Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 2 sierpnia 2024

Miesiac sie konczy, kolejny zaczyna

Ostatni weekend lipca zaczal sie od kiepskiej nocy. Sasiedzi znow mieli imprezke i gadali oraz zasmiewali sie w glos do... 2 nad ranem. Co chwila sie przebudzalam przy glosniejszych wybuchach smiechu. Potem zbudzil mnie M., wychodzacy o 3 do pracy. A na koniec, o 5 rano, urzadzil pobudke kot. :/ Budzik nastawilam na 9, ale kiedy go wylaczylam, zamknelam oczy "na chwile", po czym zbudzilam sie o... 9:42. :O 
Sobota, 27 lipca, zaczela sie wiec pozniej niz przewidywalam. Ja to jednak ja, ale Nik spal do... 11. W koncu go obudzilam, z czego byl oczywiscie bardzo niezadowolony, ale kurcze, nie wiem o ktorej sam by sie obudzil... Nawet M. zdazyl z pracy wrocic, a syn nadal chrapal.

(Prawie) nastoletni spiacy krolewicz
 
Na ranek w sumie duzo planow nie mielismy. Malzonek poszedl sie zdrzemnac bo rowniez kiepsko spal i bolala go glowa, ja pieklam chlebek bananowy i jak najciszej sprzatalam, a Potworki sie w sumie snuly bez celu. Popoludnie to juz byla jednak inna para kaloszy. O 15 sie zebralismy i pojechalismy do pobliskiego miasta do spowiedzi, bo chcielismy zrobic to przed wylotem do Polski. Potem od razu przejechalismy do innego kosciola na msze. Poniewaz wyladowalismy w Polakowie, Nik zobaczyl polski sklep i chcial kupic sobie (za nasza kase, haha) chrupki Reksie. :D Poszlismy wiec wszyscy i niestety nabralismy caly koszyczek slodyczy i chipsow. Wrocilismy pozniej do chalupy na chwile relaksu, ale calego spokojnego wieczoru nie dane nam bylo zaliczyc. Na 19 zaprosili nas rodzice kolezanki Bi. Tak naprawde usilowali nas zaprosic juz od czerwca i wykrecalam sie jak moglam, wiedzac ze M. nie chce, a i sama nie bardzo mialam ochote. To bardzo sympatyczni ludzie, ale chyba na starosc robi sie ze mnie coraz wiekszy samotnik i jakos nie mam ochoty nawiazywac blizszych znajomosci. Tutaj zupelnie nie przeszkadzaloby mi zeby byli takimi rodzicami do wymiany kilku zdan przy odbieraniu dzieciakow. :D No ale zapraszali "moze tego dnia", "a moze tego", wiec w koncu powiedzialam malzonkowi, ze ja moge jechac dla swietego spokoju, ale zapraszaja nas, a nie ze tamta mama zaprasza tylko mnie. Jesli wiec kategorycznie nie chce, to niech mi powie jaka wymowke mam im napisac. I stal sie cud, bo M. stwierdzil, ze skoro az tak nalegaja, to dobra, pojedziemy. Szok! :O Poniewaz poza kolezanka Bi, tamci ludzie maja jeszcze corke w wieku Kokusia, z ktora ten byl rok temu w klasie i nie bardzo sie lubili, wiec Nik oznajmil kategorycznie, ze nie jedzie. Pojechalismy tylko z Bi i strasznie dziwnie bylo miec ze soba jedno dziecko. ;) Dziewczyny oczywiscie bawily sie znakomicie i poza kolacja wlasciwie ich nie widzielismy. Jedzenia za to zrobili tak duzo, ze az glupio mi bylo, iz tyle tego wszystkiego przygotowali tylko dla nas. Oni pochodza z Jordanii, wiec jedzenie bylo takie troche swojskie, jak mieso z grilla, a troche egzotyczne, bo do tego np. pikantne sosy z podplomykami. Ogolnie przepyszne. Rozmawialo sie tez calkiem sympatycznie, choc az scierplam kiedy temat zszedl na polityke, a pozniej na sprawy religijno - duchowe. Ci ludzie nie sa praktykujacymi muzulmanami, ale wiadomo, ze w takiej kulturze sie wychowali. Natomiast M. to zagorzaly katolik i w dodatku swoje zdanie zaznacza stanowczo i bez skrepowania. Na szczescie dosc szybko udawalo sie puscic rozmowe na inne tory. :D Ogolnie bylo niezle i zamiast planowanej godzinki, zostalismy ponad trzy. Do domu wrocilismy tylko po to zeby nakarmic syna oraz zwierzyniec i M. poszedl od razu spac, a ja oraz dzieciaki wkrotce po nim. Niestety, u sasiadow byl kolejny imprezowy wieczor... :/

Niedziela zleciala niesamowicie szybko, mimo ze w sumie nic takiego nie robilismy. W nocy ponownie, najpierw sasiedzi nie dawali zasnac, a potem Oreo obudzila mnie o 5:30. Budzik zadzwonil o 9, ale zanim sprawdzilam godzine, nagle zrobila sie 9:32. Kiedy wstalam, mocno sie zdziwilam, ze Nik juz nie spi. Zasiadlam zeby zrobic (ostatni raz, poki co) bezrobocie. Przy okazji otworzylam skrzynke mailowa, gdzie znalazlam wiadomosc, ze nie przeszlam do kolejnego etapu rozmow o prace po tej czwartkowej. Coz, troche mi przykro, choc spodziewalam sie ze tak moze sie to skonczyc... Zjedlismy sniadanie, przelozylam naczynia do zmywarki, ogarnelismy sie i przyjechal dziadek. Posiedzielismy ogladajac igrzyska, choc mocno skakalismy z konkurencji na konkurencje. Z wiadomego powodu, dzieciaki najbardziej zainteresowalo plywanie, choc Bi obejrzala tez z fascynacja siatkowke kobiet, a Nikowi spodobalo sie kajakarstwo. Po odjezdzie dziadka chwile jeszcze popatrzylismy na olimpiade, ale potem trzeba bylo zrobic cos pozytecznego. Poskladalam jedno pranie, wstawilam nastepne, po czym przypomnialo mi sie, ze kilka dni temu zmienilam Potworkom posciel, ale naszej juz nie. Trzeba sie wiec bylo za to zabrac. Potem z rozpedu wyszorowalam zlewy w gornych lazienkach i zagonilam Kokusia pod prysznic. Jakas kolacja, wlaczyc zmywarke i niewiadomo kiedy dzien sie skonczyl. Tego dnia rano bylo jeszcze slonce, ale wczesnym popoludniem zrobilo sie pochmurno, za to wyraznie wzrosla wilgotnosc. Duchota niestety ma sie utrzymac przez reszte tygodnia, a z nia przelotne deszcze oraz burze. A ja liczylam na ladny ostatni tydzien przed Polska zeby jeszcze nacieszyc sie jeziorem, ech... Zobaczymy jak to wyjdzie w praniu, bo deszcz mial zaczac padac juz w niedziele wieczorem, ale wiadomo, ze jak nie podlalam ogrodka, to nie padal. :D

Dwa z czterech mieczykow zdecydowaly sie zakwitnac, ale ciesze sie, ze w ogole wyrosly, bo mialy byc jednoroczne, a wykielkowaly trzeci rok pod rzad ;)


O 5:17 zostalam obudzona oczywiscie przez kota, ktory stwierdzil, ze pora wyjsc zapolowac. Potem jeszcze przysnelam, ale co chwila budzil mnie szum, nadszedl w koncu bowiem deszcz i to w postaci prawdziwych oberwan chmury. Poniedzialek powinien sie zaczac od biegania, ale kiedy sie obudzilam, nadal w najlepsze padalo, wiec odpuscilam. Kiedy zjadlysmy z Bi sniadanie, pomaszerowalam sobie za to przez 10 minut po domu. Jak dobrze miec na dole otwarty uklad i moc chodzic w kolko. :D Tylko Maya nie wiedziala co sie dzieje i co chwila do mnie przybiegala, myslac najwyrazniej, ze szykuje sie do wyjscia. Wyjsc zreszta naprawde planowalam, ale musialam poczekac na Kokusia. W koncu kawaler sie obudzil, ale zanim zjadl sniadanie, ubral sie i przygotowal do wybycia z domu, bylo po 11:30. Pojechalismy do supermarketu, bo trzeba bylo zrobic zakupy szkolne. Dwa lata temu popelnilam blad nie robiac ich przed wylotem do Polski (w sumie to listy dostalam dwa dni wczesniej) i potem zalowalam, bo nie dosc ze po przyjezdzie bylam kompletnie wybita z rytmu, to w sklepach wszystko bylo juz przebrane. W obecnej szkole Potworkow na szczescie liste przyborow zalaczyli zaraz po zakonczeniu roku szkolnego, moglam wiec odhaczyc to przed wyjazdem. A ze trafil sie ponury, deszczowy dzien, wiec idealnie nadawal sie do zalatwiania spraw. Oprocz zwyklych drobiazgow, jak zeszyty, foldery, dlugopisy czy katomierze, obydwa Potworki musialy wybrac plecaki. Kokus mial juz swoj dwa lata i choc trzymal sie nadal super, to byl gdzieniegdzie odbarwiony, no i, jesli mozna sie sugerowac iloscia szpargalow targanych codziennie przez Bi, za maly do gimbazy. Natomiast Starszej kupilam plecak rok temu i myslalam, ze posluzy przez cale middle school, ale zamek z jednej strony nie wytrzymal nawet pierwszego semestru. :O Jakims cudem nadal mogla go zapinac od drugiej strony, az do... maja, kiedy popsul sie kompletnie. Na sam koniec roku szkolnego nie oplacalo sie szukac plecaka, wiec chodzila z otwarta klapa i zastanawialam sie czy nie pogubi polowy rzeczy. Udalo sie dotrwac do konca, ale nie bylo opcji; do VIII klasy trzeba jej bylo sprawic nowy. Jak zwykle z Potworkami, Nik zdecydowal sie na plecak blyskawicznie, a Bi patrzyla i przekladala i dumala...

Wyprawka Kokusia; sam stwierdzil, ze jest "nudny", bo wybral caly czarny plecak oraz caly czarny piornik ;)

 
W koncu wyslala zdjecia kolezance zeby sie poradzic, ale nawet kiedy ta wyrazila swoje zdanie, panna dopytywala o moje. Wreszcie niemal zdecydowalam za nia... ;) Poza plecakami, w sklepie udalo nam sie dostac praktycznie wszystko, choc troche irytowala mnie Bi. Wiadomo, ze ona bedzie w middle school drugi rok, wiec sporo przyborow juz ma. Najwyrazniej jednak zazdrosna byla, ze dla Kokusia kupuje wiecej (bo nie mam wyjscia) i zaczela sie wyklocac, ze potrzebuje np. wiecej folderow, bo ma wszystkie w tym samym kolorze (a kto jej rok temu kazal brac same zielone?), w jednym segregatorze odkleja sie plastik, a czystego zeszytu, ktory jej zostal nie chce, bo ma czerwona okladke. :O

Wyprawka Bi, ktora powinna byc mniejsza, a tymczasem stos wyglada identycznie jak Kokusiowy...


Ogolnie Potworki probowaly mnie naciagnac na tuzin rzeczy, ktorych nie bylo na liscie, lub ktore wiem, ze maja, wiec wyszlam stamtad z bolem glowy. Zrobila sie juz pora pozno-lunchowa, wiec trzeba bylo albo wracac szybko do domu, albo "zjesc na miescie". Od jakiegos czasu dzieciaki prosza zeby pojechac do takiego czy innego przybytku. Wiadomo, koledzy opowiadaja i sie chwala, a my raczej nie jadamy poza domem. Tu akurat wiedzialam, ze nieopodal jest Taco Bell, ktore bylo jednym z "marzen" Potworkow. Dla nieswiadomych to taki pseudo-meksykanski fast food. Zabralam wiec mlodziez i wyszli zachwyceni, ze taaakie dobre. :D Pozniej musielismy jeszcze zajechac do UPS, odeslac zamowione dla Nika crocs'y. Wiedzialam, ze stopy niesamowicie mu urosly, ale nie wiedzialam, ze az tak. Zamowilam mu wieksze o rozmiar od obecnych, a okazaly sie na styk. Moglabym przysiac, ze jeszcze kilka miesiecy temu mial stope mniejsza troche od Bi, potem rowna, a teraz nagle zrobila sie wieksza! Zmierzylam z moja i ma praktycznie taka sama, a ja nosze rozmiar buta 38-39, w zaleznosci od rozmiarowki. :O W kazdym razie, chcialam zeby ponosil je przez reszte lata i moze jeszcze na wiosne, wiec musialam zamowic o kolejny rozmiar wieksze, a tamte odeslac. Nastepnie zajechalismy jeszcze do biblioteki, bo musialam oddac ksiazke, a Nik chcial sobie wypozyczyc film. A jakie filmy ogladaja teraz moje dzieciaki? Mlodszy uparl sie, zeby zobaczyc Venom, ktory nie wiem czy nie jest troche za straszny dla niespelna 12-latka. Skoro juz tam bylismy, to Bi chwycila Dune, ktora jak dla mnie zupelnie nie jest pozycja dla niej, ale glownie przez spora doze polityki i niezbyt warta akcje. Mysle, ze Starsza sie zwyczajnie znudzi, ale skoro chciala zobaczyc Zendaye, to niech ma. ;) Tak swoja droga, zastanawia mnie polskie tlumaczenie tego filmu: Diuna. To spolszczenie angielskiego tytulu oczywiscie, tyle ze slowo "dune" w angielskim oznacza zwyczajnie "wydme". Nie lepiej bylo zatytulowac film "Wydma"? Pewnie nie brzmialo wystarczajaco wyrafinowanie. :D W kazdym razie, zaopatrzeni w plyty wrocilismy do chalupy, gdzie niedlugo dojechal z pracy M. Wieczor uplynal ekspresowo, na skladaniu prania, wstawianiu nastepnego, a takze ogladaniu kolejnego odcinka Rodu Smoka. Potem to juz prysznice i malzonek ewakuowal sie do spania, poczytalam Nikowi i dzieciaki zaszyly sie w swoich pokojach.

Wtorek zaczelam o 4:57. Jak sie pewnie domyslacie, Oreo darla sie w korytarzu, domagajac wypuszczenia. Wrocilam potem do lozka, ale dlugo sie przewracalam z boku na bok, nie mogac zasnac. Kiedy o 8 zadzwonil budzik, wylaczylam go, po czym... nie wiem kiedy zrobila sie 8:22. ;) Nadal nie moglam sie dobudzic, wiec zanim sie zwloklam, bylo po 9. Bi juz myslala, ze nie planuje biegac i faktycznie przeszlo mi to przez glowe, ale jednak sie przymusilam. Bylo mgliscie i ponuro. Termometry pokazywaly "tylko" 22 stopnie, ale ze wilgotnosc przekraczala 80%, po wyjsciu przekonalam sie, ze powietrze kleilo sie jak zupa. Nie byl to przyjemny marszo-bieg, ale dalam rade, szczegolnie ze nie wiem ile razy jeszcze pobiegam w tym tygodniu. Kolejnego dnia zapowiadali ponownie deszcz, a w czwartek mialam rano umowionego fryzjera. Wrocilam do chalupy, mycie, sniadanie, itd. Potem posprawdzalam prognozy pogody, bo tego dnia mialo byc ladnie, ale poki co wygladalo jakby w kazdej chwili mialo padac. Nie mowiac juz, ze wszystko bylo nadal mokre po deszczu poprzedniego dnia i w nocy. Planowalam tego dnia zabrac Potworki nad jezioro, ale poniewaz ranek nie wygladal zbyt zachecajaco, stwierdzilam ze zamiast wyjechac jak zwykle okolo 11:30, pojedziemy gdzies o 14. I faktycznie, okolo poludnia zaczelo sie przejasniac, tyle ze dodajac do tego wilgotnosc, zrobila sie taka parowa, ze szybko wlaczylam klimatyzacje. Musialam napisac o nowych planach do znajomej, ktora miala dolaczyc do nas z corka, a takze do sasiadki, bo mialam wziac jej dziewczyny. Na szczescie zmiana godziny nie pokrzyzowala nikomu szykow. Za to zyskalam wolny ranek i wczesne popoludnie, wiec mialam czas poskladac pranie, wstawic a potem przelozyc do suszarki nastepne, posprzatac kuchnie, itd. Podalam tez Potworkom lunch przed wyjsciem, choc spodziewalam sie, ze potem i tak moga chciec kupic cos w budce z zarciem. Nika musialam przekonywac zeby z nami pojechal, bo jego kumpel byl na polkoloniach. W koncu wytoczylam najciezszy argument - ze tata wraca za godzine z pracy i jak zobaczy, ze nie pojechal z nami, na bank kaze mu wylaczyc cala elektronike i zajac sie czyms innym. Czy nie lepiej wiec pojechac jednak nad wode? Taki argument byl nie do przebicia i Mlodszy zabral sie z nami. :D Na miejscu rozbilismy plazowy oboz i dzieciarnia ruszyla do wody, czekajac az dojedzie kolejna kolezanka. Okazalo sie przy okazji, ze starsza sasiadka i tamta dziewczynka nie widzialy sie poza szkola (a nawet tam bylo to przelotnie) od okolo dwoch lat i nie byla pewna, czy nadal ja lubi. Super, bo mi sa przeciez potrzebne kolejne nastoletnie towarzyskie "dramaty". Znajoma w koncu dojechala z corka i na szczescie, zgodnie z moja nadzieja, sasiadka jest tak otwarta i ogolnie przyjacielska, ze po kilku minutach szalaly juz we trzy jakby widzialy sie codziennie. Na szczescie Kokusiowi zostala do towarzystwa mlodsza sasiadka. Bawili sie zreszta przez chwile wszyscy razem, skaczac z pomostu.

Skacze Bi
 
Po jakims czasie niestety mlodsza sasiadka wlaczyla sie w szalenstwa dziewczyn, wiec Nik zaczal sie nudzic i marudzic ze zaluje ze przyjechal. Dlugo to na szczescie nie trwalo, bo sasiadki oznajmily ze sa glodne, wiec wszyscy ruszylismy do budy z zarciem.

Przerwa na doladowanie baterii
 
A po zjedzeniu, najmlodsza panna zaczela prosic siostre zeby poszla z nia na plac zabaw. One pobiegly, Bi oraz corka znajomej stwierdzily, ze co im szkodzi, a za nimi polecial Nik. I tak, cala piatka "starych koni" szalala na placu. ;)
 
Wyglada jakby byli sami - pewnie wystraszyli wszystkie maluchy :D

Jak tam pobiegali, to ponownie sie zgrzali, wiec ruszyli znow do wody i na pomost. Ciesze sie, ze Nik w koncu sie przemogl i plynie do niego bez marudzenia, ze nie widzi dna i ze kraza tam ryby. ;)

Skacze Nik
 
Planowalam wyjsc o 17, bo sasiadka napisala ze dziewczyny maja taekwondo o 18, pozniej dostalam jednak wiadomosc, ze do nas dolaczy. Wyrwala sie wczesniej z pracy, a zajecia jej corki maja tak naprawde o 18:50. Ostatecznie wyszlismy stamtad tuz po 18 i musze przyznac, ze bylam dosc zmeczona, bo to 3.5 godziny...

Takie ujecia to kwintesencja wakacji :)
 
Wrocilismy do domu, gdzie urzedowal juz oczywiscie M. i trzeba bylo sie przebrac i porozwieszac wszystkie mokre rzeczy. Na szczescie nie musialam podlewac, bo ziemia byla nadal wilgotna, a na kolejny dzien i tak znow zapowiadali deszcz. Poszlam za to zerwac kilka zaczerwienionych pomidorow. Ogorki znalazlam tylko dwa i to jeszcze malawe. Poza tym przeprowadzilam znow oprysk. Wiedzialam, ze kolejnego dnia deszcz znow zmyje ten srodek, ale jak w miedzyczasie mial zamordowac czesc zyjatek, to i tak sie oplacalo. ;) Pozniej juz kolacja, jakies lody na deser i malzonek szybko uciekl do spania.

W nocy z wtorku na srode jakos kiepsko spalam. Chyba dlatego, ze choc nadal mielismy wlaczona klimatyzacje, przy nizszej temperaturze na zewnatrz, rzadziej sie wlaczala i bylo mi duszno. Zbudzilam sie kiedy M. wstawal do pracy i nie moglam za cholere zasnac ponownie. Przewalalam sie z boku na bok i zupelnie nie dawalam rady znalezc wygodnej pozycji. Po dlugich meczarniach zasnelam, tylko po to zeby o 5:17 zbudzil mnie kiciul. Wypuscilam nieboskie stworzenie i na szczescie tym razem udalo mi sie dosc szybko ponownie zasnac. Niestety, o 8 rano bylam srednio przytomna. Wczesniej kilka razy przebudzalam sie, slyszac deszcz i cicho liczylam, ze bedzie padalo, a ja zyskam wymowke zeby nie biegac. ;) Niestety, okazalo sie, ze choc wszedzie sa kaluze, jest pochmurno, a powietrze tak wilgotne, ze mozna je krajac nozem, nie padalo. Niechetnie wiec, ale dalam sobie mentalnego kopa i zmusilam do wyjscia. Nie bylo latwo, bo i niewyspana bylam i naprawde nie bylo czym oddychac, ale dalam rade i bylam z siebie dumna, ze lenistwo nie wygralo. Po powrocie oczywiscie mycie i sniadanie i na szczescie Nik sam z siebie wstal o przyzwoitej porze. Mial zreszta szczescie, bo planowalam go obudzic jakby cos. Korzystajac z pogody nie zachecajacej do wyjscia, chcialam bowiem odkurzyc i pomyc podlogi. Oczywiscie potem okazalo sie, ze przez caly dzien co chwila wychodzilo slonce, a rozpadalo sie dopiero okolo 17. ;) Tak czy siak odkurzylam, a potem dzieciaki chcialy obejrzec druga czesc filmu Venom. Ja w miedzyczasie latalam na mopie, wstawialam pranie, itd. Musialam tez podjechac oddac nietrafiony Amazonowy zakup i zajechac do banku. Po powrocie zajelam sie przygotowaniem letniego klasyka, czyli placuszkow z cukinii. Wydrazanie nasion, a potem tarkowanie i zostawienie do puszczenia wody jednak troche zajelo, wiec cieszylam sie, ze juz wczesniej M. postanowil po pracy podjechac po chinczyka.

Pyszota!
 
Akurat stalam przy patelni smazac placki, kiedy przyszly corki sasiadki, twierdzac ze chca sie nauczyc jak opiekowac sie Oreo. Zdziwilam sie, bo dzien wczesniej sasiadka mowila, ze planuje podjechac po pracy i samej wszystko obejrzec, ale co tam. Pokazalam dziewczynom co i jak i przekonalam, zeby sie nie martwily bo zostawie jeszcze kartke z instrukcjami, jakby cos. Posiedzialy chwile, pograly z Bi w gre, a potem namawialy ja zeby poszla do nich, ale mialy tylko pol godziny, bo potem musialy sie zbierac na zajecia. Ku mojemu zdumieniu, Starsza stwierdzila, ze na 30 minut nie oplaca sie jej tam isc. :O Dobrze sie jednak stalo, bo juz zaczynaly nadciagac ciemne chmury, a po chwili w oddali zaczely rozlegac sie grzmoty. Przez godzine grzmialo gdzies daleko i juz myslalam, ze przejdzie bokiem, ale nagle burze nadciagnely bezposrednio na nas i juz do wieczora grzmialo, blyskalo i lalo jak z cebra. Tymczasem sasiadka jednak wpadla, bo stwierdzila, ze nie ufa iz jej dziewczyny wszystko zapamietaja. :D Przy okazji poprosila, czy moglibysmy zajrzec do ich krolikow, bo wyjezdzaja na 3 dni. Wczesniej napisala sasiadka obok, zeby poprosic o opieke nad ich kotami, wiec dzieciaki bada mialy zwierzyniec do ogarniecia. ;) Wieczor szybko przelecial, kolejne prysznice i malzonek poszedl spac, wiec w calym domu nastala cisza nocna. :D A! Dostalam od sasiadki autentyczny hinduski stroj! Smiala sie, ze bede miala wlasny na ich swieto Diwali, na ktore nas co roku zapraszaja. Straznie mily gest, choc po przymierzeniu okazalo sie, ze musze uwazac zeby wiecej nie przytyc, bo ledwie zmiescil mi sie biust. ;)
Niestety, ujecie i swiatlo kiepskie. Sukienka ma ladny, metaliczny haft, a do niej mam blyszczace getry, ktore tu sa praktycznie niewidoczne. Calosc wyglada na tym zdjeciu po prostu niczym koszula nocna :D


Tymczasem wplynela dla mnie pierwsza pensja od dluzszego czasu. Za to nie przyszlo bezrobocie, mimo ze wypelnilam je w niedziele. Podejrzewam, ze moj szef musial zawiadomic urzad pracy, ze wznawia pensje, a dla nich to rownoznaczne z powrotem do pracy.

W nocy spalam w koncu lepiej i cale szczescie, bo Oreo zbudzila mnie znow o 5:28, a potem musialam wstac o 7. Tego dnia bylam rano umowiona do fryzjera, wiec nie poszlam biegac, tylko zjadlam sniadanie, zebralam sie i popedzilam.

Dobrze, ze kawusie dostalam, bo w domu nie zdazylam wypic
 
Fryzjerka tym razem uwinela sie calkiem sprawnie i juz o 11 bylam w domu. I bardzo sie zdziwilam, bo Nik nadal spal (!), a Bi (ktora juz wstala kiedy wyjezdzalam) nie zrobila sobie nawet sniadania. :O Obudzilam syna, przyszykowalam dzieciakom jedzenie i moglam zajac sie domem. Bi chciala obejrzec wypozyczone Dune, a do ogladania przylaczyl sie Nik. Niespodzianka bylo, ze jemu chyba film bardziej sie spodobal niz siostrze, choc wiekszosc seansu czekal na slynne, wielkie czerwie, a tych w pierwszej czesci az tak duzo nie bylo. ;) Poniewaz sniadanie zjedli w poludnie, mialam lekki problemik zeby przymusic ich do zjedzenia obiadu. Dopiero o 15 w koncu (z przewrotem oczami) sie zdecydowali, bo mielismy jechac nad jezioro, ale powiedzialam ze bez obiadu nigdzie nie jada. Jechalismy zas tak pozno, zeby moc wziac ze soba kolege Nika, ktory mogl pojechac dopiero po polkoloniach. Umowilam sie przy okazji ze znajoma, ktora przyjechala ze swoja corka. Czyli kazde z Potworkow i ja, mielismy wlasne towarzystwo. ;) Dziewczyny spedzily caly czas w wodzie. Od czasu do czasu plynely do pomostu i z niego skakaly, ale wyszly na brzeg dopiero po dwoch godzinach, zeby odpoczac i zjesc reszte frytek, kupionych wczesniej przez kolezanke. Chlopaki wzieli pilke do kosza, wiec chodzili w te i we w te, troche grajac, troche plywajac. Kolega Kokusia w koncu odwazyl sie tez poplynac do pomostu i z niego skoczyc.

Bi skacze, a chlopaki obok graja w kamien - nozyczki - papier, zeby zobaczyc kto pierwszy "wpadnie" do wody
 
Patrzylam na niego z niepokojem, bo okazuje sie, ze pomimo basenu w domu, chlopak nie jest zbyt wprawnym plywakiem. Ale w sumie nie ma co sie dziwic, bo jednak przeplynac te kilka metrow przez basen to co innego niz tu, gdzie do pomostu jest kawalek. Dal jednak rade i ratownicy nie musieli pedzic z pomoca. :D Chlopaki tez w ktoryms momencie zazyczyli sobie SUP'a. Ponownie poplyneli na jednej desce, choc podobno planowali wymieniac sie wioslowaniem.

A wioslo gdzie? :O
 
Spytalam dziewczyn czy tez chca, ale jakos nie. Bylo niemozliwie goraco i duszno - 32 stopnie i wysoka wilgotnosc, a powietrze stalo. Siedzialysmy ze znajoma i gadalysmy, ale czulam jak pot splywa mi doslownie kropelkami spod pach, wiec stwierdzilam ze trzeba wlezc do wody i sie schlodzic. Woda byla orzezwiajaca i jako klasyczny zmarzluch, po pol godzinie zaczelam miec gesia skorke i stwierdzilam, ze wystarczy tego chlodzenia. ;) Dochodzila 19 kiedy chlopcy oznajmili, ze sa glodni, poszlam wiec z nimi do budy z zarciem. Oczekiwanie zawsze trwa tam wieki (nie pomoglo, ze przed nami zamawialy dwie spore grupy), wiec kawalerowie urzadzili sobie meczyk w kosza, ale ze rozrabiali coraz smielej, w koncu odeslalam ich na boisko.

Jakis pokaz "talentu"
 
W koncu odebralam zamowienie, zgarnelam ich po drodze i oni poszli zjesc, a ja wrocilam na plaze. Minelo kilka minut i... oglosili przez glosniki, ze za 15 minut zamykaja plaze. Na to przybiegl Nik z ledwie ruszonym jedzeniem, bo chcial jeszcze poplywac. Jego kolega oznajmil za to ze ma dosc wody i ostentacyjnie zalozyl koszulke. ;)

Ostatnie chlapanko przed przymusowym opuszczeniem zbiornika
 
Kiedy wiec po kwadransie ogloszono, ze plaza jest oficjalnie zamknieta, zaczelismy sie zbierac, ale zanim wszystko pozbieralam, zanim dostalysmy sie pod prysznice zeby splukac stopy, zapakowalismy do auta, a potem odwiezlismy jeszcze kolege Kokusia, do chalupy dotarlismy o 20. Tak naprawde wiec zamienilam tylko pare slow z malzonkiem i ten musial sie klasc...

W piatek rano wstalam juz normalnie, czyli o 8, zebralam sie i poszlam pobiegac. Mozliwe ze ostatni raz na ten czas, bo przed wylotem chce troche odpoczac i zrobic przerwe kostce, ktora nadal pobolewa przy chodzeniu, a wieczorami lekko puchnie. Serio, nie wiem co sobie tam uszkodzilam... A po powrocie z Polski zaraz zacznie sie rok szkolny i jak znam zycie, zabraknie mi motywacji do dalszego "sportu". Nie mowiac juz o tym, ze nadejdzie jesien i zrobi sie za zimno dla takiego zmarzlucha jak ja. Musze przyznac, ze juz w piatek bieglo mi sie slabo, bo bylo 26 stopni i duchota. I to o 9 rano. Oddychalo sie niemozliwie ciezko i ostatecznie skrocilam nieco ta torture. :D Po powrocie umyc sie, zrobic sniadanie sobie i dzieciakom, a potem... niespodziewanie zaczelam dostawac telefony z Polski. Najpierw mamuska, potem siostra... Przynajmniej jednak wiem wreszcie mniej wiecej jakie maja plany na nasz przyjazd. To znaczy, wlasciwie "planow" nie ma zadnych, ale jak ostatnio, czesc czasu spedzimy u siostry, czesc na dzialce rodzicow, maja wpasc z odwiedzinami moje dwie kuzynki... No, bedzie bardzo rodzinnie. Poniewaz musimy przed wyjazdem podojadac jak najwiecej zapasow, wiec nie jechalam na zakupy. Bi wyrazila jednak zal, ze ominie nas nasze tradycyjne bubble tea, wiec stwierdzilam, ze mozemy po prostu pojechac na "herbatke". ;) Poniewaz nie jechalysmy do sklepu, zabral sie z nami Nik, zeby osobiscie wybrac sobie napoj, choc tradycyjnie z sieci Dunkin' Donuts.

Kokusia zlapalam wpol mrugniecia, ale wyglada jak gdyby rzucil mi spojrzenie pelne pogardy... :D

Udalo sie wrocic do chalupy zanim zrobilo sie naprawde goraco, a mialy byc 32 stopnie i 65% wilgotnosci. Uff... Zaszylismy sie w chalupie, gdzie klimatyzacja milo chlodzila i dzieciaki ogladaly film. Tym razem ktoras z czesci Transformers, wiec cos bardziej dla Kokusia. ;) Bi zalowala, ze nie moze obejrzec do konca, bowiem miala plany, a wczesniej sasiadka dolozyla nam kolejne. Wszystkie prognozy, calkiem zgodnie pokazywaly, ze burze maja nadejsc po 16. Dochodzila 14, a tu nagle zaczelo pogrzmiewac w oddali i padac. I w tym momencie sasiadka (ktora prosila o zajrzenie do krolikow) napisala ze dostala paczki, a ma padac, wiec czy moglabym je wsadzic do srodka. Poniewaz juz lalo, wiec stwierdzilam, ze podjade szybko autem, a Bi zabrala sie ze mna zeby szybko spojrzec na krolice. Pojechalysmy, a po paczkach ani sladu. Napisalam do sasiadki, ale czekajac na jej odpowiedz weszlysmy do chalupy zajrzec jak sie miewaja zwierzaki. Sasiadka zadzwonila, zdziwiona, bo maja kamery i widzieli wyraznie, ze ktos szedl do drzwi z pakunkami. Wydedukowala w koncu, ze musialo to byc cos, czego odbior trzeba podpisac, wiec kurier zabral je spowrotem. Super, a ja specjalnie sie fatygowalam. Nie mialysmy z Bi czasu, wiec tylko zerknelysmy, ze kroliki zyja i maja sie dobrze i wrocilysmy do domu. Niestety tylko na okolo 10 minut, bo Starsza byla umowiona z kolezankami. Tym razem plany mialy zacne, bo zamiast umowic sie u ktorejs w domu, postanowily pochodzic po... galerii handlowej. :O Nastolatki sie znalazly. ;) To byl pomysl jednej z dziewczynek i na szczecie na miejscu okazalo sie, ze jej mama tez bedzie sie po tej galerii krecic, wiec to nie tak, ze dziewczyny zostana samopas. Przyznaje, ze poczulam ulge, bo nie wiedzialam co panny wymysla i co moze sie potencjalnie zdarzyc.

Galerianki :D
 
Wrocilam do Kokusia, ktory zostal sam w domu i za chwile dojechal M. Malzonek tradycyjnie grzebal przy przyczepie, co zajelo mu wiekszosc popoludnia. Bi miala zostac w galerii do 17:30, a potem mama kolezanki miala ja odwiezc. Wczesniej jednak panna napisala czy moga zostac do 18, bo tak swietnie sie bawia. I pomyslec, ze w drodze tam, przezywala ze sie denerwuje, bo nie wie czego sie spodziewac, czy ktos jej nie porwie, nie okradnie, itd. :D Chyba jednak nasze gadanie o niebezpieczenstwach tego swiata, gdzies dociera. Do domu dotarla dopiero tuz przed 19 i zachwycona pokazywala swoje "lupy". ;) Wziela troche swojej kasy, a ja wspanialomyslnie dolozylam jej $20 na cos do picia i jedzenia. Okazalo sie, ze dziewczyny byly mistrzyniami szukania okazji i panna wrocila z nowym perfumikiem, zestawem pozlacanych kolczykow oraz nowa bluzeczka; wszystko kupione z przecen. :D

Kolejny wynalazek z glebokim dekoltem i nie dosiegajacy pepka
 
Kiedy pochwalila sie zakupami, szybko poszlysmy do sasiadow, tym razem juz uwazniej spojrzec na ich kroliki. Stworzenia ciekawskie, ale wyraznie liczyly na wypuszczenie z klatki, tyle ze sasiadka przestrzegla zeby tego nie robic, bo nie zagonilybysmy ich spowrotem. Po chwili, pomimo glaskania i przysmaczkow, zaczely nas wiec ignorowac. :D Wrocilysmy do domu i Potworki pobiegly z kolei nakarmic kotki sasiadow, zanim zrobilo sie ciemno. Wybrali dobra pore, bo zaraz po ich powrocie znow zaczelo grzmiec, wiec troche pozniej i biegliby w deszczu.

Na koniec, zgodnie z obietnica, pokazuje ukonczony przez Bi prezent dla cioci:

To jest smok, choc bez rogow i skrzydel (taki projekt) wyglada na jaszczurke :D


Do naszego wylotu zostalo jeszcze kilka dni, ale nie zdaze juz raczej nic napisac, wiec do poczytania po moim powrocie! :)

6 komentarzy:

  1. Tego smoka jaszczurkowego to sie troche przestraszylam. Najbardziej tych czerwonych pazurow!
    Zycze udanych wakacji w PL.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam napisać pod poprzednim postem, że Bi naprawdę świetnie idzie robótkowanie, ale tutaj ten smok mnie zatrzymał, więc piszę hurtem: wielkie WOW.
    Podziwiam, że chce Ci się biegać - a może inaczej, że nawet jak Ci się nie chce, to biegasz. Ja coś tam znowu powoli zaczynam ćwiczyć, ale przez alergię ciężko mi się oddycha, więc muszę kilka razy dziennie po 3-5 minut ćwiczyć. No ale przynajmniej odchodzę od komputera :P
    Życzę Wam udanego pobytu w kraju i dobrej pogody, bez upałów. Uściski :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zazwyczaj tak jest, że im bardziej człowiek wzbrania się przed jakimś spotkaniem, tym fajniejsze się ono okazuje. Ale dobrze rozumiem, że nie chciało Wam się iść, bo ja mam tak samo. Dawniej czymś normalnym było, że raz w miesiącu spotykaliśmy się z jakimiś znajomymi, teraz kompletnie mnie to nie ciągnie. Dobrze mi w domu, jak możemy sobie posiedzieć.

    My niby zakupy szkolne zaczęliśmy szybciej, a to jednak Wy macie już wszystko skompletowane. Nam zostało kupienie zeszytów, które muszę zamówić przez internet, bo nigdzie nie ma takich jak sobie wymyślili, ale jakoś nie mogę się za to zabrać. Chyba mam poczucie, że jak już je kupię, to przyklepnę koniec wakacji :D

    Oliwka kiedyś była namawiana przez koleżankę na wypad do galerii, ale miały być same, więc się nie zgodziłam. Może przesadzam, ale wydaje mi się, że to jeszcze nie ten czas na samotne buszowanie, tym bardziej, że one miały być tylko we dwie i bez żadnego nadzoru. Widzę, że nie tylko Oliwka ma teraz manię na bluzki nie sięgające pępka :D

    Piękna praca Bi, gdybyś nie napisała, to bym nie pomyślała, że sama to zrobiła. Naprawdę brawo!!!

    Mam nadzieję, że spotkanie z rodzinką się uda :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Halo! Mam nadzieję, że pobyt się udał ;) Bo ja tu wróciłam i czekam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Oreo mistrz - wychował sobie Ciebie perfekcyjnie, jak na kota przystało. Ale i tak Ci zazdroszczę, że go macie.
    Głośni sąsiedzi - jak ja tego nie znoszę, na szczęście tam gdzie mieszkamy sąsiedzi nie imprezują głośno i za to min kocham to miejsce. Nie przeszkadza mi odgłos samochodów, samolotów, kosiarek, szczekających psów, ćwierkających ptaków itd, ale śmiechy i gadanie ludzi, piski dzieci i muzyka męczą bardzo. Lubię też dlatego zimę, bo nie dość, że brak wtedy upałów, to nikt nie grilluje, nie imprezuje na zewznątrz itd, latem niestety to dyskomfort tej pory roku, a ja niestety lato spędzam nad morzem. Na szczęście nie jest to jakieś mielno i inne władysławowo, nie mniej jednak od czasu do czasu dobiegają skądś takie irytujące dźwięki, do tego jest tu tak cicho, że słychac nawet zwykłe rozmowy z okolicznych posesji i tego nie lubię i zawsze żałuję, że nie mogę w tym czasie być w swoim domu, gdzie takiego dyskomfortu brak.
    Zakup i wybór plecaków - identycznie, Tymon w mig wybrał, Tola przeglądała, analizowała, podpytywała ech
    Ależ ta Twoja córa już "dorosła", rany.
    Mam nadzieję, że pobyt w Polsce udany.
    Ściskam i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam drogie osoby.
    Przyszedłem do Państwa z bardzo ciekawą propozycją. Rzeczywiście, jesteśmy bardzo wiarygodną organizacją i specjalizujemy się w pomocy finansowej. Niezależnie od Twojej sytuacji czy pozycji społecznej, skontaktuj się z nami bardzo szybko, aby uzyskać pewną, bezpieczną i szybką pożyczkę.

    E-mail: kristinajohansson08@gmail.com

    OdpowiedzUsuń