Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

czwartek, 30 czerwca 2022

Ostatnie czerwcowe dni

Powiem Wam, ze jakos mi tak dziwnie bez zwyczajowego natloku zajec dodatkowych. Caly miniony tydzien ciagle mialam wrazenie, ze o czyms zapomnialam, ze przeciez mialam gdzies jechac, gdzies biec. Sobota, 25 czerwca, nie byla inna. W roku szkolnym, wiekszosc sobotnich porankow to albo pilka, albo Polska Szkola, wiec nieswojo bylo tak bez zadnego z tych aktywnosci. Co prawda "luzow" do konca nie mielismy, bo komitet IV klas zorganizowal na 10 rano odbior albumow z rocznika Kokusia. Albumy zamowione jakis czas wczesniej, ale przez opoznienia w przesylkach, nie dotarly przed koncem roku. Okazalo sie jednak, ze az tak strasznie sie nie spoznili skoro dostali je tydzien pozniej. ;) Dla porownania, na koszykarskich polkoloniach, wszystkie dzieciaki mialy dostac po pilce do kosza. Te rowniez nie dotarly na czas, mimo ze organizatorzy twierdza, ze zamowili je jak zawsze. Tu zastanawia mnie, dlaczego wiedzac, ze opoznienia w przesylkach to ogolnokrajowy (albo i swiatowy) problem, nie zamowili ich wczesniej? No ale do sedna. Pilki dzieciaki nadal maja dostac, ale ich odbior ma byc zorganizowany w okolicach poczatku roku szkolnego. Dwa miesiace opoznienia! :O W kazdym razie, o dziesiatej podazylismy do dawnej szkoly, teraz juz obojga Potworkow. Chlip. Spotkanie odbylo sie na placu zabaw, zeby dzieciaki mialy przy okazji czas popodpisywac sobie te albumy na pamiatke oraz pobawic sie z kolegami. Szczerze, to myslalam, ze przybedzie ich wiecej, a bylo moze dwadziescioro. Czesc pewnie wyjechala na wakacje, inni moze korzystali z pierwszego prawdziwie letniego weekendu oraz ponad 30-stopniowego upalu i pojechala gdzies nad wode. Te dzieciaki, ktore dotarly, calkiem niezle sie jednak bawily ganiajac jak szalone. Nawet Bi dolaczyla, bo z racji, ze jest tylko o rok starsza, zna wiekszosc z tych malolatow.

Jeszcze hustanie na pozegnanie ;)
 

Ja za to pogadalam sobie ze znajoma mama, ktora tez jest imigrantka, wiec zawsze mamy sporo wspolnych tematow. Ona jest Hiszpanka i czesc wakacji spedzi w Madrycie, wiec opowiadala mi o swoim rodzinnym miescie, a ja jej o Polsce. ;)

Musze przyznac, ze komitet rodzicielski sie postaral. Pamiatkowy album Bi jest znacznie cienszy i z miekka okladka. Ten jest naprawde piekny i porzadnie wykonany
 

Cala "impreza" miala byc od 10 do 11 i faktycznie wiekszosc osob o tej godzinie zebrala sie i poszla. Tacy zdyscyplinowani. ;) Ja rowniez zgarnelam Potworki, ktore cala droge pytaly czy moga wskoczyc do basenu jak wrocimy. Zgodzilam sie, bo czemu by nie, ale kiedy dotarlam do chalupy, okazalo sie, ze M., ktory byl tego dnia w domu, zabral sie za... pierogi ruskie. Zeby bylo smieszniej, jestesmy malzenstwem prawie 15 lat i w tym czasie nigdy nie lepilismy wlasnych pierogow, a teraz nagle go naszlo! Poniewaz jednak malzonek w zyciu pierogow nie przygotowywal, a ja w dziecinstwie lepilam je z matka, wiec poczulam sie zobligowana zeby zostac i pomoc, bo jednak mialam jakies tam bladziutkie pojecie, a on nic. :D Niestety, malzonek mnie nie sluchal, dodal (wedlug mnie) za malo maki, wiec ciasto strasznie sie lepilo, w dodatku zamiast je rozwalkowac i wykrawac eleganckie koleczka, pocial je w prostokaty, wiec ciezko bylo ulepic ladne, rowne pierozki. ;) Koniec koncow, po ugotowaniu ciasto wyszlo jak dla mnie twardawe, ale, ze farsz byl pyszny, wiec i pierogi zaliczam do pysznosci. :) Pozniej juz nic nie stanelo na przeszkodzie, zeby Potworki wlazly do basenu. Poniewaz to byl pierwszy ponad 30-stopniowy dzien od jakiegos czasu, wiec woda nadal byla raczej chlodna, ale dzieciakom to oczywiscie ani troche nie przeszkadzalo.

Basenowanie #1
 

Oni sie pluskali, a ja siadlam przy stoliku, mimo ze slonce prazylo tam jak na patelni. Kupilam sobie ostatnio slomkowy kapelusz z szerokim rondem, wiec oslonil mi twarz, ale slonce zdolalo zjarac mi ramiona. Po poludniu w koncu kurier dowiozl moj zamowiony parasol, ale wtedy juz panowal tam cien, wiec musztarda po obiedzie. :D Potworki zreszta tez lekko spieklo, bo z rozpedu pozwolilam im wskoczyc do wody, a zapomnialam ich posmarowac kremem z filtrem. :/ Po poludniu pojechalismy do kosciola bowiem M. mial kolejnego dnia pracowac. Po powrocie zas, poniewaz temperatury spadaly, ale baaardzo opornie, Potworki ponownie wskoczyly do basenu. A niech sie bawia. ;)

Basenowanie #2
 

Poniewaz z tylu byl juz cien, wiec korzystajac z tego, ze warzywnik jest zaraz obok, jednym okiem zerkalam na to, co porabia dzieciarnia, a przy okazji znow wypielilam grzadki i posialam ponownie groszek. Zobaczymy czy tym razem zdecyduje sie wykielkowac... O tej porze roku powinien juz sie piac po sznurkach i zaraz kwitnac, a tu dopiero go wysialam. Fajnie by bylo gdyby tym razem wyrosl, bo Potworki naprawde lubia zajadac straczki prosto z grzadki.

Jak to my, optymistycznie zalozylismy, ze dom w nocy sie schlodzi i nie wlaczylismy klimatyzacji. Blad! Nocka byla koszmarna. Przewalal sie czlowiek z boku na bok, szukajac chlodniejszej czesci poduszki i przescieradla i nawet lekka bryza zza otwartego okna, nie pomagala. W dodatku M. zaczal sie wsciekac, ze mu komar nad uchem bzyczy! Musiala bestia przyjechac na psie, lub wleciec chytrze za ktoryms z nas, bo we wszystkich oknach mamy siatki i zwykle komarzydla w domu nas nie atakuja. ;) W kazdym razie malzonek kilka razy mnie obudzil, oganiajac sie przed krwiopijca, az w koncu poszedl na dol przespac sie na kanapie. Co ciekawe, ja komara kompletnie nie slyszalam, ani rano nie zauwazylam zebym zostala pokasana. ;)

Niedziele rozpoczelam z Potworkami leniwie. Malzonek byl w pracy i nie mialam zadnych planow, wiec dopiero okolo 9 sie zwloklam, zrobilam sniadanie dzieciom oraz sobie i podreptalam po tarasie cieszac sie porannym przyjemnym ciepelkiem, ale jeszcze bez skwaru. Po dziesiatej poczlapalam na gore zeby sie umyc i ubrac, a tu nagle... slysze z dolu meski glos! W pierwszej chwili az mi serce szybciej zabilo, bo drzwi tarasowe otwarte i ktokolwiek moze wejsc, ale w sekunde dotarlo do mnie, ze glos nalezal do mojego taty. :D Dziadek zjawil sie wyjatkowo wczesnie i to bez zapowiedzi. W sensie, ze wiedzialam ze sie do nas wybieral, ale nie mialam pojecia ze zaskoczy mnie jeszcze w pizamie! ;) Szybko wlaczylam zaparzacz, znalazlam jakis ciekawy program w tv, zostawilam Bi z dziadkiem zeby zabawila go rozmowa (Nik byl w piwnicznej bawialni grajac na Playstation, kompletnie nieswiadomy, ze ktos przyjechal :D), a sama ponownie polecialam na gore doprowadzic sie do porzadku. Dziadzio posiedzial u nas bite 4 godziny. Zjadl placki, kilka lodow, napil sie i kawy i lemoniady, a na koniec jeszcze popatrzyl jak wnuczka szaleje w basenie. ;)

Szalenstwom nie bylo konca
 

Wnuk w miedzyczasie dostal zaproszenie do kolegi na "prawdziwy" basen i oczywiscie polecial (samochodem, z ojcem) jak na skrzydlach. Tego dnia bylo jeszcze gorecej niz w sobote i nowy parasol okazal sie zbawieniem. Nie powiem, nadal bylo goraco, ale przynajmniej slonce az tak nie prazylo, a na leweczkach dalo sie usiasc. Poprzedniego dnia musialam sobie pod tylek podlozyc reczniki Potworkow, bo siedzenie az parzylo. :O Dziadzio w koncu pojechal, a ja porzadnie wyczyscilam basen (wczesniej wybralam tylko utopione, niektore nie do konca, owady), dolalam chloru, dodalam wolno rozpuszczalanych kapsulek (rowniez z chlorem) do "grzybka", poskladalam jedno pranie, drugie przelozylam do suszarki i zaraz nadeszla pora jechac po Kokusia. Ten, wysiadl z auta, po czym, korzystajac z tego ze nadal mial zalozony stroj kapielowy, polecial prosto do... basenu! :D Chwile pozniej dolaczyla do niego Bi i szaleli kolejne pol godziny, az wreszcie pogonilam ich z wody, bo pora byla zeby wziac prysznic (dla odmiany pod woda z mniejsza iloscia chloru, a za to z mydlem :D) i szykowac sie na kolejny dzien.

I znow ten basen ;)
 

Wieczor odbyl sie pod znakiem "zwierzyny", dzikiej i nie tylko. Najpierw, po wykapaniu dzieciakow, poszlam podlac ogrodek. Zapowiadali deszcz na kolejny dzien, ale ze niedziela byla bardzo goraca, a z prognozami wiadomo jak bywa, stwierdzilam, ze szybko dam roslinkom wytchnienie. Ide przez trawnik ciagnac za soba weza ogrodowego, az tu nagle patrze, na srodku podjazdu, przy naszych garazach, stoi sobie pies! Nie moj oczywiscie. Syn sasiadow zjechal do domu na wakacje i przywiozl ze soba takie duze, czarne cos, przypominajace labradora. W przeciwienstwie do labradorow jednak, to "cos" (nie wiem nawet czy suczka, czy pies) nie jest zbyt przyjacielskie, czy wylewne. Pare razy, kiedy przechodzilismy pod naszym domem, on stal na ogrodzie sasiadow i na nas poszczekiwal. Nigdy jednak nie zapuszczal sie az na nasz ogrod. Teraz ja patrze na psiura, niepewna co robic, a psiur na mnie. Nie merda ogonem, ale tez ani nie warczy, ani nie szczeka. Stoi i patrzy. ;) Na szczescie Maya zaczela isc w jego kierunku i chociaz ja zawolalam (bo nie wiem jak tamten by zaregowal), to dalo mu chyba haslo do wymarszu, bo odwrocil sie i polazl do siebie. Przy najblizszej okazji musze jednak powiedziec sasiadom zeby bardziej go pilnowali. Moje Potwory psy uwielbiaja i pchaja sie do kazdego napotkanego, w dodatku czesto mamy na ogrodzie obce dzieciaki, a tamten pies nie wiem jak by zareagowal. Jakis czas pozniej akurat wyciagalam pranie z suszarki, kiedy M. zawolal: "Patrz, niedzwiedz idzie nam przez ogrod!". Mojego malzonka czesto trzymaja sie takie glupie zarty, ale tym razem faktycznie lazl. ;) Niestety, zanim polecialam po telefon, juz wchodzil w krzaki obok szopki. Mlody, jeszcze nie oznakowany i niestety, dosc ciekawski.

Niestety, teren obok szopki jest taki malo "instagramowy", bo M. urzadzil tam sobie drewutnie...
 

Obwachiwal dokladnie drzwi do szopki, choc to dziwne, bo nie trzymamy tam przeciez nic jadalnego i obracal sie z zainteresowaniem kiedy M. do niego wykrzykiwal zeby juz sobie lepiej poszedl. ;) Mam wrazenie, ze w tym roku nastapil jakis wysyp niedzwiedzi na naszym osiedlu i szczerze, to wolalabym zeby sobie znalazly inne terytorium. ;)

W poniedzialek Potworki zaczely kolejne polkolonie. Tym razem takie oferowane przez miasto. Szkoda, ze nasza miejscowosc nie oferuje porzadnych znizek dla rezydentow. ;) Bi juz od poprzedniego dnia przezywala, ze sie boi i nie chce, mimo (a moze wlasnie przez to) ze byla na nich rok temu, wiec wie co i jak. Juz od jakiegos czasu jeczala, ze nie lubi tych polkolonii, bo rok temu mieli taka gre z wiedzy i ponoc zmusili ja do wziecia udzialu. Nie za bardzo wierze w to "zmusili". Juz raczej mogli ja przekonywac, ze a chodz, a sprobuj, czy cos takiego. No ale strasznie sie przez to zrazila. Teraz zaczela cos przebakiwac, ze byla tam dziewczynka, ktora jej nie lubila i dokuczala, rzucajac w nia pilka. O tym nic mi nie bylo wiadomo, a Bi ogolnie nie jest typem, ktory pozwoli sobie w kasze dmuchac, wiec nie wiem na ile cos tam sie wydarzylo, a na ile Starsza to wyolbrzymia. W tym tygodniu mieli jednak miec naprawde duzo wycieczek: na mini golfa, basen i do salonu gier, wiec mam nadzieje, ze w ogolnym rozrachunku Bi bedzie sie dobrze bawic. Niestety, na te polkolonie beda musieli z Kokusiem jeszcze wrocic pod koniec lipca. Na pocieszenie powtarzam jej, ze to ostatni rok. W kolejnym bedzie miala juz 12 lat i plan jest zeby zostawic ja z Nikiem w domu. Mam nadzieje, ze beda na tyle duzi, ze ani sie nie pozabijaja, ani chalupy nie zdemoluja. ;) Po dwoch dniach trzydziesto-kilku stopniowych upalow, w poniedzialek przyszlo zalamanie pogody. Co prawda nie jakies potezne, bo byly 23 stopnie przy 90% wilgotnosci, a wiec parno i duszno. Skore twarzy mialam caly czas wilgotna, az krem byl zbedny, a wlosy zaczely sie falowac. Zeby jeszcze przy tym sie nie puszyly, wygladaloby to calkiem ladnie. ;) Zapowiadany calodzienny deszcz, zmienil sie jednak w przelotne ulewy. Udalo mi sie nawet wyjsc na moj codzienny spacer wokol budynku w pracy, choc pod koniec juz szlam szybkim marszem, bo zaczelo kropic. Zaczelo tez padac jak wychodzilam do domu. No jakby inaczej. :D Poza tym bylo jednak w miare sucho. Nik, ktory nadal nie moze sie zdecydowac czy chce chodzic w wakacje na plywanie, czy nie, pojechal z M. na trening i dobrze na tym wyszedl, bo trener wzial ich na basen zewnetrzny, gdzie pod koniec cwiczyli tez skoki na gleboka czesc. Ja poszlam czyscic basen i planowalam cos tam poprzycinac i uporzadkowac, ale przy takiej duchocie, jaka panowala, komary ciely niczym wsciekle i jak najszybciej zwinelam sie do domu. Zebralam tylko ogorasy, bo przypomnialo mi sie, ze doslownie 2-3 dni wczesniej widzialam, ze niektore sa juz spore.

Pierwsze plony!
 

Nie przewidzialam tylko, ze te pare dni sprawi, ze kilka z ogorkow gruntowych, zacznie zmieniac sie w ogorki salatkowe. :D Urosly ogromne i tak naprawde srednio nadaja sie na malosolne... Stwierdzam jednak, ze to chyba dobrze, ze w przyszlym tygodniu pracuje z domu, bo na krzaczkach rosnie ich jeszcze zatrzesienie, wiec wyglada, ze moge robic sloik za sloikiem. ;)

Kiedy wrocilam do chalupy, oczywiscie pierwsze moje pytanie padlo do Potworkow: "Jak tam polkolonie?". ;) Nik jak Nik oczywiscie, mruknal "ok" i wzruszyl ramionami. W grupie mial jakiegos znajomego chlopca, wiec sie odnalazl. Tymczasem Bi byla zaskakujaco zadowolona! Okazalo sie, ze jest z dziewczynka, ktora jest co prawda z rocznika Kokusia, ale znaja sie jeszcze z przedszkola (w naszym laczyli roczniki), potem kojarza ze szkoly oczywiscie, w ktoryms sezonie graly razem w pilke, a dodatkowo rodzice tej dziewczynki sa przyjaciolmi naszych sasiadow - hindusow, wiec panny mialy okazje pobawic sie razem przy okazji roznych imprez. Przynajmniej tutaj wiec odetchnelam. :)

Wtorkowy ranek byl rzezki. Przy 16 stopniach, czesciowym zachmurzeniu i dosc mocnej bryzie, kiedy wracalam do auta po odstawieniu dzieci, az mnie przeszly ciarki. ;) W ciagu dnia pojawilo sie jednak wiecej slonca i cale szczescie, bo Potworki jechaly tego dnia na basen. Oboje oczywiscie niesamowicie sie cieszyli i lecieli na polkolonie jak na skrzydlach. Niestety, zgodnie stwierdzili, ze nie beda sie smarowac kremem, a to co posmarowalam rano, wiadomo, wchlonelo sie i wtarlo w ubrania. W rezultacie slonce niezle oboje spieklo. :/ A po poludniu, po zjedzeniu obiadu, zapragneli oczywiscie wskoczyc do naszego basenu, bo przeciez za malo mieli wody. :D

Nie macie jeszcze dosc ujec basenu? :D
 

Troche to irytujace, szczegolnie ze mialam duzo lepsze pomysly na spedzenie wczesnego wieczora niz pilnowanie Potworkow w wodzie. Z drugiej jednak strony, M. tyle sie umarudzil, ze bez sensu basen w ogole rozstawiac skoro lecimy do Polski i nie bedzie nas polowe sierpnia, ze skoro jednak tupnelam noga i nakazalam rozlozenie, to dobrze, ze dzieciaki z niego korzystaja... ;) Poza tym pies sasiadow znow przylazl na nasz ogrod. Takie uroki mieszkania na posesjach bez plotow, co tutaj jest niestety dosc powszechne. Pochodzil, popatrzyl i w koncu poszedl. Sassiedzi siedzieli na tarasie i zaczynam byc juz naprawde zla, ze nawet nie zwroca uwagi na to, gdzie jest psisko.

Sroda, podobnie jak wtorek, rano "przymrozila" (za to jak fajnie sie spalo!), ale temperatura podnosila sie blyskawicznie i po poludniu stuknelo 30 stopni. Dowiedzialam sie, ze na cale lato dzieciaki w naszym Stanie maja wejscia do muzeow za darmo, musze wiec poplanowac jakies wycieczki. W przyszlym tygodniu mam pracowac z domu, bylaby wiec dobra okazja zeby gdzies Potworki zabrac. Chociaz oni moga wolec po prostu ponadrabiac zycie towarzyskie i pozapraszac kolegow. ;) Po poludniu Nik mial trening druzyny plywackiej i o dziwo, pojechal bez marudzenia. Kiedy chlopaki pojechali, poszlam wyczyscic nasz basen, a pozniej Bi zapragnela oczywiscie sie zamoczyc.

Gdybyscie sie zastanawialy, to byl przewrot w przod ;)
 

W czasie gdy ona sie chlapala, ja zrobilam maly obchod ogrodu i... sie zalamalam. Czerwone zuczki prawie doszczetnie pozarly mi lilie z tylu! Odkrylam tez pogryzione liscie floksow oraz mieczykow, ale to juz raczej sprawka slimakow. Rozrobilam swieza porcje trutki i przystapilam do oprysku, cieszac sie, ze na kolejne dwa dni nie zapowiadali deszczu. Taaa... jak to z moim szczesciem bywa, wieczorem lunelo. Krotko, bo moze kilkanascie minut, ale porzadnie. :/ Moze jednak trutka choc troche zadzialala... Poza tym wyzbieralam psie miny i zaczelam przekonywac corke, ze wystarczy juz tego moczenia dupki. Oczywiscie w tym momencie musieli wrocic M. i Nik, a ten ostatni radosnie wbiegl prosto do... basenu. Tu jednak juz dalam im tylko 10 min na zabawe, po czym, prosba i grozba, nakazalam wyjscie.

Nik to czy Arielka? :D

W czwartek dla odmiany, juz od rana bylo bardzo cieplo. Tego dnia mialam cala liste rzeczy do zrobienia na popoludnie i zzymalam sie, bo oczywiscie M. psul mi szyki. Planowalam urwac sie z pracy nieco szybciej, zeby pojechac na zakupy i wrocic do domu o rozsadnej porze, chcialam bowiem popakowac co sie da do przyczepy. Nastepnego dnia mielismy bowiem ruszac na kolejny kemping. ;) Tymczasem moj malzonek "wymyslil" sobie... dentyste! Oczywiscie to jest cos, czego czlowiek sobie dobrowolnie, ani dla zabawy nie wybiera, ale wspominalam juz kilka razy, ze M. boli zab. Zaczelo sie jakos zaraz po poprzednim kempingu, a wiec miesiac temu! Najpierw bolalo go tak, niespecyficznie, wlasciwie cala szczeka. Poszedl do lekarza, a ten stwierdzil, ze nie widzi tam jakiegos wielkiego zapalenia i przepisal mu... steryd. :O Ktory oczywiscie guzik zrobil i kilka dni pozniej, M. wyladowal u kolejnego lekarza, ktory zdziwiony, ze ktos na cos takiego daje sterydy, przepisal mu juz antybiotyk. Ktory to niestety, zdawal sie pomagac przez 2-3 dni, a potem bol wrocil. Tyle, ze tym razem ulokowal sie wyraznie pod zebem. Rad nie rad, M., ktory caly czas, poza lekarstwami, zarl srodki przeciwbolowe, umowil sie w koncu do dentysty. I tu najwieksze rozczarowanie, bo okazalo sie, ze w klinice, do ktorej chodzimy od lat, nie lecza kanalowo! :O Nosz kurna... Odeslali M. do jakiejs innej kliniki, tyle tylko, ze przepisali mu kolejny antybiotyk. Po tym antybiotyku zab przestal bolec, ale dziasla obok nadal bolaly po nacisnieciu. Malzonek oczywiscie mial nadzieje zaoszczedzic sporo hajsu (uslugi dentystyczne sa tu cholernie drogie!) i przetrzymac do Polski. Niestety, wybral caly antybiotyk, ale dziasla nadal bolaly. Uparcie jednak czekal, bo "moze przejdzie do konca", az kilka dni pozniej... spuchl mu policzek! :O Stalo sie jasne, ze nic samo nie przejdzie, a zeba trzeba wyleczyc, ale M. nadal odwlekal, bo moze jednak nie bedzie gorzej i da sie odczekac miesiac do wylotu... Wezcie sobie tu wstawcie facepalm... Tak naprawde to nie wiem ile by ten moj maz jeszcze odczekiwal, ale przerazila go wizja wyjazdu na kemping i w razie czego szukania otwartej kliniki (w czasie swiatecznego dlugiego weekendu) gdzies w sasiednim Stanie, 3 godziny drogi od domu. Zadzwonil wiec w koncu do dentysty, tyle ze wtedy oczywiscie wcisneli go na kiedy?! Na czwartkowe popoludnie! Z zaznaczeniem, ze moze bedzie musial poczekac, bo wcisnal go miedzy innymi pacjentami. I naprawde, troche go rozumiem, bo sama mam podobny charakter, ze jak cos mi dolega to czekam az samo przejdzie, a do lekarza ide jak widze, ze jednak nie przejdzie, tylko robi sie gorzej. Ale kurna, to juz ktorys raz, kiedy M. kompletnie psuje mi szyki wtedy, kiedy mam ogolnie napiety grafik i wychodzi ze musze go teraz dopasowywac pod niego! W tym tygodniu to on bowiem odbieral dzieciaki z polkolonii, a teraz wychodzilo, ze bede musiala odebrac ich ja (i ch*j strzelil wczesniejsze wyjscie z pracy), zawiezc do domu, czekac az malzonek dojedzie od dentysty i dopiero bede mogla pojechac na zakupy! Oczywiscie wtedy wszystko bede miala poopozniane! I pakowanie przyczepy i kapanie Potworow przed wyjazdem i pieczenia chlebka bananowego, bo trzeba zutylizowac przejrzale banany przed wyjazdem... Ech...

Na szczescie, okazalo sie, ze dentystka najpierw przepisala M. antybiotyk (kolejny!) zeby podleczyc zapalenie i dopiero wtedy zabierze sie za zeba. Malzonek pojechal wiec normalnie po dzieciaki, a ja moglam wyjsc troche wczesniej z pracy i pojechac prosto do sklepu. W domu jednak bylam i tak tuz przed 17, wiec wieczor minal w pedzie, a tak naprawde malo co spakowalam. Najwazniejsze jednak, ze przed nami kilka dni w innej scenerii i to "plazowej", czyli mojej ulubionej. :)

Dla moich hamerykanskich czytelnikow - fajnego dlugiego weekendu!!!

6 komentarzy:

  1. Dzieci czesto lubia sie bawic w wodzie, ale te wasze Potworki to chyba jakies ryby sa, a nie ludzkie dzieci. Zycze dobrego wyjazdu na kemping, mokrego i suchego - tam gdzie trzeba i kiedy trzeba.
    Album szkolny Nika - wspaniala pamiatka.
    A podejscie M do dentysty - typowo meskie. Wiec nic dziwnego, ze M tak dziala, tj. dopiero na przymusie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, ze to tak po "mesku". Ja tez unikam lekarzy jak ognia, ale nie do tego stopnia. ;)
      Moje Potworki lubia wode po mnie. Moje wakacje do plaza nad morzem, jeziora pomorskie i mazurskie, itd. Zawsze gdzies nad woda. Teraz juz czesto sie nie zamaczam, bo mi wiecznie zimno, ale lubie bliskosc wody, a dzieciaki za nia az piszcza.

      Usuń
  2. Album faktycznie prezentuje się bardzo ładnie i z pewnością na długo pozostanie świetną pamiątką. Z tymi piłkami to się nie popisali, tym bardziej, że wszędzie trąbią, jaki jest problem z dostaniem różnych artykułów.
    Za każdym razem kiedy u nas są temperatury powyżej 25 stopni (ostatnio więc prawie codziennie), mam w głowie ten Wasz basen i nie ukrywam, że bardzo go Wam zazdroszczę :D
    Czytam sobie o tym niedźwiedziu i tak sobie myślę - nas wkurzają dziki pojawiające się na osiedlu, siedzące w wiatach śmietnikowych i ryjące trawniki... Ale już chyba wolę tego dzika niż niedźwiedzia :D
    Właśnie ostatnio spacerując po naszym osiedlu rozmawialiśmy z Krzyśkiem o braku ogrodzenia wokół domu. Co prawda u nas większość posesji jest ogrodzona, ale zdarzają się też takie, gdzie płotu nie ma. Stwierdzam, że chyba bym się tak bała. Oczywiście, jak ktoś będzie chciał, to płot przeskoczy, ale jednak to już jakieś utrudnienie, i ani zwierz, ani człowiek niespodziewanie nie może wówczas podejść pod okno. Więc ja zdecydowanie z tych, którzy płot woleliby mieć.
    Mam nadzieję, że wyjazd się udał :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjazd byl super! ;)
      Ja tez wolalabym miec plot, ale tutaj to rzadkosc. Czesciej ludzie ogradzaja teren za domem, zeby zapewnic sobie odrobine prywatnosci, ale przod praktycznie zawsze jest odsloniety.
      Niedzwiedzie mnie i fascynuja i przerazaja i tez wolalabym juz dziki. ;)
      Basen jest super dla ochlody, choc powiem Ci, ze woda bardzo szybko sie wychladza i dla mnie musi byc grubo ponad 30 stopni, zebym sie zamoczyla. No i dla Potworkow matka w basenie to sensacja i nie daja mi spokojnie sie zrelaksowac, tylko chlapia i skacza po mnie. Wiec ogolnie to unikam. :D

      Usuń
  3. Czekamy na relację z wyjazdu! Mam nadzieję, że wyjazd się udał :) Malwina

    OdpowiedzUsuń