Czas na moje
wpominki z porodowki. :) Uwaga, post jest pamiatka dla mnie, jest calkowicie
otwarty, zawiera nazwy z kobiecej anatomii, niektore opisy moga byc razace, co bardziej
pruderyjni niech nie czytaja. Wiekszosc odwiedzajacych mnie osob to jednak chyba
kobiety i matki, wszystkie wiedza jak sie rodzi dzieci, wiec nikt pawia na
klawiature moze nie pusci. :)))
Poniewaz moje dziecko bylo uparte juz w zyciu
plodowym, jak mozna sie bylo spodziewac, zaparlo sie i nie chcialo samo wyjsc.
Na ostatniej wizycie lekarskiej, ktora odbyla sie jakis dzien lub dwa przed
moim terminem, ustalilismy z doktorkiem date wywolania “na wszelki wypadek”, na
tydzien po terminie. Wtedy odetchnelam z ulga bo tak naprawde to od ponad 4 tygodni
marzylam, zeby wreszcie urodzic. Wiec pocieszalam sie, ze w najgorszym wypadku
jeszcze tydzien, ale tak naprawde bylam przekonana, ze urodze wczesniej.
Mielismy z M. ustalone, co po kolei robimy gdybym zaczela rodzic w pracy, M.
wiedzial, ze pod zadnym pozorem nie wolno mu sie bylo rozstawac z komorka ani
jej sciszac. Jak to zwykle w zyciu bywa, wszystkie przygotowania daly w leb, bo
Bi ani myslala wychodzic na swiat.
W szpitalu musialam stawic sie dzien
wczesniej bo mialam zero rozwarcia wiec musieli cos z tym zrobic. I to chyba
bylo najgorsze. Zaprowadzili nas na porodowke, do naszego pokoju. Zalozyli mi
lekarstwo majace zmiekczyc i rozszerzyc szyjke macicy i na to bylam
przygotowana. Natomiast nie bylam przygotowana na to, ze zaloza mi od razu
wenflon (zeby juz byl) i podlacza do aparatury mierzacej skurcze i tetno
dziecka, a takze automatycznego miernika cisnienia. W koncu, do cholery, do
“prawdziwego” wywolania mialam jeszcze 13 godzin! Oczywiscie zostalam
poinformowana, ze podlaczona do calej maszynerii jestem udupiona na lozku, nie
wolno mi nawet polazic po korytarzu i jezeli chce pojsc do toalety, musze
zadryndac po pielegniarke, zeby mnie odczepila i odomotala. Byla sobie wtedy
godzina 17. Zaczelo sie dluuugie oczekiwanie. Dostalam obiad, ktory na
szczescie kazda rodzaca moze sobie zamowic z menu. Malym zgrzytem bylo to, ze
chociaz kobieta przez caly pobyt w szpitalu zamawia sobie posilki ze szpitalnej
stolowki i zostaja one wliczone w ogolny rachunek za porod, to jej maz, ktory
zazwyczaj przebywa wiekszosc czasu z nia, nie ma takiego prawa. Musi zejsc do
kawiarenki i sam sobie cos kupic. Zostalam tez poinformowana, ze to bedzie moj
ostatni posilek az do urodzenia corki. Troche mnie to podlamalo, ale nie
chcialam martwic sie na zapas, w koncu nie wiedzialam jak dlugo moze to
potrwac, wiadomo, sa porody dlugie, ale sa i krociutkie.
Tak wiec siedzielismy
z M. w tej salce, troche pogadalismy, troche poogladalismy telewizje. Okolo 21
pielegniarki zaczely namawiac mnie do spania, “bo jutro czeka mnie ciezki
dzien”. M. poscielil sobie dostawione lozko polowe i postanowilismy sprobowac
zasnac. Latwo powiedziec. Glupi cisnieniomierz co pol godziny automatycznie
zaciskal sie na moim ramieniu (bynajmniej nie delikatnie!). Maszyny mierzace
skurcze i tetno Bi pipczaly i swiecily, a mazak zgrzytal po papierze zapisujac
pomiar. Pokoj mial ksztalt litery “L” i choc pielegniarki zgasily swiatlo w
“naszej”czesci, to w krotkim przedpokoju zostawily sobie lampe. I wchodzily
srednio co godzine, zeby zebrac wykresy i oczywiscie wlaczaly dodatkowe swiatlo.
Dodatkowo, czujniki tetna Bi i skurczy po kilku godzinach zaczely bolesnie
wrzynac mi sie w brzuch, a za kazdym razem kiedy je troche przesunelam
pojawialy sie pielegniarki bo pomiar “uciekal” i przestawialy je na poprzednie
miejsce. I wez tu spij w takich warunkach! Poza tym doszly jeszcze nerwy przed
nastepnym dniem, wiec w rezultacie ani ja ani M. nie zmruzylismy oka.
Chyba na dzis wystarczy. Widze, ze wspominki bede musiala podzielic na 2 lub i 3 posty, bo bedzie dluuugo... :)
moj opis ostatniego porodu zajaby ze 2 linijki: ledwo zdazylam dojechac do szpitala. Polozyli mnie na lozko do rodzenia o15 a o 15:10 urodzilam i juz :-) . Serdecznie wspolczuje dlugiego lezenia przed porodem w szpitalu. pozdrawiam cieplutko i czekam na ciag dalszy.
OdpowiedzUsuńAle Ci zazdroszcze! To wymarzony porod kazdej kobiety, chociaz pewnie na zadne znieczulenie nie bylo czasu? ;) Coz, moze ze drugim razem bede miala wiecej szczescia.
UsuńJa też byłam podłączona do kroplówki i KTG przez całą dobę i przez całą dobę zjadłam kromkę chleba, bo miałam już już rodzić ze trzy razy i nic nie wychodziło, a położne obawiały się, że może być cesarka, więc lepiej mnie nie przekarmić... Nie wspomnę, że przez calutką dobę leżałam na łóżku porodowym ze szlafrokiem pod głową i nie spałam przez 34 godziny przed porodem, od kiedy przyjechałam do szpitala, bo miałam skurcze co 10-15 minut. Ale warto było :) Choć jakby mnie w jakiejś szkole rodzenia nauczyli, że mogę rodzić w dowolnej pozycji, że mogę sobie chodzić przy porodzie i ćwiczyć, to bym chyba się do nich zwróciła o zwrot kasy, bo nie było mowy o nowoczesnym podejściu do rodzenia. Leżałam przypięta, poród był wywoływany przy pomocy oksytocyny podanej dożylnie i cud, że po tym osłabieniu z niespania i niejedzenia udało mi się urodzić. No nic, pisze się na kolejny, choćby był jeszcze gorszy. Wtedy jakoś nie narzekałam. Nie było wyjścia ;)
OdpowiedzUsuńJa wlasnie tez nie narzekalam, bo zdecydowalam, ze jest jak jest, teraz najwazniejsze w koncu urodzic. I panicznie balam sie, ze skonczy sie na cesarce i chyba to dodawalo mi pod koniec sil. Ale i tak ledwie-ledwie mi sie udalo.
Usuń