piątek, 11 kwietnia 2025

Granolowy zawrot glowy, a po drodze rozmowy o prace :D

Sobota, 5 kwietnia to odsypianie tygodnia, ale tym razem tylko dla Potworkow oraz dla mnie. Malzonek pracowal, choc krocej - do 11. Mnie obudzila o 5 Oreo domagajaca sie wypuszczenia. Na szczescie to weekend, wiec zwloklam sie na dol, otworzylam marudzie drzwi, po czym poczlapalam spowrotem do lozka. Nauczona doswiadczeniem z poprzedniego weekendu, nastawilam budzik na 8:30. Niestety, po wylaczeniu go zasnelam spowrotem i obudzilam sie godzine pozniej. ;) Kiedy jeszcze lezalam, przylazl kiciul (wpuszczony wczesniej przez Bi) i ulozyl mi sie na brzuchu, choc w tym momencie zaczal sie wiercic Nik, wiec kot pobiegl zaciekawiony. Uparlam sie zeby nie zmarnowac tego dnia jak poprzedniej soboty, a na szczescie mialam wiecej energii, wiec jak tylko zjadlam sniadanie i jako tako sie ogarnelam, mialam chwycic za odkurzacz i doprowadzic do porzadku parter. W tym momencie jednak zadzwonil moj tata i rozgadal sie na dobre. Co bylo robic. Gadajac z nim, w miedzyczasie zaparzylam sobie kawy i zanim skonczylismy rozmowe, praktycznie ja wypilam. Sprzatanie odbylo sie wiec pol godziny pozniej. Polatalam na odkurzaczu, pozniej na mopie, a w miedzyczasie wrocil M. i zaczal pichcic. Oczywiscie nie dalo sie poczekac az skoncze... Trzeba jednak przyznac, ze grzecznie nastawil co mogl, po czym wyszedl z kuchni zebym mogla zrobic co trzeba. Jak juz zaczelam, latwiej bylo kontynuowac, wiec wyszorowalam zlewy we wszystkich lazienkach, ogarnelam zmywarke a pozniej naczynia w zlewie, poskladalam pranie zalegajace w suszarce i wstawilam kolejne. Jak zwykle na 16 pojechalismy do kosciola, a po powrocie nastapil juz calkowity relaks. Pogoda byla paskudna. Po dwoch cieplych dniach przyszlo ochlodzenie, a na dodatek bylo pochmurno i padalo. Zaczelo sie od okazjonalnej mzawki rano, a pod wieczor, kiedy wrocilismy z kosciola, rozpadalo sie juz na dobre. Wszyscy z rozkosza zaszylismy sie w przytulnej chalupie. Malzonek mial pracowac rowniez w niedziele, wiec poszedl wczesniej spac, ale Nik gral na kompie, a Bi jak zwykle rozsiadla sie w salonie. Siedzialysmy sobie spokojnie, kazda na wlasnym laptopie, kiedy uslyszalysmy za oknem... miauczenie! Przyszedl znow ten rudy kocurek. Biedak, przez ostatnie dwa tygodnie uchwycily go kilka razy kamery, ale bylo to albo w srodku nocy, albo kiedy bylam w pracy. Teraz wreszcie trafil na czas gdy wszyscy byli w domu i nie spali.

Wyszedl niczym kot ze Shrek'a :D

Starsza pobiegla go wyglaskac, a ja poszlam po jedzenie. Okazalo sie jednak, ze nie byl bardzo glodny. Cos tam skubnal, pomizial sie, po czym pobiegl dalej. Nawet deszcz mu chyba bardzo nie przeszkadzal, choc futerko mial przemoczone.

W niedziele powtorka z rozrywki, czyli pobudka o 5 dzieki kotu. Wypuscilam ja, wrocilam do lozka, po czym zasnelam jak kamien. Budzik zadzwonil o 8:30, ale wylaczylam go i spalam dalej. Obudzilam sie o... 9:38! :O Czyli znow spanie niemal do 10... Dzien minal jednak dosc spokojnie.

Nie ma jak puchata owcza skora...

Bylo troche cieplej, bo 13 stopni, ale rano padalo, wiec nie planowalismy zadnych wiekszych "akcji". Cos tam trzeba bylo posprzatac, wiadomo. Umyc kuchenke, przetrzec blaty, wstawic zmywarke, poskladac pranie, itd. Wiekszosc dnia jednak przechodzilismy z foteli na kanape i odwrotnie.

Relaks na calego

Malzonek przyjechal z pracy i drzemal na kanapie. Dopiero pod wieczor zaczelo sie troche przejasniac i M. stwierdzil ze zrobi cos pozytecznego i wyplucze wszystkie rury w przyczepce po plynie przeciw zamarzaniu. Nik przegral wiekszosc dnia na kompie, a Bi na laptoku urzadzila sobie maraton jakiegos serialu. Pod wieczor niestety trzeba bylo znow wyciagac plecaki, bidony oraz sniadaniowki i szykowac sie na powrot do kieratu. Dzieciaki juz radosnie odliczaly, bo w przyszlym tygodniu maja ferie wiosenne. :) 

Poniedzialek zaczal sie brutalnie wczesnie, ale jak to po weekendzie, wstawalo sie niezle. Wyjezdzalam oczywiscie na ostatnia chwile, ale to juz norma. :D Niestety mialam pecha, bo zaraz po wjezdzie na autostrade, utknelam w korku! O 5 rano!!!

Zdecydowanie NIE to co tygryski lubia najbardziej...

Okazalo sie, ze zdarzyl sie wypadek - przewrocila ciezarowka i to tuz przed 3 nad ranem. Ponad dwie godziny pozniej, a burdel nadal byl nie uprzatniety i dwa (z trzech) pasy zamkniete. :/ Do pracy dojechalam o 5:52, choc i tak moglo byc gorzej... Na szczescie poniedzialki maja tendencje do powolnego rozkrecania sie . Piec dopiero sie rozgrzewal, jedna maszyna pakujaca okazala sie brudna i musieli ja czyscic, na drugiej zas dwa razy zmieniali produkt, co za kazdym wiazalo sie z niemal godzinna przerwa. Dla mnie bylo to na reke, bo mialam mniej zapiep**u od razu po weekendzie, gdzie w dodatku musialam zalatwic sprawe w kadrach. Kiedy bowiem dokladniej przyjrzalam sie mojej wyplacie, okazalo sie, ze nie odciagaja mi podatkow federalnych! :O Poniewaz nie mam ochoty placic wyrownania na koniec roku, szybko poszlam do pani kadrowej zeby sprawdzic co sie dzieje. Na szczescie poprawa byla szybka i mam nadzieje, ze teraz juz wszystko bedzie ok. Poza tym jednak, musialam wyjsc juz o 10:30 rano, wiec kiedy wszystkie maszyny pomalu sie rozkrecaly, ja wybieglam stamtad z piesnia na ustach. :D Tak zartuje, bo oczywiscie fajnie sie urwac wczesniej, tyle ze to dopiero moj trzeci pelny tydzien, wiec troche wstyd. Tym bardziej, ze musialam nakrecic, bo poczatkowo mialam wyjsc w piatek, a potem zmuszona bylam przeniesc na poniedzialek. Szefa mam sympatycznego, ale tym bardziej nie lubie naduzywac czyjejs dobroci. A dlaczego musialam kombinowac, zapytacie? Ano... mialam rozmowe o prace! :D Ostatnio przy kazdej mowilam ze moge dopiero okolo 15, teraz jednak kolejny raz chcieli ze mna rozmawiac z tej firmy, ktora szuka kogos na nocna zmiane. Mimo ze widzialam ogloszenie wystawione ponownie... Poniewaz, pomijajac ta tragiczna zmiane, praca idealnie wpisuje sie w moje doswiadczenie, no i placi bardzo dobrze, wiec stwierdzilam, ze gra jest warta swieczki i moge dostosowac sie do nich. Oni zas nie pytali kiedy ja moge, tylko od razu pisali czy pasuje mi taki a taki dzien i godzina. Najpierw mialo byc na 10:30 w piatek, a pozniej okazalo sie ze chlopu cos wypadlo i przeniesli na 11:30 w poniedzialek. :/ Wkurzona bylam, bo dla mnie wiazalo sie to z proszeniem swiezo upieczonego szefa o wczesniejsze wyjscie, po czm przepraszanie, ze jednak musze wyjsc innego dnia. Mozecie sie domyslac jak bylo mi glupio... I caly czas obawialam sie, ze w poniedzialek znow cos wyskoczy i beda przekladac kolejny raz. Na szczescie tym razem rozmowa odbyla sie bez przeszkod, choc rowniez bez sensu. Malzonek mial optymistyczne wizje ze chca mi zlozyc oferte pracy, ale nie ma tak dobrze. ;) Rozmawialam ponownie z pierwszym panem, z ktorym rozmowe mialam na samym poczatku. I pytania w wiekszosci pokrywaly sie z tymi, ktore juz zadal wtedy. Po prostu szczeka mi opadla, bo nie wiem jaki byl w ogole cel tej dodatkowej rozmowy?! Pan chcial jeszcze raz spojrzec na mnie przez komputer zeby sie upewnic, ze ja to ja? Cuda, panie dziejku. Najgorzej, ze przez te "cuda" ja sie urywam z roboty i podpadam nowemu szefowi. :/ Za to przyznaje, ze fajnie bylo znow posiedziec w chalupie kilka godzin w ciszy zanim zjedzie sie reszta. :) Po rozmowie pojechalam szybko do taty, bo nie bylam u niego od czwartku. Tego dnia wracal z Polski i nie chcialam zeby zastal pelnej skrzynki listow. Tymczasem... znalazlam w niej jeden list. To wszystko. Moglam sie nie fatygowac. ;) Wracajac zajechalam jeszcze do biblioteki oddac ksiazke i film oraz na stacje benzynowa, bo auto wolalo jesc, a przede mna kolejne 4 dni jazdy do roboty. Wrocilam do domu, ugotowalam ziemniaki do obiadu i w koncu moglam klapnac na kanape. Wrocily Potworki, po nich M. i po obiedzie spedzalismy popoludnie spokojnie, a przyszla pora zawiezc mlodziez na basen. Bi cos tam stekala, ale ostatecznie pojechali bez wiekszych protestow. Malzonek ich zawiozl, po czym od razu pomaszerowal spac. Pojechalam po nich i o dziwo trening skonczyl sie "tylko" 15 minut wczesniej, wiec chwile na nich popatrzylam. ogolnie to nie bylo na co, bo nie mam pojecia co robili za cwiczenie.

Banda wesolkow

Wszystkie linie wygladaly jak jeden wielki chaos. ;) W domu kolacja, prysznic i zaraz do spania, bo juz po 21 oczy same mi sie zamykaly.

Wtorek to kolejna wczesna pobudka i na szczescie tego dnia obylo sie bez korkow na drodze. Dzien jednak okazal sie bardzo zabiegany. Ciagle mierzenie, sprawdzanie, oczywiscie nie wychodzace testy, wiec powtarzanie... Mialam problem zeby znalezc moment na wziecie przerwy na lunch! :O Wrocilam do chalupy chwilke przed Potworkami, oni zdazyli wejsc a wrocil M. Okazalo sie, ze pracowal przez lunch, wiec wyszedl pol godziny wczesniej. Dobrze sie zlozylo, bo o 15 mialam telefoniczna... rozmowe o prace! :D Co ciekawe, do tej samej firmy, w ktorej bylam troche ponad tydzien wczesniej. Na tamta pozycje wzieli kogos innego, ale okazalo sie, ze kobieta, z ktora rozmawialam, polecila mnie na inna. Taka troche bardziej biurowa, ale zawsze. ;) W kazdym razie pogadalm sobie przez 10 minut z sympatyczna dziewczyna z kadr i maja sie ze mna skontaktowac w celu wyznaczenia "prawdziwej" rozmowy. ;) Potem w koncu moglam zjesc obiad, a nastepnie klaplam na kanape i nie chcialo mi sie juz nic robic. Niestety nie bylo tak dobrze. W czasie ferii wiosennych mamy bowiem zaplanowany kemping. Zjezdzamy troche bardziej na poludnie, liczac na cieplejsza pogode. Wiaze sie to jednak z duzo wczesniejszym niz zwykle szykowaniem przyczepy. Jak na zlosc, tego dnia bylo ledwie 6 stopni przy lodowatym wietrze. Kiedy jechalam z pracy, przez moment proszyl nawet snieg, a na noc zapowiadali lekki mroz! :O Niestety, jesli nie chcialam tego robic na ostatnia chwile, musialam pomalu wyciagac wszystkie kempingowe pierdoly. Poki co nawloklam przescieradla oraz poszewki na poduszki oraz sprawdzilam czy mamy papier toaletowy, mydlo i inne "podstawy". Na tym moj wklad tego dnia sie skonczyl, bowiem wiatr urywal glowe i sprawial ze bylo naprawde zimno, wiec nie chcialo mi sie dalej biegac miedzy przyczepa a domem. We wtorki na szczescie nie zabieramy dzieciakow na basen, zreszta Nikowi (znowu!) cieklo z nosa, wiec treningi w kolejne dni i tak sa pod znakiem zapytania... Przy takiej pogodzie, milo bylo sie zaszyc w cieplym domku.

W srode ponownie trzeba bylo sie zwlec wczesniej, a latwo nie bylo. Od kilku dni Oreo budzi nas o 1-2 nad ranem. Czasem zwlekam sie ja, czasem M., ale zawsze budzi nas oboje. Nie wiem co w nia wstepuje. Jak wstawalam po 6, to budzila mnie o 4-5, jak wstaje o 4, przestawila sie na 1-2. Im dalej w tydzien, tym bardziej jestem zmeczona i tym bardzie mnie te pobudki wkurzaja. Juz zapowiedzialam, ze jesli bedzie to trwalo, to idac spac bede ja po prostu wyrzucac na dwor. Nie zniose takiego ciaglego wyrywania ze snu, szczegolnie ze teraz w tygodniu spie naprawde malo. Tak czy siak, dotarlam do pracy bez przeszkod i zaczela sie bieganina. Mialam odrobine szczescia, bo caly dzien piekli jeden rodzaj granoli, bez zadnych owocow i na szczescie przechodzila wszystkie testy. Na obu maszynach pakujacych zmienili produkt, ale tylko raz, wiec tez nie bylo wiekszego zamieszania. Problem zaczal sie dopiero po zmianie, bo jedna z maszyn nie zaklejala torebek jak trzeba i uchodzilo z nich powietrze. Niestety, dziewczyna obslugujaca maszyne zaparla sie, ze nie bedzie jej zatrzymywac zeby to poprawic. Dopiero interwencja wyzszych ranga managerow zaowocowala interwencja. W tym momencie jednak mieli juz ogromny pojemnik pelen nieszczelnych torebek, bo babki pakujace tez zauwazyly przeciek i odrzucaly te zle. Dla dziewczyn obslugujacych maszyne skonczylo sie tym, ze musialy wszystkie te torebki rozrywac, przesypywac granole do pojemnika z ktorego pobiera ja maszyna i pakowac od nowa. Czyli, jesli chcialy jak najszybciej skonczyc, to same sobie przedluzyly robote... ;) W koncu przyszedl koniec zmiany i mozna bylo ruszyc do domu. Tam mialam niestety pranie za praniem, bo chcialam jak najwiecej poprac zanim bede musiala myslec o pakowaniu przyczepy. Za to Potworki byly szczesliwe, bo Nik, choc bylo mu wyraznie lepiej, nos mial nadal slyszalnie przytkany, wiec stwierdzilismy zeby lepiej sie podkurowal. Nie chcialabym zeby rozlozylo go na przerwe wiosenna...

Czwartek ponownie "rozpoczal" sie od pobudki przez kota o 2 nad ranem. Zanim zaczne wywalac Oreo na dwor lub do garazu, stwierdzilam, ze najpierw sprobuje zamykac drzwi do naszej sypialni. Szczerze, to jednak mysle ze to nic nie da. Kot i tak bedzie miauczal, dobijal sie do pokoju i tak czy siak nas obudzi... W kazdym razie, M. wstal i wypuscil kiciula, a potem juz pojechal po prostu do roboty. Ja wstalam o mojej normalnej (obecnie) porze, wyszykowalam sie (po drodze wpuscilam Oreo, a potem ponownie wypuscilam) i popedzilam do pracy. Tam poczatkowo robota szla pelna para, ale juz o 11 skonczyli piec i najwyrazniej nie mieli zadnej krotszej partii, bo zaczeli czyscic caly sprzet. Wspolczulam im w sumie, bo przed ponad dwa dni piekli granole z czekolada. W wielu miejscach ta czekolada sie osadzila i zastygla na kamien... W kazdym razie, kiedy odpadlo testowanie piekacego sie produktu, dzien lecial juz luzno, bo tylko pakowali. Jak to jednak przy pakowaniu, tu jakas przerwa na sprzatanie (maszyna wyrzuca cale mnostwo pustych torebek i czasem trzeba je wymiesc), tam cos sie zawiesi, poza tym zmiana produktu (a wiec i torebek) i choc sie nachodzilam zeby sprawdzic co jakis czas czy cos ruszylo, to takiej prawdziwej pracy zaliczylam niewiele. Po robocie przebilam sie przez korki zeby pojechac na zakupy spozywcze, a potem juz z ulga do domu. Dzien byl ponury, pochmurny i zimny. Na noc zapowiadali opady najprawdziwszego sniegu, choc mialam nadzieje, ze jednak prognozy jak zwykle sie pomyla. ;) Niestety, jako ksiazkowy meteopata, czulam jak oczy same mi sie zamykaja, a mozg zamula. Pobudki o 4 tez moga miec z tym cos wspolnego. ;) Niestety, w domu nie dane bylo mi pasc na kanape i sie relaksowac. Po pierwsze, mialam... rozmowe o prace! :D To juz przestaje byc smieszne... To od tej babki, z ktora rozmawialam telefonicznie we wtorek. Teraz mialam rozmowe z inna kobieta z tej firmy, potencjalna szefowa, ale przez internet. Tyle, ze troche niesprawiedliwie, bo ja musialam sie pokazac, a ona sama nie wlaczyla kamerki. :/ W kazdym razie, kiedy we wtorek powiedzialam tamtej dziewczynie, ze moge rozmawiac dopiero po 15 godzinie, umowili mnie na... 17. :O Pogadalam z kobieta, ktora wydawala sie calkiem sympatyczna i zdecydowanie zainteresowana moja kandydatura, choc wiadomo ze moga to byc tylko pozory. Wspomniala ponownie, ze tamta babka z poprzedniej rozmowy podala moje CV dalej, ze niby takie "fajne" i ze wlasciwie na jakakolwiek pozycje by mnie przyjeli, bedzie to z korzyscia dla firmy. Na koniec jednak napomknela cos, ze ma do przejrzenia CV dwoch innych osob i do konca przyszlego tygodnia podejmie decyzje. No to zobaczymy... Kiedy zaliczylam juz stresa, musialam sie zabrac za przyczepe. Jak wspomnialam wczesniej, przygotowywalam ja na wyjazd, wiec choc zrobilo sie pozno, trzeba bylo znalezc motywacje... Cos tam poprzenosilam, ale szybko mialam dosc. Tylko, ze przez to bieganie, przestalam patrzec na zegarek i nagle zorientowalam sie, ze wlasnie zaczyna sie trening Potworkow! :D No coz, znow nie pojechali i oczywiscie zadne nie bylo z tego powodu zrozpaczone. ;) Wieczor zlecial juz spokojniej, choc niestety za szybko i trzeba sie bylo szykowac na ostatni dzien kieratu.

Piatek to standardowa pobudka, ale wiadomo ze tego dnia jakos tak wszystko idzie lzej bo czlowiek wie, ze pare godzin i w koncu odsapnie. :D Dzien wczesniej przyszedl w koncu moj uniform, wiec wszyscy smiali sie, ze w koncu jestem "oficjalnie" pracownikiem. Pstryknelam Wam fote zeby pokazac jaki to tragiczny stroj. ;)

Wyglada to w sumie jak pizama, a ta siatka na wlosach (choc konieczna przy pracy z zywnoscia) zalamuje... ;)

To znaczy, portki sa akurat calkiem fajne, bo maja sznurek w pasie, wiec mozna je regulowac, a do tego jest w nich mnostwo kieszeni, wiec mozna pomiescic dlugopisy, markery, itd. Z kieszeni we wlasnych bluzach, wszystko mi wypadalo. Gora jest jednak beznadziejna. Krotki rekawek, ale teraz jest wszedzie lodowato, a latem ponoc maja klime, wiec tez czlowiek marznie. W dodatku to taki sztuczny poliester, wiec mimo chlodu kark i plecy mialam spocone. :/ No ale jest i przynajmniej granolowy kurz pokrywa ubrania "robocze", a nie moje wlasne. Tym razem dzien okazal sie tak leniwy jak moje pierwsze dwa piatki w tej robocie. Wiekszosc czasu przesiedzialam zerkajac na zegarek i odliczajac do pelnej godziny zeby pojsc zrobic pomiary. Okolo poludnia zrobilo sie jeszcze leniwiej, bo jedna z pakujacych maszyn skonczyla. I wiem, ze trzeba sie cieszyc, bo w inne dni nieraz jest taki zapie*rz, ze nie ma czasu spokojnie zjesc, ale jednak 8 godzin nudow meczy bardziej niz bieganie, a czas plynie dwa razy wolniej. :D Wypadlam stamtad z radoscia, bo nie tylko zaczynal sie weekend, ale jak pisalam wyzej, Potworki zaczynaly ferie wiosenne, wiec mamy zaplanowany wyjazd. Popoludnie uplynelo na dalszym bieganiu do przyczepy oczywiscie. Przed pierwszym kempingiem czlowiek jest zupelnie niezorganizowany i sporo czasu spedzilam zagladajac w szafki w domu oraz w przyczepie, zastanawiajac sie co ja wlasciwie powinnam pakowac. ;)

Do poczytania!

2 komentarze:

  1. Gratuluje, ze od nowych ofert pracy az sie kalendarz urywa. Fajnie. Zapewne za niedlugo cos lepszego wyhaczysz. No i podziwiam, ze sie wam chcialo jechac przyczepa gdzies dalej na weekend. Dla mnie jest nadal za zimno, zeby sie juz na miniwakacje wybierac. No ale mam nadzieje, ze milo sie rozerwaliscie tym wiosennym campingiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. To właśnie jest najgorsze w wypadkach na autostradzie, że człowiek utyka i nie bardzo jest możliwość ominięcia tego bałaganu.

    Mam nadzieję, że te rozmowy coś dadzą i faktycznie uda Ci się znaleźć lepszą pracę, taką, która będzie spełniała Twoje oczekiwania. Swoją drogą też uważam, że skoro Ty miałaś się pokazać, to ta kobieta też powinna. Byłoby to uczciwsze, tym bardziej, że nie każdy dobrze się czuje przed kamerą (ja tego nie znoszę), a u Ciebie był dodatkowy stres.

    Też nie znosiłam nudy w pracy. Już wolałam, jak było jej za dużo, niż jak nie było co robić i trzeba było samemu szukać sobie zajęcia.

    Mam nadzieję, że pogoda na wyjeździe Wam dopisze i wrócicie wypoczęci :)

    OdpowiedzUsuń