Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 9 czerwca 2023

Dlaczego te weekendy sa takie meczace (tygodnie zreszta tez)? :D

W sobote 3 czerwca moglismy na szczescie troche dluzej pospac. Obydwa Potworki mialy mecze, ale w tym samym miejscu i niemal o tej samej porze: Nik o 11, a Bi o 11:30. Oznaczalo to rozgrzewke panicza o 10:30, wiec moglismy spokojnie do 8:30 dospac. Mnie niestety dala do wiwatu Oreo, ktora co jakis czas wpadala jak burza do sypialni, przelatywala galopem po lozku, po czym leciala dalej. Nie wiem skad ten kot sie jakiegos szaleju najadl z samego rana. ;) Jak zwykle nieco spoznieni, ale dojechalismy na boiska, popatrzylysmy z Bi na rozgrzewke chlopakow oraz na kilkanascie minut meczu, ale pozniej trzeba bylo przejsc na jej boisko. Panna pobiegla na swoja rozgrzewke, a ja kupilam sobie kawe, pogadalam z kilkoma znajomymi mamami, po czym stwierdzilam, ze pojde sprawdzic jak radzi sobie druzyna Kokusia. Kiedy tam doszlam, akurat zaczynali druga polowe. Niestety, okazalo sie, ze trener - idiota, ponownie w drugiej polowie nie zmienial zawodnikow, wiec zupelnie nie widzialam jak syn gra. Potem powiedzial mi, ze w pierwszej polowie gral tylko minute i ze trener dal go na pozycje napastnika, ktorej Mlodszy nie znosi. Ciesze sie, ze sezon dobiega konca, bo widze, ze z meczu na mecz, Nik coraz bardziej nienawidzi tego trenera i jeszcze troche a zrezygnowalby z grania. Podobno (choc to musze dopiero potwierdzic u rodzicow), facet wyrzucil z druzyny jednego z chlopcow. Nik twierdzi, ze na ktoryms meczu Noah cos zrobil sobie w noge, trener chcial go wystawic, a chlopak sie opieral, twierdzac, ze nie da rady biegac, na co ten powiedzial mu, ze szuka wymowek zeby nie grac i skoro tak, to zeby powiedzial rodzicom, ze juz nie jest w druzynie. :O Nie jestem pewna, czy facet moze cos takiego zrobic, ale z app'ki do komunikacji zespolu faktycznie zniknelo imie tego chlopca. W kazdym razie, obejrzalam druga polowe meczu chlopakow i co zaskakujace, wygrali. Z przeciwna druzyna juz wczesniej w tym sezonie grali towarzysko oraz na hali i dwa razy dostali po tylku, wiec spodziewalam sie ze znow tak bedzie. A tu niespodzianka, bo naszym udalo sie wygrac 2:1; co prawda karnym, ale zawsze. ;)

Na drugim planie widac asystenta trenera patrzacego w napieciu, chlopcow (w tym Kokusia) solidarnie kibicujacych kolegom, oraz przejetych rodzicow (z przeciwnej druzyny), czekajacych wlasnie na ostatniego karnego :D
 

Niestety, byl to mecz polfinalowy o puchar Stanu, co oznacza, ze teraz bedziemy grali przeciwko innej druzynie, ktora wygrala tamtego dnia. Potencjalnie moze to byc w miejscowosci oddalonej o 1.5 godziny drogi od nas... Po rozgrywce chlopcow, przeszlismy na boisko Bi. Tam Nik mial dwoch kolegow, wiec nadrabial zaleglosci towarzyskie, ja zas przygladalam sie grze dziewczyn. Tym niestety poszlo odwrotnie niz chlopakom, bo przegraly 1:2. ;)

Starsza w akcji
 

Nie bardzo sie jednak przejely, bo to pierwsza ich przegrana w tym sezonie; reszte meczow wygraly lub zremisowaly. Za to ja dostalam pechowa wiadomosc od babci dziewczynki, ktora razem z Bi stara sie o miejsce w druzynie ligowej. Podobno K. uslyszala przypadkiem podczas rekrutacji, ze nie maja miejsc w druzynie. To oznaczaloby, ze rekrutacje robia bo takie sa wymogi, ale i tak nikogo nowego nie przyjma. Niezbyt to mile, bo dziewczyny niepotrzebnie robia sobie nadzieje... :( Z drugiej strony, najlepsza kumpelka Bi (ktora w tej druzynie jest) twierdzi, ze maja dwa miejsca, wiec sama juz nie wiem. Chyba w srode zagadam z trenerami, bo jesli faktycznie nie biora nowych zawodniczek, to nie ma po co sterczec tam na boisku ponad godzine... :/

Nie byl to niestety koniec jezdzenia w sobote. Po meczu Starszej mielismy rowne dwie godziny, po czym ja oraz Bi musialysmy ponownie wyjsc z domu. Wykorzystalysmy go na przekaszenie czegos i lekkie odsapniecie, dosc szybko jednak nadeszla pora zeby sie szykowac. Jesli o panne chodzi to bylo SZYKOWANIE. Miala ona bowiem probe generalna przed wystepem konczacym rok akrobatyki. Okazuje sie, ze to studio tanca robi cale wielkie przedstawienie. Na probe generalna dziewczynki musialy przyjechac nie tylko w strojach na wystep, ale tez w pelnym makijazu. :O Taki (glupi jak dla mnie) wymog maja, ze wszystkie panny powyzej 7 lat musza miec makijaz (i to z zaznaczeniem, ze mocniejszy niz normalnie), zeby twarze nie rozmywaly sie w ostrym swietle na scenie. Nawet te najmniejsze maluszki mialy szminke oraz tusz i kreske na powiece. Reszta musiala miec jeszcze podklad, roz oraz cien na powiece. Sama taki "calkowity" makijaz juz od wielu lat robie sobie tylko od wielkiego dzwonu, ale dobrze, ze mam z nim chociaz jako takie doswiadczenie; inaczej pewnie pocilabym sie z nerwow. Studio dalo dokladne wytyczne co do rodzaju kosmetykow oraz kolorow, wiec wczesniej wszystko kupilam i... okazalo sie, ze nalozenie makijazu komus innemu jest trudniejsze niz sobie. ;) Dalysmy jednak jakos rade, a pannie tak sie spodobala szminka (w ostrym, czerwonym kolorze), ze naklada ja teraz caly czas, mimo ze show odszedl juz w zapomnienie. Uznala, ze wyglada niczym Marylin Monroe, ktora od teraz bedzie jej idolka i nie przeszkadza jej, ze ta zmarla 60 lat temu... :D W kazdym razie makijaz udalo nam sie "strzelic", koka w miare porzadnie zaczesac, Bi wcisnela sie w ten koszmarek zwany strojem i pojechalysmy.

Na miejscu przygotowane bylo miejsce do pamiatkowych zdjec
 

Wystepy odbyly sie w pieknej, prywatnej szkole w sasiedniej miejscowosci i byloby super, gdyby nie to, ze trzeba sie bylo przebic przez zakorkowane centrum. Ledwie dojechalysmy na czas, a w informacji zaznaczyli, ze trzeba byc pol godziny przed proba generalna, bo czasem udaje im sie wyrobic wczesniej (proby kazdej grupy trwaly juz od rana). Choc nie zrobia jej dla kazdej grupy wiecej niz 30 minut przed wyznaczona godzina, to jesli ktos przyjedzie pozniej, nie beda na niego czekac. Okazalo sie, ze tego dnia odbywaly sie one okolo 10 minut wczesniej. Dziewczynki (plus jeden chlopiec :D) odtanczyly swoj uklad, instruktorka dala im jakies ostateczne wytyczne oraz poprawki, po czym przecwiczyly go ponownie. Tym razem babka juz byla w miare usatysfakcjonowana, wiec moglysmy wracac do domu. Reszta popoludnia i wieczor to juz normalnie - pranie, ogarnianie, itd.

Niedziela rozpoczela sie wczesniej niz zwykle, ale na szczescie tylko troche. Pojechalismy do innego kosciola w naszym miasteczku, ktory ma msze o 9 (a nie o 9:30, jak w tym, do ktorego zwykle jezdzimy). Przez probe Bi, nie udalo sie bowiem pojechac w sobote, a na 10 Nik mial mecz. Kosciol byl akurat po drodze miedzy naszym domem a boiskiem, ale potem Mlodszy musial sie przebrac w samochodzie, wiec kompletnie ominela go rozgrzewka. Nie zeby bardzo narzekal. ;) Jak pod koniec poprzedniego tygodnia mielismy upaly, tak akurat na weekend pogoda sie popsula. Nie padalo na szczescie, ale bylo pochmurno i ledwie 16-18 stopni, a do tego porywisty wiatr, ktory sprawial, ze odczuwalna temperatura byla jeszcze nizsza. Ja, M. oraz Bi rozgrzalismy sie nieco spacarem wokol boiska, ale obawialam sie o Kokusia, ktory jak zwykle przesiedzial wiekszosc meczu. Na szczescie potem powiedzial, ze bylo mu cieplo. Niestety, trener kontynuuje swoje idiotyczne zachowanie. Nika wystawil w pierwszej polowie na... 2 minuty. Specjalnie spojrzalam na telefon. :O

Mlodszy pedzi z rozwianym wlosem :D
 

W drugiej polowie ponownie nie zmienil nikogo. Bylo to szczegolnie przykre patrzac na przeciwna druzyne, ktora miala 6 rezerwowych i regularnie co 10 minut ich trener wymienial szostke zawodnikow. Nasz w pierwszej polowie zmienil pojedynczych chlopcow moze 4 razy. To wszystko. Nie dziwota, ze w drugiej polowie jego ulubiona grupa grajacych juz wyraznie ledwie dyszala. Mieli za soba ciezki mecz z soboty, gdzie w drugiej polowie rowniez grali bez ustanku, a zaraz nastepnego dnia trener znow zaserwowal im wycisk. I mimo ze starali sie jak mogli, to mieli przed soba grupe wypoczetych zawodnikow, ktorzy po prostu mieli sile biegac. Przyznaje, ze wynik i tak byl niezly, bo przegralismy, ale 2:3. Poniewaz jechalismy prosto z kosciola, tym razem byl z nami M., ktory caly mecz pomstowal i klal na trenera, powtarzajac, ze zaraz pojdzie i mu wygarnie. Na szczescie nie poszedl, bo powiedzialam mu zeby poczekal z tym "wygarnianiem" az Kokusia przyjma na nastepny rok do druzyny. Obawiam sie bowiem ze ten czlowiek, mimo ze odchodzi, moze miec nadal wplyw na to kto zostaje w druzynie, a kogo potencjalnie wyrzuca. :/

Niestety, malzonek mial juz spaczony humor po tym meczu, a potem w rozmowie wyszlo, ze na przedstawienie Bi z akrobatyki musialam kupic bilety. Tak, mi tez wydaje sie to idiotyczne, bo uwazam, ze kazda rodzina powinna dostawac 2-3 darmowe wejscia i placic tylko za dalszych krewnych. No ale wszedzie sie placi, bo slyszalam juz o tym od innych znajomych mam, ktore maja tanczace corki. I choc cena nawet mnie wydaje sie wygorowana ($28 od osoby za takie zwykle miejsce, dosc daleko od sceny), to wiem, ze nawet dla takiej hetery jak Bi, wazne jest zeby ktos przyszedl i dopingowal. Malzonek jest jednak ksiazkowym skapiradlem, albo inaczej, skapi na to, co jemu wydaje sie niezbyt wazne. Gadalam z nim zeby zapisac Bi do prywatnego klubu skoro tak bardzo chce grac w pilke wyczynowo, a do tej ligowej druzyny z miasta nie moze sie dostac. Mowy nie ma. Podobnie, w pobliskiej stadninie maja polkolonie konne, gdzie dzieciaki ucza sie obchodzic z tymi zwierzetami. Konie to rowniez wielkie marzenie Starszej, wiec zaproponowalam, ze skoro w tym roku nie zapisujemy dzieciakow na cale wakacje polkolonii, to moze wybulic te $500. Tak, cena lekko zwala z nog, szczegolnie, ze jest za raptem 3 godziny dziennie, ale wiem ze Starsza oszalalaby ze szczescia. No ale gdzie tam, zapomnij... :( Ale juz wydac kilkaset $$$ na tablety dla dzieciakow, albo teraz prawie $900 na rower Kokusia, to ok, bo to jemu wydaje sie fajne i potrzebne. :( Ale wracajac do tematu. Malzonek byl wkurzony na trenera - debila, a juz wczesniej mowil, ze nie ma ochoty jechac ogladac jakichs tancow, wiec jak sie dowiedzial, ze musialam placic za bilety i to taka kwote, kompletnie sie wsciekl i stwierdzil, ze musieliby jemu zaplacic zeby sie tam pojawil i nigdzie nie jedzie. W ten sposob zmarnowal wydane juz pieniadze, ale jakos to juz do niego nie przemawia. :/ Najgorsze, ze slucha tego Bi, ktorej na pewno jest przykro (choc nie pokazuje tego po sobie) i kiedys mu to wygarnie, kiedy on bedzie potrzebowal jej uwagi i akceptacji. I bardzo dobrze. :( W parszywych humorach wrocilismy wiec do domu, gdzie wkrotce zjawil sie moj tata. Probowalam namowic seniora na wystep wnuczki, ale wymyslil ze 4x dziennie bierze jakies lekarstwa i akurat w godzinie wystepow wypada mu dawka. Bo wiecie, nie da sie tego lyknac godzine wczesniej... Kolejny zainteresowany. :/ Dobrze ze chociaz Nik stwierdzil ze pojedzie popatrzec.

Mlodszy tez chcial sie poczuc jak "gwiazda" ;)
 

Po poludniu, mnie oraz Bi czekala wiec ponownie sesja makijazu oraz czesania, bo i koka trzeba bylo zrobic nieco porzadniej niz zwykle i solidnie popsikac lakierem, zeby utrzymal sie cale przedstawienie; nie tylko sam wystep, ale tez czekanie przed i po. Calosc zaczynala sie o 16, ale wystepujace dziewczynki mialy sie zjawic o 15:25. Z dnia poprzedniego pamietalam, ze szkola parking ma raczej niewielki, wiec wyjechalismy sporo przed czasem i potem czekalismy 10 minut przed bocznym wejsciem dla "artystek". Bi byla baaardzo zdenerwowana, psioczyla na makijaz (oprocz szminki ;P), martwila sie ze nie bedzie wiedziala gdzie isc i powtarzala, ze nie chce wystepowac i za rok, jesli nadal bedzie uprawiac akrobatyke, na zaden wystep nie pojdzie. ;) Na szczescie pod drzwiami byla juz gromadka dziewczynek, wiec chociaz odpadl jej stres zwiazany ze znalezieniem wejscia. Kiedy panny poszly szykowac sie do wystepu, my z Kokusiem podazylismy do wejscia dla widzow. Tu znow mielismy czekanie az zaczna wpuszczac na widownie, ale w koncu weszlismy, znalezlismy nasze miejsca i... znow czekalismy na rozpoczecie przedstawienia. ;) Na szczescie Mlodszy, zaopatrzony w Nintendo oraz telefon siostry (nie wolno im bylo miec ze soba elektroniki), nie nudzil sie i nie wymyslal. W koncu jednak sie zaczelo i musze przyznac, ze calosc zrobiona byla z niezla pompa. Wystepy trwaly w sumie prawie 1.5 godziny i przewinelo sie kilkadziesiat wiekszych i mniejszych grupek, tanczacych tap, jazz, hip-hop, balet, taniec nowoczesny, akrobatyke i nie wiem co jeszcze. Od maluszkow 3-4-letnich, po kilkunastolatki. Wiadomo, ze jedne tance byly fajniejsze, inne podobaly sie mniej, bo nie podpasowal mi uklad, muzyka czy tez stroje. Ale widac bylo, ze dziewczynki byly dobrze przygotowane i choc zdarzyly sie i potkniecia i upadki, ale nikt nie plakal i nie uciekl ze sceny, a widzowie dla kazdej grupy gromko klaskali. Tyle, ze jak dla mnie calosc byla za dluga. Tego dnia byly 3 takie przedstawienia, gdzie najmlodsze dzieci tanczyly raz dziennie, nieco starsze dwa, a najstarsze grupy we wszystkich trzech! :O Gdyby kazda grupa wystepowala raz, mozna by bylo solidnie skrocic wszystkie "imprezy". Bi byla w grupie z dwoma przedstawieniami i jak dla mnie to bez sensu, bo ile razy mozna ogladac to samo? Poza tym, miala wystepowac o 9 rano (z przyjazdem o 8:25), a potem o 16, wiec musialaby albo caly dzien chodzic w tym makijazu, albo zmyc go i nalozyc ponownie. Koka na pewno trzeba by bylo poprawiac. Ostatecznie na probie generalnej wspomnialam instruktorce, ze nie bedzie jej na porannym wystepie. Na wystepie, grupa Bi byla bodajze osma od konca, wiec dlugo sie na nia naczekalismy.


 

Ujecia sa z proby w sobote, bo na wystepie mialam duzo gorszy widok. Oczywiscie zdjecia sa takie "suche" i nie oddaja prawdziwego wrazenia, bo przeciez dzieciaki caly uklad mialy dobrany do muzyki...

Ogolnie poszlo im swietnie, choc lekka trema wziela gore i pojawily sie drobne bledy. Bi na poczatku stanela na rekach i przerzucila nogi do tylu (tworzac mostek), ale zamiast potem wstac, to sila rozpedu pociagnelo ja do przodu i o malo nie upadla. ;) Inna dziewczynka rowniez sie potknela. A pod koniec, grupa staje na glowach i kilkoro dzieci podnosi nogi i rozszerza je niemal w szpagat (czesc jeszcze nie potrafi). Z cwiczen na sali oraz proby generalnej wiem, ktore dzieciaki to umieja, a tu dwojce zupelnie nie wyszlo. ;) Podejrzewam, ze gdybym znala uklady innych grup, znalazlabym wiecej takich drobiazgow. ;) Z calego wielkiego przedstawienia, tak naprawde najfajniejszy moment (oprocz wystepu Starszej oczywiscie ;P) byl na sam koniec. Bi uczeszczala na akro w tym studiu pierwszy raz, wiec nie wiedzialam czego sie spodziewac. Po ostatnim tancu opadla kurtyna i spodziewalam sie, ze zaraz podziekuja przez megafon i zapala swiatla. Tymczasem po chwili rozlegla sie muzyka ("Time of my life" z "Dirty dancing" :D), a ludzie zaczeli wyciagac telefony. Patrzylam zdziwiona, a tu kurtyna poszla ponownie w gore i kazda grupka zaczela po kolei wychodzic, trzymajac sie za rece i oddajac uklon dla publicznosci, po czym odchodzac do tylu klaszczac dla nastepnych.

Nie mam zdjecia uklonu grupki Bi, bo akurat stanely dokladnie pod lampa i kompletnie je przeswietlilo. Tutaj juz stoi i klaszcze. Ta gromada to mniej niz polowa wszystkich tancerek
 

W koncu wyszly wszystkie dzieciaki, po czym na scene wkroczyla para wlascicieli studia, ktorzy wreczali nagrody dziewczynom za 3, 5 oraz 10 lat z nimi i dziekowali po kolei instruktorom tanca oraz innym pracownikom. Bardzo fajnie to wyszlo, tyle, ze przedluzyli i tak juz dlugi show i jak spodziewalam sie wyjsc z tamtad okolo 17:20, tak wyszlismy niemal o 18. Dodatkowo, po wszystkim zirytowal mnie Nik, ktory juz od polowy wystepow jeczal, ze musi do lazienki. Problem w tym, ze nie wiedzielismy gdzie sie znajduja toalety, a nie chcialam zeby ominal nas wystep Bi. Po wszystkim wiec wyszlismy, toalete dosc szybko zlokalizowalismy, Mlodszy poszedl i... przepadl (wiadomo, duzo ludzi mialo ta sama potrzebe). Tymczasem ja nerwowo rozgladalam sie i za nim i za Bi, z ktora umowilam sie, ze ma czekac albo przy glownym wejsciu, albo (jesli z jakiegos powodu im nie pozwola tam wyjsc), to przy bocznym, ktorym wczesniej weszla. Tymczasem "gwiazdy" zaczely wychodzic z bocznego korytarza obok lazienek. Widownia miesci ponad 500 osob, a niemal wszystkie miejsca byly zajete, wiec teraz wszedzie byly tlumy. Kiedy panicz laskawie wylonil sie w koncu z toalety, zaczelismy szukac Bi, schodzac korytarzem w dol, w strone sceny, zagladajac we wszystkie miejsca gdzie widzielismy dzieczynki w strojach... W koncu wrocilismy przed glowne wejscie i stwierdzilam, ze chyba musimy przejsc do tego bocznego. Na szczescie w tym momencie dojrzalam Bi stojaca przy drzwiach i rowniez nerwowo sie rozgladajaca. ;) Po wszystkim, jedyny raz pomyslalam, ze moze dobrze, ze M. z nami nie pojechal. Malzonek ogolnie jest wrazliwy na halasy, czesto boli go glowa, itd. A cale przedstawienie bylo tak glosne, ze wibracje czulam nie tylko w glowie, ale i w calym korpusie. Kiedy w koncu z tamtad wyszlam, bolal mnie i brzuch i glowa. Malo kiedy dopada mnie bol glowy, a tymczasem teraz rabalo mnie tak, ze az zbieralo na wymioty. Nie wiem jak ja kiedys na dyskoteki chodzilam. :D Nic nie pomagalo, dopiero po cieplym prysznicu bol troche zelzal. Gdybym przekonala M. zeby pojechal z nami, dopiero bym sie potem nasluchala zali i zrzedzenia, ze malzonka lepetyna rypie. ;) Tak czy siak, do chalupy wrocilam wymordowana i obolala, ale na szczescie bylo juz na tyle pozno, ze czas bylo brac towarzystwo pod prysznic oraz szykowac sie na ostatni pelny (no, nie do konca, ale o tym za moment) tydzien szkoly. Tak, tak, dla Potworkow to juz ostatnia prosta. :)

Poniedzialek byl typowym dniem. Rano Potworki na autobus, a ja zajac sie zwierzyncem, poskladac pranie, wstawic kolejne, itd. Ponownie weekend mialam tak szalony, ze nie zdazylam ogarnac wszystkich ladunkow... Potem pojechalam do roboty, gdzie na szczescie nie dzialo sie nic specjalnego. Po pracy wrocilam do domu i nastapila pierwsza zmiana od kilku tygodni, mianowicie Bi skonczyla juz akrobatyke na ten rok szkolny. W wakacje bedzie chodzic kilka razy na lekcje tanca, zeby sprobowac innych stylow i zobaczyc czy chce dalej zapisac sie na akro, sprobowac czegos innego, lub wrocic ponownie na gimnastyke. Jednak to zaczyna sie dopiero gdzies w lipcu, wiec poki co ma luz. Nik jednak mial nadal trening pilki, wiec pojechalismy razem zeby przejsc sie po lesie. Spacer okazal sie dluzszy niz zwykle, bo Bi zaladowala na telefon fajna app'ke, ktora rozpoznaje rosliny. Zatrzymywalysmy sie wiec przy niemal kazdym chwascie oraz krzaku zeby sprawdzic co to. :D

Chlopaki ida (lub biegna) po wode. Widzicie tych "wielkoludow"? Ten trener wiecznie zapraszal na treningi grupe takich dwudziesto kilkulatkow, niewiadomo po co...
 

Kiedy wrocilismy na boisko, okazalo sie, ze w towarzyskiej rozgrywce na treningu, Nik strzelil gola, a nas to ominelo. ;) Po powrocie poszlam podlac warzywa oraz kwiatki, wiec dzieciaki skorzystaly i Mlodszy wzial nowy rower, a Bi wyprowadzila do ogrodu kota. :)

A kot szybciutko wlazl w najwieksze skupisko chwastow ;P
 

Wtorek, dla odmiany, byl mocno nietypowy. :) Zrobilismy dzieciakom dzien wolny od szkoly (czym oczywiscie oboje byli zachwyceni), bowiem jechalismy znow do polskiej ambasady w Nowym Jorku. Kilka miesiecy temu moi tesciowie zarejstrowali dzieciaki w urzedzie stanu cywilnego w Zakopanem (jako dzieci obywateli, urodzone za granica) i dostali urzedowe tlumaczenie aktow urodzenia. Z tymi dokumentami chcielismy wyrobic Potworkom polskie obywatelstwa, a w przyszlosci paszporty. Poniewaz dodzwonienie sie do konsulatu graniczy z cudem, po ilus tam probach stwierdzilismy, ze po prostu umowimy internetowo wizyte i pojedziemy. Czekalismy tylko na wiosne, bo nie chcielismy pchac sie zima, kiedy warunki na drogach moga pokrzyzowac plany. Malzonek spojrzal na ich strone gdzies w kwietniu i z zaskoczeniem stwierdzil, ze umawiaja juz na czerwiec. ;) I wlasnie na wtorek wypadla nam wizyta. Co prawda moj tata pytal dlaczego nie moglismy wyslac podania poczta, ze po co pchac sie w 3-godzinna podroz, itd., ale zupelnie nie zna realiow zalatwienia czegokolwiek w konsulacie. ;) Nie mozna sie tam dodzwonic, a wiec zadac jakichkolwiek pytan. Wyslalam im maila, to odpowiedzieli, ze wszystkie informacje sa na stronie internetowej. A przy wypelnianiu wnioskow (ja wypelnialam dla Bi, a M. dla Kokusia) juz mielismy kilka niejasnosci, ktore skwitowalismy: "zapytamy na miejscu". Nie zaryzykowalabym wyslania dokumentow zle wypelnionych, ktore moglyby wyladowac w koszu lub sprawa ciagnelaby sie w nieskonczonosc, bo cos zle wpisalismy... Nasza decyzja zeby jechac osobiscie okazala sie zreszta niespodziewanie sluszna, ale o tym za momencik. Tym razem wizyte mielismy o 13, wiec na szczescie moglismy wstac o normalnej porze, albo i troche pozniej niz zwykle, a nie zrywac sie bladym switem jak ostatnio. ;) Zjedlismy sniadanie, zapakowalismy prowiant (ktorego potem praktycznie nie ruszylismy), ogarnelismy zwierzaki i ruszylismy w droge. W te strone poszlo w miare sprawnie i w korek wpakowalismy sie tylko raz, jeszcze w naszym Stanie i to na totalnym zadupiu, bo akurat musieli wycinac drzewa rosnace wzdluz autostrady... W Nowym Jorku oczywiscie tez byly zatory, ale zaskakujaco nie takie straszne jak sie obawialismy. Pamietajac ile nas skasowali za parking ostatnim razem, M. przezornie zarezerwowal inny (niestety 3 przecznice od konsulatu), a tam zonk, bo mojego SUV'a potraktowali jako nadwyzkowy gabarytowo samochod i doliczyli sobie $15, wiec zaplacilismy prawie tyle samo, co w listopadzie. :D Kiedy rano wyjezdzalismy z naszej prowincji, bylo pochmurno, mgliscie i chlodno, a telefon pokazywal, ze w Nowym Jorku akurat padal deszcz. :O Wzielismy wiec bluzy, a ja zastanawialam sie czy dobrze sie ubralismy, bo wszyscy mieli krotkie spodenki, a ja sukienke. Po drodze jednak sie rozpogodzilo i na miejscu mielismy odwrotny problem: bylo niemozliwie goraco! Nowy Jork latem to duszny, smierdzacy koszmarek, jesli chcecie wiedziec. ;)

Partyjka szachow z panem Janem Karskim ;)
 

Dotarlismy do konsulatu, odczekalismy swoje, zawolala nas pani, po czym spojrzala na te urzedowo wydane odpisy aktow urodzenia z Polski i stwierdzila, ze nic innego nie potrzebujemy, oni nadadza dzieciakom numery PESEL i od razu mozemy zlozyc podania o paszporty. :O Wyglada na to, ze rejestracja dzieciakow w Polsce (nawet jesli urodzily sie poza Krajem) jest rownowazna z automatycznym nadaniem im obywatelstwa. :) Chwile musielismy poczekac na konsula, ktory zabral odpisy aktow urodzenia, wrocil z PESEL'ami, po czym od razu zawolali nas do okienka gdzie sklada sie podanie o paszport. Tutaj kupe podpisow, zgode jednego rodzica, drugiego i niespodziewanie Bi, ktora skonczyla 12 lat, musiala miec pobrane odciski palcow i sama podpisac swoj paszport. Nik z jakiegos powodu tez strasznie chcial zlozyc podpis i poplakal sie kiedy pani urzedniczka powiedziala mu, ze jest jeszcze za maly. :D Wypisalismy tez podania o przyslanie paszportow dzieciakow poczta, bo nie mamy ochoty jechac po nie osobiscie. ;) Miejmy wiec nadzieje, ze wizyty w konsulacie mamy z glowy az do czasu przedluzenia dokumentow. Pozniej bylismy juz wolni. Dojechalismy prawie o godzine wczesniej od wyznaczonej wizyty, wiec mimo, ze chwile nam to zajelo, bylo dopiero po 13. Ja optowalam za powrotem do domu, w nadziei ze unikniemy stania w korkach. Zostalam jednak przeglosowana, bo dzieciaki chcialy sie powloczyc po wielkim miescie, a M. dostal od kolegi nazwe pizzerni, do ktorej tamten podobno jezdzi przy kazdej wizycie w NY. Malzonek dodatkowo strasznie chcial zajsc do sklepu/restauracji, w ktorym kupilismy jedzenie przy poprzedniej wizycie, bo przez te miesiace caly czas wspominal jaka dobra byla ta pita, ktora sobie wowczas kupil. Pechowo jednak, zadne z nas nie zapisalo sobie jej nazwy. ;) Pamietalismy tylko, ze byla dosc blisko konsulatu, ale ze wowczas trafilismy na nia przypadkiem, to teraz tez nie pamietalismy za cholere przy ktorej to bylo ulicy. Przez jakis czas krazylismy w kolko, przy czym dwa razy przechodzilismy pod Empire State Building.

Tu widziany (na dalszym planie) z samochodu
 

Namawialam rodzine zeby wjechac na taras widokowy, ale niestety Nik zaczal panikowac, bo ma lek wysokosci, a ani Bi ani M. nie wykazali wiekszej checi. Nie to nie; ja juz bylam i widzialam, a oni nie wiedza co traca. ;) Jak wspomnialam wyzej, bylo goraco, dzieciaki po chwili zaczely jeczec ze sa glodne (a to oni najbardziej chcieli sie szwendac!), wiec stwierdzilismy, ze poszukamy tej pizzerni poleconej przez kolege M. Coz, najpierw okazalo sie, ze gosciu podal niedokladna nazwe, wiec mielismy problem zeby ja zlokalizowac, a potem telefon malzonka uparcie przestawial sie na jazde samochodem. Naokolo ulice jednokierunkowe, wiec pokazywal trase zygzakiem, a kiedy szlismy prosto, zeby omijac niepotrzebne skrety, wprowadzal sobie korekte i w rezultacie chodzilismy w kolko. Jakims cudem pizzernie w koncu namierzylismy, choc caly czas sie zastanawiam czy trafilismy w dobre miejsce, bo wygladala nieco... obskurnie. :D Pizza jednak byla smaczna, a to najwazniejsze. ;) Nieco pokrzepieni, ruszylismy z powrotem i tu telefon M. naprawde sie popisal, bo jakims cudem wyladowalismy na Times Square, a zupelnie sie tam nie wybieralismy. :D

Mlody "Lewandowski" wpasowal sie strojem pilkarskim pod reklame, a Bi nadal w swojej ulubionej (od kilku dni) szmince :D
 

Teraz juz, idac, dokladnie sprawdzalismy mape, szczegolnie, ze na horyzoncie pojawily sie ciemne chmury. Deszcz niestety zdolal nas zlapac, choc na szczescie trwal tylko kilka minut, zas Nowy Jork to miasto wiecznych remontow i chodniki usiane sa rusztowaniami, wiec nie bylo problemu zeby gdzies sie schowac. Po tych wedrowkach w kolko w upale, dzieciaki byly juz marudno - jeczace, a ja stwierdzam, ze piekne, biale Nike Air, nie nadaja sie kompletnie na dluzsze spacery. Obtarlam sobie oba male palce u nog. :D W koncu jednak udalo nam sie odnalezc parking, na ktorym zostawilismy samochod i z ulga wyruszylismy w droge powrotna. Ta niestety byla wrecz koszmarna, bo snulismy sie w korku praktycznie od wyjazdu z parkingu. Liczylismy, ze kiedy wydostaniemy sie z Nowego Jorku, to sie poluzuje, ale godziny szczytu robia swoje i nawet po przekroczeniu granicy z naszym Stanem, nadal snulismy sie noga za noga... Wyjechalismy okolo 15:40, a dojechalismy po 19... Czlowiek zdretwialy i "polamany" po tylu godzinach w aucie, a tu jeszcze trzeba popakowac sie na dzien w szkole i pracy... No, ale chwilowo wszystkie urzedowe sprawy w NY odhaczone...

W srode pobudka byla oczywiscie dosc brutalna. Dzieciaki pojechaly do szkoly, cieszac sie, ze zostalo im tylko 5 dni lekcji. ;) Maya juz czekala ze swoja pileczka, wiec trzeba bylo wymordowac troche psiura. Potem sniadanie Oreo, wstawic pranie, wrzucic naczynia do zmywarki i jechac do pracy. Tam nadal spokojnie na szczescie. Wczesnym popoludniem jak zwykle poszlam zrobic koleczka wokol budynku, ale nie byl to przyjemny spacer. W wiadomosciach od rana mielismy ostrzezenia przed zla jakoscia powietrza, ale jeszcze rano nie zauwazylam niczego specjalnego. Kiedy jednak wyszlam na moj zwyczajowy spacer, okazalo sie, ze doszla do nas chmura dymu z pozarow w Nowej Szkocji (to w Kanadzie, dla nieswiadomych :D) i bylo naprawde paskudnie. Jakby mgla, ale autentycznie smierdzaca dymem. Zrobilam moje dwa kolka, ale na wiecej nawet nie mialam ochoty. Nie bylam zaskoczona, kiedy wkrotce po powrocie do biura, zaczelam otrzymywac zewszad wiadomosci, ze wszystkie popoludniowe zajecia na "swiezym" powietrzu w naszej miejscowosci sa odwolane. Tego dnia oba Potworki mialy miec rekrutacje do ligowych druzyn pilkarskich i obie zostaly przeniesione. Z jednej strony zyskalismy wolne popoludnie, ale z drugiej chcialby czlowiek juz odhaczyc ten nabor, a tu... pupa. U Bi juz drugi raz sa przekladane... Teraz wstepnie na nastepna srode, ale po pierwsze, do srody znow moze cos "wyskoczyc", a po drugie, w przyszlym tygodniu mial byc juz koniec pilki i jezdzenia na boiska, a tu znowu! :D U Kokusia przynajmniej przeniesli na nastepny dzien i pozostalo miec nadzieje, ze w ciagu 24 godzin zmieni sie kierunek wiatru czy cus i powietrze bedzie lepsze... Niespodziewanie wiec zyskalismy wolny wieczor i pomimo ostrzezen, sporo czasu spedzilismy na zewnatrz. Tak to jest jak zwykle czlowiek wiecznie gdzies pedzi. Kiedy nagle dostaje wolne popoludnie, rzuca sie na odkladane czynnosci, nie patrzac na nic. ;) Malzonek stwierdzil, ze odkurzy sobie w srodku auto, wiec dzieciaki polecialy pojezdzic na rowerach. Ja zas w koncu wzielam doniczki, podkradlam troche ziemi z warzywnika i posialam groch. Donice postawilam przy oknie w piwnicy i mam nadzieje, ze bede pamietac o ich podlewaniu. :D No i trzymam kciuki za szybkie kielkowanie, bo chce jak najpredzej posadzic je juz w warzywniku. Przelozylam tez do suszarki pranie, ktore wstawilam rano, a pozniej mialam czas je od razu po wysuszeniu poskladac. To ostatnio cud jakis! :D Podsumowujac, mozna sie bylo poczuc prawie jakby byly juz wakacje. ;)

Zdjecia grochu oczywiscie nie mam, ale za to podparlam moja piwonie, bo kwiaty zwisaly jej az po ziemie. Nie wyglada to pieknie, ale spelnia zadanie ;)

W czwartek jak zwykle zawiozlam dzieciaki do szkoly. Ostatni raz w tym roku szkolnym. :) Akurat i tak kazalam im wziac skrzypce, ktore wypozyczalnia niby miala odebrac w piatek. W zeszlym roku ktoregos instrumentu nie odebrali (nie pamietam czy Bi czy Kokusia, ktory wowczas byl w innej szkole), wiec wolalam zeby zaniesli je dzien wczesniej. Kazalam tez dopytac nauczyciela orkiestry, gdzie maja zostawic instrumenty zeby zostaly zabrane... Potem pojechalam do roboty i jakims cudem nie wpierdzielilam sie w zadne korki. Jedyne co, to utknelam na chwile za... traktorem. :O Nasze miasteczko to nie jest straszne zadupie, ale naokolo mamy pola i farmy, to prawda. Akurat jednak w okolicach mojej pracy nic takiego nie ma, wiec nie wiem skad sie tam znalazl... W koncu jednak pojechal w jedna strone, ja w druga i moglam juz na spokojnie dojechac ta ostatnia minute do pracy. ;) Niestety, chmura dymu nadal nad nami siedziala, a z nia ostrzezenia przed zla jakoscia powietrza. Rekrutacja do druzyny ligowej Kokusia, przeniesiona na ten wieczor, ponownie wiec stanela pod znakiem zapytania. U Bi jednak przeniesli na poniedzialek, nie srode. Czy ja juz nie pisalam ze w tym sezonie pilkarskim nic nie idzie zgodnie z planem? Nawet rekrutacje na kolejny sezon. :D Aha, zapomnialam! Przy okazji wszystkich tych maili o zmianach grafiku, napisalam do managerki druzyny ligowej dziewczyn, z pytaniem czy faktycznie nie maja miejsc, jak to uslyszala kolezanka Starszej. Babka odpisala na szczescie, ze miejsca sa (ale nie zaznaczyla ile :D), bo od jesieni beda graly juz 11x11, a nie 9x9 jak to jest obecnie, wiec potrzebuja dodatkowych dziewczyn. Po poludniu okazalo sie, ze ilosc czasteczek w powietrzu opornie, ale konsekwentnie opada w dol. Nie odwolano wiec zadnych zajec i po pracy popedzilam do domu, bo mielismy tylko czas zeby szybko zjesc obiad i lecielismy na rekrutacje Kokusia. Mlodszy biegal, a my przeszlismy sie po raz ostatni tego sezonu przy rzece. Musze przyznac, ze las robi swoje i jak powietrze przy mojej pracy oraz domu jeszcze lekko smrodzilo, wsrod drzew bylo ono cudownie czyste i aromatyczne. Po spacerze podeszlismy podpatrzec jak radzi sobie Mlodszy i... sie zalamalismy. Malzonek ogolnie ma tendencje do nadmiernej krytyki, ale nawet ja widzialam, ze Kokusiowi sie nie chce i gra od niechcenia, ruszal za pilka zeby za sekunde sobie odpuscic i pozwolic przeciwnikom leciec do bramki...

Nik w zoltej kamizelce; tu jeszcze chce mu sie pedzic ;)
 

Gadalam wczesniej z managerka, glownie zeby podpytac co sie stalo z chlopcem, ktorego wyrzucono z druzyny (podobno mial jakies akcje i odzywki w czasie treningow i na meczach, choc ja nic nie zauwazylam, a i Nik nie kojarzy), ale spytalam tez ilu w koncu mamy chetnych graczy. Okazalo sie, ze zapisalo sie jakichs dwoch dodatkowych, ale nie zjawili sie na rekrutacji. Nie moge sie wiec doliczyc jak to jest z miejscami, ale wiem, ze nowy trener podobno nie chce miec 16 zawodnikow, tylko 14. Po grze Kokusia tego dnia, szczerze, to sama nie bede zaskoczona jesli mu podziekuja... :/

I doczolgalismy sie do piatku... Ten poranek juz normalnie: Potworki na autobus, Maya poganiac za pileczka, Oreo sniadanie, potem jakies lekkie ogarniecie burdelu i do pracy, robiac koleczko, zeby oddac ksiazki do biblioteki. Pogoda szaleje. Mamy czerwiec, ale w dzien chlodnawo a w nocy w ogole zimno i juz dwa razy nad ranem obudzil mnie piec, bo wlaczylo sie ogrzewanie. :O W ogole ostatnio kiepsko sypiam; chyba dogania mnie stres zwiazany z ostatnim zabieganiem. Kiciul nie pomaga, bo np. tej nocy uparcie ukladala mi sie miedzy nogami i co probowalam sie przewrocic na drugi bok, "cos" trzymalo mi koldre. ;) A, no i mamuska przyslala mi sms'y o... 5 nad ranem! Chociaz z tego co napisala, to wyslala je poprzedniego wieczora i nie wiem dlaczego doszly w srodku nocy... W kazdym razie, naprawde mam wrazenie, ze jade juz na oparach i chyba bardziej czekam na wakacje niz dzieciaki. ;) Na szczescie w piatek nie mielismy zadnych zajec, normalnych czy przelozonych. W pracy mielismy zawrotna ilosc osob w liczbie trzech, wiec wyszlam troche wczesniej, zeby odfajkowac zakupy spozywcze i zaczac weekend o rozsadnej porze. Po zakupach podjechalam jeszcze oddac trabke Kokusia, z racji ze wypozyczalnia instrumentow znajduje sie przy tej samej ulicy. Mam nadzieje, ze z wypozyczalni skrzypiec zjawili sie w szkole jak powinni i pozabierali co trzeba... Popoludnie minelo juz dosc spokojnie; wlasciwie to rozpakowalam zakupy, zjadlam obiad, potem ogarnelam naczynia oraz jakies tam inne pierdoly i nagle zrobila sie godzina 19. ;) W srodku dnia przypomnialo mi sie nagle, ze zakonczenie roku w Polskiej Szkole nazajutrz, a ja nie mam spakowanych upominkow. Po skonczeniu czytania Nikowi, polecialam wiec do piwnicy zapakowac wszystko i wsadzic do auta, zeby przypadkiem nie zapomniec... Dodatkowo, wieczorem przyszedl mail, ze Nik zostal "zaproszony" (a jednak! :D) na kolejny rok druzyny pilkarskiej. Problem w tym, ze pozycje trzeba zaakceptowac w ciagu 24 godzin. Poniewaz wiedzialam, ze kolejny dzien bedzie znow zalatany, a nie chcialam zeby mi to gdzies umknelo, wiec siadlam do tego jak tylko wieczorem odpalilam kompa. Oczywiscie, wraz z akceptacja, zaczynamy otwierac skarbonke. :D Najpierw byla ogolna rejestracja dzieciakow na kolejny sezon pilki - $200 od lepka. Teraz trzeba doplacic $130 za lige, choc to juz oplata roczna. Z doswiadczenia wiem, ze we wrzesniu dojdzie koszt stroju; jesli dobrze pamietam, to kolejna ponad $100. Niby Nikowy by mu jeszcze raczej pasowal (chyba ze przez wakacje wystrzeli w gore), ale od innych rodzicow wiem, ze klub te stroje co roku delikatnie zmienia, pewnie wlasnie zeby wymusic kupno. :D Teraz pytanie, czy Bi sie tym razem dostanie. Jesli tak, to wszystko pojdzie razy dwa...

Do przeczytania!

6 komentarzy:

  1. Dobrze, że załatwiliście wszystko szybko w NYC, a w sumie taka wycieczka raz na jakiś czas jest też miłym przerywnikiem od codzienności. Ja właśnie zaczynam powoli rozmyślać na jakie zajęcia sportowe w przyszłym roku zapisać syna, bo edukacja domowa jest wspaniała i spacery itp., jednak kontakt z rówieśnikami również jest istotny nie tylko w niedzielę na szkółce. I ja to jednak modlę się, żeby syn nie głosował za piłką nożną...
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, przyznaje, ze pilka to jednak dosc intensywny sport. Ogolnie to chyba wole jak Nik plywa, ale oboje z Bi lubia sporty druzynowe, bo wiedomo - koledzy. :)
      To prawda, taka wycieczka jest czasem wrecz wskazana, choc na jednodniowy wypad wolalabym jednak cos blizszego. Do NY mamy 3 godziny, wiec w obie strony to juz 6 godzin w plecy. No, ale tym razem to byla w zasadzie koniecznosc, a lazenie po miescie to tak przy okazji. ;)

      Usuń
  2. Mam wrażenie, że Wasz trener ma jakieś kompleksy i odreagowuje je na chłopakach. Szkoda, bo tak można zniechęcić nawet najbardziej zainteresowanego...
    Dobrze, że to nie ja musiałam robić taki makijaż. Sama sobie robię bardzo rzadko taki pełny, a i tak nie do końca wychodzi tak jak powinien, więc jak ognia unikam nakładaniu podkładu, bo jeśli mam szal albo kurtkę, to później mam je brudne. Myślałam, że na taki makijaż jest czas dopiero później i że nakłada je pani, żeby wszystkie były równe.
    Smutne jest to co robi M., bo przecież to jego dziecko i choć też nie rozumiem, dlaczego rodzice mają płacić za bilety (gdzie na pewno płaciliście na zajęcia), to jednak kurcze chodzi o Twoje dziecko i sprawienie mu przyjemności...
    W ogóle co do płatności, to w naszej szkole w każdym roczniku jest klasa sportowa o profilu pływackim. I teraz się dowiedzieliśmy, że jak są zawody i dziecko ma wziąć w nich udział, to trzeba zapłacić około 20 - 40 zł za każdą konkurencję, w której płynie dziecko - a zazwyczaj każde płynie na 3 różnych dystansach...
    Gratulacje dla Bi, że wszystko się udało podczas występu. A małe potknięcia? Zdarzają się nawet najlepszym i najbardziej doświadczonym. Brawo za odwagę!!!
    Dobrze chociaż, że dokumenty udało się w miarę szybko załatwić, bo jednak te urzędowe sprawy to jest masakra. Zawsze mi skóra cierpnie, jak mam iść po coś do urzędu.
    A może brak zaangażowania podczas rekrutacji to właśnie efekt tego, co właśnie dzieje się w zespole w tym sezonie? Nik widzi, że ledwo co gra i może uważa, że nie ma sensu się starać? Najważniejsze, że się dostał - brawo. Jak tak czytam, że co roku kupujecie strój, to cieszę się, że u nas od lat są takie same i spokojnie dziecko z niego korzysta dopóki nie wyrośnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz, na wiosne, tez odnioslam wrazenie, ze ten trener ma jakies osobiste problemy. Bo juz jesienia byl raczej surowy i nowych chlopcow wystawial duzo mniej niz starych, ale nie robil takich jaj jak teraz, gdzie w drugiej polowie po prostu przestawal zmieniac chlopakow, bo tak. :/
      Ja takiego pelnego makijazu praktycznie nie robie od dobrych 15 lat, wiec tez mialam lekka treme. Najgorsza okazala sie kreska na powiece, bo ta drgala Bi nawet po rozchyleniu ust. ;)
      Przyznaje, ze kompletnie nie rozumiem M. i nie moge na niego wplynac. Jego zajecia dzieci kompletnie nie interesuja, ale co gorsza, jest takim samolubem, ze wrecz oburza sie, kiedy tlumacze mu ze to sie robi dla nich, nie dla nas. Nie kuma chlop, ze to wazne, zeby byc i wspierac i uwaza, ze dlaczego on ma sie zmuszac do czegos, czego nie lubi...
      Ja tez nie kumam tego placenia za bilety na wystep wlasnego dziecka. Rozumiem, ze musza wynajac sale, zaplacic za jej przygotowanie, potem posprzatanie, itd. Ale, tak jak piszesz, rodzice przeciez juz placa za zajecia i uwazam, ze kazda rodzina powinna otrzymac 1-2 bilety za darmo. Jesli ktos chce zaprosic kilkanascie babc, ciotek, kuzynow, itd. to ok, niech dokupi bilety, ale matka i ojciec powinni wejsc bez oplaty.
      Kurcze, to u nas w druzynie plywackiej jednak placi sie tylko wlasnie za druzyne. Nie ma zadnych dodatkowych oplat za zawody.
      Ja tez nienawidze zalatwiac urzedowych spraw i tu juz z gory szykowalam sie na problemy, a tymczasem wszystko poszlo lepiej niz przewidywalismy. :)
      Tak, ja tez mysle, ze pod koniec sezonu Nik byl juz tak zniechecony zachowanim trenera, ze bylo mu wszystko jedno czy go wezma czy nie...

      Usuń
  3. Nono, pieknie sie dzieci sprawdzily w sportowych zmaganiach. Szczerze gratuluje, ze na wystepie Bi i na rekrutacji Nika (pomimo swirowatego trenera) oboje mieli ostatecznie dobre rezultaty. Co do niecheci M. do ogladania dzieci w ich wystepach/grach - to rzeczywiscie jest bardzo zle zachowanie jak na ojca. Nie rozumiem tego, ale masz racje: kiedys to sie negatywnie na M. odbije ze strony dzieci. No i nie zazdroszcze M. ze taka sobie przyszlosc szykuje. A swoja droga - dziwie sie, ze wystepy dzieci wymagaja kosztownych biletow dla publicznosci. Tak jakby juz wczesniej nie placilo sie za same zajecia i za kostiumy do nich. Ech... Wazne chociaz, ze Bi to polubila.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No M. sie kiedys obudzi z reka w nocniku, ale sadze, ze tak jak jego wlasny ojciec, nigdy nie przyzna sie do bledu. Bedzie pewnie jeszcze oburzony, ze on tyyyle dla nich robil, ze harowal jak wol zeby zapewnic im wygodne zycie, a oni tak mu sie odwdzieczaja... To jak moja matka, ktora nie widzi, ze byla wybitnie toksycznym rodzicem, za to wypomina, ze jej nalezy sie bezwarunkowy szacunek, bo mnie urodzila! :/
      Dokladnie, co miesiac placi sie za zajecia, osobno za stroj, a potem bach! Trzeba jeszcze zaplacic zeby zobaczyc sam wystep. ;) Z tego co wiem, wiele osob na takie wystepy zaprasza cala rzesze krewnych i znajomych, wiec rozumiem, ze studio nie chce rozdawac kilkunastu biletow za darmo. Ale juz dla rodzicow wstep powinien byc wliczony. A Bi sama nie wie czy chce dalej akro, czy inny taniec, czy wrocic na gimnastyke... ;)

      Usuń