Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

środa, 7 września 2016

Z serii: w tym domu sie gada + szkola + weekendowe atrakcje = tasiemiec :)

Zaczne od gadul. Najmlodszy daje czadu. Nawet panie w przedszkolu, majace z nim do czynienia raptem tydzien, wczoraj, po moim pytaniu o delikwenta, odpowiedzialy, ze "jakis cichy dzis byl". Znaczy, ze niewiele mowil. Czy napewno jest zdrowy? ;)


***

Nik pokazujac na 3-osobowa rodzinke, z mamusia o poteznych (delikatnie mowiac) gabarytach:
"A cemu oni tam wsyscy siedza z ta gluba baba?"

No fakt, ze na takiej laweczce nasza czworka siedziala calkiem swobodnie, natomiast tamta trojka byla mocno scisnieta. W takich chwilach jednak, ciesze sie, ze Potworki mowia nadal glownie po polsku. :D


***

Tata reperuje pekniecia w asfalcie. Poleca Bi, zeby uwazala i nie stawala na miejsca ze swiezym asfaltem. Po chwili zauwaza, ze podeszwa sandala corki, ma czarna plame.
M.: "Bi, dlaczego stanelas na to miejsce, skoro wyraznie powiedzialem ci, zebys uwazala?!"
Bi: "Ale tato, ja jestem tylko dzieckiem..."

Juz podsluchala kiedy ja lub M. strofowalismy siebie nawzajem, zeby za duzo od Potworkow nie wymagac, bo to sa "tylko dzieci". ;)


***

Odbieram Nika z przedszkola.
"Mamo, bawilismy sie w instruction!"
"Instruction?" - jakam sie troche zdezorientowana.
"Taaak! Budowalismy dloge"
"Aaaa... Construction!"


***

Wychodzac z przedszkola, pytam Nika czy powie ladnie pani do widzenia.
Nik: "Bye Miss Teacher!"

Dla jasnosci. Nauczycielka Kokusia to Miss Ferri. Ale coz, tytul zobowiazuje. :)


***

Sobota. Nik przylazi rano do matki, wylegujacej sie jeszcze w lozku. Przytulamy sie, laskoczemy, az moj syn pyta, zaskoczony:
"Mama, nie jestes zla?"
Matka (rownie zaskoczona): "Nieee... A dlaczego mam byc zla?"
Nik (nie ustepuje): "Psecies ty zawse jestes zla!"
No pieknie... Moj syn robi ze mnie jakas wredna zolze... ;)
Matka: "No cos ty, nie jestem zawsze zla..."
Nik (uparcie): "Jestes. Zawsze jestes zla, jak cie budze..."

No tak. Matka to spioch. Po pobudce, najlepiej sie do mnie nie odzywac przynajmniej przez pol godziny. ;)


***

Nik, opowiada co robil w przedszkolu:
"Pani splawdzala cy umiem napisac Nicholas, ale niewiele z tego wyslo"

Nie ma to, jak byc szczerym ze samym soba. ;)


***

Nik codziennie znosi do domu stosy obrazkow narysowanych przez panie. Pytam wiec syna, kiedy sam mi cos narysuje?
Nik: "Jesce nie wiem. Musem tloche podlosnac."


***

Na froncie przedszkolno - szkolnym nadal przezywamy wzloty oraz upadki. ;)

Tak jak przypuszczalam, dlugi weekend wplynal kiepsko, ale tylko na Kokusia. Wczorajszego poranka, ryczal, ze nie chce do przedszkola juz w aucie... :/ Szlochajac wszedl do przedszkola, placzacego wprowadzilam go do sali i tak tez musialam go zostawic. Przez okno widzialam tylko pozniej, jak pani wyciera mu chusteczkami lezki (i zapewne smarki ;P)... :(
Bi za to zostala bez problemu. Usiadla przy stoliku, wyciagnela platki oraz mleko i zabrala sie za szykowanie sobie sniadania.

Dzisiaj, spodziewalam sie wiec kolejnych protestow ze strony syna. Tymczasem to Bi tulila sie do mnie zdecydowanie za dlugo, marudzac, ze nie chce zostac w szkole, tylko jechac ze mna... :/ W koncu jednak zostala. Bez placzu, chociaz tez bez radosci...
A Nik?
Ten zaskoczyl mnie kompletnie! Wczoraj po odebraniu, wspomnial cos, ze:
"A jutlo jus nie bendem plakal!".
Przytaknelam mu, w myslach dodajac, ze tak tak, pozyjemy, zobaczymy... Tymczasem, nie wiem jakim cudem, ale Nik dotrzymal slowa! Nie wygladal moze na zbyt szczesliwego, czy nawet zadowolonego, ale dzis rano nie uronil ani lezki!

Chwilowo jestem wiec calkiem dumna z obojga (w koncu mamy dopiero poczatek drugiego tygodnia roku szkolnego, a oni adaptuja sie calkiem niezle), chociaz odetchne z ulga dopiero, jesli dobra passa potrwa do konca tygodnia i po weekendzie tez sie nic sie nie zmieni...

Tymczasem, dzis wieczorem wybieram sie na spotkanie w szkole Bi, na temat programu nauczania. Najpierw osobno kazda klasa z nauczycielem, a nastepnie odbedzie sie prezentacja dla wszystkich klas w stolowce (swietlicy? :D). W zasadzie program nauczania mam w dosc glebokim powazaniu, bo Bi jest w zerowce, a (przynajmniej tutaj) to nadal glownie zabawa. Wszystko, czego sie ucza, jest w formie gier, wierszykow, obrazkow do kolorowania, itd. I chociaz wiem, ze oczekuje sie, ze na koniec roku szkolnego, dzieci beda zaczynaly czytac proste teksty, to jesli Bi sie "wylamie" i czytac sie nadal nie nauczy, absolutnie nie bede panikowac... Na spotkanie ide glownie po to, zeby zamienic kilka slow z wychowawczynia corki, bo ze wzgledu na godziny pracy, kompletnie sie z nia rozmijam. Ciekawa jestem jednak, jak Starsza radzi sobie w grupie oraz czy nauczycielka zauwaza jakies braki w jej angielskim. Oczekiwalam bowiem, ze na poczatku roku, przeprowadza z Bi testy, zeby sprawdzic jej znajomosc jezyka i w razie czego, zapewnia jej dodatkowe zajecia z ESL (English as a Second Language). Nic takiego sie jednak nie wydarzylo (a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo). Przekonalam sie juz jednak, ze w tej szkole o wszystko trzeba sie dopytac, wiec moze to ja, jako rodzic musze zglosic, ze chce zeby moje dziecko podeszlo do takowych testow? Nie wiem, ale sie dowiem. ;)

Poza tym, szkola zaczela sie na dobre, ale pomiedzy pracowitymi dniami w srodku tygodnia, sa krotkie przerywniki na oddech, zwane weekendami. ;) A te mamy ostatnio, moze nie intensywne, ale staramy sie, zeby byly choc troche interesujace. A czasem ktos postara sie o atrakcje dla Potworkow za nas, tak jak w poprzedni weekend, kiedy znienacka (no, prawie) wyladowalismy na przyjeciu urodzinowym. Mimo, ze zaproszenie dostalismy na ostatnia chwile, zdecydowalam, ze idziemy i nie zalowalam. Miejsce, do ktorego trafilismy, jest nowiutkie. Nigdy wczesniej o nim nie slyszalam.


Oczywiscie, wiekszosc to typowe dmuchance, wieksze i mniejsze, ale bylo tam tez kilka atrakcji dla nieco starszych dzieci (z ktorych skwapliwie korzystali rowniez dorosli ;P). Basen z piankowymi kwadratami to fajna sprawa, ale akurat nie dla doroslych. Wlazlam tam, sama juz nie pamietam po co, za Kokusiem i utknelam! :D Niemal 60 kg, to jednak sporo, zeby wygramolic sie z zapadajacych sie pianek. Czulam sie, jakbym uwiezla w bagienku. ;)



Najciekawsza dla starszych dzieci, okazala sie jednak skocznia oraz zjezdzalnia, z ktorych wpadalo sie na miekkie i zapadajace sie gabki, pokryte plachta (strasznie zaluje, ze nie mam zdjecia). Bi musialam pomagac sie stamtad wygramolic, natomiast Nik utykal kompletnie i wolal o ratunek. Co nie przeszkadzalo mu, po wyciagnieciu, gramolic sie na skocznie kolejny raz. ;)
W kazdym razie, przyjecie zaliczam na plus, a ze udalo mi sie przy okazji w koncu pogadac z kumpela i umowic na spotkanie w srodku tygodnia (zaliczone!), to plus nawet podwojny. ;)

Miniony weekend, jak juz wspominalam, mielismy dluzszy, 3-dniowy. Mialam wielka nadzieje na ostatnie w tym sezonie plazowanie, ale pogoda, niezmiennie od kilku lat, wlasnie na te kilka dni, robi psikusa. Z trzech dni, w dwa mialo padac. Koniec koncow wszystko przesuwalo sie i zmienialo w takim tempie, ze nie dalo sie niczego zaplanowac. I wlasciwie bylo wiecej slonca niz chmur, a deszcz nie spadl w ogole! ;) Bylo jednak na tyle chlodno (dobra, cieplo, ale nie upalnie :D), ze z plazy zrezygnowalismy.
Co jednak robic z wieksza iloscia czasu, zeby czlowiek nie czul, ze zmarnowal dlugi weekend? Juz od dawna chodzilo za mna odwiedzenie miejsca w sasiednim Stanie, okolo godziny od nas, zwanego Konserwatorium Motyli. Czyli po prostu sporego pomieszczenia, gdzie motyle z calego swiata lataja sobie swobodnie, a ludzie sobie miedzy nimi spaceruja lub siadaja na laweczkach i pozwalaja owadom na sobie usiasc. Potworki mialy tego lata faze na motyle, ganialy je po calym ogrodzie, probujac przekonac niesforne insekty, zeby usiadly im na dlonie (jakos zaden nie chcial ;P), wiec pomyslalam, ze moze im sie spodobac. A ze pogoda nadal straszyla deszczem, wiec pojechalismy.

Ogolnie wrazenia mam pozytywne, chociaz miejsce jest duzo mniejsze niz sie spodziewalam. Jedna z pracownic powiedziala jednak, ze lata tam okolo 4 tys. motyli i rzeczywiscie otaczaly nas ze wszystkich stron. Duze, male, pomaranczowe, niebieskie, przezroczyste, roznokolorowe, do wyboru, do koloru. W tle leciala relaksacyjna muzyka przypominajaca mi cos odpowiedniego do jogi badz medytacji i zapewne spedzilibysmy tam sympatyczna, spokojna godzine, gdyby nie Potworki...
A rozeszlo sie o to, ze motylki siadaly na mame i tate, natomiast na dzieci nie chcialy i koniec. Co sie jednak dziwic, skoro Potworki caly czas sie ruszaly. Bi ma dlugie wlosy i machala kitka na wszystkie strony, a Nik w ogole nie usiadl spokojnie ani na 5 sekund. Co do rodzicow, to nawet nie musieli sie starac, a zostawali obsiadani ze wszystkich stron.


Matka ma nawet fote (niestety na mezowskim telefonie), gdzie motyl siedzi jej na okularach i za cholere nie daje sie zdmuchnac. :D Ktos mi kiedys powiedzial, ze jesli usiadzie na tobie motyl, to odlatujac zabierze ze soba wszystkie smutki. Po zeszlej sobocie nie powinnam sie chyba smucic przez kolejnych kilka lat, bo motylki pozabieraly zgryzot na zapas. ;)



Niestety, nie pomagalo, ze owady pozwalaly dzieciom ogladac je z tak bliska, ze prawie dotykaly je nosami.


Nie chcialy na Potworki usiasc, wiec Bi oraz Nik marudzili, jeczeli, w koncu oboje otwarcie sie rozplakali (a uparcie odmawiali usiadniecia bez ruchu) i uznalismy z M., ze czas na ewakuacje.

Ewakuacja, tiaaa... Wyjscie prowadzilo obowiazkowo przez sklep z pamiatkami, gdzie Potwory urzadzily taka scene, ze wszyscy ludzie sie za nami ogladali. ;) Ryczaly, tupaly nogami, Bi wyla, ze ona musi, koniecznie musi kupic cos, co bedzie jej przypominac o motylkach. Uch... Bardzo niepedagogicznie, ale w koncu machnelismy reka, ze dobra, niech sobie wybiora po jednej rzeczy. Po czym spedzilismy w cholernym sklepie kolejne 20 min., bo Potwory nie mogly sie zdecydowac, czy wola maskotke, magnes, kolorowanke, gumowego robala, sprezynke, czy cos innego z setek dupereli. :( Koniec koncow, kazde wzielo po pieczatce z... rybka. To tyle z przypominania im o motylkach. Nie musze chyba tez dodawac, ze po powrocie do domu, pieczatki zostaly rzucone w pudlo z zabawkami i tyle je widzielismy? ;)

W kazdym razie, kiedy w koncu stamtad wyszlismy, M. wysyczal tylko, ze taka nagrode dostaje sie za probe sprawienia dzieciom frajdy. Pozostalo mi, jak raz, w pelni zgodzic sie z malzonkiem. ;) Z tego wszystkiego, nie zatrzymalismy sie w "Yankee Vilage", ktora mielismy po drodze do autostrady. Cala ta "wioska" to tak naprawde kompleks budyneczkow ze sklepami ze slynnymi swieczkami, pamiatkami (tylko nie to!) oraz dekoracjami. Podobno caly rok maja tam ruszajace sie, oswietlone wystawy i myslalam, ze moga sie one spodobac Potworkom, ale po cyrku, ktory odstawili w motylarni, mruknelam tylko do M., zeby nigdzie sie juz nie zatrzymywal. Spadamy do domu, odpoczac po "relaksie" z dziecmi u boku. ;)

Po takiej sobocie, w niedziele sily starczylo nam tylko na cotygodniowa wyprawe do kosciola, a pozniej na zakupy spozywcze... Dobrze, ze po poludniu przyjechal dziadek, zeby poratowac nieco humor wnuczat. ;)

Pozostal jeszcze poniedzialek. Wstalismy w chlodny, pochmurny ranek i trzeba bylo zrobic cos z dzieciarnia, doslownie odbijajaca sie od scian z nadmiaru energii. ;) Pogoda nadal straszyla deszczem, a ze mielismy znizkowe kupony na zabawe w jednym z "dmuchancowych" miejsc, w ktorym organizuje sie przyjecia urodzinowe, postanowilismy je wiec wykorzystac. Po dojechaniu na miejsce, okazalo sie oczywiscie, ze poniewaz bylo to swieto, kupony sa w ten dzien niewazne. ;) Trudno, Potworki szczesliwe rzucily sie w wir zabawy, a my klapnelismy na laweczkach, siorbiac poranna kawe. ;) Spedzilismy tam niemal cale dwie godziny, a Potwory nadal nie mialy dosyc! Ok, Bi przychodzila sie napic troche czesciej niz na poczatku, ale Nik, pomimo wlosow przyklejonych od potu do czola, nadal podskakiwal niczym mala, kauczukowa pileczka, w oczekiwaniu na swoja kolej na zjazd. Po takim jednak czasie, w szumie dmuchncow, muzyce w tle oraz wrzaskach i piskach dzieciarni, matka oraz ojciec nabawili sie potwornego bolu glowy. ;) Niestety, rozkaz wymarszu, skonczyl sie niczym innym, tylko rykiem Kokusia. Mlodszy, wymordowany, glodny, a przy tym odczuwajacy juz pore drzemki, dal popis swoich mozliwosci wokalnych. ;) Kolejne wspaniale wyjscie z dziecmi... Dobrze, ze tym razem chociaz Bi zachowala sie poprawnie.

A masochistyczni rodzice, zabrali jeszcze dzieci tego samego popoludnia na lody, prawdopodobnie ostatnie w tym sezonie. Musze jednak przyznac, ze przynajmniej tym razem, obylo sie bez scen, chociaz Nik musial podniesc nam cisnienie, uparcie grzebiac w nieuzywanych donicach, pelnych petow oraz innego syfu... :/

Tak z grubsza wygladaja weekendy z Potworami. Czy ktos sie teraz dziwi, ze w poniedzialek (no, w tym tygodniu we wtorek) pedze do pracy jak na skrzydlach? ;)

20 komentarzy:

  1. Ech, dzieci ;) Chcesz im zapewnić dzień pełen atrakcji, który będą wspominać przez lata, a kończy się jak zwykle płaczem, zupełnie tak, jakby cały dzień siedziały zamknięte w domu, a czasem nawet i gorzej ;)

    Ostatnio rozmawialiśmy z Marcinem, że planując dzieci, oczyma wyobraźni widzisz roześmiane, szczęśliwe maluszki i sielskie życie rodzinne, a rzeczywistość jest taka, że dzieci przez większość czasu płaczą i marudzą ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, dokladnie!
      Nikowi, poki co, wycieczki oraz atrakcje, zwisaja. Jak go wezmiemy, to ok, jak nie, to ogrod mu wystarczy do szczescia. Natomiast Bi juz domaga sie wycieczek, odwiedzin, jechania w gosci. Lubi jak cos sie dzieje. Tyle, ze pojedziemy, a potem zamiast radosci, urzadza nam takie dantejskie sceny! :D

      Usuń
  2. No cóż, nie nazywasz ich Potworkami bez powodu;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyklaskuję Matce Kaszubskiej!
    Też nie rozumiem tego "fenomenu" - jak jestesmy w sali zabaw to nic nie przeszkadza, żadna niczego nie chce, nie poptrzebuje zapominają o całym świecie. jak mówię, że jedziemy to wrzask, bo one głodne i muszą zjeść coś teraz natychmiast i nie ważne, że w sali zabaw oprócz żelków (o zgrozo) i picia nic nie ma. Ech dzieci :)
    W motylarni byłam raz, ale ja generalnie nie lubię motyli. Są jakieś takie nie wiem, ale patrzę na nie jak na każde latające robale. Ble!
    Hmm no właśnie lato się kończy, a my mieliśmy do zoo pojechać, kurka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihihi, Twoj opis motylkow rozlozyl mnie na lopatki! Jestes pierwsza osoba, ktora znam, ktora uwaza, ze kolorowe motyle to "robale"! :D Chociaz, ja motylki lubie, ale juz cmy za nic nie wzielabym do reki, a to niby to samo! ;)
      Wlasnie, dzieciaki jak sie bawia, to ani glodu ani zmeczenia nie czuja. Ale wspomnisz, ze pora do domu i nagle przymieraja glodem i niesc trzeba, bo tacy zmeczeni! ;)

      Usuń
  4. Fajowe dzieciaki!
    Moje Gzuby koło roku chadzali do przedszkola albo z rykiem, albo z kwaśnymi minami - zaś dopiero ofkors przy akompaniamencie ryku następował czas pożegnań. Straszne wspomnienia :) w domu niewiele mogłam zrobić, tak byłam wybita.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w tym roku nie moge narzekac, bo Nik ryczal tylko tydzien, a potem uznal, ze lubi przedszkole i od tego czasu, jest ok. Bi za to nadal naprzemian kocha zerowke i jej nie lubi. ;) Podobnie bylo jednak caly rok w przedszkolu, a jak na wakacje chodzila do niani, to nagle okazalo sie, ze ona tak strasznie kocha swoje przedszkole i teskni. Podejrzewam, ze to samo bedzie z zerowka. :D

      Usuń
  5. Uwielbiam Twoje tasiemce :) a juz ze zdjeciami to juz luxus :) Haselka tradycyjnie powalaja- fajna taka dawka dobrego humoru!
    A z dziecmi tak juz bywa... raz lepiej, raz cudownie a czasami okropnie- sorry- samo zycie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje zawsze znajda powod do cudowania, niewazne gdzie jestesmy. ;) Szczegolnie Nik...
      Z tasiemcami, jak ze wszystkim, nie dogodzisz. Jedni lubia, inni narzekaja, ze za dlugie i nie wiedza do czego sie odniesc. :D

      Usuń
  6. Ciesze sie,ze w szkole juz lepiej! A motylarnia- super sprawa! My jezdzimy regularnie:) A jak chodzi o sceny w sklepach z pamiatkami to sie nie martw- tez to przerabiamy. Znalezlismy juz na to sposob choc nie zawsze skuteczny- przed wejsciem do atrakcji umawiamy sie czy kupujemy pamiatki czy nie. Zazwyczaj pomaga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My sie raczej dlugo nie wybierzemy. :D Po pierwsze - miejsce niewielkie i nie powala specjalnie. Raz pojechac, zobaczyc i wystarczy. Po drugie - Potworki najwyrazniej musza podrosnac. ;)
      Moje dzieciaki chyba jeszcze za male na takie umowy. Wszedzie chca pamiatki... :/

      Usuń
  7. Te wasze rozmówki są świetne,a do motylarni zawsze chciałam się wybrać. Ciekawe czy takie miejsce przypadło by do gustu chłopcom!?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedzialabym, ze na pewno by przypadlo, ale po reakcji Potworkow juz sama nie wiem. :D Wszystko zalezy, czy Twoi chlopcy koniecznie chcieliby zeby motylki na nich usiadly i czy potrafiliby kilka minut posiadziec w zupelnym bezruchu? U nas wlasnie od tego zaczela sie awantura... :/

      Usuń
  8. Muszę zakodować sobie, aby nie pić, jak oznaczasz notkę "gadaną" :P Aż musiałam przeczytać Krzyśkowi :)

    Ze szkołą będzie coraz lepiej, wierzę w to :) I u Was i u nas :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, znam to - opluta klawiatura oraz ekran, bo trafie na jakis smieszny post przy porannej kawie!
      U nas (odpukac) jest juz zupelnie dobrze. Bi raz marudzi, raz nie, ale tak samo miala caly zeszly rok, a twierdzila, ze przedszkole lubi, wiec to chyba po prostu charakterek. ;)

      Usuń
  9. Cudne są te motyle! Moje obie dziewczyny są w motylach zakochane, pewnie oszalałyby ze szczęścia :) codziennik-kobiety.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak samo myslalam o Potworkach. A tu zderzenie z rzeczywistoscia. ;) Zawsze, w kazdym miejscu, dzieciaki znajda sobie powod do placzu i pretensji. :)

      Usuń
  10. Huehue, my też tak strzelamy sobie w kolano a potem sami siebie pytamy za jakie grzechy;-) Matko Potworki, Laseczka z Ciebie jak ta lala! I niecałe 60kg? Zazdraszczam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Dokladnie! Staramy sie, wymyslamy atrakcje, a potem stwierdzamy ponuro, ze trzeba bylo po prostu zabrac dzieciarnie na plac zabaw i reakcja bylaby lepsza... ;)
    Ej, kochana, wierz mi, do laseczki to mi daleko! ;) Jestem drobnej kosci i te 60 kg po mnie dobrze widac, w postaci oponki na brzuchu oraz masywnego tylka i ud. Ale na lato kupilam sobie kilka luzniejszych bluzek (jak ta na zdjeciu, ktore juz usunelam :D) i tuszuje jak moge. ;)

    OdpowiedzUsuń