Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

środa, 3 lipca 2024

Wkraczamy w kolejny miesiac

W piatek wieczorem ponownie zastalam corke tak:

Spi jak susel :)
 

Dosc to ostatnio nietypowe, bo dzieki wakacjom oboje z Kokusiem rano moga spac do oporu. Bi jednak jest z natury rannym ptaszkiem, a do tego okno jej pokoju wychodzi na wschod, wiec rano jest tam bardzo jasno, nie ma sie wiec co dziwic, ze czasem wieczorem wymieka. ;)

W nocy spalam fatalnie. Sasiedzi ponownie mieli gosci i zasmiewali sie co chwila w glos oraz pokrzykiwali. Nawet kiedy w koncu poszli do srodka, przez jakis czas na tarasie grala muzyka. :/ A okna zostawilismy otwarte, bo w nocy mialo byc 14 stopni. Ostatecznie przez sasiadow co chwila sie przebudzalam, az w koncu przelezalam ten moment "kryzysowy", kiedy bylam najbardziej spiaca i w koncu nie moglam ponownie zasnac. Mimo uchylonego okna bylo mi duszno i za cholere nie moglam sobie znalezc wygodnej pozycji. Nad ranem jednak musialam w koncu zasnac mocniej, bo M. potem mowil, ze o 6 obudzil go ten wiecznie szczekajacy gdzies kundel, a ja zupelnie go nie slyszalam.

Po ciezkiej nocce, w sobote, 29 czerwca, obudzilam sie nieprzytomna. Budzik wylaczylam o 8:30, ale potem dolezalam do 9:10. Nie moglam ponownie zasnac, ale tez nie czulam sie ani troche wyspana. Pogoda nie pomagala, bo bylo pochmurno i ponuro, choc burze mialy przyjsc dopiero wieczorem. Rano okazalo sie, ze Oreo spedzila cala nocke na dworze. Wieczorem wolalam ja, ale oczywiscie miala mnie w czarnej dupce. Zostawilam M. karteczke na stoliku nocnym, ale mimo ze wstawal do lazienki (mial o dziwo wolne), nie zwrocil na nia uwagi i dopiero rano zauwazyl. Zszedl i zawolal kiciula, ktory natychmiast przybiegl. Wymordowane stworzenie ulozylo sie potem na krzesle w jadalni, schowane pod stolem i spalo niemal do godziny 14. :D Zaraz po moim wstaniu, malzonek wyruszyl do sklepu przemyslowego, bo zepsul sie kranik na zewnatrz domu. Mamy dwa, po przeciwnych stronach, ale ze jednym wezem ciezko jest wszedzie dosiegnac, wiec dobrze zeby obydwa dzialaly. Ten byl juz poluzowany kiedy sie tu wprowadzilismy, M. probowal go doraznie uszczelnic, ale przy kazdym odkreceniu woda i tak troche z niego sikala. Tym razem jednak puscil zupelnie i pryskal woda nawet bedac zakreconym. Malzonek musial obciac rurke, przymocowac nowa i wstawic nowiutki kranik. Mam nadzieje, ze tym razem potrzyma dluzej... Wiekszosc dnia minela po domowemu. Malzonek naprawial kranik, a potem wzial sie za zupe pomidorowa. Ja ogarnialam prania oraz sprzatanie. Ogladalismy tez mecze, to znaczy ten miedzy Wlochami a Szwajcaria tylko pobieznie, bo znalismy juz wynik, ale rozgrywke miedzy Niemcami a Dania dokladniej. Po poludniu jechalismy na msze, bo niedziela ponownie miala juz byc dla M. pracujaca.

Na parkingu nie moglam sie oprzec zeby nie uwiecznic takiego "wspanialego" przykladu parkowania. Na zdjeciu nie widac, ale auto po prawej jest "dupa" sporo za linia. Tego po lewej mysle, ze nie trzeba komentowac :D
 

Potem Nik oraz M. zostali chwile pograc w kosza, nadal w koscielnych ciuchach, a co! :D

Przyfilowani przez okno jadalni ;)
 

Dokonczylismy ogladanie meczu i siedlismy zeby spojrzec na dokupienie bagazu na podroz do Polski. Kiedy zamawialismy bilety, byla opcja wykupienia biletow bez bagazu lub z nim, problem tylko z tym, ze chcielismy zrobic jedna rezerwacje dla wszystkich, natomiast wtedy musielibysmy kupic bilety z bagazem nadawanym dla calej naszej czworki. My zas zdecydowanie nie potrzebujemy 4 wielkich walizek. Kiedy lecielismy dwa lata temu, przy platnosci pojawilo sie pytanie o dokupienie bagazu nadawanego, wiec zalozylismy, ze teraz tez tak bedzie. Niestety, wyskoczyla tylko jakas wiadomosc, ze w tej sprawie nalezy sie kontaktowac z linia lotnicza i tak zostalismy tylko z bagazem podrecznym. Myslelismy, ze moze w pozniejszym mailu z biletami elektronicznymi cos sie pojawi, ale nie. Stwierdzilismy wiec, ze jak bedzie blizej wylotu, to popatrzymy. Zostal troche ponad miesiac i ostatnio wzielam rezerwacje i probowalam cos znalezc. Niestety robil ja M. i kiedy chcialam zrobic zmiany, wyskoczylo, ze musze sie zalogowac. Na te strone nie znalam loginu malzonka, wiec musialo to poczekac na niego. Wlasnie w sobote w koncu przysiedlismy i coz... Jak to czesto bywa, spedzilismy godzine na kompie i nadal wiemy, ze nic nie wiemy. :D Po pierwsze, stronka na ktorej rezerwowalismy bilety odeslala nas na strone lini lotniczych, twierdzac ze to one odpowiadaja za bagaze. Problem w tym, ze lecimy z przesiadka, wiec mamy 4 loty z dwiema roznymi liniami, ktore obslugiwane sa przez jeszcze inne linie! :O No ale gdzies trzeba zaczac, wiec popatrzylismy na informacje na lini lotniczej pierwszego lotu. Sporo czasu zajelo nam doszukanie sie czegokolwiek, bo odsylalo nas od naszej rezerwacji, stamtad do ogolnych procedur, a pozniej spowrotem. W koncu wydawalo nam sie, ze znalezlismy to, czego szukamy, tyle ze opisane klasy miejsc w samolocie nie pasowaly zupelnie do tego, co mamy w rezerwacji. Oczywiscie rezerwacje mamy niby w jednej lini lotniczej, ale obslugiwana jest przez inna, wiec postanowilismy sprawdzic tam. Od nowa poszukiwania, bo kazda strona funkcjonuje oczywiscie nieco inaczej, ale wreszcie doszukalismy sie, ze kazdemu przysluguje jedna darmowa nadawana walizka. Ok, byloby super, ale weszlismy jeszcze na chat z pracownikiem zeby sie upewnic. Po serii automatycznych wiadomosci, kiedy w koncu dostalismy sie do osoby z krwi i kosci, potwierdzila ona, ze tak, "chyba" mamy wliczone po walizce. Dlaczego "chyba"? Ano, na sam koniec agent napisal, ze droge powrotna mamy z inna linia i nie jest pewien jakie oni maja procedury i zeby sprawdzic tez z nimi. Tak naprawde, to mamy lot pomiedzy Nowym Jorkiem a Amsterdamem (w obie strony) ta sama linia i potem loty miedzy Amsterdamem i Krakowem oraz miedzy Gdanskiem a Amsterdamem, rowniez z ta sama. Zalozylismy wiec, ze skoro na lot miedzy Nowym Jorkiem a Krakowem mamy walizki, to przeciez na droge powrotna tez musza byc wliczone. Taaa... Weszlismy wiec na strone KLM, bo to z nimi latamy po Europie i tym razem od razu uderzylam na chat. I tu dostalismy "bombe". Pracownik bowiem napisal, ze nie, nie mamy wliczonych walizek, ale ze czesc podrozy mamy z inna linia i nie ma wgladu w ich procedury. Kiedy odpisalam, ze z tamta linia juz sprawdzalam i mamy wliczone walizki, wiec jak to mozliwe ze na czesc trasy je mamy, a na czesc nie, odpowiedzial, ze wysle mi na maila cala rezerwacje, gdzie jest zaznaczone, ze wlasciwie to nie mamy wliczonego bagazu do nadania na zaden etap podrozy. :O Zapytalam wiec ile bedzie kosztowac dokupienie tego bagazu, to odpisal, ze moga to podliczyc dopiero na lotnisku, bo zalezy to od trasy oraz linii. Suuuper... Mamy wiec dwie rozne informacje od dwoch roznych osob i najwyrazniej dopiero na lotnisku bedziemy sie dowiadywac co i jak... :/ Kiedy w koncu uporalismy sie z bagazami (lub ich brakiem), byla juz wlasciwie pora dla M. zeby klasc sie spac skoro kolejnego dnia mial wstawac do roboty.

Niedziela okazala sie dosc nudna i bardzo pilkarska. ;) Wieczorem kot nie wrocil do domu, ale M. wpuscil ja o 3 nad ranem. Normalnie wtedy rano dluzej spi, ale nie tym razem. O 5:30 rano urzadzila wrzask pod drzwiami. Zeszlam na dol i zauwazylam, ze bramka jest odsunieta i Maya biega sobie po calym domu. Zawolalam wiec niesfornego siersciucha, zablokowalam ja w kuchni, po czym ruszylam do frontowych drzwi, zeby wypuscic kiciula. A ta zolza cholerna, nagle zaatakowala moja noge! Zlapala za stope, po czym natychmiast odskoczyla! :O Nie wiem czy cos jej odbilo, czy zla byla, ze jej od razu nie wypuscilam?! W kazdym razie, stopa potem mnie w jednym miejscu szczypala, choc nie widzialam sladu po pazurach... Jakby malo bylo "kocich" przebojow, po 7 rano obudzil mnie... dzieciol! Znow napierniczal w dom gdzies przy mojej sypialni! Zasunelam i odsunelam okno, co wystarczylo, zeby wystraszyc ptaszydlo. Po dwukrotnym przebudzeniu jednak, nawet nie pamietam kiedy wylaczylam budzik. Obudzilam sie nagle o 9:07 (tuz po dziewiatej to jakas moja magiczna pora ;P). Kiedy wstalam, Bi urzedowala juz rzecz jasna na dole, ale Nik nadal spal. Wstal dopiero tuz przed 10 i na dzien dobry zazyczyl sobie film. Poniewaz corka stwierdzila, ze jej wszystko jedno, wybieral Mlodszy i padlo na "Jak wytresowac smoka 2". Ja na szybko robilam placek z jablkami, bo poprzedniego dnia mialam jakies zacmienie i nic nie upieklam, a przeciez w niedziele zwykle przyjezdza dziadek. Akurat film sie skonczyl, a przyjechal z pracy M., a zaraz po nim moj tata. Zastanawialam sie, o ktorej dziadek nas "nawiedzi" i czy w ogole, bo to wielki milosnik pilki noznej, a jak wiadomo lecialy dwa dosc ciekawe mecze. Zdecydowal sie jednak obejrzec pierwszy u nas. Kibicowalismy Slowacji, glownie na przekor braciom M. mieszkajacym w Anglii, choc i tak przegrala. :D W czasie meczu podalismy mojemu tacie obiad, ciasto, kilka lodow, dwie kawy i w koncu juz na wszelkie propozycje odpowiadal, ze dziekuje, ale do auta sie chyba potoczy. :D Mielismy tego dnia 30 stopni i wilgotnosc chyba 80%. Bylo tak paskudnie, ze pomimo zapowiadanego na noc ochlodzenia, wlaczylismy klimatyzacje, bo siedzielismy zlani potem. Akurat ogladalismy z dziadkiem mecz, kiedy zaczely przechodzic gwaltowne burze. Niestety, zaowocowalo to tym, ze sygnal co chwila przerywal i kilku akcji nie udalo nam sie dokladnie obejrzec. :/ Po meczu tata czym predzej pojechal, bo przez dogrywke zostalo juz niewiele czasu do kolejnego. ;) My mielismy czas na szybkie ogarniecie czegokolwiek i zasiedlismy znow przed tv. Po meczach ustawila nam sie kolejka pod prysznice i wlasciwie dzien zblizal sie ku koncowi. Po wczesnorannym wyjsciu, Oreo wrocila do chalupy akurat w czasie burzy. Co ciekawe niezbyt mokra, czyli musiala byc schowana gdzies w poblizu, choc nie reagowala na moje kilkukrotne wolanie.

Ulubiona ostatnio miejscowka
 

Przespala pozniej wiekszosc popoludnia i znow rozdarla sie pod drzwiami o 20. Malzonek wypuscil ja zanim zorientowalam sie, ze wybiegla przed kolacja. Lezala potem na kostce przed frontowym wejsciem, ale mimo mojego wolania i pokazywania jej miseczki, kompletnie mnie zignorowala. Stwierdzilam, ze nie to nie, a niech jej w brzuchu burczy... :D O dziwo jednak przybiegla spowrotem wieczorem, kiedy wypuszczalam Maye na ostatnie siusiu.

Noc okazala sie ponownie dosc ciezka. Na wieczor zrobilo sie rzesko, wiec wylaczylam klimatyzacje, a pouchylalam okna. Niestety, kiciul przylazl do naszego lozka o 1, zeby polazic po koldrze i pomruczec. To bylo jednak w miare przyjemne. Czego nie mozna powiedziec o jej lazeniu od drzwi do drzwi i darciu wnieboglosy o... 4:46!!! U nas latem wschod slonca jest pozniej niz w Polsce, wiec na zewnatrz bylo dopiero szarawo. Zwloklam sie jednak, bo wiedzialam, ze nie odpusci i bedzie tak miauczec do upadlego. :/ Udalo mi sie dosc szybko zasnac ponownie, ale po 6 obudzil mnie... dzieciol! Znow walil w sciane gdzies od moje strony! Normalnie dom bedziemy miec jak ser szwajcarski!!! Tym razem juz trudniej bylo mi zasnac, w koncu jednak jakos przysnelam, ale kiedy zadzwonil budzik mialam ochote przykryc glowe koldra i spac dalej. Zamiast tego, polezalam chwile, po czym zmusilam sie do wstania, ogarniecia i pojscia z Bi pobiegac. Bole w nogach ewoluuja, bo tym razem bolalo mnie za kolanami, od tylu. Nie wiem czy to jakies inne zyly, czy miesnie lub sciegna. Przeciez jednak przez weekend nie biegalam, wiec gdzie moglam sobie cos naciagnac? :O To byl oczywiscie 1 lipca, ale pogode jak na te pore roku, mielismy nietypowa. Zamiast ponad 30-stopniowych upalow z wysoka wilgotnoscia, bylo "skromne" 26 stopni i przyjemna suchosc. Wrocilysmy do domu, po odswiezeniu zjadlysmy sniadanie, po czym czekalam az wstanie Nik, bowiem chcialam odkurzyc i pomyc podlogi na gorze, ale tez dac mu pospac. Kiedy jednak zrobila sie 10:40, stwierdzilam, ze trudno, wyciagam odkurzacz i koniec. Nie bede czekala calego dnia az krolewicz zdecyduje sie wstac... :/ Mial szczescie, bo akurat w tym momencie zszedl na dol, bardzo zadolony nie wiedziec czemu. Potworki odkurzyly wiec i pomyly podlogi w swoich pokojach, a ja w naszej sypialni, lazienkach oraz schodach. Potem troche odetchnac i musialam pomyslec o obiedzie oraz dalszych porzadkach. Mielismy wyjezdzac na dlugi weekend, a ja bardzo nie lubie wracac do burdelu. Wyszorowalam wiec kuchnie oraz dolna lazienke, a potem stwierdzilam, ze wypiore poslanie Mayi. Ma ono sciagany pokrowiec, a ze nasz psiur ma problem z nietrzymaniem moczu, to wiecie... Niby mozna je prac w pralce, ale w zyciu nie wsadze tego do sprzetu, w ktorym pierzemy nasze ciuchy. Wzielam wiec wiaderko, nalalam wody i plynu do prania, sciagnelam pokrowiec i olaboga! Woda natychmiast zrobila sie ciemnobrazowa! Rownie dobrze moglam je wyprac w blocie. :/ Po kilkukrotnej zmianie wody, w koncu pozostala w miare przejrzysta, wiec uznalam, ze ujdzie. ;) Powiesic poslanie na sloncu i gotowe. Teraz jeszcze "wyprac" samego siersciucha, zeby nam nie capil podczas podrozy autem. ;) Z pracy wrocil malzonek, ale wpadl tylko i zaraz jechal do banku oraz sklepu. Sprytnie wyslalam z nim Bi, bo ta chciala dokupic wloczek, a ze ojciec jechal mniej wiecej w tym kierunku, wiec stwierdzilam, ze niech zabierze sie z nim. Kiedy wrocili, zjedlismy pozny obiad, po czym zabralam sie z panna do biblioteki. Znow bylo do odebrania pudelko z wybrana przez bibliotekarki ksiazka i duperelkami. Tym razem panie trafily lepiej niz ostatnio, ale panna konczy czytac inna serie i boi sie, ze nie zdazy siegnac po ta wybrana lekture. Zobaczymy. Chwycilam jeszcze ksiazke z serii, ktora czytam Kokusiowi i wrocilysmy. Potem pobieglysmy jeszcze do sasiadow, zeby sprawdzic jak miewa sie ich warzywnik po ulewnym deszczu dzien wczesniej. Glownie martwilam sie o te zalane papryki. Zgodnie z moimi obawami, ponownie staly w wodzie i kolejna zaczela padac. Kiedy przewrocilam donice zeby wylac z wody, rozszedl sie okropny smrod, wiec pewnie wszystko tam gnije... Po powrocie do domu, zapodalismy sobie z M. kolejny odcinek "Rodu smoka", bo dzien wczesniej wylecial nam z glowy. Pozniej zas malzonek podazyl do spania, bo przez to lazenie Oreo dzien wczesniej, tez czul sie lekko zmarnialy. ;)

W nocy z poniedzialku na wtorek, spalam juz lepiej. Wieczorem zawolalam Oreo, ale kiedy nie przyszla, stwierdzilam, ze nie bede spedzac kilkunastu minut nawolujac. Nie chce wracac do domu, to nie. Jest lato, cieplo, sucho, niech se lazi. W srodku nocy obudzil mnie wiec M., gdyz z kolei on wolal kiciula. ;) Tu niestety rozbudzilam sie i nie moglam zasnac, bo bylo mi duszno. Na zewnatrz temperatura spadla do 15 stopni, ale wiatr ucichl zuplenie, wiec pomimo wszystkich uchylonych okien, kompletnie nie bylo przewiewu. Wreszcie jakos usnelam i... zostalam obudzona przez upierdliwe miauczenie o 5:12! :/ Kiedys ukrece ten maly, czarny lepek... Wstalam, powloklam sie na dol, wypuscilam paskude i wrocilam do lozka. Pobudka o 8 byla jednak srednia. ;) Na dzien dobry pobiegalam, a Bi poszla na spacer z Maya. Stwierdzam, ze cos jest w poniedzialkach, bo tego dnia nogi bolaly nieco mniej i bieglo mi sie calkiem niezle. ;) Jak na zlosc jednak, akurat o tej samej porze dwoje sasiadow wyprowadzalo psy, jeden grzebal w ogrodku, kolejny bawil sie ze swoim roczniakiem przed domem, zas jeszcze nastepny siedzial sobie na werandzie. I wszyscy musieli akurat "podziwiac" moje trzesace sie faldki i sapanie. :D Pozniej umyc sie, sniadanie i obudzic syna, ktory najwyrazniej postanowil pobijac rekordy spania. Tego dnia jednak mielismy jechac nad jezioro, a ze zabieralismy jego kolege, wiec bezlitosnie zerwalam go z lozka. Niestety, z trzech kolezanek Bi, dwie wyjechaly, a jedna miala plany z rodzina, wiec panna byla tego dnia sama. Zebralismy sie, pojechalismy po mlodziana bo mieszka kilka minut jazdy od nas i podazylismy do klubu. Po fakcie pytalam Kokusia czy dobrze sie bawil i mowil, ze tak, ale chyba po prostu cieszyl sie, ze choc raz mial ze soba kogos innego niz siostre, bo ogolnie to ten kolega byl dosc "nietypowy". Fakt, ze ma basen kolo domu, wiec woda to dla niego zadna sensacja, a wiekszosc dzieciakow cieszy sie wlasnie, ze w letnie upaly moze poszalec w jeziorze. Wszystkie jednak podniecone sa, ze maja okazje poplywac na desce czy kajaku. Kolega Nika nie mial ochoty na zadna z tych rzeczy... Narzekal tez, ze zimna woda, choc jak dla mnie byla ona calkiem ciepla, a jestem zmarzluchem. A ze po poludniu zrobilo sie 28 stopni, to i ja sie zamoczylam. Przez ta temperature, kolega nie za bardzo chcial bawic sie w wodzie, a juz na pewno nie mial ochoty plynac do pomostu zeby z niego poskakac. Chlopaki troche rzucali wiec pileczka, a troche biegali na plac zabaw. 

Pileczka gdzies w powietrzu
 

Nik probowal namowic kumpla zeby sie zamoczyl, przekonujac, ze trzeba sie tylko przyzwyczaic do wody, ale bezskutecznie.

Sam sobie nie pomagal oczywiscie, od czasu do czasu usilujac kolege ochlapac ;)
 

Bi oczywiscie snula sie znudzona, ale bez towarzystwa chocby brata, nie chciala isc ani na pomost, ani deske. Przez wiekszosc czasu nie wychodzila z wody, ale po prostu chodzila w niej i nurkowala, obserwujac ryby. Tym razem na szczescie budka z zarciem byla otwarta, wiec moglam kupic dzieciakom lunch.

Fajnie, ze pod drzewami sa tam ustawione stoliki piknikowe, wiec mozna zjesc spokojnie w cieniu
 

Ku mojemu zdumieniu, mimo pozornego znudzenia mlodziezy, zostalismy tam prawie 4 godziny. Odwiezlismy potem kolege i wrocilismy do wlasnej chalupy. Dzieciaki zapodaly sobie kolejny film (Jak wytresowac smoka 3), a ja kontynuowalam przedwyjazdowe porzadki oraz biezace pierdoly, jak zmywarke i niekonczace sie pranie. ;) Wykapalam tez z pomoca Bi Maye, wiec w aucie powinna nam przyjemnie pachniec szamponem. ;) Przed domem przycielam tez astry oraz pare wiosennych roslin, ktore zaczely juz przysychac. Jak zwykle patrzylam na nie od dwoch tygodni, a dopiero przed samym wyjazdem zmobilizowalam sie, zeby wziac sekator i zrobic porzadek. :D Malzonek skosil (bez zrzedzenia! :O) trawe i kontynuowal swoja porcje przedwyjazdowych przygotowan i niewiadomo kiedy dzien sie skonczyl.

Srodowy (bardzo wczesny) poranek zaczyna byc juz irytujaca tradycja. Oreo wrocila na noc do domu, ale o 4:42 zaczela chodzic od drzwi do drzwi mialczac wnieboglosy. Co jest tym bardziej wkurzajace, ze M. wyjezdzal o 3:30 do pracy. To ledwie godzine wczesniej - nie mogla wtedy tak goraco zapragnac wyjscia?! W kazdym razie, zeszlam na dol zeby ja wypuscic i wrocilam do lozka, ale tego dnia kompletenie nie moglam zasnac. Przewracalam sie z boku na bok przez dlugi czas. Kiedy zadzwonil budzik bylam mocno nieprzytomna, ale coz. Wstalam i dzielnie wyruszylam z Bi na bieganie, choc tego dnia znow mialam kryzys, lydki bolaly i potykalam sie o wlasne nogi. ;) W domu odswiezenie sie, sniadanie i trzeba bylo zaczac sie pakowac. Musze przyznac ze przez te lata pakowania przyczepy, w ktorej mialam juz czesc rzeczy, odzwyczaila mnie od pakowania na wakacje do normalnych walizek. Kompletnie nie moglam sie zorganizowac. :D Dzien zlecial wiec ja jeszcze ostatnim praniu, pakowaniu i porzadkach. Malzonek wrocil z pracy i zaczal ladowac na pake wszystko co chcielismy zabrac. Zostaly tylko kosmetyki potrzebne do wieczornych prysznicow oraz porannej toalety. Okazuje sie, ze moj maz bylby bardzo dobry w gre Tetris, bo tak wszystko podopasowywal, ze wygladalo jak ulozone puzzle. :D Pobieglam jeszcze ostatni raz do sasiadow sprawdzic ich ogrodek oraz kwiatki domowe. Niestety, dwie papryki dogorywaly, a w srodku niewiadomo czemu zaczela padac bazylia. Ciesze sie, ze w sobote wracaja, bo obawiam sie, ze kolejne dni przynioslyby dalsze "ofiary" mojej opieki. :D Potem posadzilam w ogrodku moj groszek, ktory pieknie wykielkowal, ale normalnie raczej dalabym mu jeszcze kilka dni. No coz, trzeba trzymac kciuki, zeby nic go znow nie wykopalo... Podlalam warzywnik i kwiaty w doniczkach i popedzilam jeszcze do biblioteki, bo Potworki obejrzaly tego dnia ostatni z wypozyczonych filmow (Jumanji), a nie chcialam zeby stos plyt lezal tydzien na stole. Potem wszyscy po kolei popedzilismy pod prysznic, az doszlam do Kokusia, ktory niewiadomo kiedy zasnal i urzadzil niezla awanture, ze on chce spac (byla 19:30), a nie sie kapac. :O 

W ten sposob dotarlismy do hamerykanckiej "lipcowki". Nastepny dzien to swieto Niepodleglosci, a ze wypada w tym roku w czwartek, to sporo ludzi (albo cale firmy) bierze tez urlop w piatek i wyruszaja na dlugi weekend. Nasza lipcowka miala wygladac zupelnie inaczej. Mielismy wyruszac z przyczepa na polnoc, tymczasem jedziemy bez przyczepy, na poludnie. ;) Opowiem jak wroce.

Do przeczytania gdzies za ponad tydzien! :D

3 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że będziecie mieć super wyjazd, odpoczynek i że Wam pogoda dopisze :)
    U nas od poniedziałku w końcu jest chłodniej i po szoku organizmu i odespaniu upałów, w końcu można normalnie funkcjonować. Wyjazdy nad wodę raczej odpadają u nas, bo i chłodnawo i co chwilę są deszcze. Jednak spacery to teraz sama przyjemność. Mąż na rowerze codziennie robi ok. 30 km, a wracając robi zakupy, więc mam więcej czasu dla siebie :P
    Może to głupie pytanie, ale ile czasu poświęcasz na rozciąganie przed bieganiem?
    Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze życzę wspaniałego wyjazdu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Swieto Niepodleglosci w USA trwa. Pieknie jest, upaly troche dokuczaja, ale od czego jest przy domu basen? - Mam nadzieje, ze sie w te swiateczne dni dobrze bawicie na wyjezdzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając po raz kolejny o Twoich sąsiadach pomyślałam sobie, że jednak my w bloku mamy ciszej :D Oczywiście wiem, że to zasługa naszych sąsiadów, bo tak szczęśliwie się złożyło, że mamy raczej w klatce samych spokojnych. Owszem, wiadomo, że pojawiają się jakieś spotkania i wówczas słychać śmiechy do późnej nocy, zwłaszcza jak się jest w łazience, ale nie mamy na co narzekać. Przynajmniej teraz, bo swego czasu mieliśmy na piętrze takie sąsiada, że jak robił co tydzień imprezy, to aż podłoga drżała, chociaż mieszkał po drugiej stronie korytarza.

    Jak czytam o tych problemach z liniami lotniczymi, to loty mnie w ogóle nie ciągną – choć oczywiście wiem, że niejednokrotnie to najlepsza opcja.

    To chyba taki wiek, że dzieciaki nie bardzo wiedzą co ze sobą zrobić. Ostatnio obserwuję to u Oliwki, niby tu by coś porobiła, ale jednak nie, może tamto, albo tamto. Tak jakby ciągle się w niej zmagało to co kojarzy się z młodszymi dziećmi i to, co raczej kojarzy się ze starszymi, a ona nie mogła się zdecydować co wybrać.

    Podziwiam za cierpliwość dla Oreo – obawiam się, że mi by jej brakowało...

    Mam nadzieję, że wyjazd, mimo zmiany kierunku się udał.

    OdpowiedzUsuń