale dosc szybko wrocilam, a potem oczywiscie przegladanie ofert pracy oraz gotowanie obiadu. Na ulicy kontynuuja halasy. Tym razem, z niezrozumialego dla mnie powodu, "wgryzali" sie koparka w trawe wzdluz drogi. Mozliwe, ze postanowili poszerzyc ulice. Poniewaz robota zaowocowala piachem oraz kamieniami na polowe jezdni, potem po calym osiedlu przejezdzal pojazd zamiatajacy, wzniecajacy chmure kurzu. Znow musialam pozamykac okna od strony ulicy i podjazdu. Marze juz zeby skonczyli i pojechali sobie w pi*du. ;) Potworki wrocily ze szkoly, zjadly obiad, przy czym juz w czasie jedzenia Nik wspomnial, ze moge dostac maila od matematyczki. Zaalarmowana, zaczelam dopytywac czy chodzi o oceny czy zachowanie. Okazalo sie jednak, ze znow o... prace domowa. :O Kawaler sobie nie odrobil i nie oddal na lekcji. Zrobil potem w czasie wolnym (nie wiedzialam, ze w tej szkole kontynuuja ta bzdure zwana "flex time"), ale chyba nauczycielka nie byla zachwycona, wiec spodziewal sie, ze moze poskarzyc rodzicom. :D W ogole to musze jednak zalozyc konto na stronie gdzie bede miala wglad na oceny Potworkow. W zeszlym roku tego ostatecznie nie zrobilam, bo nie mialam potrzeby. Bi skrupulatnie pilnowala zadan oraz testow i sama przychodzila pokazac mi oceny. Zreszta, poza matematyka miala sama A oraz B, wiec nie miala co ukrywac. :D Teraz jednak dostalam maila i przyszlam do syna, mowiac mu, ze musze z nim porozmawiac, a jego pierwsze pytanie to "O ocenach?". Kiedy jednak zaprzeczylam, nic nie chcial mi juz wiecej powiedziec i zastanawiam sie czy nie ma przypadkiem kolejnych F za nieoddane prace domowe. :O A porozmawiac musialam z paniczem, bo w tydzien wydal $50 na jedzenie w szkole. W TYDZIEN!!! Po pierwszych kilku dniach powiedzial mi, zebym mu nie pakowala przekasek do szkoly, bo poza lunchem nie maja przerw na jedzenie, a na dluga przerwe nie chcialo mu sie nosic sniadaniowki. Przestalam wiec, bo faktycznie przynosil je spowrotem. Teraz jednak przyznal, ze poza obiadem kupuje tez picie oraz... przekaski. I to nie jedna, o nie, moi panstwo! Pan Nik kupuje sobie po 2-3!!! Nie sa one drogie, bo kosztuja od $0.5 do $1.5, ale kiedy kupi sie ich kilka, a do tego obiad oraz napoj, to nagle wydawal po $9 dziennie! Nosz kurna! Najlepsze jednak, ze pytam dlaczego kupuje przekaski, skoro prosil zebym mu ich nie pakowala? "Bo obiad to male porcje i jestem po nim dalej glodny"!!! Ale zjesc tego, co matka spakowala, to nie laska?! No nic, uzgodnilismy, ze jednak bede mu pakowac przekaski, a wode przeciez ma z domu. Jesli w szkole maja jakas przekaske, ktora wyjatkowo lubi, to moze sobie kupic, ale jedna. Mam nadzieje, ze teraz troche sie wstrzyma i nie pojde z torbami przez glupie obiady w szkole. :O Po poludniu, korzystajac z nadal pieknego, poznego lata, poszlismy na rodzinny spacer. Niestety, spodziewalismy sie ciszy, a tymczasem na osiedlu nadal pracowali nad nowa nawierzchnia. Mieli cale wakacje kiedy malo co zrobili, a teraz zostaja po godzinach... Podejrzewam, ze konczy im sie termin, wiec nagle sie obudzili, ze trzeba sie wziac ostro do roboty. Normalka. :) Tak czy siak, przeszlismy sie, a potem Nik jak zwykle uprosil zeby pograc z nim w kosza.

Nawet ojciec skusil sie na rzut, ale spudlowal i mu sie odechcialo :D

Ruszyly tez zapisy na zimowy sezon koszykowki. Ku mojemu zdumieniu Nik najpierw powiedzial, ze chyba nie chce. Dopiero po namysle stwierdzil, zebym jednak go zapisala. ;) Reszta wieczoru to juz praca domowa dzieciakow, troche relaksu i podlewanie tego, co jeszcze sie trzyma w ogrodku. Groszek nadal kwitnie, wiec jest szansa na jeszcze pare straczkow. Zerwalam tez kolejnego balkazana, a na krzaczkach sa 3 papryki, choc musza jeszcze troche urosnac.

Srodowy poranek to jak dzien swistaka, czyli zerwac sie w zimnie (w nocy bylo 10 stopni) i z daleka popatrzec na przystanek. Dzieciaki pojechaly sie edukowac, a ja wrocilam do domu, wypilam kawe i wzielam sie za podlogi na dole. Ilosc kocich klakow przekracza wszelkie dopuszczalne normy i nie nadazam z odkurzaniem. Szkoda, ze moja podroba roomby padla, bo przy Oreo wybitnie by sie przydala. Niestety, teraz kiedy jestem w domu, nie mam nawet pretekstu zeby poprosic o nowa, bo szybciej jest mi po prostu wyciagnac bezprzewodowy odkurzacz i przeleciec chalupe. ;) Tym razem przyszla jednak pora na dokladniejsze odkurzanie oraz mycie, wiec przytaszczylam z piwnicy ciezki sprzet, a potem latalam na mopie. ;) Po tym pasjonujacym zajeciu przyszla pora na moje "ulubione" - przegladanie ofert pracy. Wyslalam nawet kilka aplikacji, tylko co z tego, skoro to zupelnie nie przynosi efektu? Wkurzylam sie tez, bo przy jednej z nich zaznaczyli ze aby byc wzietym pod uwage, trzeba przejsc test. Kliknelam od razu zeby miec z glowy i... 45 minut nie moje! :O Ludzie kochani! Zeby jeszcze taki test zastepowal rozmowe o prace! Ale gdzie tam, zaloze sie ze jakby co, to rozmowa kwalifikacyjna bylaby jak wszedzie - 3-stopniowa! :O Zalozylam sobie tez w koncu konto na tym szkolnym portalu, choc kosztowalo mnie to sporo nerwow. Dziadostwo mialo dziwne wymagania i co chwile wyskakiwal mi blad, ale przy okazji otwieralo sie okienko, ktore mowilo mi, ze czegos brakuje, ale nic nie bylo zaznaczone jako brakujace. Robilam to wszystko na czuja i wlasciwie to nie wiem jak mi sie w koncu udalo. :D Przy okazji spojrzalam sobie na oceny Potworkow, choc poki co nic ciekawego sie w tym wzgledzie nie dzieje. ;) Bi zarobila kolejne A+ z fizyki i inzynierii stosowanej (brzmi jak przedmiot uniwersytecki ;P), a tabela Kokusia byla pusciutka; nawet to F z angielskiego zniknelo kiedy oddal zalegla prace. Wkrotce potem przyjechaly ze szkoly Potworki, jak zwykle umierajace z glodu. Na szczescie obiad mialam gotowy, wiec chociaz to mi odpadlo. Kiedy zjedli, Nikowi przypomnialo sie, ze chcial pojechac do biblioteki. Na szczescie po otwarciu nowego high school, otworzyli tez przejazd od strony osiedli, moglismy wiec wziac rowery. Ranek byl lodowaty, ale po poludniu znow mielismy 25 stopni, wiec idealnie na przejazdzke. Jedynie zryty asfalt na osiedlu przeszkadzal, bo wibrowalo tak, ze mozna bylo plomby z zebow pogubic. :D

Stojak jest, ale zapomnielismy blokady. Dobrze, ze nikt sie na rowery nie polakomil ;)
 

Po powrocie zasiadlam sobie z przodu cieszac sie cieplym popoludniem i resztka popoludniowego slonca, ale Nik przyszedl spytac czy zagram z nim w kosza. No to zagralam. ;) Przez wiekszosc czasu nawet wygrywalam (ha!), ale w koncu sie zdyszalam i zmeczylam (gdzie mi tam do energii 11-latka...) i nie chcialo mi sie juz biegac za pilka. Syn szybko to wykorzystal i wbil mi pare decydujacych punktow. Nie mniej ta nasza gra to zawsze kupa smiechu, wiec fajnie bylo spedzic z synem czas. Wieczor to oczywiscie po kolei prysznice, szykowanie przekasek do szkoly, kolacja, karmienie zwierzynca, itd.

Oreo ostatnio najczesciej przychodzi na kolacje po czym juz zostaje na noc w domu. Upodobala sobie jeden z foteli w salonie, choc zaraz obok ma swoja wieze. Ale nie, lepiej zostawiac kupe klakow na meblach... :D
 

Zmienilam tez dzieciakom posciel i wstawilam ja do prania. No, takie tam domowe sprawy. I tylko Mlodszy mnie wkurzyl bo pytalam wczesniej czy ma cos zadane, ale odpowiadal tak pokretnie, ze w koncu machnelam reka. I oczywiscie o 21 przyznal, ze jednak ma prace domowa. Udusze go kiedys, serio. Szczegolnie, ze od przyszlego tygodnia Potworki maja wrocic na plywanie i przy dodatkowym ukroceniu wolnego czasu, panicz naprawde bedzie musial sie lepiej zorganizowac... A, no i Bi narzekala, ze caly dzien boli ja gardlo. Super... Z Polski M. i Potworki wrocili nadal przeziebieni. Malzonek dopiero co przestal kaszlec. I znow cos zaczyna po domu fruwac... :/

W czwartek rano ponownie mielismy tylko 10 stopni. Starsza nadal skarzyla sie na gardlo, wiec poradzilam zeby moze zalozyla dlugie spodnie. Taaa... Na pewno. ;) Co prawda po poludniu temperatura miala dojsc do 27 stopni, wiec nie bardzo ja winilam. Dzieciaki pojechaly do szkoly, a ja... wrocilam do domu, bo co mi pozostalo... :/ W chalupie, jak to w chalupie. Zawsze znajdzie sie cos do zrobienia. Tym razem stwierdzilam, ze zabiore sie za mycie lodowki. To jedna z moich najbardziej znienawidzonych i odwlekanych ile sie da, obowiazkow. ;) Na szczescie nowa lodowka jest nieco mniejsza niz stara, dzieki czemu ma tez mniejsze polki i szuflady. Nie tylko ogolnie sa latwiejsze do wyjecia i ponownego zamontowania, ale tez mieszcza sie w... zmywarce. Co prawda moge do niej wrzucic tylko 2-3 na raz, wiec mycie odbywa sie mocno na raty, ale lepsze to niz spedzic 2 godziny szorujac cholerne pudlo. :D Reszta dnia to klasyk: jedno pranie poskladac, kolejne wstawic, szukac roboty... Odkurzylam tez i umylam podlogi w pokoju "zabaw" w piwnicy i korytarzu przy wejsciu z garazu. Potem musialam juz brac sie za obiad, bo Potworki mialy lada moment wrocic ze szkoly. Okazalo sie, ze dojechali tak szybko (16 minut po skonczonych lekcjach; to chyba jakis rekord), ze nie zdazylam i musieli troche poczekac. :O Niestety, juz z autobusu Bi przyslala mi sms'a, ze zle sie czuje. Kiedy przyjechala, poskarzyla, ze do bolu gardla doszedl bol glowy i cieknacy nos, a do tego bylo jej zimno, co mnie chyba najbardziej zaalarmowalo, bo mielismy prawie 30 stopni... Dalam jej termometr i po chwili wyskoczyl wynik - 37.1. Moze nie goraczka, ale cos sie dzialo. :/ Rano tata jej kolezanki mowil, ze ich mlodsza corka tez jest chora, z bolem gardla i goraczka. Czyli witamy jesienno - szkolne chorobska. Ciekawe tylko, ze Bi oraz sasiadka sa w innych szkolach, a siostra tamtej wydaje sie zdrowa. A jeszcze ciekawsze jest to, ze sezon na choroby otwiera Bi, bo u nas to raczej Nik wszystko lapie pierwszy. ;) Wrocil z pracy M. i zabral sie za montowanie nowego haka do przyczepy, a ja zmienilam posciel z naszego lozka, wstawilam ja do prania i poskladalam to, ktore wysuszylo sie wczesniej. Potem przysiadlam w moim ulubionym kaciku z przodu, pilam kawe i popatrywalam w telefon, az uslyszalam cos jak "bok!". Po chwili znowu: "bok!". Obok mnie lezala Maya, ale jak to ona, uniosla tylko uszy, ale nawet nie raczyla sie podniesc. Wstalam, myslac ze moze Oreo cos zlapala, ale nie ukatrupila i da sie moze ofiare ocalic. Patrze, a tam, zaraz przy frontowym wejsciu... stado indykow! Dziwiec indyczych kobitek, konkretnie. ;)

 

Maszeruja sobie przez osiedle jak gdyby nigdy nic

I wcale sie nie baly, ani mnie, ani psa! Dopiero kiedy zawolalam Bi, a ta dziarsko ruszyla w ich strone (myslac, ze dadza sie dotknac, haha!), poszly w strone ogrodu sasiadow, ale tez wcale nie specjalnie szybkim krokiem. ;) Poszlam pokazac zdjecie malzonkowi i ku mojemu zaskoczeniu znalazlam tam tez Kokusia, ktory wczesniej wyciagnal z szopki rower i pojechal na przejazdzke. Coz... podobno potem wrocil na piechote, prowadzac rower i placzac. Jak wiecie, mlodszy gardzi czyms takim jak spokojna jazda po rownej powierzchni. Nawet jak nie ma do dyspozycji lasu oraz skoczni, jak na kempingu, to jezdzi po schodach, kraweznikach, itd. Jego rower ma specjalne zawieszenie do takich wariactw, ale nie jest niestety niezniszczalny. Mlodszy jakos tak pechowo uderzyl w kraweznik, ze uslyszal jak z kola ze swistem ucieka powietrze. :O Kiedy podeszlam, M. wlasnie probowal dociec skad wlasciwie powietrze wylatuje. Felga byla nieco wygieta, ale wydawalo sie, ze ulatuje ono tez z wentyla, wiec chyba go uszkodzil. Kiedy ojciec zdjal opone, okazalo sie, ze detka byla przebita na wylot, tak jakby ktos przedziurawil jej dwie scianki na raz. Nie mam pojecia jak Nik tego dokonal. W kazdym razie, niewiadomo jak szybko malzonek to naprawi i czy sam da rade. Za troche ponad 2 tygodnie Mlodszy ma zaczac klub rowerow gorskich i nie jestem pewna czy jego bedzie gotowy. Jesli nie, to nie wiem na czyim rowerze bedzie jezdzil... Tak czy siak, Nik troche uspokoil sie, ze ojciec nie sprawil mu wiekszej z*ebki i przylecial zebym pograla z nim w kosza. Pogralismy chwile, ale tym razem zupelnie mi nie szlo i ogral mnie 24:36. :D Tego dnia przyszly tez wyniki tych stanowych testow, ktore odbywaja sie na wiosne. Raporty pokazuja jasno, ze Potworki maja zupelnie inne zdolnosci. ;) Nik, z angielskiego zmiescil sie w gornej granicy opanowania materialu VI (wtedy) klasy, przekraczajac tylko o kilka punktow sredni wynik z calej szkoly. Za to jego wyniki z matematyki przewyzszaja poziom VI klasy, rowniez te uzyskane przez jego szkole.

Nik - po prawej (kolorowe) wyniki z tego roku, po lewej z zeszlego
 

Bi odwrotnie, w jezyku angielskim solidnie przekroczyla poziom VII klasy, zostawiajac daleko w tyle wyniki szkoly, ale za to z matmy zmiescila sie mniej wiecej w srodku "normy", spadajac nawet o kilka punktow ponizej sredniej uzyskanej przez szkole.

Bi - mam nadzieje, ze bedzie cos widac, bo zawsze mam problem przy zmniejszaniu tych raportow ;)

Na ile jest wiarygodne, wskazuje, ze Bi jest raczej umyslem humanistycznym, zas Nik scislym. :D Raport pokazuje tez srednia dystryktu, ale o ile w podstawowce mialo to sens bo na dystrykt skladaly sie 4 szkoly podstawowe, o tyle w poprzedniej i obecnej szkole Potworkow wynik dystryktu jest identyczny jak szkoly, bo wszystkie dzieci z danego rocznika chodza do jednej. No ale ze to testy Stanowe, a w niektorych miastach jest wiecej niz jedno middle school czy high school, to raport to rowniez musi pokazac. Wieczorem powstal oczywiscie dylemat co z Bi. Kiedy wrocila ze szkoly dalam jej tabletke przeciwbolowa bo narzekala ze najbardziej to dokucza jej glowa. Po niej panna odzyskala wigor i humor. Tabletka jednak zbila tez temperature, wiec dopiero przed spaniem dalam jej znow termometr, bo chcialam miec pewnosc, ze przestala dzialac. Wynik byl jednak normalny, wiec zawyrokowalam, ze poki co idzie do szkoly, ale zobaczymy rano.

Dzis, pierwsze co zrobilam po wstaniu, to oczywiscie sprawdzilam jak miewa sie Bi. O dziwo nie miala goraczki, stwierdzila ze gardlo przestalo bolec i tylko z nosa jej leci. Uznalam wiec, ze spokojnie moze jechac do szkoly, szczegolnie ze jestem w domu, wiec jakby co, to moge ja odebrac w ciagu 15 minut. Rano bylo w koncu nieco cieplej i choc niby "tylko" 13 stopni, to w porownaniu do ostatnich porankow wydawalo sie jakos duszno. :D Po odjezdzie dzieciakow wypilam kawe, ogarnelam sie troche, wstawilam pranie (bo bez tego nie ma dnia ;P) i pojechalam na tygodniowe zakupy. Cos bylo w powietrzu, bo tak mi sie strasznie nie chcialo, ze na parkingu pod supermarketem jeszcze siedzialam chwile w aucie, sprawdzalam maile, itd. No jakis kompletny spadek energii. Wrocilam potem do domu, rozpakowalam torby, po czym dostalam smsa od meza ze wychodzi wczesniej. Mialam sie zabrac za ogarniecie chalupy, a potem szukanie pracy, ale stwierdzilam, ze skoro moj codzienny spokoj i domowa cisza maja byc zaklocone wczesniej, to najpierw wypije spokojna kawe i sprawdze co slychac na Fejsie. :D Po poludniu znow mialo byc 28 stopni, pootwieralam okna, a tymczasem pojazd zamiatajacy jezdzil, jak na zlosc, w te i we w te naszej ulicy, wzbijajac tumany kurzu. Wsciekl sie normalnie. :/ Kiedy jezdzil tak kilka dni temu, myslelismy ze zaczna klasc nowy asfalt, ale jednak nie, wiec nie wiem czemu ma to sluzyc... Malzonek przyjechal, ale na szczescie nie zawracal gitary, tylko zabral sie za dopasowywanie nowego haka do przyczepy, a potem pojechal gdzies na najblizszy wiekszy parking zeby na rownym terenie ustawic wysokosc. Niepotrzebnie wiec wzdychalam, ze wraca wczesniej, bo i tak prawie go nie widzialam. :D

Do przeczytania!

3 komentarze:

  1. Rzeczywiscie, troche macie nudy w tym miesiacu, ale po lecie pelnym rozlicznych przygod i wrazen - calkiem to sie przydaje. Wazne, ze dzieci sie dobrze ucza i ze daja rade w szkole. A dziewczynki nastoletnie chodzace na spotkania i wyglupy do galerii handlowych to klasyka rozrywki. Galerianki z nich - nomen-omen!

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas jest tak samo. Z rozpoczęciem roku szkolnego można kąpać się w jeziorach, ale nie ma co liczyć na żadne wypożyczalnie czy jedzenie. Ale to, że tam kasują za wjazd, a nie sprzątają, to już jednak słabo.

    Masakra z tą pracą. Mam nadzieję, że w końcu uda Ci się coś znaleźć i to coś fajnego, i dobrze płatnego. Pamiętam, jak mnie męczyło, że nie mogę nic znaleźć, gdy szukałam.

    "Ładnie" koleżanka wyrolowała Bi z tą kartą podarunkową. Głupio byłoby mi dać komuś coś, co już zostało zużyte...

    Widzę, że to zorganizowanie naszych córek jest bardzo podobne, a jednocześnie roztargnienie synów – też :D Ja kiedyś też uduszę Jasia, za to jego nieogarnięcie...

    Brawa dla dzieciaków za wyniki!!!

    Marta, od Oliwki i Jasia, bo znowu nie opisało :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdolne masz dzieci i świetnie, że mają tak wysokie wyniki. Co prawda nieogarnięcie syna na pewno Cię nie raz, nie dwa wkurzy, ale cóż - ponoć często mądrość idzie w parze z bałaganem :) Hehe, tak przynajmniej się pocieszam odnośnie swojego syna ;P
    Mi ostatnio wypadł wyjazd na weekend, bo źle się czułam i we wtorek w końcu wylądowałam w szpitalu. Teraz gdy to piszę, czekam na wypis ze szpitala. Byłam prawie 5 dni sama na sali, a tylko niecałe 2 dni z kimś.
    Pozdrawiam Was serdecznie.

    OdpowiedzUsuń