Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 17 czerwca 2023

Ledwie zipiac doczolgalismy sie do wakacji :D

Sobota, 10 czerwca, dla mnie oraz Potworkow zaczela sie troche pozniej. M. pojechal do pracy, ale my wyspalismy sie w miare, a potem na spokojnie zjedlismy sniadanie i szykowalismy sie do wyjscia. Niestety, calkowitego luzu nie bylo, bo tuz po 10 rano musielismy wyruszac, ale przynajmniej nie trzeba bylo jak zwykle juz przed 8 biec na autobus. ;) Pierwszym przystankiem byla sasiednia miejscowosc, gdzie druzyna Bi grala mecz. Czasu mielismy tylko na tyle, zeby popatrzec na rozgrzewke oraz 15 minut rozgrywki. Na szczescie trener Starsza zawsze wystawia na prawie cale mecze, wiec nie musialam sie martwic, ze kompletnie nie zobacze jak gra.

Niestety, gadalam ze znajoma mama, wiec mam tylko takie jedno, srednio udane zdjecie
 

Odebrac mial ja M. (ponoc dojechal idealnie kiedy dziewczyny konczyly), a wygraly bodajze 2:1. Ja zgarnelam Kokusia (niezbyt zadowolonego) i pojechalismy na zakonczenie roku w Polskiej Szkole. Jak to w tej cholernej szkole bywa, uroczystosc na auli miala sie zaczac o 10:15, zas okolo 11 mialy zostac rozdane swiadectwa w salach. Dojechalam z Nikiem o 11:10. Podeszlismy pod klasy (z grupka innych rodzicow, ktorzy w doopie mieli polonezy VIII klasy oraz niekonczace sie podziekowania rzeczonej klasy dla nauczycieli, dyrekcji, komitetu rodzicielskiego i ch*j wie kogo jeszcze), a tam ciiisza... Jak zwykle mieli opoznienie. Nie rozumiem tego wiecznego braku organizacji. Zakonczenie roku zawsze zaczynaja msza w jednym z polskich kosciolow, mimo ze nie jest to szkola katolicka. Na patrona wybrali sobie Jana Pawla II i chyba uwazaja, ze to zobowiazuje... :/ W kazdym razie, msza o 9, a apel o 10:15. Naprawde wszyscy musza na tej mszy byc? Nie ma nikogo, kto w tym czasie przygotowalby juz dzwiek i swiatlo, zeby, kiedy reszta dojedzie z kosciola, apel mogl sie natychmiast zaczac?! Tym razem, kiedy w koncu rodzice z auli zaczeli schodzic sie pod klasy, ktos powiedzial, ze opoznienie mieli prawie godzinne! Zanim nauczycielki doczlapaly do klas, zanim sie zorganizowaly, walnely krotkie przemowienia, okazalo sie, ze wlasciwie moglam zostac na meczu Bi, zabrac ja po i spokojnie bym zdazyla. Porazka. Jak co roku zreszta... :/ Swiadectwa jednak odebralam, podziekowalam paniom za trud oraz cierpliwosc i pojechalismy z Kokusiem do domu.

Mlodszy odbiera swoje swiadectwo
 

Przy okazji, bedac w Polskiej Szkole, dowiedzialam sie jednak czegos, co mnie mocno zniechecilo. Otoz, kilka lat temu, kiedy zapisywalam tam Potworki, ktos powiedzial mi, ze jesli skoncza osiem lat tej szkoly, w high school zalicza im polski jako obcy jezyk i nie beda musieli brac dodatkowego francuskiego lub niemieckiego. Poniewaz o te szkole co tydzien jest walka i awantura, to byl glowny argument, zeby przekonac dzieciaki aby to ciagnac. Problem w tym, ze teraz juz nie pamietam kto mi to powiedzial, choc podejrzewam, ze ktos, kto mieszka w miescie gdzie znajduje sie owa szkola, ktore to jest najwiekszym skupiskiem Polonii w naszym Stanie. Mialoby to sens. Tymczasem, w sobote, w rozmowe wtracila sie jedna mama, ktora ma corki juz w liceum, ale w innym miescie i powiedziala, ze szkola nie zaliczyla im jezyka polskiego w ogole, nie przyznano im za to nawet punktow (tutaj za przedmioty sa "kredyty" (credits) i okreslona ich ilosc potrzebna jest, zeby skonczyc szkole, bez wzgledu na oceny koncowe). Troche ciezko wytlumaczyc ten system. Po powrocie do domu, przekazalam ta "rewelacje" M. i zgodnie stwierdzilismy, ze chyba odpuscimy juz sobie Polska Szkole. Jest o nia wiecznie awantura, pracy domowej jest multum (jakby czlowiek nie mial wystarczajaco zajec), ciagle koliduje ze sportami, a skoro nie ma z tego jakichs wymiernych, odczuwalnych korzysci, to po co sie meczyc? Ja mam dodatkowy argument, ze jestem z tym sama. M. jest zwykle w pracy, wiec to ja w sobote wysluchuje rykow i tupania nogami. To ja musze zrywac dzieciaki z lozek w weekend i tlumaczyc dlaczego tego dnia jada do szkoly, a nie np. na mecz. Na dodatek, nawet kiedy zdarzylo sie, ze malzonek byl w jakies soboty w domu, zawsze tak sie wykrecil, ze i tak to ja wiozlam dzieciaki. Prace domowa z polskiego kto z nimi zawsze odrabia? JA! On potrafi tylko wpasc do jadalni i huknac na juz zaplakane Potworki (ktore nie chca jej odrabiac), wywolujac jeszcze wieksza histerie... Pieknie wiec dziekuje. Meczylam sie 5 lat. Dzieciaki cos tam tego polskiego liznely, ale szczerze? Bi zawsze w miare chetnie po polsku mowila i mowi nadal. Nik mowic nie chcial i te lata w szkole kompletnie nie wplynely na wieksza chec. Mlodszy za to zawsze w miare ladnie czytal, a Bi po tylu latach, nadal przekreca niemal kazdy wyraz. Kiedy bylismy w Polsce, okazalo sie, ze ze Starsza malo co przeczyta, a oboje, jesli wydukaja napis, to i tak go nie rozumieja. Nie widze wiec zadnych wiekszych korzysci. Ostatnim krokiem bedzie dla mnie jeszcze kontakt ze szkola srednia w naszej miejscowosci, zeby dowiedziec sie, czy moze u nas jezyk polski zaliczaja. Podejrzewam jednak, ze odpowiedz bedzie przeczaca i tym samym, sprawa zostanie przesadzona.

Swiadectwo Kokusia, naklejki w prezencie oraz zdjecie klasowe
 

Swiadectwo Bi oraz dlugopis (wszystkie dzieci otrzymaly naklejki oraz dlugopisy)
 

Po odebraniu swiadectw, wrocilam z Kokusiem do domu, gdzie byli juz M. z Bi. Nik mial miec tego dnia mecz o 14:15, ale po tym jak jego druzyna dostala sie do polfinalu o puchar Stanu, musieli go odwolac i wyznaczyc ten polfinalowy. Pechowo, wyznaczyli go na godzine 16. Poniewaz kolejnego dnia mecz mieli o 11 (z rozgrzewka o 10:30), powstal dylemat, a raczej dwa. ;) Malzonek oczywiscie nie wyobrazal sobie weekendu bez kosciola, a wszystkie msze w soboty sa tu o godzinach 16-16:30, zas rano, zeby zdazyc na rozgrzewke, musielibysmy chyba isc na msze o 7, albo jak ostatnio, jechac na 9 i potem pedzic prosto na boisko. Do tego doszlo marudzenie Kokusia, ze on nie chce jechac na mecze, ze i tak nie gra, wiec to bez sensu, ze nie chce widziec tego trenera, itd. Poniewaz byl to juz ostatni weekend pilki, sklonna bylam mu odpuscic, choc tak glupio kiedy wlasnie przyjeli go na kolejny rok w druzynie... Wykorzystalam wiec pretekst zmiany meczu w sobote i napisalam, ze nie pasuje nam nowa godzina (co zreszta bylo czesciowo prawda) i zamiast na boisko, pojechalismy do kosciola. ;) W zasadzie bardziej sklonna bylam jechac na mecz w sobote bo odbywal sie w miescie obok, niz w niedziele, gdzie mielismy prawie 40 minut jazdy... Przewazylo jednak to, ze w niedziele, z racji ostatniej rozgrywki, chlopcy dostawali pamiatkowe statuetki. Nik oczywiscie bardzo chcial dostac swoja, przelknal wiec jakos fakt, ze oznaczalo to jazde na mecz (nadal) z nielubianym trenerem. ;)

A w kosciele, moi Panstwo, chyba z okazji Bozego Ciala, byla mala imprezka z poczestunkiem. Zwykle do picia serwuja kawe lub soczki, zas tym razem mieli... wino!!! No mnie dwa razy nie trzeba bylo namawiac! :D
 

W niedziele wiec znow nieco dluzej pospalismy. Poranek byl w miare spokojny; zjedlismy sniadanie, wyszykowalam sie, mamy doslownie 10 minut do wyjscia, a Nik dalej w pizamie i jeczy ze on nie chce jechac!!! Normalnie kiedys go udusze! Zaczynam sie zastanawiac czy M. nie ma racji i nie trzeba wypisac Nika z tej ligowej druzyny. Z tego co bowiem Mlodszy mowi, praktycznie zaden z chlopcow nie lubi trenera, ale wszyscy wykazuja naprawde ogromny entuzjazm co do samej gry. Mlodszy na treningach biega jakby chcial a nie mogl, a przed niemal kazdym meczem odstawia jakies jeki i przewracanie oczami. Dzien wczesniej sam powiedzial, ze chce odebrac swoja statuetke, a w niedziele rano nagle stwierdzil, ze wlasciwie to moze ja dostac we wrzesniu. Na to jednak nie pozwolilam, bo mialaby sie paletac managerce druzyny cale lato po domu?! Mlodszy ubieral sie wiec ze zmarszczonymi brwiami i burczac na wszystkich naokolo, a wyjechalismy oczywiscie spoznieni... Jechalam sama z Kokusiem, bowiem pechowo on mial mecz o 11, ale w sporo oddalonej miejscowosci, zas Bi o 11:30, ale u nas. Poniewaz malzonek ostatnio wkurzal sie na meczu syna, ze trener go nie wystawia, a jak wystawi to Nik slabo gra, stwierdzilam, ze niech lepiej jedzie w Bi. Ona przynajmniej gra praktycznie cale mecze i naprawde dobrze. No i pedzi na rozgrywki jak na skrzydlach. Szkoda mi bylo, ze nie zobacze ostatniego meczu Starszej, ale co robic... Kiedy wyruszylam z Kokusiem, nawigacja pokazala mi 41 minut jazdy i wygladalo, ze Mlodszy nie zdazy na rozgrzewke, ale w drodze troche nadrobilam. Zalapalby sie na kilkanascie minut, ale dojezdzajac, zobaczyl z daleka biale koszulki i stwierdzil, ze koledzy musieli sie przebrac. Zanim poszlismy na boisko, zmienil wiec koszulke, a dodatkowo, dopiero kiedy parkowalam, przypomnial sobie, ze nie zalozyl ochraniaczy. A mial na to ponad pol godziny jazdy!!! W koncu podchodzimy, patrzymy, a druzyna Kokusia schowana pod drzewami, w cieniu, jednak w czerwonych! Musielismy wrocic do auta i Nik ponownie sie przebrac! Rozgrzewki zostalo mu doslownie kilka minut. :D Nie mialo to jednak zbyt wielkiego znaczenia, bo oczywiscie nie znalazl sie w grupie rozpoczynajacej mecz. Pozniej, musze jednak przyznac, trener wystawil go duzo wiecej niz na ostatnich kilku meczach. Najpierw chyba na polowe pierwszej polowy, a potem jeszcze na kawal drugiej. A juz sie spodziewalam, ze druga Mlodszy znow przesiedzi... ;)

Nik niestety na drugim planie, bo trener zawsze wystawial go po przeciwnej stronie niz trybuny. Tu jakas akcja gdzie Nik pedzi za pilka; to tak dla ojca, ktory twierdzi, ze Mlodszy nie walczy...
 

Obie druzyny byly dosc wyrownane, wiec walka byla ostra i jak dla mnie mecz zakonczyl sie remisem 2:2. To samo wrazenie mial Nik. Pisze "dla mnie", bo wieczorem, na app'ce druzyny pojawil sie wynik i wskazywal, ze wygralismy 3:1. Tu juz wiem, ze nic nie wiem, no bo ok, mogli tamtym nie zaliczyc ktorejs bramki, ale skad sie wziela ta dodatkowa dla nas?! Samoboja sobie nie strzelili. :D Po meczu, zebralismy sie wokol chlopcow oraz trenera, ktory dziekowal rodzicom oraz zawodnikom za minione 3 lata, itd. Potem managerka wyciagala po kolei statuetki, a on wreczal chlopakom, mowiac przy okazji pare slow. Na szczescie okazja wymagala tego, ze musialy byc to slowa pozytywne. ;) Nawet na temat Kokusia trener zdolal wydusic garstke pochwal. :D Chociaz nie mogl sie powstrzymac przed (okazywana caly rok) faworyzacja. Kiedy wreczono mu statuetke dla chlopca o imieniu Javier, powiedzial ze chce ja wreczyc na koncu. Gdy wreszcie do niej doszedl, walnal przemowe, ze "Nasz Javier, z Madrytu w Hiszpanii, serce i dusza zespolu, najlepsze podejscie, zawsze pozytywne nastawienie, i w grze i na lawce...". Tymczasem owy Javier (faktycznie urodzony w Madrycie), to ten chlopiec, o ktorym Wam juz pisalam. Nie potrafi biegac, wszyscy go przescigaja na boisku, wlasciwie malo co wnosi do gry, ale pierwszy byl, zeby zarzucic Kokusiowi, ze popelnil blad i przez niego nie wygrali! Nik mowi, ze w ogole wiecznie sie na lawce wymadrza i fuka na kolegow jesli znudzeni siedzeniem zaczynaja sie wyglupiac, ze powinni mecz ogladac! To jest to pozytywne nastawienie?! Ja cie pierdziele... No, ale trener jest imigrantem z Kolumbii i nieraz widzialam jak napierdzielal po hiszpansku z rodzicami tego Javier'a. Po prostu ma do chlopaka sentyment, ale zeby tak ostentacyjnie to okazywac?! Ciesze sie, ze mamy owego trenera z glowy i odchodzac, ani ja, ani Nik nie pozegnalismy sie z nim. A po wreczeniu statuetek, pstryknelismy jeszcze druzynie pamiatkowe zdjecia.

Na ostatni mecz zjawili sie niemal wszyscy. Zabraklo tylko jednego chlopca, ktory zostaje na jesien. Reszta brakujacych, to jeden ktory odchodzi, jeden wyrzucony i jeden ktory gral na jesien, ale na wiosne po prostu rozplynal sie w powietrzu :D

Zaraz obok boisk byl ogromny plac zabaw, na ktory Nik koniecznie chcial zajrzec. Okazalo sie, ze byl tam jeszcze jeden kolega z druzyny wraz z bratem. Osobiscie uwazam, ze wiekszosc placow zabaw to juz nie miejsca dla 10-latkow, ale zdarzaja sie wyjatki. Ten akurat byl bardzo fajny i duzy, mial tez mnostwo wysokich zjezdzalni oraz przejsc z ruchomymi czesciami. Nawet takie stare byczki jak Nik oraz tamtych dwoch (brat byl jeszcze starszy) mieli niezla zabawe. :)

Nik dopytywal czy kiedys tam wrocimy. Niestety, jesli nie beda znow grali tam meczu, to prawie 40 minut w jedna strone, skutecznie odstrasza :D
 

W drodze powrotnej, poniewaz zrobilo sie juz popoludnie, na drogach byly spore korki i ogolne zageszczenie, wiec do domu wrocilismy dopiero o 13:30 i zdziwilismy sie, ze M. oraz Bi nadal nie ma. Dojechali za jakies 15 minut z kawa oraz sushi na lunch. :) 

Reszta dnia to juz wiadomo: pranie, zmywarka, przygotowania na kolejny dzien, poszlismy tez na spacer. Malzonek w koncu powiesil mi na tarasie donice z kwiatkami oraz przyczepil draga, na ktorym zawsze wisial karmnik dla kolibrow. Poodkrecal wszystko dwa lata temu, bo "on bedzie wymienial taras i budowal sobie schowek pod nim". Taaa... Jakos nie widze ani nowego tarasu, ani schowka, a rok temu nie doprosilam sie w koncu zeby to z powrotem zawiesil... Powiedzialam wiec, ze w tym ma to powiesic i nie odkrecac dopoki nie bedzie juz mial desek oraz poreczy do nowego tarasu. ;) Wieczorem, ku wielkiej radosci Bi, przygotowalysmy wode z cukrem i zawiesilysmy karmnik. :) Aha. Pisalam, ze tym razem na mecz corki pojechal M. Poniewaz Kokusia wiecznie krytykuje, ucieszylam sie, ze w koncu zobaczy gre Starszej. 

Znajoma przeslala mi potem pamiatkowa fote dziewczyn. Tu zabraklo trzech, ale tak "dobrze" poznalam druzyne Bi, ze poza jedna, innych brakujacych nawet nie moge skojarzyc :D
 

Okazuje sie jednak, ze wrodzone krytykanctwo wygrywa... :/ Uslyszalam, ze Bi kompletnie nie potrafi grac, ma tylko mocnego kopa. Podbiega i odkopuje pilke na drugi koniec boiska (najwyrazniej grala na pozycji obroncy), nie stara sie prowadzic jej po boisku. Zachwycal sie gra dwoch innych dziewczynek (z jedna Starsza teraz startuje do druzyny ligowej, druga w niej byla, ale ja z jakiegos powodu wyrzucili), ale o swojej wlasnej corce, to stwierdzil, ze w zyciu jej do tej ligowej druzyny nie wezma... :/ Kurcze, no zero jakiejs zachety, wsparcia, sama krytyka. Dosc mam czasem tego chlopa. Tymczasem Bi twierdzi, ze wbila dwa gole, a raczej nie strzelila ich z pozycji obroncy, stojac na drugim koncu boiska! Tak w ogole, to nasze dziewczyny zafundowaly przeciwniczkom pogrom, bo wygraly... 13:1!!! Nie zmienia to faktu, ze Bi powiedziala mi pozniej ze smutkiem, ze jak jej kolezanka sie dostanie, to bedzie jej gratulowac, ale tez bedzie jej strasznie przykro, ze jej znowu nie wybrali... :( Cala pewnosc siebie szlag trafil przez idiotyczne slowa debilnego ojca... :( Musze jednak przyznac, ze Bi jest troche sama sobie winna. Nie pojdzie na te rekrutacje sama, tylko zawsze namawia kolezanki. Rok temu wybrali jej przyjaciolke. Zamiast wyciagnac wnioski, w tym roku znow oznajmila, ze pojdzie na rekrutacje tylko jak K. tez. Teraz wiem ze maja na pewno dwa miejsca (moze wiecej, ale tego nie jestem pewna), a startuja przynajmniej trzy dziewczynki. I moze faktycznie tak byc, ze znowu wybiora jednak jej kolezanke... :/

Poniedzialek byl dla Potworkow ostatnim pelnym dniem szkoly. Rano odstawilam ich na autobus, po czym czekalo mnie konczenie ogarniania tego, czego nie udalo mi sie skonczyc dzien wczesniej. Najpierw jednak Maya i jej pileczka. W koncu psu tez sie cos od zycia nalezy. ;) Potem sniadanie kiciulowi, ktory swirowal i skakal po meblach, czyli byl w sumie soba. ;) Kiedy przez chwile czatowalam z telefonem przy oknie zeby pstryknac fote kolibrom, bo juz zaczely sie pojawiac przy karmniku (i tak stracilam cierpliwosc zanim ktorys przylecial ;P), Oreo jednym susem wskoczyla na blat, a pozniej na parapet i sprawdzala co takiego robie. ;) Potem poskladac i pochowac pranie, rozladowac zmywarke i przelozyc do niej brudy ze zlewu, szybka kawka i wio, do roboty. :) W pracy niespodziewanie pojawilo sie troche pilnych zadan, ale moze to dobrze. Wyrwie nas to z tego ostatniego marazmu. ;) Po pracy do domu znowu w pospiechu. Tym razem na 17 Nik byl zaproszony na przyjecie urodzinowe najlepszego kumpla. Ci ludzie posiadaja dom z basenem, wiec co roku wyprawiaja urodziny swoim dzieciakom w domu. Niestety zawsze w tygodniu, choc zwykle czekaja chociaz na koniec roku szkolnego. Coz, w tym niestety zostal jeszcze jeden dzien szkoly... Odstawilam Mlodszego na impreze, zamienilam dwa slowa z mama kumpla i wrocilam do domu. Nie na dlugo, bo na 18:15 jechalam znow z Bi na ta przelozona rekrutacje z ligowej druzyny pilkarskiej. Jak sie spodziewalam, sasiadka napisala z pytaniem czy jade i czy nie wzielabym jej corki, bo ona musi cos zalatwic z mlodsza, ale ze potem starsza odbierze. Ok, dla mnie to wsio ryba, bo i tak tam jechalam i tak. Od kilku dni zapowiadali na poniedzialek deszcz, ale rano nagle prognozy przesunely sie na 21 wieczorem. Taaa... Dowiozlam dziewczyny na boisko, poszlam pomaszerowac po calym terenie i... zaczelo kropic. Poczatkowo leciutko, ale dosc szybko sie rozkrecalo. Zanim zawrocilam i doszlam z powrotem do auta, byla to juz rowna, upierdliwa mzawka. I tak juz zostalo. Nie byla to ulewa, ale deszcz ani na chwile nie ustawal. Dobrze, ze bylo w miare cieplo, a raczej duszno i parno.

Bi po lewej. Fota z bardzo daleka, bo nie chcialam w sandalach pomykac po mokrej trawie i spacerowalam chodnikiem
 

Przezornie wzielam ze soba parasol, ale przy sporym wietrze, deszcz zacinal mi po nogach, bo mialam spodenki oraz sandaly. Momentami padalo mocniej, wiec w koncu zrezygnowalam z dalszego lazenia i schowalam sie w aucie. W miedzyczasie napisala do mnie ponownie sasiadka, czy nie przywiozlabym jej corki do domu, bo ona gdzies utknela. :D Zastanawiam sie czy ja na pewno chce zeby Bi dostala sie do tej druzyny? Jesli sie dostanie, to na bank bede robic za szofera dla jej kolezanki! :D Na odchodnym spytalam jednego z trenerow ile maja miejsc i do kiedy powinno byc wiadomo kto sie dostal. Okazalo sie, ze miejsc maja 3 albo 4 (ciekawe od czego to zalezy...), a dowiedziec sie o przyjeciu powinnismy do srody. No to pozostalo czekac... Pechowo, tego dnia zjawila sie kolejna - czwarta dziewczynka, chetna aby dostac sie do druzyny. Mam jednak cichutka nadzieje, ze trenerzy spojrzeli na nia i od razu w myslach skreslili. Panna bowiem jest nie tylko wielka, jest tez wyraznie otyla. Musze oddac jej sprawiedliwosc, ze poruszala sie calkiem sprawnie i niezle grala, ale zastanawiam sie, jesli ona tak wyglada w wieku 12 lat, to co bedzie za rok, dwa? Jak dlugo da rade szybko i energicznie biegac? Niestety, dokladne przygladanie sie rekrutacji popsul mi deszcz, wiec nie bylam w stanie stwierdzic, czy Bi poszlo dobrze, czy kiepsko. Wyszla stamtad zadowolona i jest ogolnie dobrej mysli, ale czy przelozy sie to faktycznie na przyjecie do druzyny? Po wszystkim zabralam kompletnie przemoczone dziewczyny i pojechalysmy do domu, zahaczajac po drodze po Kokusia. Przyjezdzam do domu kolegi, a tam normalnie pandemonium! Czesc dzieciakow w basenie (rodzice solenizanta uwaznie pilnuja), czesc gra w badmintona, inni biegaja bez celu (pozornie) po calym ogrodzie... Wszystkie dra sie i piszcza jak zarzynane! Moj wlasny syn, ktory od kilku dni kaszle i narzeka na zapchany nos, jest w grupce grajacych w badmintona, ale ma zalozone tylko kapielowki (nadal mokre) i jest bez koszulki. Za to glos ma tak zachrypniety, ze ledwie mowi! :O Potem przyznal, ze to od wrzeszczenia. :D Za to byl zachwycony i opowiadal jak swietnie sie bawili. No dobrze, to w sumie najwazniejsze. :) Odstawilismy kolezanke Bi do domu, a potem moglismy wrocic wreszcie do swojego. Tego wieczora nie moglam zagonic Potworkow do lozek. Chyba poczuli juz zew wakacji, ale niestety, zostal im jeszcze jeden dzien szkoly. Skrocony, ale poczatek lekcji byl o normalnej porze. Wieczorem przymusilam zeby dokonczyli wypisywanie kartek dla wybranych nauczycieli, a potem dodalam karty upominkowe i powsadzalam wszystko w koperty.

Mala probka pisarska Nika - bazgroly i kompletny brak powazania dla interpunkcji :D

A takze bledy, poprawki - caly Nik! :D

Szkoda, ze beda je rozdawac w ostatni dzien, bo niewiadomo czy uda im sie odnalezc wszystkich nauczycieli, ale coz, skoro wczesniej nie moglam ich do tego zagonic... Dopisek: udalo im sie rozdac wszystkie kartki. ;)

Bi z kolei schludnie i uprzejmie :)


We wtorek rano Nik oczywiscie narzekal, ze jest zmeczony, ale tak bywa po dobrej imprezie i siedzeniu wieczorem dluzej niz sie powinno. ;) Do szkoly oboje pojechali jednak bez marudzenia, bo wiadomo: ostani dzien, skrocone lekcje i zero nauki.

Bi ostatni raz wsiada do autobusu zmierzajacego do szkoly podstawowej, nawet jesli ich placowka ma tytul "wyzszej" podstawowki ;)
 

Slabo to widac, bo wehikul byl w ruchu, ale Nik macha przez szybe
 

W sumie to nie wiem co oni tam robili przez 4 godziny. Powinno byc jak w Polsce: apel, rozdac swiadectwa, pozegnac sie i do domu. :) A raczej bez rozdania swiadectw, bo raporty dostaje i tak mailem. :D Bi miala male pozegnanie, z racji ze jej rocznik odchodzi, ale niestety, rodzice nie zostali zaproszeni. Tlumacza to tym, ze ta szkola jest takim jakby przedluzeniem podstawowki i dopiero po gimnazjum beda mieli oficjalne pozegnanie przed przejsciem do szkoly sredniej. Niech sobie tlumacza, co chca, mnie i tak bylo troche przykro... ;) Poniewaz obiecalam Potworkom, ze z okazji ostatniego dnia odbiore ich ze szkoly, wiec stwierdzilam, ze skoro mam i tak wyjsc z pracy wczesniej, to w zasadzie moge popracowac z domu i przy okazji troche posprzatac. Ostatnie tygodnie byly tak intensywne, ze przyznaje sie bez bicia, iz sprzatanie odwalane bylo na odczepnego. Ostatnie dokladniejsze porzadki zrobilam chyba przed wizyta chrzestnego z okazji urodzin Bi. :O Ranek spedzilam wiec glownie ze szmata, odkurzaczem oraz mopem. Po tym jak Maya poganiala za pileczka, a Oreo dostala sniadanie oczywiscie. ;) W miedzyczasie dostalam odpowiedz z high school, odnosnie zaliczenia jezyka polskiego jako obcego. Niestety, potwierdzili tylko to, co przekazala ta inna mama w Polskiej Szkole. Maja egzaminy z jezyka obcego, ale tylko z hiszpanskiego oraz francuskiego. Polskiego nie uznaja. :/ Najlepsze, ze caly ten program nazywaja "world languages". Fajne mi jezyki "swiata", skoro rozpoznaja tylko dwa. ;) Musimy wiec pogadac z M. i jeszcze raz zastanowic sie nad pobudkami dla ktorych zapisywalismy tam dzieciaki, ale najprawdopodobniej damy juz sobie spokoj... To ogolnie byl poranek waznych wiadomosci. :) Kolejnym mailem, ktory dostalam, tym razem z pozytywnymi wiesciami, byl z klubu pilki noznej. Bi dostala sie do druzyny ligowej! Przyznaje, ze dawno mnie cos az tak nie ucieszylo. U Nika to byla raczej ulga, bo troche wstyd by bylo, gdyby go po roku wywalili, choc po ostatnich treningach sobie spokojnie na to zasluzyl. ;) Bi jednak baaardzo na tym zalezalo. Po porazce w zeszlym roku byla mocno zniechecona i musialam naprawde ja namawiac zeby przez zime chodzila na pilke na hali (poszla tylko dlatego, ze miala tam kolezanke) i zeby ponownie wziela udzial w rekrutacji. I mysle, ze wlasnie ta halowa pilka sprawila, ze bez dlugiej przerwy zima i dodatkowymi cwiczeniami technicznymi, miala teraz duzo wiecej pewnosci siebie. I sie oplacilo. :) Dzieciaki konczyly o 13:15, wiec pojechalam po nich oraz po kolezanke Bi, bo panna sie jej dzien wczesniej pochwalila i jej mama rano do mnie napisala, ze "jesli to nie klopot", czy odebralabym i ja. Grrr... Obiecalam Potworkom, ze na uczczenie konca roku szkolnego zabiore ich na te slynne boba (bubble) tea, bo Starsza mi wierci o to dziure w brzuchu od swoich urodzin. A tu mialam dodatkowy "ogonek" ze soba... Coz, sasiadka czasem tez zabierala dzieciaki po szkole na paczki czy jakies napoje w Dunkin' Donuts, wiec chyba trzeba sie bylo zrewanzowac. ;) W szkole niespodzianka, bo zamiast jak zwykle wypuszczac dzieciaki bocznym wyjsciem, wypuszczali frontowym i urzadzili tzw. clap-out. Czesc nauczycieli i pracownikow, oraz oczywiscie rodzice, stali wzdluz chodnika i klaskali dla wychodzacych uczniow. Cos takiego robili tez w podstawowce dzieciakow. W tej szkole nie pamietam tego z zeszlego roku, ale wtedy nadal trwaly covid'owe idiotyzmy i rodzice po dzieciaki podjezdzali samochodami, nawet nie wysiadajac.

Dwie "gwiazdy" opuszczaja mury tej szkoly po raz ostatni...
 

Jak zwykle z Potworkami, Bi i jej kolezanka dosc szybko wyszly (wypuszczenie prawie 700 uczniow troche jednak trwalo), a Nika nie ma i nie ma... Wyszedl niemal na koncu, kiedy zrobilo sie praktycznie pusto, a nauczyciele juz zaczynali sie rozchodzic... ;)

Ostatnie "niedobitki" ;)
 

Zabralam towarzystwo i pojechalismy najpierw po kawe dla mnie i plastrze pizzy dla dzieciarni. Z jakiegos powodu uwielbiaja ta pizze, choc to takie zwykle cos ze stacji benzynowej. ;) Pomysl okazal sie szczegolnie dobry, bo szkola tego dnia nie serwowala cieplego lunchu. Wrecz przeciwnie, rozdawali tylko to, co im jeszcze pozostalo z zapasow. Poniewaz V klasy jedza pierwsze, podobno dla VI zostalo juz tylko troche owocow. Nie bylo nawet mleka w kartonikach do popicia. Mialam nosa i dla Bi przezornie spakowalam sniadaniowke, ale jej kolezanka przyznala, ze chciala sobie kupic cos w szkole, a ze nic nie zostalo, byla glodna jak wilk. Pizza okazala sie wiec wrecz konieczna. Potem pojechalismy na to wyczekane bubble tea. :)

Boba :)
 

Nik wybral napoj o smaku miodowej herbaty, Bi marajkui, a kolezanka nie pamietam czego. ;) Cala trojka wziela kulki tapioki. Martusia, Mlodszy moze sobie przybic piatke z Jasiem, bo w domu musialam mu odcedzic z herbaty kulki. :D Napoj mu jednak smakowal, choc kiedy sprobowalam, dla mnie byl tak slodki, ze o malo go nie wyplulam. Ten Bi byl za to przepyszny i nie wiem czy sama go nie wezme jesli znow tam pojade. Nik stwierdzil, ze tapioka mu nie smakuje, choc ona wlasciwie nie ma smaku, wiec chodzilo mu raczej o teksture. Mnie za to ich lekka "gumowatosc" podpasowala. ;) Musze tez przyznac, ze to miejsce bardziej mi sie podoba, niz ostatnie, gdzie bylam z sama Bi. Tamto bylo w galerii handlowej i wystroj mialo dosc "wypasiony". Mieli jednak tylko roznorakie herbaty i za jedna - mala, zaplacilam $7. Tutaj to maly, raczej skromny lokal, ale za to maja i herbaty i napoje owocowe i smoothies. Do wyboru, do koloru. Poza tym, za trzy duze napoje wybulilam $19, wiec cena tez atrakcyjniejsza. Potem odstawilam dziewczyny do domu kolezanki i wrocilam z Kokusiem do chalupy. Nie bylo mlodszej corki sasiadow, wiec stwierdzil, ze nie bedzie mial sie z kim bawic i wolal sie nudzic u siebie. :D Pierwsze co, to siadlam do kompa zeby zakonczyc rejestracje Bi w druzynie. Drugi raz w ciagu kilku dni musialam wyskoczyc z kasy. ;) Starsza spedzila u sasiadow 2.5 godziny i wrocila dopiero o 17. Ja w tym czasie ogarnialam chaos panujacy na stole w jadalni. Juz dnia poprzedniego dzieciaki przyniosly caly stos szkolnego wyposazenia, ktore zostalo im po calym roku: olowki, markery, dlugopisy, foldery, segregatory, nie wypelnione cwiczenia, a do tego oczywiscie prace plastyczne oraz plik ocenionych testow oraz wypracowan, ktore z jakiegos powodu nadal trzymali w szafkach. Zawalili mi caly stol w jadalni, wiec musialam jak najszybciej to uporzadkowac. Czesc prac chcialam oczywiscie zatrzymac na pamiatke, czesc wyposazenia schowalam na kolejny rok, ale wiekszosc stanowila makulatura. :)


Bi otrzymala certyfikat promocji do klasy VII ;)

Jej wychowawczyni zrobila dzieciakom pamiatkowy kolaz ze zdjeciami z roznorakich zajec oraz wycieczek
 

Reszta popoludnia oraz wieczor uplynely juz spokojnie. Jakos tak dziwnie bylo pakowac tylko wlasna sniadaniowke. Za to musielismy zostawic dzieciakom liste przekasek na kolejny dzien, zeby nie zapychali sie slodyczami oraz chipsami. Oczywiscie M. jak zwykle panikuje i mimo, ze Bi potrafi zrobic jajecznice lub jajka sadzone, stwierdzil, ze nie chce zeby w ogole wlaczala kuchenke. Ech... Pozostalo wiec tylko to, co moga zjesc na zimno lub odgrzac w mikrofali. Oczywiscie Starsza az sie pali zeby samej sobie cos przyszykowac, a Nik marudzi, ze mu sie nie chce... Coz, dalam mu szybka lekcje tego, co moze sam sobie zrobic, a jesli bedzie sie lenil, moze poprosic siostre lub byc glodnym. Zreszta, nie ma co panikowac, bo sami beda i tak tylko okolo 6 godzin. Z glodu nie pomra. ;)

I tak nadeszla sroda 14 czerwca, czyli pierwszy dzien wakacji. Poniewaz nie musialam byc ogarnieta na autobus, moglam pospac troche dluzej. A raczej "moglam", bo mam niemyslacych sasiadow. O 5:30 obudzil mnie ich pies, ktory wylecial na dwor i szczekal jak glupi. No kto wypuszcza psa o tej porze?! Najwyrazniej obudzil(a) nie tylko mnie, bo pozniej przysnelam, ale zbudzilam sie z kolei przez... piski dziecka. Do sasiadow przyjechala corka z rocznym synkiem i mieli niebywale dobry pomysl, zeby wyjsc z malym na taras przed 7 rano! :O Niestety, okno mojej sypialni wychodzi idealnie na tyl ich domu, a dzieciak, jak to roczniak, pokrzykuje i piszczy dla zabawy... :/ To tyle mi wyszlo z uczczenia pierwszego dnia wakacji dluzszym spaniem. Poprzedniego wieczora powiedzialam Potworkom, ze o 20:30 maja znikac w swoich pokojach. Nie interesuje mnie ile beda siedziec, chocby do rana, jesli beda w sypialniach i zachowywac sie cicho. Oboje chetnie z tego skorzystali, choc z tego co slyszalam, polozyli sie zaraz po mnie. Szczesciarze maja okna z innych stron domu, wiec spali sobie blogo dlugo po moim wstaniu. Kiedy wrocilam na gore zeby sie wyszykowac, Nik juz siedzial na tablecie, a Bi jeszcze dosypiala. Jak wyszlam z lazienki, corka tez juz siedziala na lozku, mietoszac Oreo, ktory oczywiscie wedrowal po pokojach szukajac towarzystwa. ;) Wrzucilam jeszcze do zmywarki naczynia z wieczora, dalam kiciulowi sniadanie i wyruszylam do pracy, przypominajac tylko jeszcze dzieciakom o wakacyjnych zasadach. Zrezygnowali bowiem z jakichkolwiek polkolonii, ale to nie znaczy, ze beda siedziec caly dzien syfiac naokolo. Dostali wiec instrukcje, ze wszelkie talerzyki, miseczki czy kubki, maja sie znalezc w zmywarce. Jesli akurat sa w niej czyste naczynia, nalezy ja rozladowac. Wszelkie papierki, opakowania, patyczki, itd. wyrzucic do kosza. Pizamy maja sie znalezc na lozkach, a te zostac poscielone. Oni maja sie ubrac (to do Kokusia, ktory potrafi przelazic w pizamie caly dzien), a brudne ubrania wrzucic do brudownika (to z kolei do Bi, ktora rzuca zdjete ciuchy tam gdzie akurat stoi). Poniewaz nie mamy jak monitorowac ich czasu na elektronice kiedy nie ma nas w domu, uzgodnilismy, ze maja nieograniczony dostep, do 15:30, kiedy M. wraca z pracy. Wtedy elektronike odkladamy do zwyklej pory, czyli 19. O ile wiekszosc zasad wywolala wzruszenie ramion lub przewrot oczami, o tyle na ta ostatnia mlodziez sie oburzyla, ze jak to, ze to niesprawiedliwe, itd. No przeciez straszne. :D Zakladajac, ze obudza sie okolo 8 rano, do przyjazdu ojca beda mieli 7 godzin elektroniki. A potem przeciez po 19 znow beda mogli chwycic za tablety oraz telefon. Ale wiecie, te 3.5 godziny przerwy to jak tortura, przypalanie zywcem doslownie... :D W kazdym razie, pojechalam do roboty, choc oczywiscie ciagle zastanawialam sie jak sobie radza. Podczas mojego codziennego spaceru wokol budynku, napisalam do Bi. Odpisala, ze odgrzala zupe i zjadla swoja porcje, za to jej brat siedzi nad miska i nawet nie zaczal. Rowniez, ze ona ogarnela swoje rzeczy , a Nik nie. Kiedy wrocilam po poludniu do domu, malzonek poinformowal mnie, ze Nik chyba ma goraczke, bo poklada sie i narzeka ze mu zimno i ma zapchany nos oraz boli go gardlo. Oczywiscie M. przekazuje mi "wiesci" przelewajac zupe do mniejszego garnka. Jest w domu od pol godziny i ani nie zmierzyl synowi temperatury, ani nawet nie pofatygowal sie zeby dotknac jego czola! Kurcze, cholerna zupa wazniejsza!!! :/ A Mlodszy juz w dotyku byl wyraznie cieply. Chwycilam za termometr, ktory pokazal... 38.5 kreski! No to pieknie chlopak zaczyna wakacje! :/ Podejrzewam jednak, ze sam sie tak zalatwil. Od jakiegos tygodnia narzekal na zapchany nos i pokaslywal i w ktoryms momencie dawalam mu lekarstwo i na przeziebienie i na alergie, bo juz nie wiedzialam, co go chwycilo. Nadal mial jednak normalny poziom energii i nie wygladalo to zbyt powaznie. No ale poplywal w basenie kolegi, w ktorym woda byla nadal taka sobie, bo wiosne mamy raczej chlodna. Potem latal w mokrych kapielowkach i zjadl tort lodowy. I mamy efekty... :/ Jedyna pociecha, ze chociaz nie trzeba sie martwic o szkole. Moze sobie chorowac w domu do woli...

Pechowo, na czwartek mialam dosc intensywny plan. Planowalam pracowac z domu i przy okazji odhaczyc pare spraw. Glownym powodem bylo wydarzenie w bibliotece, na ktore juz prawie miesiac temu zarejestrowalam Potworki, a skoro juz wyjezdzalismy z chalupy, chcialam pojechac w jeszcze pare miejsc. Choroba Kokusia sprawila oczywiscie, ze wszystko stanelo pod znakiem zapytania... Stwierdzilam, ze najwyzej do biblioteki wezme sama Bi, a reszte rzeczy zalatwie innym razem. Mlodszy wstal z temperatura 37 stopni, co nie bylo dobrym znakiem na reszte dnia, ale nawet slyszec nie chcial zeby mial zostac w chalupie. Stwierdzil, ze czuje sie calkiem dobrze, mimo, ze nos mial zawalony i cieknacy, do tego mokry kaszel, bol gardla i kompletny brak apetytu... A ze takie wydarzenie moglo sie szybko nie powtorzyc, wiec troche wbrew sobie, ale zabralam oboje. Do biblioteki zawitali oficerowie z naszej lokalnej komendy policji, wraz ze swoimi psimi partnerami. Rano Potworki zbieraly sie w takim tempie, ze dojechalismy kilkanascie minut spoznieni i jednego psiaka nie widzielismy.

To jest slodki Nash
 

Zalapalismy sie jednak na uroczego labradora Nash'a, ktory jest psim opiekunem i sluzy glownie za uspokajajaca maskotke, oraz drugiego, ktorego rasy nie pamietam (choc ja kojarze), Ozzy. Ten jest juz "policjantem" z prawdziwego zdarzenia i zajmuje sie poszukiwaniem sladow, narkotykow, zaginionych osob, ale takze atakiem w razie potrzeby. O ile pierwszy obszedl sale i wszystkie dzieciaki go wyglaskaly, tak tego drugiego podziwialismy na zewnatrz i bez dotykania. Oficer pokazal jak sprawnie Ozzy znajduje przedmioty lezace gdzies na trawie oraz jak atakuje potencjalnych kryminalistow. :)

A to "ostry" Ozzy
 

Poniewaz Nik nadal utrzymywal, ze czuje sie ok, wiec stamtad przeszlismy na druga strone ulicy, gdzie musialam przedluzyc licencje posiadania naszego wlasnego psa. Kota na szczescie rejestrowac nie trzeba. ;) Poszlo sprawnie, wiec ruszylismy dalej. Kolejny przystanek - UPS i tu niestety Zonk. Chcialam oddac stroj zamowiony dla Bi z Amazonu, ale na placu z UPS'em jest bardzo slaby zasieg, a w sklepie nie ma go w ogole. Zwykle otwieralam maila z kodem do zwrotu na parkingu i trzymalam go otwartego az nie oddalam danej rzeczy. Tym razem kody mi sie nie ladowaly - ani z maila, ani bezposrednio na stronie Amazonu. :( Co bylo robic, stwierdzilam, ze najwyzej wydrukuje kod w pracy i podjade jeszcze raz. Pojechalismy wiec w kolejne miejsce. :D Tym razem na hale sportowa gdzie Potworki graly jesienia i zima w noge, a gdzie maja tez sklep. Owy sklep ma umowe z klubem pilki noznej w naszej miejscowosci i mieli probki strojow dzieci, mozna wiec bylo obejrzec i przymierzyc, zeby upewnic sie co do rozmiaru. Dla Kokusia wlasciwie wiedzialam, ze musze mu wziac zestaw o rozmiar wiekszy, ale dla Bi nie mialam pojecia czy jeszcze mlodziezowe XL, czy juz dorosla S. Podjechalismy, przymierzylismy i o ile Nik nie wymysla i potrzebuje mlodziezowe L na gore oraz dol, o tyle dla Bi mlodziezowe XL na gore jest ok, ale na dol nawet L oznajmila, ze jest za luzne i za dlugie. Wiecie, to jest panna, ktora uwielbia spodenki ledwie zaslaniajace tylek. ;) Coz, stwierdzilam, ze w domu mam M Kokusia z minionego roku, wiec moze przymierzyc i zobaczyc czy M-ka bedzie jej ok, czy woli doope wciskac w S-ke. :D Okazalo sie, ze pod hala sportowa udalo mi sie zaladowac kod potrzebny do zwrotu stroju, wiec pojechalismy jeszcze po kawe i napoje (oraz pizze, bo minelo juz sporo czasu od sniadania) i wrocilismy do UPS'u. Tym razem na szczescie oddalam stroj bez problemu i w koooncu moglismy wracac do domu. Zaskakujaco, ale wszystko zajelo nam raptem 2.5 godziny. ;) Po powrocie okazalo sie, ze Nik kompletnie nie chce jesc. Ani pizzy, ktora zwykle uwielbia, ani kurczaka, ktorego upieklam pozniej. Mimo, ze mial nadal "tylko" 37.4, dalam mu tabletki na zbicie temperatury, z nadzieja, ze kiedy spadnie, odzyska apetyt. Niestety, nadal nie chcial jesc. Zabralam sie wiec za sprzatanie. Ostatnio ogarnelam dol, teraz przyszla kolej gory. Plan mialam, zeby zagonic Potworki do odkurzenia i umycia podlog w swoich pokojach, ale Nik oczywiscie nie byl w formie, a Bi sie oburzyla, ze skoro brat nie sprzata, to dlaczego ona musi. Czyli jak zwykle sprzatala matka... :/ Malzonek, korzystajac ze bylam w domu, pojechal po pracy do Polakowa i przywiozl dzieciakom takie polskie "chinskie" zupki, wiecie, z tych co trzeba po prostu zalac wrzatkiem i poczekac pare minut. O dziwo Nik chetnie zgodzil sie na taka zupke i choc ani to zdrowe, ani pozywne, stwierdzilam, ze dobra, przynajmniej wrzuci do zoladka cos innego niz syropki na goraczke... Okazalo sie, ze jak juz zaczal jesc, to zjadl tez kupiona wczesniej pizze, mimo ze byla juz zimna i twardawa. Wieczor spedzilam jak zwykle jako matka - ogarniaczka. Zmywarka, pranie z dnia poprzedniego, itd. W warzywniku wsadzilam tez pomidory w klatki, bo trzy krzaczki zaczynaly sie juz robic naprawde spore. Jeszcze troche, a nie bylabym w stanie nalozyc klatek (wbija sie je od gory) bez polamania kilku lisci... Nik trzymal sie niezle cale popoludnie, ale na wieczor temperatura znow podskoczyla mu na 38.6. Jak na Nika to sporo... Poniewaz nadal narzekal na bol gradla, zajrzalam w nie z latarka, obawialam sie bowiem ponownie anginy. Gardlo jednak, jak na moje niewprawne oko, nie wygladalo zle; nie bylo nawet bardzo czerwone... Zapodalam mu kolejna porcje srodka na zbicie goraczki i pozostalo trzymac kciuki zeby kolejny dzien przyniosl poprawe.

Tego ranka przyszly tez raporty koncowe ze szkoly Potworkow. Jak zwykle przyczepic moge sie jedynie do oceny Bi z choru, gdzie z jednej z "umiejetnosci" otrzymala N. Przypomne, ze dzieciaki oceniane sa w skali od B (below) gdzie sa ponizej poziomu wymaganego dla danego trymestru, N (near) gdzie sa blisko wymaganego poziomu, M (meets) gdzie sa idealnie w "widelkach" dla danego poziomu do E (exceeds), czyli przekraczaja wymagany poziom. Bi juz w poprzednim trymestrze (tutaj rok szkolny dzielony jest na 3) otrzymala N z umiejetnosci okreslonej jako music literacy. Z tego co rozumiem, jest to umiejetnosc odczytywania muzyki, zapisywania jej, itd. czyli chyba znajomosc nut i znakow muzycznych. Najwyrazniej pani od chorku uwaza ze troche Starszej jeszcze brakuje. Co ciekawe, za ta sama umiejetnosc, pan od skrzypiec ocenil ja jako M. ;) Nalezy jednak zaznaczyc, ze Bi nie bardzo sie z nauczycielka choru lubila. Najlepszym dowodem jest to, ze kiedy spytalam ktorym nauczycielom chce wreczyc upominki na koniec roku, wybrala praktycznie wszystkich, z ktorymi miala lekcje, ale pani od chorku juz nie. ;) Zreszta, owa pani uczy tez gry na niektorych instrumentach i z tego co slyszalam od znajomych oraz sasiadow, wiele dzieci nie darzy jej zbytnia sympatia. ;)

Raport Bi
 

Zadnego innego N zadne z Potworkow nie zarobilo. Ani B rzecz jasna. :) Wszystko inne zaliczone na M, a dodatkowo, Bi z 9 umiejetnosci otrzymala E: dwa z czytania, 3 z pisania, 1 z nauk spolecznych, 1 z hiszpanskiego oraz 2 ze sztuki. Nik otrzymal E z 6 umiejetnosci: 2 z czytania, 1 z pisania oraz 3... ze sztuki. :D Musze tez chyba wyjasnic, ze to "czytanie" powinno sie chyba zwac litratura, bo wszystkie "umiejetnosci" dotycza pracy z tekstami oraz ksiazkami. Zas pisanie jest rozdzielone na piec umiejetnosci, np. osobno jest poprawna gramatyka, osobno pisanie wypracowan na temat, osobno podzial wypracowania na poprawne czesci, sprawne rozwijanie tematu, itd. Nie dziwie sie, ze w pisaniu Bi wiedzie prym, bo ona po prostu uwielbia pisac. Zaczela juz kilka swoich wlasnych opowiadan, choc wszystkie po jakims czasie porzuca. ;) Teraz, w wakacje, zaczela wszedzie zabierac ze soba notesik oraz dlugopis, zeby zapisywac pomysly do swoich opowiastek, kiedy tylko wpadna jej do glowy. :D

Raporcik Nika
 

A na raporcie Kokusia zauwazylam brak oceny koncowej z nauk spolecznych. Jest opis nauczycielki w tabelce pod swiadectwem, ale cala tabela z tego przedmiotu wsiakla. Poczatkowo chcialam napisac do nauczyciela, ale potem machnelam reka. W opisie jest pochwala, wiec Nik dobrze sobie poradzil, a sama ocena nie jest jakos super wazna. ;)

W piatek rano Nik wstal z normalna temperatura. Nos nadal mial zawalony i paskudnie, mokro kaszlal, ale przyznal, ze gardlo bolalo go tylko troche przy przelykaniu. Apetyt mu jednak nie wrocil i godzine "meczyl" miseczke platkow. Poniewaz jednak wyraznie czul sie lepiej, wiec postanowilam odroczyc wizyte u lekarza (modlac sie, zebysmy nie musieli szukac opieki doraznej w weekend) i pojechac do pracy. Zostawilam dzieciakom lunch juz na talerzach, gotowy do odgrzania, przypomnialam o ogarnianiu swojego balaganu i pojechalam. To byl tak roznorodny pod wzgledem wydarzen tydzien, ze mialam wrazenie, ze od weekendowych meczow, poniedzialkowej rekrutacji Bi oraz ostatniego dnia szkoly we wtorek, minely  juz ze dwa tygodnie. Tymczasem mamy dopiero trzeci dzien wakacji. :D Po pracy pojechalam na zakupy spozywcze, a potem zajechalam jeszcze do weta, bo probowalam wykupic Oreo lekarstwo na robaki przez internet, ale na ich stronie pokazywalo mi, ze nie mam zadnych recept (a ta trzymalam w reku). Tam ustalam sie (a w aucie topnialy mi kupione lody, ech...), bo jakas baba na kazde pytanie robila 15-sekundowa pauze, po czym stwierdzala, ze "nie wie". Przyjechala do weta, ale nie pamieta jakie szczepienia jej psy w tej chwili potrzebuja. Kiedy administratorka sie doszukala, kobiecie przypomnialo sie, ze chce tez lekarstwo na robaki oraz kleszcze i pchly. Na pytanie czego uzywa, oczywiscie nie pamieta. Zastanawiam sie, czy ona te psy skads pozyczyla?! I nie byla starsza pania, ale mloda babka, mlodsza ode mnie. Tylko jakas taka flegmatyczna... Kiedy w koncu doszukali sie w dokumentach czego uzywala poprzednio i upewnili sie, ze chce ten sam srodek dla obu psow, padlo pytanie czy chce recepte na 6 czy 12 miesiecy, a ona oczywiscie... pauza... I mysli i mysli, a jej dzieciak w tym czasie roznosil cala poczekalnie. W tym momencie przewrocilam oczami, poslalam kobiecie jadowite spojrzenie i przeszlam bokiem prosto do gabinetu weta. Stwierdzilam, ze w razie czego po prostu mnie wyprosza. ;) Na szczescie jednak od razu odpowiedzieli na pytanie i znalezli przyczyne. Okazalo sie, ze ktos sie walnal, bo wpisal recepte blednie na 10 miesiecy, a powinna byla byc tylko na miesiac. Ten srodek jest bowiem dla kociat wazacych do 5 funtow. Oreo mniej wiecej tyle wazy w tej chwili, zas w kolejnym miesiacu prawdopodobnie przekroczy te wage. No nic, dostalam srodek na kolejny miesiac, ale niestety przed kolejna dawka bede musiala zjawic sie z kotem u weta zeby mogli ja zwazyc. A myslalam, ze mam spokoj az skonczy rok... :/ Po powrocie do domu juz nic specjalnego nie porabialismy. Relaks pelna geba, tym bardziej, ze na dworze co chwila kropilo, wiec nawet do ogrodu nie dalo sie wyjsc. Za to Nik, ktory mialam nadzieje, ze zaczal dochodzic do siebie, wydal mi sie podejrzanie cieply, kiedy po przyjezdzie do domu kontrolnie dotknelam jego glowy. Niestety, termometr potwierdzil moje podejrzenia i pokazal rowne 38 stopni. Chorowania wiec ciag dalszy... :/

Do poczytania, chociaz teraz, kiedy zajecia sie pokonczyly, nie wiem o czym bede pisac. Spodziewajcie sie sporej ilosci postow o kwiatkach, kotkach i pieskach. :D

6 komentarzy:

  1. Wcale Ci się nie dziwię, że brak organizacji w Polskiej Szkole Cię wkurza. Nie znoszę czegoś takiego. Dobra rozumiem raz, ale kurczaki, trzeba się uczyć na błędach... I rozumiem też, że myślisz, aby ich tam już nie posyłać, skoro kosztuje to tyle nerwów, korzyści z tego nie ma, a dzieciaki potrafią się dogadać.
    Świetny ten plac zabaw. Nasi niby już tak na place nie chcą chodzić, ale jak znajdzie się coś fajnego, to proszą aby się na chwilę zatrzymać. Nie mniej, większość u nas jest do 12 lat, więc zaraz już nie będą mogli tam przebywać - przynajmniej nie legalnie.
    Gratulacje dla Bi za dostanie się do drużyny. Mam nadzieję, że trafi na lepszego trenera niż Nik.
    Eh te nasze chłopaki. Tak daleko od siebie mieszkamy, a oni podobni czasami do siebie jak bracia :D
    Gratulacje dla dzieciaków za raporty!!!
    Życzę zdrowia dla Nika i mam nadzieję, że już może się cieszyć w pełni wakacjami. My na swoje jeszcze czekamy..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nik jeszcze konczy antybiotyk, ale juz w sumie doszedl do siebie. ;)
      Poki co trenerzy Bi wydaja sie nieco fajniejsi; mozliwe ze dlatego, ze wszyscy sa ojcami dziewczynek z druzyny. Oczywiscie wszystko wyjdzie w praniu.
      U nas place zabaw tez sa do 12 lat, ale nikt tego raczej nie sprawdza. ;)
      Niestety, Polska Szkola byla najfajniejsza jak mieli zajecia na Zoom'ie w czasie pandemii. "Na zywo" to jeden wielki chaos, mnostwo oczekiwan od rodzicow, a niewiele od siebie. ;)

      Usuń
  2. Gratulacje dla Bi i oczywiście Nika. Życzę Wam zdrowia i fajnego wakacyjnego czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki! Dzieciaki to maja w tym roku wakacje zycia! Pierwszy raz siedza w domu sami, nie jezdza na zadne polkolonie i rodzice im nie stercza nad glowami! :D

      Usuń
  3. Z tego co pamietam - ta Polska Szkola wiele razy przysporzyla Ci irytacji i frustracji. Nie rozumiem tego kompletnie. Placi sie przeciez za te szkole, tam jest dobrowolne uczestnictwo. Powinni uczniow i rodzicow super sznowac, ze chca tam uczeszczac, placic, ze sie zglaszaja. A robia glupoty, niemalze przykrosci, dzialaja na zlosc. Idiotyczne to jest. Tez bym zrezygnowala!
    Brawa dla Potworkow za dobre wyniki w nauce, tu czy tam. Zdolne dzieci, grzeczne, udane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety. Korcilo mnie kiedys zeby przepisac ich do innej Polskiej Szkoly, ktora tez mamy w poblizu, ale tu dzieciaki podniosly lament, ze nie chca, bo tu przynajmniej wszystko znaja... Ja tez nie rozumiem tego podejscia, bo zachowuja sie jakby uczeszczanie do tej szkoly to byl jakis honor i laske robia, ze w ogole racza uczyc te dzieciaki...

      Usuń